Humanistyka el
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2602
Vae victis (biada zwyciężonym)
Pseudolus, Plaut
Wszyscy jesteśmy Europejczykami. Ten okrzyk brzmiał przed wyborami do Parlamentu Europejskiego niemal powszechnie. I jest powtarzany przy każdej okazji, zwłaszcza w kontekście obecności Polski w UE. Rodzi się pytanie – jaka to ma być Unia? Czy tęczowo-ultraliberalna z takimi paradygmatami jak wolność, demokracja, prawa człowieka i swobodnym przepływem kapitału, usług i ludzi czy narodowo-chrześcijańska, tradycyjna, ograniczona jedynie do spraw rynku. Wolnego rynku dla kapitałów narodowych.
Co prawda, nacjonaliści i konserwatyści stronią od terminu Europejczyk. Ale i w ich przekazie można także znaleźć swoiste paradygmaty „europejskości”, zakreślające krąg pojęciowy do kultury białego człowieka, zmaskulinizowanej, chrześcijańskiej, tradycyjnej.
Kolejne pytanie w tym kontekście winno brzmieć – czy warto być Europejczykiem i jakim Europejczykiem? Co za tą nazwą ma się kryć - jakie wartości, wzorce, jakie przesłanie i tradycje? I czy tylko jedne, zadekretowane i modne, wzniosłe i optymistyczne mają to być skojarzenia?
Mainstream – nie tylko w Polsce – mówi zawsze o demokracji, wolnościach osobistych, prawach człowieka, szerzeniu cywilizacji stanowiącej ponoć clou rozwoju naszego gatunku, człowieczeństwa. Nie bez znaczenia jest też poziom oraz jakość życia – mamiące wszystkich w złotych czasach kapitalizmu pozornym bezpieczeństwem, dobrobytem, dostępnością, tolerancją itd.
Choć Europa tak naprawdę to wyrostek robaczkowy giganta, jakim jest Azja, to ona skolonizowała Amerykę, Australię, włączając je w obieg cywilizacji euro-atlantyckiej, niszcząc przy okazji miejscowe, tysiącletnie kultury autochtoniczne.
Polska Europa
Polski wymiar europejskości jest wybitnie specyficzny i to z wielu powodów. Przede wszystkim z racji historii, która spowodowała u nas specyficzne stosunki społeczne i relacje interpersonalne rzutujące na naszą teraźniejszość. W wielu dziedzinach życia. Spóźniliśmy się – tak wielu z nas uważa – do Zachodu. Szukamy wymówek i objaśnień, dlaczego tak się stało. A wychodzi opacznie. Bo wszyscy późni bracia, neofici i przedstawiciele peryferii zazwyczaj są bardziej papiescy od samego papieża, a każdy przechrzta chce być purytaninem i prozelitą. Mamy tego przykłady z dziejów i tradycji tzw. religii abrahamowych, czyli monoteistycznych, rzucających zdecydowane cienie na kulturę i mentalność Europejczyków oraz tradycję i dzieje kontynentu za czasów i po upadku Cesarstwa Rzymskiego.
Co do klasycznie pojmowanej europejskości jako tradycji rzymsko-greckiej, bądź szerzej - hellenistycznej, w przypadku Polski i Polaków, jak i w kontekście całej tzw. Mitteleuropy (z niewielkimi wyjątkami), wypada przymrużyć oko.
Kultura rzymsko-grecka zatrzymuje się w I tysiącleciu nowej ery na Renie i Dunaju (tak jak limesy Imperium Rzymskiego). Oddziaływanie w formie peryferyjnej luźnych wpływów kulturowych (świadczą o tym dość liczne artefakty archeologiczne znajdowane na wschód i północ od tych rzek) sięga jeszcze w Europie Środkowej Łaby, na Bałkanach dotyczy to Dacji. Dalej w głąb kontynentu te echa są coraz słabsze.
Próbom podbojów krain i terenów między Renem a Łabą oraz ich kolonizacji na wzór np. Galii czy Wysp Brytyjskich kres ostateczny położyła klęska legionów rzymskich w 9 roku n.e. w Lesie Teutoburskim. To pasmo niewysokich wzgórz ciągnące się na północ od dzisiejszego miasta Bielefeld między rzekami Wezerą a Ems w zachodnich Niemczech. Legiony rzymskie - XVII, XVIII, XIX - zostają rozgromione, ginie ponad 20 tysięcy legionistów, a ich wódz - Publiusz Kwinktyliusz Warus - popełnia ze sromoty samobójstwo. Numery tych legionów nigdy już w historii Rzymu nie zostają powtórzone z racji rozmiarów blamażu oręża rzymskiego, hańby i utraty symboli legionowych. Rzym nie chciał o tym pamiętać. Tę klęskę zadają Rzymianom połączone siły germańskich plemion (ich podstawą są Cheruskowie) w liczbie ok. 40 tysięcy pod dowództwem Arminiusa.
W 718 roku n.e. w pobliżu tego samego miejsca Karol Młot gromi Sasów, podporządkowując ich po raz pierwszy władzy Franków. Imperium jego wnuka, Karola Wielkiego, dochodzi do Łaby. Na wschód i północny-wschód od niej są to terytoria opanowane przez plemiona Słowian. Łaba rozdzielała świat postrzymski (teraz germański) od świata słowiańskiego, barbarzyńskiego, pogańskiego - terenów do kolonizacji i podboju. A przede wszystkim – do chrystianizacji. Rzeka rozdzieliła dwa światy, dwie kultury, dwie tradycje. Ciekawostką jest w tym kontekście fakt, iż porządek pojałtański tak też podzielił Europę. Na Łabie stanęła po 1945 roku Armia Czerwona. Taki XX-wieczny limes.
Ten podział w zasadniczym kontekście widać nawet dziś, kiedy to Unia Europejska sięgnęła Narwy, Jeziora Pejpus, Bugu i Prutu. Dotyczy to latynizacji kultury w formule wdrożenia prawa rzymskiego, jego rozumienia oraz stosowania się do niego przez mieszkańców tych regionów, rozwoju form feudalizmu, a następnie kapitalizmu oraz wynikającego z tego charakteru gospodarki funkcjonującej na wschód od Łaby: Prus, I RP, Węgier. Gospodarki z autarkiczną produkcją, eksportem nisko przetworzonych produktów. Skutkiem tego było zapóźnienie cywilizacyjne, a co za tym idzie określona struktura społeczna, styl sprawowania władzy, stosunki interpersonalne i mentalność elit i ludu.
Ten wpływ kultury rzymsko-hellenistycznej powoli rozmywa się, glajchszaltuje, niknie w otwartych przestrzeniach na wschód od Łaby, nie poprzecinanych aż po Ural (nawet dalej – do centrum Azji) żadnym znaczącym pasmem górskim.
Niewolnicy
Tereny na wschód od Łaby i na północ od Dunaju służyły wpierw Rzymowi, potem Zachodowi jako zaplecze surowcowo-rolne, stanowiąc przy okazji bazę najemnej i taniej siły roboczej. Podczas istnienia Imperium Romanum były terenem łowów niewolników, sprzedawanych później na imperialnych targach. Łaciński termin sklave (niewolnik) z czasem uległ „zesłowiańszczeniu” i przekształceniu w słowo „Słowianie”, określające ludy z Europy Środkowej. To niezwykle symboliczne przypomnienie historii kontaktów Zachodu i Wschodu Europy.
Uboższe, zapóźnione cywilizacyjnie z racji trwania gospodarki folwarcznej, bez potencjału twórczej myśli (np. technicznej czy w przedmiocie idei), tereny te traktowane były jako typowe półkolonie. Czy dziś wiele osób z tych regionów, mimo przynależności do gigantycznie powiększonej Unii Europejskiej, nie odczuwa tego historycznego bagażu? Czy czasem nie stąd biorą się sukcesy parlamentarne skrajnie prawicowych, nacjonalistycznych, ksenofobicznych, często quasi-faszystowskich ugrupowań?
Te odczucia mijają się z powszechnie głoszonymi hasłami równości, solidarności czy braterstwa mającymi spajać wspólny, europejski dom i społeczeństwa tu żyjące.
Klasycznym tego przykładem niech będzie powszechne mniemanie byłych NRD-owców na temat poziomu życia ich ziomków z Zachodu po zjednoczeniu Niemiec. Podział na Wesich i Osich widać także w odrębnej mentalności i kulturze Niemców ze wschodu, ugruntowanej nie tyle przez 45 lat trwania NRD, co przez długie trwanie, tradycję folwarku (junkierskie latyfundia) i militarystyczne nastawienie ludności pogranicza (marchie, potem państwo krzyżackie i brandenburskie, na końcu - Prusy). Odmiennej od mieszczańskich społeczeństw rozdrobnionych przez wieki, i o różnych tożsamościach, Niemiec na zachód od Łaby.
Karol I Wielki to mit i legenda leżąca u podstaw dzisiejszej UE, Europy i „europejskości”. Władca Franków i Longobardów, namaszczony przez papieża cesarz, kontynuator tym samym idei Imperium Romanum w nowej wersji. To też symbol osi miedzy Paryżem a Berlinem. Duopolu niemiecko-francuskiego, na jakim osadzona jest dzisiejsza Unia Europejska. Ze wszystkimi pozytywami i negatywami takiego układu.
Z racji owego namaszczenia Karola przez Leona III władza nad Zachodem (i jednocześnie władza Zachodu) a tym samym Europy i Europejczyków (potomków i kontynuatorów karolińskiego Imperium) uległa sakralizacji. I z tego tytułu cywilizacyjnie i kulturowo przoduje, stoi wyżej niż inne nacje reszty świata. Ma moralne i historyczne prerogatywy, aby pouczać innych. To dotyczy też misjonarstwa (tak religijnego jak i kulturowego) szerzonego ogniem i mieczem, którego genezę znajdziemy zarówno w starogermańskich kultach, jak i (a może przede wszystkim) w chrześcijańsko-feudalnym sposobie spojrzenia na wiarę religijną, a przede wszystkim stosunki społeczne charakterystyczne dla zachodnioeuropejskiego feudalizmu.
Wkład Kościoła
I tu dochodzimy do zagadnienia dotyczącego roli Kościoła rzymskiego, czyli totalitarnego władcy (często największego feudała tamtejszej epoki), zarówno doczesnego jak i duchowego, w utwierdzaniu takiego schematu i mentalności Europejczyków. Celnie o tym pisze niemiecki naukowiec Peter Sloterdijk (Kryształowy pałac). Jego zdaniem, niebezpieczny jest ten dar Europy dla reszty świata. Polega on na tym, że to właśnie Europa dostarczała światu kolejnych załóg, które realizowały projekty kolonizacyjne niszczące inne kultury i cywilizacje.
Chrześcijaństwo – tak w wersji katolickiej, jak i protestanckiej - tresowało społeczeństwa w posłuszeństwie, poddaństwie a jednocześnie wmawiało im ową wyższość wobec innych kultur, innych cywilizacji, innych rozwiązań społecznych i obyczajowych. Ten stan rzeczy stał się podstawą świadomości, która utrzymywała się przez cały okres ekspansji. Świadomości, w której także mieszczanom i chrześcijanom wolno było czynić wyjątki od własnych norm, o ile tylko pozwalały na to, bądź wymagały tego okoliczności.
Epoka rozpoczęta wyprawami krzyżowymi do Palestyny, uzasadnianymi religijnymi argumentami, poprzez czasy kolonizacyjnych podbojów i związaną z nimi eksploatacją reszty świata przez Zachód po dzisiejsze interwencje zbrojne (tłumaczone szerzeniem demokracji lub pomocą humanitarną) w imię ideologii i doktryny neoliberalnej trwa cały czas. Jej początek dało hasło Deus le vult (Bóg chce) rzucone przez papieża Urbana II na synodzie w Clermont 27.11.1095 roku. Dało ono przyzwolenie na rozpoczęcie pod patronatem papiestwa (czyli w imieniu całego, zachodniego i chrześcijańskiego świata) krucjat krzyżowych.
Jak ważna jest to data dla Europejczyka z Zachodu niech świadczy fakt, iż uczestnicy wyprawy do Ziemi Świętej mieli otrzymać odpust zupełny (indulgentia plenarna) – czyli odpuszczenie wszelkich grzechów dotychczasowych i przyszłych. Mogli grabić, zabijać, gwałcić, palić w imię Chrystusa - byleby nie dotyczyło to rzymskich chrześcijan podległych papieżowi.
Niezwykle krwawą wojnę krzyżową toczono również przeciwko Słowianom połabskim (kontynuacja polityki Karola Wielkiego rozszerzania imperium na Wschód, za Ren i Łabę). Ogłosił ją św. Bernard z Clairvaux, fanatyczny prorok średniowiecznego Złotego Wieku, Doktor Kościoła i spiritus movens XII wiecznego chrześcijaństwa zachodniego. Nie przypuszczał ów święty mąż, ile krwi zbroczy ręce jego wyznawców.
Manipulacje
Dziś takie pojmowanie istoty świata i rzeczywistości go tworzącej dotyczy także liberalnych demokratów. Trzeba by dodać (parafrazując cytowanego Sloterdijka), iż w Polsce to może nie tyle chrześcijańsko-mieszczańska tresura, a raczej cień folwarku oraz pańszczyźniano-mesjanistycznych i patriarchalno-ziemiańskich rojeń kresowych, mitów i klechd o wielkiej Polsce sarmackiej niesionych na Wschód, do azjatyckiej barbarii w postaci wiary i wartości typowych dla oligarchii magnacko-szlacheckiej.
Ten mit Europy, jej wizerunek jako uniwersalnego projektu polityczno-kulturowego, (co demoliberalny mainstream stara się wszystkim wmówić), najpełniej się odczuwa podczas odwiedzenia tronu Karola Wielkiego w katedrze akwizgrańskiej. Były Prezes Europejskiego Banku Centralnego Jean-Claude Trichet zwrócił uwagę na mistykę tego miejsca i drogowskaz dla współczesnych, eurotechnokratycznych elit brukselsko-strasburskich odnośnie traktowania idei i wartości zjednoczonej Europy, idei kłębiących się od 800 roku wokół tego tronu, a symbolizującym imperium tego Franka.
Owo przywołanie jest pojęciową, historyczną i polityczną manipulacją. Kolejnym chciejstwem rozbijającym się o rzeczywistość i istotę tego, czym jest „gospodarka rynkowa” ubrana na dodatek w doktrynalne szaty: „Nigdzie indziej nie są one bardziej odczuwalne niż w Akwizgranie, u tronu Karola Wielkiego” – rzec miał Trichet.
Próba odbudowy Cesarstwa Rzymskiego podjęta przez Karola Wielkiego cesarza Franków i Longobardów, namaszczonego przez papieża Leona III, w wersji chrześcijańsko-germańskiego Imperium w zachodniej części Europy i traktowanie jej dziś jako logo UE, a tym samym uniwersalizmu, postępu i rozwoju ludzkości, jest co najmniej niestosowna.
Po pierwsze – rzymskie wpływy to linia Dunaju i Renu. Tak wielu badaczy i myślicieli traktuje to, co zwie się bezpośrednią latynizacją sensu stricte.
Po drugie – jego imperium wyszło podbojami i misją chrystianizacji poza Ren, podbijając brutalnie i eksterminując opornych w swych tradycjach pogańskich plemiona Germanów i Słowian zamieszkujących na wschód od tej rzeki.
Chrystianizacja Europy Zachodniej i powiązanie germańskich mitologii sławiących przemoc i kult siły z judeochrześcijańskim mesjanizmem i nawracaniem dała w dziejach Starego Kontynentu, a potem świata, opłakane i tragiczne efekty. Chrześcijanie wyparli rzymskie, pogańskie wierzenia za pomocą i w imię najwznioślejszych zasad moralnych, jakie ktokolwiek głosił. Europejczycy i jednocześnie biali chrześcijanie jako pierwsi w historii naszego gatunku podbój, agresję i niszczenie innych kultur podparli kultem miłosiernego Boga, religii miłości i szerzeniem ogólnoludzkiego uniwersalizmu.
Można więc śmiało twierdzić, że ta kultura i jej wartości miały być (i po dziś dzień są przez Europejczyków tak prezentowane) najlepsze, najwznioślejsze oraz niepodzielnie uniwersalne.
Radosław S. Czarnecki
Jest to pierwsza część eseju pod tym tytułem. Drugą zamieścimy w numerze grudniowym SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1335
Damnant quod non intelligunt (potępiają to, czego nie pojmują)
Institutio oratoria, Kwintylian
Wielu widzi w Unii paralelę do franko-germańskiego imperium Karola. Jego tron w katedrze akwizgrańskiej poprzedzony jest monumentalnymi „wilczymi wrotami”. Wilk był w wierzeniach germańskich synonimem demona, szatana, złych mocy ale jednocześnie uchodził za strażnika wszelkiej świętości i towarzysza najważniejszych bóstw.
W szeroko rozumianej kulturze nordyckiej było to zwierzę święte.
Bóg Odyn – jedno z głównych bóstw tej mitologii - występował zawsze w towarzystwie pary wilków (Geri i Freki, czyli żarłoczny i łapczywy). Mitologiczni wojownicy Odyna – berserkowie - wpadali w szał przypisywany szamańskiej przemianie w zwierzę, najczęściej w wilka lub niedźwiedzia (przypuszczalnie na skutek odurzenia halucynogennymi napojami). Byli okrutni i bezwzględni, niewrażliwi na rany. Starożytni Germanie nazywali wilkami (ulfhedinn - ten, który nosi skórę wilka) najmężniejszych wojowników, którzy okrywali się płaszczami z wilczych skór.
Mircea Eliade w Historii wierzeń i idei religijnych zwraca uwagę na znaczenie olbrzymiego wilka Fenrira w całej mitologii i wierzeniach Germanów. Jak mocno ten stygmat zaciążył na całej kulturze germańskiej i postgermańskiej, jak silny wpływ wywiera po dziś dzień ów mit, wystarczy sięgnąć do współczesnej tematyki gier i filmów, sztuki i literatury.
Do tych legend i wizji nawiązywała również Trzecia Rzesza, kiedy to Heinrich Himmler, tworząc oddziały Werwolfu wpajał ich członkom ideologię identyczną z tą, którą wpajano berserkom: nie istnieje ktoś taki jak przyjaciel, a jeśli twoje zadanie zostało przez niego zagrożone, zwróć się przeciw niemu i w razie potrzeby go zabij!
Stempel tych wierzeń na chrześcijańskiej, białej, postfrankońsko-germańskiej kulturze liczącej 1500 lat (czyli spuściźnie Karola Wielkiego) widzimy w wielu pojęciach obecnych stale w języku, literaturze, sztuce, w pochodnych od terminu wilkołak, pół człowiek, pół wilk. Te konotacje o wyraźnym pejoratywnym, groźnym i szkodliwym znaczeniu spotykamy we wszystkich wierzeniach ludowych na obszarach sąsiadujących lub przenikających się z kulturą germańską czy postgermańską (Słowianie od Obodrytów, Wieletów, Łużyczan czy Polan po Czechów, Morawian, Serbów i Chorwatów, Litwini, mieszkańcy Pribałtyki itd.). Doskonale to widać na przykładzie przebadanych i opisanych mitologii Śląska i wierzeń ludowych Ślązaków (p. B. i A. Podgórscy, Mitologia Śląska, Wielka księga demonów polskich).
Paralele
Wojna, ekstaza, śmierć były naczelnymi wartościami tej mitologii, tych wierzeń i tej kultury. Nowotestamentowa Apokalipsa (bazująca na przekazach Starego Testamentu) doskonale się wpisała i poczęła funkcjonować na bazie germańskich mitów o końcu świata. Spokojny raj Walhalii, sławiąc śmierć w boju to idea podstawowa w myśleniu o wojskowych walczących ze złem, ginących na wojnie, w chwale. Walgind to wiecznie otwarta brama Walhalli, prowadząca do jej legendarnego wnętrza, którego ściany zdobią złote włócznie, a sufit złote tarcze. Ławy obłożone są zbrojami wojowników, wypełniającymi całą Walhallę. W dzień woje toczą nieustające bitwy, a wieczorem ucztują. Rycerze piją, jedzą i ćwiczą, aby w chwili końca świata stanąć do ostatecznej bitwy ze złem u boku Thora. Zło trzeba tylko wskazać, oznaczyć, nazwać.
Czyż nie taka mitologia, takie społeczne nastawienie i ekstaza nie towarzyszyły czasom, kiedy już zabrzmiał okrzyk Urbana II Deus lo volt wzywający i ogłaszający jednocześnie epokę wypraw krzyżowych? I czy taki klimat nie towarzyszył – przynajmniej na początku – krucjatom zarówno wśród możnych, rycerstwa i pospólstwa?
A jak to się ma do współczesnych misji zaprowadzenia na świecie zachodnich wartości: demokracji, liberalizmu, gospodarki opartej bezwzględnie o zysk i konkurencję wedle euroatlantyckich recept? Czy nie widać w tym wszystkich daleko idących, retrospektywnych paraleli?
Opisy przebiegu pierwszych wypraw krzyżowych – zwłaszcza tzw. ludowej pod wodzą Piotra z Amiens zwanego Piotrem Eremitą (lub Małym Piotrem) nie pozostawiają żadnych złudzeń co do pojmowania i materializacji owego złego, z którym ma walczyć rycerz Thora – teraz rycerz Chrystusa i Maryi.
Zarówno ta ludowa krucjata, jak i podążające za nią zasadnicze wojska krzyżowe pod wodzą czołowych możnowładców zachodnioeuropejskich: Ademara z Monteil (biskupa Le Puy), Gotfryda z Bouillon, Rajmunda z Tuluzy, Tankreda i Boemunda z Tarentu, Roberta z Flandrii, Emicha z Leisingen czy Roberta z Normandii naznaczały swą drogę do Palestyny pogromami i rzeziami wspólnot żydowskich. Kolonia, Reims, Spira, Wormacja, Moguncja, Neuss, Xanten, Ratyzbona, Praga i wiele innych miast leżących na trasach I krucjaty doświadczyły tych haniebnych i tragicznych wydarzeń (S. Runciman, Dzieje wypraw krzyżowych).
To jest pierwsza zapowiedź Holocaustu. Tu leżą jego źródła i głęboko jeszcze wówczas ukryte (co do skali zjawiska) przyczyny.
W tej perspektywie kim jest ów Europejczyk, do którego to pojęcia i związanego z nim systemu wartości wielu moich rodaków tak ochoczo i bezrefleksyjnie chce się zapisać? Czy mają tym decydującym elementem być owe wilcze wrota i parabola przeprowadzona od Akwizgranu do Brukseli, gdzie przed Parlamentem Europejskim stoi pomnik króla … Leopolda II? Tron Karola Wielkiego i pomnik tego bodajże największego zbrodniarza epoki kolonialnej, czasów, które pomnożyły niepomiernie dobrobyt białych Europejczyków to w znacznym stopniu esencja tego, co wypełnia pojęcie Europy i jej dokonań.
Te czasy, poczynając od Karola przez krzyżowe wyprawy, kolonizację świata z ludobójstwem w Kongu Leopolda - a w końcu dwie wojny światowe, jakie Europa zafundowała światu - zepchnęły resztę ziemskiej populacji w upodlenie, nędzę i poddaństwo. Warunki, w których często ludność tych regionów tkwi po dziś dzień, a jakość egzystencji miliardów ludzi pokazuje skutki kolonializmu, imperializmu Zachodu i eksploatacji w imię zysków, stanowiących sedno neoliberalnej gospodarki rynkowej.
I nawet Oświecenie, które w narracji jego twórców i filozofów-założycieli miało nieść wolność, swobody, godność i pełnię życia wszystkim ludziom, całej planecie, zostało spacyfikowane przez ten europejsko-chrześcijański mesjanizm. Misyjność chrześcijaństwa oraz opisany przez Karola Marksa kult przedsiębiorczości z zyskiem jako podstawowym kanonem działalności człowieka, musiały dać efekty w wymiarze imperialistycznych podbojów i bezwzględnej eksploatacji podporządkowanych terenów. Ta baza – religijna i klasowa – umożliwiła zachodnioeuropejskim kolonizatorom sprowadzić np. Państwo Środka do roli wielkiej palarni opium oraz folwarku, w którym liczne napisy przypominały Chińczykom, że: „psom i Chińczykom wstęp wzbroniony”. Czy Polakom nie przypomina to „Nur für Deutsche”?
Głoszenie wolności a wdrażanie jej w życie to jednak różne sprawy. Thomas Jefferson, jeden z ojców założycieli USA i autorów Deklaracji Niepodległości, żarliwy zwolennik Oświecenia i intelektualista był największym posiadaczem niewolników w rodzinnej Wirginii, a także (już na emeryturze, kiedy zajmował się doradzaniem swoim politycznym następcom) twórcą słynnej koncepcji prowadzenia amerykańskiej polityki znanej pod nazwą doktryny Monroe’a.
Inny oświeceniowiec, czynny rewolucjonista i jakobin, Jacques Nicolas Billaud-Varenne, który jako przedstawiciel Rewolucji z Paryżu wymuszał swego czasu na właścicielach latyfundiów w Gujanie Francuskiej i na Haiti uwolnienie czarnych niewolników, gdy osiadł w XIX wieku na Santo Domingo stał się jednym z najbogatszych plantatorów eksploatującym setki niewolników.
My, Polacy, też mamy swój kolonialny, ekspansywny i niechlubny epizod w historii: „Drang nach Osten”, czyli podbój a potem brutalna kolonialna eksploatacja (oparta także o klasową stratyfikację i religijną segregację) olbrzymich terenów Europy Wschodniej. To dzieje I RP jako oligarchii magnacko-szlacheckiej, jej działania na Podolu, Wołyniu, Ukrainie, Dzikich Polach itd. W tym przypadku jest jednak pewien szkopuł: to jedyny bodajże wypadek w historii, kiedy naród i państwo z kolonizatora stały się kolonizowanymi (rozbiory i potem ponad 120 lat bez państwowości). I RP to był kraj także skolonizowany wewnętrznie: klasa magnacko-szlachecka była „narodem wybranym” z państwowej zbiorowości, kolonizującym resztę populacji zamieszkującej I RP.
Osiągnięcia euroatlantyckiej cywilizacji
Wielu autorów wywodzi nazistowską hekatombę I połowy XX wieku (oraz profaszystowskie sympatie na Starym Kontynencie) właśnie z tych europejskich, imperialistycznych i postjudeochrześcijańskich wartości. I Holocaust – takich aktów masowego ludobójstwa Europejczycy dokonywali wielokrotnie w historii – nie był anomalią obcą tej cywilizacji. Odwrotnie, takie wydarzenia tkwią w jej naturze, a Holocaust był zwieńczeniem procesów zaczynających się pewnie u tronu Karola Wielkiego.
Dziedzictwo dokonań Karola oraz Leopolda spina klamrą i zamyka sporą część europejskich wartości, tradycji, praktyk, a ideologia Adolfa Hitlera jest niczym wisienka na tym cywilizacyjnym torcie „osiągnięć” euroatlantyckiej cywilizacji.
Należy do nich m.in. zdobycie Jerozolimy w 1099 r. przez I wyprawę krzyżową, rzeź dokonana przez krzyżowców w Konstantynopolu w 1204 (IV krucjata), Armagedon uczyniony autochtonom w Nowym Świecie zarówno przez katolików jak i protestantów, wytępienie miejscowej ludności na Kanarach (Guanczowie), Tasmanii (lud Palawah) czy Australii, kolonizacja Afryki (np. bitwa pod Omdurmanem, Wielki Trek Burów itd.), powstanie sipajów w Indiach czy bokserów w Chinach, podbój dzisiejszej Namibii przez Niemców (pacyfikacja Namów i Herero przez wojska von Trothy) i dziesiątki, setki podobnych wydarzeń. Handel niewolnikami i te 20-30 mln (?) ludzi wywiezionych z Czarnego Lądu do Nowego Świata, gdzie docierało tylko 50-60% tych nieszczęśników - to następne niezbyt świetlane oblicze terminu Europejczyk.
Ci, którzy nie przeżyli morderczych warunków transportu przez Atlantyk stłoczeni w lukach statków, stawali się pożywieniem dla ryb oceanicznych. Zresztą ubezpieczenia tego procederu – i to dość wysokie z racji niebezpieczeństw czyhających ze strony piratów – skłaniały często załogi statków niewolniczych do zatapiania jednostek razem z żywym ładunkiem i uzyskiwania w ten sposób wysokich odszkodowań od towarzystw ubezpieczeniowych.
Ostatnim echem euroatlantyckiego, imperialistycznego paternalizmu były jeszcze w latach 60. i 70. XX wieku praktyki przymusowego odbierania dzieci Aborygenom w Australii czy Inuitom i Indianom w Kanadzie. Wychowywano ich na cywilizowanych, kulturalnych białych ludzi, gdyż kultury nieeuropejskich narodów i społeczności uważano a priori za gorsze, nadające się do zniszczenia i wyrugowania.
Nie bez przyczyny w 1994 r. ówczesny premier kraju klonowego liścia, Stephen Harper, kajając się przed obywatelami Kanady nieeuropejskiego pochodzenia, powiedział: „Od końca XIX wieku do 1969 roku ponad 150 tys. dzieci odebrano rodzicom i umieszczono w przyzakonnych sierocińcach, gdzie poddawane były psychicznej i seksualnej przemocy”.
W Australii, tej enklawie cywilizacji białego człowiek na Antypodach (dziś autochtoni australijscy to resztki pierwotnych mieszkańców szóstego kontynentu żyjący na absolutnym marginesie), do owych praktyk dodawano przymusową sterylizację, bądź kastrację dzieci aborygeńskich tak, aby nie było przyrostu naturalnego wśród rdzennej ludności.
Takie oto twarze pokazuje pozaeuropejskim kulturom zachodnia cywilizacja, o czym się dziwnie milczy. A to też przecież jest lwia część tożsamości europejskiej.
Współczesną formą kolonializmu (oprócz gospodarczego uzależnienia) jest też szerzenie zasad demokracji, wolności i praw człowieka w imię prawdy oraz europocentrycznie pojmowanego uniwersalizmu. Szerzenie siłą militarną lub/i przy pomocy wyrafinowanych technik, zachodnich korporacji, asymetrycznego prawa międzynarodowego.
Państwo Karola Wielkiego od samego początku było prawdziwym grabieżcą. Potem cały Zachód po prostu kontynuował te tradycje. Dlatego dziś przemilczanie tych faktów i praktyk jest niczym innym jak kolejną wersją kolonializmu. To współczesna kolonizacja historii świata w eurocentrycznej lub dziś euroatlantyckiej wersji. Kolonizacja pamięci, świadomości i tożsamości.
Droga dla Europy
Długie trwanie to termin opracowany przez Fernanda Braudela (przypomniany ostatnio w naszym kraju m.in. przez Jana Sowę i Andrzeja Ledera) oznaczający perspektywę czasową, w której dokonują się przemiany cywilizacyjne i religijne.
Z perspektywy długiego trwania większość wydarzeń politycznych jest nieistotna, a wręcz niezauważalna. W tej koncepcji wydarzenia polityczne, militarne, symboliczne stanowią najpłytszą warstwę historii, którą najłatwiej usunąć. Na głębszym poziomie znajdują się procesy gospodarcze. Natomiast przemiany cywilizacyjne i religijne budują poziom najgłębszy, będący zarazem najważniejszym dla zrozumienia całości dziejów. Mają one najważniejsze znaczenie tak dla tożsamości, jak i systemu wartości panującego w danej zbiorowości. I którym to wartościom jej członkowie hołdują.
Ten tekst nie ma na celu obalania idei zjednoczonej Europy. Jako euro-entuzjasta jestem za scalaniem się Starego Kontynentu. Ale raczej bym był za integracją w ramach megakontynentu jakim jest Eurazja. Bo Europa, w wymiarze imperium Karola Wielkiego (i tak ją postrzegają elity z Londynu, Paryża, Berlina, Hagi, Brukseli, Monachium czy Wiednia) pozostaje zachodnim skrajem, półwyspem (geograficznie) tego olbrzymiego obszaru rozciągającego się od Pacyfiku po Atlantyk.
W tym tkwi szansa utopienia tych europejskich snów o hegemonii białej rasy, chrześcijaństwie jako religii stanowiącej clou rozwoju duchowego ludzkości, demokracji liberalnej w stylu anglosaskim (zachodnioeuropejskim) jako metrze z Sevres porządku światowego. I traktowanie wszystkiego co jest poza obszarami dawnego imperium karolińskiego jako peryferii czy terenów do kolonizacji: gospodarczej, politycznej, kulturowej itd. Prawa człowieka, humanizm, internacjonalizm – tak, ale na zasadach równoprawnego partnerstwa i balansu wszystkich wartości.
Yohendra Yadova z indyjskiego Instytutu Demokracji Porównawczej występując podczas Forum na Recz Demokracji w Warszawie (czerwiec 2000) powiedział: „Przyszłość nie może być jednokierunkową ulicą. Nie można się zgodzić na to, żebyśmy przyjęli dokument, który napisaliście w Nowym Jorku. W nowojorskiej optyce, wyrażając nowojorskie wartości. My też mamy coś do dodania”.
W tej też optyce należy rozpatrywać takie projekty czy pomysły na przyszłość jak chiński Nowy Jedwabny Szlak (ze wszystkimi mutacjami) czy wizję prof. Siergieja Karaganowa o Związku Gospodarczym Unii i Rosji. Czyli po pierwsze – rezygnacja z zachodnio-eurocentryzmu, po drugie – porzucenie imperializmu i militaryzmu, po trzecie – Eurazja nie Ameryka oraz po czwarte - wyzbycie się narodowo-rasistowskiego kulturowego paternalizmu. Czyli tylko internacjonalizm jest drogą dla Europy jak również dla świata – jak mówi prof. Bruno Drweski z Sorbony.
Radosław S. Czarnecki
Jest to druga, ostatnia część eseju Co znaczy być Europejczykiem. Pierwszą zamieściliśmy w numerze 11/19 SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 6
Siła modeli maszynowego uczenia się wynika z możliwości wykrywania relacji statystycznych, które często są niedostrzegalne dla człowieka. One same — a nie tworzący je ludzie — określają swoje metody postępowania i sposoby podejmowania decyzji. Dlatego modele te często nazywa się czarnymi skrzynkami. Ta cecha sprawia, że są rzekomo bardziej obiektywne niż ludzie, ale ich rozumowanie jest często nieprzejrzyste i sprzeczne z ludzką intuicją, nawet w ocenie ich twórców.
Na przykład autorzy algorytmów do diagnozowania zakażeń covidem użyli jako grupy kontrolnej obszernej bazy zdjęć rentgenowskich przedstawiających zwykłe zapalenie płuc — jak się okazało, pochodzących od dzieci w wieku od jednego do pięciu lat. W rezultacie stworzone modele nauczyły się odróżniać płuca dzieci od płuc dorosłych, a nie płuca dotknięte covidem od płuc zajętych zwykłym zapaleniem.
Systemy tego typu są tajemniczymi bytami o nieznanych ścieżkach rozumowania. Nie dość, że automatyczne systemy są nieprzeniknione od strony technicznej, to jeszcze ludzie, na których życie mają one największy wpływ, rzadko zdają sobie sprawę z tej tajemniczości.
Sposób, w jaki wprowadzono algorytmy do naszego społeczeństwa, spowodował erozję indywidualnej autonomii człowieka, ale także zmniejszył siłę i decyzyjność instytucji reprezentujących nasze interesy, a zatem doprowadził do transfiguracji całego społeczeństwa.
Osobom świadomym tego, że jakieś algorytmy podejmują decyzje wpływające na ich życie, zwykle odmawia się wiedzy o wewnętrznym działaniu systemów (z punktu widzenia prywatnych firm — stanowiącym ich własność intelektualną), a ślepa wiara instytucji publicznych w skuteczność oprogramowania lub zwykła niewiedza urzędników utrudniają tym ludziom dochodzenie sprawiedliwości. Gdy komputer czegoś nam odmawia, wpadamy w błędne koło. Utrata poczucia autonomii i kontroli sprawia, że trudniej wziąć odpowiedzialność za własne postępowanie. Trudno też przypisać winę i wymierzyć karę osobom lub korporacjom, które przerzucają odpowiedzialność na oprogramowanie korzystające ze sztucznej inteligencji. W końcu maszyny nie da się postawić przed sądem.
W latach 80. XX wieku stanfordzki psycholog Albert Bandura uznał poczucie własnej skuteczności — przekonanie o tym, że mamy kontrolę nad własnymi działaniami i ich konsekwencjami – za wrodzoną cechę ludzkiej natury i nieodłączny czynnik ewolucji naszego gatunku. Jak mówił, człowiek kształtuje swoje okoliczności życiowe i otoczenie społeczne, a nie jest wyłącznie ich wytworem.
Bandura dowodził, że ludzie wywierają wpływ na otoczenie na trzy sposoby: osobiście, przez przedstawicieli oraz jako kolektyw. W ogólnym sensie przedstawicielami są osoby posiadające specjalistyczną wiedzę lub zasoby — jak lekarze, funkcjonariusze aparatu przymusu lub członkowie wybieralnych władz — wskazane przez nas, by wypowiadać się w naszym imieniu, natomiast kolektyw dysponuje wspólną pulą wiedzy i środków nacisku, by kształtować lepszą przyszłość dla wszystkich swoich członków.
Filozofowie uważają, że w ostatecznym rozrachunku wolność człowieka zależy od siły poczucia własnej skuteczności — od zdolności postrzegania podejmowanych działań i odczuwanych pragnień jako własnych, a także przekonania o posiadanej swobodzie kreowania zmian. Systemy sztucznej inteligencji w mniejszym lub większym stopniu na wiele różnych sposobów naruszają to poczucie, wywołując w nas wrażenie osłabienia własnej sprawczości, a w skrajnych przypadkach — nawet utraty wolnej woli.
Jako społeczeństwo znaleźliśmy się więc w kłopotliwym położeniu. Sposób zarządzania sztuczną inteligencją i innymi algorytmami statystycznymi w nadchodzących latach będzie miał ogromny wpływ na nas wszystkich. Brakuje nam jednak narzędzi do kontrolowania nadchodzących zmian. Nie do końca nawet rozumiemy, na czym ten wpływ będzie polegał. Nie potrafimy zdecydować, jakie wartości moralne chcemy zakodować w tych systemach. Nie możemy dojść do porozumienia w kwestii tego, jakie mechanizmy kontrolne chcemy narzucić systemom AI. Kolektywnie zrzekamy się własnego autorytetu moralnego na rzecz maszyn.
Paradoksalnie systemy sztucznej inteligencji doprowadziły jednak nieoczekiwanie do wzmocnienia kolektywnego poczucia sprawstwa. Kiedy bowiem ludzie poczuli się ograbieni z indywidualnej zdolności do kierowania własnym postępowaniem i własną uwagą, zdali sobie sprawę z nieodłącznych cech zautomatyzowanych systemów (takich jak nieprzejrzystość, brak elastyczności, nieustanna zmienność i brak uregulowania) i zaczęli łączyć się w grupy, by walczyć z maszynami o odzyskanie poczucia człowieczeństwa.
Refleksja nad triumfalnym pochodem sztucznej inteligencji umożliwia dostrzeżenie dysproporcji sił i ruch w stronę przywrócenia równowagi. W końcu czy bez tego wciąż jeszcze będziemy ludźmi?
Madhumita Murgia
Jest to fragment książki W cieniu AI Madhumity Murgii wydanej przez Wydawnictwo Port. Jej recenzję zamieszczamy w tym numerze SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2545
Święty kocha Boga, życia mu nie szkoda.
Kocha bliźniego, jak siebie samego.
Kto się nawróci, ten się nie smuci.
Każdy święty chodzi uśmiechnięty.
Tylko nawrócona jest zadowolona.
Każda święta chodzi uśmiechnięta.
Arka Noego
Takie przesłanie kierowane do dzieci i młodzieży w początku XXI wieku niosą teksty zespołu Arka Noego, który często pokazywała publiczna telewizja. Zespół występował na licznych imprezach okolicznościowych, także w Watykanie u Jana Pawła II.
Agnes Gonxha Bojaxhiu, czyli Matka Teresa z Kalkuty (1910 – 1997) to Albanka pochodząca z Macedonii, symbol (jak na razie) bezinteresownego poświęcenia i altruizmu na rzecz biednych, opuszczonych, wykluczonych i chorych. Święta Kościoła katolickiego (od 2016), laureatka nagrody Templetona (1973) i Pokojowej Nagrody Nobla (1979). Jako święta, kanonizowana przez Franciszka, jest wzorem postępowania dla wszystkich katolików na Ziemi. Ludzie szukają bowiem – zwłaszcza dziś – drogowskazów moralnych, autorytetów, przewodników w spluralizowanym, zakażonym wolnością świecie, demokratycznej i chaotycznej rzeczywistości, niezawodnych guru pomagających kroczyć pewnie przez życie, o czym pisze Kenneth L. Woodward, katolicki dziennikarz Newsweeka (1964-2002), także szef jego działu religijnego.
Wokół niej od dawna krążyły nie tylko pochlebne, apologetyczno-hagiograficzne i tanie powiastki, niczym średniowieczne żywoty świętych. O milionach na kontach zgromadzenia założonego przez świętą Albankę, o posiadaniu tajnych kont, od których nie były odprowadzane jakiekolwiek podatki, o wymuszanych w sposób perfidny (ludzie u progu śmierci, nieuleczalnie chorzy) darowizn na rzecz zgromadzenia, bądź konspiracyjnych konwersji na katolicyzm, o odmowie podania leków przeciwbólowych cierpiącym i umierającym w hospicjach, o kategorycznym i brutalnym niekiedy obchodzeniu się z kobietami dokonującymi dramatycznie zabiegu przerwania ciąży (co w biednych Indiach i slumsach Kalkuty, gdzie mieściło się centrum Zakonu Misjonarek Miłości było powszechne) – też było wiadomo. Ale mniej, co nie znaczy, że ta wiedza była utajniona. Mówili i pisali na ten temat wiele lat przed kanonizacją i później tzw. nowi ateiści w rodzaju Coyne’a, Dawkinsa czy Hitchensa i inni. Wiele z tych informacji można było potraktować jako zasadnicze materiały dla wystąpienia advocatus diaboli podczas procesu beatyfikacyjno-kanonizacyjnego.
Dogłębnie opisywała te fakty m.in. prof. Geneviève Chénard z Wydziału Psychoedukacji Uniwersytetu Montrealskiego, Serge Larivée, Carola Sénéchal w Studies in Religion, czy hindusko-brytyjski lekarz i dziennikarz, pisarz Aroup Chatterjee (liczne książki o Matce Teresie, publikacje m.in. w Sternie).
Ekspresowa kanonizacja
Dlaczego Jan Paweł II tak silnie dążył do tego, aby beatyfikacja Matki Teresy odbyła się w ekspresowym tempie? (Podobnie było z Josemarią Escrivą de Balaguerem i Marcialem Macielem Degollado - choć Meksykanin jeszcze żył, gdy Wojtyła zmarł, ale seksualne megaskandale wokół założyciela Legionu Chrystusa były w Watykanie dobrze znane). Wynikało to z bardzo podobnej u tych osób wizji religijności i Kościoła oraz charakteru neoliberalnych mediów. Skomercjalizowane, nastawione wyłącznie na zysk media, bezrefleksyjnie uczyniły z Matki Teresy świętą za życia, podobnie jak założycieli Opus Dei i Legionu Chrystusa.
Papież z Polski bardzo doceniał to, co Matka Teresa osiągnęła dla Kościoła: pieniądze, popularność, ludyczną religijność, manifestacyjność, maryjną pobożność (co było potrzebne do utrwalania tradycyjnej roli kobiety w patriarchalnym społeczeństwie).
Niewątpliwie wyniesienie Albanki na ołtarze jako symbolu poświęcenia, miłosierdzia, działalności charytatywnej na rzecz ubogich i wykluczonych miało zjednać Kościołowi przychylność świata. Ostatecznie, dzięki swojemu wizerunkowi medialnemu stała się ikoną kultury popularnej, nośnikiem i propagatorką określonej wizji katolicyzmu. Katolicyzmu pozbawionego jakiejkolwiek refleksji i autokrytycyzmu.
Fałszywy wizerunek
Geneviève Chénard pisze: Wszystko zaczęło się podczas zajęć z etyki, które prowadziliśmy na Uniwersytecie w Montrealu. Omawialiśmy ze studentami kwestię altruizmu, zastanawialiśmy się, czy istnieje autentyczny altruizm. Kiedy mowa o altruizmie natychmiast przychodzi na myśl Matka Teresa, będąc w oczach całego świata symbolem altruizmu. Zaczęliśmy czytać wszystko, co na jej temat napisano i ze zdziwieniem zorientowaliśmy się, że większość książek to hagiografie, niewielka część stara się zachować obiektywizm, natomiast krytycznych prac jest bardzo niewiele.
Jak człowiek może być tak doskonały? Jak to możliwe, że jej działalność rozwijała się w świecie bez żadnej głębszej analizy tego, co ona właściwie robiła? Ta jednomyślność zaczęła nas zastanawiać. Kiedy natrafiliśmy na informację, że Jan Paweł II przyspieszył jej proces beatyfikacyjny – co było działaniem bezprecedensowym – postanowiliśmy przyjrzeć się temu z bliska. Analiza literatury przedmiotu polega na zgromadzeniu wszystkich możliwych tekstów, jakie się na dany temat ukazały. Ciekawe było spojrzenie nie tylko na hagiografie, ale także na prace obiektywne i krytyczne – i uwzględnienie tej perspektywy w szerokim kontekście.
W książce Misjonarska miłość Christopher Hitchens pisał dużo o kontrowersyjnych poglądach Matki Teresy w przedmiocie cierpienia.
Na początku zespół prowadzony przez prof. Chénard był bardzo zaskoczony tezami Hitchensa. Natrafiono potem jednak szybko na prace innych autorów, jak na przykład Aroupa Chatterjee, którzy Hitchensa nie cytowali, ale ich diagnozy były bardzo podobne.
Zapoznaliśmy się także z relacjami wielu lekarzy, którzy odwiedzali domy prowadzone przez Zgromadzenie Matki Teresy i opowiadali, że nie stosowano tam praktycznie żadnych środków przeciwbólowych, a raz użyte strzykawki przepłukiwano w zimnej wodzie i stosowano ponownie. Bardzo wiele z tych informacji wskazuje, że Matka Teresa traktowała biednych i chorych przede wszystkim w zgodzie ze swoimi dogmatycznymi wierzeniami, nie zaś tak, jak to przedstawiały i przedstawiają media.
O tajnych kontach, na których Matka Teresa przetrzymywała duże sumy pieniędzy pisał Chatterjee w książce Mother Theresa: The Final Verdict. Informacje na ten temat znaleźć można też w jego tekście pt. „Matka Teresa. Gdzie są jej miliony?” opublikowanym w 1998 roku w niemieckim magazynie Stern. Historie wielu byłych misjonarek potwierdzają, iż około pięćdziesięciu sióstr musiało odpisywać darczyńcom na pytania, co dzieje się z ich pieniędzmi. Większość jednorazowych wpłat wynosiła więcej niż 50 000 dolarów.
Tylko 5% procent wszystkich pieniędzy szło na opiekę. Cała reszta została przeznaczona na budowę domów dla sióstr misjonarek, albo przejęta przez Watykan. Warto tu przywołać wypowiedź Matki Teresy z 1981 roku, pokazującą jej poglądy na biedę i cierpienie: „Uważam, że to piękne, kiedy biedni akceptują swój los, doświadczając męki Chrystusa. Myślę, że cierpienie biednych ludzi bardzo pomaga światu”.
Z tego, co mówiły byłe misjonarki i z badań przeprowadzanych przez dziennikarzy wynika, że Matka Teresa dysponowała majątkiem wynoszącym ponad 100 milionów dolarów. Wobec takiego bogactwa nic nie tłumaczy faktu, że misjonarki nie miały leków przeciwbólowych dla chorych, czy jednorazowych strzykawek.
Z drugiej strony trzeba powiedzieć, że Matka Teresa zainspirowała wielu ludzi do działalności dobroczynnej. Chodzi jednak o to, żebyśmy nie rozmawiali wyłącznie o intencjach, ale także o ich realizacji. Pragnienie pomagania i pomaganie ludziom w taki sposób, jaki jest im naprawdę potrzebny, to dwie zupełnie różne rzeczy.
Podtrzymywanie legendy
Pisze się o sprawie cudu, który wymagany był do beatyfikacji. Watykan zignorował opinie lekarzy, którzy twierdzili, że cudowne wyleczenie było związane z zaleconą przez nich kuracją, a nie tzw. wstawiennictwem Matki Teresy. Dla Kościoła była świętą, a dla kultury popularnej - ikoną.
W latach 1967–68 dziennikarz BBC Malcolm Muggeridge przebywał w Kalkucie. Miał zamiar nakręcić film o Matce Teresie. W tamtym czasie była ona praktycznie nieznana. Jedną ze scen Muggeridge chciał zrealizować w domu, w którym przebywali umierający – ale nie było tam wystarczającego oświetlenia. Kamerzysta zaproponował więc, że mogą użyć nowoczesnej taśmy Kodaka, która jest znacznie bardziej czuła niż zwykła. Kiedy okazało się, że wszystko działa jak należy, Muggeridge stwierdził, że to nie film Kodaka, ale boskie światło, którym emanowała Matka Teresa, umożliwiło nakręcenie zdjęć. Kamerzysta był zdania, że to zasługa Kodaka, ale Muggeridge włączył ten „cud” do swojego filmu. Od tego momentu zaczyna się medialna kariera Matki Teresy – od tego też momentu dotacje na rzecz jej organizacji zaczynają błyskawicznie rosnąć.
Watykan się do tego „cudu” jeszcze nie odniósł. Natomiast Kościół w Quebecu opublikował oświadczenie, że choć Matka Teresa nie była z pewnością doskonała, to powinniśmy mieć pełne zaufanie do tego, co robiła, ponieważ w 1979 roku otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla.
Cudowne zyski
Niedawno w mediach pojawiła się informacja, że władze Indii rozbiły gang sprzedający dzieci, prowadzony przez katolickie Misjonarki Miłości. Siostry zakonne sprzedawały dzieci za 550 - 1450 dolarów. W świetle tego skandalu Hindusi chcą zlikwidować nagrody imienia świętej Matki Teresy i pozbawić ją pośmiertnie honorów za serię przestępstw i handel ludźmi. Burzyć zamierza się też jej pomniki.
Czy Kościół będzie rewidował kanonizację Matki Teresy z Kalkuty?
Mocno wątpliwa jest taka teza. Wszystkie te fakty - może oprócz handlu dziećmi - były przecież wcześniej znane, przed kanonizacją. Więc gdyby miały jakkolwiek wpłynąć na uświęcenie Albanki, nie doszłoby do niej.
Wiedziano przecież i o skomercjalizowaniu niebieskiego wzoru sari Misjonarek Miłości (jest ich ok. 3 tysięcy na świecie). Sari tkali ręcznie trędowaci ze schroniska na obrzeżach Kalkuty prowadzonego przez zgromadzenie Matki Teresy. Wraz z pop-kulturową popularnością przyszłej świętej trójpaskowy wzór sari był wykorzystywany handlowo, stał się częścią pop-kultury i przedmiotem reklamy.
Przed kanonizacją Matki Teresy Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zadała sobie trud wysłuchania dwóch autorów książek przedstawiających ją w niekorzystnym świetle. Do złożenia zeznań przeciwko beatyfikacji zaproszono wspomnianego już Christophera Hitchensa i Aroupa Chatterjee z Kalkuty. W swoich zeznaniach zwrócił on przede wszystkim uwagę na rozpowszechniane przez misjonarkę pospolite kłamstwa: „Chciałbym podkreślić, że Matka Teresa nie była osobą prawdomówną; kłamała nawet w swoim przemówieniu z okazji wręczenia jej Pokojowej Nagrody Nobla. Dała w nim między innymi do zrozumienia, że misjonarki z jej zakonu przeszukują ulice Kalkuty w poszukiwaniu nędzarzy, co jest wierutnym kłamstwem. (…) Powiedziała także, że wśród ubogich kobiet z Kalkuty nie zna ani jednej, która poddałaby się aborcji. To jest również groteskowe kłamstwo. Matka Teresa była często wręcz wściekła z powodu nazbyt jej zdaniem swobodnego stosunku mieszkańców Kalkuty do przerywania ciąży”.
Jak widać – i to nie jest tylko przykład Matki Teresy - religia (i instytucje oraz struktury będące jej instytucjonalną emanacją) także może się stać polem dla pomnażania zysków, osiągania władzy i wpływów. Wystarczy do tego celu użyć manipulacji i propagandy, nie mówiąc już o tym, że na cynicznie wykorzystywanej empatii też można zbić spory kapitał.
Radosław S. Czarnecki