Ekonomia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1564
Z prof. SGH Andrzejem Zybałą, kierownikiem Katedry Polityki Publicznej w SGH rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, jaką rolę w zarządzaniu państwem powinni pełnić naukowcy?
- Naukowcy powinni zajmować się nauką i być dobrzy w tym, co robią. Generalnie naukowiec chce poznać świat, zrozumieć mechanizmy, jakie nim kierują, natomiast nie jest jego rolą zmienianie świata. To rola polityków.
- W takim razie jak wytłumaczyć obecność naukowców w rządach, gremiach zarządzających państwem? I są to nie tylko ekonomiści - ostatnio mamy rządy historyków, wcześniej mieliśmy w rządzie politologów, sporo lekarzy, za rządzenie brali się nawet psychiatrzy…
- To jest specyficzna sytuacja. Wydaje mi się, że jest sporo negatywnych czy niebezpiecznych czynników tego uczestnictwa. Bo zarządzanie państwem, czy współrządzenie nim jest domeną profesjonalistów w dziedzinie praktyki, a nie teorii.
- Czyli zarządzaniem państwem winni się zajmować np. samorządowcy?
- Państwo winno być przede wszystkim technostrukturą, czyli strukturą organizacyjną złożoną z profesjonalistów, którzy przeszli odpowiedni cykl kształcenia i znają dziedziny związane z funkcjonowaniem państwa, finanse publiczne, zarządzanie publiczne, politykę publiczną, budżet, itd. Taką wiedzę mają najczęściej urzędnicy i eksperci.
- Słowo ekspert ma złe konotacje…
- Bo słowo ekspert nie jest dobrze rozumiane. Za eksperta uznaje się często akademików, a to jest nieporozumienie. Akademik jest naukowcem pracującym na uczelni i w tym, co robi – prowadzeniu badań, nauczaniu - stara się być dobry. Natomiast ekspert to jest ktoś, kto zna temat, ważne dla państwa zagadnienie, zna badania naukowe, które tego zagadnienia dotyczą, ale sam nie zajmuje się badaniami ani nauczaniem.
- Zatem jak znaleźć najwłaściwszych ludzi do zarządzania państwem? Mamy z tym wielkie problemy, a w niektórych dziedzinach wręcz katastrofę, jak np. w ochronie zdrowia. Kto winien kierować resortami – tzw. działacze partyjni, samorządowcy, czy eksperci, skoro zakładamy, że naukowcy się do tego nie nadają?
- U nas eksperci jako element technostruktury nie są jeszcze stabilnym czynnikiem systemu rządzenia. Na Zachodzie, szczególnie w krajach anglosaskich ich środowiskiem są tzw. think tanki, czyli różne instytuty nie badawcze, nie akademickie, ale instytuty eksperckie, analityczne. U nas też takie są i to całkiem sporo jak na krótki czas nowego ustroju państwa, ale problem jest taki, że one są dość niestabilne – nie mają pewnych źródeł finansowania, ani stabilnych kadr, nie mają też dobrze dopracowanych metod postępowania - przygotowania i przeprowadzania badań, wyciągania z nich wniosków.
- Ale czy takie ośrodki mogą mieć wpływ na jakość rządzenia państwem? Czy ona nie zależy jednak od kultury politycznej w państwie? Mamy naukowców, którzy piszą od lat ekspertyzy, ostrzegają rządy przed zagrożeniami, jak Komitet Prognoz PAN, ale nic z tego nie wynika. Te raporty prawdopodobnie nawet nie były, ani nie są przez nikogo z kolejnych rządów czytane…
- Tu jest duży problem. Ja sobie tłumaczę to tym, że nie mamy jeszcze doświadczeń w budowaniu wiedzy, która byłaby odpowiednia na potrzeby wzmocnienia funkcjonowania państwa, nie mamy też pewnych cech umysłowych, ani społecznych i w efekcie jest olbrzymia kakofonia.
Są think tanki rzeczywiście niezależne, lub prawie niezależne, są instytuty publiczne i półpubliczne, mniej lub bardziej akademickie, natomiast nie ma w tym wszystkim ładu, jasności, co kto dla kogo robi, za ile i dlaczego.
Państwo potrzebuje wiedzy eksperckiej wytworzonej w sposób niezależny, generalnie technostruktury - i po stronie administracji, i po stronie społeczeństwa obywatelskiego. Technostruktury także po stronie badawczo-konceptualnej. Tworzą ją ośrodki różnego typu – od tych zlokalizowanych w administracji, po think tanki, które są niezależne lub quasi-niezależne, bo afiliowane przy partiach czy grupach nacisku, ideowych ruchach, po akademickie, czyli tam, gdzie powstają koncepcje. Problem jest taki, że akademicy raczej tworzą wiedzę, która mówi nam jak jest, ale nie mówi co trzeba zrobić, żeby było lepiej. Do tego potrzebne są instytuty bardziej eksperckie, które wytwarzają koncepcje rozwiązywania problemów, tzw. policy ideas.
- Dlaczego jednak nie ma u polityków chęci wykorzystywania takich raportów, ekspertyz, diagnozujących problemy ważne dla państwa?
- To jest kwestia psychologii, naszej kultury politycznej, specyfiki działania sektora publicznego w Polsce. Politycy nie są też chętni do poszerzania swojej wiedzy, co dotyczy zresztą całego społeczeństwa. U polityków jest to szczególnie widoczne, bo oni są cały czas widoczni, „na widelcu”.
- Oni sami tłumaczą się brakiem czasu na zgłębianie idei, bo są pod presją spraw bieżących.
- Jest wiele powodów tego stanu rzeczy, zarówno o charakterze strukturalnym, jak i kulturowym. Nie wiem, które są ważniejsze - być może te długoterminowe, kulturowe, tzn. słaba skłonność do analizy, chęci zrozumienia czegoś w sposób pogłębiony i przekonanie, że coś można zrobić na skróty, na intuicję. Takie głębokie przeświadczenie, że naprawdę jest tak, jak myślę, że ten problem jest właśnie taki, jak mi się wydaje, bo na imieninach u cioci było to głęboko rozważane. Nie ma nawet potrzeby weryfikowania tego z twardymi obiektywnymi danymi, które być może pokazałyby inne, bardziej złożone oblicze danego zagadnienia.
Adam Podgórecki twierdzi, że funkcjonujemy w epoce subiektywności. Nasza struktura społeczna generuje autyzm poznawczy, bo żyjemy w małych enklawach rodzinno – towarzyskich, rzadko konfrontujemy się z innymi, a jeśli już to niechętnie. Żyjemy w kulturze racji, tzn. moja racja „mojsza”, moja prawda jest prawdziwsza, i kiedy okazuje się, że trzeba komuś przyznać choć częściową rację, staje się to porażką, wręcz tragedią. Kultura racji to mentalnościowe ograniczenia, mocno utrudniające nam życie.
Ponadto u nas ciągle nie szanuje się wiedzy, nie dostrzega jej znaczenia. My ciągle wierzymy, że te wielkie zamysły, silna wola i wielkie serce reformatorów załatwią wszystko. Ponadto uważamy, że rzeczywistość jest za bardzo chaotyczna, sprzeczna, żeby wykorzystać wiedzę do wprowadzenia pewnego ładu. Podświadomie uznajemy, że wiedza jest tylko pewną fasadą, a tak naprawdę prawdziwe życie to walka między siłami zła a dobra. To kwestia romantyzmu w polskiej psychice, czyli przekonanie, że tak naprawdę problemy rozwiązuje się mocą jakichś wielkich liderów, bohaterów narodowych i silną wolą. Mierzy się siły na zamiary, na chęci. Takie „szczegóły” jak dana regulacja ma wyglądać nie mają znaczenia.
- Co widać przy wprowadzanych ustawach, kiedy okazuje się, że nie tak miało być, nie takie były zamierzenia ich autorów …
- W analizach polityki publicznej - a to się powinno robić standardowo - jest analiza alternatywnych opcji i analiza potencjalnych konsekwencji – również tych niezamierzonych. Bo politycy i często sami eksperci nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że nawet najgenialniejsze rozwiązanie ma cały wianuszek niezamierzonych konsekwencji.
- Skąd one się biorą, skoro droga ustawodawcza jest dość długa, pozwalająca poznać problem z różnych stron?
- Proces legislacyjny rzeczywiście jest dość długi i nienajgorzej pomyślany – najpierw jest projekt ustawy, uzasadnienie, ocena skutków regulacji, był nawet test regulacyjny. Tylko jak się przyjrzymy temu bliżej, to widać, że wszystko to jest niskiej jakości. To znaczy, że uzasadnienie jest jednostronne, pokazuje raczej chęć zrobienia czegoś. Brakuje przeanalizowania problemu, dogłębnego jego zrozumienia i dopiero podjęcia działań.
Tu są ważne dwie rzeczy: ścieżka legislacyjna, ale i ścieżka tworzenia polityki publicznej. U nas polityka publiczna, działanie publiczne, jest sprowadzona do projektowania aktów prawnych, natomiast polityka publiczna jest czymś znacznie szerszym, co się pomija. Pomija się początkową fazę, w której interesariusze próbują dogłębnie zrozumieć problem, czyli uruchamiają proces deliberacji. Konsultacja jest już w trakcie procesu legislacyjnego i niestety, często jest lichej jakości.
Niestety, sejm nie jest dobrym miejscem do kształtowania rozwiązań w polityce publicznej. Nigdzie w państwach rozwiniętych nie pełni takiej roli. Robienie tego w naszym sejmie często wynika z chęci uniknięcia konsultacji przy projektach rządowych. Rząd przedstawia je wówczas jako projekty poselskie, bo regulacje są takie, że jeśli posłowie wnoszą projekt ustawy, to nie obowiązuje wówczas konieczność stworzenia dokumentu pn. ocena skutków regulacji.
Na Zachodzie natomiast projekty są deliberowane, analizowane, konsultowane na etapie rządowym. Parlamenty nie odgrywają żadnej roli w tym procesie, bo przedłożenie rządowe parlament albo przyjmuje, albo odrzuca. Parlamentarzyści nie grzebią w regulacjach.
Nasz system procedowania w parlamencie jest korupcjogenny i obrazujący bardzo złą cechę działania publicznego. Rządzący, jeśli nie mają jakiegoś bezpośredniego interesu w danej regulacji, dają ją do sejmu „na pożarcie”. Sejm nie ma jednak odpowiednich służb analitycznych, a posłowie zazwyczaj nie rozumieją tematu.
Rząd powinien to robić inaczej: jeśli jest problem o charakterze reformy strategicznej, to powinien zacząć od zielonej księgi, gdzie pokazuje się problem, jego znaczenie, możliwe rozwiązania, koszty i korzyści. Ta zielona księga winna uruchomić debatę prowadzącą interesariuszy do konsensusu. W kolejnej, białej księdze, rząd przedstawia swoje stanowisko - jak on to widzi, i dopiero na tej bazie tworzy się projekt legislacyjny. Kiedy projekt jest zakończony, wówczas parlament- jeśli rząd ma zdyscyplinowane zaplecze - go przegłosowuje.
Taki system procedowania polityk publicznych jest w Wielkiej Brytanii, Niemczech. W systemie amerykańskim jest trochę inaczej, bo tam w Kongresie odbywają się przetargi interesów, ale w Europie tego nie ma. Rozwiązanie europejskie wynika z faktu, iż parlamentarzyści - wiedząc, iż problemy, z jakimi mają do czynienia są bardzo złożone - nie roszczą sobie pretensji do tego, żeby je rozstrzygać w szczegółach według swojej wiedzy.
- W którym miejscu procesu deliberacyjnego i legislacyjnego powinni pojawiać się eksperci? Kto winien ich zatrudniać?
- Mamy tu kwestie popytu i podaży. Czy jest u nas popyt na wiedzę ekspercką, na koncepcje? Raczej mały, ponieważ administracja publiczna, która jest głównym zamawiającym, nie bardzo jest zainteresowana niezależnymi ekspertyzami, woli opierać się na swoich ludziach, albo pośrednio zależnych od niej. Idealnie byłoby, kiedy popyt pojawiałby się z innych ośrodków niż administracja publiczna.
W krajach zachodnich, szczególnie w USA, są sieci olbrzymich fundacji, think tanków, które są finansowane z różnych źródeł, także publicznych, ale niezależnych od rządu. Mają też dostęp do pieniędzy z różnych fundacji korporacyjnych, darczyńców, itd., mogą więc podejmować sami decyzje o wykonywanych analizach. Duże fundusze mają też partie polityczne i zlecają takie badania.
Niestety, u nas się to nie udaje. Popyt jest mały, więc i podaż nie jest duża – większość polskich think tanków jest finansowo słaba i z własnych środków nie jest w stanie podjąć się zadania eksperckiego. A dobre opracowanie eksperckie jest kosztowne: trzeba zrobić badanie empiryczne, porozmawiać z interesariuszami, być może zrobić krótką ankietę, przejrzeć historię danego problemu, sięgnąć do danych statystycznych. To są tygodnie pracy, albo więcej. Byłoby więc dobrze, gdybyśmy stworzyli system finansowania takich ekspertyz, które mogłyby powstać w ciągu 1-3 miesięcy. Przyrost wiedzy eksperckiej w Polsce w ostatnich latach dokonał się bowiem głównie dzięki środkom z UE.
Przy braku systemu finansowania ekspertyz nie wytworzymy polityki publicznej. Proces legislacyjny w Polsce jest tak zamulony, że można w ostatniej chwili dokonywać znaczących zmian w procedowanych aktach prawnych. To system rozdrapywania kraju, rwania sukna przez tych, którzy mają w danym momencie największą siłę polityczną, największe przebicie, najlepsze dojścia, itd. Przy takim systemie nie wytworzymy żadnej polityki publicznej.
Widać to w ostatniej reformie nauki, która była bardzo długo uzgadniana, a w sejmie mimo to pojawiły się zapisy nieuzgodnione w procesie konsultacji. Oczywiście, mamy tu do czynienia z monstrum regulacyjnym, nie do ogarnięcia w konwencjonalny sposób, ale dyskusje odbywały się na wysokim poziomie ogólności: że chcemy upodmiotowić uczelnie, nadać im większą autonomię, dynamizm i aby w rankingach międzynarodowych miały lepsze wyniki. Nawet interesariusze często nie zagłębiali się w szczegóły, a cały proces konsultacyjny był fatalny.
Tymczasem takie regulacyjne monstrum trzeba najpierw zrozumieć, potem wyszczególnić kilka punktów krytycznych systemu regulacyjnego szkolnictwa wyższego, od których trzeba zacząć, ustalić też to, co trzeba reregulować. Zamiast tego dominowały ogólniki, raczej wyszczególniano cele, do których się dąży i intencje, jakie temu przyświecają – wielkie, romantyczne. Zmianę zaplanowano jednorazowym, heroicznym aktem.
Takie podejście nie mogło przynieść dobrych rezultatów, bo dopiero po tak prowadzonych konsultacjach zainteresowani doczytywali się szczegółów i podnosili larum. Przy okazji wyrządzono wiele szkód, choćby zawieszając punktację pism akademickich.
- W neoliberalizmie praktykowane są drzwi obrotowe, politycy przechodzą gładko do biznesu, finansów a nawet nauki, i odwrotnie. Czy dla sprawnie działającego państwa, taka karuzela na stanowiskach zarządczych ma znaczenie?
- Kluczowe tu jest zarządzanie konfliktem interesów. U nas jest z tym problem. To, co może pomóc w łagodzeniu konfliktu interesów to przejrzystość strukturalna, transparentność w organizacji państwa, przejrzystość procesu legislacyjnego, jawność powiązań osób sprawujących władzę z grupami interesu lobbystycznego.
Jeśli mamy do tego strukturę w postaci watchdogów, które mają za zadanie patrzeć na ręce władzy, to jest większe prawdopodobieństwo że będzie pożądany efekt. Natomiast problemem u nas jest brak takiej struktury, owych organizacji strażniczych, które analizują proces legislacyjny, jego transparentność, także jego treści. W tej dziedzinie klasa polityczna jest bardzo zwarta i jednomyślna – nie chce mieć takich struktur obywatelskich jak na Zachodzie, których głównym celem jest dbanie o przejrzystość w procesach decyzyjnych.
Dziękuję za rozmowę.
O zarządzaniu państwem Autor wypowiadał się w SN Nr 1/18 - Mózg państwa oraz w SN Nr 2/13 - Problemy zbiorowe, polityki publiczne.
Recenzja książki prof. A. Zybały – Polski rozum na rozdrożu ukazała się w SN Nr 6-7/17
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1214
Redakcja „Biuletynu PTE” w 90. rocznicę publikacji eseju Johna M. Keynesa – Ekonomiczne perspektywy dla naszych wnuków poprosiła znanych ekonomistów o komentarze dotyczące przewidywań Keynesa, przede wszystkim w kwestii znaczenia, aktualności oraz trafności sformułowanych przez niego prognoz. Wybrane wypowiedzi publikowaliśmy w numerze 11/21 SN – Kpinomirowa nauka.
W tym numerze publikujemy dwa komentarze: „Co powiedziałby Keynes dziś?” autorstwa prof. Roberta Ciborowskiego, rektora Uniwersytetu w Białymstoku oraz poniższy, dr. hab. Andrzeja Buszki, prof. Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Ekonomia i psychologia
Zapewne każdy kto zajmuje się ekonomią, a nawet szerzej ujmując naukami społecznymi z pewnością zapoznał się z poglądami Johna Maynarda Keynesa. Jego kluczowa pozycja Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza, pomimo sporego upływu czasu ciągle wzbudza zainteresowania czytelników, skłania do refleksji i pobudza wyobraźnię. Keynes na tyle poruszył umysły wielu naukowców, że dzięki temu wyraźnie został wyodrębniony nurt w teorii ekonomii określanej mianem keynesizmu. Teoria ewoluuje, jest wzbogacana o nowe założenia, ale jej główna istota pozostaje w zasadzie niezmienną.
Warto zwrócić uwagę, że poszukiwanie równowagi rynkowej jest newralgiczną kategorią, nad którą od wielu lat pochylają się naukowcy. Dostrzegają jej ważkość, ale nadają jej różne znaczenie i wskazują odmienne kryteria do jej osiągnięcia. Bardzo istotną przesłanką do uznania zasług Keynesa jest fakt, że jego założenia zostały wdrażane, chociażby w koncepcji New Deal. Podejście teoretyczne zostało zweryfikowane empirycznie. Dzięki temu interwencjonizm państwowy oraz rola państwa w gospodarce nabrały nowego wymiaru.
W zasadzie można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że zdecydowana większość teorii ekonomicznych podejmuje kwestie związane z określeniem zadań państwa w gospodarce. Co prawda istnieją także poglądy o ograniczaniu roli państwa, ale zdecydowana większość badaczy podejmuje się jednak na wyznaczeniu ram, w jakich państwo powinno działać i postuluje w tym zakresie stosowane narzędzia.
Warto zwrócić uwagę, że poglądy J.M. Keynesa przypadły na czasy bessy gospodarczej i ogólnego spadku optymizmu. Kryzys lat 30. ubiegłego wieku dotyczył zdecydowanej większości państw świata. Nastroje społeczne były nadzwyczaj pesymistyczne. J.M.Keynes nie przyjął postawy wyczekującej, ale wyszedł naprzeciw trudnościom – prezentując oryginalne rozwiązania. Problem koniunktury gospodarczej nie byłby zapewne tak szeroko dyskutowany, jeżeli nie towarzyszyłoby temu masowe i gwałtowne bezrobocie. Wielki kryzys lat 30. nie napotkał bariery podażowej. W wiodących krajach Europy Zachodniej oraz Ameryki Północnej możliwości zwiększenia produkcji, zwłaszcza przemysłowej nie były podstawą do niepokoju. Jednak skala bezrobocia, a także efekty społeczne były dewastujące. Rozwiązania, jakie obowiązywały w typowej gospodarce rynkowej, okazały się zawodne.
Warto podkreślić, że K.M. Keynes w sposób niezwykle celny oddawał istotę zachowań w typowo liberalnej gospodarce rynkowej. Podkreślał zupełnie niepotrzebną (wręcz uznawał ją za szkodliwą nieustanną) chęć pogoni za zyskiem i zbędnym odkładaniem przyjemności z osiąganych zysków. Odkrył podatność człowieka na iluzję przyszłych, wysokich zysków. Wskazał na przewagę dobrze przygotowanych menedżerów (bankowców) nad typowymi klientami.
Tym samym można uznać J.M. Keynesa za kontynuatora modelowej ekonomii behawioralnej. Jego głos był jednak bardziej w tej materii donośny niż pozostałych badaczy, pomimo tego, że roli psychologii w ekonomii bardzo dużo miejsca poświęcili również J. Bentham, G. Katon czy G. Tarde.
W swoim przesłaniu do wnuków sugerował konieczność znalezienia kompromisu – niezbędnego czasu na relaks i korzystanie z uroków dnia codziennego. Tego typu rady z pozoru wydają się oczywiste, ale w agresywnym biznesowym środowisku nieustanna presja staje się przyczyną wielu dramatów.
W tym zakresie nawet współczesne korporacje stają się interesującym przedmiotem badań. Wypalenie zawodowe, przysłowiowy wyścig szczurów, niosą za sobą szereg negatywnych skutków. Często nieodwracalnych. Wyniszczająca rywalizacja, nerwica, brak asymilacji społecznej to nie tylko problem jednostek, ale również współczesnego modelu biznesowego. Na tej podstawie można postawić tezę, że J.M. Keynes nie tylko podejmował ważkie dla gospodarki zagadnienia z punktu widzenia teorii i praktyki, ale identyfikował również takie zjawiska, które okazały się niezwykle istotne w przyszłości.
J.M. Keynes jako wizjoner
J.M.Keynes podjął trudny temat przewidywania procesów społeczno-ekonomicznych. Dał dowód wielokrotnie, że trafnie potrafił zdiagnozować sytuację bieżącą oraz zaproponować oryginalne, ale jednocześnie trafne rozwiązania. Ciekawe jednak jest jego spojrzenie na przyszłość wyrażone w znanym eseju, lecz relatywnie rzadko dyskutowanym pt. Essays in Persuasion. Wiele zawartych w nim tez jest co prawda polemicznych, skłaniających do ożywionej dyskusji.
Podzielam stwierdzenie, że od dwóch tysięcy lat przed Chrystusem, aż do początku XVIII wieku zmiany w poziomie życia przeciętnego człowieka w cywilizowanych obszarach świata nie były radykalne. Co prawda należałoby dokładnie wyjaśnić co nazywamy zmianą radykalną i jaki dokładnie obszar cywilizacyjny autor ma na myśli. Jednak nawet w rozwiniętych gospodarczo (odnosząc się do obowiązujących czasów) krajach różnice pomiędzy poziomem życia były bardzo wysokie.
Porządek społeczny opierał się na wyraźniej dominacji relatywnie niewielkiej klasy panującej, możnowładców, której była podporządkowana przeważająca część obywateli (poddanych). Jednocześnie władcy byli wspierani przez obowiązującą religię. Porządek taki był trwały i nie zmieniały go nawet prądy reformatorskie czy światłe idee równości, większego egalitaryzmu.
Europa była w tym względzie klasycznym przykładem, ale takie różnice występowały także na innych kontynentach. Można w tym względzie odnieść się do Chin, gdzie cesarz wspomagany przez rozbudowany aparat administracyjny umiejętnie zarządzał rozległym imperium. Jednak mimo sprawnego państwa, poziom życia przeciętnego obywatela nie ulegał zmianie. Jeszcze większe w tym zakresie dysproporcje występowały w czasach faraonów czy w kulturach prekolumbijskich.
Pomimo upływu czasu, swoista dychotomia dochodów społecznych jest przedmiotem wielu badań i analiz. Nadal pozostaje niezwykle ważną kategorią ekonomiczną, z którą zmagają się nie tylko naukowcy, ale również politycy. Julius Herman Boeke przedstawił kontrowersyjną w tym względzie ocenę porządku społecznego, tzw. dualistyczną teorię. Uważał, że powodem różnic społecznych jest agresywny kapitalizm (często jak w przypadku Indonezji, czy też Indii) narzucony przez silniejszych i nieuwzględniających lokalnych uwarunkowań.Teza w pewnym stopniu polemiczna, gdyż władcy zarówno w Indiach, jak i w Indonezji nie gwarantowali poprawy bytu jednostki.
Poglądy Boeke’a były w dużej mierze poparte przez innych m.in. Lewisa, Hirschmana, Geertza, Eckausa, Dixita. Natomiast Fei i Ranis opracowali model nadwyżki siły roboczej, w czym upatrywali występowanie różnic społecznych.
J.M.Keynes stwierdza, że problem z radykalną zmianą i poprawą bytu przeciętnego obywatela polegał na braku akumulacji kapitału oraz nikłym postępie technicznym. Z drugiej strony, warto zwrócić uwagę na trafność podejmowania decyzji inwestycyjnych oraz nie zawsze etyczne postępowanie w procesie pierwotnej akumulacji kapitału.
Wielka Brytania była od XVI wieku silną potęgą morską. Jej rywalizacja na morzach przyćmiła osiągnięcia Francji, Hiszpanii oraz Portugali. Wykorzystywanie korsarzy czy też powołanie kampanii np. Wschodnioindyjskiej zapewniało akumulację kapitału w przeważającym stopniu jednej stronie. Hindusi, czy też właściciele grabionych galeonów hiszpańskich mogli czuć się okradani.
Można co prawda twierdzić, że Hiszpanie także grabili rdzennych mieszkańców Ameryki Łacińskiej i Południowej, w związku z czym czyny Brytyjczyków są przynajmniej w pewnym stopniu usprawiedliwione. Keynes dostrzega motyw działania związany z chciwością, lichwą oraz ostrożnością, uznając je za ważne przesłanki postępowania. Powyższe przesłanki będą ulegały modyfikacji i w przyszłości staną się mniej aktualne.
Jednak kluczowym z punktu widzenia ekonomii pozostaje fakt efektywności inwestycji. Keynes dowodzi, że każdy funt, który Drake przywiózł w 1580 r., do dnia dzisiejszego został pomnożony 100 000‑krotnie. Przypisywał to efektowi procentu składanego oraz trafnym decyzjom inwestycyjnym realizowanymprzez posiadaczy kapitału, głównie przez królową Elżbietę. Na podstawie wywodu Keynesa należałoby stwierdzić, że akumulacja kapitału jest pierwszym czynnikiem do innowacji technicznych. Na tle Europy to Wielka Brytania zdołała zgromadzić stosunkowo wcześnie duży kapitał i zapoczątkować kluczowe innowacje techniczne, które - co jest niezwykle ważne -zostały wdrożone. Tym samym kraj ten stał się prekursorem nowoczesnego przemysłu, rozwoju rynków finansowych oraz globalnego handlu.
W związku z tym tradycyjne myślenie współczesnych Keynesowi ekonomistów jest zachowawcze. Postęp techniczny nie generuje obawy rosnącego bezrobocia, ale sprzyja konieczności polaryzacji zawodowej. Na znaczeniu zyskują nowe specjalności. Nawet tradycyjne branże gospodarki (np. rolnictwo, handel) wymagają nowych kadr o zupełnie innych kompetencjach i wykształceniu.
W ten sposób Keynes wywołuje temat gospodarki opartej na wiedzy. To wiedzy należy przypisać możliwość zaspokajania potrzeb względnych. Dzięki niej nie tylko jednostki (te co prawda w pierwszej kolejności), ale także całe społeczeństwa uzyskują nad innymi przewagę.
Chęć zaspokajania potrzeb względnych może okazać się swoistą pułapką. Problem bowiem sprowadza się do realizacji celów. Jeżeli przejawi się chęć dominacji nad innymi, to podmioty dysponujące zasobami wiedzy mogą taką przewagę relatywnie szybko osiągnąć. Konkludując, to wiedza jest kluczowym zasobem do osiągania poprawy życia jednostki, nawet w wysoce konkurencyjnej gospodarce.Ponadto Keynes podkreśla rolę przedsiębiorców jako tych, którzy są w stanie zapewnić powszechny dobrostan.
Wizja przyszłych zmian w ekonomii, jaką zaprezentował J.M. Keynes,okazała się trafna. Autor skupił się w swojej prognozie na najważniejszych aspektach, przewidując zasadniczą transformację w gospodarce i mimo wszystko poprawę bytu przeciętnego obywatela.
Uniwersalne podejście do ekonomii – mit czy rzeczywistość?
J.M.Keynes w swoich dociekaniach badawczych odniósł się przede wszystkim do zjawiska kryzysu i trafnie umiejscowił go w teorii cyklu koniunkturalnego. Zwrócił uwagę na słabość poglądów dotyczących samoregulacji rynków, a w ślad za tym postulował aktywną rolę państwa. Brak udziału państwa w procesach gospodarczych skutkuje pojawieniem się bezrobocia przymusowego, które może trwać relatywnie długo. Kapitaliści zachowują się często nieracjonalnie, zmieniają swoje decyzje, co skutkuje fluktuacją inwestycji. Przekłada się to na poziom dochodu i zatrudnienia. Dlatego też niezbędnym staje się interwencjonizm państwowy oraz kontrola stopy procentowej. Dostrzegał nierówności społeczne, a ich redukcję upatrywał również we właściwej polityce podatkowej.
Tak jak wielu naukowców, także i J. M. Keynes poszukiwał uniwersalnego podejścia do ekonomii oraz dążył do zaproponowania stosownych rozwiązań mających na celu poprawę ogólnej sytuacji gospodarczej.[…]
Uniwersalizm Keynesa jest podkreślany w kontekście nie tylko ujęcia najważniejszych instytucji kreujących rzeczywistość ekonomiczną, ale także uwzględnienie podejścia globalnego ilokalnego. Obecnie globalizacja procesów ekonomicznych powoduje konieczność odnoszeniaich na grunt lokalny. Praktycznie każdy kraj w mniejszym lub większym stopniu zajmuje miejsce w międzynarodowym podziale pracy i analiza sytuacji wraz ze zgłaszanymi propozycjami winna uwzględnić powyższe okoliczności. […]
Nierówności społeczne, zróżnicowanie dochodów, które tak niepokoiły J.M. Keynesa były zapewne inspiracją do wykształcenia się nurtu ekonomii dobrobytu ,popularnie określanego welfare economics. Na marginesie tych poglądów warto zastanowić się nad celem gospodarowania. Czy celem jest np. ciągły wzrost gospodarczy, czy też bez względu na koniunkturę bezpieczeństwo ekonomiczne obywateli nie tylko określonej wspólnoty, państwa, ale szerzej ujmując naszego globu? Głównym zadaniem ekonomii dobrobytu jest optymalna alokacja zasobów w celu ogólnej poprawy społecznego dobrostanu.Alokacja może odbywać się poprzez typowe mechanizmy rynkowe lub wykorzystywać w tym celu budżet państwa.Każda skrajna sytuacja może okazać się mało skuteczna.
Jeżeli będą to wyłącznie mechanizmy rynkowe, efektem okaże się „zbyt” liberalny model gospodarki rynkowej. Natomiast w przypadku, kiedy to budżet państwa będzie redystrybuował zasoby, wówczas rola państwa okaże się dominująca. Państwo będzie podporządkowywać sobie poszczególne branże, przejmując w praktyce kontrolę nad gospodarką. Prywatni przedsiębiorcy będą funkcjonować na marginesie rynku i ich wpływ na procesy gospodarcze okaże się relatywnie niewielki. Wówczas powstaje analogia do gospodarki centralnie planowanej. Każde z tych dwóch rozwiązań będzie wzbudzać skrajne emocje, pojawią się zarówno ich zwolennicy,jak i przeciwnicy.
J.M. Keynes mimo wszystko opowiadał się za wiodącą rolą przedsiębiorców, przy jednocześnie aktywnej roli państwa w gospodarce. Niewidzialna ręka rynku powinna zostać zastąpiona widzialną ręką, kształtującą reguły funkcjonowania rynku.
J.M. Keynesa należy uznać za umiarkowanego ekonomistę, zwracającego uwagę na istotę problemów nurtujących społeczeństwa. Dodatkowo łączy on różne nurty, np. podejście Arthura Pigou, starające się wskazać na mocne strony poprawy sytuacji makroekonomicznej, jednocześnie podając argumenty na ich poprawę.
Keynes podkreślał konieczność racjonalnego traktowania ekonomii, które ma za zadanie rozwiązanie konkretnych kwestii społeczno-ekonomicznych. Ponadto, jak dowodzi Ron O’Donnell, poglądy Keynesa były nie tylko inspiracją do podejścia instytucjonalnego w ekonomii, ale mieszczą się w jej głównym nurcie.
Konkludując ten wątek, warto zadać pytanie: Jeżeli autor teorii ekonomicznej z jednej strony potrafi racjonalnie wykorzystać poglądy innych, odpowiednio je wzbogacając, to czy takie podejście można uznać za uniwersalne?
Odpowiedź zapewne nie jest jednoznaczna, ale przybliża do stanowiska o uniwersalności teorii J.M. Keynesa.
Moralna ekonomia
Bez wątpienia J.M. Keynes wniósł duży wkład w rozwój nauk ekonomicznych. Rozwinął także ożywioną dyskusję na temat zadań oraz wyzwań stojących przed nauką. Można również przyjąć następującą tezę, że ten naukowiec rozpoczął rozważania na temat moralnego realizmu w ekonomii. Pod kategorią moralnego realizmu w ekonomii kryją się niezbędne działania zmierzające nie tylko do ustalenia odpowiednich norm i wartości, ale przede wszystkim do rozwiązywania problemów oraz poprawy bytu materialnego przeciętnego obywatela.
J.M. Keynes wyraził takie dążenie nie tylko w licznych publikacjach, ale przede wszystkim w praktycznym działaniu. Jednocześnie taka postawa daje asumpt do odniesienia się do zasad ekonomii moralnej. Konieczności zwrócenia uwagi na dysproporcje społeczne, egalitaryzm oraz wypracowania reguł sprawiedliwości społecznej i zrównoważonego podziału dóbr wynikających ze wzrostu gospodarczego.
Keynesizm jako ważny nurt w naukach społecznych z pewnością będzie przywoływany w sytuacji, kiedy w gospodarce występuje kryzys, a dotychczasowe podejście okazuje się mało skuteczne. Działania różnych państw, a zwłaszcza Chin upoważniają do postawienia niezwykle śmiałej tezy, że właśnie J.M. Keynes był inspiratorem do stworzenia tzw. konsensusu pekińskiego, dzięki któremu wypracowano model gospodarki chińskiej.
Model ten z pewnością wywołuje wiele polemik, ale także należy uwzględnić fakt szybkiego rozwoju ChRL. Próbowano w tym kraju wielu różnych reform (lata 50., 60. i 70. ubiegłego wieku), ale w większości zakończyły się one fiaskiem. Odpowiednia rola państwa, wraz z jego aktywnym udziałem w procesach rynkowych (a zwłaszcza inwestycje, interwencje, kontrola) z szerokim dopuszczeniem inicjatywy prywatnych przedsiębiorców, przyczyniła się do ożywienia gospodarczego.
Czynniki typowo polityczne zostały w znacznej mierze wyłączone z wpływu na procesy gospodarcze, a realne działania zmierzające do poprawy ogólnej sytuacji obywateli chińskich zyskały priorytet. Postawiono także na aktywną współpracę międzynarodową.
Konsensus pekiński zakłada wnikliwe obserwowanie sygnałów rynkowych i w razie zagrożeń aktywną rolę rządu. Jednak całość gospodarki opiera się na inicjatywie, kreatywności prywatnych przedsiębiorców. Zbliżone poglądy można znaleźć w opracowaniach J.M. Keynesa. Zatem można stwierdzić, że idea J.M. Keynesa pozostanie żywa i aktualna oraz będzie inspiracją do opracowania nowych strategii rozwoju poszczególnych państw.
Andrzej Buszko
Powyższy tekst, będący skrótem artykułu „Czy J.M. Keynesa można postrzegać jako wizjonera w poszukiwaniu uniwersalnej teorii ekonomii?” ukazał się w numerze 4/21 Biuletynu Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego - http://www.pte.pl/pliki/1/68/Biulety_2021-4.pdf
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5674
W Polskim Towarzystwie Ekonomicznym 8 listopada br odbyło się spotkanie pt. „Strategiczne problemy rozwoju Polski Wschodniej".
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1215
Wybuch koronawirusa na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku postawił cały świat do góry nogami. Narracja ewoluowała od zainteresowania sytuacją w Chinach, gdzie wirus ma swój początek, poprzez kwestie bezpieczeństwa dostaw w globalnych łańcuchach wartości, krytykę multilateralnych instytucji bezradnych w obliczu pandemii, kompromis pomiędzy ratowaniem gospodarki a walką z wirusem, po skutki w krajach najbiedniejszych.
I chociaż dyskusja nad rozwiązaniami i ich konsekwencjami nadal trwa, nie ma wątpliwości, że skutki obecnej sytuacji najdotkliwiej odczują kraje rozwijające się.
Jak dotąd uczeni są zgodni co do tego, że jedynym sposobem walki z wirusem i spłaszczenia krzywej transmisji, aby zmniejszyć presję na systemy opieki zdrowotnej i dać czas na dalsze testy i ewentualnie szczepionkę, jest zachowanie dystansu fizycznego i mycie rąk tak często, jak to możliwe, przynajmniej przez 30 sekund. My, mieszkańcy Północy, bierzemy za pewnik, że używamy do tego mydła, nie wspominając o dostępności wody ciepłej, bądź zimnej z niewyczerpywalnego źródła – kranu.
Ale jak to zrobić w krajach globalnego Południa, gdzie dystans fizyczny jest po prostu niemożliwy, dostęp do bezpiecznego źródła wody to luksus, podstawowe potrzeby ludzkie ledwo zaspokojone, a ludzie codziennie walczą o przetrwanie, bezpieczeństwo swoich dzieci i osób starszych? Nie jest to jednak walka z koronawirusem, ale z ubóstwem i głodem.
Według danych Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju w 2019 r. 44,7% ludności Afryki Subsaharyjskiej żyło poniżej granicy ubóstwa wynoszącej 1,90 USD dziennie (w kategoriach parytetu siły nabywczej), a 35,1% w ubóstwie kwantyfikowanym przy pomocy wielowymiarowego indeksu ubóstwa MPI (multidimensionalpoverty index), uwzględniającego niedorozwój w obszarach edukacji, żywotności i standardu życia. Liczba ta waha się od około 1% w Egipcie do 77,6% na Madagaskarze, 76,6% w Demokratycznej Republice Konga, 66,3% w Republice Środkowoafrykańskiej…
Oznacza to, że w wielu krajach kontynentu większość społeczeństwa nie posiada dostępu do podstawowych dóbr niezbędnych do życia, takich jak godne lokum, mieszkanie z podłogą, dostęp do bezpiecznego źródła wody, toalety czy elektryczności. Połowa z 1,3 miliarda osób biednych to dzieci poniżej 18 roku życia, a jedna trzecia to dzieci poniżej 10 roku życia. I chociaż Afryka jest młodym kontynentem z medianą wieku poniżej 20 lat dla większości krajów, co daje nadzieję na walkę z wirusem, niedożywienie nie wzmocni odporności mieszkańców. Organizacje międzynarodowe przewidują, że w wyniku kryzysu COVID-19 miliony ludzi znajdzie się w skrajnym ubóstwie. Prognozy są różne – od 30 mln do nawet 300 mln ludzi.
Systemy opieki zdrowotnej w wielu krajach rozwijających się nie napawają optymizmem i uzupełniają wyłaniający się obraz rozpaczy. Szacuje się, że w Afryce Subsaharyjskiej przypada około 2 lekarzy na 10 tys. mieszkańców, a w krajach najsłabiej rozwiniętych średnio 2,5.Według danych UNDP opublikowanych w Human Development Report 2019, na 10 tys. osób przypadało jedno łóżko szpitalne w Mali, 2 na Madagaskarze, a 3 w Nepalu, Senegalu, Etiopii, Gwinei; około 7 w Indiach.
W Stanach Zjednoczonych znajduje się 29 łóżek szpitalnych (na 10 tys. osób), a 28 w Wielkiej Brytanii, czyli około 3 na 1000 osób. Kontrastuje to z liczbą 132 łóżek w Korei Północnej, którą w rankingu wyprzedza jedynie Japonia (134). W następnej kolejności z 115 łóżkami plasuje się Korea Południowa, a dalej Białoruś (110), Niemcy (83) i Rosja (82). Kryzys ujawnił powszechną marginalizację ochrony zdrowia, słabości systemów opieki zdrowotnej w krajach niezależnie od kontynentu czy poziomu dochodów, a także brak traktowania zdrowia jako globalnego dobra wspólnego.
Dewastacja dochodów
Wiele krajów rozwijających się podjęło działania w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się wirusa relatywnie wcześnie w porównaniu do krajów rozwiniętych, gdzie rządy licznych państw zignorowały rady naukowców. W Indiach wprowadzono ogólnonarodowe zamknięcie kraju na trzy tygodnie, co było dużym zaskoczeniem, gdy lockdown został ogłoszony przez premiera Modiego we wtorek 24 marca z natychmiastowym skutkiem od północy. Blokada w całym kraju rozpoczęła się tego samego dnia w Kolumbii. Analogiczne decyzje podjęły rządy w Peru i Ugandzie. Peru, Brazylia i Chile wkrótce po tym ogłosiły pomoc finansową dla najbardziej potrzebujących.Podjęte kroki natychmiast ujawniły czubek góry lodowej potencjalnych tragedii. Większość społeczeństwa w krajach rozwijających się pracuje w gospodarce nieformalnej. Według Międzynarodowej Organizacji Pracy w Afryce 85,8% zatrudnienia jest nieformalne. Odsetek ten wynosi 68,2% w Azji i na Pacyfiku, 68,6% w krajach arabskich, 40,0% w obu Amerykach, a 25,1% w Europie i Azji Środkowej. Ludzie w zasadzie żyją z dnia na dzień, przynosząc do domu to, co się uda sprzedać czy zarobić – może garść orzeszków, pomidora, drobną kwotę za przeniesienie bagażu zagranicznemu turyście… Rodzi się gniew i narasta zbiorowy żal w wyniku zamknięcia gospodarek, co może być punktem zapalnym dla masowych niepokojów społecznych w wielu zakątkach globu.
Miasta, które dla wielu miały być rajem, zapewniającym miejsca pracy i możliwości rozwoju, okazały się być obszarami największych dewastacji w rezultacie pandemii. Wyobrażenie tego, co może się zdarzyć w wielu megamiastach w krajach rozwijających się, można zaobserwować obecnie w Nowym Jorku – jak dotąd najbardziej dotkniętym koronawirusem mieście na świecie.
W Dhace mieszka około 18 milionów ludzi, a gęstość zaludnienia szacuje się na ponad 40 tys. na km2, Lagos liczy około 15 milionów, a Rio de Janeiro ponad 12 milionów, w tym z milionami osób żyjących w slumsach i favelach. Ocenia się, że 60% mieszkańców miast afrykańskich mieszka w slumsach, a średnio około jednej trzeciej w obszarach miejskich krajów rozwijających się. Setki tysięcy pracowników w Indiach zostało zmuszonych do powrotu z miast do swoich wiosek i do tego pieszej wędrówki przez setki kilometrów, w rezultacie braku transportu publicznego i możliwości przetrwania bez pracy i rządowego planu pomocy w miastach. Urzędnicy w Ugandzie ostrzegają przed opuszczaniem miast i zwiększaniem ryzyka rozprzestrzeniania się wirusa na obszarach wiejskich.
Zapomniana Ebola…
Jakie działania powinny podjąć kraje rozwijające się, aby zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa? Czy są jakiekolwiek recepty na epidemię dla globalnego Południa?
Można wyciągnąć lekcje z kryzysu związanego z wirusem Ebola. Rządy niektórych krajów afrykańskich stosują się obecnie do wytycznych WHO, doceniając znaczenie doradztwa naukowego i technologicznego w sprawowaniu rządów, jak podkreślił Ibrahima Socé Fall, zastępca dyrektora generalnego ds. reagowania kryzysowego w Światowej Organizacji Zdrowia. Inne jednak – jak przykładowo Burundi – eksmitują przedstawicieli WHO ze swoich terytoriów.
Gdy w 2014 r. w Afryce wybuchła epidemia wirusa Ebola, to gubernator Lagos –Babatunde Fashola – mianował dr Adekemi Oluwayemisi Sekonijako swoją główną doradczynią naukową do kontroli chorób zakaźnych i być może był to wówczas jedyny afrykański przywódca wspierany przez doradcę naukowego. W 2016 r. Unia Afrykańska powołała Afrykańskie Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (AfricaCentres for Disease Control and Prevention – Africa CDC) w celu wymiany wiedzy i doświadczeń z interwencji w zakresie zdrowia publicznego w celu wzmocnienia potencjału i zdolności afrykańskich instytucji.
Jasnym przesłaniem podzieliła się Ellen Johnson Sirleaf, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla i pierwsza afrykańska kobieta prezydent, sprawująca rządy w Liberii podczas wybuchu epidemii wirusa Ebola w latach 2014–2016. W swoim oświadczeniu w związku z kryzysem koronawirusa podkreśliła: „Nastąpiły uchybienia w początkowej reakcji na wirusa, od Azji po Europę do obu Ameryk. Wskazówki zostały pominięte. Czas został zmarnowany. Informacje były ukryte, zminimalizowane i zmanipulowane. Zaufanie zostało złamane”. Potem odważnie dodała: „Popełniłam te same błędy. (…) Ale poprawiliśmy się i zrobiliśmy to razem”. I rzeczywiście, nie budzi wątpliwości, że walka z wirusem musi być oparta na wiedzy naukowej, ale działania będą podejmowane i kierowane przez ludzi. Dlatego tak ważna jest rola społeczności lokalnych i działania oddolne.
Przykłady dobrych praktyk można znaleźć w Singapurze, Tajwanie czy Korei Południowej. W tych krajach zastosowano połączenie masowych testów, aplikacji mobilnych pozwalających wyeliminować ogniska rozprzestrzeniania się wirusa wraz z rzetelnym raportowaniem przypadków zarażenia przez społeczeństwo, nie wspominając o jakości istniejących tam systemów opieki zdrowotnej. Przykłady tych krajów pokazują, jak ważne jest uczciwe informowanie społeczeństwa w budowaniu zaufania i odporności w czasie kryzysu zamiast wywoływania paniki i strachu. Takie działania mogą tylko prowadzić do budowania społeczności współpracujących ze sobą, wspierających się i odpowiedzialnych obywateli.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że pominięcie wykluczonych społecznie, zmarginalizowanych, „niewidzialnych” na co dzień obywateli może prowadzić do tragedii. Pokazuje to obecnie przykład Singapuru, gdzie imigranci zarobkowi stali się ogniskiem nawrotu epidemii, która w trakcie drugiej fali przybrała niewyobrażalną skalę.
Pokazuje to jak bardzo pandemia koronawirusa obnażyła naszą rzeczywistość, uzewnętrzniając nierówności rozwojowe we wszystkich możliwych wymiarach – globalnym, regionalnym, narodowym, ludzkim. To co wiemy na pewno, to że w powirusowym świecie – o którym tyle się mówi, nawet jak jeszcze nie widać końca pandemii – najwięcej dowiemy się o samych sobie.
Pieniądze to za mało
Wsparcie finansowe - i to na ogromną skalę - jest bardzo potrzebne w krajach rozwijających się. Już zadeklarowane zasoby organizacji międzynarodowych, takich jak Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy, nie będą wystarczające i konieczne mogą być znaczne umorzenia długów w krajach globalnego Południa. Należy mieć na uwadze, że znacznie zmniejszy się pomoc dotkniętych wirusem krajów wysoko rozwiniętych, przekazy pieniężne oraz przychody z turystyki międzynarodowej.Pomocnymi działaniami w opanowywaniu pandemii może być połączenie cyklicznych okresów dystansu fizycznego z jednoczesną ochroną osób najbardziej narażonych, przy zapewnieniu działalności gospodarczej dla większości społeczeństwa.
Maski ochronne i rękawiczki powinny być obecnie w produkcji na skalę globalną i rozprowadzane we wszystkich zakątkach świata, które ich potrzebują – przynajmniej do momentu znalezienia i dystrybucji odpowiedniej szczepionki. Kwestia równego dostępu do szczepionki będzie kluczowa. Nie należy zapominać, że o ile mieszkańcy krajów najbiedniejszych mogą przeżyć koronawirusa nawet bez rękawiczek i masek, o tyle nie przeżyją bez wody.
Może przyszedł najwyższy czas na zmiany, reformy, rewizję polityki rozwojowej, dostosowania i adaptację w sposób bardziej zrównoważony i uwzględniający najuboższych? Bez względu na wszystko, naszym ludzkim obowiązkiem jest pomóc mieszkańcom globalnego Południa poradzić sobie z obecną pandemią, w przeciwnym razie wszyscy będziemy odpowiedzialni za globalną ludzką tragedię.
W końcu wszyscy żyjemy na jednej planecie i nie będziemy bezpieczni, dopóki zostawimy bez pomocy choć jedną istotę ludzką, jeśli nie okażemy globalnej jedności, solidarności i empatii. Powiązania współczesnej gospodarki światowej– ujawnione, jak nigdy przedtem w historii ludzkości wraz z rozprzestrzenianiem się COVID-19 w 2020 r. – nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że musimy przejść przez to wspólnie, czy to jako członkowie naszych społeczności, mieszkańcy miast czy globalni obywatele.
Katarzyna A. Nawrot
Komitet Prognoz „Polska 2000 Plus”, Polska Akademia Nauk
Zdjęcia - Katarzyna A. Nawrot