Politologia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 9901
Fenomen syndromu „oblężonej twierdzy” w Rosji nie jest nowy. W dzisiejszych warunkach odżył ze zdwojoną siłą.
Pochodzenie tego terminu ma związek z odległymi czasami, kiedy podczas wojen oblegano miasta i warownie przeciwnika. Gdy wróg stał u bram i stosował strategię na przeczekanie, aż do wygłodzenia i poddania się załogi, wówczas pojawiała się wśród mieszkańców naturalna obawa przed śmiercią i groza z powodu odciętej drogi ucieczki.
We współczesnym rozumieniu bardziej chodzi o sytuację pewnego dyskomfortu psychicznego, polegającą na poczuciu zaszczucia, osaczenia i strachu przed znanym lub nieznanym przeciwnikiem. Syndrom ten ma zatem bardziej charakter metaforyczny, oznaczający pewne stany lękowe, które towarzyszą nie do końca rozpoznanym, albo celowo wyolbrzymianym zagrożeniom (Peter Sloterdijk, współczesny filozof i kulturoznawca niemiecki, nazywa to zjawisko mianem „kompleksu katastroficznego”).
Nie ulega wątpliwości, że syndrom oblężonej twierdzy ma związek z kreowaniem wizerunku wroga, wobec którego instynkt samozachowawczy i mobilizacja polityczna nakazują zewrzeć szeregi i postawić wszystko na jedną szalę, z gotowością do złożenia ofiary najwyższej.
Obecnie stosunki między Rosją a Zachodem, a zwłaszcza Stanami Zjednoczonymi, znajdują się w fazie głębokiego impasu. Tę sytuację wykorzystuje się po każdej ze stron do szerzenia rozmaitych fobii, w tym do działań dyfamacyjnych i do wojny psychologicznej. Rezultatem mobilizacji każdego protagonisty jest mitologizowanie zagrożeń, co można zauważyć zarówno po stronie amerykańskiej, jak i rosyjskiej.
Z tym, że Rosja czuje się w tej konfrontacji osamotniona i izolowana, dlatego właśnie w niej syndrom „stresu oblężniczego” przejawia się szczególnie jaskrawo.
Stan ten przebija się nie tylko w retoryce rządzących, ale przede wszystkim w mediach masowych oraz potocznych wyobrażeniach o świecie. Na dodatek Stany Zjednoczone bez większego rozgłosu faktycznie zwiększają zaangażowanie swoich wojsk w konfliktach w różnych częściach globu, co staje się pożywką dla potęgowania urazów i uprzedzeń po stronie rosyjskiej.
Można zauważyć, że największy udział w kreowaniu atmosfery strachu mają władze polityczne, które używają go jako narzędzia kontroli zachowań społecznych. Przede wszystkim kreślą świat w kategoriach czarno-białych, dzieląc go na „swoich” i „obcych”. Sięgają do manichejskiego podziału na siły „dobra” i „zła”, stawiając siebie zawsze po stronie dobra, co podnosi na duchu i dowartościowuje ulegających temu syndromowi. Takie postępowanie sprzyja rozmaitym urojeniom na temat jakiegoś szczególnego powołania czy wprost manii wielkości pośród innych państw i narodów.
Heroizacja własnej historii i sakralizacja geografii należą do najważniejszych czynników, które warunkują współczesne oblicze rosyjskiego syndromu oblężenia. Ich dopełnienie stanowi ciągłe stykanie się, bądź poszukiwanie wrogów (wewnętrznych i zewnętrznych) oraz ich demonizacja. Wróg zawsze usprawiedliwiał działania scentralizowanej władzy, która dominowała w różnych epokach nad społeczeństwem rosyjskim, tępiąc wszelkie odruchy sprzeciwu. Walce z wrogiem podporządkowywano wszystkie instrumenty politycznego działania. Ponieważ rosyjskie władze nie są w stanie zapewnić swoim obywatelom takiego dobrobytu, jak w przysłowiowej Ameryce, zatem wedle złośliwych komentarzy, uczucie zazdrości przeradza się w nienawiść, podsycając tym samym ideologię zewnętrznego wroga.
O krok do konfliktu
Eskalacja wrogości w stosunkach międzynarodowych ma niewątpliwie charakter konfliktogenny. Ostatecznie prowadzi nie tylko do zerwania wszelkich więzi między antagonistycznymi stronami, ale sprzyja także utrzymywaniu się wysokich napięć w dłuższej perspektywie. Okres zimnowojenny w stosunkach między Wschodem a Zachodem, między blokiem państw komunistycznych a USA i Europą Zachodnią dostarcza pod tym względem wielu pouczających przykładów.
Dla dzisiejszej mentalności Rosjan wciąż najważniejsze są reminiscencje konfrontacji zimnowojennej, kiedy to ścierały się ze sobą dwa supermocarstwa, a nuklearny wyścig zbrojeń groził katastrofą na skalę globalną. Wiele lat negatywnego nastawienia, wzajemnej rywalizacji, a także jawnych, bądź ukrytych ingerencji w sprawy wewnętrzne każdej ze stron wywarły trwały wpływ na mentalne postawy społeczeństwa rosyjskiego i światopogląd elit politycznych.
Powszechnym stało się przekonanie o występowaniu „piątej kolumny” w postaci spiskowania rozmaitych organizacji pozarządowych i tajnego wspierania opozycji z zewnątrz. Obce organizacje pozarządowe notabene nie są bez winy, podobnie jak popierające je bardziej lub mniej oficjalnie rządy państw zachodnich. Nie trzeba przecież być nadzwyczajnym znawcą problematyki, aby stwierdzić, że we współczesnym świecie działają nie tylko służby specjalne, ale rozkwita także pod rozmaitymi postaciami agentura wpływu.
Stany Zjednoczone świadomie zmierzają do izolowania Rosji na arenie międzynarodowej, a polityka zaostrzania sankcji jedynie potwierdza te intencje. W Waszyngtonie nikt już dzisiaj nie ukrywa, że odbudowa potęgi rosyjskiej stanowi zagrożenie dla interesów amerykańskich i ich hegemonicznej pozycji w stosunkach międzynarodowych. Dlatego USA czynią wszystko, aby przeszkodzić współpracy Rosji z Europą Zachodnią, zwłaszcza z tymi państwami Unii Europejskiej, które w kontraktach z Moskwą widzą źródło swoich korzyści i zysków. Chodzi zwłaszcza o Niemcy, Francję i Włochy.
Nie dziwi zatem zdecydowana reakcja władz rosyjskich, które w każdej opozycji wobec siebie dostrzegają wpływ czynników zewnętrznych i destrukcyjnych wobec samej Rosji. Neutralizacja protestów moskiewskich na Placu Bołotnym, ustawa o „zagranicznych agentach” skierowana przeciwko organizacjom pozarządowym korzystającym z dotacji zagranicznych, czy wreszcie retorsje w odpowiedzi na sankcje amerykańskie pokazują determinację Rosji w obronie swojego stanu posiadania i racji bytu.
Nauka z rewolucji
W stulecie rewolucji rosyjskich warto przypomnieć, jak przy pomocy wsparcia zewnętrznego garstka bolszewickich terrorystów na czele z Leninem doprowadziła do całkowitego paraliżu armii i państwa rosyjskiego. Fenomen klęski caratu nie polegał wyłącznie na słabości materialnej (należało ono przecież do największych potęg wojskowych owego czasu). Istotą było wytrącenie jego zdolności bojowej poprzez rozniecenie wewnętrznych niepokojów, które zachwiały reżimem.
Elisabeth Heresch w książce „Sprzedana rewolucja. Jak Niemcy finansowały Lenina” ukazała rolę Izraiła Łazarewicza Helphanda (Gelfanda) alias Aleksandra Parvusa, Rosjanina żydowskiego pochodzenia, wykształconego w Szwajcarii, genialnego finansisty i spekulanta wojennego. To on w końcu 1914 roku opracował plan „rewolucjonizowania Rosji” pod hasłem „bolszewikom władza, Rosji klęska”.
W początkach 1915 roku przedłożył go rządowi Rzeszy Niemieckiej, a w 1917 roku plan ten z udziałem niemieckich służb specjalnych urzeczywistniono.
„Operację Lenin” można było przeprowadzić dzięki przejazdowi lidera bolszewików z grupą rewolucjonistów ze Szwajcarii przez Niemcy, Szwecję, Finlandię do Petersburga. To Parvus zainicjował współpracę Niemców z Leninem i bolszewikami, zapewnił im hojne niemieckie subwencje oceniane na miliard marek.
Nie bez znaczenia było też wsparcie ze strony austriackiej socjaldemokracji. Stary Victor Adler bez trudu załatwiał pozwolenia na pobyt dla rosyjskich towarzyszy wydalonych z Niemiec. W ten sposób udzielono pomocy Trockiemu, ale także Leninowi, który cenił sobie życie w Wiedniu oraz w Galicji, gdzie później zamieszkał. Elisabeth Heresch twierdzi, że ostatecznie nigdzie nie otrzymał takiego politycznego i finansowego wsparcia dla swoich rewolucyjnych pism, jak w Austrii.
Skutki tego dzieła wycisnęły piętno na jego losach aż po XXI wiek. Nastąpiło nie tylko zniszczenie carskiego imperium i przejęcie w Rosji władzy przez komunistów, ale zapoczątkowano ich zwycięski pochód, w wyniku którego pod wpływem tej obłąkanej ideologii znalazła się trzecia część ludności świata. Przestrogi, jakie płyną z doświadczeń rosyjskich sprowadzają się do jednej konstatacji: wojna w połączeniu z rewolucją, przy udziale wsparcia zewnętrznego, prowadzi nie tylko do rozpadu wielkiego mocarstwa, ale do nieobliczalnych następstw, których potem nikt nie był w stanie kontrolować.
Wspieranie ruchów odśrodkowych w państwach wrogich było znaną taktyką polityczną, na którą Niemcy i Austro-Węgry nie żałowały środków. Bismarck już w 1869 r. wymyślił tzw. gadzinowy fundusz (Reptilienfond), czyli tajny fundusz rządu Rzeszy dla korumpowania prasy i szerzenia insynuacji o politycznych wrogach, zwanych przez niego „złośliwymi gadami”, w brytyjskich koloniach.
Wydaje się, że systematyczne „rewolucjonizowanie” państw od wewnątrz stało się jedną z najważniejszych metod polityki międzynarodowej w XX wieku, i to po każdej ze stron ideologicznych konfliktów. Zarówno Stalin (nie licząc Trockiego i jego koncepcji „eksportu rewolucji”), jak i Hitler wykorzystywali rozmaite środki dla wspierania wewnętrznych sił wywrotowych w innych państwach, bądź reżimów o proweniencji komunistycznej czy faszystowskiej.
Dzisiejsze rewolucje, czyli ulica i zagranica
Nie jest trudno te historyczne skojarzenia połączyć ze współczesnymi formami wspomagania przez Stany Zjednoczone różnych „kolorowych rewolucji”, „rewolucji kwiatów”, „arabskich wiosen”, ale także dzieła polskiej „Solidarności” w walce z komunistycznym reżimem. Powszechna w obiegu medialnym informacja o 5 mld dolarów, jako kwocie amerykańskiego wsparcia dla ukraińskiego Majdanu jest najbardziej nagłośnionym w ostatnich latach epizodem.
Ze sprawą wsparcia ukraińskiej „rewolucji godności”, a w istocie zamachu stanu w lutym 2014 roku wiąże się zresztą osobliwe poczucie moralności europejskich i amerykańskich elit politycznych oraz maistreamowych mediów masowych. Został tam bowiem zastosowany wariant jaskrawej interwencji „ulicy i zagranicy”, w której brali także udział politycy obecnego obozu rządzącego w Polsce. Wobec narastającej krytyki społecznej i aktywności opozycji politycznej piętnują oni obecnie u siebie ingerowanie „ulicy i zagranicy”, dając tym samym dowód hipokryzji i stosowania podwójnych standardów ocennych.
Rosjanie skwapliwie wykorzystują w swojej propagandzie te fakty, umacniając się w przekonaniu – na podstawie doświadczeń dawnych i całkiem współczesnych - że istnieje stałe zagrożenie dla egzystencji państwa rosyjskiego i należy zachowywać niezwykłą czujność, aby nie powtórzyły się dawne tragedie geopolityczne. Ten syndrom myślowy prowadzi do potępiania każdego, kto sądzi inaczej niż nakazuje oficjalna wykładnia. Dzięki wskazywaniu na zagrożenia wewnętrzne i zewnętrzne władze Rosji mogą obarczać obcych i swoich krytyków winą za wszystkie niepowodzenia i narodowe nieszczęścia. W tym zawiera się paradoks związany z oczekiwaniem na demokratyzację Rosji. Im Zachód bardziej naciska na Rosję w tej sprawie, tym bardziej oddala ją od przemian demokratycznych.
Myśl geopolityczna Rosji
Umacnianiu się syndromu oblężenia sprzyja współczesna myśl geopolityczna Rosji, nawiązująca do euroazjanizmu i izolacjonizmu. Oba nurty mają stare rodowody XIX-wieczne, ale odżyły w ostatnich dekadach ze zdwojoną siłą.
Pierwotne źródła idei euroazjanizmu/eurazjatyzmu sięgają schyłku imperium carskiego, kiedy modne były hasła ekspansji na Wschód (wostoczniki, azijcy). Jednym z ich propagatorów był Władimir Sołowiow, który dostrzegał płynące ze Wschodu „światło i siły”. Świętą misją cara było zjednoczenie Rosji z Chinami.
Innym wybitnym przedstawicielem azijstwa był wydawca i poeta książę Esper Uchtomskij, który miał duży wpływ na Mikołaja II w pierwszych latach jego panowania.
Koncepcja eurazjatycka zrodziła się zaś pośród emigracji rosyjskiej z lat dwudziestych XX wieku, która próbowała znaleźć kompromis ze stalinowską wersją socjalizmu (Mikołaj Trubieckoj, Georgij Fłorowskij, Piotr Sawicki, Piotr Suwczinski i Mikołaj Aleksiejew). Podkreślano w nich wyjątkowość Rosji i cywilizacyjną odrębność od reszty Europy. Stąd wynikał postulat wyboru przez Rosję tzw. trzeciej drogi, pomiędzy Wschodem a Zachodem, dzięki której mogłaby ona spełniać rolę pomostu między tymi cywilizacjami.
W swej łagodnej formie eurazjatyzm kładzie nacisk na unikalność Rosji i sprzeciwia się jej modernizacji na modłę zachodnią. W radykalnej postaci natomiast opowiada się za całkowitym wyeliminowaniem wpływów zachodnich z Eurazji. Wspólna obu formom eurazjatyzmu była eurofobia. Gieorgij Wiernadskij był jednym z prominentnych wyrazicieli takiego myślenia. Jego zdaniem, przykładem idealnego władcy był Aleksander Newski, który sprzymierzył się z Mongołami, aby obronić naród przed Szwedami i Zakonem Krzyżackim. Uświadamiał sobie bowiem, że ze strony Zachodu grozi Rusi większe nieszczęście niż ze strony azjatyckich koczowników. „Монгольство несло рабство телу, но не душе, Латинство грозило исказить саму душу”. W eurazjatyzmie znajdują odbicie zarówno imperialne nadzieje, jak i idee mesjanistyczne. Można nawet stwierdzić, że nurt ten stał się przykrywką dla wszelkich radykalizmów trapiących polityczne myślenie poradzieckiej Rosji.
Eurazjatycka Atlantyda
Izolacjonizm w myśli geopolitycznej wiąże się z koncepcją „Rosji-Wyspy”, zaprezentowaną i propagowaną w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku przez Wadima Cymburskiego. Zakłada ograniczenie relacji Rosji ze światem zewnętrznym. Stawia na jej samowystarczalność i obronę interesów związanych przede wszystkim z koniecznością zachowania osobnej „platformy-niszy etnocywilizacyjnej” (nawiązanie do koncepcji etnosów Lwa Gumilowa).
Drogi rozwoju cywilizacyjnego Rosji i Europy kształtowały się odmiennie, a nawet w opozycji względem siebie, dlatego jakiekolwiek lansowanie „powrotu Rosji do Europy”, czy do afiliacji z Zachodem, jest bezzasadne.
Obrona odrębności rosyjskiej przestrzeni kulturowej odwołuje się do najstarszych archetypów tożsamości narodu i państwa rosyjskiego. Hasło „eurazjatyckiej Atlantydy” ma podkreślać autonomiczność i unikatowość rosyjskiej podmiotowości geopolitycznej i geokulturowej.
Źródeł takiego myślenia upatruje się w średniowiecznych wyobrażeniach Rusi Kijowskiej, obszaru otoczonego gęstą siecią jezior i bagien, tworzącą swego rodzaju „kontynentalną wyspę”.
Rosyjskie koncepcje geopolityczne, a także obronę Rusofonii i ruskiego miru można traktować z perspektywy zachodniej jako wyraz tradycyjnych obsesji i niespełnionych ambicji mocarstwowych. Można jednak na nie spojrzeć z perspektywy ekwidystansu. I wtedy nasuwa się nieuchronnie konstatacja, że to jednak Zachód rości sobie większe pretensje do wtrącania się w sferę tradycyjnych oddziaływań Rosji, a nie odwrotnie.
Zachód nie przyznaje się do tego, choć przecież nie trzeba jakiegoś nadzwyczajnego wysiłku, aby wykazać, że pod przykrywką liberalnych haseł o wolności i demokracji Stany Zjednoczone, a wraz z nimi państwa Europy Zachodniej uprawiają swój demokratyczny imperializm. Rosyjskie władze niejako w sposób naturalny reagują konsolidacją wewnętrzną, działaniami defensywnymi i prewencyjnymi, co znajduje usprawiedliwienie i zrozumienie w społeczeństwie, ale także u części obserwatorów zagranicznych.
Teoria kierowanego chaosu…
W rosyjskich analizach wskazuje się na lekcje płynące z konfliktu ukraińskiego, potwierdzające działania oparte na „teorii kierowanego chaosu”. Jej wykładnię dotyczącą mechanizmów zmiany władzy za pomocą inicjowanych ruchów protestacyjnych przedstawiono w analizach ośrodka analitycznego Stratfor pt. Examining Central and Eastern European Protest Groups (Lili Bayer, 2015). Takie prace obnażają rzeczywiste intencje rządów zachodnich, którym bynajmniej nie zależy na respektowaniu demokratycznych reguł gry w państwach pokomunistycznych, lecz na instrumentalnym i egoistycznym wykorzystaniu swoich przewag, aby kraje tego obszaru wciągnąć w swoją strefę wpływów.
Patrząc przez pryzmat publikacji George’a Friedmana czy Edwarda Lucasa z ostatnich lat trudno Rosjanom odmówić prawa do obaw przed ekspansją Zachodu na obszar eurazjatycki.
… i sposoby obrony
Warto pamiętać, że Rosjanie wielokrotnie w swojej historii udowadniali, iż potrafią mobilizować wszystkie zasoby, aby w sytuacjach ekstremalnych dać zdecydowany odpór egzystencjalnym zagrożeniom. Nie ma powodów przywoływać szerzej przypadków Napoleona i Hitlera, gdyż uległy już one swoistej mitologizacji. Warto natomiast podkreślić trwającą determinację na rzecz odbudowy pozycji mocarstwowej Rosji.
W toczącej się wojnie informacyjnej na Zachodzie pokazuje się przede wszystkim negatywne oblicze tego państwa. Z pola widzenia znikają rzeczywiste osiągnięcia epoki Putina, polegające na wzroście gospodarczym, rozkwicie kultury i odrodzeniu się dumy narodu rosyjskiego. Akcentowanie autorytaryzmu Putina nie powinno przesłaniać tej podstawowej prawdy, że Rosjanie nigdy nie czuli się tak swobodnie i nie spoglądali na kraj z takim optymizmem, jak w dzisiejszej epoce. Postawy te potwierdzają zresztą wyniki badań socjologicznych, choćby Centrum Lewady.
Obywatelom Rosji – także młodszych generacji – mniej zależy na szybkim wprowadzeniu demokracji na wzór zachodni. Bardziej obchodzi ich stabilność ekonomiczna i perspektywy własnego rozwoju. Są przyzwyczajeni do życia w państwie wielonarodowym, dlatego nie są krytyczni wobec imperialnej formy państwa.
Imperium oznacza często nostalgię za utraconą potęgą czasów carskich, ale także formę organizacji politycznej wielkiego państwa, w którym zgodnie zamieszkują różne narody. Wieloetniczność i wielokulturowość jest uznawana za ogromny atut Rosji, dowód jej wspaniałej misji cywilizacyjnej.
Rosjanie uważają, że nie mają powodów, aby wstydzić się swojej przeszłości imperialnej bardziej niż Francuzi czy Brytyjczycy. Zwłaszcza, że zachodni kolonizatorzy często doprowadzali do eksterminacji całych ludów w swoich koloniach, podczas gdy Rosja dawała szanse na przyłączenie się i pokojowe współżycie takich narodów, jak Adygejczycy, Baszkirzy, Buriaci, Gruzini i inni.
Nawet gdy w tym myśleniu jest sporo mitologizacji, to nie zmienia to wcale poczucia dumy narodowej oraz naturalnych tendencji do idealizowania wizerunku Rosji w historii. Istnieje zresztą intensywna „polityka historyczna”, (ale gdzie jej nie ma!), aby przywracać dzisiejszym obywatelom Rosji wspaniałą przeszłość i na jej bazie kreować „wizje lepszego jutra”.
Pośród współczesnych Rosjan nie dostrzega się masowego buntu przeciw „jedynowładztwu” czy „kultowi” Putina. Być może są oni przyzwyczajeni do petryfikacji systemu politycznego, a może po prostu nie wierzą, że jakikolwiek bunt czy sprzeciw może doprowadzić do pożądanych zmian. Od starszych pokoleń przyjmuje się pamięć o nieudanych jelcynowskich reformach lat dziewięćdziesiątych ub. wieku, kiedy to wiele rodzin znalazło się na granicy egzystencji materialnej. Nawet gdy występują – zwłaszcza w mediach elektronicznych - objawy krytyki czy zmęczenia oligarchicznymi elitami władzy, to niezadowolenie czy pogarda nie przekładają się na żaden trwały ruch społeczny, bądź formułowanie wywrotowych idei.
Po euforii związanej z „powrotem Krymu” do ojczyzny odczuwa się raczej oczekiwanie, aby władze (w domyśle Putin) były stanowcze i konsekwentne w obronie rosyjskiej ludności w Noworosji czy Donbasie. Ma miejsce poczucie autentycznej solidarności z rodakami, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Rosjanie, niezależnie od przynależności generacyjnej, konsolidują się w obliczu zagrożeń. Budzi się poczucie wspólnoty kulturowej i cywilizacyjnej ludów rosyjskojęzycznych. To jest fenomen, którego Zachód nie chce przyjąć do wiadomości.
Rusofonia jest przestrzenią cywilizacyjną, której granice nie pokrywają się z granicami państwa rosyjskiego. Można obawiać się, że w przyszłości dojdzie jeszcze nie raz do wielu różnych kolizji na tle niezgodności owych granic. Trudno spodziewać się, aby Rosjanie, także młodszej generacji, pozostawali obojętni wobec tych zjawisk. Będą raczej popierać swoje władze w realizacji tej „opieki” niż protestować przeciwko niej.
Tym wszystkim zjawiskom sprzyja znany od stuleci, a umocniony w okresie komunizmu kolektywizm społeczeństwa rosyjskiego. I słowianofilska utopia wspólnotowości, i putinowska idea narodowości rosyjskiej sprzyjają urzeczywistnianiu patriotycznych haseł o Matce-Rosji i o solidarności narodu („My – Naród Rosyjski”). Hasła te są powszechne w edukacji szkolnej, w literaturze, pieśni i kinematografii, a także w mediach masowych i retoryce politycznej.
W imię zachowania swojej tożsamości Rosjanie są gotowi do poświęceń i wyrzeczeń, na co nie ma wpływu żaden argument o potrzebie demokratyzacji czy modernizacji. Wydaje się, że w trudnych dla Rosjan czasach najważniejszym hasłem i wartością pozostaje mobilizacja. Władze polityczne doskonale rozgrywają nastroje społeczne i manipulują społecznym rozdarciem między tym, co „ruskie” i tym, co obce. Odpędzając strach przed Zachodem, stwarzają nadzieję, że hybryda „rosyjskiej twierdzy” zostanie ocalona.
Stanisław Bieleń
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Adriana Łukaszewicz
- Odsłon: 2861
Koncepcja budowy tożsamości europejskiej ma legitymizować powstanie Unii Europejskiej.
Termin tożsamość narodowa związana jest z wyodrębnieniem pojęcia narodu. Pierwszym badaczem, który dokonał w początku XX w. rozróżnienia Kulturnation oraz Staatsnation był Friedrich Meinecke. Przez termin Staatsnation rozumiał on samookreślający się politycznie naród.
Smith rozumie naród jako wspólnotę ludzi, podlegających tym samym prawom i instytucjom, zamieszkującym dane terytorium. Jednak naród opisuje zarówno ideologia, polityka, jak i kultura. Ludzi tych łączą wspólne wartości, tradycja, kultura. Posiadają wspólne rozumienie pojęć, wspólne aspiracje, sentymenty i idee. Cechy te powinny obejmować albo wszystkich ludzi, albo przynajmniej ich dominującą większość.
Tożsamość narodowa to koncepcja wielowymiarowa, obejmująca język, sentymenty, symbolikę. Aby się wyodrębniła, muszą zostać spełnione następujące warunki: musi powstać społeczeństwo, świadome politycznie, funkcjonujące w ramach konkretnego terytorium, z którym się będzie ono identyfikowało i czuło do niego swoją przynależność. Muszą zostać zbudowane wspólne instytucje, przyjęte prawa i obowiązki.
Fundamentalne składowe tożsamości narodowej to: 1. historyczne terytorium, ojczyzna 2. wspólne mity i pamięć historyczna 3. wspólna kultura 4. wspólne prawa i obowiązki 5. wspólna gospodarka
Dwie koncepcje narodu
W modelu Zachodnim istnieją dwie koncepcje narodu. Pierwsza koncepcja dominuje w Europie Zachodniej. Zdaniem Bockenforde’a, naród można przedstawić „jako zbiorowość polityczną, której członków jednoczy wspólne przekonanie oraz wola, by żyć w ramach i w uległości wobec jednego porządku polityczno- państwowego”. Dla przykładu, bycie obywatelem francuskim oznacza wolę życia w ramach porządku, który proponuje państwo francuskie.
Społeczeństwo funkcjonujące w ramach takiej wizji narodu i wspólnoty jest otwarte i nie wykluczające ze względu na religię, rasę, czy kraj pochodzenia. Jest w stanie przyjąć i zintegrować miliony przybyszów ze wszystkich krajów, niezależnie od ich etnicznej przynależności i różnic językowych. Oczekuje ono w zamian gotowości życia w obowiązującym porządku oraz włączenia się w jego obręb, w charakterze lojalnego obywatela.
Można powiedzieć, że taka koncepcja narodu ma charakter włączający i umożliwiający integrację imigrantów. Zdaniem Smitha, ten model tożsamości narodowej oznacza wspólnotę kulturową ludzi zjednoczonych przez wspólną pamięć historyczną, mity, symbole i tradycję. Zwraca on uwagę na fakt, że w ramach takiego systemu każdy może samodzielnie decydować o swojej przynależności narodowej. Nie jest ona bowiem determinowana przez miejsce urodzenia.
Druga koncepcja narodu rozwinęła się na skutek specyficznych doświadczeń historycznych w Niemczech oraz w Europie Środkowo-Wschodniej, głównie w konsekwencji wieloletniego braku odrębnej państwowości tych państw. Kładzie ona nacisk na definiujące naród cechy etniczne i kulturowe. W świetle tych doświadczeń w tej części Europy powstawały państwa narodowe, tworzone w oparciu o kryteria miejsca urodzenia, wspólnego pochodzenia, wspólnego języka, historii czy kultury. W przypadku Polski bardzo ważną rolę w kształtowaniu poczucia tożsamości narodowej odegrała dodatkowo religia katolicka.
W ramach tej tożsamości olbrzymią rolę odgrywa poszukiwanie własnych korzeni, pamięć historyczna, badania języka, czy badania etnograficzne. Ich celem jest dowiedzenie ciągłości istnienia narodu. Społeczeństwa są swego rodzaju „super rodziną”.
Ponieważ tożsamość jest ściśle związana z miejscem urodzenia, nie ma możliwości swobodnego wyboru narodu przez jednostkę. Może ona znajdować się na emigracji, zawsze jednak posiadając pierwotną przynależność narodową i pierwotną tożsamość. Postrzeganie państwa przez pryzmat narodu połączonego wspólnotą historyczną sygnalizuje, że społeczeństwa je tworzące (oraz rządzący, jako ich reprezentanci) będą zamknięte, niechętne przyjmowaniu obcych, a może nawet- w sytuacji poczucia zagrożenia- ksenofobiczne.
Owe dwie wizje państwa wskazują na Unię Europejską, jako niesłychanie zróżnicowaną i skomplikowaną wspólnotę państw, w której każde z nich posiada inny bagaż doświadczeń historycznych, oraz uznaje odmienną siatkę wartości. Skutkiem tego na uniwersalną tożsamość Europy (jako kontynentu połączonego np. chrześcijańską przeszłością) należy nałożyć tożsamości lokalne, narodowe.
Czy istnieje tożsamość europejska?
Nie ma jednej idei tożsamości europejskiej. Co więcej, współcześnie mamy dwa paralelnie występujące terminy: tożsamość europejska, utożsamiana z Unią Europejską oraz tożsamość kontynentu europejskiego. W dodatku tożsamość europejska i integracja europejska nie są tożsame. Ludzie mogą się w pełni czuć Europejczykami i być przeciwko procesom integracyjnym. Europa przez wieki była kontynentem bardzo zróżnicowanym oraz rozbitym kulturowo. Poszczególne państwa charakteryzowało bardzo duże zróżnicowanie wewnętrzne, z odmiennymi tożsamościami poszczególnych grup społecznych. Podobne zróżnicowanie występowało pomiędzy poszczególnymi państwami.
Przez ostatnie tysiąclecie Europa nie tylko nie wytworzyła swej wspólnej, „kontynentalnej, cywilizacyjnej” tożsamości, co trawiona była licznymi wojnami, a główna energia Europejczyków skierowana była na zabijanie i wzajemne zwalczanie.
Wraz z pojawieniem się projektu europejskiej integracji po II wojnie światowej w elitach europejskich, pomnych na tragiczne doświadczenia dwóch wojen światowych, pojawiła się koncepcja budowy tożsamości europejskiej. Ma ona legitymizować powstanie Unii Europejskiej. Ramy deklarowanej przez polityków wspólnej tożsamości „cywilizacji” europejskiej tworzy wspólnota ekonomiczna i polityczna. Także doświadczenie historyczne, w postaci zainicjowania systemu kapitalistycznego i gospodarki rynkowej, czy wprowadzenie po raz pierwszy w nowożytnej historii nowoczesnych instytucji demokratycznych.
Bardzo istotnym elementem budowanej tożsamości europejskiej jest wspólnota pokoju, zjednoczenie się wobec zagrożenia wojną. Sama koncepcja tożsamości europejskiej jest jednak bardzo złożona. Wymaga badań interdyscyplinarnych z zakresu psychologii, socjologii, filozofii, polityki. Proponowana tożsamość europejska nie jest jednak traktowana jako jednorodna, zunifikowana; traktowana jest raczej jako swego rodzaju rama dla wyrażania swych odmienności, zróżnicowania ludzi i organizacji. Celem inicjatorów kształtowania tożsamości europejskiej jest zaproponowanie takiego modelu, który będzie zachęcał i chronił różnorodność państw i społeczeństw europejskich, a nie narzucał unifikację kulturową.
Projekt kształtowania tożsamości europejskiej w ramach zjednoczonej Europy jest projektem elit. Ma przez to swoje naturalne granice. W dodatku niezmiernie trudno jest określić, co to w ogóle jest europejska tożsamość: czyja? Elit? Ogółu? Według Karolewskiego, współcześnie 93% elit europejskich jest za integracją, podczas gdy w populacji ogółem cieszy się tylko 53% poparciem.
Tożsamość narodowa a migracje
Różne podejścia do idei państwa i narodu znajdują swoje przełożenie na ocenę i przyjętą politykę wobec obecnej fali migracyjnej do Europy. Znacznie trudniej jest znaleźć zrozumienie wobec napływu migracji w państwach opierających koncepcję narodu na wspólnocie kulturowo-historyczno-językowej. Bronią się one przed przyjęciem migrantów, słabo procedują rozwiązania, mające za zadanie zintegrowanie przybyszów ze społeczeństwami.
Inaczej jest w przypadku państw, które od lat są wielokulturowe. Łatwiej otwierają się na przybyszów, pod warunkiem, że ci akceptować będą ład panujący w ich państwach. Jak się wydaje, także z tego powodu są znacznie lepiej instytucjonalnie przygotowane do tej operacji. Warto zatrzymać się dłużej na szczególnym przypadku niemieckim. Niemcy są państwem, w którym na poziomie politycznym doszło po II wojnie światowej do zredefiniowania koncepcji narodu. Wojna, która doprowadziła do utraty dużej liczby rąk do pracy, zmusiła państwo do zapożyczania obcej siły roboczej. W kraju pojawiła się duża diaspora jugosłowiańska oraz turecka. Doprowadziło to do przewartościowania modelu państwa w tym kraju.
Niemcy, pierwotnie zbudowane w oparciu o wspólnotę języka, historii i kultury, akceptują obecnie w dużym stopniu włączanie w jej tkankę ludzi pochodzących z innych kręgów kulturowych, władających innym językiem i posiadających inną historię. Realizowany od lat projekt nowego państwa niemieckiego zbliża Niemcy do modelu multi-culti, realizowanego we Francji czy Niemczech.
Ostatnie wydarzenia w Niemczech, w postaci agresywnych zachowań migrantów wobec społeczeństwa niemieckiego (głównie kobiet) oraz skala napływu cudzoziemców spowodowały poczucie zagrożenia, a w efekcie doprowadziły do usztywnienia i pojawienia się niechęci wobec migrantów.
Budzi wątpliwości, czy dobrze funkcjonująca dotychczas polityka państwa, zmierzająca do redefinicji idei narodu oraz oparcia jej na modelu państwa wieloetnicznego i włączającego, będzie dalej akceptowana przez rdzenne społeczeństwo niemieckie. Jak można wnioskować ze wzrostu popularności partii nacjonalistycznych i prawicowych, Niemcy stają się państwem, w którym narracja polityczna zaczyna wchodzić w kolizję z narracją społeczną.
Adriana Łukaszewicz
Powyższy tekst jest fragmentem wystąpienia Autorki podczas konferencji Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 plus (14-15.05.16) poświęconej tożsamości europejskiej i ukaże się drukiem w wydawnictwie KP w końcu 2016 roku.
Tytuł i wyróżnienia pochodzą od redakcji SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1021
Kryzys Zachodu i nowe potęgi
Problemem dla wspólnoty euroatlantyckiej stał się brak konsolidacji funkcjonalnej i odśrodkowe postawy USA, Turcji czy Francji. Sojuszem Północnoatlantyckim rządzą obecnie dwie geopolityki – egoizmów i strachu. Tę pierwszą uprawiają najsilniejsi uczestnicy, kierujący się ambicjami przywódczymi i dysponujący atutami samodzielności strategicznej. Drugą natomiast manifestują państwa przyjęte jako „sieroty” po bloku wschodnim w ramach strategii bandwagoning. Te ostatnie chcą narzucić własne ambicje i lęki całemu Zachodowi, zapominając, że znalazły się w koalicji na zasadzie „późno przychodzących” klientów i petentów. To w sposób naturalny wywołuje rozmaite perturbacje natury psychologicznej. Asymetria sił w sojuszu zawsze rodzi nieporozumienia i wymaga skrupulatnego przestrzegania zasad solidarności koalicyjnej.
Co dotyczy Polski, to jak stwierdza jeden z analityków, Łukasz Gadzała (Rzeczpospolita, 27.11.19) - „od dawna popycha (ona) NATO w kierunku rozwiązań militarnych, a to siłą rzeczy spotyka się z oporem największych europejskich sojuszników, którzy najchętniej rozwiązaliby konflikt na Ukrainie na drodze dyplomatycznej i z większym spokojem oceniają zagrożenie ze Wschodu (...). Ponadto w ostatnich latach Polskę zdają się interesować jedynie gwarancje zawarte w artykule 5., który mówi o kolektywnej obronie w przypadku ataku na jednego członka sojuszu.
Nie przywiązujemy jednak najmniejszej wagi do pierwszych artykułów Traktatu Północnoatlantyckiego, mówiących o konieczności przestrzegania reguł demokracji i praworządności i o rozstrzyganiu konfliktów lub sporów na drodze dyplomatycznej. Na Zachodzie jesteśmy więc postrzegani jako państwo, które powoli odchodzi od liberalnej demokracji, a w kontaktach z innymi jest roszczeniowe i konfliktowe”.
Coraz większym wyzwaniem i źródłem zagrożeń dla stabilności systemu międzynarodowego są Chiny. Okres pozimnowojenny był dla nich epoką „pokoju przez handel i wzrost gospodarczy”. Paralelne interesy z Rosją, zwłaszcza wobec państw Azji Środkowej i w ramach Szanghajskiej Organizacji Współpracy powodowały utrzymywanie w miarę stabilnej regionalnej równowagi sił.
Po drugiej stronie protekcja amerykańska odgrywała ważną rolę w pokojowym rozwoju Japonii, Korei Południowej, Tajwanu, a szerzej całej Azji Południowo-Wschodniej i Południowej. Amerykanie lubią powoływać się na swoją rolę hojnego protektora, zapominając jednak o swoich niechlubnych kartach zaangażowania w Azji, jak choćby podczas wojny wietnamskiej. Powstrzymywanie i odpychanie komunizmu – chińskiego i radzieckiego – miało swoją okrutną cenę, zapłaconą także przez samą Amerykę.
Po zakończeniu „zimnej wojny” Stany Zjednoczone przybrały pozę „łagodnego hegemona”, co znalazło akceptację pośród wszystkich azjatyckich graczy stawiających na bogacenie się dzięki procesom rosnącej współzależności, współpracy i integracji gospodarczej.
Chiny wpasowały się w te trendy, wykazując jednocześnie coraz większe aspiracje mocarstwowe, będące konsekwencją dynamicznego, by nie powiedzieć eksplozywnego wzrostu gospodarczego (w 2019 roku udział Chin w globalnej gospodarce mierzony wg PKB wyniósł już prawie 20%).
W efekcie nieustępliwość w obronie swoich wartości doprowadziła do podobnego efektu zakłóceń porządku azjatyckiego, jak stało się to ze względu na pretensje geopolityczne Rosji w Europie. Wraz z potęgą gospodarczą i wysoką pozycją w handlu międzynarodowym Chiny zaczęły wykazywać aspiracje w dziedzinie potęgi wojskowej, co naraża je na konfrontację z największym rywalem, jakim są Stany Zjednoczone. W literaturze ten fenomen opisano jako „pułapkę Tukidydesa”, pokazującą nieuchronność wojny spowodowanej obawami Sparty przed wzrostem potęgi Aten.
Niektórzy obserwatorzy przywołują w tym kontekście aspiracje mocarstwowe Niemiec w ostatnich dekadach XIX wieku, dlatego posługują się metaforą „wilhelmińskich” Chin doby współczesnej. W historii trudno wprawdzie o proste analogie, ale ostrzeżenia płynące ze strony mocarstwowych Chin są zbyt poważne, aby je lekceważyć.
Na razie można jedynie stwierdzić, że kolejna teoria Zachodu poniosła porażkę. Według niej wzrost gospodarczy sprzyja tendencjom demokratyzacyjnym, a w rezultacie budowie demokracji. Tymczasem Chiny nie zamierzają zmieniać swojego reżimu opartego na oligarchii komunistycznej, a ich polityka zagraniczna nie ma nic wspólnego z liberalnymi standardami demokracji. Pozostaje więc jedynie nadzieja, że Państwo Środka, kierując się swoim sinocentryzmem, nie postawi w przewidywalnej przyszłości na imperialne zawojowanie swoich sąsiadów, że skoncentruje się na dalszym bogaceniu i budowaniu „pokoju przez komercjalizację”, jak to ujmuje Bogdan Góralczyk w książce Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje.
W stosunkach międzynarodowych późnego „pozimnowojnia” następuje policentryzacja i pluralizacja systemowa. Nie ma obecnie jednego mocarstwa, jak w czasach „zimnej wojny”, które dążyłoby do zmiany istniejącego status quo. Można raczej wskazać na kilka potęg, takich jak Rosja, Chiny czy Iran, które w układach regionalnych próbują wpływać na zachodzące zmiany w pożądanym dla siebie kierunku.
Europa jest w stanie sprostać rywalizacji z największymi potęgami kształtującego się policentrycznego ładu międzynarodowego pod warunkiem maksymalnej konsolidacji sił. Wymagałoby to jednak ściślejszej integracji państw strefy euro, europejskiej armii i wspólnego przemysłu zbrojeniowego oraz strategicznego dialogu na partnerskich zasadach z Rosją, Chinami i USA.
W odróżnieniu od czasów zimnowojennych, żadne z wielkich mocarstw nie stawia obecnie na uniwersalną krucjatę ideologiczną, ani na samowystarczalność czy izolowanie się od reszty świata. Co najważniejsze, nie kieruje swojej gospodarki na przygotowania do wojny. Pragmatyczne podejście do realizacji interesów, opartych często na globalnych współzależnościach i grze zbiorowej daje nadzieję, że ryzyko wybuchu wielkiej wojny ulega oddaleniu. Nikt nie ma wyraźnych motywacji ani intencji, aby taką wojnę wzniecić. Im silniejsze powiązania ekonomiczne w skali globalnej, tym większe koszty globalnego konfliktu. Nie oznacza to jednak zaniku rywalizacji i walki o prymat, które są nieprzemijającą siłą napędową polityki międzynarodowej.
Ład kooperacyjny czy konfrontacyjny?
W wielu kręgach opiniotwórczych Zachodu panuje przekonanie, że cała wina za naruszenia ładu pokojowego we współczesnym świecie spoczywa na państwach autorytarnych, które skorzystały z „dywidendy pokoju” i zdołały odbudować lub nawet zwiększyć swoją potęgę, zagrażając w różnych częściach świata interesom państw zachodnich. Wskazuje się przede wszystkim na Rosję, Chiny i Iran.
Stanowią one rzeczywiste wyzwanie wobec Zachodu, stawiają bowiem na zdecydowaną obronę swoich wartości cywilizacyjnych, sprzeciwiając się ekspansji wartości i wpływów zachodnich. Sięgają przy tym do uzasadnień nacjonalistycznych i religijnych swoich racji, zabiegając o legitymizację niedemokratycznych reżimów politycznych w oczach obywateli, poprzez gwarantowanie wzrostu gospodarczego i poprawę kondycji materialnej swoich społeczeństw.
Na Zachodzie nie zawsze słusznie określa się te państwa rewizjonistycznymi, gdyż tak naprawdę bronią one uparcie swojego stanu posiadania. W przypadku Chin uderzająca jest ponadto dynamika ich wzrostu gospodarczego i udział w wyścigu technologicznym, co powoduje po stronie zachodniej, zwłaszcza w odczuciu hegemona amerykańskiego, groźbę zepchnięcia go do defensywy i utraty statusu światowego przywództwa.
Naiwnością jest oczekiwanie, że demokratyzacja Rosji, Chin czy Iranu na wzór zachodni jest możliwa i że państwa te po spełnieniu warunków demokracji liberalnej mogłyby stać się współudziałowcami liberalnego ładu międzynarodowego pod dyktando Stanów Zjednoczonych. Takie myślenie jest oderwane od realiów i ich uwarunkowań, ale jest także dowodem na daleko idącą ideologizację w duchu misjonizmu amerykańskiego.
Klęski poniesione przez Stany Zjednoczone w akcjach na rzecz promocji demokracji w okresie pozimnowojennym skłaniają nie tylko do większej powściągliwości, ale także do sceptycyzmu, czy uda się kiedykolwiek zbudować ład demokratyczny w stosunkach międzynarodowych. Wiele wskazuje raczej na to, że przewagę zdobędą mocarstwa autorytarne, które stworzą nową hierarchię międzynarodową (system zwierzchności i podporządkowania). Nie jest wykluczone, że takiej transformacji towarzyszyć będzie chaos i niska przewidywalność zjawisk w życiu międzynarodowym.
Jutrzejszy świat
Świat najbliższych dekad nie będzie miejscem ani szczęśliwszym niż obecnie, ani bezpieczniejszym. Poza państwami rewizjonistycznymi najważniejsze wyzwanie stanowi rosnąca grupa podmiotów niepaństwowych, które będą próbowały przy użyciu różnych środków podważyć istniejący, korzystny dla Zachodu, ład międzynarodowy.
Drugie największe wyzwanie to rosnąca liczba państw upadłych i słabych, które nie będą w stanie utrzymać porządku na własnym terytorium, mogą więc stać się rozsadnikami niestabilności i niepokojów w swoim otoczeniu. Aktualnym przykładem są takie kraje jak Somalia, Libia czy Sudan Południowy. W najbliższej przyszłości do tego grona mogą dołączyć kolejne państwa, zwłaszcza w Afryce i na Bliskim Wschodzie.
Co gorsza, chaos będzie sprzyjał niekontrolowanemu przepływowi broni masowego rażenia oraz wybuchom groźnych epidemii, które w obliczu upadku struktur państwowych trudniej będzie opanować.
Przyszły świat będzie coraz bardziej policentryczny, wielobiegunowy, pluralistyczny i pod względem ideowym bardziej polifoniczny. Rywalizacja będzie rozgrywać się na poziomach regionalnych i na globalnym. Stany Zjednoczone nie będą w stanie utrzymać swojej dominacji, dlatego muszą postawić na rozwiązania wielostronne. Same nie poradzą sobie z odpowiedzialnością za utrzymanie porządku światowego.
Wojny nie znikną ze stosunków międzynarodowych. Można będzie spodziewać się kolejnych „wojen zastępczych”, jak te, które toczą się obecnie między Arabią Saudyjską i Iranem w Jemenie czy w Syrii. Jest wysoce prawdopodobne, że kolejne państwa będą próbowały wejść w posiadanie broni jądrowej oraz środków jej przenoszenia.
Zaostrzy się też wyścig zbrojeń w kosmosie i cyberprzestrzeni. Eksperci przestrzegają przed wzrostem zagrożenia ze strony hybrydalnych aktorów niepaństwowych, jak tzw. Państwo Islamskie czy międzynarodowe organizacje przestępcze. Będzie im niewątpliwie sprzyjać rozwój nowych technologii, przez co terroryści i przestępcy wejdą w posiadanie relatywnie tanich, ale potencjalnie bardzo destrukcyjnych środków rażenia. Bioinżynieria, nanotechnologia, mikrosatelity, broń elektromagnetyczna i hipersoniczna, a także zastosowanie różnego rodzaju broni laserowej – wszystko to diametralnie zmieni oblicze pola walki.
W nadchodzących dekadach wyzwaniem stanie się utrzymanie bezpieczeństwa migracyjnego. Problem niekontrolowanego napływu mas migrantów – uchodźców, uciekinierów, banitów i wszelkich nieszczęśników pozbawionych swojej ojczyzny – będzie potęgowany wraz z rosnącą populacją obszarów biedy i wykluczenia w Afryce, na Bliskim Wschodzie i w Azji Południowo-Wschodniej.
Towarzyszyć temu będą kryzysy żywnościowe i trudności z dostępem do wody pitnej.
Pochwała kompromisu
Agresywne ideologie globalnej „świętej wojny” o podłożu fundamentalistycznym, wzrost nacjonalizmów i odżywanie rasizmu jedynie spotęgują skalę zagrożeń, i to także na obszarach starej cywilizacji europejskiej. Dlatego na tle tej pesymistycznej diagnozy wszyscy, którzy w swoich analizach sceny międzynarodowej kierują się racjonalnością stają przed koniecznością podjęcia synergicznego wysiłku na rzecz mądrego „zarządzania” globalnymi problemami bezpieczeństwa.
Istotą tego zarządzania są negocjacje międzynarodowe. Odwołanie do nich jest przejawem racjonalizacji, jeśli chodzi o rozstrzyganie spornych kwestii przy użyciu siły. W miejsce wspomnianej na początku wojowniczej starorzymskiej sentencji warto promować inną mądrość, iż pax melior est quam iustissimum bellum, co w wolnym tłumaczeniu może brzmieć, że każdy dzień nawet najbardziej parszywego pokoju jest lepszy od każdego dnia nawet najpiękniejszej wojny.
Wojna odwołuje się przede wszystkim do instynktów – żądzy władzy, dominacji, odwetu, natomiast negocjacje apelują do rozumu – kalkulacji zysków i strat, obopólnych korzyści, udowodniania swoich racji z respektem choćby dla części racji drugiej strony czy stron.
Negocjacje oznaczają sztukę budowania porozumienia opartego na gotowości brania pod uwagę odmiennych punktów widzenia. Istotą tej funkcji jest osiąganie kompromisu, który jest warunkiem każdego porozumienia. Kompromis polega na wzajemnych (obopólnych) ustępstwach, na zrzeczeniu się całości lub części własnych roszczeń oraz uznaniu roszczenia w całości lub części drugiej strony.
Zgodnie z teorią niemieckiego socjologa Georga Simmla, u podstaw kompromisu leży jeden z największych wynalazków ludzkości – fakt, że nagrodę, będącą przedmiotem konfliktu (na przykład władzę, terytorium, zasoby) można zrekompensować albo poprzez podział, albo na zasadzie odszkodowania. Zawieranie kompromisów wymaga zatem specjalnych umiejętności: polega – po pierwsze – na zdolności dostrzegania, że kompromisowe rozwiązanie jest w ogóle możliwe, a po drugie – na trudnej sztuce odpowiedniego dzielenia nagród lub ustalania stosownych odszkodowań w taki sposób, żeby nie stało się zarzewiem nowych konfliktów.
Kompromis uznaje się za zasadę wspólnego dochodzenia do prawdy, co oznacza, że żaden z partnerów negocjacji nie zmusza drugiego do bezwzględnego podporządkowania się swoim poglądom i przekonaniom, a wręcz przeciwnie, pozostawia mu niezależność jego decyzji. Istotą relacji jest wczuwanie się w punkt widzenia drugiej strony, aby przy dobrej woli przyznać jej choć trochę racji. W ten sposób strony wznoszą się jakby ponad siebie, dążąc ku wspólnocie jednego i tego samego punktu widzenia na sprawy i rzeczy, których negocjacje dotyczą. Partnerzy, podejmując dialog są tym samym gotowi prawdę drugiego partnera uczynić częścią swojej prawdy. To wszystko oznacza, że strony dzielą między sobą zarówno satysfakcję, jak i niezadowolenie z osiągniętego wyniku rozmów. Żadna z nich nie musi być całkowicie zadowolona, ale też nikt nie jest pozbawiony pewnych korzyści, jakie daje porozumienie.
Dwa etosy
Etos rycerski odrzuca przydatność kompromisu, podczas gdy etos kupiecki go akceptuje. Tradycja liberalna Zachodu nawiązuje do sztuki kompromisu w kontekście transakcji handlowych. Kompromis jest bowiem wzorem wypracowanym w trakcie dobijania targu. Najważniejszym motywem zachowań kompromisowych stała się optymalizacja zysku, a nie walka za wszelką cenę, odwoływanie się do celów praktycznych, a nie do dumy i godności. Stąd nastawienia kompromisowe uchodzą w niektórych kręgach kulturowych za nierycerskie czy niehonorowe.
Dzięki nastawieniom kompromisowym na świecie upowszechnia się uniwersalistyczna świadomość o wspólnocie wartości ogólnoludzkich i ich prymacie wobec wartości partykularnych. Poczucie wspólnej odpowiedzialności za losy świata zmusza coraz więcej uczestników życia międzynarodowego do poszukiwań rozwiązań polubownych, opartych na zmyśle pojednania, a nie nieprzejednania.
Niezależnie od wielu irracjonalnych motywów popychających ludzi do walki, to porozumienia i układy oparte na kompromisach, choćby nawet niedoskonałych, są niewątpliwie rezultatem coraz powszechniejszej rozumnej kalkulacji kosztów i korzyści. Podejście takie jest wzmacniane przez tzw. rozwiązania integratywne, które zakładają działania synergiczne, zespolone, na rzecz wspólnej wygranej, a więc takiego pomnażania dóbr, aby ich wystarczyło dla wszystkich, bądź spojrzenia na problem z szerszej perspektywy, uwzględniającej pluralizm punktów widzenia i myślenie w kategoriach celu nadrzędnego. Ogromną rolę w tych sprawach mogą odegrać organizacje międzynarodowe, i te rządowe, od „staruszki” ONZ począwszy, i te pozarządowe, których liczba rośnie w postępie geometrycznym.
Póki w debacie dominuje retoryka oparta na wrogości, obrażaniu drugiej strony, nie ma szans na kompromis i normalność. Widać to w szczególności w stosunkach między Zachodem a Rosją na tle kryzysu ukraińskiego. Od dawna wiadomo, że tam, gdzie nie ma negocjacji, trwają destrukcyjne kłótnie. Unia Europejska jest takim fenomenem kulturowo-cywilizacyjnym, który do perfekcji doprowadził wiązanie interesów państw członkowskich w drodze ciągłych negocjacji i poszukiwania kompromisów. Projekt oparty na założeniu: żadnych zwycięzców ani pokonanych, lecz wspólne korzyści dla państw prowadzących negocjacje - na naszych oczach ulega pewnej erozji, niemniej idea zjednoczonej Europy ma nadal swoich zwolenników i obrońców.
Integrująca się Europa może poszczycić się dorobkiem w dziedzinie wdrażania nowego rozumienia owej synergii, wyrażającej się w jedności politycznej. Jedność, jak wolność, występuje w dwóch postaciach. Istnieje bowiem „jedność narzucona lub wymuszona” oraz „jedność wynegocjowana lub wypracowana w procesie argumentacji” mająca na celu wzajemne porozumienie.
„Jedność narzuconego dogmatu” i „jedność wynegocjowanego kompromisu” różnią się pod względem sposobów ich osiągania, celów, którym mają służyć, oraz stabilności, jaką gwarantują. Jedność narzucona wydaje się trwała, ponieważ opiera się na sile. Występuje jednak wyjątkowo rzadko.
„Jedność negocjowana” może wydawać się niestabilna, z reguły jednak, jeżeli uda się ją osiągnąć, okazuje się o wiele trwalsza i stabilniejsza. Jest tak dlatego, gdyż „jedność narzuconego dogmatu” jest nie do zniesienia przez tych, którzy zostali do niej przymuszeni i prędzej czy później przeciwko niej się zbuntują. „Jedność wynegocjowanego kompromisu” jest szanowana i ceniona przez wszystkich, którzy angażują się w jej uzyskanie, jeżeli faktycznie im na niej zależy.
„Jedność narzuconego dogmatu” ma na celu podporządkowanie słabszych silniejszemu, „jedność negocjowanego kompromisu” – wielostronną współpracę opartą na warunkach zbliżonych do równości. Kto jedność narzuca, działa w przekonaniu, że świat jest możliwy bez antagonizmów. Dlatego dąży do ich likwidacji.
Dążenie do jedności drogą negocjacji wynika ze świadomości, że antagonizmów zlikwidować się nie da, a jeżeli tak, to tylko na chwilę. Częścią tej świadomości jest też to, że antagonizmy są nie tylko destruktywne, ale mogą być konstruktywne. „Jedność narzucona jest tyranią, jedność negocjowana – demokracją” - pisze Adam Chmielewski (Dwie koncepcje jedności: interwencje filozoficzno-polityczne).
Wysokie napięcia w stosunkach międzynarodowych i podsycanie klimatu przychylnego dla zbrojeń i rzemiosła wojennego zmniejszają szanse wykorzystania negocjacji jako instrumentu polityki. Nie przekreślają jednak szans i możliwości. Wszystko zależy od woli politycznej przywódców politycznych. Bez niej niemożliwe jest ani wszczęcie negocjacji, ani ich skuteczne zakończenie.
Nawet największe zaangażowanie profesjonalnych dyplomatów na rzecz zbliżenia między ludźmi kończy się fiaskiem przy braku dobrej woli rządzących. Na stan relacji między państwami i narodami wpływają zarówno czynniki polityczne, jak i kultura osobista, wzajemne sympatie i antypatie przywódców politycznych oraz uczestników rozmów. Gdy wybucha kryzys i leje się krew, jak w Syrii czy na wschodzie Ukrainy, warto pytać, gdzie podziała się polityka, gdzie są wagony pełne negocjatorów, gdzie ambasadorowie dobrej woli i emisariusze pokoju? (Jednym z przejawów kryzysu we współczesnym świecie jest brak charyzmatycznych liderów politycznych, którzy podjęliby ryzyko przeciwstawienia się negatywnym tendencjom czy nastrojom).
Bezkompromisowa Polska
Jesteśmy obecnie świadkami kreowania nowej równowagi międzynarodowej, przywracającej kolektywne i symetryczne – w miejsce monocentrycznych – reguły gry. W tym trudnym polu powracających starć i napięć musi znaleźć dla siebie miejsce Polska. Nie jest to zadanie łatwe w świetle przyjętej strategii subordynacji wobec amerykańskiego patrona i protektora.
Od czasu I Rzeczypospolitej, a w zasadzie od jej nieszczęśliwego końca w XVIII wieku panuje w dużej części polskich elit przekonanie, że postawy kompromisowe i koncyliacyjne są mniej skuteczne i opłacalne niż postawy bezkompromisowe. Wyrazy dobrej woli i wspaniałomyślności mogą być potraktowane przez każdą drugą stronę jako oznaka słabości, uległości czy podstępu. Powoduje to wzrost determinacji na rzecz obrony swoich, nawet mało przekonujących racji. Ponadto zamiast odwołania się do praktycznych celów (co jest typowe dla pragmatycznego etosu kupieckiego), Polacy odwołują się do dumy i godności (do „napuszonego” etosu rycerskiego). Stąd nastawienia kompromisowe uchodzą za „nierycerskie” i „niehonorowe”. Nawet gdy kompromis może być uznawany za efekt nadmiernej ustępliwości, jest jednak zawsze z pragmatycznego punktu widzenia lepszym rozwiązaniem niż klęska, choćby nawet najbardziej „rycerska” i „honorowa”.
Co więc pozostaje czynić, aby przywrócić Polsce i Polakom kulturę kompromisu? Być może będzie to przejaw naiwności i wybujałego idealizmu, jeśli sformułujemy następujący postulat: należy ze szczególną troską podejść do edukacji na rzecz dialogu i porozumienia, tak w stosunkach wewnętrznych, jak i z wszystkimi partnerami i sąsiadami na zewnątrz. Jedynie ludzie wykształceni i mający gruntowną wiedzę o świecie potrafią nie tylko rozmawiać, ale i zrozumieć argumenty drugiej strony, kimkolwiek ona jest – sojusznikiem czy przeciwnikiem. Nie muszą się z nim zgadzać, ale potrafią go wysłuchać. To przede wszystkim brak wiedzy, ignorancja i moralna arogancja, podatność na manipulacje i indoktrynację rodzą napięcia między ludźmi i tworzą grunt dla postaw ekstremistycznych.
W polskiej strategii międzynarodowej zarówno wobec Unii Europejskiej, której Polska jest pełnoprawnym członkiem, jak i wobec Rosji akcentuje się motyw rywalizacji, bez zastanawiania się, do jakich prowadzi on rezultatów. Sama walka nakręca polskich decydentów, daje im poczucie ważności. Prowadzi to jednak do katastrofy. Timothy Garton Ash z Oxfordu przestrzega w następujących słowach: „Jeśli utracimy ducha współpracy i wspólnoty, głęboki nawyk, że przede wszystkim rozmawiamy i negocjujemy, a nie walczymy, jeśli stracimy to, co jest najcenniejszą zdobyczą powojennej Europy, to czeka nas klęska”. (Gazeta Wyborcza, 27-28.02.16).
Przykład konfliktu ukraińskiego pokazuje, że zapomniano o głoszonych przez wiele lat hasłach o konieczności skorelowania działań dyplomatycznych i wojskowych. Idea bezpieczeństwa kooperacyjnego, o której było głośno w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku, zakładająca współpracę z organizacjami i państwami, nawet z tymi o odmiennych punktach widzenia, legła w gruzach. Jesienią 2013 r. zawiodła dyplomacja prewencyjna, kiedy to postanowiono na Zachodzie wykorzystać sytuację i przyspieszyć afiliację Ukrainy z Unią Europejską, doprowadzając do „majdanowego przewrotu” na Ukrainie.
Polska miała niezłą reputację w okresie „zimnej wojny”, począwszy od planu Rapackiego, w kontekście inicjatyw koncyliacyjnych, „budowania mostów”, odprężenia i współpracy ponad podziałami. Stosunki ze Stanami Zjednoczonymi zawsze były na tyle dobre, że dawały nadzieję na uwzględnianie polskich interesów za oceanem jako godnych zauważenia.
Po zmianie systemowych uwarunkowań Polska znalazła się w takim położeniu geopolitycznym, że mogła samodzielnie zdefiniować swoje prozachodnie preferencje, ale bez konieczności eskalacji wrogości wobec Rosji.
Tragedią polskiej polityki w wydaniu wszystkich kolejnych rządów, niezależnie od proweniencji ideowej, było ograniczanie swojego pola manewru do minimum. Uznanie opcji atlantyckiej za bezalternatywną zwolniło polskich polityków, jak i intelektualistów z poszukiwania bardziej zniuansowanej polityki, gwarantującej Polsce bezpieczeństwo, ale i dobre stosunki sąsiedzkie na wszystkich kierunkach. Uwierzono w odzyskanie suwerenności, jakby była ona upoważnieniem do całkowitej dowolności w kreowaniu relacji sąsiedzkich.
Tymczasem okazuje się, że suwerenność państwa stanowi zawsze wypadkową realnego układu sił, a Polska ani w rachubach atlantyckich, ani wschodnioeuropejskich nie wypada najlepiej. Grozi jej przede wszystkim kolejny raz w historii instrumentalne i cyniczne traktowanie przez protektorów i adwersarzy.
Polskie elity polityczne i intelektualne nie nauczyły się wyciągać wniosków z tragicznej historii narodowej i nieszczęsnej geografii politycznej. Nawet postronny obserwator zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że państwo średniej rangi, jakim jest Polska, położone na skrzyżowaniu szlaków komunikacyjnych w Europie, może więcej skorzystać na pośredniczeniu, łączeniu, katalizowaniu czy moderowaniu niż na skłócaniu i konfrontacji. Sukces państwa mierzy się jego pozytywnymi afiliacjami, przyjaznymi związkami z innymi, w których jest ono zdolne do zawierania pragmatycznych kompromisów, wypracowywanych w żmudnym dyplomatycznym znoju przez fachowców, bez zbędnej demonstracji wrogości i buńczucznych deklaracji ze strony polityków.
Stanisław Bieleń
Powyższy artykuł jest kontynuacją zagadnień poruszonych przez Autora w tekście Era debellizacji, jaki ukazał się w numerze 3/20 SN
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 62
Wielowymiarowa współzależność państw świata jest efektem globalizacji napędzanej przez ponadnarodowe korporacje. Proces ten rodzi wielowymiarowy kryzys, w tym:
a) ekologiczny, wynikający z obciążenia planety spuścizną kapitalizmu;
b) pracy, jako efekt postępującej robotyzacji i automatyzacji;
c) ekonomiczny, uwarunkowany alienacją sfery finansowej;
d) zdrowotności, wynikający z doświadczenia koronakryzysu;
e) racjonalnego myślenia, będący owocem hipertrofii informacyjnej społeczeństwa postprawdy.
W XXI wieku każdy element mozaiki cywilizacji świata jest objęty trendem restrukturyzacji gospodarki światowej przez jakościową zmianę technologiczną (w tym wprowadzenie sztucznej inteligencji, najnowszych technologii ICT, energetycznych, biologicznych i nanotechnologicznych). W tych warunkach wyłania się świat wielobiegunowy, oparty na trzech ośrodkach potęgi: USA, ChRL i Rosję (J. Mearsheimer). Rekonstrukcja ich kulturowego rdzenia pozwoli nam dostrzec ich rolę wobec wymienionych zagrożeń.
Kulturowe podstawy ekspansji USA
Istota kultury opiera się na dwóch ideach: „amerykańskiej wyjątkowości” opartej na przekonaniu, że Stany Zjednoczone są lepsze, a zarazem wzorcowe w porównaniu z innymi narodami oraz na micie indywidualnego bogactwa. Oba są związane z faktem, że duchowe korzenie cywilizacji sięgają protestantyzmu, zgodnie z którym bogactwo i sukces w biznesie dowodzą bożego błogosławieństwa, podczas gdy porażka jest dowodem braku łaski boga wobec człowieka. Dlatego „pogoń za osobistym bogactwem jest najsilniejszym impulsem społecznym i podstawą amerykańskiego mitu", będącego „nośnikiem kulturowego oczarowania, które przepełnia, nasyca, pochłania i zmienia zewnętrzne zachowanie, a ostatecznie wewnętrzne życie coraz większej części ludzkości" (Z. Brzeziński).
Fundamentami amerykańskiego credo są także: wolność, egalitaryzm, indywidualizm, populizm i leseferyzm; „amerykańska kultura zawiera blichtr, seks, przemoc, sterylność i materializm, ale to nie jest cała prawda o niej. Reprezentuje ona również amerykańskie wartości, takie jak otwartość, mobilność, indywidualizm, sprzeciw wobec establishmentu, pluralizm, wolność" (J. Nye). Tyle tylko, że jest to negatywna wizja wolności i bezpieczeństwa. Wolność oznacza bowiem autonomię jednostki, którą osiąga się poprzez bogactwo materialne. Kluczem do jego uzyskania jest własność. Gdy własność i bogactwo zostaną osiągnięte, człowiek może być bezpieczny jako autonomiczna jednostka.
Praktyka wiary w bożka rynku wskazuje na postępującą dechrystianizację narodu amerykańskiego (P. Buchanan). „Amerykanizm" jest w rzeczywistości świecką wersją syjonizmu purytańskich założycieli, którzy postrzegali siebie jako nowe dzieci Izraela, tworzące nową Jerozolimę w nowym świecie. Ich oparte na wierze ideały wolności, równości i demokratycznego rządu miały większy wpływ na założycieli narodu niż Oświecenie. To Abraham Lincoln, Teddy Roosevelt i Woodrow Wilson przewodzili procesowi sekularyzacji amerykańskiej idei syjonistycznej do formy, którą obecnie znamy jako amerykanizm. Jeśli Ameryka jest religią, to jest to religia bez boga i jest to religia globalna, gdyż wyznawcy żyją na całym świecie (D. Gelertner).
Opisane przejawy rdzenia kultury amerykańskiej ukształtowały również politykę międzynarodową jako szczególny przypadek imperializmu bez nacjonalizmu na bazie mesjanizmu, który wkroczył do polityki światowej podczas I wojny światowej. Tuż przed przystąpieniem do wojny prezydent Wilson otwarcie wskazywał, że „to amerykańskie reguły, to amerykańskie zasady .... są regułami całej ludzkości i to one muszą zwyciężyć".
Anglo-amerykański dualizm w polityce międzynarodowej został scharakteryzowany przez wybitnego badacza realizmu, Edwarda H. Carra: „narody anglojęzyczne są mistrzami w sztuce ukrywania egoistycznych interesów narodowych pod płaszczykiem dobra ogólnego, a ten rodzaj hipokryzji jest szczególną i charakterystyczną cechą anglosaskiej duszy". Z kolei pozytywny obraz tej cywilizacji opisał inny realista, Henry Kissinger. Podkreślał on, że USA od początku rozwijały się w przekonaniu o własnej wyjątkowości i roli mesjasza narodów mającego być moralnym drogowskazem dla reszty ludzkości, w pojedynkę pełniąc rolę krzyżowca. Tymczasem dualizm wartości i faktów dobrze ilustruje przykład bombardowania Wietnamu jako rzekomego altruizmu amerykańskich elit. Kissinger pisze bez ogródek, że to właśnie dzięki temu udało się utrzymać globalną równowagę, a tym samym światowy pokój.
Nowa odsłona mesjanizmu nadeszła w XXI wieku, gdy ideolodzy neokonserwatyzmu ujawnili strategię „Nowego Amerykańskiego Stulecia” opartą na militarnej ekspansji przyznając otwarcie, że Amerykanie „zawsze byli internacjonalistami, ale ich internacjonalizm zawsze był produktem ubocznym nacjonalizmu" (R. Kagan). „Nowa strategia bezpieczeństwa narodowego" z grudnia 2017 r. podpisana przez prezydenta Trumpa preferowaną metodą działania także uczyniła dążenie do „pokoju poprzez siłę" w reakcji na podważanie hegemonii przez Chiny i Rosję.Z kolei prezydent Biden głosi, że za przywództwem USA kryje się „porządek oparty na zasadach", tym razem dzieląc państwa na „dobry" blok demokratyczny i „zły" blok autokratyczny.
Ten religijny manicheizm jest również widoczny w nowym geostrategicznym credo: „Jest tylko jeden bóg - Posejdon - bóg morza; jest tylko jeden prawowity kościół wyznający tego boga - jest to Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych panująca na falach Oceanu Światowego; a Alfred T. Mahan jest prawdziwym prorokiem tego boga i tego kościoła".
Polem bitwy „dobra ze złem" stał się obecnie szlak morski Suez-Szanghaj, łączący Ocean Indyjski i Ocean Spokojny w jeden strategiczny teatr rywalizacji. To właśnie Indo-Pacyfik ma być miejscem pokonania mocarstw kontynentalnych przez morskie (J.Bartosiak & G. Friedman).
W istocie opisany mesjanizm, ignorując realny proces zmierzchu hegemonii, to po prostu liberalne złudzenie (Mearscheimer, 2021). Jesteśmy świadkami moralnego upadku Stanów Zjednoczonych, gdyż zanik protestantyzmu doprowadził Amerykę od neoliberalizmu do nihilizmu. Nowa amerykańska klasa rządząca, zróżnicowana etnicznie, nie czuje już przywiązania do narodu amerykańskiego (E. Todd). Stąd bezprecedensowa koncentracja władzy i bogactwa wśród 1% obywateli, prowadząca do anulowania „amerykańskiego snu" (N. Chomsky). Wszak jak twierdzi zdobywca nagrody Pulizera Chris Hedges: „trwa najbardziej zaciekła wojna klasowa w historii Stanów Zjednoczonych. Nierówności społeczne osiągnęły najbardziej ekstremalny poziom od ponad 200 lat, przewyższając drapieżną chciwość ery baronów rabunkowych”.
Rosja - między samoistnością a okcydentalizmem
Istotą kultury leżącej u podstaw polityki Rosji jest dylemat: uznania własnej specyfiki cywilizacyjnej za podstawę misji, czy też podporządkowania cywilizacji zachodniej.
Rozmieszczenie przestrzenne oznaczało, że cywilizacja rosyjska musiała funkcjonować obok wielu innych: islamskiej, chińskiej, zachodniej, japońskiej. Przez wieki współistnienia Rosja rywalizowała i walczyła, ale też nauczyła się współistnienia umożliwiającego rozwój. Cywilizację rosyjską od zachodniej odróżnia związek z cywilizacją bizantyjską, odmienność religijna, dwustuletnie panowanie Tatarów, biurokratyczny despotyzm i ograniczony kontakt z renesansem, reformacją i oświeceniem. Można również wskazać na ograniczony wpływ wartości kulturowych generowanych przez starożytną kulturę śródziemnomorską, rewolucję francuską, socjaldemokrację i pozytywizm. Tożsamość Rosji opiera się na słowiańskim jądrze etniczno-kulturowym należącym do wschodniego odłamu europejskiej cywilizacji chrześcijańskiej. Cechy tego jądra kulturowego pozwoliły na utworzenie kulturowo-politycznej unii ludów słowiańskich, ugrofińskich i tureckich w euroazjatyckiej przestrzeni geograficznej, umożliwiając współistnienie różnych cywilizacji opartych na różnorodności religijnej i etnicznej.
Specyfika Rosji oparta na prawosławiu jest zaprzeczeniem protestantyzmu. Podstawową koncepcją jest soborowość, która neguje indywidualizm jako podstawę budowy modelu religijnego, ekonomicznego i społeczno-politycznego. Rosjanie postrzegają siebie jako jeden niepodzielny wielki organizm, w którym poszczególni członkowie społeczeństwa traktowani są jedynie jako części składowe (organy) całego ciała. Stąd podkreślają ideę prawdy – sprawiedliwości jako fundament integralnego doświadczenia ducha.
Charakterystyczną cechą rosyjskiej kultury jest to, że różne burzliwe zjawiska historyczne (niewola tatarska, działania Iwana Groźnego, okres Smuty, reformy religijne patriarchy Nikona, powstania chłopskie, reformy Piotra I itp.) nie pozwoliły tradycjonalizmowi się umocnić; przeorały i odcięły jego korzenie, sprzyjając zburzeniu utrwalającej się kultury. „Zła" w sensie ontologicznym rzeczywistość społeczna wyzwoliła wizje nowej „dobrej" rzeczywistości. Dlatego w XIX wieku zarówno okcydentaliści, jak i słowianofile ujawniali aspiracje do zmiany rzeczywistości społecznej w imię lepszej przyszłości.
Brak sceptycyzmu i racjonalnego krytycyzmu charakterystycznego dla cywilizacji zachodniej sprzyjał łatwości przechodzenia z jednej skrajności w drugą, traktowaną jako całość, ortodoksję. Stąd marksizm, jako ideologia zachodniej proweniencji, zmieniał się pod wpływem rosyjskich wartości. Zbliżył się nawet do rosyjskiego słowianofilstwa, powtarzając wezwanie Dostojewskiego ex oriente lux. Z Moskwy światło ma emanować na cały świat, rozświetlając także burżuazyjne ciemności Zachodu (M. Bierdiajew).
Rosyjski prawosławny, rosyjski słowianofil i rosyjski marksista to logiczne etapy rozwoju rosyjskiego ducha, którego aksjologicznym fundamentem jest Święta Ruś (A. Toynbee). Dlatego tzw. socjalizm naukowy można uznać za nowy mit legitymizujący państwo, ponieważ realny socjalizm był w istocie odmianą słowianofilstwa (A. Andrusiewicz). Jednocześnie „mechaniczne wszczepianie w rosyjskie warunki zachodnioeuropejskich tradycji zachowań nie przyniosło wiele dobrego - i nie ma w tym nic osobliwego. Rosyjski „superethnos" pojawił się pięćset lat później niż w Europie. (...). Uczenie się z ich doświadczeń jest możliwe i konieczne, ale trzeba pamiętać, że są to doświadczenia obce" (L. Gumilow).
Od początku XXI wieku następuje stopniowe odchodzenie od okcydentalistycznego wzorca zapoczątkowanego podczas „pierestrojki" Gorbaczowa. W 2022 roku pojawił się prezydencki dekret zatwierdzający podstawy polityki państwa w celu zachowania i wzmocnienia tradycyjnych wartości duchowych i moralnych, w tym: życia, godności, praw i wolności człowieka; patriotyzmu, obywatelstwa, służby Ojczyźnie i odpowiedzialności za jej los; wysokich ideałów moralnych, silnej rodziny, twórczej pracy; pierwszeństwa tego, co duchowe, przed tym, co materialne, humanizmu, miłosierdzia, sprawiedliwości; kolektywizmu, wzajemnej pomocy i szacunku; pamięci historycznej i ciągłości pokoleń oraz jedności narodów Rosji. Podkreślono, że wartości rosyjskie są wynikiem wpływu tradycyjnych rosyjskich religii, islamu, buddyzmu, judaizmu, chociaż najważniejszą rolę odegrało oczywiście prawosławie. Zagrożeniami dla ich realizacji są: działalność organizacji ekstremistycznych i terrorystycznych; prywatne środki masowego przekazu; działania USA i innych nieprzyjaznych krajów; zagraniczne organizacje pozarządowe oraz niektóre organizacje i osoby w Rosji.
Powrót do samoistności jest także widoczny w nowej koncepcji polityki zagranicznej z 2023 r. Rosja przyjęła tożsamość unikalnego państwa-cywilizacji, ogromnej potęgi euroazjatyckiej i euro-pacyficznej, suwerennego centrum światowego rozwoju realizującego historycznie wyjątkową misję utrzymania globalnej równowagi sił i budowania wielobiegunowego systemu międzynarodowego służącego pokojowemu, postępowemu rozwoju ludzkości. Doktryna podkreśla także potrzebę neutralizacji prób narzucenia posthumanistycznych, neoliberalnych wytycznych ideologicznych, które prowadzą do utraty tradycyjnych duchowych i moralnych zasad ludzkości.
Aksjologia w globalnych aspiracjach Chińskiej Republiki Ludowej
Istotą kultury leżącej u podstaw polityki Chin jest tożsamość „Państwa Środka” realizującego „chiński sen". Tytaniczne osiągnięcia ostatnich dekad legitymizują dążenie do uzyskania statusu lidera w kształtowaniu globalnej cywilizacji opartej na pokojowej współpracy.
Cywilizacja chińska ma doświadczenie liczące 5000 lat, w tym budowania imperium, w oparciu o zasady konfucjanizmu, który sprzyjał jej trwałości. Konfucjanizm stał się oficjalną ideologią państwową w 136 r. p.n.e. i obowiązywał aż do 1911 roku. Od czasów Konfucjusza minęło zatem 80 pokoleń Chińczyków. Jako budulec tożsamości pozwolił krajowi skutecznie odpierać próby podboju. Chiny zostały politycznie podporządkowane przez Mongołów (1280-1367) i Mandżurów (1644-1911), ale to najeźdźcy ulegli sinizacji jako wyższej kulturze.
Holistyczna świadomość chińskiego myślenia różni się od myślenia zachodniego, które jest analityczne i dzieli duchowość na poszczególne elementy oddzielone od całości, np. politykę, ekonomię, etykę, religię. Chińskie kategorie dao (droga), jiao (doktryna, tradycja) i li (zasady lub prawa) mogą jednocześnie odnosić się do filozofii, ideałów politycznych, norm etycznych i praktyk religijnych. Zgodnie z tym poglądem konfucjanizm odnosił się do mędrców i mądrości wywodzącej się z doświadczenia przodków, więc jego istota leży raczej w myśleniu filozoficznym i naukowym niż symboliczno-religijnym.
Do najważniejszych elementów konfucjanizmu należą następujące założenia i wartości: człowiek jako istota społeczna, lojalność wobec rodziców, posłuszeństwo autorytetom, tradycja, samoorganizacja i pragmatyzm. Równie ważne są takie elementy jak paternalistyczna organizacja społeczeństwa i państwa, kolektywizm, racjonalne uzasadnienie władzy państwowej, hierarchia społeczna oparta na uczciwości i kompetencjach, konformizm, naukowa interpretacja rzeczywistości, synkretyzm i eklektyzm.
Obecna tożsamość międzynarodowa Państwa Środka oznacza świadome podkreślanie własnej odrębności, podążanie za wskazaniami marksizmu, opieranie wysiłków na kulturze chińskiej, a jednocześnie uwzględnianie realiów współczesnych Chin i uwarunkowań nowej ery. Promowane przez Xi Jinpnga wartości „chińskiego snu" obejmują: pokój, współpracę, dobrobyt, wzajemne korzyści, bezpieczeństwo, równość, partnerstwo, harmonijny (zrównoważony) rozwój, rehumanizację (troskę o dobro człowieka), wielobiegunowość, rozwiązywanie sporów poprzez dialog, a nie siłę i inne.
Osiągnięcie wielkiego rozwoju gospodarczego i technologicznego w 2023 r. zwiększyły wiarę we własne możliwości. W efekcie Chiny proponują nową Globalną Inicjatywę Cywilizacyjną (GCI), ogłoszoną przez Xi Jinpinga w przemówieniu z 15 marca 2023, wraz z wcześniej ogłoszoną Globalną Inicjatywą Rozwoju (GDI) i Globalną Inicjatywą Bezpieczeństwa (GSI). Ich osnową jest koncepcja „wspólnego losu ludzkości”, w imię której wzywa się, aby:
a) budować partnerstwa, w których kraje traktują się jak równe sobie, angażują się w szeroko zakrojone konsultacje i zwiększają wzajemne zrozumienie;
b) tworzyć środowisko bezpieczeństwa charakteryzujące się uczciwością, sprawiedliwością, wspólnymi wysiłkami i wspólnymi interesami;
c) promować otwarty, innowacyjny i inkluzywny rozwój, który przynosi korzyści wszystkim;
d) zwiększać wymianę międzycywilizacyjną w celu promowania harmonii, inkluzywności i szacunku dla różnic.
Chińczycy argumentują, że żyjemy w świecie z ponad 200 krajami i regionami, ponad 2500 grupami etnicznymi i ogromną liczbą religii, a ta różnorodność kulturowa sprawia, że świat jest kolorowy;
e) zbudować ekosystem, który stawia Matkę Naturę i zielony rozwój na pierwszym miejscu.
Celem Chin jest:
a) zbudować świat trwałego pokoju poprzez dialog i konsultacje, co oznacza przekucie mieczy wojny na lemiesze pokoju;
b) zbudować świat wspólnego bezpieczeństwa dla wszystkich poprzez wspólne wysiłki, co oznacza przekształcenie absolutnego bezpieczeństwa dla jednego we wspólne bezpieczeństwo dla wszystkich;
c) zbudować świat wspólnego dobrobytu poprzez współpracę typu win-win;
d) budować otwarty i inkluzywny świat poprzez wymianę i wzajemne uczenie się, co oznacza pożegnanie się z iluzją, że jedna cywilizacja jest lepsza od drugiej na rzecz rozpoczęcie doceniania mocnych stron innych; e) uczynić nasz świat czystym i pięknym poprzez dążenie do ekologiczności i niskoemisyjności (A Global, 2023).
Nowy paradygmat stosunków międzynarodowych proponowany w chińskich inicjatywach jest zatem kontynuacją wartości wytworzonych w wielowiekowym rozwoju cywilizacji chińskiej.
Konkluzje
Na koniec dokonajmy porównania rdzenia kulturowego analizowanych mocarstw. USA umieszczają w centrum wolność jednostki, podczas gdy Chiny i Rosja dobro wspólnoty. Stawiają ponadto na dominację stosunków rynkowych z sankcją religijną genetycznie związaną z protestantyzmem; rosyjskie prawosławie natomiast było antytezą wartości ekonomicznych, co z jednej strony hamowało rozwój gospodarczy i prowadziło do legitymizacji silnej władzy, ale z drugiej pozwalało na zachowanie wielowymiarowej duchowości, która sprzyja postępowi społecznemu. Jej podporzadkowanie okcydentalizacji prowadziło do kryzysu państwa i narodu. Chiński konfucjanizm opierał się na racjonalizmie i merytokracji; choć nie promował wprost wartości materialnych, sprzyjał organizacji silnych form państwa, które mogą zapewnić rozwój również w tej dziedzinie. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat wytworzył syntezę z marksizmem, której owocem jest sukces obecnego modelu „socjalizmu o chińskiej specyfice”.
Amerykańskie wartości ujawniają sprzeczność; pomimo głoszenia wolności, równości, demokracji, faktycznie wprowadzano: nierówności ekonomiczne i rasowe, rządy elit, manipulując masami. Ten anglosaski dualizm w polityce międzynarodowej jest widoczny w instrumentalizacji wartości w służbie hegemonii opartej na mesjanistycznej wierze we własną wyjątkowość, wspieraną przemocą i militaryzmem.
Tymczasem chińskie wartości odwołują się do harmonii, rozwiązywania problemów poprzez negocjacje, dobrobytu dla wszystkich, a w stosunkach międzynarodowych podkreślają zasady dialogu, pokoju, win-win i wzajemnego uczenia się cywilizacji odrzucając hegemonię i prymat.
Aby to zrozumieć, wystarczy porównać lutowe wypowiedzi ministrów spraw zagranicznych Chin i USA. Podczas, gdy Wang Yi w duchu humanistycznym stwierdził, że „przegrana-przegrana nie jest racjonalnym wyborem, ponieważ przyszłość ludzkości należy do relacji win-win" to Anthony Blinken na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa całkiem na odwrót, w duchu darwinistycznym, że „jeśli nie jesteś przy stole w systemie międzynarodowym, będziesz w menu".
Z kolei historycznie, Rosja była podatna na wpływ zachodnich wartości. Paradoksalnie, ich przyjęcie prowadziło do budowy imperium (Piotra I i wczesnego ZSRR) dążącego do ekspansji, także z pomocą siły. Jednak w XXI wieku Rosja odbudowuje samoistność cywilizacyjną, podzielając chińską wizją porządku wielobiegunowego.
Wartości euroazjatyckich mocarstw są obecnie antytezą tych amerykańskich, obejmujących promocję postmodernizmu, posthumanizmu i egoizmu klasowego, przenikających neoliberalną globalizację zdominowaną przez prywatne korporacje transnarodowe. Proponują: podporządkowanie gospodarki interesom społecznym; prywatnych sił strategii państwowej; kapitalistycznych zysków wspólnemu dobrobytowi; porzucenie militaryzmu służącego egoizmowi potężnych na rzecz międzyludzkiej, międzypokoleniowej i międzycywilizacyjnej solidarności niezbędnej do rozwiązania obiektywnych problemów globalnych (ekologicznych, technologicznych, zdrowotnych i bezpieczeństwa). Wyłaniający się świat wielobiegunowy potrzebuje implementacji wartości mocarstw euroazjatyckich, które dają nadzieję na zniesienie kryzysów będących przejawem dominacji cywilizacji zachodniej, na czele z USA.
Gracjan Cimek
Autor jest politologiem, profesorem Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni AMW
Wybrana bibliografia:
A Global Community of Shared Future: China’s Proposals and Actions. The State Council Information Office of the People’s Republic of China. (2023). http://edinburgh.china-consulate.gov.cn/eng/xwdt/202309/t20230927_11151484.htm
Bartosiak, J., Friedman, G. (2021), Wojna w kosmosie. Przewrót w geopolityce. Zona Zero.
Cimek, G. Rosja. Państwo imperialne? (2011), Wydawnictwo AMW.
Gelernter, D. (2007), Americanism the Fourth Great Religion of the West, Doubleday.
Fath, S. (2007), Religia w Białym Domu, DIALOG.
Jinping, Xi. (2015), Chińskie marzenie, Wydawnictwo „Kto jest Kim".
Lipset, S.M. (2012), Wyjątkowość amerykańska, Wydawca: WAiP.
Mearscheimer, J. J. (2021), Wielkie złudzenie. Liberalne marzenia a rzeczywistość międzynarodowa, Wydawnictwo Nowej Konfederacji Universitas.
Todd, E. (2024), La Défaite de l'Occident, Gallimard.