Ekonomia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1337
W Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie 16.05.19 odbyła się konferencja naukowa poświęcona stworzeniu i wprowadzeniu do polskiej gospodarki 25 lat temu "Strategii dla Polski" autorstwa prof. Grzegorza Kołodki. Konferencję otworzył gospodarz uczelni, prof. Andrzej Koźmiński, którego wystąpienie publikujemy poniżej.
Przypadła mi dziś w udziale rola otwierającego obrady czyli odźwiernego. Odźwierny powinien pokłonić się gościom i powitać ich, co niniejszym czynię. Jako stary odźwierny szczególnie witam Profesora Kieżuna. Na tym w najczęściej rola odźwiernego w teatrze się kończy. Ale różne bywają scenariusze. Na przykład w Makbecie znajdziemy następujący opis roli odźwiernego: „odźwierny śmiesznie się gramoli przy bramie, gada niby złośliwie”. Postanowiłem pójść przez chwilę tą drogą w granicach czasowych teatralnego epizodu.
Zacznę od wyrażenia podziwu dla „Strategii dla Polski”. Ta koncepcja zadziałała. Ale to sytuacja absolutnie wyjątkowa. I dlatego interesuje mnie przede wszystkim pytanie: jak to było możliwe? Jaki układ instytucjonalno-personalny i zapewnił jej sukces? Jakie były mechanizmy zarządzania rozsądną zmianą? To według mnie znacznie ciekawsze i ważniejsze, aniżeli znana treść i bilans efektów.
Na tle tego stwierdzenia rodzi się fundamentalne pytanie: czy da się dzisiaj powtórzyć Strategię dla Polski? Aby na nie odpowiedzieć, trzeba zdać sobie sprawę z tego, że wszystkie trzy słowa składające się na ten koncept mają dziś zupełnie inne znaczenie niż 25 lat temu.
Pojęcie strategii zmieniło swoje znaczenie radykalnie w ciągu ostatnich 25 lat. W warunkach uogólnionej niepewności politycznej, geopolitycznej, technologicznej, rynkowej przestało się odnosić do konkretnych przedsięwzięć biznesowych, a jedynie do ogólnych koncepcji tworzenia i przechwytywania wartości. Całkowitym anachronizmem wydają się koncepcje „narodowych czempionów” itp., zwłaszcza kontrolowanych przez państwową biurokrację. Vide - nieszczęśliwy, choć kolosalnie kosztowny francuski romans z elektroniką, czy włoska Cassa Per il Mezzogiorno.
Małe słówko „dla” także zasługuje na uwagę we współczesnych realiach społeczno-politycznych. Oznacza ono, że ktoś (eksperci) przygotował dla kogoś (społeczeństwa, narodu) strategię do zrealizowania. Kojarzy mi się to z tytułem, bo nie z treścią, niegdysiejszego filmu Stanisława Lenartowicza „Pigułki dla Aurelii”. Otóż Aurelia nie chce pigułek, chce wyłącznie cukierków. Aurelia nie wierzy lekarzom ani farmaceutom, którzy przekonują, że w dłuższym czasie cukierki szkodzą. Aurelia skłania się ku antyszczepionkowcom i płaskoziemcom. I to ona decyduje. Nie chce, by elity przygotowywały dla niej pigułki. Aurelia sama wie lepiej, trzeba tylko prawidłowo odczytać jej życzenia.
Także i pojęcie „Polska” ma dziś zmienione znaczenie. Bez względu na taką czy inną retorykę, międzynarodowe, a nawet globalne łańcuchy zaopatrzenia funkcjonują i zacieśniają się realnie, podobnie jak międzynarodowe (a zwłaszcza europejskie) sieci wzajemnie wiążących zobowiązań. Polska nie jest dziś w stanie samodzielnie określić swojej strategii (a ściślej - długofalowych programów) w takich kluczowych obszarach jak: energia, transport, ochrona środowiska, polityka handlowa czy finansowa. Drogą są multilateralne negocjacje. Bełkotliwych, a zwłaszcza chełpliwych, monologów nikt poważny słuchać nie będzie.
Na koniec ośmielę się powtórzyć raz jeszcze pytanie, które zadałem 25 lat temu: „Kto zrealizuje Strategię dla Polski?”. Nie widać tego demiurga ani w wymiarze politycznym, ani instytucjonalnym.
Nadchodzą halabardnicy i głowni bohaterowie. Pora kończyć kwestię odźwiernego, który powinien schować się do swojej budki przy bramie. Drzwi do agory (przez małe a) są otwarte…
Andrzej Koźmiński
Relację z tej konferencji pt. „Refleksje ekonomistów” zamieszczamy w tym numerze SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1174
Wraz z wybuchem pandemii koronawirusa na salony powróciła globalizacja, która jak się wydawało wyszła z mody, czy to z powodu przyzwyczajenia, czy też rutyny globalnych powiązań. A to właśnie coraz bardziej intensywne powiązania o różnym charakterze – produkcyjnym, handlowym, kapitałowym, inwestycyjnym, technologicznym, społecznym czy kulturowym – są przejawem zachodzących procesów globalizacji. Prowadzą one do transformacji gospodarki światowej w zintegrowany system rynków wskutek liberalizacji przepływów towarów, usług, kapitału i ludzi.
Siła sprawcza zachodzących procesów ma niewątpliwie wymiar ekonomiczny z powodu postępu naukowo-technicznego, rosnącej konkurencji międzynarodowej oraz polityki ekonomicznej. Ściślejszą integrację państw oraz ludzi spowodowała w pierwszej fazie globalizacji głównie redukcja kosztów transportu, a w drugiej ograniczenie kosztów telekomunikacji oraz zniesienie barier w przepływach dóbr, usług, kapitału, wiedzy oraz ludzi w wymiarze światowym.
Rozprzestrzenianie się COVID-19 w 2020 r. ukazało, jak nigdy przedtem, ogrom istniejących powiązań i współzależności, a jednocześnie wrażliwość na zakłócenia podmiotów współczesnej gospodarki światowej. Co więcej, społeczność ludzka we wszystkich zakątkach globu została skonfrontowana z niepewnością, bezradnością, nieoczywistością, niewiedzą, a wreszcie kruchością życia na Ziemi.
Braliśmy za pewnik, że możemy latać do każdego zakątka globu – byliśmy nawet w stanie zrobić to bardzo tanio. Wiedzieliśmy również, że możemy kupić towary z całego świata, a za pośrednictwem gigantów handlu elektronicznego, takich jak Amazon czy JD, przesyłkę otrzymać w ciągu 24 godzin. Tak przekonywano mnie w siedzibie JD w Pekinie jeszcze w grudniu 2019 r. zapewniając, że jeśli miejsce dostawy będzie trudno dostępne, zamówienie dostarczy dron.
Zakup chilijskiego łososia, węgierskiego tokaja czy szwajcarskiego sera gruyère – czy to pod wpływem kaprysu, efektu demonstracji, upodobania czy gustu – dokonywany jest przez większość konsumentów bez pogłębionej refleksji nad drogą finalnego produktu w ramach łańcucha dostaw.
Motyw do zastanowienia
Koronawirusowa rzeczywistość zamknięcia krajów, ograniczeń w podróżach międzynarodowych, a nawet przekształcania luksusowych jachtów w szpitale, wydała się więc absolutnie surrealistyczna. Skłoniła nas jednak do zastanowienia, czy globalizacja aby nie zaszła za daleko? Czy może jest w odwrocie? Czy powinniśmy przemyśleć zarówno wybory konsumpcyjne, jak i procesy produkcyjne i cofnąć się do tradycyjnego modelu „przewagi komparatywnej”? Czy mamy alternatywę?
Wywołała też refleksję, czy aby nie zmierzamy w kierunku modeli autorytarnych, które wydają się niektórym bardziej atrakcyjne, bądź skuteczne w czasach kryzysów? I czy kontrola ludzi – przemieszczania się, nawyków żywieniowych, zwyczajów, temperatury ciała, bądź ciśnienia krwi – stanie się normą? Chociaż to tylko przypuszczenia, istnieją uzasadnione obawy dotyczące nierespektowania swobód obywatelskich w nowej rzeczywistości.
Zaistniała sytuacja, choć niewątpliwie wyjątkowa, nie jest jednak czymś czego nie mogliśmy się spodziewać.
Pierwszy zimny prysznic globalizacji miał miejsce w Azji Wschodniej już w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, wraz z załamaniem się tamtejszych rynków finansowych. Wprawdzie dotknął wówczas głównie rynki wschodnioazjatyckie, ale reperkusje były odczuwane również w innych częściach świata.
Azjatycki kryzys finansowy lat 1997/1998 uświadomił poszczególnym krajom regionu, że całkowite otwarcie rynków finansowych nieprzygotowanych na dużą skalę liberalizacji okazało się destabilizujące dla gospodarek. Utwierdzono się tym samym w przekonaniu o konieczności ich regulacji zarówno ze strony państwa, jak i o potrzebie kooperacji regionalnej o charakterze multilateralnym.
Otwarcie na swobodny przepływ kapitału nie zostało bowiem poprzedzone odpowiednimi regulacjami instytucjonalnymi i prawnymi, niezbędnymi do sprawnego i bezpiecznego funkcjonowania zarówno sektora finansowego, jak i całych gospodarek.
Kluczowa okazała się więc z jednej strony rola państwa w tworzeniu warunków sprzyjających uczestniczeniu w procesach otwarcia i liberalizacji gospodarek, z drugiej zaś organizacji międzynarodowych. Ważne bowiem było, aby podczas liberalizacji została zachowana pewna sekwencja działań, kolejność realizacji poszczególnych etapów programu reform gospodarczych, a w razie sytuacji kryzysowych – skoordynowane działania zaradcze w wymiarze regionalnym.
Wnioskiem - system regionalny
Z ówczesnego kryzysu można wyciągnąć cztery główne wnioski.
Po pierwsze, kryzys bardzo mocno ujawnił zagrożenia związane z procesami globalizacji, wskazując na brak zasadności całkowitego otwarcia i liberalizacji, przede wszystkim w odniesieniu do przepływów kapitałowych gospodarek na to nieprzygotowanych. Otwarcie rynków azjatyckich na procesy globalizacji, liberalizacja handlu międzynarodowego i rynków finansowych uwrażliwiła kraje regionu na fluktuacje na rynku światowym, a stopień uzależnienia od rynków zagranicznych okazał się destruktywny.
Po drugie, kryzys uzewnętrznił silne powiązania funkcjonalne gospodarek Azji Wschodniej i prawdziwą skalę ich integracji gospodarczej, a w rezultacie wrażliwość na sytuację w krajach regionu i szybkie przenoszenie się sytuacji kryzysowych.
Po trzecie, kryzys finansowy okazał się przełomowy dla zacieśniania współpracy regionalnej w Azji Wschodniej. Uwidocznił on bowiem potrzebę regionalnych mechanizmów reagowania na kryzys i uniknięcia przenoszenia się sytuacji kryzysowych, tzw. „efektu zarażania”.
W rezultacie wzmocniono współpracę w szerszych granicach Azji Wschodniej oraz podjęto kroki mające przeciwdziałać przyszłym załamaniom. Rozpoczęto dialog w formule ASEAN+3, a więc krajów ASEAN z Chinami, Koreą Południową oraz Japonią; podjęto inicjatywy w odniesieniu do rynków finansowych, w tym Inicjatywę z Chiang Mai, czy jej multilateralizację, jak również zaproponowano projekt utworzenia Azjatyckiego Funduszu Finansowego.
Gospodarcze powiązania funkcjonalne wraz z inicjatywami na rzecz instytucjonalizacji współpracy pomiędzy krajami Azji Wschodniej wpłynęły na wykształcenie się (lub kształtowanie się) systemu regionalnego.
Kryzys potwierdził wreszcie brak zasadności bezkrytycznego przyjmowania uniwersalnych zaleceń i strategii, w tym skuteczności proponowanych rozwiązań przez Stany Zjednoczone oraz organizacje globalne o dominacji wpływów amerykańskich m.in. Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Stało się to dodatkową argumentacją dla zacieśniania współpracy regionalnej. „Konsensus waszyngtoński” został zastąpiony przez „konsensus post-waszyngtoński”, po czym prym w dyskusjach objął „konsensus pekiński”.
Kolejny szok w regionie nastąpił wraz z tsunami w 2004 roku. To zdarzenie też stało się impulsem dla współpracy regionalnej (dla tworzenia projektów regionalnych). Tym razem ustanowiono czterostronny dialog bezpieczeństwa (Quadrilateral Security Dialogue) – nieformalnie zwany „Quadem” – w skład którego weszły Australia, Indie, Japonia i Stany Zjednoczone.
Brak wizji działania
Powstałe inicjatywy mające na celu budowanie szerszej współpracy multilateralnej z całą pewnością należy uznać za wartościowe platformy kooperacji i dialogu. Wszystkie z nich były jednak działaniami ex post. Nie doprowadziły do żadnych skoordynowanych mechanizmów w razie kolejnych kryzysów, ani nie wypracowały regionalnego mechanizmu współpracy i koordynacji w czasie pandemii pomimo wcześniejszych doświadczeń regionu z epidemią ptasiej grypy czy SARS. Najwyraźniej zdrowie publiczne nie znajdowało dotychczas miejsca w programach agend rządowych i regionalnych.
Jeśli chodzi o COVID-19, to trudno znaleźć przykłady wielostronnych, skoordynowanych działań w trakcie pandemii. Zarówno ASEAN+3, ASEAN, Quad, UE, nie wspominając o Unii Afrykańskiej, nie wydały oświadczeń w początkowym etapie wybuchu epidemii. Czy więc globalizacja zaszła za daleko, czy to my pozostaliśmy w tyle, nie do końca rozumiejąc co oznacza życie w wiosce zglobalizowanego świata i jak powinniśmy w nim żyć jako jego mieszkańcy?
Choć wielu miało nadzieję, że lata 20-te staną się nową Złotą Dekadą, COVID-19 zweryfikował rzeczywistość. Ujawnił brak globalnych mechanizmów reagowania na globalne kryzysy oraz słabość instytucji multilateralnych. Pokazał również bardzo wyraźnie schyłek amerykańskiego przywództwa oraz rosnący wpływ Chin, zaznaczając zachodzące zmiany układu sił w gospodarce światowej.
Ale może jest i dobra strona tej sytuacji. Stało się bowiem oczywiste, że istnieje potrzeba szybkiego, skoordynowanego i globalnego działania o charakterze multilateralnym w szczególności w wymiarze dóbr publicznych. Z perspektywy europejskiej jest to coś, czego nie widzieliśmy od drugiej wojny światowej. Pytanie tylko, kto przejmie inicjatywę? Może stoimy w obliczu końca świata, jaki znamy – zmiany paradygmatu lub przejścia cywilizacyjnego? Zastanawia jednak, czy obywatele świata są na to gotowi?
Katarzyna Anna Nawrot
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Krystyna Hanyga
- Odsłon: 6145
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1693
Jednym z najbardziej złożonych w ekonomii zagadnień jest rachunek kosztów i efektów zewnętrznych (externalities). Externalities polega na przenoszeniu części kosztów lub korzyści (zysków, efektów), wynikających z działalności jednego podmiotu gospodarczego lub innej instytucji czy osoby na inne podmioty, bez należytej rekompensaty z tego tytułu.
Tego typu zamierzone i niezamierzone przepływy kosztów i efektów powinny znajdować odzwierciedlenia w kosztach działalności wszystkich podmiotów, których to dotyczy oraz w cenach oferowanych przez nie produktów i usług.
Ta zasada nie znajduje jednak przełożenia na praktykę. Wynika to z wielu czynników, zaś podstawowym jest złożoność i wzrost nieprzejrzystości transakcji ekonomiczno finansowych. W analizach tych kwestii nie brakuje opinii, że ukształtowany został globalny system przepływów kapitału, w sposób generujący nietransparentność tego systemu.
Piketty sugeruje wręcz, że przepływy są programowane w taki sposób, aby zwiększać nieprzejrzystość, tak aby bardzo trudno było dokonać redystrybucji bogactwa, w tym redystrybucji podatkowej. Ponadto Piketty wskazuje, że intensywnie narastające od lat 80. i 90. XX wieku ponadnarodowe przepływy kapitału, przy słabościach regulacji finansowych, w tym podatkowych, sprzyjają nieuzasadnionym, w tym manipulacyjnym transferom kosztów i korzyści.
Typowym tego przykładem jest przyzwolenie na funkcjonowanie rajów podatkowych. W wyniku tego, przedsiębiorstwa prowadzące działalność w danym kraju, korzystające z infrastruktury publicznej, w tym transportowej, edukacyjnej, infrastruktury związanej z bezpieczeństwem i ochroną obrotu gospodarczego, ochrony prawnej, mogą formalnie rejestrować się w rajach podatkowych, unikając płacenia wyższych podatków w kraju, na terenie którego rzeczywiście funkcjonują.
To typowy przykład uszczuplania wpływów budżetowych takiego kraju oraz przejaw syndromu prywatyzacji zysków i upaństwawiania strat/kosztów. Umożliwia to m.in. złożony, wyrafinowany system prawny na poziomie międzynarodowym.
Generalnie dobra publiczne są klasycznym przykładem pozytywnych, wykorzystywanych przez różne podmioty, efektów zewnętrznych, zaś klasycznym przykładem negatywnych efektów zewnętrznych są generowane przez niektóre podmioty szkody ekologiczne, jako następstwo pogoni tych podmiotów za zyskiem i cięcia niezbędnych nakładów na działania zapobiegające takim szkodom.
Innym przykładem jest funkcjonowanie oligopolistycznych, ponadnarodowych gigantów cyfrowych, skutecznie, poprzez tzw. optymalizację cenowo kosztowo podatkową unikających płacenia podatków w krajach, z których infrastruktury korzystają i w których wypracowują obroty i zyski. W dodatku przedsiębiorstwa takie uzyskują korzyści wynikające z dostępu do globalnych baz danych (BIG i Global Data).
Pewnym paradoksem jest, że w dobie rewolucji cyfrowej wciąż nie funkcjonuje w należytej formie ani podatek cyfrowy, ani – zaproponowany przed kilkoma dekadami przez amerykańskiego noblistę Jamesa Tobina – podatek od spekulacyjnych transakcji finansowych, ukierunkowany na ograniczanie nierówności społecznych i z przeznaczeniem na ich łagodzenie.
Teatr liczb
Przykłady zawiłości pomiaru rzeczywistych kosztów i zysków oraz kalkulacji uzasadnionych cen można mnożyć, co uzasadnia eksponowany w niektórych publikacjach ekonomicznych syndrom swego rodzaju teatru liczb, gdzie dane i statystyki liczbowe tworzą kurtynę, która odcina nas od rzeczywistości.
Zagrożenie takie potwierdza wiele badań, ujawniających ograniczenia rynku, nietransparentność i zafałszowywanie miar rynkowych, nader często abstrahujących od rachunku społecznych kosztów i efektów zewnętrznych (externalities), zwłaszcza z uwzględnieniem długookresowej perspektywy.
Szczególnie wyraziście przedstawiają te kwestię dwaj nobliści: George A. Akerlof i Robert J. Shiller w książce pod wielce wymownym tytułem Złowić frajera. Ekonomia manipulacji i oszustwa, wskazującym zarazem na etyczno moralne podłoże takich wynaturzeń.
Nieuwzględnianie externalities w kosztach funkcjonowania rozmaitych podmiotów oraz w cenach oferowanych przez nie produktów i usług sprawia, że zarówno koszty, jak i ceny, a także zyski czy straty są deformowane. Wiele badań wskazuje np., że gdyby w cenę hamburgera w McDonald’s wliczone zostały wszystkie negatywne następstwa (zdrowotne, ekologiczne, społeczne, kulturowe i in.), to musiałby on kosztować kilkakrotnie więcej.
Wskutek marginalizowania rachunku kosztów i efektów zewnętrznych, następstwa i wynikające z nich te koszty nie obciążają producentów i usługodawców, nie ponoszą oni tego typu obciążeń. Zatem producenci zarabiają, a kosztami obciążane są szerokie grupy społeczne i państwo. To jeszcze jeden dowód absurdalnego syndromu prywatyzacji zysków i upaństwawiania, uspołeczniania strat.
Bulimiczny konsumpcjonizm
Zdeformowywanie w wyniku marginalizacji externalities prowadzi do wielu innych negatywnych następstw. Cena bowiem jest podstawowym parametrem uwzględnianym w decyzjach podejmowanych na różnych szczeblach gospodarki i państwa, a także w wielu decyzjach na poziomie ponadnarodowym i globalnym. Zdeformowane ceny generują zafałszowane informacje, sygnały, albowiem to, co tanie, w rzeczywistości może okazać się drogie, i odwrotnie. W następstwie tego zafałszowywany jest cały rachunek ekonomiczny. Przy tym w warunkach fetyszyzowania PKB i pogoni za szybkimi zyskami, łatwo dochodzi do bulimii w systemie społeczno gospodarczym, z przejawami gospodarki nadmiaru i nienadążania popytu za podążą, co przede wszystkim wiąże się z narastaniem nierówności społecznych, z czego z kolei wynikają bariery popytu.
Niedostatki popytu skutkują zaś zażartą walką producentów o nabywców oferowanych produktów i usług, a także wyrafinowaną, nierzadko uprzykrzającą życie, reklamą sprzyjającą, zwłaszcza w krajach bogatych, bezrefleksyjnemu, aroganckiemu, bulimicznemu konsumpcjonizmowi – jedz, wymiotuj i znowu jedz, czyli: kupuj, wyrzucaj i znowu kupuj, choćby na kredyt.
W dodatku rynek kreuje całą masę sztucznych potrzeb. Skalę tej sztuczności bardzo wyraźnie właśnie uzmysławia wymuszona obecnie pandemiczna izolacja. Trafnie ujął to francuski filozof Alain Finkielkraut, który w wywiadzie pt. „Pozostaliśmy jeszcze cywilizacją”, stwierdza: „Produkować, aby konsumować, i konsumować, aby produkować: nasza współczesna cywilizacja oferowała beznadziejny spektakl amoku bez końca. I nagle wirus zatrzymał ten chocholi taniec”.
Po taniości
Współczesna gospodarka została bowiem oparta na priorytecie dla wąsko pojmowanej optymalizacji kosztów, taniości produkcji i powiększania zysków. Nazywam to syndromem „Botaniego” – robimy tak, bo tak jest taniej, BO TANIO i byle taniej. Noblista J.E. Stiglitz stwierdza wręcz, że „stworzyliśmy system, który jest bardzo podatny na pandemię”. Ekonomista ten porównuje neoliberalny system gospodarczy z samochodem wyścigowym, który uczestniczy w wyścigu, pędzi do przodu, ale nie ma koła zapasowego. Taki system na dłuższą metę jest nie do utrzymania.
Jednym z wielu tego przejawów jest rozrost kilkunasto- , czy nawet kilkudziesięciomilionowych megamiast (nb. raju dla wirusów), ale też inne absurdy zagospodarowywania przestrzeni prowadzące do wymierania, marginalizowania oraz ekonomiczno społecznego wykluczania jednych miejscowości, a nawet całych regionów na rzecz gigantycznego, wręcz nieludzkiego rozrostu innych.
Ów syndrom „Botaniego” prowadzi do wielu innych nieprawidłowości w różnych obszarach życia społeczno gospodarczego i groźnych, niekiedy tragicznych, tego następstw. Ich dramatycznym potwierdzeniem jest pandemia COVID 19. Ujawniła ona, że w wielu krajach nie było należytych zapasów niezbędnego wyposażenia medycznego (maseczek, rękawiczek gumowych, respiratorów i in.) – bo tak jest taniej. Zarazem niemal monopolistą takiej produkcji okazały się Chiny – bo tak jest taniej. Okazało się też m.in., że np. ponad 90% antybiotyków sprzedawanych w USA produkowanych jest tylko w Chinach.
Dziś w warunkach pandemii, nawet nie trzeba uruchamiać wyobraźni, aby uzmysłowić sobie katastrofalne następstwa takiej sytuacji. Pandemia aż nazbyt brutalnie je obnażyła.
W warunkach globalizacji długie łańcuchy dostaw dotyczą coraz większego zakresu produkcji. Zaś współzależności wynikające z globalizacji sprawiają, że losowe wydarzenia w jednej części świata mogą silnie rzutować na cały światowy łańcuch dostaw, zrywając go i tym samym negatywnie wpływając na światową kondycję, generując koszty zewnętrzne.
Świat to jedna wielka firma
Trudno bowiem odmówić racji upowszechnianej w mediach opinii, że cały świat to jedna wielka firma. Wprawdzie badacz tych kwestii, Yossi Sheffi, nadał uspokajający tytuł swojej książce na ten temat, a mianowicie The Power of Resilience. How the Best Companies Manage the Unexpected (Potęga odporności. Jak najlepsze firmy zarządzają niespodziewanym) i podał szereg przykładów niemal talebowskiej antykruchości wielu firm i siły ich odporności na losowe zakłócenia, ale zarazem wykazuje, że wskutek globalizacyjnej specjalizacji ryzyko przerwania dostaw jest znaczne. Na przykład, nawet krótka awaria elektryczna czy inna w jednej fabryce w Japonii może zakłócić produkcję niemieckich samochodów i ich dostawy do nabywców. Dotyczy to też koreańskiej elektroniki.
Wynika to z oligopolizacji produkcji wielu półfabrykatów i komponentów, przejawiającej się tym, że w niektórych przypadkach 80–90% takich wyrobów produkuje tylko jedna fabryka, będąca dostawcą niemal dla całego świata. Zwiększa to zatem ryzyko generowania kosztów zewnętrznych, które nieoczekiwanie mogą obarczyć poszczególne państwa i ich obywateli.
Jak się okazuje, w pogoni za szybkimi, łatwymi zyskami i taniością, łańcuchy dostaw wskazujące, skąd pochodzą kupowane produkty i jaką drogą docierają do nabywców, zostały absurdalnie wydłużone, a co gorsza, zmonopolizowane lub zoligopolizowane. Obecnie cały świat ponosi tego konsekwencje. To klasyczny przykład nieuwzględniania w decyzjach produkcyjnych rachunku kosztów i efektów zewnętrznych. Pandemia bardzo to uwydatniła.
Inna rola państwa
Okazuje się bowiem, że prywatny biznes nie jest w stanie należycie zadbać o to, o co muszą dbać rządy, w tym konkretnym przypadku, o zdrowie publiczne, generalnie o dobro wspólne. To potwierdza, że zyski przejmuje prywatny biznes a negatywne następstwa ponosi państwo i jego obywatele. Stoi to w sprzeczności z neoliberalną doktryną niskich podatków i ograniczania roli państwa do roli przysłowiowego stróża nocnego, nieingerującego w funkcjonowanie rynku.Przy jednoczesnym wymaganiu od państwa świadczeń publicznych, nakładów na infrastrukturę, edukację, zdrowie publiczne itp., prowadzi to do deficytów budżetowych.
Taka koncepcja państwa prowokuje pojawiającą się w dyskusjach ironiczną opinię, że w sytuacji, gdy nie byłoby przestępców, złodziei, państwo byłoby całkowicie zbędne. Wszystko to wskazuje na konieczność nadania należytej rangi rachunkowi kosztów i efektów zewnętrznych. Fundamentalną rolę ma tu do odegrania państwo. Stąd też coraz więcej ekonomistów wskazuje na potrzebę sprawnego, efektywnego państwa, mogącego sprostać złożonym wyzwaniom współczesnego świata, w tym wyzwaniom przeciwdziałania deformacjom w rachunku kosztów i efektów.
Najbardziej wyraziste rekomendacje na ten temat formułuje Mariana Mazzucato w książce pod wiele mówiącym tytułem Państwo przedsiębiorcze. Autorka ta dochodzi do wniosku, że zważywszy na nowe wyzwania stojące przed państwami, powinny one w większym stopniu włączać się w procesy stymulowania innowacyjności w gospodarce. Jednak nie powinno to być wspieranie na zasadzie bezzwrotnej (a takie dotychczas dominowało), lecz oparte na regułach biznesowych, zapewniających państwu udział w zyskach z przedsięwzięć, które dofinansowało i które zakończyły się sukcesem. Dzięki temu będą się zwiększać środki państwa na finansowanie zarówno kolejnych innowacji, jak i sfery usług publicznych. Ponadto umożliwi to likwidację syndromu prywatyzacji zysków i upubliczniania strat.
Rachunek kosztów i efektów zewnętrznych oraz jego marginalizacja wiąże się z kwestią charakterystycznej dla neoliberalizmu marginalizacji kultury myślenia strategicznego, wyprzedzającego, na rzecz krótkiego horyzontu czasowego oraz z kwestią kształtowania odporności wszystkich aktorów życia społeczno gospodarczego na wydarzenia losowe. Zaniedbania w rachunku kosztów i efektów zewnętrznych uwydatniają się bowiem wyraziście w sytuacji wystąpienia takich wydarzeń, w tym przede wszystkim zdarzeń uznawanych za wysoce nieprawdopodobne, określanych w literaturze przedmiotu jako czarne łabędzie.
Elżbieta Mączyńska
Jest to fragment obszernego tekstu „Społeczna Gospodarka Rynkowa. Archaiczny pleonazm czy remedium?” prof. Elżbiety Mączyńskiej opublikowanego w książce Społeczna Gospodarka Rynkowa i integracja europejska w czasach dziejowego przełomu wydanej przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne. Książka jest dostępna pod adresem - SGR_2020.pdf (pte.pl)