Ekonomia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2814
Z prof. Wiktorem Rutkowskim z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, jak ekonomia traktuje nierówności i czy zawsze traktowała je jednakowo? Dr Ryszard Bugaj* np. mówi, że w Polsce nawet się nie prowadzi takich badań…
- Podejście ekonomii w tej sprawie się zmienia. Ekonomiści klasyczni jak Adam Smith, David Ricardo, czy John Stuart Mill mieli szerszą perspektywę niż współcześni, bo ekonomia w ich czasach nie była nauką aż tak sformalizowaną, zmatematyzowaną.
Natomiast w ujęciu neoklasycznym problem nierówności leży na peryferiach ekonomii.
Przyjmuje się bowiem założenie, że samoregulujący się system wolnorynkowy – w którego centrum znajduje się konsument dokonujący racjonalnych wyborów – jest efektywny, to znaczy zapewnia optymalną alokację zasobów produkcyjnych i maksymalizuje dobrobyt społeczny. I główny nurt ekonomii zajmuje tutaj jasne stanowisko.
My to zresztą widzimy i w Polsce – ekonomiści, którzy narzucali główne rozwiązania w 1989 roku kierowali się właśnie takim podejściem. Jednak od lat 80. obserwujemy na świecie stopniowe przesuwanie się problemu nierówności z peryferii w kierunku centrum zainteresowań ekonomii.
- Czy system, w którym istnieje ogromna nadprodukcja dóbr i marnotrawstwo surowców można uważać za racjonalny?
- Wiemy, że gospodarka kapitalistyczna rozwija się cyklicznie, poprzez cykle koniunkturalne i tak jest od początku jej istnienia. Czy to jest nieracjonalne? W ten system wpisane są wahania koniunktury, w takiej gospodarce nie ma przecież planowania. Kryzysy są sposobem korygowania pewnych niedostosowań, błędów, niemniej w rozwoju gospodarczym – mimo tych wahań - trend jest ciągle wznoszący. Zatem wahania to norma i nie może być inaczej. Problem polega na tym, żeby te wahania łagodzić, żeby nie dopuszczać do głębokich kryzysów.
Zatem gospodarka kapitalistyczna jest efektywna i w tym sensie racjonalna, a my – mimo wszystkich narzekań – korzystamy z tego. Nigdy wcześniej nie mieliśmy takiego wyboru jako konsumenci, nigdy wcześniej nie czuliśmy się tak wolni, choć to oczywiście nie dotyczy wszystkich.
- Skoro więc przyjmujemy, że cechą kapitalizmu są wahania koniunktury, ale niemniej gospodarka kapitalistyczna wykazuje cały czas trend wznoszący, zatem jak tłumaczyć wzrost nierówności?
- Nierówności jeszcze w latach 60. XX wieku były umiarkowane. Na przykład, w Stanach Zjednoczonych - tym „laboratorium wolnego rynku” – w 1965 roku przeciętne wynagrodzenie prezesów 350 największych korporacji było 20-krotnie wyższe niż przeciętnego pracownika, to było do przyjęcia. Natomiast ogromny wzrost nierówności pojawił się dopiero w ostatnich dekadach. W 1989 roku ta różnica była już 58–krotna, zaś w 2012 prezes spółki zarabiał średnio 273 razy więcej niż przeciętny pracownik. To wynikało, przede wszystkim, z globalizacji i postępu technologicznego.
- Ale dlaczego globalizacja miałaby być usprawiedliwieniem wzrostu wynagrodzeń dla kierownictw korporacji? Nie wiąże się ona z żadnym nowatorstwem, a tylko z rozszerzeniem obszaru działania, więc komplikacja procesu produkcyjnego może wynikać tylko z logistyki. Czy to uzasadnia taki szalony wzrost wynagrodzeń managementu, często nieadekwatny nawet do wyników finansowych?
- W modelu gospodarki wolnorynkowej, w której istnieje doskonała konkurencja, wynagrodzenia są proporcjonalne do wkładu w wytwarzanie produkcji o określonej wartości. I rynek w tym sensie jest sprawiedliwy, chociaż ekonomiści unikają na ogół tego typu wartościujących określeń. Jednak współczesna gospodarka odbiega od tych modelowych założeń. Mamy bowiem dzisiaj monopole, quasi-monopole czy oligopole, zatem nie ma mowy o wolnej konkurencji.
A co do globalizacji – ona ma znaczenie dla wysokości wynagrodzeń kadry zarządzającej, bo firma operująca na rynku globalnym ma przychody i zyski z tego powodu znacznie większe niż działająca na rynku lokalnym.
- Ale przecież jest akcjonariat, który może i powinien kontrolować wynagrodzenia menedżerów. W socjalizmie kadra zarządzająca nie była tak wysoko wynagradzana. Nie ma w kapitalizmie odpowiednich mechanizmów, aby ograniczać niezasłużenie wysokie dochody managementu?
- W socjalizmie przede wszystkim niewiele było do podziału, a i przeciętny człowiek też nie miał wpływu na kształtowanie wynagrodzeń zarządów firm. Z kolei we współczesnym kapitalizmie akcjonariat właścicielski jest bardzo rozproszony.
Przez wiele wieków świat się prawie nie rozwijał, przyspieszenie rozwoju nastąpiło w wieku XVIII, w czasach rewolucji przemysłowej i wówczas dochody zaczęły się bardziej różnicować. To zjawisko też nie przebiegało linearnie – były okresy, kiedy nierówności dochodowe kumulowały się i kiedy się zmniejszały, np. w czasie wojen, rewolucji i epidemii.
W świetle badań z zakresu historii społecznej i gospodarczej nie są więc bezpodstawne obawy, czy obecnie będzie inaczej, to znaczy czy uda się zapanować nad zjawiskiem rosnących nierówności w pokojowy sposób?
Problem nierówności postrzegany jest bowiem przez badaczy i polityków – choć nie przez wszystkich – za jedno z głównych zagrożeń na świecie. Głosy zaniepokojenia płyną ze strony wpływowych międzynarodowych organizacji – OECD, Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Światowego Forum Gospodarczego (Davos).
- Powiedział pan na ostatniej konferencji Komitetu Prognoz PAN, że ekonomia do niedawna nie zajmowała się nierównościami.
- Trzeba pamiętać o tym, że ekonomiści bardzo umocnili swoją pozycję wśród nauk społecznych. To wynikało stąd, że główny neoklasyczny nurt ekonomii operuje logicznym, spójnym modelem gospodarki. I ten model nigdy nie został odrzucony, bo gdyby z niego zrezygnować to pozostajemy z niczym. To jest ciągle model gospodarki, który opiera się na założeniu, iż rynek jest najlepszym z możliwych regulatorów w gospodarce. Nie państwo, a rynek. I działanie rynku polega na tym, że racjonalny homo oeconomicus podejmuje decyzje w oparciu o rachunek kosztów i korzyści, zaś kształtowanie się nierówności ekonomicznych jest jedną z naturalnych cech tego procesu.
- Jak jednak uznać za racjonalne podejście neoliberalne, w którym względy środowiskowe i surowcowe nie odgrywają żadnej roli? Jak usprawiedliwić racjonalność zachowań producentów tworzących wyroby jednorazowego użytku i o krótkim czasie przydatności? Jak można mówić o racjonalnych zachowaniach konsumentów, którzy wyrzucają tony żywności czy innych produktów? Tu nie ma racjonalności, jest tylko zysk i chciwość.
- Cóż, z analiz systemów gospodarczych, a także naszych polskich doświadczeń wiemy, że możemy się poruszać w dwóch przeciwstawnych obszarach: ekonomii niedoboru lub ekonomii nadmiaru. Dzisiaj wiele się mówi o konieczności odejścia od ekonomii neoliberalnej w kierunku ekonomii złożoności. I ten kierunek myślenia, o którym pani mówi, tj. zrównoważony rozwój, łączący wzrost gospodarczy ze spójnością społeczną i ochroną środowiska, preferuje wielu ekonomistów. To nie jest tak, że ekonomiści się w ogóle tym nie przejmują. W tym podejściu mieści się także pojęcie inkluzyjnego wzrostu. Oznacza ono wzrost, który nie powinien wykluczać nikogo – ani jednostek, ani grup społecznych, czyli wzrost, z którego efektów korzystają wszyscy.
Ekonomia jest w pewnym sensie sztuką wyboru. Jest bowiem tak, że trzeba pogodzić – co wcale nie jest łatwe - dążenie do większej sprawiedliwości, spójności, ochrony środowiska z dążeniem – myślę, że wszystkich ludzi - do poprawy sytuacji materialnej. I tu jest problem, tu trzeba dokonać wyboru wcale niełatwego. Bo żeby gospodarka się szybko rozwijała trzeba dużo inwestować, ale oszczędności, dzięki którym można inwestować, tworzą ci bogatsi – biedni nie oszczędzają, nie mają z czego. Rozwój więc wymaga oszczędności, które będą inwestowane, żeby przyspieszyć wzrost gospodarczy. Czyli do pewnego momentu jest problem wyboru między celami zawartymi we wzorcu zrównoważonego wyboru (wzrost - spójność – ekologia), a sztuka polega na tym, żeby je pogodzić.
Na złożoność wyborów, jakich trzeba dokonywać w procesie gospodarowania, składa się szereg innych czynników. Na przykład, wzrost w gospodarce opartej na wiedzy wymaga wysokiego poziomu kwalifikacji, a zatem wykształcenia, a więc równości szans, żeby każdy mógł się kształcić, a wszystkie talenty zostały wykorzystane. Więc tutaj równość wspiera wzrost – to jest cecha współczesnego rozwoju. Bo wzrost gospodarczy zależy nie tylko od inwestycji rzeczowych, ale także od inwestycji w człowieka, tzw. kapitału ludzkiego. A to już wymaga większej równości.
- Mówi pan o warunkach rozwoju, że bogaci muszą inwestować, tymczasem widzimy coś innego: poza wyjątkami, bogaci nie inwestują w nowe miejsca pracy, nawet nie wiadomo, co robią z tymi ogromnymi pieniędzmi, jakimi dysponują. Zatem rozwój odbywa się chyba kosztem biedniejszych, z ich podatków, z których zresztą często korzystają bogaci (w Polsce de facto podatek jest degresywny). To jest społecznie niesprawiedliwe, o ile jeszcze takie pojęcie ma sens. Czy tutaj ekonomiści nie za bardzo uwierzyli w siebie? Czy nie przydałyby się im podpowiedzi psychologów społecznych, socjologów?
- Ależ oczywiście. Jest pewne, że ekonomia sobie sama nie poradzi z problemami współczesnego rozwoju, nierówności, ekologii. Do tego jest potrzebny zintegrowany wysiłek wszystkich nauk społecznych, tzn. ekonomiści powinni współpracować z psychologami, socjologami, także filozofami, dlatego że problemy współczesnej gospodarki przekraczają horyzont tego neoklasycznego spojrzenia. Bardzo ciekawie piszą o tym, na przykład, prof. Zbigniew Madej, Jerzy Wilkin i Jerzy Kleer.
- Pan też podkreślał, że ekonomii brakuje narzędzi do zajmowania się nierównościami – nawet, gdyby chciała to robić.
- Mamy takie metody badania nierówności, jak np. współczynnik Giniego, rozpiętości decylowe, kwintylowe, itd., a statystyki nierówności prowadzi się od bardzo dawna. To, czego ekonomii brakowało gdzieś do lat 80., to powiązanie nierówności z mechanizmami funkcjonowania gospodarki. Ekonomiści bowiem nie uważali wcześniej, że nierównościami należy się zajmować. Była to dla nich sprawa peryferyjna, byli skoncentrowani na badaniu procesu wzrostu gospodarczego, bo uznawali, że jak będzie wzrost gospodarczy, większy dochód narodowy, to bogactwo będzie skapywać w dół, wszystkim się więc polepszy.
- Prof. Andrzej Szahaj ironicznie to skwitował, iż owszem, przypływ podnosi wszystkie łodzie, tyle że niektóre bardziej…
- Tak, w doktrynie neoliberalnej ważne było głównie to, aby gospodarka rosła, a wówczas – jak sądzono – wszystkim będzie się lepiej powodzić. Nowym zjawiskiem jest to, że obecnie wielu ekonomistów patrzy jednak w inny sposób na gospodarkę, tzn. uznaje problem nierówności i podziału dochodów za integralny i ważny element funkcjonowania całej gospodarki. Jest wiele badań empirycznych dowodzących, iż nadmierne nierówności destabilizują gospodarkę, hamują wzrost gospodarczy, zmniejszają dobrobyt społeczny i są przeszkodą w zrównoważonym rozwoju.
- Czy ekonomiści wiedzą, od jakiego momentu, od jakich wartości te nierówności są destrukcyjne?
- Tego dokładnie wyliczyć chyba nie można, choćby dlatego, że w różnych społeczeństwach, kulturach, ta tolerancja na nierówności jest różna. Zatem w sposób matematyczny, ścisły, chyba nie da się tego zrobić. Np. w Stanach Zjednoczonych nierówności traktowane są jako coś bardziej normalnego niż w Europie.
Obserwacja procesów ekonomicznych pokazuje jednak, że najbardziej korzystne są średnie nierówności – zarówno zbyt małe jak i zbyt duże hamują wzrost. Niskie nierówności dokonują się kosztem pewnego przymusu – wymagają z reguły głębokiej redystrybucji dochodów, takiej urawniłowki, która jest społecznie i ekonomicznie szkodliwa. Wiąże się z naruszeniem czyjejś wolności, bo wolność dysponowania swoim dochodem jest jedną z podstawowych wolności, prawo własności jest jednym z podstawowych praw. Stąd bardzo wysokie podatki rzędu 80-90% byłyby trudne do akceptacji.
W Europie np. jest tak, że w krajach zamożnych i dobrze zarządzanych, np. w krajach skandynawskich, Belgii, Holandii i Austrii, a także w Słowenii, Czechach i Słowacji, współczynnik Giniego wynosił w 2015 roku 0,24-0,27. To są dość małe nierówności. W Polsce jest on nieco wyższy – ok. 0,31, ale mieścimy się w średniej europejskiej. Najwyższy wśród krajów UE jest w Rumunii, Bułgarii, Litwie, Łotwie, Estonii, Hiszpanii, Grecji i Portugalii, gdzie kształtuje się na poziomie 0,34-0,38. Wysoki, w porównaniu z krajami Europy Zachodniej, wskaźnik nierówności dochodowych mają Stany Zjednoczone – 0,38 , zaś jeszcze wyższy kraje Ameryki Łacińskiej, np. Meksyk – 0,48 , Chile - 0,40; to są już bardzo duże nierówności. Więc jakaś miara jest.
- Czyli nie można uznać, że duże różnice dochodowe są katalizatorem innowacyjności i postępu – bo i z takimi opiniami się zetknęłam.
- Nie, tak nie jest – np. w krajach azjatyckich, takich jak Japonia, Korea Południowa i Tajwan, nierówności były bardzo małe, a kraje te dokonały ogromnego skoku cywilizacyjnego i nie wpadły w pułapkę średniego rozwoju. Tymczasem kraje Ameryki Południowej, gdzie nierówności są ogromne, nie mogą tego dokonać, mimo że wcielają w życie neoliberalne recepty na wzrost gospodarczy. Trzeba jednak pamiętać, że te kraje Azji Wschodniej mają swoją kulturową specyfikę i określoną formę rządów, która np. nam pewnie by się nie podobała.
- A czy widzi pan w niwelowaniu nierówności rolę państwa, które w globalizacji traci swoją pozycję?
- Oczywiście, uważam, że bez państwa tego problemu się nie rozwiąże. Na szczęście w ekonomii ta dychotomia, przeciwstawianie rynkowi państwa właściwie powoli schodzi na dalszy plan. Coraz powszechniejszy jest pogląd, że oba te regulatory są ważne i potrzebne są rozwiązania, w ramach których następuje wspomaganie obu typów regulacji.
Dziękuję za rozmowę.
*Paradoksy ekonomii. Rozmowy z polskimi ekonomistami, PWN 2017, p. Ekonomiści o ekonomii
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1227
Wartości i instytucje w ekonomii
Wiązanie rozważań dotyczących gospodarowania z refleksją etyczną ma długi rodowód. Łatwo powołać się w tym względzie na Teorię uczuć moralnych Adama Smitha, a nawet na tradycję starożytnej Grecji. Począwszy jednak od przełomu wieku XVIII i XIX obserwujemy odchodzenie od tego typu ujęć. Jedną z przyczyn tej zmiany była rewolucja przemysłowa. Wskutek fascynacji nowymi wynalazkami i osiągnięciami techniki zmienia się postrzeganie istoty procesu gospodarowania.
W dominującym dotąd modelu gospodarki agrarnej gospodarowanie było cyklicznym procesem, zachodzącym we względnie stałych warunkach, przynoszącym – mimo nieuniknionych wahań – podobne rezultaty tak w zakresie korzyści gospodarujących podmiotów, jak i sytuacji wprzęgniętych w ów proces ludzi. Taka powtarzalność zjawisk nie pojawiała się już później. Kluczowe stało się już nie utrzymanie istniejącego stanu gospodarki i społeczeństwa, a wytwarzanie. Rozwijający się przemysł umożliwiał stałe powiększanie efektów gospodarowania i jednocześnie – wzmożenie starań o ciągły wzrost uzyskiwanych korzyści.
To nowe nastawienie kolidowało z regułami ustroju feudalnego, podważając nie tylko jego polityczny rdzeń – monarchię, ale również reguły obyczajowe rządzące dotychczas życiem społecznym, w tym – i gospodarowaniem. Tradycyjne normy etyczne coraz wyraźniej kolidowały z realiami nowego systemu, a ekonomiści, nolens volens, podporządkowali się wymogom takiej sytuacji, rozgraniczając sfery moralności i gospodarki.
Ekonomia wyrasta z wartości
Po raz pierwszy objawił się tu dualizm pojęcia wartości. Wartości jako składowe systemów etycznych stały się czymś odrębnym od wartości rozumianej jako wielkość pomnażana w procesie gospodarowania. Rzutuje to na sposób, w jaki próbuje się współcześnie ponownie wiązać sfery etyki i gospodarowania.
Ilustrację zarysowanego tu problemu może stanowić używane przez Jerzego Hausnera określenie „wytwarzanie wartości”. „Po pierwsze, powinniśmy przyjąć, że wartości są wytwarzane. Na ogół mówimy o wartościach albo je psychologizując, czyli sprowadzając je do indywidualnych postaw i wyborów, albo uznając je za coś, co należy wyznawać. Wartości istnieją, ponieważ są wytwarzane w procesie ludzkiej aktywności. Po drugie, powinniśmy uznać, że wytwarzanie wartości jest procesem społecznym, czyli że wartości wyłaniają się dzięki komunikacji i współdziałaniu jednostek, wykuwają się we wspólnej dyskusji i wyważaniu różnych racji”. [Hausner 2019,12]
Postulat odtworzenia aksjologicznego fundamentu ekonomii podnosił Jerzy Wilkin. [Wilkin 2019, 27] Paweł Kozłowski twierdzi wręcz, że ekonomia „wyrasta z wartości”. Wśród tych wartości, za Arystotelesem, przypomina on umiar jako wartość fundamentalną, choć mającą we współczesnej, globalnej perspektywie inne niż w starożytności miejsce. [Kozłowski 2016, 306-307]
Andrzej Herman zwraca uwagę na związek pomiędzy wartościami a przyjmowanymi celami gospodarowania. Kwestia celów gospodarowania, przez stulecia traktowana jako oczywista została postawiona na nowo wskutek wyzwań, jakie stwarza współczesna gospodarka nadmiaru. [Herman 2019, 331]
Należy też wspomnieć o wcześniejszym znacznie, lecz w pełni aktualnym stanowisku Wilhelma Dilthey’a, rozpatrującego gospodarowanie jako element systemu kulturowego, którego rdzeniem jest system wartości. [Dilthey 1990, 218]
Przywiązywanie wagi do aksjologicznych podstaw ekonomii powinno pociągać za sobą zdystansowanie się od pozytywistycznych i neopozytywistycznych koncepcji nauki, każących traktować ekonomię na równi z naukami przyrodniczymi. Narzucane przez pozytywistyczną filozofię dążenie do „obiektywizmu naukowego” jest drogą na manowce. Ideał taki nie jest w pełni osiągalny, a ukierunkowanie nań nauk społecznych powoduje, że ukrywa się czy nawet wypiera faktycznie przyjmowane założenia rozumowania.
Wszelkie sądy w obszarze nauk społecznych wynikają z przyjęcia określonego, partykularnego punktu widzenia, którego badacz zazwyczaj nie analizuje. „Naukowy” charakter twierdzeń winno się osiągać poprzez ujawnianie wszystkich przyjmowanych milcząco założeń, o ile badacz jest ich tylko świadom, nie łudząc się, że da się uniknąć stronniczości rozumowania. U podłoża owych założeń leżą wyznawane przez badacza lub szerzej – przez jego środowisko – systemy wartości.
O specyfice ekonomii (i zarazem innych nauk społecznych) wynikającej ze społecznego uwarunkowania zachowań ludzkich pisał też Leszek Kołakowski. Podkreślał on, iż ekonomia jako nauka ma inne właściwości strukturalne niż nauki przyrodnicze, a traktowanie jej w sposób pomijający ową odmienność jest ideologią sprowadzającą wszystkie odmienności do różnic w rozwoju”. [Kołakowski 1996,17]
Ocena celowości działań gospodarczych, czy też wybieranych kierunków rozwoju wydaje się możliwa wtedy, gdy określi się jasno cel gospodarowania oraz ujawni wartości, z których wizja celu jest wywiedziona. [Woźniak 2016, 251-252] Uwzględnienie uwarunkowań skłaniających do formułowania określonych konstatacji wymaga też uznania, iż człowiek i jego zachowania, stanowiące przedmiot ekonomii, mają wielowymiarowy charakter.
Idea ładu
Ekonomia powinna zachowywać trwały związek ze swoimi aksjologicznymi podstawami. Podstawy te uległy naruszeniu w związku z przesileniem cywilizacyjnym pogłębionym jeszcze przez pandemię COVID – 19. Lapidarnie komentuje to G.W. Kołodko: „nie ma żadnej przekonującej odpowiedzi na fiasko zachodnich idei ekonomicznych i politycznych. Zachodni kapitalizm pokazał, że ani rynek nie eliminuje nieuczciwości, ani demokracja nie wyklucza głupoty”. [Kołodko 2013, 177] Rzecz nie w nieskuteczności dotychczasowego systemu gospodarczego i dominującej tradycji politycznej, ale w wyzuciu ich z wartości, na których się pierwotnie opierały.
Społeczne konsekwencje tego stanu trafnie opisuje P. Kozłowski: „Powstało społeczeństwo składające się z wielu ludzi zalęknionych, agresywnych, niespełnionych, oddzielonych od siebie i walczących z innymi. Tymi, którzy mają umieć zarządzać życiem swoim i cudzym, a także jego przejawami; zdrowiem, umysłem, nocą i dniem, snem i jawą. Traktującymi siebie jako składnik korporacji lub jako element rynku. [Kozłowski 2016, 309]
Dehumanizacji jednostek przez system gospodarowania oderwany od etycznych podstaw przeciwstawiali się przedstawiciele szkoły ordoliberalnej.
Wilhelm Röpke widział rozwój jednostki i uwolnienie jej od więzi systemowych jako podstawę postulowanego ładu społeczno-gospodarczego. Uważał, iż ład ten jest warunkiem, bez spełnienia którego gospodarka rynkowa zmierza do destrukcji. „Porządku gospodarczego wolnych cen, konkurencji i własności prywatnej nie da się stworzyć na trwałe, jeśli poprzez reformy nie zadba się o zasadnicze zmiany jego podstaw socjologicznych (odmasowienie i odproletaryzowanie). Chodzi tu o reformy, które jednoznacznie zaspokoją zapotrzebowanie człowieka na akceptacje osobowości, nieskrępowany rozwój, bezpieczeństwo własności i ład naturalny.” [Röpke 2003, 69]
W warunkach przesilenia cywilizacyjnego istotnym wkładem ordoliberalizmu w poruszaną problematykę jest sama idea ładu. Winien się on opierać na wartościach etycznych. Walter Eucken widział ów ład jako odpowiedź na „wyzwania, jakie stawiają dzieje powszechne”. [Eucken 2005, 211] W świetle wyzwań współczesnego kryzysu ład ten trzeba rozumieć jako ideę koordynacji działań gospodarczych wszystkich krajów, obejmującą działania na rzecz zahamowania globalnego ocieplenia, osłabienia ruchów i napięć migracyjnych, a przede wszystkim – na rzecz wyrównywania różnic w poziomie życia pomiędzy krajami o różnym stopniu rozwoju, jak i w obrębie poszczególnych krajów. Zniwelowanie różnic w poziomie życia stanowi warunek konieczny dla globalnego ograniczenia rozmiarów konsumpcji, będącego kluczem do powstrzymywania katastrofalnych trendów cywilizacyjnych.
Cele gospodarowania
Stabilny, bo sprawiedliwy i akceptowany społecznie ład społeczno-gospodarczy jest receptą na kryzys współczesnej cywilizacji, nie jest jednak celem samym w sobie. Cele gospodarowania, jak wolno mniemać, mogą mieć dwojaką genezę. Mogą one wyłaniać się samorzutnie (podobnie, jak niekiedy – wartości), ale mogą być też ustanawiane. W tym drugim przypadku są one pochodną przyjmowanego systemu wartości. Cele gospodarowania, jeśli mają być realizowane, powinny stanowić zhierarchizowaną, w miarę spójną całość. Wątpliwe wydaje się podejście przyjęte przez Thomasa S. Hoffmana, który proponuje oparcie części celów o „wartości o charakterze pozaekonomicznym” i kształtowanie wedle nich polityk dotyczących dóbr publicznych (zdrowie, oświata, opieka społeczna itp.). [Hoffman 2003,343-348]
Nadrzędnym celem gospodarowania według podtrzymywanej, lecz rzadko urzeczywistnianej tradycji, ma być dobrostan obywateli – „szczęście, a co najmniej zadowolenie”. W warunkach kryzysu cywilizacyjnego podobne intencje przekładają się raczej na przetrwanie cywilizacji i składających się nań społeczności i jednostek.
Formuła celu gospodarowania daje się wywieść z określonej hierarchii wartości. Rzecz w tym, że wartości te, a zwłaszcza związana z celem gospodarowania ich hierarchia, nie są – i w wielu społecznościach nie będą w bliskiej przyszłości – powszechnie podzielane. Mamy do czynienia z sytuacją, w której podstawowe, istotne dla nowego ładu wartości istnieją, przynajmniej w kręgu cywilizacji euroatlantyckiej, ale wyznawane są głównie werbalnie, gdyż kolizja z wartościami odziedziczonymi po systemie neoliberalnym uniemożliwia uporządkowanie ich w system, który stymulowałby działania zbiorowe.
Potrzebne byłoby zapewne wykazanie, że dotychczasowy tryb gospodarowania „jest zły w ekonomicznym sensie zarówno na poziomie jednostkowym, przedsiębiorstwa (mikro), jak i w dowolnie większej skali gospodarowania”. [Hausner 2019,13] Wykazywanie tego w trybie dyskursu naukowego jest jednak dalece niewystarczające. Istota problemu polega na uświadomieniu zła tego systemu szerszym społecznościom i umożliwienie uspójnienia powszechnie przyjmowanych systemów wartości przez usunięcie z nich kolidujących z nadrzędnym celem elementów.
Z dotychczasowej hierarchii wartości należałoby usunąć ponadto przeświadczenie działających podmiotów (jednostek, grup etnicznych, organizacji, społeczności, narodów itd.) o własnej wyjątkowości i znaczeniu. Inaczej budowana wspólnota ześlizgiwać będzie się w kierunku struktur autorytarnych. W dalszej perspektywie odrzucenie poczucia wyjątkowości należałoby postulować również w odniesieniu do całego gatunku ludzkiego. Przekonanie o tym, iż człowiek jest „koroną stworzenia”, a „ziemię należy czynić sobie poddaną” stanowi istotne źródło negatywnych trendów przejawiających się w przesileniu cywilizacyjnym.
Wartość a dobro
Wartości nie determinują zachowań ludzkich bezpośrednio, lecz za pośrednictwem instytucji. Przejście do problematyki instytucji i ich związków z wartościami wymaga jednak doprecyzowania pojęć „wartość” i „dobro”. Funkcjonują one w zasadniczo odmiennych znaczeniach w typowej literaturze ekonomicznej niż w obszarze innych nauk społecznych. Próba znajdowania wspólnych mianowników owych znaczeń bywa ryzykowna.
Przykładem może być tu poruszona już kwestia rozumienia określenia wartości instrumentalnych. Godną uwagi propozycję uporządkowania tych pojęć daje antropolog David Graeber. Pisze on, iż „wartość w rozumieniu socjologicznym, są to koncepcje, w których za cel uznaje się odpowiedź na pytanie, co jest ostatecznie dobre, właściwe i pożądane w życiu człowieka. Natomiast wartości w sensie ekonomicznym to odpowiedzi na pytanie o stopień zapotrzebowania na produkty i usługi – czyli miary intensywności przejawianych potrzeb”. [Graeber 2001,1]
Przyjęcie takiego rozróżnienia zakłada, że wprowadzenie problematyki wartości do ekonomii wiedzie do potwierdzenia jej charakteru jako nauki społecznej.
To, co Graeber określa jako ekonomiczny sens pojęcia wartości sprowadza ekonomię do chrematystyki – nauki o sposobach gromadzenia bogactwa, która – choć uprawiana powszechnie pod szyldem ekonomii – nie jest z nią tożsama. Warto więc, jak sądzę, zachować trwałe rozróżnienie pomiędzy wartością a wartością ekonomiczną.
Analogiczny dualizm występuje w przypadku pojęcia „dobro”. Termin ten używany jest bezprzymiotnikowo, bądź jako „dobro ekonomiczne”. Dobro rozumiane jako kategoria etyczna jest zawsze cechą relacji i działań człowieka. Dobra ekonomiczne są fenomenami materialnymi lub niematerialnymi, ale nie są atrybutami innych zjawisk.
Niezmienne wartości
Wartości nie są fenomenem powstającym w związku z aktywnością wyizolowanej jednostki. Generatorem wartości, a zapewne także ich systemów, jest uregulowane współdziałanie ludzi zmuszonych do współpracy, aby przetrwać w trudnym dla nich środowisku. Prowadzi to do określenia wzajemnej relacji pojęć „wartość” i „instytucja”. Jeśli współdziałanie, o którym tu mowa, jest uregulowane, to znaczy, że istnieją instytucje regulujące owo współdziałanie. Wartości i ich systemy byłyby zatem pochodną instytucji.
Dla przetrwania niezbędne były zrazu tylko instytucje. Według Thorsteina Veblena (Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2008), „instytucje są endogenicznym wyposażeniem człowieka. Są to nawyki myślowe (settled habits of thought) uformowane w ewolucyjnym procesie socjalizacji, które służą do opanowywania rozbieżnych interesów i konfliktów instynktów. […] Tak rozumiane instytucje uzupełniają się z rozumem i wzajemnie oddziaływają na siebie w zmieniającym się środowisku materialnym”. [Veblen 2008,171]
Veblenowskie instytucje to instytucje nieformalne. Powszechność i powtarzalność ich oddziaływania sprzyja przekształcaniu się ich w instytucje formalne (normy prawa, skodyfikowane normy religijne itp.).
Ujmując problem związku instytucji i wartości można przyjąć następującą sekwencję: instytucje nieformalne powstają, gdyż wymusza je kontakt z nieprzyjaznym otoczeniem, następnie możliwa staje się refleksja nad istotą danej instytucji i jej wysublimowanie w wartość. Tak powstały takie wartości jak „współdziałanie”, „lojalność”, czy „opiekuńczość”. Z kolei układające się hierarchicznie systemy wyłonionych wartości stają się podstawą kreowania instytucji formalnych. Wartości sankcjonują działanie instytucji formalnych, utrwalają też obyczaje i nawyki (instytucje nieformalne).
Wartości istnieją jako takie, gdy są podzielane. Różni je to od indywidualnych przeświadczeń. Są one zatem nieodzownie związane z istnieniem wspólnoty. Ich zewnętrznym przejawem są jednaj zawsze jakieś instytucje.
Wspólnoty mogą tworzyć się w związku z podzielaniem przez ich członków określonych wartości, ale mogą też powstawać na podstawie więzi innego rodzaju. Więź ta ma jednak zawsze charakter instytucji.
To samo zastrzeżenie dotyczy kwestii uniwersalizacji w szczególności; generowanie dóbr publicznych jest skutkiem działania instytucji i to one, a nie bezpośrednio wartości uniwersalizują wspólnotę. Łatwo też wskazać wartości, które poprzez wsparte na nich instytucje uspójniają wspólnotę, lecz same tego nie czynią. Mogą to być „wolność gospodarowania” lub - choć to już dyskusyjne - „wiara”.
Nie jest też tak, że to „jedne wartości warunkują powstawanie innych”. To również należy odnieść do instytucji, które właśnie z tego powodu tworzą instytucje wyższego rzędu, agregaty instytucjonalne czy wręcz – całą architekturę instytucjonalną społeczności.
Podobnie rzecz ma się ze „zmiennością” wartości. Wartości są niezmienne co do swojej treści i istoty, zmieniać może się co najwyżej skala, w której są podzielane. Natomiast oparte na tych wartościach instytucje (w tym – interpretacje poszczególnych wartości) oczywiście ewoluują, podlegając prawidłowościom zmiany instytucjonalnej.
Nie wydaje się, aby dawało się skutecznie narzucać hierarchię wartości. Stworzenie formalnych ram instytucjonalnych nie gwarantuje wyłaniania się czy szerszej internalizacji wartości leżących u ich podstaw.
Trzeba też uwzględnić, że indywidualne, jak też środowiskowe, systemy wartości są zazwyczaj niespójne wewnętrznie, głównie ze względu na niedostatek autorefleksji deklarujących je osób. Warto pamiętać, iż „w zasadzie nie mamy możliwości odczytania faktycznych pobudek kierujących postępowaniem danej jednostki ani na podstawie obserwacji jej zachowania, ani nawet na podstawie formułowanych przez nią opinii. Nie można wykluczyć, że dana osoba jest przekonana, iż dane postępowanie wynikało z norm zwyczajowych, podczas gdy w rzeczywistości kierowały nią pobudki egoistyczne, lub odwrotnie”.[Dzionek-Kozłowska 2018,67]
Ponadto z tych samych akceptowanych wartości egzystencjalnych mogą być wyprowadzane różne wartości pochodne, niekoniecznie zgodne z naczelną wartością pierwotną. Wpływ na hierarchię wartości wydaje się możliwy jedynie w odniesieniu do wartości instrumentalnych, a i to tylko jako efekt długotrwałego, wspieranego obiektywnymi warunkami zewnętrznymi, narzuconego prawnie modelu zachowań. Byłby to jednak raczej wyjątek, a nie reguła.
Wizja współtworzonego społecznie ładu aksjonormatywnego jest wyrazem wishful thinking. Normy zachowań wynikają z „przyjętych (wcześniej) norm i uznanych wartości” tak długo tylko, jak długo owe normy i wartości nie kolidują ze zmieniającymi się warunkami otoczenia. Niektóre wartości wydają się uniwersalne, ale większość z nich ma ograniczony „okres ważności”. Po jego upływie pojawia się erozja wartości, która nie powoduje jednak automatycznie pojawiania się nowych wartości, zdolnych uzupełnić powstałą lukę. Wątpliwe jest też milczące założenie takiego stopnia spójności społecznej, który umożliwiłby objęcie całego społeczeństwa wizją jednego tylko ładu aksjonormatywnego.
… i zmienne instytucje
Jak sformułował to Jerzy Hausner, „cechami instytucji są także napięcie i zmienność, a nie tylko stabilności i przewidywalność”. [Hausner 2019,84] Zmienność tę można rozumieć dwojako. Instytucje zmieniają się jako składniki określonego porządku instytucjonalnego – jedne są zastępowane przez drugie, co dotyczy nie tylko pojedynczych instytucji, ale również większych agregatów instytucjonalnych. Zjawisko to określa się najczęściej jako zmianę instytucjonalną. [ B. Klimczak 2019,255 ; Miszewski 2015, 83-85 ; Veblen 1919,74-75]
Zakres owych zmian może być rozmaity – od wymiany jednej (zwykle już nie funkcjonującej) instytucji na inną, aż do generalnej zmiany dotyczącej całego ustroju społecznego.
Drugie możliwe rozumienie zmienności instytucji dotyczy zmian ich treści. Tego typu zmiany zachodzą jedynie w obrębie instytucji nieformalnych i mają niewielką skalę. Mogą się one jednak kumulować, zwłaszcza jeśli dotyczą wyodrębnionych obszarów ładu społecznego. Niekiedy dopiero taka kumulacja pozwala dostrzec, że zmiany w ogóle zaszły. Przykładem mogą tu być zmiany zachodzące w zakresie posługiwania się językiem pisanym (normy obowiązujące w języku to też instytucje!).
W przypadku instytucji formalnych zmienność ma charakter skokowy. Jedna norma zostaje wyłączona z systemu i zastąpiona (lub nie) inną. Zmiana ta zachodzi głównie na powierzchni zjawisk.
Stopień zdeterminowania zachowań ludzkich przez instytucje formalne nie jest nigdy pełny. Faktyczne zmiany następują dopiero wtedy, gdy „nowa” instytucja obrośnie interpretacjami i nawykami związanymi z jej stosowaniem, a więc – instytucjami nieformalnymi.
Napięcie to nie tyle cecha pojedynczych instytucji, co agregatów instytucjonalnych. Tworzą się one najczęściej samorzutnie pod wpływem różnorakich wyzwań otoczenia, czego nieuchronnym efektem jest kolizja treści poszczególnych powiązanych w ten sposób instytucji. To właśnie jest źródłem napięć. Inną ich przyczyną są zmiany warunków otoczenia, w którym funkcjonuje dana instytucja. Bieżące warunki nie odpowiadają już kształtowi instytucji, ale trwa ona pomimo tego (zjawisko nostalgii instytucjonalnej). Zanim dojdzie do zmiany instytucjonalnej, obejmującej zazwyczaj całe agregaty instytucjonalne, powstaje napięcie wynikające z nieprzystawalności działań dyktowanych przez instytucję do realiów.
Stabilność instytucji przejawia się inaczej w przypadku instytucji formalnych niż nieformalnych. Dla instytucji formalnych da się na ogół określić okres, w którym intencje ich ustanowienia odpowiadały warunkom bytu społecznego. Po upływie tego okresu możliwe są dwa warianty sytuacji. Instytucja albo obumiera, staje się nieprzestrzeganą, choć formalnie nadal obowiązującą normą. Może też być podtrzymywana w imię określonych partykularnych interesów grup sprawujących władzę lub zdolnych do wywierania na nią skutecznego wpływu. [Hayek 2006,208] Mamy wtedy do czynienia z patologizacją systemu prawnego, korupcją polityczną, a w łagodniejszych przypadkach ze wspieraną przez warstwę biurokratyczną nostalgią instytucjonalną.
Natomiast stabilność instytucji nieformalnych zależy głównie od stopnia ich zakorzenienia. Im jest on większy, tym w mniejszym stopniu dana instytucja lub ich zespół bywa przedmiotem refleksji, a w jeszcze mniejszym stopniu – debaty publicznej. O ile stabilność instytucji formalnych jest skutkiem czyichś zamierzeń (prawodawców, biurokratów, polityków dążących do władzy autorytarnej), to instytucje nieformalne wykazują się swoją stabilnością niejako w obiektywny, niezależny od niczyjej woli sposób.
Blokowanie, bądź aktywizowanie instytucji możliwe jest przede wszystkim w przypadku instytucji formalnych, a jego skuteczność jest ograniczona. Dotyczy to zresztą niemal wyłącznie agregatów złożonych z wielu powiązanych ze sobą instytucji. To, czy aktywizowane instytucje będą naprawdę funkcjonować, zależy od przekonania możliwie liczebnych kręgów o ich niezbędności. Istotna w tym przypadku jest intensywność przekonywania o danych racjach, a niekoniecznie – merytoryczne argumenty przemawiające za danym rozwiązaniem instytucjonalnym. [Dennet 2017,62]
Kolejny problem związany z rolą instytucji w procesach gospodarowania, jak też w powiązanych z gospodarką innych procesach społecznych, dotyczy zdolności do tworzenia przez instytucje porządków, określanych jako aksjonormatywne. Punktem wyjścia musi tu być konstatacja o „dysjunktywnym, a nie bynajmniej – integralnym charakterze społeczeństwa”. Czynnikiem, w którym upatruje się możliwości wewnętrznej integracji społeczeństw jest kultura.
Zauważmy jednak, że podniesiona dysjunktywność społeczeństw wynika współcześnie przede wszystkim z narzuconych przez postęp techniczny zmian warunków środowiska społeczno-gospodarczego. Kultura mogłaby spełniać rolę integrującą, gdyby była zjawiskiem pierwotnym w stosunku do zmian w otoczeniu. Tymczasem, przynajmniej współcześnie, jest odwrotnie. To innowacje technologiczne wprowadzane w imię dążenia do wzrostu konsumpcji (w istocie do wzrostu sprzedaży, bo interes wielkiego sprzedawcy nie wiąże się już z tym, czy i jak konsumowane są sprzedane towary i usługi) wymuszają i kreują nowe wzorce zachowań, nowe obyczaje, a niekiedy wręcz – nowe obszary zjawisk kulturowych (casus gier komputerowych). Kultura tworzona według zasady: „Świat jest po to, aby go konsumować” pozostaje w zasadniczej sprzeczności z wymogami ochrony globalnego ekosystemu zakładającymi wszak minimalizację eksploatacji niewykorzystanych jeszcze zasobów.
Maciej Miszewski
Jest to pierwsza (z dwóch) części eseju prof. Macieja Miszewskiego pt. „Wokół wartości i instytucji w ekonomii”. Drugą opublikujemy w następny numerze Spraw Nauki, SN 4/22
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Jarosław Bugajski
- Odsłon: 7859