Politologia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4118
22-24 sierpnia 2023 roku w Johannesburgu odbędzie się XV szczyt grupy BRICS, który może stać się symbolem radykalnej transformacji ładu międzynarodowego i spełnieniem jej aspiracji (1). Bifurkacja systemu międzynarodowego (I. Wallerstein) przechyla się bowiem w kierunku konstelacji Bandungu i osłabienia galaktyki Zachodu (D. Khudori); w reakcji oś anglosaskiego Heartlandu szuka nowych sposób na zachowanie dominacji (K. van Der Pijl) „porządku opartego na wartościach” przed naporem „Nowej ery”.
Upadają tym samym mniemania polskich badaczy widzących w BRICS efemeryczną „rzeczywistość wyobrażoną” (jakby przywódcy mocarstw nie mieli co robić!), anty-Zachód w rozsypce (jakby integracja europejska nie nabrała rozpędu po kilku dekadach), „nieprawdopodobną koalicję” zdominowaną gospodarczo przez Chiny (jakby USA nie dominowało na Zachodzie). Czas wreszcie opuścić, zapewniające bezpieczeństwo ontologiczne, ramiona europocentryzmu, by dostrzec obiektywną praktykę społeczną stosunków międzynarodowych.
Od idei do praktyki
Akronim BRIC odnoszący się do Brazylii, Rosji, Indii i Chin był ukuty przez Jima O'Neilla, analityka amerykańskiego banku Goldman Sachs w 2001 roku, aby zwrócić uwagę globalnych inwestorów na nowe przestrzenie do akumulacji i drenażu. Jednak w 2006 roku Rosja wsparta przez Brazylię wykorzystała akronim do kreacji klubu państw półperyferyjnych dążących do osłabiania „przemocy strukturalnej” generowanej przez instytucje kontrolowane przez Zachód.
Trzy lata później odbył się pierwszy szczyt z udziałem szefów państw, szczyt w Jekaterynburgu, a rok późnej przyjęto Republikę Południowej Afryki, zmieniając nazwę na BRICS. Odrzucenie prośby USA o status obserwatora potwierdzało, że zbliżenie przedstawicieli cywilizacji prawosławno-słowiańskiej, konfucjańskiej, latynoamerykańskiej, hinduskiej i afrykańskiej było nie przypadkowe. Rozpoczęto tworzenie „związku międzycywilizacyjnego państw dla „Nowej ery”.
Za największe osiągnięcia grupy można uznać pojawienie się w 2014 roku Nowego Banku Rozwoju (NDB) oraz Funduszu Rezerw Walutowych zaprojektowanego w celu wspierania krajów członkowskich borykających się z trudnościami płatniczymi. Inicjatywy te pokazywały, że kraje BRICS zamierzają tworzyć instytucje, które reprezentują interesy gospodarek wschodzących i stanowią alternatywę dla Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Do perspektywicznej spółki lecą nowe jaskółki
Interwencja Rosji na Ukrainie 24.04.2022 r. jest kluczowym momentem obecnej rywalizacji geopolitycznej, niezależnie czy uznać, że była ona niczym niesprowokowana (prezydent Joe Biden a za nim 50 państw), czy jednak sprowokowana przez Zachód (papież Franciszek, Jeffrey Sachs, John Mearsheimer, Noam Chomsky, BRICS). W każdym razie nawet Fareed Zakaria uznał, że wojna rosyjsko-ukraińska „wyznacza początek ery postamerykańskiej” (2), a prezydent USA, że świat znajduje się w punkcie zwrotnym, i najbliższe pięć lat określi kształt świata przez następne dziesięciolecia.(3)
I oto w 2023 roku na świat zeszła lawina informacyjna, gdy przedstawiciel RPA Anil Sooklal ujawnił, że wśród około 30 państw dążących do wstąpienia do BRICS są: Algieria, Argentyna, Afganistan, Bangladesz, Bahrajn, Białoruś, Wenezuela, Egipt, Zimbabwe, Indonezja, Iran, Kazachstan, Meksyk, Nigeria, Nikaragua, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Pakistan, Arabia Saudyjska, Senegal, Syria, Sudan, Tajlandia, Tunezja, Turcja, Urugwaj (4). Dodajmy do tego aspiracje Etiopii, Jamajki, Kuby, a poniższa mapa jeszcze bardziej się zaczerwieni. Chociaż nie ma dotąd żadnych formalnych kryteriów przyjmowania nowych członków, na początek może to być pięć państw, chociaż przypuszczam, że mogą to być Indonezja, Iran i Argentyna tworząc ABRIIICS.
Kluczowym impulsem dla dynamiki rozwoju BRICS stało się usunięcie przez Stany Zjednoczone i kraje zachodnie Rosji z globalnej architektury finansowej, w szczególności ze Stowarzyszenia na rzecz Światowej Międzybankowej Telekomunikacji Finansowej (SWIFT), konfiskata rosyjskiej własności publicznej i osobistej oraz zamrożenie 300 miliardowych rezerw walutowych tego kraju.
Środki te wykroczyły daleko poza typowe, pozbawione przemocy środki konfrontacji stosowane przez państwa narodowe, takie jak wojny handlowe, blokady technologiczne i embarga na ropę naftową, rażąco zaprzeczając głoszonemu „porządkowi opartego na wartościach”, że „długi muszą zostać spłacone" i „własność prywatna jest nienaruszalna". Członkowie i kandydaci do BRICS nie chcą już hegemonii dolara oznaczającej (1) konieczność gromadzenia dolarów w rezerwach walutowych, (2) płacenie prowizji, (3) poddanie się dyktatowi USA w obawie przed sankcjami, (4) utratę suwerenności i (5) dodatkowe tarcia w prowadzeniu interesów.
Czas dedolaryzacji
Już na pierwszym szczycie w 2009 za główny cel BRICS przyjęto dedolaryzację, ale dopiero w 2022 roku grupa tworzy największy blok gospodarczy pod względem parytetu siły nabywczej PKB (PPP) (31,5%) wyprzedzając G7 (30,7%) i reprezentując 41% światowej populacji (5).
Niczym manifest „Nowej ery” zabrzmiały słowa prezydenta Brazylii, Luli da Silvy, który 14 kwietnia w Szanghaju, przedstawiając Dilmę Rousseff na stanowisko prezesa NDB: zawołał: „Dlaczego każdy kraj ma być przywiązany do dolara w handlu? ... Kto zdecydował, że dolar będzie (światową) walutą?". Brazylia i Chiny ogłosiły podpisanie porozumienia w sprawie prowadzenia wszystkich przyszłych transakcji handlowych przy użyciu walut krajowych. Transakcje będą przechodzić przez CIPS - chińską wersję SWIFT, a więc mamy do czynienia z całkowitym odcięciem od finansowego porządku świata po II wojnie światowej.
Już 2/3 handlu z 180 miliardów dolarów między Rosją a Chinami odbywa się w juanach i rublach, a Rosja używa juana jako głównej waluty w rezerwach walutowych, rosyjskie firmy emitują obligacje RMB, rosyjskie banki pozwalają ludziom otwierać konta w juanach i - co istotne globalnie - Rosja będzie używać chińskiego juana do handlu z Azją, Afryką i Ameryką Łacińską. Powstaje już BRICS Pay, które można zainstalować na smartfonach w celu dokonywania zakupów w dowolnym z pięciu krajów, niezależnie od waluty (6).
Również sojusznicy i partnerzy USA, tacy jak Indie, Afryka, ASEAN, Ameryka Łacińska, a nawet niektóre kraje europejskie zmieniają swoją politykę. Moskwa w walutach narodowych rozlicza już także handel z Indiami, które zastąpiły UE jako odbiorcę ropy naftowej płacąc w dirhamach ZEA, rublach, a nawet juanach. New Delhi ma zresztą umowy z co najmniej 18 krajami, dotyczące rozliczania płatności w rupiach indyjskich.
Jednak siedmiomilowy strategiczny krok zapowiedział prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin podczas szczytu w lipcu 2022 r., mówiąc o planach kreacji „nowej globalnej waluty rezerwowej" (7), być może na wzór chińskiej waluty cyfrowej banku centralnego (CBDC). Jednak wiceprezes i dyrektor finansowy NDB Leslie Maasdorp twierdzi, że nie ma żadnych bezpośrednich planów stworzenia wspólnej waluty przez grupę - według niego, „rozwój czegokolwiek alternatywnego jest raczej ambicją średnio- i długoterminową” (8). Na odpowiedź musimy poczekać do sierpniowego szczytu. Warto dodać, że Bangladesz, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Egipt dołączyły do NDB, a Urugwaj jest w trakcie.
Prawdziwym czarnym łabędziem zwiastującym koniec hegemonii dolara jest jednak nowa geopolityka Arabii Saudyjskiej, która nie tylko chce wejść do banku, ale stać się członkiem BRICS oraz Szanghajskiej Organizacji Współpracy po decyzji o przejściu na juana w rozliczeniach za ropę. Odejście USA od parytetu złota w 1971 roku oraz umowa z Saudyjczykami w 1973 o powstaniu petrodolara była przecież podstawą jego hegemonii. Gdy inne kraje OPEC pójdą w ślady Saudyjczyków, to może to doprowadzić do przeceny wartego 7 bilionów dolarów rynku ropy naftowej (9). Amerykański prezydent, który obiecał zrobić z Saudyjczyków pariasa nie chce więc zapewne pamiętać o tym strategicznym błędzie nie tylko z powodów fizjologicznych.
Coraz wyraźniejsze są także dążenia państw Ameryki Południowej do anulowania „Doktryny Monroe’a” idealnie w jej dwusetną rocznicę, co wyraził prezydent Salwadoru Nayib Bukele. Brazylia i Argentyna przechodzą na handel juanami z Chinami, a nawet planują wspólną walutę. Do BRICS chce również wejść Meksyk, a prezydent Andres Obrador podczas „Szczytu demokracji” powiedział patrząc w oczy Bidenowi, że państwo oligarchiczne nie ma prawa pouczać innych o demokracji. W reakcji pojawiają się propozycje republikanów w Kongresie dotyczące interwencji wojskowej w Meksyku, jakże wymowny przykład różnicy pomiędzy upadającym układem hegemonicznym i paradygmatem „nowej ery” win-win (10).
Wyobraźmy sobie zatem BRICS+ z trzema gigantami naftowymi: Rosją, Arabią Saudyjską i Iranem, a może nawet ZEA, Meksykiem, Wenezuelą i Nigerią, które mogą odpowiadać za 60% światowej produkcji ropy. Rosja i Iran to także nr 1 i 2, jeżeli chodzi o rezerwy gazu ziemnego na świecie. Łatwo przewidzieć, że do 2030 r. grupa osiągnie 50% globalnego PKB. Czy trudno będzie zatem stworzyć nową walutę opartą nie tylko o złoto, ale także inne towary, takie jak metale ziem rzadkich, srebro, surowce naturalne, ziemia i zboże? Pełna materializacja „Nowej ery” mogłaby nastąpić, gdyby waluta BRICS rozszerzyła się na kraje Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej i Szanghajskiego Organizacji Współpracy, a może nawet obejmującej 147 państw chińskiej inicjatywy Pasa i Szlaku. (11) Wprowadzenie równoległego międzynarodowego systemu płatności BRICS nie tylko uodporniało by na stosowanie sankcji, ale również stanowiło zabezpieczenie przed najgorszym scenariuszem: implozją globalnego systemu dolarowego obciążonego niezrównoważonym długiem w wysokości 300 bilionów dolarów. (12)
Co ciekawe twórca akronimu BRIC, Jim O'Neill popiera nową walutę, dodając że nie zagrozi pozycji dolara. Większy pesymizm ujawnia Christine Lagarde, prezes Europejskiego Banku Centralnego (EBC) która obawia się końca hegemonii dolara i euro (13). Również Joseph Sullivan, główny ekonomista Białego Domu za prezydentury Donalda Trumpa, wskazuje na erozję dominacji dolara i powstanie wielobiegunowego porządku monetarnego.(14)
Zbudować tamy na płynącej rzece
Kolektywny Zachód podejmuje wiele zabiegów, aby powstrzymywać obiektywny proces powstawania świata wielobiegunowego. G7 zaprosiło do udziału Indie i Brazylię na ostatnie szczyty. Zwodnicza okazała się pierwsza zagraniczna wizyta prezydenta Brazylii Luli Da Silvy do Waszyngtonu, gdy potem to właśnie on otwarcie uderzył w dolara. Z kolei Rosja została osłabiona przez wojnę przeciwko Ukrainie wspieraną przez aż 50 państw. Poddana reżimowi 14 tysięcy sankcji; przegrywając na polu wojny informacyjnej, nie tylko nie upadła, ale nawet wzmocniła gospodarkę.
Najbardziej perspektywicznym „słabym ogniwem” wydają się Indie, dlatego premier Naredra Modi został z honorami przyjęty w Białym Domu i Kongresie, ogłaszając złotą erę relacji amerykańsko-indyjskich (15). Ale jednak jeszcze w czasie lotu powrotnego hinduski przywódca wsparł prezydenta Putina przeciwko pełzającemu puczowi, a szef Rady Bezpieczeństwa Indii był w Moskwie i rozmawiał o rozwoju uprzywilejowanego partnerstwa strategicznego (16).
Wreszcie w Pekinie zawitał Sekretarz Stanu USA, Anthony Blinken, łaskawie przyjęty w ostatniej chwili przez Xi Jinpinga. Uznanie Tajwanu za część ChRL miało zakopać topór wojenny, a Chińczycy tłumaczyli spokojnie, że korzyści z 700 miliardowego obrotu handlowego wymagają od USA zrozumienia swojego miejsca w „Nowej erze”. O braku takiej możliwości przekonał prezydent Joe Biden już następnego dnia, określając chińskiego przywódcę mianem dyktatora. Pomimo tego, sekretarz skarbu USA Janet Yellen udało się dotrzeć w lipcu do Chin, aby zapobiec nadmiernej wyprzedaży dolarowych aktywów w sytuacji, gdy po zniesieniu kolejnego ograniczenia amerykański dług wzrósł o ponad 700 miliardów w ciągu jednego miesiąca.
Rzucono wreszcie najsilniejszy desant, gdy prezydent Francji Emmanuel Macron poprosił prezydenta RPA Cyrila Ramaphosę o możliwość wzięcia udziału w szczycie. Nie tylko przez otwarty sprzeciw Moskwy nie przyniesie to jednak pożądanego rezultatu. Co prawda, plotki o przeniesieniu szczytu do Chin okazały się błędne, ale RPA nie zdążyło wypowiedzieć przynależność do Międzynarodowego Trybunału Karnego, który wydał nakaz aresztowania rosyjskiego prezydenta i zamiast niego przyjedzie minister spraw zagranicznych, Siergiej Ławrow.
Nadchodząca „Nowa era” systemu międzynarodowego zapowiada więc rewizję nie tylko dotąd panujących instytucji ekonomicznych, ideologii i układu sił, ale również instytucji prawno-karnych, a nawet świata sportu i kultury. Oprócz odbywających się już festiwali filmowych zapowiedziano bowiem pierwsze Igrzyska BRICS w Kazaniu w czerwcu 2024, zaledwie miesiąc przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.(17) Co więcej na miesiąc przed szczytem wspominany już Anil Sooklal, podniósł możliwą liczbę członków BRICS do… ponad 50 krajów (18) Czyżby chodziło o powstanie alter ONZ?
XV szczyt BRICS w Johannesburgu zapowiada się więc wyjątkowo: koncepcja akcesji nowych członków; propozycja nowej waluty, wreszcie wspólne zdjęcia przywódców reprezentujących ponad połowę ludzkości, gdyż prezydent RPA zaprosił do udziału wszystkich przywódców państw afrykańskich.
Inkluzywność „Nowej ery” oznacza, że BRICS nie opiera się na idei dominacji, ale podmiotowej partycypacji. Dlatego szeroko powtarzane są wezwania Xi Jinpinga, aby przeciwstawić się hegemonizmowi i polityce siły, odrzucić mentalność zimnowojenną i konfrontację blokową oraz współpracować na rzecz budowania globalnej wspólnoty bezpieczeństwa dla wszystkich.(19)
Jakże trafna jest także diagnoza hinduskiego ministra spraw zagranicznych Subrahmanyama Jaishankara, który wskazał, że „sednem problemów, przed którymi stoimy, jest koncentracja gospodarcza, która pozostawia zbyt wiele narodów na łasce zbyt niewielu".(20)
Systemy polityczne jej członków nie wywodzą się jednak z jednego źródła, różne fundamenty cywilizacyjne krajów BRICS bezpośrednio uniemożliwiają im stworzenie stowarzyszenia, którego wewnętrzna dyscyplina byłaby porównywalna z Zachodem. Członkowie tej grupy wciąż stoją przed koniecznością wypełnienia treścią alternatywnego paradygmatu relacji międzynarodowych, który stanie się pożądanym horyzontem dla aktywności państw w „Nowej erze”.
Gracjan Cimek
Przypisy
(1) Zob. G. Cimek, Globalne aspiracje grupy BRICS, „Przestrzeń Społeczna (Social Space) 3/1 (5), s. 128-158 2013
(2) F. Zakaria, Putin’s invasion of Ukraine marks the beginning of a post-American era, https://www.washingtonpost.com/opinions/2022/03/10/why-the-west-cant-let-putin-win-in-ukraine/
(3) Remarks by President Biden Ahead of the One-Year Anniversary of Russia’s Brutal and Unprovoked Invasion of Ukraine, 21.02.2023, https://www.whitehouse.gov/briefing-room/speeches-remarks/2023/02/21/remarks-by-president-biden-ahead-of-the-one-year-anniversary-of-russias-brutal-and-unprovoked-invasion-of-ukraine/
(4) More than 30 countries want to join the BRICS, May 24, 2023 https://moderndiplomacy.eu/2023/05/24/more-than-30-countries-want-to-join-the-brics/
(5) BRICS overtakes G7 nations in global GDP…Acorn Macro Consulting
https://nigerianobservernews.com/2023/04/brics-overtakes-g7-nations-in-global-gdp-acorn-macro-consulting/
(7) Путин заговорил о новой валюте, которая придет на смену доллару, ://www.mk.ru/economics/2022/06/22/putin-zagovoril-o-novoy-valyute-kotoraya-pridet-na-smenu-dollaru.html
(8) BRICS New Development Bank: No Common Currency Yet, Jul 06,2023https://www.silkroadbriefing.com/news/2023/07/06/brics-new-development-bank-no-common-currency-yet/
(9) Jan Krikke, The financial reset is near. The world is drowning in a sea of debt, by November 14, 2022, https://asiatimes.com/2022/11/the-financial-reset-is-near/
(10) How Mexico's Admission to BRICS Could Impact National security
https://strikesource.com/2023/04/08/how-mexicos-admission-to-brics-could-impact-national-security/?fbclid=IwAR2xCJTdFXSRya0wMkizrp_yep-aIG0mu9N0QDpzNRTu4ASwFOGpa5SiIVs
(11) Chris Devonshire-Ellis, The New Candidate Countries For BRICS Expansion
https://www.silkroadbriefing.com/news/2022/11/09/the-new-candidate-countries-for-brics-expansion/
(12) Jan Krikke, The financial reset is near. The world is drowning in a sea of debt, by November 14, 2022, https://asiatimes.com/2022/11/the-financial-reset-is-near/
(13) https://www.ecb.europa.eu/press/key/date/2023/html/ecb.sp230417~9f8d34fbd6.en.html
(14) J. Sullivan, A BRICS Currency Could Shake the Dollar’s Dominance, https://foreignpolicy.com/2023/04/24/brics-currency-end-dollar-dominance-united-states-russia-china/
(15) https://audycje.tokfm.pl/podcast/141980,Czym-premier-Indii-sobie-zasluzyl-by-witac-go-czerwonym-dywanem-w-USA?fbclid=IwAR0IBZg2xZEPNh5Mb8vtE63ldgaC28312h76j4kO7dq32cqQrryJdICaI7Q
(16) https://youtu.be/qQYRUwusy2Q
(17) https://sport.interia.pl/pilka-nozna/igrzyska-olimpijskie/news-to-sie-jednak-dzieje-beda-alternatywne-igrzyska-rosji-zapros,nId,6897813?fbclid=IwAR1xMhHY9N1-b9X84m3wVdo3TKn0v4pqSu_Ph2rJfZIqUT0LKBzShH094bM
(18) Anil Sooklal, More than 50 countries may join BRICS in the future https://tvbrics.com/en/news/anil-sooklal-more-than-50-countries-may-join-brics-in-the-future/
(19) Chiny zwróciły się wprost do czterech krajów. Mocne słowa Xi https://wiadomosci.wp.pl/xi-krytykuje-powinniscie-odrzucic-mentalnosc-zimnej-wojny-6770852584548864a
(20) Growth Of BRICS And Its Impact On Global Politics, https://crescent.icit-digital.org/articles/growth-of-brics-and-its-impact-on-global-politics czy to wystarczy?
- Autor: Stanisław Bieleń
- Odsłon: 11272
Warunkiem właściwego sformułowania interesu narodowego przez elity rządzące – zgodnie z założeniami konstruktywizmu – jest rzetelne rozpoznanie środowiska międzynarodowego, identyfikacja interesów partykularnych, kolektywnych i komplementarnych. Zadanie to zależy od jakości przywództwa politycznego, sprawności i kompetencji ludzi zatrudnionych w aparacie służby zagranicznej.
Kategoria interesu narodowego należy do centralnych w dziedzinie polityki zagranicznej i stosunków międzynarodowych. Jej analityczne i wyjaśniające walory są jednak przeceniane, co wynika z powszechności stosowania, często w znaczeniu intuicyjnym i zdroworozsądkowym.
Czym jest interes narodowy?
Interes narodowy w sensie przedmiotowym odnosi się do czynników motywacyjnych w polityce państwa, stanowiących odzwierciedlenie naturalnych tendencji do obrony posiadanych wartości i zdobywania wartości pożądanych. Jest instrumentem mobilizującym, integrującym i konsolidującym elity polityczne i obywateli danego państwa w sferze działań i oddziaływań międzynarodowych. Można go traktować dwojako – jako kategorię ideologiczną i idealizacyjną oraz jako wytyczną pragmatycznego działania w polityce zagranicznej.
W pierwszym przypadku interes narodowy wskazuje na rangę wartości nadrzędnych, lub uznawanych za takie w danej zbiorowości narodowej. W drugim – chodzi o stymulator aktywności, oparty na kalkulacji zysków i strat w osiąganiu celów, jakie przed państwem wyznacza strategia polityczna. W obu przypadkach interes narodowy wyraża się w retoryce politycznej, która sprzyja uzasadnianiu działań podejmowanych w jego realizacji.
W sensie podmiotowym najbardziej typowe jest ujmowanie go w odniesieniu do narodu w znaczeniu etnicznym, rozumianego jako grupa społeczna o homogenicznej kulturze, wspólnym języku, religii, tradycjach czy obyczajach. Na uwagę zasługują tu koncepcje nacjonalistyczne, odwołujące się do zmitologizowanej solidarności i tożsamości opartej na więzach krwi.
W nowoczesnym, zracjonalizowanym ujęciu interes narodowy odnosi się raczej do politycznej wspólnoty obywatelskiej, w której wszystkie jednostki łączy lojalność wobec państwa, takie same reguły równości i wolności niezależnie od pochodzenia etnicznego, wyznania czy języka.
Im większe zaangażowanie obywateli w artykułowanie interesu narodowego i im silniejsza demokratyczna kontrola nad państwem, tym mniejszy jest dystans między rozumieniem interesu przez społeczeństwo a polityką państwa. W państwach wielonarodowych interes narodowy stanowi wypadkową interesów części składowych i w przypadku kolizji z ich oczekiwaniami, zawsze przeważa interes całości, odpowiadający przede wszystkim interesowi narodu tytularnego.
Realizm polityczny a zadania państwa
Pod względem teoretycznym kategorię interesu narodowego najbardziej spopularyzował realizm polityczny. Wielu przedstawicieli tego nurtu, od Hansa Morgenthaua i Johna Hertza poczynając, wskazywało na główny motyw zachowań państw w anarchicznym środowisku międzynarodowym, jakim jest przetrwanie. Zadaniem każdego państwa jest ochrona jego fizycznej, politycznej i kulturowej tożsamości, całości i pewności. Miejsce zajmowane w systemie dystrybucji sił decyduje o możliwościach zagwarantowania tych wartości. Potęga i bogactwo stanowią niezbędne środki dla przetrwania państw i ich bezpieczeństwa. Dążenie do maksymalizacji potęgi (obejmujące ochronę własnego stanu posiadania, ale i ekspansję kosztem innych) leży więc u podstaw definiowania interesu narodowego w całej tradycji realistycznej, od czasów starożytnych do współczesności.
Krytycy realizmu wskazują z jednej strony na ograniczenia poznawcze redukujące życie międzynarodowe do rywalizacji i walki, będących konsekwencją deterministycznie pojmowanego stosunku sił, a z drugiej strony na zbyt enigmatyczną treść tej kategorii, która ignoruje rolę interpretacji różnych złożonych czynników występujących w stosunkach międzynarodowych.
Realizm polityczny przecenia obiektywne i materialne komponenty interesu narodowego, podczas gdy na konkretne zachowania decydentów państwowych wpływają subiektywne odczucia czy wyobrażenia.
Z powodu wyżej wskazanych słabości na kategorię interesu narodowego warto spojrzeć z perspektywy konstruktywistycznej. Zgodnie z interpretacją Alexandra Wendta, to nie anarchia międzynarodowa kreuje motywacje zachowań państw, lecz one same, definiując swoje interesy i tożsamości w pluralistycznym systemie międzynarodowym, tworzą środowisko przypominające anarchię.
Konstruktywistom przypisuje się także stwierdzenie, że artykulacja interesów państwa stanowi konkretyzację jego tożsamości w stosunkach międzynarodowych. To decydenci polityki zagranicznej mają najwięcej do powiedzenia, jeśli chodzi o interpretację interesu narodowego. Już dawno stwierdzono, że interesem narodowym jest niekoniecznie to, co obiektywnie najlepsze dla zbiorowości zamieszkującej państwo, lecz to, co rządzący za najlepsze uznają.
Interpretacja interesu narodowego
Interpretacja interesu narodowego zależy zawsze od rozumienia okoliczności warunkujących zachowania międzynarodowe państwa. To zaś jest funkcją ich wiedzy, doświadczenia i wrażliwości poznawczej, a także ideologii.
Politycy wykorzystują często kategorię interesu narodowego w sposób instrumentalny, w celu pobudzania poparcia społecznego dla swoich koncepcji i programów politycznych. Interes narodowy jest przedmiotem gier politycznych i walki o władzę między rywalami. Rozmaite frakcje polityczne ścierają się ze sobą o to, aby udowodnić przywiązanie do narodowych wartości i zdobyć trwałe miejsce na scenie politycznej. Spośród wszystkich instytucji publicznych to jednak rząd ma najwięcej środków, aby w zależności od diagnozy sytuacji formułować oceny tego, co jest optymalne w danych okolicznościach dla państwa i jego obywateli. Prowadzona przez rząd polityka zagraniczna jest platformą artykulacji, definiowania i realizacji interesu narodowego.
Pod szyldem interesu narodowego kryją się uświadamiane preferencje państw, które powstają jako rezultat wewnętrznych potrzeb materialnych i funkcjonalnych. Preferencje te powstają również pod wpływem czynników zewnętrznych, często jako wynik naśladownictwa oraz uczenia się na wzorach sprawdzonych lub przeżytym doświadczeniu innych uczestników stosunków międzynarodowych. Mogą wynikać ze zobowiązań sojuszniczych, lojalności czy podległości wobec silniejszego partnera, protektora bądź hegemona.
We współczesnym świecie ważnym uwarunkowaniem preferencji państw są też normy etyczne, polityczne i prawne, które określają, co jest dopuszczalne, a co nie w zachowaniach międzynarodowych. Naruszenie reguł akceptowanych przez uczestników „społeczności międzynarodowej” wywołuje restrykcje tak ze strony państw, ich ugrupowań, jak i instytucji międzynarodowych, np. ONZ. Preferencje państw są wreszcie pochodną ról i utrwalonych pozycji oraz statusów w środowisku międzynarodowym (siły moralnej, prestiżu, uznania, rangi, osiągnięć i sukcesów).
Interes narodowy jest kategorią zbiorczą, obejmującą rozmaite interesy cząstkowe czy sektorowe o charakterze: politycznym, gospodarczym, wojskowym, technologicznym, kulturalnym i społecznym. W każdej z tych dziedzin można wyodrębnić interesy: żywotne i drugorzędne, wieczyste i doraźne, kolektywne i indywidualne, egoistyczne i altruistyczne, aspiracyjne, operacyjne i polemiczne.
Najbardziej przekonująca klasyfikacja, zaproponowana w literaturze polskiej przez Józefa Kukułkę, do dzisiaj nie straciła swojej wartości analitycznej i poznawczej. Jego podział na trzy typy interesów wskazuje na znaczenie leżących u ich podstaw potrzeb egzystencjalnych, koegzystencjalnych i funkcjonalnych.
Interesy egzystencjalne obejmują zaspokojenie materialnych i świadomościowych potrzeb państwa w stopniu zapewniającym jego przetrwanie, bezpieczeństwo, całość, pewność, identyczność, przystosowanie i rozwój; interesy koegzystencjalne obejmują zaspokojenie materialnych i świadomościowych potrzeb państwa w zakresie: autonomii, suwerenności, uczestnictwa, przynależności, łączności, współżycia, współpracy, współzawodnictwa, korzyści, wzajemności, pozycji i roli; natomiast interesy funkcjonalne obejmują: zaspokojenie materialnych i świadomościowych potrzeb państwa w zakresie międzynarodowej informacji, percepcji, regulacji, skuteczności, sprawności i innowacji w procesach uczestnictwa międzynarodowego.
We współczesnym coraz bardziej zglobalizowanym i współzależnym systemie stosunków międzynarodowych interes narodowy poszczególnych państw splata się z interesami zespołowymi i zespolonymi (sojuszniczymi, integracyjnymi). Choć tendencje egoistyczne i partykularne nieraz biorą górę nad tendencjami altruistycznymi i uniwersalnymi, to jednak obserwuje się coraz więcej zrozumienia dla strategii kooperacyjnych i akomodacyjnych, kosztem strategii rywalizacyjnych. Jednakże państwa „rzadko zachowują się jak święci”; nawet gdy głoszą wzniosłe hasła i szlachetne intencje, często realizują własne, pojmowane egoistycznie interesy. Warto o tym pamiętać przy analizie interesu narodowego współczesnej Polski.
Tożsamość geopolityczna Polski - podstawa formułowania interesu narodowego
Historia i położenie geopolityczne decydują o tożsamości cywilizacyjnej takich państw jak Polska, które przez pryzmat dawnych uzależnień i doznanych krzywd definiują swój interes narodowy, określając przyjaciół i rywali, dystans psychologiczny w polityce sąsiedzkiej i gotowość bądź niechęć do normalizacji stosunków. Polacy są mocno przywiązani do geopolityki, próbując przy jej pomocy wytłumaczyć wszystkie nieszczęścia historyczne i zagrożenia bieżące.
Klasyczna geopolityka próbowała wyjaśniać rozmaite konflikty terytorialne między państwami, niezależnie od ich orientacji ideologicznej. Stopień dzisiejszych konfliktów maleje jednak w zależności od stopnia zintegrowania ze sobą jednostek geopolitycznych. W Unii Europejskiej mało kto na serio rozważa wpływ geopolityki. Liczą się przede wszystkim wzajemne interesy gospodarcze, dynamika rozwojowa i daleko posunięta konsolidacja celów i działań.
To oznacza, że Polska przestaje na płaszczyźnie geopolitycznej rywalizować z Niemcami czy Francją. Mając zbieżne cele i poszukując podobnych rozwiązań problemów gospodarczych czy politycznych, dąży z tymi państwami do komplementarności interesów i ich koordynacji.
Jedynie z Rosją Polska stale bazuje na geopolitycznych uzasadnieniach, które mają charakter ideologiczny. Geopolityka bowiem przydaje się – zwłaszcza w mediach i argumentacji części elit – jako narzędzie ideologicznej obrony. Według tej filozofii, jest rzeczą oczywistą, że Rosja chce znów sobie podporządkować Polskę, ta zaś jest zmuszona przed nią się bronić. Dramatyczne wydarzenia w sąsiedztwie Polski dodatkowo potęgują te obawy i zagrożenia.
Postrzeganie Rosji wyłącznie jako państwa wrogiego i agresywnego przez pryzmat konfliktu ukraińskiego skutkuje poważnym zubożeniem poznawczym. Doszło do absurdalnej sytuacji już nie tylko w sensie psychologicznym, ale i praktycznym. Nic bowiem, co zrobi Rosja, nie zasługuje na zrozumienie i niczego, co zrobi Ukraina, nie wolno krytykować. Podgrzewanie atmosfery wysokiego napięcia wywołuje pilną konieczność wzmacniania potencjału obronnego. Zapomina się wszak, że ze strony Rosji mamy do czynienia z potężnym arsenałem jądrowym, którego broń taktyczna krótkiego zasięgu przeważy każdy arsenał konwencjonalny. Rosja w razie zmasowanej napaści na nią przy użyciu środków konwencjonalnych, zgodnie ze swoją doktryną wojskową, nie zawaha się sięgnąć do arsenału jądrowego. Wtedy dokona się globalne samobójstwo. Szkoda, że takiej groźby nie dostrzegają polscy politycy.
Atuty położenia
Polska znajduje się we wrażliwym strategicznie układzie sił geopolitycznych. Panuje wszak przekonanie, że dzięki zasadniczym zmianom w bezpośrednim sąsiedztwie oraz instytucjonalnym afiliacjom z Zachodem położenie geopolityczne przestało być czymś wyjątkowym i fatalnym. Uwolnienie od sytuacji konfliktowych z sąsiadami i otwarcie na procesy integracyjne uczyniło Polskę ważnym ogniwem stabilizującym w Europie Środkowej. Szczególnym wzmocnieniem tej pozycji stało się przekonanie społeczeństwa polskiego, że zawsze stanowiło ono część zachodnioeuropejskiego dziedzictwa kulturowego.
Ze względu na położenie geopolityczne Polska jest naturalnym miejscem spotkania i dialogu trzech części dawnej Europy Wschodniej, obejmującym region niemieckojęzyczny, naddunajsko-bałkański i dawne ziemie Rzeczypospolitej wielu narodów. Wykorzystanie tej szansy jest wyzwaniem zarówno dla elit politycznych, jak i środowisk opiniotwórczych i intelektualnych.
Jednym z możliwych rozwiązań jest konsolidacja zespołu państw, związanych wspólnym interesem geopolitycznym, sąsiedztwem i lokalizacją przestrzenną. Chodzi o ugrupowanie środkowoeuropejskie, niekoniecznie łączone z koncepcją Międzymorza, w którym Polska wraz z Rumunią mogłaby odgrywać role inicjatywne, choć niekoniecznie przywódcze. Te bowiem są źle odbierane przez mniejsze państwa regionu.
Istotą strategii państw Europy Środkowej jest nie tyle przeciwważenie potencjału dwu największych potęg, tj. Niemiec i Rosji, ile kontrowanie ich inicjatyw geopolitycznych, prowadzących do uzależniania państw słabszych. Polska, wchodząc w bliskie związki z państwami mniejszymi, mogłaby postawić na role samodzielne, bardziej „autonomiczne” także w stosunku do Stanów Zjednoczonych. To przecież nie jest tak, że sojusz z Ameryką przeszkadza Polsce mieć dobre stosunki z innymi państwami, w tym z Rosją czy Chinami. Jak uczy doświadczenie Turcji, a także Węgier, mniejsze państwo może tak zdefiniować swoje interesy wobec hegemona, że ten ostatni nie może ich lekceważyć, a wręcz przeciwnie, musi się z nimi liczyć.
Pułapka silniejszego sojusznika
Wskazane wyżej ograniczenie odnosi się do złudnego przeświadczenia, że „specjalne” stosunki z najpotężniejszym mocarstwem zapewniają Polsce pełne zrozumienie jej interesów u wielkiego partnera i równe traktowanie. Jest to tzw. pułapka silniejszego sojusznika. Nie ma niestety gwarancji, że druga strona nie wykorzysta przewagi dla przeforsowania swoich interesów.
Słabsza strona może oczywiście upominać się, jeśli starczy jej odwagi i determinacji, o większe koncesje ze strony sojusznika, ale ryzykuje posądzenie o utratę lojalności i wiarygodności. Ten strach przed takim osądem paraliżuje decydentów politycznych, którzy „wypadnięcie z łask” możnego protektora traktują jako największe niebezpieczeństwo, przede wszystkim dla nich samych.
Ten przykład można odnieść do stosunków polsko-amerykańskich po 1989 r. Żadna ekipa rządząca Polską nie była w stanie zdefiniować ceny za bezwarunkowe poparcie dla Ameryki. Politycy polscy, niezależnie od ich proweniencji ideowej, stali się zakładnikami przekonania, że wszelka opozycja wobec Stanów Zjednoczonych oznaczałaby powrót do afiliacji prorosyjskich. Stworzony został taki klimat mentalny (zarówno w gabinetach politycznych, jak i w mediach), że Polska w istocie nie ma żadnego pola manewru w negocjacjach z Amerykanami. Przede wszystkim, ekipy rządzące w Polsce nie wyzbyły się kompleksu niższości wobec USA i nie rozumieją konieczności używania argumentów pragmatycznych, a nie ideologicznych. Sprawa zniesienia obowiązku wizowego dla obywateli polskich, wyjeżdżających do USA, symbolizuje głęboką asymetrię w traktowaniu Polski przez amerykańskiego sojusznika.
Obiektywnie rzecz biorąc, Polska zawsze będzie leżeć na pograniczu Europy atlantyckiej i kontynentalnej. To położenie jest przyczyną trwałej sprzeczności między tendencją do traktowania jej jako najbardziej wschodniego kraju Zachodu a tendencją do traktowania jej jako najbardziej zachodniego kraju Wschodu. Nie chcąc być strefą buforową, bardziej lub mniej świadomie staje się państwem frontowym. Podmiotowość strategiczna Polski jest więc funkcją położenia geopolitycznego i zaangażowania na obszarze Europy Środkowej i Wschodniej sił sojuszniczych, zwłaszcza NATO i Stanów Zjednoczonych. Na dłuższą metę takie uzależnienie prowadzi jednak do zmajoryzowania Polski przez obce potęgi, z czego warto sobie zdawać sprawę, zanim będzie za późno.
Osobliwe kryteria
W polskiej polityce zagranicznej działa się według osobliwych kryteriów, zwalczając nielubiane „reżimy niedemokratyczne” – Rosji i Białorusi, a wspomagając hybrydalne ustroje oligarchiczne na Ukrainie, w Gruzji czy Azerbejdżanie.
Zwłaszcza zaangażowanie na rzecz Ukrainy wymaga głębszego namysłu, a nie jedynie reakcji emocjonalnych. Nikt nie podważa zasadności pomocy Ukrainie w jej transformacji ustrojowej oraz utrzymaniu suwerennego statusu.
Poparcie dla Ukrainy nie może jednak być bezwarunkowe i pomijać istotne uwarunkowania wewnętrzne, które mogą zadecydować o przyszłości tego państwa. Należy do nich: przewlekły stan braku konsolidacji ustrojowej; trwałe tendencje separatystyczne na wschodzie kraju, łącznie z aktywnością terrorystyczną na całym obszarze; ograniczony charakter władzy centralnej, tak w sensie terytorialnym, jak i administracyjnym; umacnianie wpływów oligarchicznych i mafijnych (nowe władze korzystają z poparcia starych struktur korupcyjno-przestępczych); permanentny stan zapaści gospodarczej, której nie są w stanie zmienić ani Unia Europejska, ani międzynarodowe instytucje finansowe; różnice polityczne i rozłamy w obozie rządzącym; brak krytycznego spojrzenia na historię stosunków ukraińsko-polskich i inne.
Trwała wrogość w stosunkach ukraińsko-rosyjskich, na którą się zanosi, nie powinna implikować niekończącej się szkodliwej konfrontacji w stosunkach polsko-rosyjskich. Polityka zagraniczna Polski musi skupiać się na potrzebach i korzyściach, dotyczących bezpośrednio polskich obywateli, a nie na cudzych sprawach. Wymierne straty gospodarcze, będące wynikiem włączania w konflikt z Rosją, ponosi przede wszystkim polskie społeczeństwo, które w dłuższej perspektywie upomni się o swoje racje i zrewiduje kształt sceny politycznej.
Bezkrytyczna orientacja na Ukrainę jest niebezpieczna z dwu powodów. Po pierwsze, nie wynika z własnej diagnozy interesów, jest natomiast jednoznacznym działaniem na rzecz Stanów Zjednoczonych. Po drugie, nie ma żadnych gwarancji, że Ukraina ze względu na swoją ideologię nie stanie się w przyszłości państwem antypolskim. Przestrzegają przed tym wnikliwi obserwatorzy (np. Bronisław Łagowski), ale nie znajduje to żadnego odbicia w głębszej refleksji politycznej czy intelektualnej. Warto wreszcie wyartykułować oczekiwanie, podzielane przez wielu członków Unii Europejskiej (np. Węgry, Czechy, Słowację, Bułgarię, Finlandię, ale i Hiszpanię czy Włochy), że Ukraina nie może podejmować i eskalować takich działań, które w rezultacie zagrażają interesom innych państw.
Trudno zrozumieć, jakie są kryteria skuteczności polskiej aktywności międzynarodowej. Odnosi się wrażenie, że jedynym kryterium są pochlebstwa i pochwała ze strony zachodnich mediów i polityków. Polskie rządy prowadzą politykę nieograniczonego zaufania do amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, domagając się budowy tarczy antyrakietowej, która siłą rzeczy w razie konfliktu globalnego uczyni z Polski pobojowisko, jakim była w dwu wojnach światowych. Wynika to z tego, że ludzie kreujący polską politykę i definiujący polskie interesy nie wyobrażają sobie utrzymania niepodległości bez protekcji amerykańskiej. Prowadzi to do serwilizmu i samosatelizacji, ale o dziwo, nie budzi głębszej refleksji krytycznej ani w opozycji politycznej, ani w opinii społecznej.
Przeciętny obserwator podejrzewa (co wyraża się choćby na różnych forach internetowych), że stosunki między Polską a USA nie mogą być ani partnerskie, ani równoprawne, gdyż u ich podstaw leży głęboka asymetria potencjałów i interesów, której nie zasłonią najwznioślejsze hasła i deklaracje. Nawet minister spraw zagranicznych – co pokazała afera podsłuchowa – potrafił w chwili szczerości wyznać, że takie sojusze są niewiele warte.
Polska nigdy nie była strategicznym partnerem Stanów Zjednoczonych, dlatego mimo entuzjazmu elit politycznych należy dokonać realistycznej diagnozy i obiektywnej oceny tych zobowiązań, wskazać na ich ideologiczny i deklaratywny wymiar, bardziej w kategoriach wiary i entuzjazmu, niż faktów i nakładów. Bez zauważenia ogromnej dysproporcji nie tyle w potencjałach, bo ta jest oczywista i stawia Polskę na dalekim miejscu względem USA, ile w spojrzeniu na rangę w stosunkach międzynarodowych.
Stany Zjednoczone są mocarstwem globalnym i prowadzą politykę globalną, w której dla Polski przypada naprawdę niewiele miejsca. Region Europy Środkowej jest uznawany za bezpieczny i stabilny, a obsesje antyrosyjskie nie robią większego wrażenia na Amerykanach. Rozgrywają oni z Rosją swoją „wielką grę” geopolityczną, w której Polska może zostać wykorzystana nie jako podmiot i równoprawny sojusznik, ale jako instrument i pionek na szachownicy.
Stanisław Bieleń
Prof. Stanisław Bieleń jest politologiem, pracownikiem Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego
(1) Jest to pierwsza część obszernego tekstu opublikowanego w czasopiśmie naukowym „Stosunki Międzynarodowe – International Relations” nr 2 (t . 50) 2014
Drugą część opublikujemy w numerze następnym, Nr 12/15 SN.
Śródtytuły i podkreślenia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2056
Z profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, sinologiem i politologiem, Bogdanem Góralczykiem rozmawia Anna Leszkowska.
- Panie Profesorze, przyzwyczailiśmy się do postrzegania Chin jako państwa o gospodarce odtwórczej, mało innowacyjnej. Tymczasem osiągnięcia tego państwa w takich branżach jak IT czy kosmiczna pokazują, że Chiny umiały przestawić się na gospodarkę innowacyjną, co np. nam się ciągle nie udaje. W czym tkwi sekret chińskiej zmiany?- Po pierwsze, trzeba podkreślić, że nawet w latach rewolucji kulturalnej – największego zamieszania w Chinach – program kosmiczny wyłączono całkowicie spod wpływów Czerwonej Gwardii czyli hunwejbinów. Pokazuje to, że Chińczycy potrafią zgodzić się na wyłączenie spod jakiejkolwiek ideologii dziedzin o nadrzędnym znaczeniu dla państwa.
Po drugie, chińskie elity mają świadomość, że ich cywilizacja była kiedyś kwitnąca i innowacyjna i przyniosła tak epokowe wynalazki jak np. proch, papier, kompas, porcelanę czy jedwab. Widać z tego, że Chińczycy mają wolę polityczną oraz poczucie tożsamości i historii.
Jednak chiński system kształcenia – także i obecny – nie sprzyja innowacyjności, polega bowiem na pamięciowym przyswajaniu formuł. Ale Chiny od grudnia 1978 roku rozpoczęły bezprecedensowy proces transformacji – głównie ekonomicznej, a później i innych dziedzin.
Ten proces miał różne fazy, ale pod koniec XX wieku stało się jasne, że Chiny odradzają się jako mocarstwo, że stały się drugą gospodarką świata.
W latach 2012-2013 doszła do władzy obecna, tzw. piąta generacja z prezydentem Xi Jinpingiem, która zmienia azymuty i już nie buduje jak poprzednie elity chińskiego mocarstwa po cichu, ale wychodzi z bardzo śmiałymi wizjami tego, co Chiny chcą i do czego zmierzają.
Przybrało to nazwę dwóch nowych celów: na stulecie Komunistycznej Partii Chin (1.07.2021) i stulecie Chińskiej Republiki Ludowej (1.10.2049).
Pierwszy cel polega na wprowadzeniu nowego modelu rozwojowego opartego nie na eksporcie, ale na kwitnącym rynku wewnętrznym i klasie średniej, którą trzeba zbudować, a tym samym przejść najtrudniejszy egzamin, jaki się przechodzi w okresie zmian, czyli od ilości do jakości. Już nie można się opierać na podróbkach, trzeba tworzyć własne rozwiązania. Drugi cel - na stulecie ChRL – to wielki renesans Chin, które zamierzają być najbardziej kwitnącą cywilizacją na globie. A tego nie da się osiągnąć bez pokojowego zjednoczenia z Tajwanem.
Te cele sformułował Xi Jinping pod koniec 2014 roku, natomiast na ostatnim XIX Zjeździe KPCh, w październiku 2017 roku, dodał jeszcze jedną datę – 2035 rok, kiedy to Chiny mają się stać społeczeństwem innowacyjnym. Ale żeby tak się stało, Chiny w 2015 roku przyjęły 10-letni program Made in China 2015-2025, wzorowany na niemieckim programie Industrie 4.0. Chodzi więc o to, żeby już nie kraść, nie podrabiać, nie importować, ale tworzyć coś nowego.
W tym kontekście trzeba dodać jeszcze jeden ważny element: kiedy Chiny pod koniec 1978 roku ruszały do reform, to ówczesny wizjoner Deng Xiaoping, który cały ten program wymyślił i uruchomił, zaproponował, aby wysyłać studentów i doktorantów na najlepsze uczelnie świata, do USA, Wielkiej Brytanii, Japonii, Niemiec. Początkowo wysyłano najzdolniejszych, ale po 2-3 latach program stypendialny zmodyfikowano tak, aby wykształcić elity na potrzeby modernizacji państwa, czyli głównie w naukach ścisłych, inżynieryjnych, biotechnologii. Dzięki temu przez ostatnie 40 lat wykształcono na Zachodzie ponad 3,5 miliona Chińczyków władających biegle obcymi językami. Wyniki tego już widać w najwyżej punktowanych czasopismach naukowych, w których Chińczycy publikują swoje prace.
Czyli mamy tu program świadomego kształtowania elit i program kształtowania polityki przemysłowej i modernizacji państwa (program Chiny 2015-2025). Ponadto Chiny już obecnie wydają na B+R ok. 2% PKB (u nas jest to od lat poniżej 0,5%PKB), a chcą dogonić tych, którzy wydają najwięcej – Koreę Południową i Japonię, które wydają powyżej 3,5% PKB. To jest program rządowy, w którym zapisano stały wzrost nakładów na B+R, a równocześnie położono nacisk na własną wynalazczość.
I jeszcze sprawa, o której się na świecie nie mówi - a to błąd – że ważną rolę w tej modernizacji państwa odgrywają surowce w postaci pierwiastków ziem rzadkich, bez których nie jest możliwy postęp naukowo-techniczny. Chiny w tym obszarze mają monopol – i na produkcję, i na ich eksport (ponad 90%). Obecna wojna handlowa między USA a Chinami jest także wojną właśnie o technologie. Chiny już są dla nas wyzwaniem w wymiarze gospodarczym i handlowym, a chcą być też w wymiarze technologicznym, dlatego mamy szum wokół firmy Huawei.
- Możliwe, że nie mniejsze wyzwania niż w branży IT Chiny rzucą reszcie świata w technologiach kosmicznych…
- Chiński program kosmiczny jest od początku – z konieczności - autonomiczny, niezależny od rosyjskiego i amerykańskiego (w przeciwieństwie do programu atomowego). Chińczycy w konstruowaniu programu kosmicznego nie mogli korzystać z wcześniejszych osiągnięć Rosjan i Amerykanów, a mimo to, ich program uważany jest za trzeci w świecie pod względem rangi (po rosyjskim i amerykańskim). Jednak co ciekawsze – Chińczycy konkurują tu nie z USA czy Rosją, ale z Hindusami o to, kto pierwszy wyśle misję – może i załogową - na Marsa.
- Ale mają i takie programy jak stworzenie sztucznego słońca czy księżyca do oświetlania miast…
- Mam co do takich pomysłów mieszane uczucia, bo moim zdaniem, tego rodzaju inżynieria idzie tam zbyt daleko. Podam dwa, najbardziej spektakularne przykłady: wykopany ponad tysiąckilometrowy tunel do transportu wody z tybetańskich lodowców na pustynię do Xinjiangu (Sinciangu) oraz wykorzystywanie jodku srebra do sterowania pogodą, wywoływania sztucznych opadów – także nad Tybetem. To są ryzykowne działania, a mimo to – za zgodą władz – wprowadza się je w życie.
Ale znam jeden niebywały projekt, prof. Hu Anganga – jednego z najważniejszych chińskich strategów i ekonomistów, który jako pierwszy wyszedł z koncepcją zielonej gospodarki, opisując ją w książce Chiny. Innowacyjny zielony rozwój. Ten cel, budowy zielonej gospodarki, już teraz program rządowy, to jeszcze jedna sprawa, na którą winniśmy zwracać uwagę, skoro mówimy o innowacyjności. Chiny bowiem już wyprzedziły UE, jeśli idzie o alternatywne źródła energii. W ramach strategii przechodzenia na zieloną gospodarkę, jak sugeruje Hu Angang, powinno się jedną z prowincji - Quinghai – zrobić płucami Chin, nie wpuszczać tam przemysłu i ją zalesiać.
- Zmiana w podejściu do innowacyjności w Chinach była w jakimś stopniu uwarunkowana ustrojem i zarządzaniem?
- Dotychczas ustrój pozwalał umiejętnie sterować gospodarką i planować. W Chinach nic się nie dzieje na żywioł, tam jest wymieszanie rynku z interwencjonizmem państwowym. Chińczycy mają przemyślaną wizję państwa i staranną, świadomą strategię jej implementacji do gospodarki. Ale ok. 1,5 roku temu obecny przywódca Chin odszedł od strategii Denga Xiaopinga, czyli kolektywnego cesarza. Takim kolektywnym cesarzem w Chinach jest siedmioosobowy Stały Komitet Biura Politycznego KC KPCh. Xi Jinping idzie w stronę jedynowładztwa, systemu autorytarnego, który może być skuteczny, ale na krótką metę. Jest więc pytanie, czy da się pogodzić ów skrajnie autorytarny system (Chiny autorytarne były zawsze) z innowacyjnością, która wymaga ducha przedsiębiorczości i otwartych umysłów.
W tym kontekście warto obserwować, co się będzie działo z systemem edukacji w Chinach, który jest sztywny, pamięciowy, odgórnie narzucany i sterowany. Chińczycy bowiem uruchomili bezpośrednie połączenie między Pekinem a Helsinkami i minimum raz w tygodniu liczna delegacja chińska leci do Finlandii, żeby poznawać fiński system szkolnictwa, uchodzący za najlepszy w świecie. Chińczycy zebrane tam doświadczenia już implementują punktowo u siebie.
- A czy ten ustrój pozwala sprawnie zarządzać rozwojem naukowym?
- Pomaga. Do 2010-2012 roku system polityczno-gospodarczy opierał się na ekspansji i eksporcie, czego efektem był dwucyfrowy wzrost PKB. Ten obecny jest skierowany już na innowacyjne społeczeństwo, zieloną gospodarkę, a nawet bezwęglową. Bo Chiny, podobnie jak Polska, też mają energię głównie z węgla, choć jest to tylko 69% a nie 90% jak u nas. Zakłada się, że do 2030-2032 roku energia z węgla będzie stanowić tylko 50%, pozostałe 50% będzie pochodzić z OZE.
Jedynym wąskim gardłem jest brak dobrze wykształconej klasy średniej, zwłaszcza inżynierów, co utrudnia realizację wielkich projektów infrastrukturalnych, jakie Chiny realizują: jedwabnych szlaków, czy szybkich kolei. Pojawiają się głosy, aby ich importować ze świata, tyle że w Chinach nie ma zwyczaju przyjmowania obcych pracowników, bo zawsze był to najludniejszy kraj globu, z którego eksportowało się siłę roboczą, nie odwrotnie. Kłopot z kadrą inżynierską próbują więc rozwiązać tworzeniem technicznych szkół zawodowych na różnym poziomie.
- Czy technologie zachodnie są jeszcze dla Chin atrakcyjne?
- Świat jest zglobalizowany i choć Chiny może są największą wyspą na tym świecie, to jednak i one są włączone w światowe systemy. Przez trzy dekady, a na pewno po 1992 roku – wbrew traumie Tiananmen – do Chin przyszedł wielki kapitał, bo Chiny po rozpadzie ZSRR otworzyły mu szeroko wrota. Wykorzystywanie obcego kapitału – bez względu na sposób jego pozyskania - było zresztą jednym z podstawowych źródeł rozwoju Chin. Natomiast w latach 2014-2015 w Chinach dokonał się przełom kopernikański – po raz pierwszy Chiny stały się eksporterem kapitału i zgodnie z celami wyznaczonymi na 100-lecie partii i ChRL chcą być eksporterem największym na świecie. Patrząc na chińskie patenty, rozwiązania techniczne i technologiczne w wielu dziedzinach, widać że Chiny mają co dawać światu.
- Z przewrotu kopernikańskiego w Chinach moglibyśmy wyciągnąć jakieś wnioski dla siebie?
- Po raz pierwszy w chińskich dziejach, czyli od ok. 5 tys. lat, w interesie Chin jest wejście do Polski. To widać choćby z przebiegu dwóch jedwabnych szlaków, spośród których ten lądowy wytyczono przez nasze terytorium. Powinniśmy z tego skorzystać, bo Chińczycy mają pieniądze, wolę i strategię, z tym że mają inne interesy niż my. Ale wiedząc o tym, powinniśmy to mądrze rozegrać, na co się jednak nie zanosi, gdyż Huawei nie jest kompatybilny z Fort Trump. Bo jeśli stawiamy na Amerykanów, to automatycznie wykluczamy Chińczyków.
Dlaczego tak jest? Świat zachodni, głównie USA, ale i Niemcy, stawiały na Chiny przez blisko cztery dekady, inwestowały tam uważając, że im się to opłaci. Ale w 2018 roku nastąpiła wyraźna zmiana: zamiast zaangażowania Zachodu w Chinach zaczęła się strategiczna konkurencja z nimi, która nie wiadomo do czego doprowadzi, bo już mamy wojnę handlową, wojny celne – oby tylko nie było wojny prawdziwej, która kolejny raz potwierdziłaby prawdziwość pułapki Tukidydesa, czyli zderzenia interesów dotychczasowego hegemona (USA) z pretendentem (Chiny). Znaleźliśmy się bowiem w bardzo niebezpiecznym momencie dla świata, kiedy jedno mocarstwo szybko rośnie, a dotychczasowy hegemon – relatywnie słabnie.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1250
Spośród wielu zasad prawa międzynarodowego publicznego na czoło wysuwa się nigdzie nieskodyfikowana zasada praworządności międzynarodowej, inaczej nazywana zasadą legalizmu (rule of law). Wynika ona z powszechnego przekonania państw, że dla ochrony interesów wspólnoty międzynarodowej i każdego jej uczestnika z osobna konieczne jest przestrzeganie w praktyce norm zwyczajowych i stanowionych, a zwłaszcza ius cogens (norm imperatywnych) i zasad Karty Narodów Zjednoczonych.
O ile normy traktatowe, stanowione na drodze negocjacji dyplomatycznych, mogą ulegać zmianom, o tyle normy bezwzględnie obowiązujące, w tym zasady Karty, nie mogą być przedmiotem negocjacji i indywidualnych interpretacji. Są one bowiem rezultatem woli powszechnej uczestników stosunków międzynarodowych.
Każde państwo stosujące nielegalnie siłę wobec innego państwa narusza zakaz jej użycia według art. 2 ust. 4. Karty NZ, która jest fundamentalną zasadą prawa międzynarodowego. Sprawcy naruszenia prawa nigdy otwarcie nie przyznają się do takich czynów. Świadomie budują własne narracje, aby usprawiedliwić to, co nielegalne i niedopuszczalne. Okazuje się, że przy pomocy wojny wszystko można uzasadnić, nawet najbardziej absurdalne pomysły i racje.
Podobnie jak w przypadku inwazji na Irak w 2003 roku przez Stany Zjednoczone, tak obecnie Rosja odwołuje się do „ideologicznych” uzasadnień swojej agresji (denazyfikacja i zaprzestanie ludobójstwa) oraz uderzenia wyprzedzającego. Występując w obronie ludności rosyjskojęzycznej Donbasu Rosjanie nie zadbali, aby ten stan rzeczy jednoznacznie potwierdzić z udziałem gremiów międzynarodowych. Sięgnięto raczej do uzasadnień ideologicznych i propagandowych. Tak jak kiedyś konstatowała Susan Sontag, wszystkie wojny, nawet jeśli są prowadzone z tradycyjnych powodów (zagarnięcie ziem, grabież zasobów, ochrona ludności) są przedstawiane jako „starcia cywilizacji” i „wojny kultur”, przy czym każda ze stron rości sobie pretensje do wyższości i uznania przeciwników za barbarzyńców. Następuje „enemizacja” relacji międzyludzkich. Wróg jest obecny wszędzie, jeśli tylko zaprzecza „naszym” wartościom. Stanowi bowiem zagrożenie „naszej tożsamości”, „naszej wiary” i „naszego sposobu życia”. To złoczyńca i bluźnierca, rzucający wyzwanie wyższym i lepszym – bo „naszym” – wartościom.
Wojna i prawo
Wydaje się, że wiele zamieszania w prawie międzynarodowym wprowadziła doktryna interwencji humanitarnej, w imię której mocarstwa uznały – poza kompetencjami ONZ – że mogą podejmować działania w obronie praw człowieka, w tym swoich obywateli poza granicami. Mogą wkraczać zbrojnie w sprawy wewnętrzne innych państw, jeśli uznają, że prowadzą one politykę dyskryminacji czy ludobójstwa wobec własnych obywateli. Bez upoważnienia Rady Bezpieczeństwa ONZ interwencja humanitarna nie stanowi jednak wyjątku od zakazu użycia siły lub groźby jej użycia.
Powoływanie się na prawo do (zbiorowej) samoobrony samozwańczych „republik ludowych” – Ługańska i Doniecka – również nie wytrzymuje krytyki. W świetle prawa międzynarodowego te twory geopolityczne nie są uprawnione, jako części składowe Ukrainy, do zwracania się o pomoc i interwencję zbrojną przeciw macierzystemu państwu. Gdyby prawo międzynarodowe dopuszczało taką sytuację, to prowadziłoby do totalnej anarchizacji. Każda jednostka terytorialno-administracyjna, bądź polityczna (np. opozycja), niezadowolona ze swojego położenia w danym państwie, mogłaby zwracać się z prośbą o interwencję zewnętrzną. Zasada suwerennej równości państw (art. 2 ust. 1. Karty NZ) oznacza przede wszystkim prawo każdego państwa do równości wobec prawa, integralności terytorialnej oraz wolności i niepodległości politycznej. Każda interwencja zewnętrzna, dokonywana w jakiejkolwiek formie, narusza zatem zasadę suwerennej równości państw.
Uznanie niepodległości republik w Donbasie (22 lutego 2022 roku) w granicach całych obwodów– ługańskiego i donieckiego – oznaczało zanegowanie przez Rosję prawa do istnienia państwa ukraińskiego w granicach administracyjnych dawnej republiki radzieckiej (które po rozpadzie ZSRR oparto na granicach istniejących w jego ramach według zasady uti possidetis – „niech pozostanie tak, jak posiadacie”). Władimir Putin, sięgając do rewizjonistycznej interpretacji „sztucznych” granic w ramach ZSRR (co akurat było prawdą), podważył rację istnienia Ukrainy w dzisiejszych jej granicach. Trudno jednak zgodzić się z uznaniem „republik ludowych” za państwa durante bello, a więc podczas trwającego konfliktu. Takie uznanie jest pogwałceniem suwerenności państwa macierzystego. Stanowi bezprawną interwencję w jego stan posiadania i władztwa.
W postawie Rosji wobec uznania „republik ludowych” (wcześniej w 2008 roku wobec Abchazji i Osetii Południowej) występuje sprzeczność, jeśli chodzi o stanowisko względem Kosowa. Rosja blokuje jego uznanie, a tym samym stoi na przeszkodzie w przyjęciu go do ONZ. Na tym przykładzie widać wyraźnie, jak geopolityczne interesy mocarstw ograniczają zasadę samostanowienia narodów i jak instrumentalnie traktuje się różne jednostki geopolityczne. Na ekspansywną praktykę uznawania przez Rosję nowych podmiotów ostrożnie i podejrzliwie spoglądają Chiny, które przeciwstawiają się tendencjom secesjonistycznym i suwerenizacyjnym Tybetu, Sinciangu, Hongkongu i Tajwanu.
W dyskusji na temat kształtu ładu pozimnowojennego Rosja jednoznacznie powołuje się na zasadę niepodzielności bezpieczeństwa. Zgadza się z prawem wyboru sojuszy przez zainteresowane państwa pod warunkiem, że zwiększanie bezpieczeństwa jednych nie może się odbywać kosztem bezpieczeństwa innych. Ta zasada została zapisana w Karcie Bezpieczeństwa Europejskiego OBWE w Stambule, 19 listopada 1999 roku. Ponieważ obecnie nikt poza Rosją nie przywołuje tego dokumentu, warto zacytować stosowne przepisy z rozdz. II, pkt. 8: „Każde państwo uczestniczące ma równe prawo do bezpieczeństwa. Potwierdzamy niezbywalne prawo każdego państwa uczestniczącego do swobodnego wyboru lub zmiany rozwiązań dotyczących jego bezpieczeństwa, w tym do zmiany układów sojuszniczych w miarę ich ewolucji. Każde państwo ma również prawo do neutralności. Każde państwo uczestniczące będzie respektować prawa wszystkich innych państw w tym zakresie. Nie będą one umacniać swojego bezpieczeństwa kosztem bezpieczeństwa innych państw”. A w pkt. 9.: „Bezpieczeństwo każdego państwa uczestniczącego jest nieodłącznie powiązane z bezpieczeństwem pozostałych państw. Ludzki, ekonomiczny, polityczny i wojskowy wymiar bezpieczeństwa traktować będziemy jako jedną, nierozerwalną całość”.
Można oczywiście lekceważyć tego rodzaju zapisy jako niemające mocy prawnej, ale przecież państwa członkowskie OBWE nie podjęły w ogóle dyskusji na temat ich dzisiejszej interpretacji. Każda uczciwa diagnoza sytuacji w Europie Wschodniej wskazuje, że po ekspansji NATO na wschód w latach 1990 - 2000 została zachwiana równowaga sił, a Rosja miała prawo poczuć się osaczona. Strategia koncentracji sił (bandwagon) wokół amerykańskiego hegemona – zwycięzcy w „zimnej wojnie” - musiała wywołać reakcję innych potęg w imię przywrócenia balance of power. Rosja uznała, podobnie zresztą jak wspierające ją w tym względzie Chiny, Indie czy Brazylia, że strategia ta w sposób naturalny prowadzi do imperializacji i zawojowania świata przez jedno mocarstwo, co prędzej czy później wywoła zanegowanie unilateralnego przywództwa przez rywali. Tak było od najdawniejszych czasów, że po okresie hegemonii w systemie międzynarodowym powracała poligonia, czyli wielobiegunowość. Najczęściej działo się to poprzez długie i krwawe wojny.
Krucjata ideologiczna
Narracja rosyjska odwołuje się do zagrożeń interesów egzystencjalnych, nawiązując do licznych naruszeń prawa międzynarodowego przez państwa Zachodu, a interwencje zbrojne przeciw Jugosławii (Serbii), Irakowi, Libii i Syrii uznaje za haniebne łamanie zasad Karty NZ. W kategoriach pewnych analogii można byłoby zgodzić się z takim rozumowaniem. Ale kierując się przesłankami aksjologicznymi nie można dopuścić do takiego oto poglądu, że jeśli ktoś popełnił przestępstwo (i nawet gdy nie został za nie ukarany), to innym też wolno popełniać przestępstwa. Żadne więc wcześniejsze agresje i wojny nie są usprawiedliwieniem dla kolejnych agresji i wojen, obojętnie przez kogo wszczynanych.
Wojna na Ukrainie jest konsekwencją krucjat ideologicznych Zachodu ostatnich dekad. Pod przykrywką globalizacji Zachód realizuje swoją ekspansję w duchu neoliberalizmu na obszary, gdzie swoje „żywotne” interesy mają inne mocarstwa – zwłaszcza Rosja. Ukraina płaci cenę przeciągania jej na jedną ze stron. Przyczyny powyższych zjawisk tkwią w naturze współczesnego kapitalizmu korporacyjnego, który niszczy konkurencję, prowadzi rabunkową eksploatację planety, podporządkowuje interesy słabych państw i poprzez monopole finansowe, informacyjne i zbrojeniowe nakręca koniunkturę wojenną, celem dokonania redystrybucji zasobów (nowe strefy wpływów, likwidacja ostatnich bastionów suwerenności, zanim dojdzie do zwarcia z Chinami). Temu służy krucjata antyrosyjska. Na jej przykładzie widać, jak fantazmaty o liberalnym ładzie międzynarodowym zostały skonfrontowane z nową rzeczywistością, powodując ogromne straty materialne i ludzkie, ale także wysokie ceny energii, wysoką inflację, groźbę recesji, oraz potęgując rywalizację o nowe rynki i zasoby w skali globalnej.
Wojna na Ukrainie jest przykładem niezwykłego zaangażowania zewnętrznego po stronie napadniętego państwa. Dowodzi realnego wdrażania idei solidarności przez państwa i organizacje międzynarodowe, choć trudno to zjawisko oceniać jedynie w wymiarze moralnym. Należy także postawić pytanie – w czyim interesie i na czyją korzyść (cui bono) jest ona prowadzona. A także, jak wszystkie te przedsięwzięcia wyglądają w świetle prawa. Otóż oddziaływanie państw popierających Ukrainę ma przede wszystkim charakter wsparcia polityczno-dyplomatycznego, propagandowego i logistycznego (dostawy broni i uzbrojenia, doradztwo wojskowe, pomoc techniczna, szkolenie wojsk i wsparcie wywiadowcze). To wszystko powoduje, że konflikt może przerodzić się w długotrwałe „wykrwawianie” stron. Następstwem może być ich desperacja. Rosja może sięgnąć w ostateczności po broń masowej zagłady (o czym jest mowa w jej doktrynie wojennej), a Ukraińcy zwrócą się w stronę terroryzmu narodowowyzwoleńczego na niespotykaną dotąd skalę. Wydaje się, że największymi przegranymi będą strony bezpośrednio wojujące. UE zostanie całkowicie uzależniona od USA, a te jako zwycięzca będą ustalać reguły nowego porządku z Chinami. W ten sposób USA na jakiś czas przedłużą swoją hegemonię w systemie zachodnim i być może dzięki konsolidacji swojego społeczeństwa unikną wewnętrznych wstrząsów.
W imię celów najwyższych – obrony państwa ukraińskiego i jego obywateli - państwa i dwa ugrupowania: Unia Europejska i NATO, podejmują szereg działań, opartych na niejasnych zasadach. Na przykład, trwa masowy przesył broni na Ukrainę, co musi rodzić pytania o sposób jej dystrybucji, w czyje ręce ona trafia oraz jaki będzie sposób kontroli śmiercionośnych systemów po zawieszeniu walk. Pytania takie nie są bez znaczenia w kontekście negatywnych doświadczeń irackich, libijskich czy afgańskich.
O wielu posunięciach wobec Ukrainy decyduje wola polityczna państw wspierających, czyli akty wewnętrzne różnej rangi odgrywają większą rolę niż umowy międzynarodowe. Prawo jest funkcją siły i pokazuje, że zależy od woli najważniejszych graczy, a jej wyraz ma często charakter niejawny, bądź dla potrzeb opinii społecznej zmanipulowany. Ma się wrażenie, że dominują ustalenia pozaprawne, skrywane przed publicznością. Jest to zjawisko niebezpieczne, zwłaszcza że rządzący podejmują kosztowne zobowiązania, za które przyjdzie płacić kolejnym rządom i społeczeństwom.
Podwójne standardy
Podejmując masowe sankcje wobec Rosji, państwa zachodnie odstępują od zobowiązań traktatowych, zwłaszcza zasady dobrej wiary (bona fides), ufności i wiarygodności (pacta sunt servanda), nie mówiąc o naruszaniu prawa własności. Jeśli pax est servanda, to ze względu na wojnę można byłoby powołać się na wygaśnięcie umów, ale przecież nikt spośród stosujących sankcje wobec Rosji nie jest formalnie stroną w tej wojnie. Podobnie nie można przywoływać klauzuli zasadniczej zmiany okoliczności (rebus sic stantibus). Czym zatem, jeśli nie żywiołową dezynwolturą jest rozpętanie akcji odwetowych wobec Rosji, z brakiem respektu dla norm międzynarodowych? Jednocześnie, gdy Rosja zastosowała środki odwetowe choćby wobec Polski, odcinając dopływ gazu, wywołało to oburzenie głowy państwa i gotowość do podjęcia kroków prawnych wobec Gazpromu. Czy nie są to podwójne standardy, a może raczej logika oparta na „moralności Kalego”?
Brak woli kompromisu i determinacja każdej ze stron na rzecz utrzymania swoich stanowisk okazały się tragiczne w skutkach. Rosja – podobnie jak wielokrotnie czynili to Amerykanie – przyznała sobie pełne prawo do podjęcia „środków zaradczych”. Stanowi to bezpośrednie nawiązanie do doktryny George’a W. Busha, zakładającej dopuszczalność uderzeń wyprzedzających i wojnę prewencyjną. Daje to pole dla rozmaitych woluntarystycznych posunięć, grożących nieobliczalnymi konsekwencjami. Doktryna uderzeń wyprzedzających jest sprzeczna z zasadą samoobrony (art. 51 Karty NZ), co jednak trudno odróżnić od „antycypacyjnej” samoobrony w odpowiedzi na zbliżający się atak.
Z uwagi na „sakralny” charakter wojny na Ukrainie, „heroizację” obrony ojczyzny i walkę „aż do zwycięstwa” trudno o kreślenie perspektyw działań wojennych i ich konsekwencji. Być może Ukraina zgodzi się na rezygnację z aspirowania do członkostwa w NATO, co może być warunkiem wstępnym zawieszenia broni. Czy jednak taka koncesja nie zostanie uznana za przejaw stosowania przymusu zewnętrznego? Każda umowa zawarta pod przymusem, według konwencji wiedeńskiej o prawie traktatów z 1969 roku (art. 52) byłaby uznana za nieważną. Status bezpieczeństwa Ukrainy musiałby zatem być zagwarantowany na mocy wielostronnych traktatów, których treści nikt nie jest w stanie przewidzieć.
Rozrachunki in spe
W bilansowaniu tej haniebnej wojny przyjdzie czas na różne obrachunki. Przede wszystkim muszą być postawione pytania, jaka Ukraina, także pod względem ustrojowym (i ideologicznym), będzie zasługiwać na wieloletnie wsparcie w odbudowie. Przecież co do standardów funkcjonowania gospodarki, wymiaru sprawiedliwości czy wolności politycznych nawet państwa ją wspierające mają wiele wątpliwości. Jaka będzie rola oligarchów, którzy z ukrycia biorą udział w kreowaniu przyszłości? W jaki sposób wspólnota międzynarodowa wyegzekwuje od władz Ukrainy poszanowanie standardów międzynarodowych, dotyczących choćby ochrony mniejszości narodowych, językowych czy religijnych? Jak dotąd, jedynie Węgrzy upomnieli się o los swojej mniejszości na Rusi Zakarpackiej. Poza tym, jak w każdych rozliczeniach, przyjdzie czas na refleksję o odpowiedzialności politycznej za sprawczość każdej ze stron przed wybuchem wojny i w czasie jej trwania. Doświadczenie choćby sanacyjnej Polski pokazuje, że historia wystawia rachunki wszystkim rządzącym, nawet gdy w chwili uniesień byli uznawani za bohaterów.
Z pewnością nikt z rzetelnych badaczy i obserwatorów nie pominie pytania, o co właściwie toczy się ta wojna – o samodzielność Ukraińców (których?) we władaniu własnym państwem (w jakich granicach?), o ich dobrobyt i samostanowienie, czy o zwasalizowanie wobec atlantyckiego protektora? Trzeba mieć świadomość, że nie da się automatycznie przeszczepić zachodnich wzorów demokracji do państwa o zupełnie odmiennych tradycjach ustrojowych i autorytarnej kulturze politycznej. Każdy system polityczny wyrasta na gruncie własnych wartości i wzorów. Wojna na Ukrainie wyraźnie nasiliła konflikt ideologiczny, który przypomina najgorsze czasy „pierwszej zimnej wojny”.
Trwająca wojna jest katastrofą cywilizacji europejskiej. Jej barbarzyński charakter skazuje Rosję na anatemę, odpowiedzialność polityczną, materialną i karną, ale także dyskwalifikuje państwa zachodnie w ich irracjonalnym eskalowaniu wojny „w celu deeskalacji”. Dozbrajanie Ukrainy w imię nieustępliwości wobec agresora powiększa straty ludzkie i materialne, ogranicza determinację stron na rzecz zawieszenia broni i wolę negocjacji. Istnieje poważna groźba rozlania się wojny poza granice Ukrainy, a także zmiany jej charakteru z ograniczonej wojny konwencjonalnej w stronę wojny nuklearnej.
Stanisław Bieleń
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN