Ekonomia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1035
Ekonomia przyszłości (2)
Zmiany w obrębie systemów wartości stanowią istotny czynnik determinujący możliwości opanowania wielopłaszczyznowego kryzysu cywilizacyjnego, z którym współcześnie mamy do czynienia. [Miszewski 2021, 604-623]
Istota niezbędnych przemian polega na zatrzymaniu, a może nawet na odwróceniu procesu, w którym wartości instrumentalne rugują wartości egzystencjalne. W tym celu można postulować szereg ograniczeń instytucjonalnych. Wspierające ten postulat logiczne rozumowanie ulega rozchwianiu, jeśli zderzymy je z realiami współczesnego bytu społeczno-gospodarczego.
Po pierwsze, takie ograniczenia ktoś musi chcieć nałożyć. Rządzące elity, nawet w wysoko rozwiniętych i formalnie demokratycznych krajach mogą kierować się innymi systemami wartości niż te, które skłaniałyby do takich zmian norm formalnych.
Po drugie, rugowanie wartości egzystencjalnych wynika z charakteru obecnej, schyłkowej fazy rozwoju gospodarki kapitalistycznej, potęgującej niekontrolowaną eksploatację zasobów. Dokonuje się także pod wpływem czynników egzogennych względem systemu, choć pośrednio z niego wynikających.
Kluczową rolę odgrywają tu zmiany stylu życia wywołane innowacjami technologicznymi, zmiany modelu zatrudnienia, wyrażające się w zanikaniu więzi pomiędzy pracownikiem a pracodawcą, erozją chroniących dawniej interesu pracownika związków zawodowych oraz pogłębianiem się asymetrii rynkowej pomiędzy stronami kontraktu. Wartości instrumentalne są silnie promowane przez „wielkich sprzedawców” – korporacje transnarodowe zainteresowane podtrzymywaniem i stymulowaniem konsumpcjonizmu. Oddziaływania wskazanych czynników nie da się ograniczyć poprzez zmiany instytucji formalnych.
Sposób, w jaki zazwyczaj przebiegają zmiany instytucjonalne [Miszewski 2013,143] sprawia, że rugowanie wartości egzystencjalnych wynika po części z oddziaływania instytucji nieformalnych, które wyłoniły się wiele lat wcześniej, a skutkują z racji swego głębokiego zakorzenienia.
Przykładem może tu być stosunek do zastępowania posiadania dóbr konsumpcyjnych udostępnianiem tych dóbr. Chęć „posiadania” odrywa się tu wyraźnie od zaspokajania przez dane dobro określonej potrzeby.
Analogicznym przypadkiem jest konsumpcja dóbr i usług prestiżowych. Niewielka ekonomicznie skala tego ostatniego zjawiska nie ogranicza bynajmniej jego wpływu na kształtowanie nawyków tak w sferze konsumpcji, jak i w innych domenach bytu gospodarczego.
Wreszcie, rugowanie wartości egzystencjalnych bywa efektem rozczarowania głoszeniem tych wartości przez organizacje, których praktyczna działalność rozmija się z owymi wartościami.
Rzutuje to na stan instytucjonalnego systemu społeczeństwa. Instytucje formalne, pozbawione podstaw aksjologicznych, tracą swoją skuteczność. Nieprzestrzegane normy prawne stają się martwymi zapisami. Równocześnie zanikają normy nieformalne.
Zjawisko anomii
Zjawiska takie towarzyszyły i wcześniej zmianom instytucjonalnym, ale brak wartości egzystencjalnych powoduje, że w miejsce starych instytucji nie pojawiają się nowe o porównywalnym zakresie oddziaływania. Istniejące instytucje nie tworzą już spójnych agregatów i nie są w stanie regulować dostatecznie ludzkich działań.
Pojawia się zjawisko anomii [Mączyńska 2017, 208], polegające zarówno na braku akceptowanych dostatecznie powszechnie norm, jak i na chaosie w sferze norm nieformalnych. Elżbieta Mączyńska zwraca uwagę na destrukcyjną rolę, jaką w tej mierze odgrywają pogłębiające się nierówności ekonomiczne i społeczne. Gdy zanikają podstawy dla wiary w „sprawiedliwy” porządek otaczającego nas świata, ludzie tracą zaufanie do instytucji, które miały zapewniać ową sprawiedliwość – państwa i jego agend, w tym - aparatu sprawiedliwości i porządku publicznego.
Dodatkowym źródłem anomii jest rewolucja technologiczna i informatyczna, skutkująca zerwaniem związków pomiędzy pracującymi a sensem ich pracy, czego jaskrawym przykładem jest funkcjonowanie współczesnych korporacji. Konsumpcja, podporządkowana presji narzucanej poprzez media internetowe, sprzyja zamykaniu się ludzi w wyizolowanych „bańkach”, spoza których trudno dostrzec innych ludzi i ich potrzeby. Dominacja neoliberalnej polityki gospodarczej osłabia państwo, tracące zaufanie obywateli, a jednocześnie coraz mniej zainteresowane ich faktycznym losem.
Optymistyczne założenie, iż jednostki, społeczeństwa i państwa będą kierować się w przeważającej mierze troską o dobro wspólne, nie przystaje do rzeczywistości, którą obserwujemy. Rację ma chyba G.W. Kołodko twierdząc, iż „pierwszorzędnym celem człowieka nie jest bynajmniej poszukiwanie prawdy, ale przetrwanie w możliwie najlepszych warunkach fizycznych”. [Kołodko 2008,11]
Powraca tu stawiane już dobrych kilka lat temu pytanie, czy wobec dostępności wiedzy o perspektywie załamania się dotychczasowego systemu gospodarowania, „wielcy gracze” okażą się zdolni do trzeźwej oceny uwarunkowań, które sami sprokurowali i odwrócenia trendu wiodącego również do ich upadku. Rozważając ten dylemat w r. 2013, nie wykorzystując podówczas aparatu ekonomii instytucjonalnej, byłem skłonny do pesymistycznych konkluzji. [Miszewski 2013,147] Przyjęcie założenia, iż ograniczeniem dla racjonalności działań ludzkich są również ugruntowane schematy myślowe, musi skłaniać do jeszcze głębszego pesymizmu.
Potrzeba globalnej racjonalności
Założenie dalej idących ograniczeń racjonalności aktorów procesu gospodarowania uprzytamnia, że należałoby wskazać potrzebę odmiennego niż dotychczas rozumienia pojęcia racjonalności. Funkcjonuje ono w istocie w dwu różnych znaczeniach : jako cecha zachowań jednostkowych i jako kryterium oceny działań (głównie gospodarczych).
W pierwszym przypadku trzeba zaznaczyć, iż teza o ograniczonej racjonalności jednostek działających w gospodarce jest eufemizmem. G.W. Kołodko twierdzi, że racjonalny jest ten, kto działa na własną korzyść, zważywszy na dostępne informacje. [Kołodko 2020,35] Rzecz w tym, iż nie w pełni uprawnione wydaje się założenie, że jednostki są w stanie rozpoznawać owe korzyści.
To, co wydaje się doraźnie korzystne, może okazać się szkodliwe w dłuższym horyzoncie, a podejmowane w imię korzyści działania wywołują często niekorzystne skutki uboczne o nie dającym się przewidzieć charakterze. To, co oceniamy jako działanie racjonalne, stanowi raczej wyjątek niż normę. Normą jest podporządkowanie działań rutynie i nawykom, a w drugiej kolejności ograniczeniom formalnym. Efektom tego podporządkowania można niekiedy przypisywać racjonalność, lecz nie są one rezultatami w pełni świadomych wyborów jednostkowych.
W drugim znaczeniu racjonalność jest pojęciem ukształtowanym w związku z powstaniem i rozwojem gospodarki kapitalistycznej. Nie uwzględnia ono materialnej i przyrodniczej ograniczoności Ziemi. Mechanizm rynkowy, który miałby – jako że niegdyś mógł - zapewniać racjonalność gospodarowania, nie daje się stosować do globalnego dobra publicznego, jakim jest środowisko naturalne.
Pojęcie racjonalności należałoby odnosić nie do oceny działań lub zamierzeń, a wyłącznie do wyboru celów działania. Racjonalność musi być globalna, bo w tej skali istnieje cywilizacja. Należałoby ją interpretować jako zachowanie takich norm i obyczajów oraz wzorców działania (czyli instytucji nieformalnych), które sprzyjają trwaniu gatunku ludzkiego w istniejących i dających się przewidzieć warunkach naszej planety. [Kołodko 2020,35] Racjonalność globalna musiałaby zatem oznaczać ograniczenie rozmiarów konsumpcji w krajach wysoko rozwiniętych i dopuszczenie do wzrostu konsumpcji w pozostałych krajach jedynie do poziomu umożliwiającego ich niezbędny rozwój. [Rist 2015,121-122]
Potrzeba przemiany kulturowej
W kontekście postulowanych zmian systemu wartości J. Hausner podnosi potrzebę przemiany kulturowej, w istocie sprowadzającej się do zmian instytucji nieformalnych. Jeśli, jak pisze „w przeciwnym razie dojdzie do samozniszczenia ludzkości” [Hausner 2019,176], to potwierdza tym samym, że zmiany kulturowe muszą przyjąć skalę globalną. Nasuwa to spostrzeżenia, iż przy tej skali mamy do czynienia nie z jednym, uniwersalnym systemem kulturowym, a z wielością takich systemów, zamaskowaną nieco uniwersalnym charakterem instytucji wynikających z funkcjonowania gospodarki rynkowej. Zresztą nawet te instytucje wykazują w różnych regionach specyficzne cechy, wynikające z odmiennych tradycji kulturowych i religijnych.
Konsumpcjonizm zwycięża
Przemiany takie wydają się mało prawdopodobne, nie tylko ze względu na wspomniane uwikłania, ale i ze względu na ukierunkowanie dotychczasowych przemian cywilizacyjnych. Postęp techniczny i jego rezultaty w sferze konsumpcji wymuszają nowe wzorce zachowań bynajmniej nie sprzyjające zmianom systemu gospodarowania. Pole konsumpcjonizmu jest wciąż poszerzane.
Ruchy społeczne przeciwstawiające się tej tendencji mają poparcie jedynie w części warstw średnich wysoko rozwiniętych społeczeństw.
Wzrastające rozwarstwienie dochodowe, występujące zarówno pomiędzy poszczególnymi krajami, jak i wewnątrz nich, sprawia, że dla coraz liczebniejszej części globalnej populacji konsumpcja jest podstawowym warunkiem przeżycia na poziomie zapewniającym utrzymanie dotychczasowego statusu społecznego. Dla znacznej części z nich jest ona po prostu warunkiem przetrwania. Od tej, wielomiliardowej rzeszy ludzi trudno byłoby oczekiwać poparcia dla idei zmian.
Fragmentaryzacja społeczeństw wyrażająca się w wyodrębnieniu społeczności skupionych wokół określonej idei lub stylu życia powoduje, że ruchy sprzyjające zmianom stają się widoczne medialnie, ale nie przesądza to o ich możliwościach wpływania na szersze kręgi społeczne.
Przeszkadza też etyczna zapaść w sferach gospodarczych. „Rozpowszechnione są w społeczeństwie reguły, które przyzwalają na wykorzystywanie i oszukiwanie innych i zalecają nieufność, podejrzliwość, ostrożność, oparte na przekonaniu, że nikt nie jest godny zaufania.” [Sztompka 2007,300]
Podobnie postrzega ten stan rzeczy James K. Galbraith, wskazując na brak solidarności „na wszystkich poziomach – osobistym i instytucjonalnym, narodowym i międzynarodowym. Charakterystycznymi tego przejawami są: wymuszone zubażanie krajów zadłużonych przez ich wierzycieli, „rozwój” na warunkach banków komercyjnych i dobrowolna pauperyzacja krajów, które nie kontrolują własnych walut.” [J.K. Galbraith 2016, 70]
Wreszcie, należałoby wziąć pod uwagę konsekwencje pogłębiającego się wskutek pandemii COVID-19 konfliktu interesów pomiędzy mocarstwami i wielkimi graczami gospodarczymi a ich potencjalnymi ofiarami – słabszymi, uzależnionymi podmiotami o zbyt małym potencjale ekonomicznym.
Już kilka lat temu Jerzy Kleer tak diagnozował stan systemu gospodarki globalnej: „Świat jako całość nie ma czegoś, co moglibyśmy nazwać ładem globalnym, tzn. takim, który miałby korzystny wpływ na wszystkie podmioty państwowe funkcjonujące w gospodarce światowej. (… ) Przestrzeń publiczna na poziomie globalnym ulega stałej destrukcji. Ponieważ system światowy jest już dostatecznie silnie powiązany, negatywne zjawiska z przestrzeni światowej oddziaływają negatywnie również na wewnętrzne procesy poszczególnych państw”. [Kleer 2015,200]
Zmiana przez wstrząs
Postulat oparcia gospodarowania o wartości chroniące ekosystem globalny oznacza, niezależnie od intencji, wezwanie do zmiany ustrojowej. Trudno będzie pogodzić tak daleko idące zmiany z ekonomicznymi, politycznymi i społecznymi podstawami kapitalizmu jako formacji. System, w którym taka idea miałaby szanse realizacji, musiałby przypominać postulowaną przez Wojciecha Gasparskiego koncepcję „społeczeństwa projektującego” [Gasparski 2017,260].
Szanse trzeba wiązać nie tyle z ewolucją systemu, co ze wstrząsem spowodowanym przez globalny, dotykający wszystkich aktorów gry gospodarczej, kryzys. Przedsmak takiego kryzysu daje już pandemia, a ściślej - jej gospodarcze konsekwencje. Skłonny jestem zgodzić się z G.W. Kołodką, zapowiadającym nieuchronność „Jeszcze Większego Kryzysu”. [Kołodko 2020,19]
Argumenty przemawiające za taką perspektywą to uległość elit politycznych wobec presji wielkich korporacji i grup decydujących o sytuacji na rynkach finansowych, nikłość rezultatów starań o zahamowanie dewastacji środowiska naturalnego i ocieplenia globalnego, dalszy wzrost nierówności majątkowych i dochodowych wykluczający spójność społeczną, nierównowagę demograficzną w skali świata oraz ksenofobię i protekcjonizm gospodarczy.
Warunki przesilenia cywilizacyjnego, w których przyszło nam żyć, nadają jeszcze większą wagę zagadnieniom ładu i porządku gospodarczego. W danym momencie historycznym kształt ładu jest zdeterminowany przez określenie celów gospodarowania. Cele te nie są dane raz na zawsze, a wynikają ze zmieniającej się relacji pomiędzy rozwojem technologicznym a możliwościami panowania nad konsekwencjami tego rozwoju, jak też – stanem przyrody i jej zasobów oraz perspektyw stabilizacji owego stanu.
Założeniem przyświecającym całości wywodów jest przekonanie o użyteczności tradycyjnego aparatu ekonomii instytucjonalnej dla oglądu rzeczywistości i przewidywania jej przyszłych stanów. Sprzęgnięcie kategorii aksjologicznych z podejściem instytucjonalnym wydaje się warunkiem rozumienia zachodzących wokół nas przemian. Podobnie jak poprzednio, także i tu niezbędne okazują się uściślenia dotyczące sposobu rozumienia użytych kategorii oraz relacji między tymi kategoriami. W przypadku takich terminów, jak racjonalność i efektywność konieczne okazało się ich pełne zredefiniowanie.
Wszystko to stanowi argument na rzecz nowej ekonomii – ekonomii przyszłości. Hasło to pojawia się nieprzypadkowo w literaturze i choć koncepcje owej ekonomii prezentowane przez poszczególnych autorów różnią się od siebie, warto analizować je i objaśniać, a przede wszystkim uzgadniać rozumienie pojęć i relacji pomiędzy nimi. Intencje większości badaczy zmierzających w kierunku ekonomii przyszłości, która musi być – rzecz jasna – ekonomią opartą na wartościach humanistycznych w globalnym sensie tego określenia, wydają się zbieżne. Ostrzegają oni i szukają metod oraz instrumentów, które mogłyby być pomocne dla przetrwania gospodarki globalnej.
Jednak im bardziej jednoznaczne będą konkluzje wyprowadzane z poszczególnych koncepcji, tym łatwiej będzie o autentyczną debatę, a także – jeśli wolno pomarzyć – o formułowanie teoretycznych podstaw dla nowego, innego niż obecny, ale dającego szanse rozwoju, świata.
Maciej Miszewski
Jest to druga część eseju prof. Macieja Miszewskiego pt. „Wokół wartości i instytucji w ekonomii”. Pierwszą - Ekonomia przyszłości - opublikowaliśmy w marcowym numerze Spraw Nauki, SN 3/22
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 59
Ekonomista, prof. Michael Hudson, autor wielu książek, w tym Super Imperialism : The Economic Strategy of American Empire opisuje, w jaki sposób mocarstwa zachodnie ukształtowały międzynarodowy system finansowy, prawny i polityczny w sposób, który przynosi korzyści korporacjom północnoamerykańskim kosztem krajów globalnego Południa.
W poniższym wywiadzie udzielonym Benowi Nortonowi Hudson proponuje również sposoby, w jakie Globalna Większość może przeciwstawić się amerykańskiemu neokolonializmowi.
Ben Norton: Wszyscy żyjemy w czasach wielkich zmian. Na świecie zachodzą obecnie ogromne zmiany geopolityczne i obserwujemy rozwój nowych organizacji, takich jak BRIC, które reprezentują obecnie ponad 50% globalnej populacji .[…]
(20 krajów rozszerzonej grupy BRICS+ generuje obecnie ponad 40% światowego PKB mierzonego według parytetu siły nabywczej (PPP).
Te nowe organizacje Globalnego Południa, takie jak BRICS, reprezentują globalną większość. Nadal jednak istnieje problem, a mianowicie, że najpotężniejsze organizacje międzynarodowe są obecnie w dużej mierze zdominowane przez Stany Zjednoczone i mocarstwa zachodnie.
Dotyczy to instytucji takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) czy Bank Światowy. Są to organizacje, w których Stany Zjednoczone są jedynym krajem na świecie posiadającym prawo weta .
Nawet w Radzie Bezpieczeństwa ONZ widzimy, że władza była skoncentrowana w Radzie Bezpieczeństwa, a Stany Zjednoczone nadużywały swojego prawa weta , aby uniemożliwić innym krajom podejmowanie w ONZ działań, które im się nie podobają, nawet jeśli działania te mają poparcie zdecydowanej większości świata.
Jednocześnie obserwujemy powrót Donalda Trumpa na stanowisko prezydenta USA, który grozi nałożeniem ceł na kraje na całym świecie. Używa ceł jako broni politycznej, atakując kraje, których polityka mu się nie podoba – na przykład lewicowego prezydenta Brazylii, Lulę da Silvę. Trump próbuje ukarać go i brazylijski rząd , nakładając na Brazylię 50% cła.
Niemniej jednak to nie Trump zapoczątkował tę politykę militaryzowania dolara. To sięga dekad wstecz. Wielu prezydentów USA, zarówno republikanów, jak i demokratów – w tym Barack Obama, Joe Biden i George W. Bush – również uczyniło z dolara amerykańskiego i zdominowanego przez USA tak zwanego „międzynarodowego” systemu finansowego broń – który nie jest tak naprawdę międzynarodowy, gdy kontrolują go Stany Zjednoczone.[…]
Sankcje nałożone przez prezydenta USA
Wszyscy prezydenci USA nałożyli jednostronne sankcje, które naruszają prawo międzynarodowe, aby ukarać kraje, których polityka im się nie podoba, a także po to, aby uniemożliwić innym krajom dostęp do zdominowanego przez USA tak zwanego „międzynarodowego” systemu finansowego — takim krajom jak Wenezuela, Kuba, Iran, a nawet Rosja.
Doszliśmy dziś do punktu, w którym tak wiele krajów zostało objętych sankcjami ze strony USA. Jedna trzecia wszystkich krajów na świecie i 60% krajów o niskich dochodach zostało objętych sankcjami, co zmusiło je do poszukiwania nowych alternatyw gospodarczych i finansowych.
Teraz, gdy Trump grozi cłami na kraje na całym świecie, coraz więcej państw szuka alternatywnych sposobów handlu ze Stanami Zjednoczonymi. Nie chcą już być zależne od handlu ze Stanami Zjednoczonymi.
Tak więc cały porządek międzynarodowy — porządek gospodarczy, porządek finansowy, porządek geopolityczny — wszystko to jest w stanie ciągłej zmiany, a my jesteśmy świadkami powstawania alternatyw.
Michael Hudson opublikował bardzo ważny artykuł zatytułowany „ Jak globalna większość może uwolnić się od amerykańskiego kolonializmu finansowego ”.
Czym właściwie jest Globalna Większość? Otóż mocarstwa zachodnie stanowią jedynie niewielką mniejszość światowej populacji, chociaż to właśnie one skolonizowały zdecydowaną większość krajów na Ziemi.
Zachód reprezentuje zaledwie około 13-14% światowej populacji. Są to Stany Zjednoczone, Kanada, Europa, Australia i Nowa Zelandia. To kraje zbiorowości Zachodu. Reszta świata, pozostałe 86-87% globu, to Globalna Większość.[…]
W tym artykule wyjaśnia on, w jaki sposób kraje Globalnej Większości mogą nadal rozwijać alternatywy dla tego, co nazywa „amerykańskim kolonializmem finansowym”, w jaki sposób Chinom udało się stworzyć własne alternatywy i w jaki sposób Chiny mogą być modelem dla innych krajów na całym świecie.[…]
Michael Hudson: Międzynarodowy system prawny, który Stany Zjednoczone i Europa wprowadziły, uniemożliwia innym krajom korzystanie z suwerenności narodowej nad własnym systemem podatkowym. Uniemożliwia im odzyskanie wyceny wydobycia ropy naftowej i minerałów; uniemożliwia im odzyskanie monopolistycznego wydobycia z kolei, lotnisk, portów i innych przedsiębiorstw użyteczności publicznej, które przekształciły się w monopole, ponieważ ich gospodarki zostały zthatcheryzowane.
Kraje Globalnego Południa cierpią z powodu thatcheryzmu i reaganomiki, podobnie jak Anglia i Stany Zjednoczone zostały zdewastowane przez neoliberalizm.
Zatem globalna większość i globalne Południe nie tylko dążą do uwolnienia się od swojego odpowiednika odziedziczonego feudalizmu. Nie odziedziczyły feudalizmu tak, jak Europa odziedziczyła krajową klasę właścicieli ziemskich, ale coś jeszcze gorszego: właściciele ziemscy i inwestorzy w krajach globalnego Południa są zagraniczni, a nie krajowi.
Oczywiście, w pewnym stopniu ich klienckie oligarchie są częścią tego wszystkiego, wspierając cały ten system egzekwowania renty. Zasadniczo jednak rządy nie mają władzy, by samodzielnie zarządzać gospodarką, a to nie jest suwerenność.
Ben Norton: Porozmawiajmy o tej idei kolonializmu finansowego skoncentrowanego na USA, którą przedstawiłeś w tym artykule . Co rozumiesz przez kolonializm finansowy? Czy możesz opisać, czym jest ten system i nakreślić krótką historię jego rozwoju i tego, jak doszliśmy do miejsca, w którym jesteśmy dzisiaj?
Michael Hudson: Europejski kolonializm miał w dużej mierze charakter militarny. Przejmowali kraje i rządy, a także mogli przywłaszczać sobie ich zasoby naturalne i usługi publiczne.
Kolonializm finansowy nie wymagał przymusu militarnego. A jeśli spojrzeć na to od około lat 20. XIX wieku, istniały kraje takie jak Haiti na Karaibach, Meksyk, Brazylia; były kraje Imperium Osmańskiego; Grecja w 1825 roku; później Egipt i Tunezja – kraje te w zasadzie ogłosiły niepodległość. Często potrzebowały rewolucji.
Odrzucili kolonialnych władców, ale potem stanęli przed problemem: jak mamy budować gospodarkę? Bo zostaliśmy bez pieniędzy. Dawne mocarstwa kolonialne, które nad nami dominowały, zabrały nam wszystkie pieniądze, a nie zostawiły nam żadnej bazy przemysłowej. Nie zostawiły nam bazy infrastrukturalnej. I zabrały nam wszystkie pieniądze.
Musieli po prostu pożyczyć.
W latach 20. XIX wieku kolejne kraje, Haiti, Grecja, wszystkie otrzymywały obligacje od brytyjskich i francuskich bankierów. Bracia [Davida] Ricardo prowadzili firmę, która pożyczała pieniądze Grecji.
Co ciekawe, te obligacje niemal natychmiast stały się niewypłacalne. I następowała seria niewypłacalności, refinansowanie, refinansowanie, refinansowanie. I za każdym razem naliczone odsetki były dodawane do długu tych krajów, które były politycznie wolne od kolonializmu, nie były już koloniami, ale nie były wolne finansowo, ponieważ pożyczyły tak dużo pieniędzy, że pod koniec XVIII wieku rządy państw wierzycielskich – Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i innych – powoływały banki centralne lub narodowe komisje monetarne.
Egipt jest wiodącym przykładem. Ale dokładnie to samo wydarzyło się na Haiti, w Tunezji i innych krajach.
Komisja krajowa powiedziałaby: cóż, nie wywiązaliście się ze zobowiązań; jesteście nam winni pieniądze, które pożyczyliśmy wam na rozwój Kanału Sueskiego, na rozwój waszej gospodarki. Musicie oddać nam kontrolę. To było zanim powstał Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
W istocie więc, często siłą militarną, wprowadzili biurokrację okupacyjną, która przejęła kontrolę nad polityką fiskalną krajów. Cóż, rząd okazuje się, patrząc z szerszej perspektywy, w istocie polityką fiskalną, bo to polityka fiskalna – kogo opodatkować i kto będzie musiał płacić podatki, od jakich dochodów? I na co wydać pieniądze? Czy na interesy grup specjalnych? Czy na wzrost gospodarczy kraju?
Polityka fiskalna to to, czym są rządy. A narodowe komisje monetarne i ich odpowiedniki, banki centralne, reprezentujące bankierów komercyjnych, głównie zagranicznych, okazały się odpowiedzialne za rozwój narodowy i kierowały rozwojem tych nominalnie wolnych, postkolonialnych narodów wzdłuż linii zależności finansowej.
Można spojrzeć na model postępowania Wielkiej Brytanii wobec jej amerykańskich kolonii w XVIII wieku, przed rewolucją. Wielka Brytania uniemożliwiła koloniom tworzenie własnej waluty; chciała, aby kolonie w Ameryce były zależne od brytyjskich pożyczkodawców. Jedynym źródłem pieniędzy były pożyczki od brytyjskich wierzycieli.
Kolonie – Massachusetts, Pensylwania i inne – próbowały stworzyć własną walutę. I było to bardzo podobne do banknotów dolarowych, które rząd amerykański drukował podczas wojny secesyjnej. Drukowali własną walutę jako swój własny pieniądz. Brytyjczycy próbowali temu zapobiec. Walczyli o to. Był to jeden z głównych konfliktów, który doprowadził do wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych.
Inne kraje poza koloniami amerykańskimi, poza Stanami Zjednoczonymi, nie miały takich problemów. Brazylia, Egipt i inne kraje wprowadziły już szczątkowe rozwiązania w zakresie waluty narodowej. Jednak w XIX wieku nadal używano głównie sztabek złota, a w Azji – sztabek srebra.
Na bazie tego kredytu powstała nadbudowa kredytu papierowego w bankach komercyjnych. Ta nadbudowa pieniądza papierowego była ograniczona głównie do krajów kapitalistycznych o przemysłowym zacięciu.
Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Stany Zjednoczone miały własny, ogólny system monetarny. Inne kraje musiały używać brytyjskiej waluty, funta szterlinga, franków francuskich lub po prostu złota i srebra i nie miały kontroli nad podażą pieniądza, aby stworzyć możliwość wydawania pieniędzy w gospodarce, którym nadawałyby wartość, akceptując je jako podatki, i rozwijać własną infrastrukturę.
To właśnie stworzyło tę podwójną gospodarkę. A gdy kraje te zostały nakierowane na to, by nie konkurować z produktami przemysłowymi Europy Zachodniej, czyli z krajami uprzemysłowionymi, lecz produkować surowce – bawełnę w Egipcie, a nie własny przemysł, który próbowali zbudować niektórzy z ich pierwszych przywódców – nastąpił podział między producentami surowców z jednej strony a krajami uprzemysłowionymi z drugiej.
Kraje uprzemysłowione osiągały nadwyżki, które pozwoliły im stać się krajami wierzycielami. Producenci surowców stali się krajami dłużnikami. A stając się krajami dłużnikami, utraciły suwerenność narodową, możliwość wykorzystywania systemu podatkowego i wydatkowania swoich podatków do rozwoju własnych gospodarek, podobnie jak zrobiły to Europa Zachodnia i Stany Zjednoczone. Stworzyło to dwa różne rodzaje gospodarki międzynarodowej, które przetrwały ostatnie dwa stulecia.
Kraje Globalnego Południa i wiele innych krajów o globalnej większości borykają się z problemem: co zrobią dzisiaj, aby spróbować rozwinąć swoją gospodarkę?
Załóżmy, że opierają się one na walutach drugiej strony, a nie na dolarach amerykańskich. Jak uzyskają nie tylko swoją wolność monetarną poprzez dedolaryzację? Ale dedolaryzacja tak naprawdę oznacza zerwanie z całym zachodnim systemem filozofii podatkowej, handlu i rozwoju, który został stworzony i wdrożony przez Stany Zjednoczone pod koniec II wojny światowej, w latach 1944 i 1945, wraz z utworzeniem Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego.
W jaki sposób te kraje będą mogły wykorzystać pieniądze na swój rozwój?
To pytanie stało się pilne za czasów Donalda Trumpa i jego polityki taryfowej, nakładającej cła wynoszące, jak sądzę, do 60% na kraje takie jak Laos i inne państwa azjatyckie, a 50% na Brazylię.
Cła nałożone przez Donalda Trumpa uniemożliwiają krajom eksport wystarczającej ilości towarów do Stanów Zjednoczonych lub ich europejskich satelitów, aby uzyskać dolary na spłatę długu zagranicznego. W związku z tym Stany Zjednoczone uniemożliwiły tym krajom spłatę długu zagranicznego.
MFW zwrócił się do krajów, takich jak Argentyna, i powiedział: „Pożyczymy wam pieniądze na spłatę długu zagranicznego, ale będziecie musieli zdobyć dolary, sprzedając to, co pozostało z waszych usług komunalnych; wszystko, co pozostało z waszych zasobów mineralnych, ropy naftowej, górnictwa, lasów, ziemi; wszystkie wasze aktywa publiczne będziecie musieli sprzedać”.To oznacza, że te kraje praktycznie nie mają majątku netto. Stany Zjednoczone wprowadziły system rozstrzygania sporów między inwestorem a państwem (ISDS).
Innymi słowy, gdy rząd próbuje powiedzieć: podnieśmy podatki i zacznijmy opodatkowywać rentę monopolistyczną, którą otrzymują spółki naftowe i górnicze, chcemy mieć taki sam rodzaj podatku, jaki zalecali Adam Smith, John Stuart Mill i wszyscy ekonomiści szkoły klasycznej w XIX wieku. Sąd [rozstrzygający spory między inwestorem a państwem] powie: będziecie musieli zapłacić reparacje; nie wolno wam zmieniać żadnego prawa, które jest niekorzystne dla amerykańskiej lub satelitarnej korporacji. Mają związane ręce.
Międzynarodowy system prawny wprowadzony przez Stany Zjednoczone i Europę uniemożliwia innym krajom korzystanie z suwerenności narodowej w zakresie własnego systemu podatkowego. Uniemożliwia im odzyskanie wyceny wydobycia ropy naftowej i minerałów; uniemożliwia im odzyskanie monopolistycznego wydobycia z kolei, lotnisk, portów i innych przedsiębiorstw użyteczności publicznej, które przekształciły się w monopole, ponieważ ich gospodarki zostały zthatcheryzowane.
Kraje Globalnego Południa cierpią z powodu thatcheryzmu i reaganomiki, podobnie jak Anglia i Stany Zjednoczone zostały zdewastowane przez neoliberalizm.
Zatem globalna większość i globalne Południe nie tylko dążą do uwolnienia się od swojego odpowiednika odziedziczonego feudalizmu. Nie odziedziczyły feudalizmu tak, jak Europa odziedziczyła krajową klasę właścicieli ziemskich, ale coś jeszcze gorszego: właściciele ziemscy i inwestorzy w krajach globalnego Południa są zagraniczni, a nie krajowi.
Oczywiście, w pewnym stopniu ich klienckie oligarchie są częścią tego wszystkiego, wspierając cały ten system egzekwowania renty. Zasadniczo jednak rządy nie mają władzy, by samodzielnie zarządzać gospodarką, a to nie jest suwerenność.
Jeśli więc definiujemy prawo międzynarodowe jako zezwalające na suwerenność narodów, w jaki sposób kraje Globalnego Południa i Globalna Większość będą krajami suwerennymi, jeśli zaczną od spłacania długów zagranicznych?
Znajdują się w takiej samej sytuacji, w jakiej przez cały XIX wiek znajdowały się Haiti, Grecja, Egipt i Tunezja – kraje te pogrążały się w coraz większych długach i musiały sprzedawać coraz większą część swojego majątku narodowego, swoich zasobów, obcokrajowcom.
W przypadku krajów takich jak Haiti, które jest jedną z najpoważniejszych ofiar, zgodzono się wypłacić Francji reparacje, zwracając jej równowartość uwolnionych niewolników. A kiedy Haiti wyzwoliło niewolników, kraj ten oświadczył, że jest teraz wolny. I był wolny w tym sensie, że niewolnictwo zostało zakazane.
Jednak aby się rozwijać, Haitańczycy zaciągnęli zagraniczne długi, a francuscy bankierzy wprowadzili system zorientowany głównie na banki i wierzycieli, co spowodowało, że warunki pracy na Haiti nie poprawiły się znacząco w porównaniu z czasami niewolnictwa.
To samo wydarzyło się w wielu krajach Ameryki Łacińskiej. To samo wydarzyło się w Egipcie i innych krajach, które miały nominalną wolność polityczną. Jednak z powodu zadłużenia zagranicznego nie mogły same decydować o swojej polityce. I nie mogły się uprzemysłowić.
To co wydarzyło się w XIX wieku, jest dziś normą w Ameryce Łacińskiej, Afryce i krajach postkolonialnych, czyli w krajach, które stały się krajami zadłużonymi.[…]
Nie ma więc sposobu, aby spłacić te długi. A w takim stopniu, w jakim przejął je i nadzorował Międzynarodowy Fundusz Walutowy, mówiąc: cóż, to, czego uczymy na wszystkich naszych uniwersytetach, za co ludzie otrzymują Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, to pokazanie, jak efektywne jest pożyczanie pieniędzy na rozwój i możliwość spłacania długów poprzez obniżanie cen pracy. Wystarczy walka klas; jeśli uda się wystarczająco zubożyć swoją pracę, będzie się bardziej konkurencyjnym.
Oczywiście, to bzdura. A przez cały XIX wiek, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, zdawano sobie sprawę, że praca za wysokie wynagrodzenie jest bardziej produktywna niż praca biedoty. To było określenie: praca biedoty kontra praca za wysokie wynagrodzenie.
Amerykańska Szkoła Ekonomiczna wskazała, że dobrze wykształcona, dobrze odżywiona i dobrze zakwaterowana praca jest znacznie bardziej produktywna niż praca biedoty. Wszystko to wymagało jednak reform społecznych, a Stany Zjednoczone uniemożliwiły reformy społeczne w innych krajach, a zwłaszcza uniemożliwiły reformę rolną.
Od 1945 roku Bank Światowy blokuje wszelkie pożyczki dla krajów, które wymagają reformy rolnej. Z tego powodu rząd Gwatemali został obalony [w zamachu stanu sponsorowanym przez CIA] w 1953 roku.
Inwestorzy z USA i Europy udzielali pożyczek na rozwój rolnictwa plantacyjnego i eksport plonów tropikalnych, ale nie na konkurencję w uprawie zbóż, które miałyby służyć wyżywieniu ich, w konkurencji z rolnictwem amerykańskim, a później z europejską wspólną polityką rolną, która miała równie protekcjonistyczny charakter.
Kraje uprzemysłowione, takie jak Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia, mają znaczną przewagę w handlu międzynarodowym w zakresie eksportu żywności i produktów rolnych, ponieważ uprzemysłowiły rolnictwo i przekształciły je w agrobiznes.
Jednak inne kraje zostały zablokowane przez połączenie działań Banku Światowego, MFW, amerykańskiej polityki zagranicznej, a szczególnie CIA, oraz dziesiątek zamachów politycznych [i zamachów stanu], aby uniemożliwić innym krajom uprawę własnej żywności i uniezależnić się od Stanów Zjednoczonych, dzięki czemu Stany Zjednoczone mogą zrobić to, co próbowały zrobić Chinom w latach 50., po rewolucji Mao.
Chcieli móc powiedzieć: „No cóż, nałożymy sankcje na każdy kraj eksportujący do was żywność; zagłodzimy was, jeśli nie będziecie przestrzegać amerykańskiego systemu”.
W latach 50. to właśnie Kanada złamała amerykańskie sankcje i wysyłała żywność do Chin, pomagając im przetrwać. W rezultacie Chiny postanowiły, że nie będą zależne od żadnego innego kraju w kwestii żywności. Musimy być samowystarczalni w zakresie żywności, aby chronić własną suwerenność polityczną i gospodarczą.
Innym krajom uniemożliwiono to poprzez neoliberalną politykę handlową i inwestycyjną, dotowaną przez Stany Zjednoczone i narzucaną siłą.
To już nie jest okupacja militarna – z wyjątkiem Syrii, Iraku, Libii, Chile, Argentyny i około 20 lub 30 innych krajów; oczywiście, to okupacja militarna. Ale to nie jest inwazja lądowa; to nie jest okupacja, jaką był kolonializm. To połączenie ingerencji w wybory, celowych zabójstw i wszystkich innych technik stosowanych przez kapitalizm rentierski, które nazywa „wolnym rynkiem” i „demokracją”, z ideałami dwóch krajów, które są zasadniczo zestawiane jako „demokracje”, czyli Ukrainy i Izraela.
„Autokracje” to kraje, w których władzę rozwija rząd na tyle silny, jak Chiny, że jest w stanie zapobiec rozwojowi oligarchii i przejąć kontrolę nad własnymi zasobami naturalnymi, produkcją żywności, a zwłaszcza systemem finansowym, a także podstawowymi usługami publicznymi – systemem opieki zdrowotnej i systemem edukacji. W ten sposób rozwija się świat.
A wyzwanie stojące przed krajami Globalnego Południa i Globalnej Większości jest bardzo podobne do wyzwania, przed którym stanęła Europa 200 lat temu, pytając: jak uciec od feudalizmu i dominacji dziedzicznej klasy właścicieli ziemskich, stworzyć klasę przemysłową, której celem będzie samowystarczalność, obniżenie kosztów produkcji i uniemożliwienie ludziom zarabiania pieniędzy we śnie? Jak się rozwijać?
W tym tkwi cały [problem]. Jak się rozwijają, skoro mają już do czynienia nie tylko z wewnętrzną oligarchią, ale z całą siłą międzynarodową, wspieraną nie tylko siłą fizyczną, ale i mentalną siłą ideologii? Nie ma już ideologii, która rozwijała się w XIX wieku, w czasach kapitalizmu przemysłowego, ewoluując w socjalizm.
Pod koniec XIX wieku wszyscy mówili o socjalizmie w taki czy inny sposób. Byli socjaliści chrześcijańscy; byli socjaliści komunitariańscy; byli socjaliści marksistowscy; byli socjaliści libertariańscy [georgiści] Henry'ego George'a, którzy sprzeciwiali się wielkiemu rządowi, ale za opodatkowaniem ziemi.
Istniało mnóstwo socjalistów. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że wspólnym mianownikiem krajów uprzemysłowionych jest potrzeba rosnącej roli rządu w zapewnianiu podstawowych usług, edukacji, opieki zdrowotnej, transportu, poczty i komunikacji, tak aby pracownicy zatrudniani przez przemysłowców nie musieli płacić z własnej pensji za edukację ani opiekę zdrowotną; aby rząd pokrywał wszystkie te koszty zewnętrzne, minimalizując koszty pracy, które muszą ponosić pracodawcy przemysłowi.
Koszty pracy nie zostały zminimalizowane przez obniżenie poziomu życia, lecz szły ręka w rękę ze wzrostem poziomu życia. Jednak coraz większa część tego wzrostu poziomu życia była zapewniana przez inwestycje publiczne i społeczne, w reformy socjalne, w ochronę konsumentów i ochronę chorych.Właśnie tę filozofię obalił „wolny rynek”, zmieniając rozumienie wolnego rynku pod koniec XX wieku.
Ben Norton: […] Chciałbym wrócić do idei kolonializmu finansowego z amerykańskim centrum. Opisałeś jego rozwój i wspomniałeś o kilku ważnych organizacjach, takich jak MFW i Bank Światowy. Podkreślałeś, że Stany Zjednoczone zawsze odmawiały przyłączenia się do organizacji, która nie miała prawa weta.
Widzieliśmy więc koniec II wojny światowej, Stany Zjednoczone zdały sobie sprawę, że mają tę szansę. Ci imperialni stratedzy w USA widzieli, że europejskie imperia upadają, ponieważ podczas II wojny światowej ich armie zostały zniszczone; nie mieli możliwości utrzymania swoich imperiów. Fala dekolonizacji była tuż na horyzoncie. I ci amerykańscy imperialni stratedzy dostrzegli, że nadszedł moment na stworzenie amerykańskiego imperium. Ale jak zauważyłeś, różniło się to od klasycznego kolonializmu europejskich imperiów, które fizycznie kontrolowały inne kraje. Stany Zjednoczone miały imperium bardziej pośrednie.
Stany Zjednoczone natomiast pomogły w tworzeniu organizacji, które twierdziły, że są wielostronne, lecz w rzeczywistości nimi nie były; były zdominowane przez USA.
W Organizacji Narodów Zjednoczonych widzieliśmy, że władza była skoncentrowana w Radzie Bezpieczeństwa, a USA i ich sojusznicy otrzymali prawo weta. Oczywiście dotyczyło to USA, Francji, Wielkiej Brytanii, a nawet byłego Związku Radzieckiego i Chin. Ale w tamtym czasie, przed rewolucją socjalistyczną w Chinach w 1949 roku, Chiny były rządzone przez Kuomintang, nacjonalistów, którzy byli sprzymierzeni z USA. A potem nawet Związek Radziecki był formalnie sprzymierzony z USA, chociaż widzieliśmy, że jeszcze przed końcem II wojny światowej USA rozpoczęły zimną wojnę przeciwko Związkowi Radzieckiemu.
Ale sednem sprawy jest to, że nie zapominajmy, iż gdy Stany Zjednoczone projektowały ten system, prawo weta zostało przekazane sojusznikom USA w Chinach, a Chińska Republika Ludowa nie została uznana przez Organizację Narodów Zjednoczonych aż do 1971 roku.
Zatem Stany Zjednoczone dominują w ONZ. I do dziś nadużywają prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa. Widzimy to w Strefie Gazy, gdzie Stany Zjednoczone wetują każdą rezolucję, zarówno za rządów Joe Bidena, jak i Donalda Trumpa, by kontynuować brutalne czystki etniczne w Strefie Gazy. Taka jest Organizacja Narodów Zjednoczonych.
Następnie na konferencji w Bretton Woods, która odbyła się w USA, w Nowej Anglii, Stany Zjednoczone uzyskały prawo weta w MFW i Banku Światowym.
Nawet Światowa Organizacja Handlu, Stany Zjednoczone, sparaliżowały WTO, uniemożliwiając tej instancji apelacyjnej mianowanie nowych urzędników, nowych sędziów, potrzebnych do faktycznego rozstrzygania tych spraw.
Zatem Stany Zjednoczone zniszczyły WTO. Widzimy, że MFW i Bank Światowy mają kompletnie zrujnowaną reputację wśród krajów Globalnego Południa.
Właściwie największą ironią jest to, że kraje Globalnego Południa zrozumiały, co się stało w latach 80. i 90. Opisałeś ten rodzaj neokolonialnego przejęcia tych gospodarek w szczytowym okresie ery neoliberalizmu, przez MFW i Bank Światowy, które narzuciły im zmiany strukturalne i tak dalej.
Ironią jest więc to, co się ostatecznie wydarzyło, że wiele krajów woli sprzedawać obligacje skarbowe na rynkach kapitałowych, głównie na Wall Street, denominowane w dolarach amerykańskich, ponieważ przynajmniej, mimo że płacą 10–20% zysku z obligacji, które sprzedają, nie muszą narzucać środków oszczędnościowych w postaci „dostosowań strukturalnych”, których żąda Bank Światowy, jeśli zaciągają pożyczki w Banku Światowym.
Widzimy więc, że system, który Stany Zjednoczone zaprojektowały pod koniec II wojny światowej, jest na skraju zagłady. Wyraźnie umiera.
W swoim artykule zauważyłeś, że Marco Rubio – obecny sekretarz stanu USA i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA, co czyni go drugim urzędnikiem w historii USA, który jednocześnie pełni funkcję sekretarza stanu i doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, po Henrym Kissingerze, niesławnym zbrodniarzu wojennym – cóż, Marco Rubio, podczas przesłuchania w Senacie, powiedział jasno, że „powojenny porządek globalny nie tylko jest przestarzały, ale stał się bronią”. I absurdalnie twierdził, że jest to broń używana przeciwko USA, co jest nieprawdą.
(Marco Rubio: „Powojenny porządek globalny nie tylko stracił na aktualności; stał się bronią używaną przeciwko nam. Wszystko to doprowadziło do momentu, w którym musimy zmierzyć się z największym ryzykiem niestabilności geopolitycznej i globalnego kryzysu pokoleniowego, jakiego doświadczyliśmy za życia każdego człowieka żyjącego i obecnego na tej sali”).
Ben Norton: Ale jasne jest, że imperium USA obecnie niszczy system, który stworzyło po II wojnie światowej, aby służyć własnym interesom.
Widzimy, że Trump odchodzi teraz nawet od farsy, od iluzji, że Stany Zjednoczone popierają wolny handel. Jak zauważyłeś, zawsze istnieje wiele różnych przykładów hipokryzji i podwójnych standardów – amerykańskie dotacje dla sektora rolnego i przemysłu paliw kopalnych, lista jest długa.
Ale Trump teraz niszczy ten system. Jak mógłby wyglądać nowy system w tym wielobiegunowym świecie? A w szczególności, jak Globalna Większość może wykorzystać moment, w którym Stany Zjednoczone niszczą system, który same stworzyły?
I w jaki sposób Globalna Większość może stworzyć rzeczywisty system, który będzie służył interesom większości, a nie niewielkiej mniejszości mocarstw kolonialnych?
Michael Hudson: […] Kiedy Stany Zjednoczone nalegały na prawo weta, stwierdziły, że są suwerennym państwem; definicja suwerennego państwa głosi, że żaden inny kraj nie ma prawa dyktować własnej polityki. Aby być niezależnym i suwerennym, państwo musi być odporne na ingerencję z zewnątrz.
A Stany Zjednoczone [mówią], że chcemy mieć prawo weta, aby żaden inny kraj nie mógł nam przeszkadzać, mówiąc nam, co mamy robić. Możemy bombardować, kogo chcemy. Możemy ingerować, kiedy chcemy, bo jesteśmy suwerenni.
Cóż, co by było, gdyby inne kraje powiedziały, że chcemy tej samej definicji suwerenności, jaką Stany Zjednoczone narzuciły po II wojnie światowej? Wtedy oznaczałoby to, że musimy uniezależnić się od podporządkowania narzuconego przez zagranicę.
Przyjrzyjmy się teraz MFW i Bankowi Światowemu. Na ostatnim spotkaniu BRICS usłyszeliśmy tę samą prośbę, którą zgłaszają od kilku lat: chcemy, aby kraje Globalnego Południa miały większą reprezentację w MFW, Banku Światowym i Radzie Bezpieczeństwa.
Uważam, że to okropny, okropny pomysł. Problem nie polega na tym, żeby uzyskać większą reprezentację w MFW, którego naczelną filozofią jest narzucanie walki klasowej w formie oszczędności ekonomicznych; obniżanie płac; delegalizowanie związków zawodowych, aby utrzymać niskie koszty pracy; pod pretekstem, że to zwiększa konkurencyjność i wypłacalność krajów.
Nie ma znaczenia, ile masz głosów w korporacji, która jest zepsuta do szpiku kości. To samo jest w Banku Światowym.
Nie ma znaczenia, że członkowie Globalnego Południa zwiększają swoją siłę głosu w organizacji, której filozofia rozwoju jest filozofią zacofania, a nie rozwoju, która protekcjonalnie nazywa kraje Globalnego Południa „krajami rozwijającymi się”, jakby rozwijały się w ten sam sposób, co Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Ameryka, podczas gdy w rzeczywistości są parodią wolnego rynku przemysłowo-kapitalistycznego, który rozwinął się w XIX wieku.
Potrzebna jest alternatywna organizacja międzynarodowa wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego, a nawet Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Organizacja Narodów Zjednoczonych poniosła porażkę. Widać to w Izraelu. Widać to na Ukrainie. Widać to w kilku ostatnich wojnach, które Amerykanie stoczyli na Bliskim Wschodzie.
Organizacja Narodów Zjednoczonych nie jest w stanie egzekwować zasad porozumienia i filozofii międzynarodowej, które leżały u jej podstaw. I to paraliżuje jej władzę egzekucyjną, zdolność Stanów Zjednoczonych do obsadzania stanowisk w ONZ przywódców sprzeciwiających się globalnej większości, takich jak [Sekretarz Generalny António] Guterres; gotowość Ameryki do zabijania przywódców Organizacji Narodów Zjednoczonych, tak jak to miało miejsce w przypadku [Patrice'a] Lumumby 50 lat temu.
Musi powstać nowa organizacja międzynarodowa, która nie będzie obejmować Stanów Zjednoczonych ani ich państw satelickich, takich jak Niemcy i kraje europejskie, które skłaniają się ku skrajnej prawicy, ani tego, co kiedyś nazywano faszyzmem, a co sami Niemcy nazywali neonazizmem.
Przywódca [Friedrich] Merz mówi, że odbudujemy Wehrmacht, tak jak to było wcześniej, i tym razem wygramy. To tak, jakby Niemcy chcieli wznowić II wojnę światową.
Cóż, Organizacja Narodów Zjednoczonych powstała na gruzach II wojny światowej, aby zapobiec powtórzeniu się tego wydarzenia. Nie udało jej się tego zrobić.
Potrzebny jest zupełnie nowy zestaw organizacji międzynarodowych, które będą reprezentować prawdziwą globalną większość, a nie 15% „ogrodu” Europy, a 85% „dżungli” większości.
Trzeba zorganizować ekonomiczną „dżunglę” w taki sposób, aby naprawdę przypominała ogród, jaki obiecał stworzyć kapitalizm przemysłowy w XIX wieku.
Ben Norton: Tak, i myślę, że widzimy zalążki tych nowych organizacji. Nawet jeśli same w sobie nie są celem końcowym, mogą być jego początkiem, alternatywą, która jest rozwijana, na przykład w organizacjach takich jak BRICS.
W ramach BRICS działa Nowy Bank Rozwoju (NDB), wcześniej znany jako Bank BRICS, który powstał jako alternatywa dla Banku Światowego.
Mają też niefortunnie nazwany Contingent Reserve Arrangement, czyli CRA, który został stworzony jako alternatywa dla MFW. CRA jest wciąż na wczesnym etapie rozwoju. Wymaga dużo pracy.
Natomiast podczas dwóch ostatnich szczytów BRICS: w 2024 r. w Kazaniu w Rosji i w 2025 r. w Rio de Janeiro w Brazylii, w obydwu wspólnych deklaracjach podpisanych przez kraje BRICS mówiono o znaczeniu wzmocnienia tych organizacji.
Istnieje wiele innych, mniejszych organizacji, w tym giełdy towarowe, które można wykorzystać — na przykład giełdę złota — do regulowania nierównowagi handlowej między krajami BRICS.
Są też inne organizacje. Mamy Szanghajską Organizację Współpracy.
Ale myślę, że to jeszcze nie koniec. To nie jest w pełni rozwinięta alternatywa, której świat potrzebuje. Myślę, że to tylko przykład kierunku, w którym zmierza świat.
I to prowadzi mnie do pytania o znaczenie tworzenia alternatyw. W swoim artykule wspominasz również o innych potencjalnych strategiach, w tym o możliwościach krajów Globalnego Południa, które w dużej mierze tkwią w długach denominowanych w dolarach, których nie są w stanie spłacić; jest to dla nich niemożliwe.
Powinni więc po prostu nie płacić. Powinni się zjednoczyć i wspólnie zdecydować, że nie zapłacą, że ogłoszą niewypłacalność i pozwolą właścicielom swoich obligacji skarbowych, do których należy wiele firm finansowych z Wall Street, a także te firmy finansowe znane jako fundusze sępów, kierowane przez ludzi takich jak miliarder Paul Singer z Elliott Management.
Powinni ponieść ogromne straty, albo po prostu stracić całą swoją inwestycję. Wiedzieli, że inwestują w bardzo ryzykowne obligacje. Po prostu nie powinni dostać wypłaty.
To jeden z pomysłów, które zaproponowałeś. Czy możesz opowiedzieć o pomysłach, na działania, które Globalna Większość może podjąć, aby wypracować namacalną alternatywę?
Michael Hudson: Cóż, jak dotąd BRICS brakuje odrębnej filozofii ekonomicznej. Rozmawiali o tym, jak możemy poprawić naszą pozycję w ramach istniejącej neoliberalnej filozofii ekonomicznej, a nawet w MFW i Banku Światowym.
MFW wykazał się dużą pomysłowością. Znalazł najbardziej reakcyjnych przedstawicieli Globalnego Południa, którzy dołączyli do zarządu. Są oni Wujkami Południa – chciałem powiedzieć Wujkami Tomami – ponieważ reprezentują, pochodzą z krajów Globalnego Południa.
Istnieje złudzenie, że jeśli wyznaczysz osobę prawicową, neoliberalną, sprzyjającą rentierom i wierzycielom, to w jakiś sposób będzie ona reprezentować kraj, z którego została wybrana, a który wyłonił się z krajowej oligarchii wierzycieli, która jest częścią tego wszystkiego.To parodia. Strategia taktyczna w ramach MFW, Banku Światowego i ONZ nie wystarczy. Potrzebna jest filozofia przewodnia.
Słusznie skupiłeś się na pytaniu: co zrobić z długiem zagranicznym? To rozróżnienie zostało już wprowadzone sto lat temu – pojęcie długu wstrętnego. Dług wstrętny definiuje się jako dług nałożony bez korzyści dla kraju pożyczającego.
Załóżmy, że kraje Globalnego Południa uchwaliłyby następujące prawo: wierzyciel ma obowiązek ocenić wiarygodność kredytową kraju, któremu udziela pożyczki. A jeśli MFW udziela pożyczki krajowi takiemu jak Argentyna, a jej celem jest jedynie narzucenie morderczej neofaszystowskiej oligarchii, terrorystycznej oligarchii, którą zainstalowali Amerykanie, i walka z wszelkimi reformami socjalistycznymi; jeśli pożyczki są udzielane krajom bez widocznych środków płatniczych; jeśli pożyczki są udzielane Ukrainie w trakcie wojny, wbrew wszystkim zasadom MFW zakazującym udzielania pożyczek krajom w stanie wojny, wbrew wszystkim zasadom MFW dotyczącym krajów bez widocznych środków spłaty – to jest to ohydny dług, nielegalny w świetle prawa.
Prawda jest taka, że cały dług Globalnego Południa jest obecnie odrażający, ponieważ został zaciągnięty bez żadnej odpowiedzialności ze strony posiadaczy obligacji, a rządy i instytucje MFW, które dołączyły jako wierzyciele, mają się upewnić, że pożyczki umożliwią tym krajom wygenerowanie środków na spłatę.
Jeśli pożyczka jest udzielana państwu bez żadnego pomysłu, jak będzie mógł ją spłacić, to z definicji jest to dług ohydny. To zła pożyczka. I te złe pożyczki powinny zostać umorzone zgodnie z prawem międzynarodowym.
Jeśli tworzysz nową alternatywę dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, która faktycznie będzie służyć światu, zjednoczonym 85% narodów świata, to powinno to być absolutne centrum prawa: rozróżnienie między kredytem produktywnym i nieproduktywnym.
To samo należy odnieść do różnicy między inwestycjami produktywnymi a nieproduktywnymi. Udzielenie pożyczki państwu i zakup przedsiębiorstwa użyteczności publicznej, a następnie podniesienie stawek pobieranych za usługi publiczne, nie jest inwestycją produktywną; to inwestycja generująca rentę. Inwestycje generujące rentę nie leżą w interesie kraju, z którego dochód jest pobierany. To, ponownie, inwestycja odrażająca.
Całe klasyczne rozróżnienie między produktywnym i nieproduktywnym kredytem, produktywną i nieproduktywną pracą, produktywnymi i nieproduktywnymi inwestycjami — cała ta dyskusja, która była centralną częścią rozkwitu klasycznej ekonomii politycznej w XIX wieku, musi zostać przywrócona i stać się centralną, przewodnią definicją tego, co znaczy być suwerennym narodem odpowiedzialnym za swój rozwój, zobowiązanym do stawiania interesów własnego rozwoju gospodarczego, własnej pracy, własnego kraju ponad interesy zagranicznych wierzycieli, posiadaczy obligacji i rentierów.
Na tym właśnie polegała cała rewolucja XIX wieku. Na tym właśnie polegała teoria wartości i teoria renty kapitalistycznej w przemyśle. To musi być sednem reformy całego globalnego „ja”.
Problem polega na tym, że wiele z tych krajów Globalnego Południa jest rządzonych przez klienckie oligarchie, które zostały wprowadzone poprzez polityczną ingerencję Stanów Zjednoczonych, szczególnie w Ameryce Łacińskiej, od lat 50. XX wieku; w wyniku wszystkich narzuconych dyktatorów i rządów, które obaliły w imieniu United Fruit Company; ataku na Chile, podczas którego wybrano socjaldemokratycznego przywódcę [Salvadora Allende] i kraj został obalony przez Pinocheta, Kissingera i Nixona, a następnie utworzono całą organizację terrorystyczną w całej Ameryce Łacińskiej [Operacja Kondor], rozszerzoną na Argentynę, która narzuciła podobne faszystowskie dyktatury w dużej części Ameryki Łacińskiej.
Wszystko to musi zostać usunięte, tak jak usunięto feudalizm w Europie. To jest właśnie wyzwanie.
I to nie jest wyzwanie taktyczne, ale strategiczna koncepcja rozwoju. Jak naprawdę zaprojektować Organizację Narodów Zjednoczonych, która tym razem zadziała? Zamiast dać się przejąć Stanom Zjednoczonym i powołać międzynarodowe sądy, takie jak trybunał rozstrzygania sporów między inwestorem a państwem, które uniemożliwiają innym krajom suwerenną politykę fiskalną.[…]
Całość – z wykresami oraz źródłami – na stronie https://scheerpost.com/2025/08/07/how-the-world-can-free-itself-from-us-financial-colonialism-economist-michael-hudson-explains/
- Autor: Kazimierz Łaski i Leon Podkaminer
- Odsłon: 3892
Na konferencji Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 Plus 15-16 marca 2012 omawiano problem kreatywności i innowacyjności oraz zastanawiano się, jakiego ładu społeczno-ekonomicznego potrzebują Polacy. Jednym z dyskutantów był prof. Kazimierz Łaski z Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Studiów Ekonomicznych i Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, którego tezy wystąpienia przedstawiamy poniżej. Całość dyskusji zostanie opublikowana w późniejszym terminie przez Komitet Prognoz PAN.
“The difficulty lies not so much in developing new ideas as in escaping from old ones.”
“The ideas of economists and political philosophers, both when they are right and when they are wrong, are more powerful than is commonly understood. Indeed the world is ruled by little else. Practical men, who believe themselves to be quite exempt from any intellectual influence, are usually the slaves of some defunct economist.”
J.M. KeynesCzy Polska może wybić się na własny ład społeczno-gospodarczy, niezależny od (nie)ładu europejskiego?
W „teorii” różne rzeczy są możliwe. W praktyce, kraj mały i słaby gospodarczo też może (w sprzyjających warunkach) rozwinąć własny, specyficzny „ład” – i nawet czasami dobrze na tym wyjść. Przykładem są niektóre kraje Azji Wschodniej. Ale kraj taki może też wyjść bardzo kiepsko na próbie rozwinięcia własnego ładu. Ponadto, z reguły warunkiem wstępnym powodzenia takiej próby wydaje się pewien stopień „konstruktywnego autorytaryzmu”.
W latach przełomu (1989-90) Polska mogła – hipotetycznie – podjąć próbę urzeczywistnienia ładu gospodarczego wzorowanego na „modelu skandynawskim” (do czego zachęcał prof. Tadeusz Kowalik). W praktyce próba „wdrożenia” tego modelu nie miała chyba większych szans powodzenia m. in. dlatego, że brakowało wówczas gotowości do (przejściowego nawet) zastąpienia anachronicznego autorytaryzmu upadłego właśnie reżimu innym – konstruktywnym - rodzajem autorytaryzmu.
Oczywiście, nie od rzeczy będzie dodać, że (nie)ład społeczno-gospodarczy, który zaczął się wtedy kształtować, w dużym stopniu odpowiadał też ówczesnemu „duchowi czasu”. Jego wyrazicielami byli przede wszystkim „delegaci na kraj” międzynarodowych instytucji finansowych i ich krajowi pełnomocnicy.
Obecny ustrój społeczno-gospodarczy Polski uznajemy za dalece niedoskonały. „Nie pasuje” nam w nim trwałe i wysokie bezrobocie – zwłaszcza młodzieży, psujące się stosunki pracy i płacy, narastające nierówności dochodowe, kurczenie się państwa socjalnego (w tym zaniedbywanie oświaty, kultury, opieki zdrowotnej etc.), przywileje inwestorów zagranicznych... Dochodzi do tego nieregularność wzrostu gospodarczego – wahania koniunktury potęgujące destruktywne poczucie niepewności, tymczasowości...itd., itp.
Znacząca zmiana tego stanu rzeczy – bez zmiany „szerszego kontekstu” - jest raczej niewyobrażalna. Polski „nieład” jest już wmontowany w międzynarodowy – europejski - system gospodarczy. Polska „utrzymuje się na powierzchni” m. in. dzięki postępującej barbaryzacji stosunków pracy, systemu podatkowego oraz degradacji państwa socjalnego. Co gorsza, ów kontekst - obecny system europejski (i ogólniej mówiąc system globalny) wzmaga te tendencje. W przypadku różnych regulacji europejskich tendencje te on wręcz wymusza.
Ład europejski ... już był
Lepszy ład w Polsce wymaga lepszego ładu w Europie. Ale czy lepszy ład europejski jest w ogóle możliwy? Historia dowodzi, że tak. Od 1950 r., przez ponad dwie dekady Europa (Zachodnia) rozwijała się szybko i harmonijnie. Ówczesny ład miał specyficzne cechy „systemowe”. Obowiązywały zasady „Sozialmarktwirtschaft”, „Welfare State”, negocjacyjnego trybu uzgadniania interesów związków zawodowych i biznesu. Rządy prowadziły aktywną politykę przemysłową, handlową i dochodową; sektor finansowy był poddany restrykcyjnym regulacjom, powszechne były progresywne systemy podatkowe, przepływy kapitału były ograniczone (Bretton Woods) itp. Polityka makro (fiskalna, á la Keynes) aktywnie stabilizowała koniunkturę gospodarczą; polityka pieniężna pełniła rolę co najwyżej drugorzędną.
Obecny nieład europejski
Po 1970 r rozpoczęła się stopniowa erozja systemu „dobrego kapitalizmu europejskiego”. Kulminacja procesu erozji zbiega się z upadkiem Sowietów, triumfem neoliberalizmu („Washington Consensus”), a w Europie - z Traktatem Maastricht. Naszym zdaniem, „raj europejski” został utracony głównie z powodów „ideologicznych”, nie zaś z przyczyn „obiektywnych”. W modnych strojach (dyscypliny niemalże matematycznej) „na salony” powróciły poglądy ekonomii „sprzed Keynesa”. To, że za rehabilitacją tych poglądów stoją realne interesy nie wymaga podkreślenia.
Oparta na nowo-starej ideologii architektura ekonomiczna sekularnie spowolniła wzrost gospodarczy w UE, przywróciła wysokie bezrobocie, nierówności etc. Wbrew deklaracjom, nie sprzyjała też „konwergencji realnej” regionów/krajów uboższych. Długo można by mówić o destruktywnej roli orientacji polityki fiskalnej i płacowej w UE. Orientacja ta wyzwoliła postawę „Beggar-thy-Neigbor”, sprzyja „Race to the Bottom”. Wspólna waluta – i wspólna polityka pieniężna EBC - okazały się narzędziem dezintegracji. Nic dobrego nie możemy też powiedzieć o nowym pakcie fiskalnym („sześciopaku”). Obecny nieład europejski dobrze nie rokuje. Nie tracimy jednak nadziei, że z obecnego chaosu wyłonić się może coś sensownego.
Jakiego ładu społeczno-gospodarczego potrzebujemy w Europie?
Naszym zdaniem: nowego. W wielu aspektach powinien on jednak nawiązywać do ładu z epoki powojennego „złotego wieku kapitalizmu”. Ale czy wypracowanie nowego ładu nie jest czystą utopią? Być może – potężne interesy bronią status quo. Wiele zależeć może od odwagi w obalaniu mitów ekonomicznych, owych TINA („There Is No Alternative”) narzuconych światu w ostatnim ćwierćwieczu. Niektóre fantazje „teorii” są już zresztą odrzucane na naszych oczach. Wielu – jednak wciąż za mało - koryfeuszy „nauki ekonomicznej” wyrzeka się swych niedawnych błędów i wypaczeń.
W największym skrócie, postulujemy odrzucenie kilku błędnych paradygmatów: (1) „o konieczności równoważenia finansów publicznych”; (2) „o niedopuszczalności pokrywania deficytów budżetowych drukiem tzw. pustego pieniądza”; (3) „o konieczności podporządkowania polityki narodowej potrzebom konkurencyjności zewnętrznej”; (4) „o możliwości skutecznej wspólnej polityki pieniężnej (a nawet i fiskalnej) - bez jednoczesnej harmonizacji polityk płacowych”.
Kazimierz Łaski i Leon Podkaminer- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1698
Z prof. SGH Andrzejem Zybałą, kierownikiem Katedry Polityki Publicznej w SGH rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, jaką rolę w zarządzaniu państwem powinni pełnić naukowcy?
- Naukowcy powinni zajmować się nauką i być dobrzy w tym, co robią. Generalnie naukowiec chce poznać świat, zrozumieć mechanizmy, jakie nim kierują, natomiast nie jest jego rolą zmienianie świata. To rola polityków.
- W takim razie jak wytłumaczyć obecność naukowców w rządach, gremiach zarządzających państwem? I są to nie tylko ekonomiści - ostatnio mamy rządy historyków, wcześniej mieliśmy w rządzie politologów, sporo lekarzy, za rządzenie brali się nawet psychiatrzy…
- To jest specyficzna sytuacja. Wydaje mi się, że jest sporo negatywnych czy niebezpiecznych czynników tego uczestnictwa. Bo zarządzanie państwem, czy współrządzenie nim jest domeną profesjonalistów w dziedzinie praktyki, a nie teorii.
- Czyli zarządzaniem państwem winni się zajmować np. samorządowcy?
- Państwo winno być przede wszystkim technostrukturą, czyli strukturą organizacyjną złożoną z profesjonalistów, którzy przeszli odpowiedni cykl kształcenia i znają dziedziny związane z funkcjonowaniem państwa, finanse publiczne, zarządzanie publiczne, politykę publiczną, budżet, itd. Taką wiedzę mają najczęściej urzędnicy i eksperci.
- Słowo ekspert ma złe konotacje…
- Bo słowo ekspert nie jest dobrze rozumiane. Za eksperta uznaje się często akademików, a to jest nieporozumienie. Akademik jest naukowcem pracującym na uczelni i w tym, co robi – prowadzeniu badań, nauczaniu - stara się być dobry. Natomiast ekspert to jest ktoś, kto zna temat, ważne dla państwa zagadnienie, zna badania naukowe, które tego zagadnienia dotyczą, ale sam nie zajmuje się badaniami ani nauczaniem.
- Zatem jak znaleźć najwłaściwszych ludzi do zarządzania państwem? Mamy z tym wielkie problemy, a w niektórych dziedzinach wręcz katastrofę, jak np. w ochronie zdrowia. Kto winien kierować resortami – tzw. działacze partyjni, samorządowcy, czy eksperci, skoro zakładamy, że naukowcy się do tego nie nadają?
- U nas eksperci jako element technostruktury nie są jeszcze stabilnym czynnikiem systemu rządzenia. Na Zachodzie, szczególnie w krajach anglosaskich ich środowiskiem są tzw. think tanki, czyli różne instytuty nie badawcze, nie akademickie, ale instytuty eksperckie, analityczne. U nas też takie są i to całkiem sporo jak na krótki czas nowego ustroju państwa, ale problem jest taki, że one są dość niestabilne – nie mają pewnych źródeł finansowania, ani stabilnych kadr, nie mają też dobrze dopracowanych metod postępowania - przygotowania i przeprowadzania badań, wyciągania z nich wniosków.
- Ale czy takie ośrodki mogą mieć wpływ na jakość rządzenia państwem? Czy ona nie zależy jednak od kultury politycznej w państwie? Mamy naukowców, którzy piszą od lat ekspertyzy, ostrzegają rządy przed zagrożeniami, jak Komitet Prognoz PAN, ale nic z tego nie wynika. Te raporty prawdopodobnie nawet nie były, ani nie są przez nikogo z kolejnych rządów czytane…
- Tu jest duży problem. Ja sobie tłumaczę to tym, że nie mamy jeszcze doświadczeń w budowaniu wiedzy, która byłaby odpowiednia na potrzeby wzmocnienia funkcjonowania państwa, nie mamy też pewnych cech umysłowych, ani społecznych i w efekcie jest olbrzymia kakofonia.
Są think tanki rzeczywiście niezależne, lub prawie niezależne, są instytuty publiczne i półpubliczne, mniej lub bardziej akademickie, natomiast nie ma w tym wszystkim ładu, jasności, co kto dla kogo robi, za ile i dlaczego.
Państwo potrzebuje wiedzy eksperckiej wytworzonej w sposób niezależny, generalnie technostruktury - i po stronie administracji, i po stronie społeczeństwa obywatelskiego. Technostruktury także po stronie badawczo-konceptualnej. Tworzą ją ośrodki różnego typu – od tych zlokalizowanych w administracji, po think tanki, które są niezależne lub quasi-niezależne, bo afiliowane przy partiach czy grupach nacisku, ideowych ruchach, po akademickie, czyli tam, gdzie powstają koncepcje. Problem jest taki, że akademicy raczej tworzą wiedzę, która mówi nam jak jest, ale nie mówi co trzeba zrobić, żeby było lepiej. Do tego potrzebne są instytuty bardziej eksperckie, które wytwarzają koncepcje rozwiązywania problemów, tzw. policy ideas.
- Dlaczego jednak nie ma u polityków chęci wykorzystywania takich raportów, ekspertyz, diagnozujących problemy ważne dla państwa?
- To jest kwestia psychologii, naszej kultury politycznej, specyfiki działania sektora publicznego w Polsce. Politycy nie są też chętni do poszerzania swojej wiedzy, co dotyczy zresztą całego społeczeństwa. U polityków jest to szczególnie widoczne, bo oni są cały czas widoczni, „na widelcu”.
- Oni sami tłumaczą się brakiem czasu na zgłębianie idei, bo są pod presją spraw bieżących.
- Jest wiele powodów tego stanu rzeczy, zarówno o charakterze strukturalnym, jak i kulturowym. Nie wiem, które są ważniejsze - być może te długoterminowe, kulturowe, tzn. słaba skłonność do analizy, chęci zrozumienia czegoś w sposób pogłębiony i przekonanie, że coś można zrobić na skróty, na intuicję. Takie głębokie przeświadczenie, że naprawdę jest tak, jak myślę, że ten problem jest właśnie taki, jak mi się wydaje, bo na imieninach u cioci było to głęboko rozważane. Nie ma nawet potrzeby weryfikowania tego z twardymi obiektywnymi danymi, które być może pokazałyby inne, bardziej złożone oblicze danego zagadnienia.
Adam Podgórecki twierdzi, że funkcjonujemy w epoce subiektywności. Nasza struktura społeczna generuje autyzm poznawczy, bo żyjemy w małych enklawach rodzinno – towarzyskich, rzadko konfrontujemy się z innymi, a jeśli już to niechętnie. Żyjemy w kulturze racji, tzn. moja racja „mojsza”, moja prawda jest prawdziwsza, i kiedy okazuje się, że trzeba komuś przyznać choć częściową rację, staje się to porażką, wręcz tragedią. Kultura racji to mentalnościowe ograniczenia, mocno utrudniające nam życie.
Ponadto u nas ciągle nie szanuje się wiedzy, nie dostrzega jej znaczenia. My ciągle wierzymy, że te wielkie zamysły, silna wola i wielkie serce reformatorów załatwią wszystko. Ponadto uważamy, że rzeczywistość jest za bardzo chaotyczna, sprzeczna, żeby wykorzystać wiedzę do wprowadzenia pewnego ładu. Podświadomie uznajemy, że wiedza jest tylko pewną fasadą, a tak naprawdę prawdziwe życie to walka między siłami zła a dobra. To kwestia romantyzmu w polskiej psychice, czyli przekonanie, że tak naprawdę problemy rozwiązuje się mocą jakichś wielkich liderów, bohaterów narodowych i silną wolą. Mierzy się siły na zamiary, na chęci. Takie „szczegóły” jak dana regulacja ma wyglądać nie mają znaczenia.
- Co widać przy wprowadzanych ustawach, kiedy okazuje się, że nie tak miało być, nie takie były zamierzenia ich autorów …
- W analizach polityki publicznej - a to się powinno robić standardowo - jest analiza alternatywnych opcji i analiza potencjalnych konsekwencji – również tych niezamierzonych. Bo politycy i często sami eksperci nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że nawet najgenialniejsze rozwiązanie ma cały wianuszek niezamierzonych konsekwencji.
- Skąd one się biorą, skoro droga ustawodawcza jest dość długa, pozwalająca poznać problem z różnych stron?
- Proces legislacyjny rzeczywiście jest dość długi i nienajgorzej pomyślany – najpierw jest projekt ustawy, uzasadnienie, ocena skutków regulacji, był nawet test regulacyjny. Tylko jak się przyjrzymy temu bliżej, to widać, że wszystko to jest niskiej jakości. To znaczy, że uzasadnienie jest jednostronne, pokazuje raczej chęć zrobienia czegoś. Brakuje przeanalizowania problemu, dogłębnego jego zrozumienia i dopiero podjęcia działań.
Tu są ważne dwie rzeczy: ścieżka legislacyjna, ale i ścieżka tworzenia polityki publicznej. U nas polityka publiczna, działanie publiczne, jest sprowadzona do projektowania aktów prawnych, natomiast polityka publiczna jest czymś znacznie szerszym, co się pomija. Pomija się początkową fazę, w której interesariusze próbują dogłębnie zrozumieć problem, czyli uruchamiają proces deliberacji. Konsultacja jest już w trakcie procesu legislacyjnego i niestety, często jest lichej jakości.
Niestety, sejm nie jest dobrym miejscem do kształtowania rozwiązań w polityce publicznej. Nigdzie w państwach rozwiniętych nie pełni takiej roli. Robienie tego w naszym sejmie często wynika z chęci uniknięcia konsultacji przy projektach rządowych. Rząd przedstawia je wówczas jako projekty poselskie, bo regulacje są takie, że jeśli posłowie wnoszą projekt ustawy, to nie obowiązuje wówczas konieczność stworzenia dokumentu pn. ocena skutków regulacji.
Na Zachodzie natomiast projekty są deliberowane, analizowane, konsultowane na etapie rządowym. Parlamenty nie odgrywają żadnej roli w tym procesie, bo przedłożenie rządowe parlament albo przyjmuje, albo odrzuca. Parlamentarzyści nie grzebią w regulacjach.
Nasz system procedowania w parlamencie jest korupcjogenny i obrazujący bardzo złą cechę działania publicznego. Rządzący, jeśli nie mają jakiegoś bezpośredniego interesu w danej regulacji, dają ją do sejmu „na pożarcie”. Sejm nie ma jednak odpowiednich służb analitycznych, a posłowie zazwyczaj nie rozumieją tematu.
Rząd powinien to robić inaczej: jeśli jest problem o charakterze reformy strategicznej, to powinien zacząć od zielonej księgi, gdzie pokazuje się problem, jego znaczenie, możliwe rozwiązania, koszty i korzyści. Ta zielona księga winna uruchomić debatę prowadzącą interesariuszy do konsensusu. W kolejnej, białej księdze, rząd przedstawia swoje stanowisko - jak on to widzi, i dopiero na tej bazie tworzy się projekt legislacyjny. Kiedy projekt jest zakończony, wówczas parlament- jeśli rząd ma zdyscyplinowane zaplecze - go przegłosowuje.
Taki system procedowania polityk publicznych jest w Wielkiej Brytanii, Niemczech. W systemie amerykańskim jest trochę inaczej, bo tam w Kongresie odbywają się przetargi interesów, ale w Europie tego nie ma. Rozwiązanie europejskie wynika z faktu, iż parlamentarzyści - wiedząc, iż problemy, z jakimi mają do czynienia są bardzo złożone - nie roszczą sobie pretensji do tego, żeby je rozstrzygać w szczegółach według swojej wiedzy.
- W którym miejscu procesu deliberacyjnego i legislacyjnego powinni pojawiać się eksperci? Kto winien ich zatrudniać?
- Mamy tu kwestie popytu i podaży. Czy jest u nas popyt na wiedzę ekspercką, na koncepcje? Raczej mały, ponieważ administracja publiczna, która jest głównym zamawiającym, nie bardzo jest zainteresowana niezależnymi ekspertyzami, woli opierać się na swoich ludziach, albo pośrednio zależnych od niej. Idealnie byłoby, kiedy popyt pojawiałby się z innych ośrodków niż administracja publiczna.
W krajach zachodnich, szczególnie w USA, są sieci olbrzymich fundacji, think tanków, które są finansowane z różnych źródeł, także publicznych, ale niezależnych od rządu. Mają też dostęp do pieniędzy z różnych fundacji korporacyjnych, darczyńców, itd., mogą więc podejmować sami decyzje o wykonywanych analizach. Duże fundusze mają też partie polityczne i zlecają takie badania.
Niestety, u nas się to nie udaje. Popyt jest mały, więc i podaż nie jest duża – większość polskich think tanków jest finansowo słaba i z własnych środków nie jest w stanie podjąć się zadania eksperckiego. A dobre opracowanie eksperckie jest kosztowne: trzeba zrobić badanie empiryczne, porozmawiać z interesariuszami, być może zrobić krótką ankietę, przejrzeć historię danego problemu, sięgnąć do danych statystycznych. To są tygodnie pracy, albo więcej. Byłoby więc dobrze, gdybyśmy stworzyli system finansowania takich ekspertyz, które mogłyby powstać w ciągu 1-3 miesięcy. Przyrost wiedzy eksperckiej w Polsce w ostatnich latach dokonał się bowiem głównie dzięki środkom z UE.
Przy braku systemu finansowania ekspertyz nie wytworzymy polityki publicznej. Proces legislacyjny w Polsce jest tak zamulony, że można w ostatniej chwili dokonywać znaczących zmian w procedowanych aktach prawnych. To system rozdrapywania kraju, rwania sukna przez tych, którzy mają w danym momencie największą siłę polityczną, największe przebicie, najlepsze dojścia, itd. Przy takim systemie nie wytworzymy żadnej polityki publicznej.
Widać to w ostatniej reformie nauki, która była bardzo długo uzgadniana, a w sejmie mimo to pojawiły się zapisy nieuzgodnione w procesie konsultacji. Oczywiście, mamy tu do czynienia z monstrum regulacyjnym, nie do ogarnięcia w konwencjonalny sposób, ale dyskusje odbywały się na wysokim poziomie ogólności: że chcemy upodmiotowić uczelnie, nadać im większą autonomię, dynamizm i aby w rankingach międzynarodowych miały lepsze wyniki. Nawet interesariusze często nie zagłębiali się w szczegóły, a cały proces konsultacyjny był fatalny.
Tymczasem takie regulacyjne monstrum trzeba najpierw zrozumieć, potem wyszczególnić kilka punktów krytycznych systemu regulacyjnego szkolnictwa wyższego, od których trzeba zacząć, ustalić też to, co trzeba reregulować. Zamiast tego dominowały ogólniki, raczej wyszczególniano cele, do których się dąży i intencje, jakie temu przyświecają – wielkie, romantyczne. Zmianę zaplanowano jednorazowym, heroicznym aktem.
Takie podejście nie mogło przynieść dobrych rezultatów, bo dopiero po tak prowadzonych konsultacjach zainteresowani doczytywali się szczegółów i podnosili larum. Przy okazji wyrządzono wiele szkód, choćby zawieszając punktację pism akademickich.
- W neoliberalizmie praktykowane są drzwi obrotowe, politycy przechodzą gładko do biznesu, finansów a nawet nauki, i odwrotnie. Czy dla sprawnie działającego państwa, taka karuzela na stanowiskach zarządczych ma znaczenie?
- Kluczowe tu jest zarządzanie konfliktem interesów. U nas jest z tym problem. To, co może pomóc w łagodzeniu konfliktu interesów to przejrzystość strukturalna, transparentność w organizacji państwa, przejrzystość procesu legislacyjnego, jawność powiązań osób sprawujących władzę z grupami interesu lobbystycznego.
Jeśli mamy do tego strukturę w postaci watchdogów, które mają za zadanie patrzeć na ręce władzy, to jest większe prawdopodobieństwo że będzie pożądany efekt. Natomiast problemem u nas jest brak takiej struktury, owych organizacji strażniczych, które analizują proces legislacyjny, jego transparentność, także jego treści. W tej dziedzinie klasa polityczna jest bardzo zwarta i jednomyślna – nie chce mieć takich struktur obywatelskich jak na Zachodzie, których głównym celem jest dbanie o przejrzystość w procesach decyzyjnych.
Dziękuję za rozmowę.
O zarządzaniu państwem Autor wypowiadał się w SN Nr 1/18 - Mózg państwa oraz w SN Nr 2/13 - Problemy zbiorowe, polityki publiczne.
Recenzja książki prof. A. Zybały – Polski rozum na rozdrożu ukazała się w SN Nr 6-7/17