Humanistyka el
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 511
Na stronie IFLA (International Federation of Library Associations and Institutions)* opublikowany został 4.06.23 dokument roboczy** wskazujący strategiczne działania bibliotek będące odpowiedzią na sztuczną inteligencję (AI) autorstwa Andrew Coxa, przewodniczącego SIG ds. sztucznej inteligencji. Jego celem jest przedstawienie problemów istotnych dla bibliotek, które zderzą się (czy już zderzają) z tą nową technologią. Poniżej przedstawiamy obszerne fragmenty tego dokumentu.
Definicja AI
Definicje sztucznej inteligencji zazwyczaj krążą wokół koncepcji komputerów wykonujących zadania, które zwykle wykonuje się przy użyciu ludzkiej inteligencji. Definicja UNESCO podkreśla, że jest to naśladowanie ludzkiego zrozumienia.
„Maszyny imitujące niektóre cechy ludzkiej inteligencji, takie jak percepcja, uczenie się, rozumowanie, rozwiązywanie problemów, interakcja językowa i praca twórcza.
W szerszym ujęciu UKRI definiuje sztuczną inteligencję jako:
„zestaw technologii i narzędzi, których celem jest odtworzenie lub przekroczenie możliwości systemów obliczeniowych, które wymagałyby „inteligencji”, gdyby ludzie mieli je wykonywać. Może to obejmować zdolność do uczenia się i dostosowywania; wyczuwać, rozumieć i wchodzić w interakcje; rozumować i planować; działać autonomicznie; lub nawet stworzyć. Umożliwia nam wykorzystanie danych i nadanie im sensu.”
Definicja KE podkreśla znaczenie danych.
„W uproszczeniu sztuczna inteligencja to zbiór technologii łączących dane, algorytmy i moc obliczeniową”.
Sztuczna inteligencja nie jest nowa. Znamy już wiele jej zastosowań w zakresie autosugestii, filtrowania spamu, wykrywania plagiatów, transkrypcji audio, podsumowań tekstu i tłumaczenia. Wiele znanych funkcji wyszukiwania i rekomendacji wykorzystuje sztuczną inteligencję.
Dokładniej w kontekście bibliotek, eksplorację tekstu i danych (TDM) oraz zastosowanie uczenia maszynowego w zbiorach bibliotecznych i archiwalnych w humanistyce cyfrowej można postrzegać jako sztuczną inteligencję.
Choć kontrowersyjne, istnieje wiele korzystnych zastosowań w każdej dziedzinie ludzkiej działalności. Mówiąc dokładniej, sztuczna inteligencja ma pozytywny wpływ na dostęp do informacji i wiedzy. Na przykład udoskonalenie narzędzi tłumaczeniowych zwiększa dostęp do materiałów napisanych w innych językach. Ulepszone podsumowania ułatwiają także dostęp do treści.
Najpotężniejsze zastosowania AI w bibliotekach to „opisowa sztuczna inteligencja”, która może być wykorzystywana do przekształcania wszelkiego rodzaju materiałów (zdjęć, filmów, dźwięku, rękopisów) w zbiorach danych do odczytu maszynowego za pomocą takich technik, jak wizja komputerowa lub przekształcanie dźwięku w tekst, oraz zapewnić opis na dużą skalę na potrzeby wyszukiwania informacji.
Niektóre biblioteki posiadają zbiory specjalne, które można zwiększyć przy użyciu tych środków; dla innych bardziej odpowiedni może być dostęp do infrastruktury wokół licencjonowanych lub) otwartych treści. W związku z digitalizacją i próbami automatyzacji opisu zbiorów historycznych pozostaje wiele wyzwań technicznych. Jednak zwłaszcza w środowisku bibliotek i archiwów narodowych istnieje już duże doświadczenie w tej kwestii:
Chociaż sztuczna inteligencja obiecuje zwiększyć dostęp do wiedzy, istnieją poważne wątpliwości etyczne w obszarach uprzedzeń; ochrona prywatności; wyjaśnialność, przejrzystość i odpowiedzialność; wpływ społeczny. Mają one silne zastosowanie w kontekście sztucznej inteligencji opracowanej przez firmy Big Tech, ale można nimi zarządzać w kontekście zastosowań sztucznej inteligencji specyficznych dla bibliotek.
Wydanie ChatGPT doprowadziło do wzrostu zainteresowania sztuczną inteligencją, a także do ponownej oceny jej definicji i przewidywanych implikacji zawodowych. Generatywna sztuczna inteligencja wykazała się niezwykłą zdolnością do pisania tekstów wszystkich gatunków i stylów, pisania kodu i generowania obrazów w odpowiedzi na podpowiedzi.
Biblioteki mogą wykorzystać podstawowe technologie same w sobie, np. modele wielkojęzykowe, takie jak GPT, można szkolić z wykorzystaniem wybranych danych z biblioteki. Problemy leżą raczej po stronie czynników komercyjnych, które ukształtowały rozwój narzędzi takich jak ChatGPT.
Kwestie informacyjne i etyczne wokół ChaGPT ilustrują wiele problemów stwarzanych przez całą sztuczną inteligencję, ponieważ:
• formułuje stronnicze stwierdzenia, np. odtwarza stronnicze założenia dotyczące płci i polityki
• „halucynuje” informacje, które są niedokładne
• nie uznaje swoich źródeł lub wręcz je wymyśla
• grozi przyspieszeniem niekontrolowanego tworzenia treści i może zostać wykorzystane do tworzenia fałszywych wiadomości,
manipulowania i polaryzacji opinii publicznej, szerzenia dezinformacji i podważania demokracji, a nawet podżegania do przemocy
• może naruszać prawa autorskie, wykorzystując teksty i dane bez pozwolenia. Niewielu dostawców LLM udostępniło publicznie
szczegóły danych szkoleniowych, z których korzystali
• jest niewytłumaczalny, ponieważ nie jest otwarte na temat tego, na jakich danych się opiera i jak działa
• zagraża miejscom pracy ludzi, np. dziennikarzom i osobom pracującym w marketingu
• jest dostępny dla osób posiadających pieniądze na abonament, co stawia w niekorzystnej sytuacji tych, którzy ich nie posiadają, i w ten sposób pogłębia podziały cyfrowe
• został opracowany poprzez wykorzystanie bardzo nisko opłacanych kenijskich pracowników do detoksykacji treści, co stanowi przykład zależności sztucznej inteligencji od niepewnej pracy duchów
• ma znaczący wpływ na środowisko
• ujawnia destrukcyjną siłę w rękach firm Big Tech i zawrotną szybkość zmian, jakie wydaje się ona umożliwiać.
Konsekwencją dla świata bibliotek jest zwiększenie znaczenia szkoleń w zakresie umiejętności korzystania z sztucznej inteligencji w przeciwieństwie do stosowania sztucznej inteligencji w samej pracy bibliotek.
Wpływ sztucznej inteligencji na biblioteki
Sztuczna inteligencja może mieć „szeroki i głęboki” wpływ na pracę bibliotek. Wpływa na wiele usług bibliotecznych, czasami zmieniając je zasadniczo, ale w innych wprowadzając jedynie marginalne zmiany.
Logiczne jest przewidywanie, że biblioteki przyjmą sztuczną inteligencję w sposób, który będzie dostosowany do istniejących ról, silnie powiązany z potrzebami użytkowników lub wymagający jak najmniejszych zasobów.
Podkreśliliśmy już znaczenie opisowej sztucznej inteligencji dla zwiększenia dostępności zbiorów bibliotecznych. AI wykorzystywana jest do dostarczania początkowych metadanych produktów. Prawdopodobnie pojawi się w usługach wyszukiwania i zostanie wykorzystana do wspierania niektórych wymiarów przeglądów systematycznych (np. filtrowania wyników).
W miarę jak coraz więcej naukowców wykorzystuje w swoich badaniach techniki sztucznej inteligencji, rośnie potrzeba wspierania społeczności analityków danych. Biblioteki mogą zaoferować wsparcie w zakresie odkrywania danych, kwestii praw autorskich, zarządzania danymi i ich zabezpieczania.
Sztuczna inteligencja prawdopodobnie zmieni codzienną pracę z wiedzą, np. poprzez tłumaczenie, streszczenia i generowanie tekstu.
Coraz powszechniejsze narzędzia i aplikacje oparte na sztucznej inteligencji można zastosować w szczególności w pracy zawodowej w bibliotekach. Narzędzia takie jak ResearchRabbit, Scite, elicit i openread realizują zadania wspierające recenzowanie literatury. Generatywna sztuczna inteligencja ma zastosowanie w marketingu bibliotecznym ze względu na zdolność dostosowywania tekstu do potrzeb określonych odbiorców.
Zdolność sztucznej inteligencji do dokładnego wykonywania złożonych, rutynowych zadań oznacza, że prawdopodobnie zostanie ona wdrożona w systemach bibliotecznych zaplecza. Przykładem tego jest wykorzystanie RPA (Robotic Process Automation) do przetwarzania danych bibliograficznych.
Biorąc pod uwagę liczbę zapytań otrzymywanych przez biblioteki, od pewnego czasu zaleca się stosowanie chatbotów w bibliotekach. Jest to coraz bardziej prawdopodobne ze względu na zmniejszanie się barier technicznych w rozwoju chatbotów.
Mogłyby pełnić takie role jak:
• Odpowiadanie na rutynowe zapytania
• Zbieranie informacji od użytkowników
• Wspieranie użytkowników w rutynowych procesach
• Bycie przyjacielem nowych uczniów
Sztuczna inteligencja zostanie wykorzystana do tworzenia inteligentniejszych przestrzeni bibliotecznych. Niektóre biblioteki opracowały fizyczne roboty, które odpowiadają na zapytania użytkowników. Roboty znalazły także zastosowanie do wykonywania takich funkcji jak składowanie i inwentaryzacja. Niektóre biblioteki zastosowały automatyczny system przechowywania i wyszukiwania (ASRS), który pobiera zasoby książek na żądanie. Zwykle wymaga to dużego programu odbudowy.
W przypadku bibliotek edukacyjnych inne edukacyjne zastosowania sztucznej inteligencji, takie jak tworzenie adaptacyjnych treści edukacyjnych lub chatbotów wspierających doświadczenia uczniów, są również w pewnym stopniu istotne.
Generatywna sztuczna inteligencja zmieniła punkt ciężkości debaty ze względu na jej szerokie zastosowanie przez użytkowników, uwypuklając potrzebę posiadania przez pracowników i studentów pewnego poziomu umiejętności korzystania z sztucznej inteligencji (obejmującej umiejętności dotyczące danych i algorytmów). Jest to naturalna rola bibliotek, które poszerzają swoje działania promujące wiedzę informacyjną i umiejętności cyfrowe. Znajomość sztucznej inteligencji to zrozumienie AI we wszystkich jej przejawach, obejmujące umiejętność „krytycznej oceny technologii sztucznej inteligencji; skutecznie komunikowanie się i współpraca z AI; wykorzystywanie AI jako narzędzia w Internecie, w domu i w miejscu pracy”.
Wydaje się prawdopodobne, że umiejętność korzystania z sztucznej inteligencji będzie niezbędna w przyszłym miejscu pracy; chociaż dokładny charakter umiejętności wykorzystania jej/współpracy z nią wciąż się wyłania; sposób, w jaki jest to pojmowane, będzie prawdopodobnie specyficzny dla poszczególnych dyscyplin.
Sztuczną inteligencję można również zastosować do przewidywania wzorców zachowań użytkowników, a tym samym do podejmowania decyzji. […]
Kontekst strategiczny i biblioteka SWOT
W kontekście zmian i niepewności myślenie i działanie strategiczne nabierają coraz większego znaczenia. Wiele instytucji kładzie większy nacisk na strategię, na wyobrażenie sobie pożądanego stanu przyszłego i planowanie realizacji tej wizji. Dla bibliotek kluczową kwestią jest mocne pozycjonowanie się w odniesieniu do szerszych priorytetów instytucjonalnych, sektorowych i krajowych. Może to być forma biernego dostosowania, mająca na celu wykazanie wkładu biblioteki w misję organizacyjną, lub nawet proaktywna próba objęcia roli lidera w niektórych obszarach.
Reakcje bibliotek na sztuczną inteligencję mają miejsce w kontekście polityki rządu oraz istniejących i powstających ram prawnych. Od około 2019 r. wiele państw uznało sztuczną inteligencję za priorytet strategiczny.
Według analizy tych polityk przeprowadzonej przez Papysheva i Masaru Yarime (2023) wyłaniają się pewne wspólne tematy, takie jak potrzeba:
• Rozwoju kapitału ludzkiego
• Stosowania AI w sposób etyczny
• Opracowania bazy badawczej
• Regulacji
• Opracowania infrastruktury i polityki danych.
Od razu widać rolę specjalistów ds. informacji w osiąganiu wielu z tych priorytetów, na przykład poprzez kształcenie obywateli, aby pomagali w rozwijaniu umiejętności pracowników znających się na sztucznej inteligencji; opowiadając się za ich wyjątkowym spojrzeniem na etykę sztucznej inteligencji; poprzez wspieranie naukowców w rozwijaniu bazy badawczej w zakresie sztucznej inteligencji; oraz poprzez wkład w projekt i wykorzystanie infrastruktury danych.
Jeżeli sztuczna inteligencja jest priorytetem krajowym, wydaje się, że biblioteki, obok innych podmiotów, mają do odegrania znaczącą rolę.
Chociaż istnieje wiele wspólnych tematów, nacisk w różnych politykach krajowych jest nieco inny. Papyshev i Masaru Yarime (2023) sugerują, że można je podzielić na trzy grupy:
• Rozwój – gdzie państwo kieruje rozwojem AI w stronę celów narodowych. Tego rodzaju politykę można spotkać w Chinach i Japonii, a także w Rosji i niektórych krajach byłego bloku komunistycznego w Europie Wschodniej.
• Kontrola – gdzie nacisk położony jest na regulacje państwa i ochronę społeczeństwa przed zagrożeniami związanymi ze sztuczną inteligencją. Takie podejście przyjęła na przykład UE.
• Promocja – gdzie nacisk położony jest na innowacyjność, szczególnie w sektorze prywatnym, a państwo pełni jedynie rolę ułatwiającą. Na to kładzie się nacisk w USA, Wielkiej Brytanii i innych krajach, w tym Australii, Irlandii i Indiach.
Kategorie te wydają się odzwierciedlać trwałe wzorce kultury politycznej w tych różnych krajach. Prawdopodobnie nastąpił zwrot w kierunku regulacji międzynarodowych z powodu kontrowersji wokół ChatGPT. Może to mieć radykalne konsekwencje dla sposobu opracowywania i wykorzystywania sztucznej inteligencji w sektorze bibliotecznym.
Biblioteki mogą również być zmuszone zareagować na strategię sektorową, np. dotyczącą kultury lub zdrowia. Istniejące ramy prawne, np. dotyczące ochrony praw własności intelektualnej, są nadal istotne.
Strategie AI organizacji, w których osadzone są biblioteki, są oczywiście ważne. Jednak dotychczas wydaje się, że sztuczna inteligencja rzadko jest wspominana w strategiach bibliotek uniwersyteckich i akademickich jako taka.[…]
Sztuczną inteligencję można postrzegać jako najnowszą z szeregu technologii, które łącznie oferują transformację cyfrową. Niektórzy autorzy odwołują się do technologii SMACIT (społecznościowych, mobilnych, analitycznych, chmurowych i Internetu rzeczy), ale mogą one obejmować również sztuczną inteligencję. Cechą charakterystyczną tych technologii jest to, że wykraczają one poza automatyzację wcześniejszych praktyk i umożliwiają fundamentalne przemyślenie procesów na nowo.
„Transformacja cyfrowa to głęboka i przyspieszająca transformacja działań biznesowych, procesów, kompetencji i modeli w celu pełnego wykorzystania zmian i możliwości, jakie niosą ze sobą technologie cyfrowe oraz ich wpływ na społeczeństwo w sposób strategiczny i priorytetowy” (Demirkan i in.,2016). Chodzi zarówno o zmianę kompetencji oraz kultury i struktur organizacyjnych, jak i o samą technologię. […]
Trzy ważne strategie
Biorąc pod uwagę zakres wpływu sztucznej inteligencji, może istnieć wiele strategii dla bibliotek. Wybraliśmy jednak trzy, które wydają się dziś istotne.
Strategia 1: Wykorzystanie możliwości biblioteki AI do modelowania odpowiedzialnych i możliwych do wyjaśnienia zastosowań opisowej sztucznej inteligencji
Biblioteki, tam, gdzie mają duże zbiory unikalnych treści wymagających lepszego opisu do wyszukiwania, mogą zastosować opisową AI, aby stworzyć przykłady etycznej, odpowiedzialnej i wytłumaczalnej sztucznej inteligencji odpornej na ofertę Big Tech. Można to osiągnąć poprzez przestrzeganie zasad dobrego zarządzania, na przykład poprzez:
- ujawnianie pochodzenia kolekcji, tak aby korzystanie z nich opierało się na pełnym zrozumieniu natury źródła;
- zapewnienie, że wybór zbiorów, w których zostanie zastosowana sztuczna inteligencja będzie odpowiedni, z uwzględnieniem kwestii technicznych i praw autorskich, ale także z poszanowaniem kwestii włączenia społecznego, praw ludności tubylczej i dekolonizacji;
- poszanowanie praw osób reprezentowanych w zbiorach i wszystkich innych interesariuszy;
-odpowiednie nagradzanie/uznawanie wolontariuszy i osób pracujących w społeczności;
-szanowanie kwestii praw własności intelektualnej, np. praw autorskich do zbiorów/licencjonowania treści
- zapewnienie użyteczności, dostępności i wyjaśnienia usług docelowym użytkownikom
- pełną dokumentację projektu w celu zapewnienia jego wyjaśnienia
- dzielenie się kodem, danymi szkoleniowymi, zestawami narzędzi itp. tak otwarcie, jak to możliwe
- ocenę projektów pod kątem zrównoważonego rozwoju, w tym z perspektywy wpływu na środowisko.[…]
Strategia 2: Wykorzystanie kompetencji bibliotekarzy w zakresie danych w celu zwiększenia możliwości organizacyjnych AI
Nie wszystkie biblioteki posiadają zbiory wymagające wykorzystania sztucznej inteligencji, ale wiedza bibliotekarzy w zakresie danych ma dużą wartość w przypadku instytucjonalnych zastosowań sztucznej inteligencji, ponieważ dzisiejsza sztuczna inteligencja opiera się na danych. Ta wiedza specjalistyczna może pomóc naukowcom zajmującym się danymi w szerszej organizacji, w której mieści się biblioteka, np. badaczom danych w społecznościach multidyscyplinarnych w kontekście akademickim lub analitykom badającym dane w służbie zdrowia lub rządzie. Odpowiednie działania obejmują:
- znajdowanie źródeł danych w złożonych krajobrazach informacyjnych
- promowanie wartości dzielenia się, otwartości i interoperacyjności danych
- wyjaśnienie znaczenia pochodzenia, ważności i jakości tych danych, aby zrozumieć, w jaki sposób można je odpowiednio wykorzystać
- wyjaśnienie, do jakich celów można dane wykorzystywać, a do jakich nie, zgodnie z prawami autorskimi, prawami własności intelektualnej itp.
- opisywanie danych za pomocą standardów i wartość takiego postępowania
- przechowywanie, konserwacja (lub niszczenie) danych.
Wszystkie te praktyki są zgodne z profesjonalną wiedzą na temat zarządzania informacjami i zarządzania nimi, istnieje jednak potrzeba przełożenia tej wiedzy na dziedzinę danych.
Strategia 3: Promowanie umiejętności korzystania z sztucznej inteligencji w celu zwiększenia organizacyjnych i społecznych możliwości sztucznej inteligencji
Strategia najlepiej dostosowana do istniejących praktyk bibliotecznych i tożsamości bibliotekarzy, szczególnie w bibliotekach uniwersyteckich, szkolnych i publicznych, polega na przejęciu wiodącej roli w promowaniu umiejętności korzystania z sztucznej inteligencji. Panuje powszechne przekonanie, że społeczeństwo – obywatele i pracownicy – musi rozumieć nowe technologie. Studenci, niezależnie od dyscypliny, którą studiują, potrzebują takiej wiedzy, aby móc znaleźć zatrudnienie.
Bibliotekarze opracowali już oferty w zakresie umiejętności korzystania z informacji i można w nich uwzględnić wiele wymiarów umiejętności korzystania z sztucznej inteligencji. Zdobyli niezbędną wiedzę i umiejętności pedagogiczne.
Znajomość sztucznej inteligencji prawdopodobnie będzie obejmować umiejętność rozpoznawania, kiedy ona jest wykorzystywana; rozumienie różnic między wąską i ogólną AI; zrozumienie, jakie rodzaje problemów AI rozwiązuje najlepiej; zrozumienie, w jaki sposób szkolone są modele uczenia maszynowego. Obejmuje to również świadomość kwestii etycznych, takich jak uprzedzenia, prywatność, wyjaśnialność i wpływ społeczny.
Ponieważ sztuczna inteligencja opiera się na danych, umiejętność korzystania z nich uznaje się za element umiejętności korzystania z AI.
Umiejętność korzystania z algorytmów to koncepcja, która została już opracowana w celu opisania świadomości tego, w jaki sposób usługi takie jak wyszukiwanie i rekomendacje są w coraz większym stopniu kształtowane przez algorytmy w celu personalizacji i dostosowywania treści, ale mogą również ograniczać widoczność informacji i tworzyć efekty bańki filtrującej. Bardziej formalnie zdefiniowano je jako „świadomość stosowania algorytmów w aplikacjach, platformach i usługach online, wiedzę, jak działają algorytmy, umiejętność krytycznej oceny algorytmicznego podejmowania decyzji, a także posiadanie umiejętności radzenia sobie z nimi lub nawet wpływania na nie”. operacje algorytmiczne” (Dogruel i in., 2022: s.4). Rozszerzanie umiejętności algorytmicznych poza kontekst wyszukiwania jest istotne dla umiejętności korzystania z AI.
Sztuczna inteligencja jest złożona i trudna do wyjaśnienia. Ma wiele zastosowań i odsłon. Opiera się na trudnych do zrozumienia koncepcjach obliczeniowych i statystykach. Często wyniki decyzji podejmowanych przez sztuczną inteligencję są trudne do zrozumienia nawet dla jej projektantów, ponieważ maszyna uczy się wzorców na podstawie danych. Chociaż niektóre obrazy sztucznej inteligencji sugerują, że skorzystamy z usługi, która jest wyraźnie sztuczną inteligencją (jak ChatGPT), w rzeczywistości jest ona często osadzona w infrastrukturze, więc nie jest łatwo rozpoznać jej działanie lub oprzeć się jej działaniu.
Rzeczywiście można by uczciwie powiedzieć, że BigTech niekoniecznie chce, aby wiadomo było, jak działa sztuczna inteligencja, ponieważ jest to tajemnica handlowa.
*https://nationalcentreforai.jiscinvolve.org/wp/2023/06/05/library-strategy-and-artificial-intelligence
**https://www.ifla.org/developing-a-library-strategic-response-to-artificial-intelligence/
Tłumaczenie maszynowe
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 237
To niemożliwe, żeby przeczucia się sprawdzały, a jednak wciąż tak się dzieje. Wbrew drugiej zasadzie termodynamiki myślisz o swojej matce na kilka sekund przed jej telefonem. Nie istnieje sposób, dzięki któremu moglibyśmy dostrzec lub wyczuć jakieś zdarzenie, zanim ono nastąpi, lecz mimo to przeczucia stale nam towarzyszą. Nasze umysły są pełne niespodziewanych wizji przypadkowych spotkań z przyjaciółmi, kochankami lub śmiercią.
W powieści Johna Bergera zatytułowanej G narrator myśli przy goleniu o koledze mieszkającym w Madrycie i zastanawia się, czy po piętnastu latach od ostatniego spotkania zdołałby go rozpoznać. Następnie zaś schodzi na dół i znajduje w skrzynce długi list od owego kolegi.
Tego rodzaju „zbiegi okoliczności” zdarzają się dość często i każdy je niezawodnie zna. Taki przypadek pozwala nam w jakimś stopniu zorientować się w tym, jak przybliżony i dowolny jest nasz sposób mierzenia czasu. Kalendarze i zegary to nasze mocno niedoskonałe wynalazki. Struktura naszych umysłów jest taka, że istotny charakter czasu zazwyczaj nam się wymyka. Wiemy jednak, że jest tu jakaś zagadka. Jak gdyby napotykając w ciemnościach nigdy nie widziany przedmiot, udawało się nam niekiedy zbadać po omacku tę czy ową jego płaszczyznę. Ale nigdy dotąd nie udało się nam dokładnie go poznać.
Dawniej wizje dotyczące przyszłości były bardziej powszechne. W Biblii aż roi się od przepowiedni. Z Księgi Samuela dowiadujemy się, że zanim proroków zaczęto określać tym mianem, nazywano ich „widzącymi”. W Księdze Joela Bóg zaś mówi: „synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia”. Przez całe życie nie natknąłem się na ten cytat, zresztą nie słyszałem w ogóle o Księdze Joela. Przeczytałem go dopiero w listopadzie 2019 roku, w dedykacji zamieszczonej we wspomnieniach panny Middleton. Nazajutrz rano wszedłem do sypialni i usłyszałem tenże sam cytat w radiu.
W racjonalnym ujęciu przeczucia to zbiegi okoliczności. Nie jest nam jednak łatwo takie wyjaśnienie przyjąć. Nasze mózgi mu się sprzeciwiają. Jesteśmy istotami, które wolą dostrzegać wzory niż ich brak. Pod koniec XVIII wieku Immanuel Kant doszedł do wniosku, że ludzki umysł nie zajmuje się tylko biernym odbiorem rzeczywistości i przyjmowaniem tego, co ona przynosi, lecz jest znacznie bardziej aktywny i twórczy: wyciągamy wnioski, używamy wyobraźni, na bieżąco kształtujemy i ograniczamy swoją percepcję. „Przedmioty muszą się dostosowywać do naszego poznania” – pisał w roku 1787 w przedmowie do drugiego wydania Krytyki czystego rozumu.
Kant był przekonany o słuszności swojej tezy, że to nasze umysły stwarzają świat, a nie na odwrót. Porównywał się do Kopernika, który udowodnił, że Ziemia krąży wokół Słońca, a nie Słońce wokół Ziemi. Kantowska psychologia percepcji była jednak wyrażona dość zawile i trudna do udowodnienia. Wielu filozofów miało z nią pewien kłopot – ale w połowie XIX wieku wszechstronny niemiecki naukowiec Hermann von Helmholtz stwierdził, że z punktu widzenia fizjologii oka Kant miał rację. W dziele Handbuch der Physiologischen Optik [Podręcznik optyki fizjologicznej] Helmholtz wyjaśnia, że znaczna część widzianych przez nas obrazów nie bierze się ze zwykłego przetwarzania światła i kształtów, lecz powstaje w wyniku działania „nieświadomych inferencji” związanych z tym, co spodziewamy się zobaczyć.
Istniejące w naszych głowach koncepcje takie jak czas i przestrzeń pomagają nam porządkować zbiór rozsypanych, fragmentarycznych, niezrozumiałych obrazów rejestrowanych przez siatkówkę. W wykładzie wygłoszonym w roku 1855 Helmholtz wspominał chwilę, gdy jako mały chłopiec w Poczdamie zdał sobie sprawę z istnienia perspektywy. „Zabrano mnie w okolice wysokiej wieży; na jej górnej galerii stali ludzie, a ja zacząłem prosić matkę, żeby podała mi te kukiełeczki” – relacjonował. Nie przyszło mu wówczas do głowy, że obiekty od nas oddalone wydają się mniejsze. Helmholtz zauważył, że tego rodzaju inferencje, gdy się pojawią, stanowią w pełni wytwór mózgu, lecz mają zarazem moc kształtowania rzeczywistości. Gdy raz się je dostrzeże, nie można przestać.
On sam nigdy więcej nie postrzegał już postaci ludzkich jako kukiełek na szczycie wieży. „Owe doznania przynależą wyłącznie do naszego systemu nerwowego – pisał w roku 1878. – Nawet jednak gdy jesteśmy tego świadomi, iluzja nie znika, ponieważ stanowi podstawową, fundamentalną prawdę”.
Niewykluczone, że tylko polegając na owych iluzjach, jesteśmy w stanie radzić sobie z zalewającymi nas informacjami. Nie ulega zaś wątpliwości, że ma to swoje ewolucyjne zalety. Dzięki wyciąganiu wniosków na podstawie strzępów informacji i poleganiu na pamięci możemy szybciej iść przez świat i unikać problemów po drodze. Bezpieczniej jest opierać się na zdolności przewidywania zdarzeń (czy to tygrys porusza się tam wśród cieni?), niż czekać i dopiero później dochodzić do konkretnych wniosków. Na podstawie najsubtelniejszych sugestii jesteśmy w stanie przyswoić sobie różne pojęcia, takie jak krzesła, psy czy ptaki. Małe dziecko nie musi znać na wyrywki wszystkich trzystu pięćdziesięciu ras psów, żeby na spacerze w parku odróżnić jamnika od wiewiórki.
Od lat dziewięćdziesiątych XX wieku Helmholtz bywa cytowany przez neurologów jako pionier koncepcji „przetwarzania predykcyjnego”, wedle której cały nasz mózg właśnie w ten sposób działa. Podobnie jak u Kanta, owa teoria percepcji całkiem odwraca klasyczny model doświadczenia. W tym ujęciu nie odbieramy świata w sposób „oddolny”, czyli poprzez oczy, uszy i wrażenia dotykowe, lecz raczej w sposób „odgórny”, poprzez kaskadę naszych wewnętrznych przekonań i poglądów, wspomnień i oczekiwań, które kierują naszą percepcją, a następnie są korygowane przez informacje płynące ze świata zewnętrznego. Kiedy wchodzimy do własnej kuchni, widzimy tylko to, czego nasze mózgi wcześniej tam nie umieściły. Czy w zlewie siedzi lis? Takie zaskoczenia nazywane są „błędami przewidywania”, a nasze mózgi ciężko pracują, żeby eliminować owe zakłócenia ciągłości iluzji i produkować wciąż nowe sposoby objaśniania świata. „Przebiega to idealnie gładko. Sądzę, że takie jest właśnie podłoże naszego świadomego doświadczenia” – wyjaśnia Phil Corlett, psychiatra z uniwersytetu Yale.
Najlepszym dowodem słuszności koncepcji, wedle której rzeczywistość zwykle raczej przewidujemy, niż postrzegamy, są błędy mózgu, oferujące nam wadliwą wizję rzeczywistości. W pewnym znanym eksperymencie badanym umieszczano jednocześnie przed każdym okiem inny obraz, na przykład twarzy i domu, a następnie sprawdzano, jak mózg sobie z tym poradzi. Jedną z inferencji, na których się opieramy, jest to, że w tym samym miejscu i czasie może znajdować się tylko jeden obiekt. Zamiast więc stopić dwa obiekty umieszczone przed dwojgiem oczu w jedno dziwaczne nowe połączenie, mózg postrzega je naprzemiennie: twarz, dom, twarz, dom, twarz. Obrazy w nieregularny sposób wyostrzają się i zanikają, dopóki w polu widzenia nie pojawi się coś bardziej zrozumiałego.
Poważniejsze urojenia, takie jak halucynacje czy paranoja stanowiące objawy schizofrenii, również można wyjaśnić za pomocą modelu przetwarzania predykcyjnego. Najbardziej znanym orędownikiem tej teorii jest Karl Friston, który specjalizuje się w neuroobrazowaniu, a w latach osiemdziesiątych XX wieku pracował jako psychiatra w szpitalu na przedmieściach Oksfordu. Jeden z jego pacjentów miał obsesję na punkcie „anielskiego gówna”. Friston z fascynacją zastanawiał się, jakim sposobem ludzki mózg może się stale zajmować tego typu kwestią. Zdaniem badacza tego rodzaju urojenia rozwijają się, gdy z jakiegoś powodu związek między naszymi oczekiwaniami a informacjami płynącymi ze świata zostaje wypaczony. Nie udaje nam się skorygować postawionej hipotezy, choć jest ona błędna („Ona mnie kocha”), lub zbyt mocno reagujemy na bodźce, dopatrując się znaczeń tam, gdzie ich nie ma. Cień o kształcie tygrysa staje się tygrysem. („Znów na mnie spadło anielskie gówno”).
Cała ta kaskada przekonań, wspomnień i poglądów tworzących nasze przewidywania formuje się w płatach czołowych, które u ludzi są znacznie większe niż u innych zwierząt. Wskutek chorób lub uszkodzeń tych części mózgu zatracamy zdolność przewidywania przyszłości lub możliwych konsekwencji naszych działań. Pierwszym sygnałem wskazującym, że ktoś może cierpieć na chorobę Picka, czyli behawioralny wariant otępienia czołowo-skroniowego, są zachowania odbiegające od normy. Chorzy zadają nieznajomym krępujące pytania, rozbierają się do naga, gdy jest im gorąco, obrażają swoich przełożonych podczas spotkań. Wydają też pieniądze, jakby nie musieli troszczyć się o jutro – bo w gruncie rzeczy pojęcie „jutra” nie jest już dla nich dostępne.
W roku 2015 w piśmie „New England Journal of Medicine” opisano przypadek pacjenta cierpiącego na otępienie czołowo-skroniowe, oznaczony jako „numer dziewięć”. Choroba zaczęła się objawiać, gdy pacjent odmówił swojej żonie prawa do korzystania z jego iPoda. Choć wcześniej był gadułą i duszą towarzystwa, nagle przestał mieć ochotę odzywać się do innych. Jadł i pił bez umiaru, aż ogarniały go mdłości. Przestał zauważać związki przyczynowo-skutkowe. Bez przerwy odtwarzał te same audiobooki. Gdy jego żona zaczęła rodzić, musiała go poprosić, żeby zdjął słuchawki i oderwał się od puszczanego w kółko Harry’ego Pottera.
Gdy przestajemy dostrzegać, dokąd zmierzamy, przestajemy być sobą. Spoglądanie w przyszłość to cecha ludzka. Przeczucia są fascynujące, bo stanowią odbicie podstawowego modelu naszego myślenia. Czym się różni trudna do obronienia hipoteza o świecie od wglądu w przyszłość, której nikt jeszcze nie mógł poznać? „Ekscytuje nas wszystko, co pozwala nam zyskać przewagę nad innymi, jeśli chodzi o przewidywalną przyszłość, bo daje to ogromne korzyści – mówi Corlett. – Po to mniej więcej w ogóle chodzimy po ziemi”. Życie bardziej przewidywalne jest mniej przerażające, przynajmniej w teorii. Ludzkie społeczności zawsze
łaknęły proroków, twierdzących, że wiedzą, co się kryje za najbliższym zakrętem.
Sam Knight
Jest to fragment książki Sama Knighta Biuro przeczuć. Historia psychiatry, który chciał przewidzieć przyszłość, wydanej przez Wydawnictwo Czarne w 2024. Jej recenzję zamieszczamy w tym numerze SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1435
Studia nad imperiami to przede wszystkim badania specyficznych form władzy.
Alejandro Colas
Znakomite dzieło Petera Bendera „Weltmacht Amerika – Das Neue Rom” przyrównujące współczesną Amerykę do Imperium Romanum w wymiarze imperialnego panowania nad światem od ponad dekady daje asumpt do dywagacji nad istotą amerykańskiego imperializmu. Wielu autorów i komentatorów politycznych, a także futurologów i „zaklinaczy rzeczywistości” wedle swojego „chciejstwa”, ciągnąc motyw schyłkowości tego państwa i jego hegemonii – przede wszystkim w wymiarze militarnym (za którym idzie pozostała reszta przewag Ameryki nad światem) – odnosi się raczej do „dekadencji w kulturze, w społeczeństwie amerykańskim, polegającej na wypieraniu tradycji białych, anglosaskich protestantów” - jak to nazywa prof. Bronisław Łagowski w „Fałszywej historii, błędnej polityce”.
To głos nie tyle amerykańskich neokonserwatystów i religiantów różnych denominacji chrześcijańskiej proweniencji, nie tyle realistów politycznych czy pragmatyków, co nostalgików za rolą, jaką pełnili we wszystkich dziedzinach amerykańskiego życia w minionych latach tzw. WASP (White Anglo-Saxon Protestant). Białym, konserwatywnym i liberalnym Amerykanom w rodzaju Edwarda Luttwaka, Normana Podhoretza, Patrica Buchanana czy Roberta Kagana trudno jest się pogodzić z myślą o wypieraniu tej tradycji z życia USA od kilku dekad. Z różnych zresztą względów.
Ten scenariusz rozchodzenia się, rozpadania się Zachodu, opisał dokładnie w 2002 roku w listopadowym numerze The Atlantis Charles A. Kupchan („Koniec Zachodu. Amerykanie są z Marsa, Europejczycy z Wenus”), choć żegluje on jedynie po przestrzeniach antynomii europejsko-amerykańskich. Ale nie chodzi tu jedynie o podejście do militariów, do wojny czy narzucania siłą swych przekonań, poglądów, bądź szerzenia poprzez interwencje humanitarne demokracji czy wolności. Tu chodzi głównie o pewną filozofię życiową, polityczną wizję, kulturę oraz związaną z nią mentalność (tak indywidualną jak i zbiorową).
Historyczne porównania
Jeśli już jesteśmy przy poetyce rzymsko-helleńskiej, bo takie porównanie jest w kontekście przywołanego Petera Bendera jak najbardziej uprawnione, niezwykle ciekawe byłoby kompatybilne spojrzenie na sprawy militariów, polityki, a przede wszystkim – kultury najszerzej pojętej. Rzymianie (Zachód) zawsze liczyli na siłę militarną i prawo, Bizantyjczycy (Wschód) – na dyplomację (nawet intrygi i napuszczanie jednych wrogów na drugich). Łacinnik lubił pojęcia ścisłe, jasne, interesował się przede wszystkim praktycznym działaniem, Grek – przeciwnie, lubował się w spekulacjach, dyskusjach, krytycznych refleksjach. Czyniono to wszędzie, nie tylko na salonach, ale na ulicach, hipodromie, rynkach, bo wynikało to przede wszystkim z kultury i religii.
Jak zauważa w książce „Rzym - Konstantynopol na drogach podziału i pojednania” ks. Edmund Przekop, najlepiej ową dychotomię obrazują osoby i dorobek Tertuliana (z jednej strony) i Orygenesa (z drugiej). Obaj to pierwszoplanowi przedstawiciele wczesnochrześcijańskiej myśli teologiczno-doktrynalnej, żyjący na przełomie II i III w. n.e.
Tertulian – reprezentant Zachodu - to prawnik, dialektyk, pisujący dla obywateli rzymskich i poszukujący przede wszystkim drogi do Absolutu i jej uzasadnienia. Ten jurydyczno-praktyczny charakter kontrastuje wyraźnie z dorobkiem Orygenesa, którego nauka ma wyraźnie spekulatywny charakter, oparty o tradycję greckiej filozofii klasycznej. „Zamiast skostniałych prawniczych formuł Tertuliana, proponował on myśl dynamiczną, w której Bóg okazuje się na końcu dziejów miarą wszelkiego ruchu”. I dlatego człowiek musi się mu bezwzględnie, na wiarę, podporządkować. Następuje tak charakterystyczne dla późniejszego prawosławia przebóstwienie rzeczywistości.
Świat grecko-rzymski, będący przedłużeniem świata hellenistycznego z epoki Aleksandra Wielkiego i diadochów nie był nigdy zwartą całością. I to nie tyle nawet z tytułu różnorodności składających się nań tradycji, kultur, tożsamości ludów zamieszkujących poszczególne prowincje.
Ta różnorodność Rzymian, Greków, Syryjczyków, Egipcjan, Gallów, Izauryjczyków, Daków czy Brytów była charakterystyczną cechą tego olbrzymiego imperium. Tak jak to ma miejsce dziś w Ameryce: mieszkaniec Florydy ma zupełnie inne spojrzenie na otaczający go świat niż Amerykanin zamieszkujący Maine czy Vermont, Teksańczyk jest przeciwieństwem Nowojorczyka, a mieszkaniec Kalifornii czy Hawajów – obywatela z Kansas, bądź Alabamy.
Z czasem podział Cesarstwa wedle religijno-teologicznych różnic się pogłębił, (do polaryzacji stanowisk przyczyniło wprowadzenie chrześcijaństwa jako oficjalnej religii państwowej przez Konstantyna Wielkiego), gdyż zachwiała się pozycja jego stolicy – Rzymu. Tu bowiem do tej pory rezydował cesarz. Wraz z przeniesieniem siedziby Imperatora do Konstantynopola i „orientalizacją” dworu cesarskiego oraz kultury propagowanej przez dwór, wraz z rosnącą autokracją i umacnianiem pozycji cesarza w sposobie sprawowanych rządów w stylu azjatyckich satrapii (np. perskiej, chorezmijskiej, bądź muzułmańskich kalifatów), przy przewadze prowincji wschodnich w systemie administrowania krajem zmieniać się poczęły relacje Wschodu i Zachodu.
Silniejsza gospodarczo, kulturowo, a przede wszystkim żywsza w przestrzeni teologiczno-religijnych sporów wschodnia część Imperium zdominowała kulturę i poczęła nadawać jej swoiste, orientalne piętno. Bizancjum się orientalizowało, razem z całym wschodem cesarstwa. Potem doszły do tego podboje Arabów i Seldżuków.
Na Zachodzie, w starej stolicy, pozostał papież, biskup rzymski, który niejako siłą rzeczy pod nieobecność cesarza przejmował prerogatywy władzy (tak religijnej jak i świeckiej). I tylko to powodowało, że stara stolica zachowała jakieś resztki splendoru i znaczenia.
Te różnice widać w dorobku dwóch apologetów chrześcijaństwa: Tertuliana i Orygenesa, uwidaczniały się jeszcze przed przeniesieniem stolicy nad Bosfor przez Konstantyna Wielkiego. Antynomie narastały permanentnie, będąc po prostu immanencją olbrzymiego terenu i różnorodności kulturowo-cywilizacyjnej Imperium Romanum. To cecha niemal każdego imperium, tego dzisiejszego, hegemonistycznego, „nomadycznego” (p. R.S.Cz. - „Postkolonialny pejzaż zachodniego świata”, SN nr 3/18) i USA również.
Specyficzny hegemon
Dochodzimy także do wniosku – wbrew twierdzeniom wielu zaoceanicznych autorów - że specyfiką amerykańskiej hegemonii (a nie imperializmu jak oni twierdzą) są „rządy sprawowane tylko za pośrednictwem innych państw” pozostających w orbicie przyjaźni i sojuszy ze Stanami Zjednoczonymi. Krajom tym, jeśli w owej zależności korzystnej dla interesów amerykańskich pozostaną zbyt długo, grozi utrata legitymizacji swej suwerenności - tak w oczach wewnętrznej opinii publicznej jak i na arenie międzynarodowej. I w tej sytuacji państwa te będą podważać pozory amerykańskiego nie-imperializmu, dobrej woli, wiary w słowa: wolność, demokracja, prawa człowieka itd. (p. A. Colas, „Imperium”). Widać to dziś w wielu miejscach globu jak na dłoni.
Trzeba podkreślić, iż 11.09.2001 stanowi wyraźną cezurę w tym procesie. Od tego czasu Amerykanie przekształcają swe relacje z otoczeniem (zewnętrznym i wewnętrznym) tak, „ażeby zabezpieczyć światowy porządek, w ramach którego amerykański kapitalizm będzie mógł kwitnąć jako zjawisko społeczno-ekonomiczne, polityczne i ideologiczne”, jawnie powracając do praktyki z apogeum lat „zimnej wojny”. I to bez jakichkolwiek pozorów zachowań nieimperialnych.
W chwilach przerażenia, jakie wywołał atak na WTC w Nowym Jorku, nawet tacy pacyfiści i przeciwnicy zbrojnych interwencji amerykańskich jak Susan Sontag dopuszczać poczęli rozwiązywanie siłowe w takich sytuacjach. „Ameryka ma wrogów. Ma wszelkie prawo obrać nową politykę, tropić sprawców i jej wspólników” (p. S. Sontag, „Prostota, jedność jasność” – Gazeta Wyborcza 05-06.10.02).
Widzimy wiec jak diametralnie wrzesień 2001 zmienił myślenie, świadomość i interpretację procesów zachodzących w świecie współczesnym. W świecie „białych ludzi”.
I tu ponownie musimy wrócić do baumanowskiej „nomadyczności”. Wojna z terroryzmem, jaką ogłosił Georg W. Bush jr i jaką Ameryka miała prowadzić z terrorystyczną międzynarodówką trwa już 16 lat. Ma ona także nomadyczny kontekst i wymiar. Co chwila USA gdzieś interweniują, tworząc nowe pole konfliktu, nowe ognisko chaosu, powodując dramaty i tragedie ludzi. Często już bardzo biednych i cywilizacyjnie upośledzonych.
Takie obrazy tworzyli bracia Tofflerowie w swych książkach, przede wszystkim w bestsellerze „Wojna i antywojna”, ale wówczas były to przepowiednie, science fiction.
Jak sądzi wielu polityków, w czasie wojny i zagrożenia wojną nie dyskutuje się, nie ma potrzeb publicznej debaty o zasadniczych kanonach polityki, więc taki stan rzeczy jest bardzo wygodny dla rządzących dziś konserwatystów, tradycjonalistów i dogmatycznych neoliberałów, którzy zawsze gardzili demokracją i szeroką, publiczną dyskusją. Obojętnie czy to w USA, Europie Zach. czy w Polsce. A poza tym pod hasłem „jedności narodu”, zagrożenia zewnętrznego, retoryką patriotyczno-bogoojczyźnianą zamyka się usta wszelkim oponentom oskarżając ich o zdradę, brak patriotyzmu, Targowicę (w Polsce), agenturalność i sprzedajność obcym. W najlepszym wypadku nazywa się ich „pożytecznymi idiotami”.
Według koncepcji bliskich Białemu Domowi rządzonemu przez neokonserwatystów (nie tylko formalnie), takie role wyznacza się też Polsce (na najbliższą przyszłość), państwom nadbałtyckim (Litwa, Łotwa, Estonia), Ukrainie czy Rumunii, gdyż stąd właśnie USA zamierzają przeciwdziałać żywotnym interesom Rosji (a przede wszystkim jej bezpieczeństwu) jak i ściślejszemu jednoczeniu się Unii Europejskiej (chodzi jednak głównie o Niemcy i ich dominację w Europie).
Pojęcie nomadyczności scharakteryzować możemy jako permanentną zmienność i wędrówkę oraz poszukiwanie: wody, pastwisk, lepszych warunków do życia i funkcjonowania stad oraz pasterzy. Także – za Baumanem – pracy, bądź …wrażeń (turystyka). Dlatego działania kapitału oraz Białego Domu zabezpieczającego jego interesy – tak jak cała przestrzeń wirtualna, w której dziś funkcjonuje ludzkość – dotyczyć muszą całego globu (to jest sens globalizacji). Stąd owo zarządzanie chaosem (p. N. Klein – „Doktryna szoku”) za pośrednictwem innych państw musi mieć również charakter ogólnoświatowy i jest tym samym kolejną cechą nomadyczności „Imperium-Nie-imperium” amerykańskiego. Richard Rorty, znakomity filozof XX-wieczny, w jednym ze swych esejów politycznych określił globalizację jako lansowanie programu służącego przede wszystkim amerykańskiemu mega kapitałowi i próbę zarządzania w taki sposób światowymi procesami.
Skąd my to znamy?
Ale Rzym w czasie swego rozwoju i ekspansji także stosował tego typu rozwiązania wobec państw buforowych, zależnych w jakimś sensie od jego władzy, zabezpieczających jego interesy. Takimi były np. Izrael Herodów, Armenia (periodycznie), Mauretania (po latach takiego „buforowania” włączona do Imperium jako prowincja Mauretania Tingitana) itd. Takim hybrydowym, efemerycznym państwem jest współcześnie np. Kosowo (największa baza wojsk amerykańskich w Europie, Camp Bondsteel / Uroševac została zlokalizowana właśnie tu po ogłoszeniu niepodległości tej serbskiej prowincji). Rosja, idąc tą ścieżką, tworzy na swoich granicach, w miejscach szczególnego zagrożenia jej interesów takie twory quasi-państwowe jak Osetia Poludniowa, Naddniestrze, republiki ludowe we wschodniej Ukrainie, Abchazja.
To wszystko z czym mamy do czynienia w polityce amerykańskiej jest logiczną konsekwencją prowadzonej od dekad polityki. A na pewno od zakończenia I wojny światowej, kiedy to Ameryka po raz pierwszy postawiła stopę na Starym Kontynencie (i chodzi nie tylko o stopę militarną, ale co może ważniejsze – sadowić się poczęła w formie ekspansji kapitału, stylu życia, mody itd.) i której już nie cofnęła. Doskonale ten fakt opisuje K.T. Toeplitz w „Najkrótszym stuleciu”.
Z kolei według Neila Fergusona („Świat bez mocarstwa?”- Gazeta Wyborcza, 23-24.10.04), II wojna światowa i jej wyniki pozwoliły USA sprowadzić grę geopolityczną do układu bipolarnego, na pewno czytelniejszego i łatwiejszego do opanowania i kontrolowania niźli struktura pluralistycznego, rozproszonego na szereg regionalnych imperiów świata czy bezbiegunowego w ogóle świata.
Nie kto inny jak Woodrow Wilson (prezydent USA 1913-21) miał zapowiedzieć, iż Ameryka będzie walczyć o wolny, liberalny, zglobalizowany rynek (korzystny dla Ameryki) i świat ze szczelnymi granicami. Przepływy kapitału i dóbr konsumpcyjnych – jak najbardziej. Żadnej konwergencji kultur, ludzi, idei itd. To też miało być jego zdaniem priorytetem Ameryki. Czy mur Donalda Trumpa nie jest jakąś kontynuacją tej myśli?
Można domyślać się, dlaczego takie wizje przychodziły na myśl elitom rządzącym Stanami Zjednoczonymi w ówczesnym czasie. Po pierwsze – niesłychana popularność na świecie idei rewolucyjnych i socjalistyczno-komunizujących, po drugie – zwycięstwo Rewolucji Październikowej w Rosji, po trzecie – obawa przed zatracaniem charakteru USA jako państwa WASP-ów. Kraju z segregacją rasową, porażonego misjonizmem cywilizacji „białego człowieka”, nieograniczonego niczym rynku, ale protekcjonistycznego wobec amerykańskiego kapitału (i tego co uznaje się za amerykańskie), zbiorowości wyznającej ideę Izaaka Zangwila opisanej jako melting pot, skutkującej tym, iż różnorodne wspólnoty: narodowe, kulturowe, religijne itd. żyją w jednym organizmie obok siebie, spajane przez tzw. american dream i tożsamość niesioną przez kulturę WASP.
Przywoływany tu Neil Ferguson jawi się jako jeden z wielu zwolenników hegemonii amerykańskiej w dotychczasowym stylu i wydaniu. Nic nie powinno się zmienić, dla dobra bezpieczeństwa i stabilizacji świata - zachodniego świata. Ubolewając, iż „amerykańscy wyborcy są dziś jeszcze mniej skorzy do przelewania krwi i wydawania grosza publicznego w obcych krajach niż w czasie wojny wietnamskiej” patrzy tylko przez euroatlantyckie, „białoskóre” i chrześcijańskie okulary. W rozpływaniu się, zatracaniu, dotychczasowej wizji amerykańskiego imperium, (a tym samym utratą zdolności do szerzenia swojej misji), widzi on zagrożenie dla pozycji i hegemonii Ameryki. Określa ją z tej racji – oraz z tytułu zadłużenia USA i niespotykanej konsumpcji społeczeństwa, nie widząc, iż to system neoliberalny kreuje takie postawy i stąd właśnie czerpie swe życiodajne, choć autodestruktywne soki – „miękkim” imperium, kolosem na glinianych nogach, krajem importującym siłę roboczą oraz społeczeństwem z deficytem panświatowej wizji.
Zapominają ci wszyscy konserwatyści, tradycjonaliści, którzy chcą świat zatrzymać w ewolucji, że tego się nie da na dłuższą metę spowodować. Na pewno trwale nie uda się cofnąć go do epok minionych, najlepiej do średniowiecza, gdzie elity w sutannach decydowały jak ma wyglądać życie intelektualne i codzienne na Starym Kontynencie. W strefę ponownej władzy białych mężczyzn, najlepiej bezżennych i stygmatyzowanych religijnymi przykazaniami z epoki neolitu (Stary Testament i zdobycie Kanaanu przez semickie plemiona Izraelitów). Nowoczesność jest jednak pluralizmem i wielością.
Dyktat demografii
Jednak ów kryzys hegemona ma zupełnie inny aspekt - jest pozorny. To kryzys sytuacji do której przyzwyczaili się (i cały świat) konserwatyści, tradycjonaliści, doktrynerzy i purytanie, ale także biali suprematyści, jakich mnóstwo jest w USA, którzy w wyniku polityki neoliberalnej i globalizacji zostali wykluczeni z dotychczasowych ról, jakie im przypisywały tradycja i dzieje Ameryki.
Na kryzys - oprócz czynników polityczno-gospodarczych (zarówno globalizacji, jak i nomadyczności kapitału, umiędzynarodowienia handlu i wytwarzania dóbr konsumpcyjnych, a nade wszystko – neoliberalnego, czysto technokratycznego sposobu myślenia elit) składają się jeszcze takie elementy jak demografia, import siły roboczej oraz nielegalna imigracja do USA z południa od Rio Grande. Także wzrost liczby ludności pochodzenia azjatyckiego (głównie Koreańczycy, Chińczycy, Filipińczycy, Japończycy). Biorąc pod uwagę te zjawiska, jak również liczną mniejszość Afroamerykanów, grupa ludności zaliczanej do rasy białej w USA jest na dobrej drodze do zyskania statusu mniejszościowego. Jak przewidują demografowie, w całym kraju ma to nastąpić ok. 2040 r.
Latynosi stali się największą grupą etniczną w Kalifornii. To najliczniejszy stan w USA, więc i wyznacznik zmian demograficznych w całym kraju. Miejscowi demografowie już od dawna przewidywali, że to proces nieuchronny. Ich przypuszczenia potwierdził lokalny spis ludności dokonany w latach 2014/15. Z tych statystyk wynika, że w Kalifornii mieszka 14,99 miliona Latynosów i 14,92 miliona osób zaliczanych do rasy białej. I są to dane oficjalne, nie uwzględniające imigrantów nielegalnych.
Od 2000 r. populacja latynoska w USA powiększyła się o 57% z 35,3 milionów i obecnie w całych Stanach mieszka ponad 57 milionów ludzi o południowo-amerykańskich korzeniach.
Dlaczego biali spychani są do mniejszości? Dlatego że - jak to widać na przykładzie Latynosów w Kalifornii - od kilku lat więcej rodzi się dzieci kolorowych i należących do mniejszości niż w rodzinach białych pochodzenia nie-latynoamerykańskiego. Co więcej, biali częściej umierają niż się rodzą. Już dziś biali są w mniejszości w takich stanach jak Hawaje, Kalifornia, Nowy Meksyk i Teksas, a w takich stanach jak: Arizona, Newada czy Floryda Latynosi stanowią ok. 1/3 populacji.
Im dalej na Wschód, tym znaczniejszy jest procentowy udział ludności pochodzenia europejskiego: przodują tu stany środkowego Zachodu (Missouri, Minnesota, obie Dakoty), północnego Zachodu (Wyoming, Idaho, Montana) oraz na Wschodzie kraju (New Hampshire, Connecticut, Delaware, Wirginia Zach.).
Wraz z tym zmienia się mentalność, tradycja, wartości jakim hołdują owe mniejszości (a to się przekłada na życie codzienne całej populacji, powodując określone napięcia społeczne), powoli stając się większością. Niebagatelną rolę pełni tu religia – w zdecydowanej większości Latynosi są katolikami (co nie jest bez znaczenia w dziejach Stanów Zjednoczonych i stosunku ortodoksyjnych protestantów do Rzymu) lub wyznawcami galaktyki wyznań zaliczanych do pentekostalizmu.
Już dziś język hiszpański w Nowym Meksyku jest uznanym językiem urzędowym (i to świadczy najlepiej o kierunku i zakresie tych zmian).
Opisane zagadnienia – tylko w demograficzno-religioznawczym profilu – są jasnym przykładem tego, co Umberto Eco („Pięć pism moralnych”) nazywa metysażem kulturowym. I jest to proces nieuchronny w takim wymiarze terytorialnym, w takim zakresie rasowo-kulturowym, w takiej sferze gospodarki, wartości i tradycji, w jakim funkcjonują Stany Zjednoczone AP. Jak na razie, Amerykę spaja, trzyma w karbach, ów konstytucjonalizm oparty o zasady purytańskiej religii WASP i ojców założycieli. Ale zmiany demograficzne - a co za tym idzie religijno-kulturowe, o których tu ledwie wspomniano - muszą go za 2-3 pokolenia zmienić diametralnie. Metysaż kulturowy USA to nic innego jak analogia z bizantynizacją Rzymu.
Ponadto centrum gospodarcze, kulturowe i biznesowe a także „duchowe” przenosi się powoli nad Pacyfik znad Atlantyku, gdzie przybyli pierwsi, biali koloniści z Europy i gdzie powstały – niczym Rzym założony przez legendarnych bliźniaków: Romulusa i Romusa – pierwsze kolonie, które dały początek USA. Wiąże się to, oprócz tych elementów, o których już wspomniano, z rosnącą rolą całego regionu pacyficznego w skali globalnej. Tu leżą Chiny (może już najsilniejsza gospodarka na świecie, o rynku nie wspominając), a także Japonia, Korea Poludniowa, Tajwan, Singapur.
„Kolejny skok” do grona silnych gospodarczo i atrakcyjnych rynków, państw zaliczających się do światowej I-szej ligi, szykują Indonezja i Wietnam. Region atlantycki - stanowiący centrum światowej polityki, kultury, gospodarki - traci na znaczeniu od przynajmniej 500 lat (czyli od momentu odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba w 1492 r.). Traci wraz z Europą, tym małym „półwyspem leżącym daleko na zachodnich krańcach Azji” – jak określił kiedyś Stary Kontynent Mao Zedong.
A Imperium, współczesny hegemon, na razie nim pozostanie, choć osłabione, zmuszone do podzielenia się wpływami i znaczeniem z innymi rosnącymi w siłę hegemonami. Choć będzie to już inne Imperium: tak w wymiarze światowym jak i wewnętrznym. Podobnie jak to było z Rzymem i Bizancjum.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1406
Trudno jednoznacznie dzisiaj zdefiniować pojęcie bohaterstwa. Według angielskiego publicysty i znanego propagatora historii Paula Johnsona, wyróżnikiem bohatera winno być powszechne, długotrwałe i entuzjastyczne uznanie, ale jednocześnie jest tu miejsce na indywidualizm.
Co więcej, Johnson przekonuje, że cechami bohatera są: krytyczny stosunek do stereotypów oraz odwaga i konsekwencja w głoszeniu nawet najbardziej kontrowersyjnych poglądów.
Czy zatem można w jednym szeregu ustawić na przykład Juliusza Cezara, Boudikę, Giordana Bruna, Mikołaja Kopernika, Galileusza, Napoleona, Adolfa Hitlera, Lenina i Mao Zedonga? Wydaje się to wielkim nadużyciem, gdyż trzej wymienieni na końcu dopuścili się ogromnych zbrodni, choć nadal mają swoich wielbicieli i dla nich na pewno uchodzą za bohaterów.
Zresztą osoby Juliusza Cezara i Napoleona również budzą kontrowersje, gdyż obaj mieli na rękach krew milionów, a od najbardziej znanych zbrodniarzy oddziela ich tylko perspektywa czasowa. Podobnie rzecz wygląda z Winstonem Churchillem, który jako pierwszy w historii, w 1920 roku potraktował gazami bojowymi ludność cywilną Kurdystanu, a dla Brytyjczyków jest największym w XX wieku ich rodakiem.
Bohaterowie niekontrowersyjni
Znacznie łatwiej jest z Mikołajem Kopernikiem, który w powszechnym mniemaniu „wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię”, choć w kulistość naszej planety wierzyli zarówno pitagorejczycy, a w III wieku p.n.e. dowiódł jej Eratostenes z Cyreny. Starożytni Grecy mieli również niejasne przekonania na temat wzajemnego ruchu obu tych ciał niebieskich, choć pewnie nie tak precyzyjne jak Kopernik. Co więcej, w swoich pracach nasz wielki rodak wykorzystał dość dokładne obliczenia Ptolemeusza, tyle, że zmienił punkt odniesienia i Słońce uczynił centrum ówcześnie znanego wszechświata.
Bronił jednak swoich poglądów konsekwentnie, a jego dzieło "O obrotach sfer niebieskich" jeszcze w XIX wieku było na indeksie ksiąg zakazanych Watykanu.
Podobnie rzecz ma się z Giordanem Brunem, który swój upór w głoszeniu „herezji” o nieskończoności wszechświata i wielości światów przypłacił męczeńską śmiercią na stosie. Z kolei Galileusz wprawdzie przed trybunałem inkwizycji odżegnał się od heliocentrycznej wizji Kopernika, ale i tak końcówkę swego długiego życia spędził w areszcie domowym, a Kościół katolicki zrehabilitował go dopiero w 1965 roku! Takich przykładów w historii mamy wiele.
Gorzej jest z politykami, nawet tymi, o których pamięć jest jeszcze bardzo świeża.
Amerykanie czują sentyment do Ronalda Reagana, a konserwatywni Brytyjczycy do Margaret Thatcher, ale już związkowcy ze Zjednoczonego Królestwa nie podzielają tego entuzjazmu. Reagan zaś uchodzi za pogromcę komunizmu, ale Michaił Gorbaczow w swojej własnej ojczyźnie jest obecnie gorzej postrzegany nawet od… Stalina.
W zapomnienie popadł prezydent Wilson, choć przedwojenna Liga Narodów powstała w dużej mierze z jego inicjatywy. Tyle, że nie wstąpiły do niej Stany Zjednoczone.
Nawet na naszym polskim podwórku mamy wielkie i małe spory o to, kto był większy patriotą: Piłsudski czy Dmowski, choć niezaprzeczalnie obaj położyli wielkie zasługi w procesie odzyskiwania niepodległości. Mieli wprawdzie różne wizje przyszłej Polski. Pierwszy dążył do federacji z racji zróżnicowania etnicznego odrodzonej Rzeczpospolitej , drugi do inkorporacji jak największych ziem zaboru rosyjskiego i polonizacji zamieszkujących je mniejszości.
Obecnie umysły Polaków rozpala spór o Lecha Wałęsę i ten podział mniej więcej pokrywa się z polaryzacją ideologiczną naszego społeczeństwa, choć jednak większość, bez względu na wiarę lub powątpiewanie w jego współpracę z SB, uznaje jego prezydenturę za słabą. Trudno zresztą o inne podejście, skoro w pierwszych wyborach wygrał w pierwszej turze, a w drugich otrzymał nieco ponad 1% głosów.
Przepis na idola
Obecnie za bohaterów uchodzą różnej maści celebryci, wykreowani przez media oraz młodych fanów różnej odmiany współczesnej muzyki czy form protestu.
Młodzież jest grupą, którą najłatwiej krytykować. Nie bardzo może i umie się bronić, a reguł gry rządzących światem dorosłych nie chce zaakceptować. Jedynie pisma młodzieżowe, które są do niej adresowane biorą ją w obronę i czasami dają jej się wypowiedzieć.
W ostatnich latach narzekania na młodzież znalazły wyraz w decyzjach politycznych. Akcja „Małolat” miała zapobiec przestępczości wśród młodzieży, a ochroniarze i kamery śledzące ruch na szkolnych korytarzach - narkomanii. Tak się jednak nie stało.
Również oficjalnie lansowane autorytety i postawy nie znajdują zrozumienia u młodych ludzi. Oni nie chcą odgórnie narzuconych wzorów zachowań i podstarzałych mentorów, którzy z wystudiowanym uśmiechem przekonują ich, że są fajni. Spornych obszarów jest zresztą więcej. Weźmy choćby nową generację muzyków rockowych. Nie przypadła ona do gustu pokoleniu rodziców dzisiejszych nastolatków, chociaż wykonawcy często są w ich wieku. To samo dotyczy kontrowersyjnych wystaw, czy szokujących filmów, które cieszą się największym uznaniem młodego widza.
Nie ma jak dotąd na rynku podręcznika zatytułowanego Jak zdobyć popularność wśród młodzieży. Ktoś, kto próbowałby go napisać napotkałby na ogromne trudności w ustaleniu kryteriów, według których miałby zbudować portret idola. Różnorodność stylów współczesnej muzyki i innych dziedzin sztuki sprawia, że trudno znaleźć jakieś wiodące przymioty „bohatera epoki”.
Pewne wspólne cechy można jednak zauważyć. Pierwszą jest sprzeciw wobec rzeczywistości i istniejących stosunków międzyludzkich.
Drugą jest autentyzm, bądź pozowanie na autentyzm. Trudno odróżnić jedno od drugiego w czasach, gdy ekshibicjonizm psychiczny stał się normą twórczej wypowiedzi, a wywlekanie intymnych szczegółów życia w niewybrednych słowach, czy szokujących obrazach uznaną kategorią estetyczną.
Trzecią jest komunikatywność. Pomimo krytyki, jakiej są poddawani dzisiejsi awangardowi artyści trzeba przyznać, że wiedzą jak przemawiać do swoich odbiorców. Wspólny żargon, niekiedy zredukowany do prostych komunikatów, wielu z nich gwarantuje estradowy sukces.
Oprócz wymienionych „predyspozycji” do zostania idolem niezbędnym warunkiem do osiągnięcia sukcesu jest wsparcie medialne. Bez promocji nawet najbardziej uzdolniony debiutant nie ma żadnej szansy.
Entuzjaści klasyki
Jednym z mitów lansowanych przez niektóre media jest przekonanie o niechęci młodzieży do sztuki tradycyjnej. Przeczy temu jednak liczba sprzedawanych każdego roku płyt Elvisa Presleya, czy zespołów „The Beatles”, „Pink Floyd”, „Led Zeppelin”, „The Animals” i wielu innych. To samo dotyczy polskich wykonawców, którzy latami nie schodzą z list przebojów, jak Czesław Niemen, Urszula, Maryla Rodowicz, czy grupy „Manaam”, „Budka suflera” i „Bajm”. A przecież artyści ci zaczynali często przeszło 20, 30 lat temu i obecnie należą do kanonu polskiego rocka.
Miłośników klasyki wśród młodzieży jest zatem wielu i stanowią bardzo odporną grupę na naciski awangardy. Wystawa impresjonistów w warszawskim Muzeum Narodowym przyciągnęła tysiące młodych ludzi i to nie tylko w ramach szkolnych wycieczek. Niewiele mniejszym powodzeniem cieszył się Andy Warhol, uważany swojego czasu za symbol sprzeciwu wobec mieszczańsko-filisterskiemu stylowi życia. Równie chętnie młodzież odwiedza „Zachętę”, czego wyrazem były tłumy licealistów i studentów na wystawie poświęconej najwybitniejszym twórcom XX wieku. Młodych ludzi można spotkać w Starej Kordegardzie, na Zamku Królewskim, a także w licznych galeriach sztuki, słowem wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ciekawego.
Podobnie jest z muzyką. Wspólny koncert koncert Ewy Małas-Godlewskiej i José Cury w Teatrze Wielkim zgromadził tłumy młodych ludzi na Placu Teatralnym, nie zniechęciła ich nawet niezbyt sprzyjająca aura. Można powiedzieć, że każdy tradycyjny styl sztuki, włącznie z muzyką dawną i malarstwem realistycznym, ma swoich fanów wśród młodego i bardzo młodego pokolenia.
Czyli sztuka - zarówno tradycyjna, jak i współczesna - znajduje odbiorców w każdym wieku. W zasadzie przyciąga tych, których nie zraża jej hermetyczny język, prowokacja i łamanie wszelkich konwencji artystycznych.
Między poszukiwaniem a frustracją
Polityka już od paru dekad przestała być wylęgarnią bohaterów. Unią Europejską targają coraz nowe wstrząsy, których ukoronowaniem był Brexit oraz zaostrzająca się polityka na temat relokacji uchodźców, przybierająca niekiedy histeryczne tony. Dla wielu Rosjan bohaterem jest Władimir Putin, który po latach stagnacji i niezbyt chlubnych rządów Borysa Jelcyna przywrócił „wielkoruską” wiarę mieszkańcom swego kraju.
Ale już w USA od czasów Reagana żaden prezydent nie cieszy się estymą i nawet jeśli pełnił swój urząd przez dwie kadencje, to najczęściej wygrywał niewielką liczbą głosów. Pozostają zatem odwołania do historii i prowadzenie tego, co określa się mianem polityki historycznej. W Polsce widać to szczególnie wyraźnie.
Jedno jest pewne. Niektórzy bohaterowie historyczni pozostaną, choć w zależności od dziejowego kontekstu mogą być różnie interpretowani. Media, a zwłaszcza Internet, będą kreować coraz nowych idoli - jednodniowych skandalistów, albo zgoła wirtualne bóstwa.
Leszek Stundis