Historia el.
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 4547
Szachy są bardzo starą grą i równie konserwatywną. Aż do końca XIX wieku uchodziły wyłącznie za męską rozrywkę. Jednak i w tej dziedzinie nastąpił przełom, choć nie miał natury feministycznego buntu, jak w przypadku walki o prawa wyborcze.
Niewiele wiemy o najdawniejszych szachistkach. O ile w przypadku mężczyzna ta gra, nazywana królewską, szybko stała się uciechą gminu, o tyle wśród pań przez wiele wieków zachowywała swój elitarny charakter.
Między prawdą a legendą
Najstarsze zapiski o udziale kobiet w grze w szachy pochodzą z X wieku. Według relacji al-Lajlaja, niejaka Diluram księżniczka bliskowschodnia z bliżej nieokreślonego królestwa, żona wezyra Murwadiego, została wystawiona przez małżonka jako nagroda za wygraną partię.
W pewnym momencie wezyr zaczął wyraźnie przegrywać i jedyne co udało się uzyskać od przeciwnika to odłożenie partii do następnego dnia. Po powrocie do pałacu wysoki urzędnik zwierzył się swej połowicy z trapiącego go zmartwienia i wizji rychłego rozstania, ale ona nie bacząc na przeciwności losu zaczęła analizować partię i … wymyśliła rozwiązanie. Wezyr pokonał rywala i jego małżeństwo zostało ocalone.
Trudno ocenić ową przypowieść w kategoriach prawdy historycznej. Sam Lajlaj również ginie w mrokach dziejów. Podobno swoje nazwisko zawdzięczał wadzie wymowy i jąkaniu, ale ponoć graczem był wyśmienitym. Można jednak domniemywać, że damy dworu mogły posiadać umiejętność gry w szachy, choćby z racji tego, że pozycja kobiety w islamie była w owym czasie znacznie wyższa, aniżeli w wiekach późniejszych. W końcu z tej epoki pochodzą Baśnie tysiąca i jednej nocy, które tak niechętnie są widziane dzisiaj przez ortodoksyjnych muzułmanów.
W Europie umiejętnością gry w szachy mogła się poszczycić królowa Elżbieta I, caryca Katarzyna II, Joanna księżna Flandrii, markiza Izabela d’Este czy Beatrice, żona Pino da Gente z Parmy.
Pierwszą udokumentowaną szachistką była dama dworu Józefiny, żony Napoleona I, pani Clair Elisabeth Jeanne Gravier de Vergennes de Rèmusat, która grywała często z cesarzem Francuzów. Istnieją nawet zapisy ich partii, wskazujące iż oboje wyprzedzili swą epokę, stosując otwarcia zdefiniowane niemal sto lat później. Czy grali w słynnej kawiarni Cafè de la Régence, w której zbierała się ówczesna śmietanka szachowa, można powątpiewać. Ale zachował się obraz nieznanego malarza, który sportretował cesarza z damą przy szachownicy w prywatnym apartamencie. A że pani na obrazie była naga, to już zupełnie inna sprawa. Być może licentia poetica…
Nieco więcej wiemy o szachistkach z końca XIX wieku. I tak Amerykanka Gilbert po zwycięstwie z panią Gossip w partii korespondencyjnej po 35 posunięciach została ogłoszona królową szachów, choć gra musiała trwać dość długo, gdyż odbywała się listownie. Natomiast w 1897 roku odbył się pierwszy międzynarodowy turniej kobiecy, w którym zwyciężyła Angielka panna Rudge. Prasa jednak potraktowała damy przy szachownicy dość lekceważąco, gdyż po dziś dzień nawet imiona zawodniczek nie są dokładnie znane.
Niepokonana Vera Menchik
W 1927 roku, podczas pierwszych rozgrywek olimpijskich w Londynie, odbyły się międzynarodowe zawody kobiece. Zdecydowaną faworytką była Vera Menchik, która bez trudu pokonała swoje rywalki. Aż do wybuchu II wojny światowej pani Menchik była niekwestionowaną championką, stając na podium w kolejnych rozgrywkach olimpijskich w Hamburgu w 1930, Pradze 1931, Folkestone 1933, Warszawie 1935, Sztokholmie 1937 i Buenos Aires 1939.
Mistrzyni świata pochodziła z mieszanej czesko - angielskiej rodziny, a jej trenerem był wybitny szachista węgierski Géza Maróczy. W 1929 została zaproszona na turniej męskiej elity do Karlowych Warów, ale tutaj nie poszło jej najlepiej i zajęła ostatnie miejsce. Zwycięzcą okazał się utalentowany Aron Nimzowitsch, który pokonał samego José Raúla Capablankę. Ale już w następnych zmaganiach w Ramsgate podzieliła drugie miejsce z Akibą Rubinsteinem, a w kolejnych latach odnotowała zwycięstwa z takimi potęgami szachowymi jak Max Euwe (mistrz świata w 1935) czy arcymistrzowie Samuel Reshevsky, Frederick Yates oraz Mir Sultan Khan.
Los nie okazał się dla niej jednak łaskawy. Zginęła wraz z matką podczas niemieckiego nalotu na Londyn w 1944 roku.
Hegemonia Rosjanek
Po zakończeniu II wojny światowej pojawił się problem wyłonienia nowych szachowych mistrzów i mistrzyń świata w związku ze śmiercią wspomnianej Very Mechik jak i zgonie Aleksandra Alechina.
Ugruntował się wówczas obyczaj, że mistrzostwa świata pań i panów będą odbywać się osobno, co przez wiele lat było krytykowane jako swoista segregacja, ale obowiązuje ona do dnia dzisiejszego.
W okresie powojennym zdecydowanie największą potęgą szachową stali się Rosjanie. W 1948 roku w gronie mężczyzn na czoło wysunął się Michaił Botwinnik, natomiast podczas mistrzostw świata kobiet rozegranych w Moskwie na przełomie 1949/50 zwycięstwo odniosła Ludmiła Rudenko, która zapoczątkowała hegemonię Rosjanek na okres trzynastu lat. Dość wcześnie zainteresowała się szachami dzięki ojcu nauczycielowi i debiutowała w 1925, jednak na sukces musiała jeszcze długo poczekać i swój triumf święciła w 46. roku życia!
W 1950 roku w uznaniu zasług w szachowych zmaganiach została przez Międzynarodową Federację Szachową (FIDE), jako pierwsza w historii, uhonorowana tytułem męskiego arcymistrza, gdyż dla kobiet takich tytułów jej konserwatywni działacze nie przewidzieli!
Dopiero w 1976, kiedy panie w najlepsze brylowały na szachowych salonach, zaczęto je nagradzać tytułami arcymistrzyń, ale nadal dużym uznaniem cieszy się przyznawanie im tytułu w kategorii mężczyzn.
W 1953 Rudenko uległa Jelizawecie Bykowej, mistrzyni ZSRR z 1927 roku. Nowa królowa szachownicy, wywodząca się z ubogiej chłopskiej rodziny, również nie była młoda. Kończyła 40 lat, a jej życie było naznaczone ciężkimi doświadczeniami.
W 1956 roku została zdetronizowana przez Olgę Rubcową, córkę moskiewskiego entuzjasty szachów i utalentowanego amatora, zawodnika znanego z lokalnych turniejów. Miała wówczas 47 lat. Utrzymała się „na tronie” dwa lata, gdyż w 1958 na najwyższym podium ponownie stanęła Bykowa. Rubcowa jednak nadal pozostała aktywna i w 1972 zaskoczyła świat, zdobywając pierwsze miejsce w korespondencyjnych mistrzostwach świata w wieku 63 lat!
Co ciekawe, rywalizacja pomiędzy Rosjankami odbywała się zawsze w Moskwie, z wyjątkiem rozgrywek w 1953 roku przeniesionych do Leningradu… W Moskwie utraciły zresztą bezpowrotnie koronę. Oto na horyzoncie pojawiła się bowiem pierwsza z genialnych Gruzinek Nona Gaprindaszwili…
Genialne Gruzinki
Nowa mistrzyni, choć nie była Rosjanką, była jednak obywatelką ZSRR, toteż jej zwycięstwo nie zachwiało mocarstwową pozycją Kraju Rad na światowej szachowej scenie. Co ciekawe, począwszy od pierwszego gruzińskiego zwycięstwa, mistrzostwa świata kobiet odbywały się najczęściej na terenie Gruzji w Tbilisi, Picundzie, Borżomi czy Telawi.
Nona Gaprindaszwili utrzymała się na pozycji mistrzyni świata, bagatelka, przez 16 lat. Dwa lata przed znakomitym meczem, w którym uzyskała tytuł, zaczęła uczestniczyć w męskich rozgrywkach, zaskakując wysokim miejscem. W Sandomierzu zajęła drugie miejsce, a rok później w kalifornijskim mieście Lone Pine pierwszą lokatę podzieliła z arcymistrzami: Argentyńczykiem Óscarem Panno, Rosjaninem Jurijem Bałaszowem i Dragutinem Šahovićem, reprezentantem Jugosławii. A trzeba pamiętać, że ten turniej rozgrywany w latach 1971-81 cieszył się wielką estymą wśród szachistów z całego świata i był uważany za przedpole do rozgrywek pretendentów.
Szachistka pozostaje aktywna do dnia dzisiejszego. Dwukrotnie zwyciężała w mistrzostwach świata weteranek. W 1995 wśród zawodniczek powyżej 50. roku życia, a w 2009 powyżej 65.r.ż.!
Kilkakrotnie próbowała powrócić na najwyższe podium, ale w latach 1988, 1990 i 1992 czyniła to bez powodzenia. Ostatnią próbę podjęła w 2001, ale została wyeliminowana przez polską arcymistrzynię Martę Zielińską, która obecnie reprezentuje ligę niemiecką.
W 1978 uległa swojej rodaczce Mai Cziburdanidze, która przedłużyła panowanie Gruzinek o kolejne 13 lat. Nowa championka uchodziła za cudowne dziecko. Opanowała grę w szachy w wieku 8 lat, a wieku 17 sięgnęła po najwyższy laur.
W tym okresie zaszły znaczące zamiany w klasyfikacji zawodników i zawodniczek. Zaczął obowiązywać bowiem ujednolicony system punktacji, zwany od nazwiska jego twórcy systemem ELO. W 1970 roku amerykański matematyk i statystyk węgierskiego pochodzenia Arpad Elo opracował sposób wyliczania rankingu na podstawie zmiennej losowej o rozkładzie normalnym. System jednak po dziś dzień jest interpretowany rozmaicie przez narodowe federacje szachowe i tak w USA do uzyskaniu tytułu arcymistrzowskiego wystarczy 2400 pkt, w Polsce, jak zresztą w całej FIDE, - 2500.
Swoje rankingi stosowało również Stowarzyszenie Zawodowych Szachistów (PCA), założone w latach 90. XX w. przez mistrza świata Garri Kasparowa i jego rywala Nigela Shorta na znak protestu przeciwko … zbyt niskim stawkom za zdobycie najwyższego tytułu przez zwycięzcę.
Pojawił się także problem z klasyfikacją pań. Do dnia dzisiejszego kobiety są klasyfikowane niżej, choć trudno ocenić je obiektywnie, gdyż tylko niektóre arcymistrzynie decydują się na rywalizacje z panami. Chlubnym wyjątkiem jest Judit Polgár, która nie unika żadnych wyzwań i przez długi czas w zasadzie grywała tylko w turniejach męskich, osiągając najwyższą notę wśród pań - powyżej 2700 pkt. Dopiero późniejsze regulacje FIDE sprawiły, że spadła nieco poniżej tego poziomu, ale i tak zajmuje bardzo wysoką pozycję rankingową wśród kobiet.
W 1978 Arpad Elo opublikował książkę The Rating of Chees. Past and Present (w wolnym tłumaczeniu: Ranking szachowy. Przeszłość i teraźniejszość), w której usiłował wyjaśnić, na czym polegają jego wyliczenia. I choć działacze szachowi odnieśli się do niej różnie, punkty ELO obowiązują na całym świecie.
W 1984 roku Maja Cziburdanidze jako druga w historii Gruzinka otrzymała tytuł arcymistrza (arcymistrzynią była już w roku 1977). W 1991 roku, podczas meczu o mistrzostwo świata w stolicy Filipin Manili, została pokonana - niewielką przewagą punktów 8,5: 6,5 - przez reprezentantkę ChRL Xie Yun. Od tego momentu Chinki twardo stanęły na szachowym najwyższym podium, od czasu do czasu ustępując miejsca Ukrainkom, Rosjance i Bułgarce.
Przypadek sióstr Polgár
Warto na chwilę odejść od pasjonujących mistrzostw świata i turniejów pań. Przypadek sióstr Polgár ukazuje blaski i cienie szachowej kariery w pełnym świetle. László Polgár był wyjątkowym miłośnikiem szachów. Sam grał dość przeciętnie, ale zebrał ogromną literaturę przedmiotu, liczącą 10 000 pozycji! Od najmłodszych lat hołdował przeświadczeniu, że „geniuszy się tworzy, nie rodzi”, co wyraził w swojej kontrowersyjnej książce Wychować geniusza. Co więcej, aby zrealizować swoją ideę, wyszukał sobie żonę na Ukrainie o wdzięcznym imieniu Klara, która powiła mu trzy córki. I wszystkie trzy zaczął niemal dosłownie od najmłodszych lat tresować przy szachownicy. Doszło do tego, że żadna z sióstr nie chodziła do normalnej szkoły, gdyż rodzice edukowali je w domu. Było to jednak dość ograniczone nauczanie, gdyż podstawowym obowiązkiem sióstr była gra w szachy po… 10 godzin dziennie.
Judit okazała się najbardziej utalentowana i wieku 15 lat i 4 miesięcy otrzymała tytuł arcymistrzowski. Pobiła tym samym męski rekord w tej materii, a mianowicie była w tym momencie o parę miesięcy młodsza od swego męskiego odpowiednika, Roberta Fischera. W 1988 jako 12-latka wywalczyła w Salonikach złoty medal dla drużyny węgierskiej. W późniejszym okresie postanowiła rywalizować wyłącznie z panami i choć nigdy nie stanęła na najwyższym podium, to w klasyfikacji punktowej przez wiele lat była na pierwszym miejscu.
Zsuzsa nie była tak uparta i w 1996 zdetronizowała Chinkę Xie Yun i zajęła jej miejsce na trzy lata. W 1999 zrezygnowała z obrony tytułu mistrzyni świata i Chinka na krótko powróciła na szachowy tron. Natomiast w 2005 roku niezłomnej Węgierce udało się pobić w Palm Beach na Florydzie rekord świata w grze symultanicznej (a więc rozgrywce wielu partii jednocześnie). W ciągu 16 godzin i 30 minut rozegrała 326 partii. Zwyciężyła w 309, zremisowała w 14 i tylko 3 przegrała! Obliczono, że w tym czasie przebyła dystans 15 km posuwając się od szachownicy do szachownicy. Jej wynik został zapisany w Księdze Guinnessa.
Dopiero w 2009 Bułgar Kirył Georgijew pobił go, rozgrywając w ciągu 14 godzin 360 partii, ale ze znacznie słabszym wynikiem- 284 wygrane, 70 remisów i 6 porażek.
Trzecia z sióstr, Zsófia, nie miała tak wielkiego samozaparcia i zakończyła swoją karierę szachową z tytułem mistrzyni międzynarodowej. Jej pasją była sztuka. Ukończyła w Tel-Awiwie Avni Institute of Arts and Design, a następnie Ort College w Rehovot. Wyszła zresztą za mąż za Izraelczyka gruzińskiego pochodzenia, Iona Kosaszwilego i jej przygoda z szachami definitywnie została zakończona.
Dominacja Chinek
Xie Jun zapoczątkowała okres dominacji Chinek. Co ciekawe, wcześniej była lokalną mistrzynią xiangqi - chińskiej odmiany szachów, których reguły znacznie różnią się od szachów klasycznych. Odniosła zatem wielki sukces i w pewnym sensie utorowała drogę swoim koleżankom. Poza tym splendor najlepszej szachistki świata spłynął na nią już w rok po międzynarodowym debiucie w Kuala Lumpur. Podobnie jak wiele wybitnych szachistek, poślubiła szachowego arcymistrza Wu Shaobina.
W 2001 uległa swojej rodaczce Zhu Chen. Po czterech latach tytuł odebrała jej Bułgarka Antoaneta Stefanowa, ale w 2006 tytuł znów powrócił do Chinek i na szachowym tronie zasiadła Xu Yuhua. Natomiast była mistrzyni przeniosła się do Kataru, gdzie poślubiła pierwszego arcymistrza tego kraju - Mohamada Al-Modiahkiego.
W 2008 na scenie pojawiła się ponownie Rosjanka, Aleksandra Kostieniuk obeznana z szachami już od piątego roku życia. Jednak tylko dwa lata cieszyła się tytułem, gdyż w 2010 na tron szachowy wstąpiła kolejna Chinka i aktualna mistrzyni świata, Hou Yifan. Wprawdzie dwukrotnie ustąpiła miejsca dwóm Ukrainkom: Annie Uszeninej i Mariji Muzyczuk, ale od 2016 roku ugruntowała panowanie Chinek na szachowej arenie.
Jak potoczą się dalej losy szachistek, trudno odpowiedzieć. Wydaje się, że wszystko zmierza do tego, by ujednolicić rozgrywki i skończyć z podziałem na mistrzostwa pań i panów, w myśl sztandarowego hasła FIDE: Jesteśmy jedną rodziną.
Leszek Stundis
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 4035
Fenomen mafii jest przedmiotem zainteresowania nie tylko polityków, prawników i przedstawicieli organów ścigania odpowiedzialnych za sprawne funkcjonowanie państwa.
Fascynuje również socjologów, psychologów i antropologów, którzy próbują go analizować i wyjaśniać na wszelkie możliwe sposoby, a także teologów, usiłujących określić jego moralny wymiar. Wreszcie stanowi źródło inspiracji dla pisarzy i filmowców, którzy w ciągu ostatnich stu kilkunastu lat stworzyli poświęcony mu odrębny nurt w sztuce.
Próba definicji
Słowo „mafia” występuje w powszechnym użyciu. Niemal zawsze w znaczeniu pejoratywnym, wyjąwszy jego żartobliwy kontekst jak „mafia Karioki” w popularnym niegdyś serialu emitowanym przez telewizję polską „Stawiam na Tolka Banana”.
Najogólniej rzecz ujmując, określa się nim grupę osób powiązaną nieformalnym więzami w celu realizacji własnych interesów, stosującą mniej lub bardziej nielegalne metody działania. Więzy te mogą mieć różnoraki charakter: rodzinny, towarzyski, ideologiczny, polityczny czy biznesowy. Najczęściej jednak nici łączące poszczególnych członków „wspólnoty” są między sobą tak splecione i na tyle silne, aby nikt samowolnie nie działał, nie ujawniał sekretów grupy i, co najważniejsze, nie mógł się wycofać. Tak więc wspólne przedsięwzięcie gospodarcze nierzadko bywa wzmocnione „dynastycznym małżeństwem” latorośli przywódców korporacji, a fuzja firm przypieczętowana wzajemnym poparciem udzielanym lokalnemu politykowi. Dlatego w odczuciu społecznym takie podejście do spraw publicznych budzi niesmak i potępienie, które potęguje poczucie bezsilności.
Takie grupy istnieją jednak w całym demokratycznym świecie i termin „mafia” w odniesieniu do nich wydaje się być przesadą. Bardziej trafnym określeniem, o znacznie łagodniejszej wymowie byłaby „grupa nacisku” czy „lobby”. W wielu przypadkach struktury te tworzą swe legalne skrzydła w postaci lokalnych komitetów na rzecz jakichś inicjatyw, stowarzyszeń, a nawet fundacji.
Gorzej wypada pojęcie „układ”, który zazwyczaj odnosi się do niejawnego porozumienia wpływowych osób w państwie czy społeczności lokalnej, które niejednokrotnie łamią prawo, aby osiągać i chronić własne korzyści. W Polsce pojęcie to dość często bywa kojarzone z samorządem terytorialnym i środowisk udzielających mu wsparcia jak np. „układ warszawski” czy „układ starachowicki”.
We współczesnej kryminalistyce i naukach prawnych „mafia” jest zazwyczaj definiowana jako tajna organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym, mająca powiązania ze światem polityki i gospodarki. Aby dopełnić tego obrazu należy dodać, że jej cele i metody działania muszą być w jawnej sprzeczności z prawem.
Geneza
Włoski rodowód mafii nie budzi wątpliwości. Już w antycznych źródłach można odnaleźć opisy bogatych patronów i ich klienteli, która w zamian za ochronę była zobowiązana do świadczenia im usług. Opis krwawych walk pomiędzy stronnikami Sulli i Mariusza w I połowie I w. p.n.e. doskonale oddaje atmosferę korupcji i terroru, jaka towarzyszyła schyłkowi republiki i … zarazem końcu najdłużej istniejącej starożytnej demokracji.
Nie lepiej działo się w Cesarstwie, tyle, że głównymi patronami byli aktualni władcy i… ich przeciwnicy snujący bez końca spiski. Warto przypomnieć „rok czterech cesarzy”, czyli 68 p.n.e., kiedy to o spuściznę po Neronie ubiegali się Galba, Otto, Witeliusz i Wespazjan, mając do swej dyspozycji nie tylko legiony rozsiane po całym imperium, ale i uzbrojone grupy zauszników w samym Rzymie. Zwyciężył ostatni z wymienionych, ale do jego sukcesu przyczyniły się waśnie i fałszywe sojusze jego przeciwników.
Średniowieczna Italia to okres nieustannych walk pomiędzy możnymi rodami, wśród których na czoło wysunęli się Borgiowie, Medyceusze, Sforzowie czy Visconti. W tym miejscu, jako sztandarowy przykład, należy przypomnieć spisek Pazzich w kwietniu 1478 roku, który miał na celu odebranie władzy Medyceuszom we Florencji. Starannie zaplanowany mord miał zostać dokonany w czasie mszy z okazji przybycia papieskiego krewniaka kardynała Riario, a wśród zamachowców znalazły się tak znamienite osoby jak … papież Sykstus IV, jego nepoci - abp Francesco Slaviati i Giovanni Della Rovere oraz okoliczni książęta, wśród których sprytem wyróżniał się władca Urbino, „emerytowany kondotier” Federico di Montefeltro.
Spisek się nie powiódł, choć w jego wyniku śmierć poniósł młodszy brat Wawrzyńca Medyceusza, Giuliano. To, co później nastąpiło, mogło stać się kanwą niejednego scenariusza filmu akcji. Śmierć ponieśli obaj papiescy faworyci, a także głowa rodu Pazzich, Jacopo. Zresztą pościgom i egzekucjom długo nie było końca i - jak wśród dzisiejszych gangsterów - vendetta musiała się dopełnić.
Zapewne w tej i podobnych historiach można upatrywać wytworzenia się pewnego typu mentalności, która po dziś dzień cechuje mieszkańców basenu Morza Śródziemnego, nie tylko zresztą Włochów.
Natomiast źródłosłów terminu „mafia” nie jest do końca jasny. Część badaczy utrzymuje, że pojawił się on w czasie okrytych złą sławą Nieszporów Sycylijskich w 1282 roku. Despotyczne rządy Karola I Andegaweńskiego na Sycylii stopniowo podsycało wrzenie wśród ludności. Bezpośrednią przyczyną buntu była ponoć zaczepka czy próba gwałtu na miejscowej dziewczynie (wg jednej wersji, mężatce) i okrzyk protestu „mia filia”, który w wolnym tłumaczeniu oznacza „moja córka”. Inni zaś są zdania, że słowo pochodzi z języka arabskiego i jest konsekwencją wielowiekowego panowania wyznawców islamu nad zachodnimi rubieżami wyspy.
Faktem jest, iż w II połowie XIX wieku Sycylijczycy poparli Giuseppe’a Garibaldiego w jego dążeniu do zjednoczenia Włoch i zbrojnie wystąpili przeciwko kolejnym panom Sycylii, Burbonom. W szeregach bojowników znaleźli się jednak ludzie różnego autoramentu, w tym także zwykli przestępcy czy nader przedsiębiorczy zwolennicy rodzącego się akurat kapitalizmu. Ludzie ci najchętniej wykonywali obowiązki gabellottich, którzy w pewnym przybliżeniu byli odpowiednikami naszych … ekonomów. Nadzorowali pracę wieśniaków na plantacjach, przyjmowali ludzi do pracy, ale i zwalniali ich. Nie stronili również od kar cielesnych wykonywanych na bardziej opornych pracownikach. Z jednej strony, rządzili twardą ręką w latyfundiach; z drugiej - mogli skutecznie szantażować ich właścicieli, gdyż wszelkie prace i terminowość ich wykonania zależała od nich. Sytuację tę doskonale oddaje znakomita powieść Luigiego Pirandello - „Lampart”.
Okres pionierski
Emigracja do USA w końcu XIX wieku i na początku następnego stulecia przyczyniła się do eksportu zakamuflowanych form działania za ocean. Już w latach 90. XIX wieku w Nowym Jorku powstała włoska dzielnica Mała Italia zamieszkała w znacznej części przez przybyszy z południowych Włoch z Sycylii, Kalabrii i Neapolu.
Twarde rządy wśród biednych i często nie znających języka angielskiego imigrantów sprawowała Czarna Ręka (wł. Mano Negra), organizacja wymuszająca haracze (opłaty za ochronę drobnych przedsiębiorców) i zajmująca się organizowaniem hazardu i prostytucji. Wśród niej wyróżniały się dwie postacie: Maranzalla i Maranzano, którzy wkrótce stworzyli podwaliny nowojorskiej mafii. Nie tylko zresztą Włosi zajmowali się tym typem przestępczości. Wśród Irlandczyków szybko złą sławę zdobył Frankie Yale, u którego terminował młody potomek neapolitańskich imigrantów… Alphonse Capone (Al Capone).
Gangsterskie grupy opanowały również Chicago i inne miasta wschodniego wybrzeża, a do końca lat 20. także wszystkie większe metropolie USA. Był to okres prohibicji, który obowiązywał w USA w latach 1919-1933 i walnie przyczynił się do rozkwitu podziemnego świata. Policyjne statystyki odnotowały w tym czasie wzrost liczby nie tylko nielegalnych gorzelni, ale i barów, których liczba wzrosła wówczas prawie czterokrotnie w stosunku do okresu poprzedzającego surowe ustawodawstwo. Wystarczy powiedzieć, że w każdym amerykańskim mieście i miasteczku, po wyjściu z dworca kolejowego, przyjezdny już po upływie kwadransa mógł zasiąść przy szklaneczce whisky.
Gangi opanowały sferę hazardu i domy rozpusty, a także zajęły się handlem narkotykami - najbardziej dochodową gałęzią ich działalności.
Do walki z przestępczością zorganizowaną powołano w 1908 roku Federalne Biuro Śledcze (FBI), ale jego wieloletni szef (1924-1972) John Edgar Hoover wydawał się dziwnie głuchy na wszelkie doniesienia o mafii, czy jak ją później zaczęto określać - organizacji Nasza Sprawa (wł. Cosa Nostra). Po wielu latach, po jego śmierci, zostały ujawnione dwuznaczne fakty z życia Hoovera, które być może rzucają więcej światła na jego lekceważące podejście do organizacji przestępczych. Otóż przez całe życie szef FBI był zatwardziałym kawalerem, a bliskie kontakty łączyły go tylko… z jego zastępcą, Tolsonem. Czy przywódcy klanów mafijnych posiadali na temat tej zażyłości jakieś kompromitujące materiały - do dnia dzisiejszego nie wiadomo. Faktem jest, że obaj panowie często spędzali wspólnie wakacje…
Co więcej, istnieje wiele przesłanek, które świadczą o tym, że mafijne rodziny wspierały kilku kolejnych kandydatów na prezydenta z bardzo dobrym skutkiem. Według nich, fotel w Białym Domu zdobyli dzięki podejrzanym sponsorom tacy politycy jak Franklin Delano Roosevelt (przez cztery kadencje 1933-1945, zmarł w trakcie ostatniej) czy w 1960 John Fitzgerald Kennedy, któremu to poparcie zapewnił jego ojciec Joseph Kennedy, zwolennik nazistów, handlarz alkoholem, zupełnie nieciekawa postać, doskonale znająca się z szefem chicagowskiej mafii Samem Giancaną, czy panami wschodniego wybrzeża - Johnem Rosellim i Santo Trafficante. Plotki głoszą, że właśnie im Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA), przy aprobacie prezydenta, zleciła likwidację dyktatora Kuby Fidela Castro, a po fiasku planów zamachu i odwrócenia się Johna Kennedyego od mafii - także morderstwo jego samego.
Gangsterska korporacja
Lata 30. XX wieku były okresem krwawych wojen pomiędzy gangsterami o władzę nad przestępczym podziemiem. Kolejno odchodzili z tego świata przywódcy Czarnej Ręki – Maranzalla, (czyli Joe Masseria) i Salvatore Maranzano, a na czoło wysuwali się młodzi i agresywni mafiosi jak Lucky Luciano, Albert Anastasia czy Vito Genovese.
Luciano, odpowiedzialny za śmierć dwóch pierwszych z wymienionych, zreorganizował całą mafijną strukturę w USA, dzieląc obszar kraju na 24 okręgi, w których miały niepodzielnie panować mafijne rodziny. Najważniejszy był Nowy Jork, w którym swoje siedziby miało 5 potężnych rodzin, dość zgodnie współpracujących ze sobą, kiedy twardą ręką rządził Luciano. Mafia (Nasza Sprawa) przejęła wówczas kontrolę nad branżą budowlaną, rozrywką, związkami zawodowymi, a nawet zbieraniem złomu i wywózką śmieci.
Doskonale atmosferę tego okresu oddaje nakręcony w 1971 roku film Francisa Forda Coppoli „Ojciec chrzestny” i jego kolejne dwie części ukazujące ewolucję mafii od potężnych gangów do ogromnych korporacji. Rzecz jasna, mafia nie wyrzekła się tradycyjnej przestępczości, chociaż głowy wielkich rodzin zrozumiały, że bez legalnej przykrywki ciemnych interesów dłużej nie da się tak rządzić.
Rodziny mafijne zatrudniają najlepszych prawników, toteż rzadko udaje się skazać członków którejkolwiek nich na kary długoletniego więzienia, chociaż od lat 60. część zagrożonych aresztowaniem gangsterów zaczęło łamać słynną zasadę milczenia (wł. omerta) i zdradzać swoich bossów departamentom policji i urzędom skarbowym.
Już słynny Al Capone przekonał się jak bardzo niewdzięcznym przestępstwem jest niepłacenie podatków, kiedy to w początkach lat 30. został skazany na 11 lat więzienia właśnie z tego tytułu. Utracił bezpowrotnie swoją pozycję szefa i zmarł w 1947 na syfilis prawie zapomniany.
Najsłynniejszym gangsterem stał się jednak w końcu lat 50. i na początku 60. skromny kierowca i „cyngiel” (człowiek do tzw. brudnej roboty) Joe Valachii, którego zeznania pozwoliły na pozbawienie wolności aż 300 członków Cosa Nostra. W latach 80. w podobny sposób zachował się Johnny Gravano, który w znacznym stopniu pogrążył rodzinę Gambio z Nowego Jorku, chociaż nie wszyscy jej szefowie trafili za kratki.
Mafia, choć osłabiona, pozostaje nadal silną i wpływową organizacją przestępczą, tym bardziej niebezpieczną, iż utraciła swój etniczny charakter. Coraz częściej dochodzi do współpracy pomiędzy organizacjami z różnych stron świata, a miejsce Cosa Nostra zaczęły zajmować kartele narkotykowe z Ameryki Południowej czy Meksyku, chińska Triada, japońska Jakuza czy też „azjatyckie tygrysy” z Wietnamu i Tajlandii. Nie brak również reprezentantów z Afryki, głównie z Nigerii, których specjalnością jest fałszowanie kart kredytowych na ogromną skalę oraz handel kobietami.
Czasy współczesne
Upadek komunizmu umożliwił wejście na czarny rynek bardzo brutalnym mafiom rosyjskim i ukraińskim oraz organizacjom przestępczym z Bałkanów (głównie Albanii), które za nic mają jakiekolwiek zasady czy kodeksy honorowe, a walczą wyłącznie o władzę i ogromne sumy pieniędzy, przekraczające niejednokrotnie budżety dużych państw.
Otwarcie granic sprzyja pojawieniu się współczesnego niewolnictwa, nie ograniczającego się tylko do handlu kobietami i dziećmi, ale wykorzystującego emigrantów do nieludzkiej pracy na plantacjach czy budowach. I nie dotyczy to tylko tradycyjnych obszarów biedy, ale także państw wysoko rozwiniętych jak Wielka Brytania, Hiszpania i Włochy. Wystarczy przypomnieć obozy pracy w wymienionych krajach, w których znaleźli się nie tylko mieszkańcy z Rosji czy dawnych radzieckich republik, ale również Polacy.
Duże możliwości daje Internet, wirtualna rzeczywistość, która jest przyczyną dezinformacji i zaciemnia obraz przestępczej „ośmiornicy”. Tysiące nielegalnych kont, których wytropienie bywa niemożliwe, oszukańcze oferty biznesowe czy bezczelne wyłudzania sprawiają, że komputer może być znacznie niebezpieczniejszym narzędziem zbrodni, aniżeli pistolet. Cyberprzestępcy potrafią nawet przeniknąć na bardzo strzeżone strony urzędów państwowych czy wielkich korporacji, udało im się nawet złamać kody Pentagonu.
Ogromny udział w budżecie mafii ma zysk ze sprzedaży broni, zwłaszcza do krajów III świata, w których toczą się nieustanne walki pomiędzy plemiennymi przywódcami czy szefami klanów. Przykładem może być działalność Wiktora Buta, rosyjskiego biznesmena, który po upadku ZSRR za bezcen wykupywał sprzęt z baz wojskowych na terenie całego imperium i dostarczał go do krajów „najwyższego ryzyka”- Liberii, Sierra Leone czy Nigru. Jest to bardzo groźne zjawisko, gdyż wiele krajów oraz organizacji terrorystycznych ma apetyt na arsenały nuklearne składowane w Rosji czy innych państwach, w których sytuacja daleka jest od stabilizacji jak Pakistan.
Na razie demokracja dość słabo radzi sobie ze zorganizowaną przestępczością. Rygorystyczne przestrzeganie praw człowieka powoduje, iż bardzo trudno jest udowodnić gangsterom popełnienie przestępstwa. Oczywiście, błędem byłoby sądzić, że należy odrzucić Deklarację Praw Człowieka w „szczególnych uwarunkowaniach”, jednak świadomość niemocy wobec tych „co mogą i mają więcej” wydaje się stawać dość powszechnym rysem mentalności przeciętnego obywatela. Przykładów dostarczają codzienne wiadomości na wszystkich kanałach. Nieuzasadnione eksmisje, nachalny lobbing, oszustwa, agresywna reklama i kultura masowa, która w coraz większej mierze stępia indywidualną wrażliwość i coraz bardziej epatuje tym by „mieć”, a nie tym, by „być”.
Leszek Stundis
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 2126
Zanim w ostatnich kilku dekadach gry komputerowe zdominowały inne formy rozrywek umysłowych, gry planszowe czy też karciane stanowiły ważny składnik życia kulturalnego każdego bez wyjątku społeczeństwa na świecie. Zwłaszcza, że bardzo szybko znalazły swój elektroniczny odpowiednik. Niektóre nich mają bardzo długą tradycję, sięgającą wielu wieków wstecz. Tak jest z szachami.
Gra wojenna elit i nie tylko
Historycy są zgodni, że prekursorem szachów była indyjska gra czaturang (czaturanga), która bardzo przypominała znaną nam dzisiaj wersję szachów. Rolę króla pełnił radża, hetmana jego doradca, a wśród oficerów znalazły się i skoczki (konie), jak i żołnierze na słoniach, zapewne pełniący funkcję gońców. Sama nazwa gry wskazuje, iż odpowiadała ona strukturze indyjskiej armii z pierwszych wieków naszej ery, której podstawę stanowił pluton, a w nim reprezentowane wszystkie ówczesne rodzaje broni: słonie, rydwany, kawaleria i piechota.
Nie wiadomo kto był genialnym wynalazcą tej szlachetnej gry. Ale pewna legenda głosi, że kiedy ów stanął przed władcą i łaskawy monarcha zapytał go o zapłatę, skromny mędrzec zażądał tylko dwóch ziarenek zboża na pierwszym polu, czterech na drugim, ośmiu na trzecim i podwójnej liczby na każdym następnym w stosunku do poprzedniego. Król roześmiał się i kazał wydać głupcowi worek ziarna skoro pogardził innymi bogactwami. Jednak jego skrybowie wykonując to polecenie z przerażeniem stwierdzili, iż tyle ziarna nie ma w całym królestwie!
Od samego początku militarny charakter szachów nie ulegał wątpliwości, choć na to, by służył jakimś rzeczywistym analizom strategicznym brak dowodów. Gra dość szybko rozprzestrzeniła się w Azji Środkowej, głównie w Persji. Tamtejsze źródła podają, iż chętnie w nią grano na dworze szacha Chosrowa I Anoszirwana w VI w. n.e.
Późniejsze dramatyczne wydarzenia w Persji, a następnie na subkontynencie indyjskim, jak zajęcie tych obszarów przez muzułmanów, paradoksalnie także sprzyjało jej ekspansji i po dziś dzień w krajach arabskich funkcjonuje pod nieco zmienioną nazwą szatrandż.
Dzięki zapisom kronikarskim i pierwszym szachowym podręcznikom pióra ar-Raziego czy as-Suliego, dość dobrze znamy reguły najstarszych szachów. Co ciekawe, wcale tak bardzo nie różniły się od zasad gry współczesnej. Z kolei późniejszy manuskrypt autorstwa Abulfatha Ahmada Sidżizi zawiera opisy kilkuset mansub, czyli pozycji, problemów, a nawet całych partii.
Na Ruś szachy dotarły zapewne w VIII wieku, a dzięki wymianie handlowej zaczęły przenikać do Europy Zachodniej. Niewykluczone, że znane były na dworze Karola Młota, pogromcy Arabów pod Poitiers w 732 roku.
W średniowieczu stały się ulubioną grą na zamkach, choć wiele danych wskazuje, iż były popularne wśród zamożniejszego mieszczaństwa, a nawet ludzi niskiego stanu. Podobnie jak kości czy karty, stały się nie tylko strawą duchową, ale jedną z gier hazardowych.
Kościół katolicki patrzył na nie dość niechętnie, choć przypisywanie mu poglądu o diabelskiej mocy szachów wydaje się mocno naciągane. Hierarchom kościelnym bardziej nie podobało się nadmierne zainteresowanie duchownych nową grą i groźba marnotrawienia przez nich czasu i grosza, aniżeli zagrożenie dla ich dusz. Niemniej od czasu do czasu pojawiały się „antyszachowe” regulacje prawne, jak decyzja synodu paryskiego z 1212 potępiająca je na równi z grą w kości czy też edykt Ludwika IX z 1254 wydany w podobnym duchu. Tyle, że francuski monarcha motywował swą decyzję tym, iż szachy były… nudne. Co ciekawe, w późniejszych stuleciach odnieśli się do nich niechętnie John Wycllife i Jan Hus, których trudno posądzać o sprzyjanie hierarchii kościelnej.
Szachy rozwijały się więc w najlepsze, a pod koniec XV wieku pojawił się przełomowy podręcznik obejmujący niemal całą ówczesną wiedzę szachową, znany jak manuskrypt z Getyngi. Nie ma pewności co do jego autorstwa, choć najczęściej przypisywany jest hiszpańskiemu championowi tego okresu Luisowi Lucenie. To tutaj można znaleźć opisy wielu obron stosowanych i dzisiaj.
Pierwsi zawodowcy
Luis Lucena otwiera poczet wielkich mistrzów szachowych, dla których gra stała się nie tylko pasją, ale i źródłem utrzymania. W owym czasie najwyższy poziom gry szachowej reprezentowali Włosi i Hiszpanie.
Pietro Damiano zasłynął nie tylko jako biegły gracz, ale także jako autor „Książki do gry w szachy”, w której oprócz analiz znajdują się uwagi i wskazówki dydaktyczne dla szachistów aktualne i dzisiaj. I tak wiemy stąd, że nie należy wykonywać zbędnych ruchów, grać za szybko czy przeoczać korzystnych sytuacji. Tu także zawarta jest rada, że gdy już mamy przewagę materialną (potocznie mówiąc, więcej bierek) należy wymienić figury i piony, aby szybko doprowadzić do końcówki.
Giulio Polerio usystematyzował ówczesne debiuty, a także podał opis obrony sycylijskiej, gambitu królewskiego oraz obrony dwóch i czterech skoczków.
Za najwybitniejszego bodaj gracza epoki renesansu uchodził hiszpański ksiądz Ruy López, mile widziany gość na madryckim dworze Filipa II, również wielkiego entuzjasty szachów. Tutaj zresztą odbywały się prawdziwe turnieje z udziałem najwybitniejszych szachistów Europy. Na jednym z nich duchowny zmierzył się z legendarnymi mistrzami –Leonardo di Bona oraz Paolo Boi. Pierwszy ponoć wygrał kiedyś swe życie z kapitanem piratów, który go pojmał, drugi ograł samego papieża Pawła III. W swoim dziele „Księga o odkryciach i sztuce szachowej” także dokonał podsumowania znanych ówcześnie tajników gry szachowej.
W następny stuleciu na czoło wysunął się Włoch Gioachino Greco, który wzdłuż i wszerz przemierzał kontynent, pokonując niczym samotny rycerz napotykanych przeciwników. I on upodobał sobie dwór hiszpański i na oczach Filipa IV pokonał swego nauczyciela Mariana Murano. Ciekawość świata zawiodła go aż do Ameryki. Nie wiemy, czy tu także oddawał się swej namiętności. Miał jednak znacznie mniej szczęścia, gdyż zapadł na jakąś zakaźną chorobę i zmarł w wieku zaledwie 34 lat.
W dobie Oświecenia szachy zostały zdominowane przez wielkie umysły, które w równym stopniu co grą praktyczną zajmowały się teorią. W tym okresie na czoło wysunęli się szachiści francuscy i angielscy, między którymi nieraz dochodziło do zaciętej rywalizacji.
Pod znakiem gwiazd
Najwybitniejszym szachistą XVIII stulecia był francuski kompozytor, autor 40 operetek komicznych François Philidor. To on zmierzył się ze sławą brytyjskich szachów Filipem Stammą, emigrantem … z Syrii. Co więcej, Stamma postawił bardzo ciężkie warunki pojedynku i partie remisowe traktował jak swoje wygrane. Philidor nie dał mu jednak żadnej szansy wygrał turniej.
W 1749 roku spod jego pióra wyszła „Analiza gry w szachy” uznawana za najważniejszy podręcznik szachowy przez najbliższe stulecie. Książka miała aż cztery wydania w pierwszym roku obiegu, a w całej historii aż sto edycji na wszystkich kontynentach! Autor jako pierwszy zwrócił uwagę na planowanie i strategię partii, czym zapoczątkował tzw. grę pozycyjną, która może nie była tak efektowna jak finezyjne maty czy huraganowe ataki na figury przeciwnika połączone ze znacznym poświęceniem własnych bierek, ale za to gwarantowała przemyślany sukces.
W następnych pokoleniach nadal ścierali się Brytyjczycy i Francuzi, choć z wolna wyrastały nowe potęgi szachowe: Rosja i Niemcy. Za nieformalnych mistrzów świata uchodzili Francuz Louis de la Bourdonnais oraz Irlandczyk (traktowany jednak jako poddany Korony Brytyjskiej) Alexander McDonnell.
Pierwszy pochodził z Mauritiusa, na którym jego ojciec piastował urząd gubernatora. Starannie wykształcony, utopił rodzinny majątek w spekulacjach giełdowych i szachy stały się głównym źródłem jego utrzymania.
Drugi, przygotowywany do kupieckiego rzemiosła, wiele lat spędził w Indiach Zachodnich zanim na stałe osiadł w Londynie, by poświęcić się szachom. Panowie nieraz toczyli wielopartyjne pojedynki, ale bilans zazwyczaj był korzystny dla la Bourdonnais’a. Co więcej, w młodości Francuz zdetronizował swego nauczyciela Alexandre’a Deschapelles’a, weterana wojen napoleońskich, który publicznie chełpił się tym, iż opanował szachy w … trzy dni. A pomimo ran odniesionych w bitwie pod Moguncją i utraty ręki, mistrz szachowy pozostał również championem w grze w bilard!
W połowie XIX wieku nastąpiły zmiany w szachowym myśleniu. Do lamusa odchodziły stare rozwiązania i wirtuozeria zaskakujących kombinacji. Coraz rzadziej stosowano gambit królewski, przed którym istniały bardzo duże możliwości obrony. Popularność utraciła również partia włoska jako zbyt pasywna, choć po dziś dzień zdarza się, że sięgają po nią także arcymistrzowie. Znacznie wzrosły stawki za rozgrywki i szachy w pewnym momencie stały się dochodowym interesem. A jednak nawet w tym okresie znaleźli się entuzjaści finezji i zaskoczenia, choć nigdy nie pretendowali do najwyższych szachowych laurów.
Jednym z nich był William Evans, marynarz, który grę w szachy opanował stosunkowo późno, gdyż dopiero w 28. roku życia. Kursując na swym statku między Szkocją a Irlandią, w dżdżyste noce analizował rozmaite pozycje, aż w końcu sam znalazł bardzo efektowne rozwiązanie, w którym dzięki poświęceniu hetmana i dwóch wież osiągnął zwycięstwo. Tak zwany gambit Evansa na trwałe wpisał się do historii szachów, choć jego autor nigdy nie zaznał splendoru jak wielcy mistrzowie.
W drugiej połowie XIX wieku pojawiła się cała plejada wybitnych graczy. Zaczęto także organizować kongresy szachistów, gdyż środowisko championów było dość zamknięte. Pierwszy odbył się w 1857 roku w Nowym Jorku, gdyż gra stała się bardzo popularna także za oceanem. Oczywiście, były to spotkania o charakterze nieformalnych mistrzostw świata, a nie jedynie wymiana poglądów i nowinek.
W tym czasie w grze zaczęli dominować Niemcy Adolf Anderssen i Wilhelm Steinitz, chociaż mieli groźnych rywali w osobach Amerykanina Paula Morphy’ego, a także mistrza Szymona Winawera, Polaka żydowskiego pochodzenia.
Anderssen zasłynął nieśmiertelną (albo wiecznie zieloną) partią, nazwaną tak z powodu mistrzowskiego poświęcenia figur i efektownego mata. Wilhelm Steinitz zaś został pierwszym oficjalnym mistrzem świata, pokonując żydowskiego szachistę z Królestwa Polskiego Johannesa Zukertorta. Panowie spotkali się kilkakrotnie w Nowym Jorku, Saint Louis i Nowym Orleanie i Niemiec wygrał na punkty 12,5:7,5, choć początkowo przewaga była po stronie przeciwnika.
W blasku jupiterów
Steinitz czterokrotnie bronił tytułu mistrzowskiego w meczach z Michaiłem Czigorinem i Isidorem Gunsbergiem. Zwłaszcza partie z tym pierwszym były szeroko komentowane i opatrywane anegdotami. Jako że wówczas nie istniał ścisły regulamin zachowania podczas meczu, obaj panowie raczyli się w trakcie gry alkoholem. Rosjanin opróżniał kolejne butelki brandy, a jego przeciwnik delektował się szampanem. Według dzisiejszych regulacji, taka sytuacja nie byłaby możliwa i obaj gracze zostaliby wyproszeni z sali.
Steinitz wniósł wiele do teorii gry pozycyjnej i nawet sam został autorem jednej z obron z powodzeniem stosowanych w partii hiszpańskiej i obronie francuskiej. Przez osiem lat Niemiec cieszył się najwyższym autorytetem w świecie szachów. Rozgrywał kolejne turnieje i dopiero w 1894 roku uległ szwedzkiemu szachiście żydowskiego pochodzenia Emanuelowi Laskerowi. Lasker był nie tylko szachistą. Kochał brydża i namiętnie grywał w nieoficjalnych turniejach. Był najdłużej w dziejach na szachowym tronie, bo aż 27 lat!
W tym czasie szachy stały się prawdziwym sportem, a stawki na turniejach osiągały zawrotne sumy. Postępowała także ich komercjalizacja. Niektórzy gracze żądali tak wysokich honorariów, że ich przeciwnicy nie mogli temu sprostać i mecze nie dochodziły do skutku. W takich praktykach celował, uroczy skądinąd, gracz kubański José Raúl Capablanca, mistrz świata w latach 1921-27, który skutecznie blokował wszystkich chętnych do odebrania mu tytułu. Praktyka zyskała nawet niechlubną nazwę „złotego wału”, który tylko nielicznym udawało się przekroczyć. W końcu pieniądze zebrał rosyjski biały emigrant Aleksandr Alechin i pokonał butnego Kubańczyka, sam zasiadając na szachowym tronie.
Pozostał na nim niemal do śmierci z jednym wyjątkiem - w 1935 roku na krótko odebrał mu tytuł holenderski matematyk Max Euwe. A było to skutkiem nadmiernej skłonności Alechina do mocnych trunków.
Duże zmiany zaszły również w kulturze życia szachowego. W 1914 roku car Mikołaj II, chcąc uhonorować najlepszych zawodników turnieju w Petersburgu, przyznał honorowe, acz jeszcze nieformalne tytuły arcymistrzów pięciu uczestnikom: Emanuelowi Laskerowi, José Raúlowi Capablance, Siegbertowi Tarraschowi, Aleksandrowi Alechinowi i Frankowi Marshallowi.
Dziesięć lat później, w Paryżu, została powołana do życia Międzynarodowa Federacja Szachowa (FIDE), a w gronie państw - założycieli znalazła się odrodzona Polska.
FIDE zajęła się nie tylko organizowaniem mistrzostw świata i turniejów, ale także szachowych rozgrywek olimpijskich, w których grały drużyny narodowe. W 1930 roku na igrzyskach w Hamburgu złoty medal wywalczyli Polacy. W skład naszej drużyny weszło kilku zawodników żydowskiego pochodzenia tej miary, jak Akiba Rubinstein, Ksawery Tartakower czy Dawid Przepiórka.
Okres II wojny światowej nie sprzyjał szachom. Nie odbywały się olimpiady, szachiści żydowskiego pochodzenia zostali poddani represjom. Dzięki temu, iż kolejne rozgrywki w 1939 roku miały się odbyć w Buenos Aires w Argentynie, kilku polskich szachistów żydowskiego pochodzenia, w tym Mieczysław Najdorf, zdołało się uratować z holocaustu. Oficjalne życie szachowe jednak zamarło, choć tu i tam, po kawiarniach organizowano lokalne rozgrywki i niektóre z nich miały rangę nieformalnych mistrzostw.
Niektórzy z graczy dokonali tragicznych wyborów i współpracowali z niemieckim agresorem. Alechin stał się autorem antysemickich publikacji, choć później tłumaczył się koniecznością zdobycia środków do życia. Kārlis Ozols, łotewski zbrodniarz wojenny odpowiedzialny za likwidację gett, po wojnie wyemigrował do Australii i wielokrotnie zdobywał mistrzostwo tego kraju pod własnym nazwiskiem. Na nic zdały się próby jego ekstradycji. Zmarł we własnym domu w wieku 89 lat w 2003 roku.
Rosjanie ukryli swoich szachistów na wschodzie kraju, dzięki czemu zaraz po wojnie przejęli palmę pierwszeństwa i przez niemal pół wieku byli największą szachową potęgą na świecie. Jeden raz tylko, w 1972 roku, odebrał im ją młody amerykański arcymistrz Robert Fischer, który pozbawił tytułu Borysa Spasskiego. Ich sytuacja była zresztą specyficzna, gdyż mogli korzystać z zasobów ludzkich swoich republik. I tak w ich szeregach występowali tej miary gracze jak mistrzowie świata Tigran Petrosjan, Ormianin, czy Estończyk Michaił Tal.
Zmieniły się także zasady nadawania tytułów. Ścisłe zasady rankingów i wypełniania norm (a więc zwycięstw w turniejach odpowiedniego szczebla) ujednoliciły kwestię tytulatury zawodników. W 1950 roku FIDE nadało tytuły arcymistrzowskie 27 szachistom. Obecnie jest ich prawie 1500, lecz czy świadczy to wzroście popularności szachów czy o pewnym obniżeniu kryteriów, pozostaje sprawą otwartą.
Leszek Stundis
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 1909
Kontrowersyjny Nobel (2)
Winston Churchill (1874-1965) okazał się mistrzem w kreowaniu swego wizerunku. Nawet pół wieku po jego śmierci dla Brytyjczyków jest uosobieniem demokracji i szlachetności, a przecież nie brak w jego życiorysie mrocznych kart, z których wyłania się zupełnie inne oblicze korpulentnego pana z nieodłącznym cygarem i szklaneczką whisky…
Pochodził ze starej arystokracji z domieszką krwi amerykańskiej, co być może miało wpływ na jego temperament. Ojciec Randolph Churchill był synem 7. księcia Marlborough, zaś matka Jeanette Jerome - córką zamożnego finansisty z USA. Tradycyjne wychowanie paniczów wymagało, aby mały Winston kształcił się w prywatnej szkole z internatem i tak też się stało. Trafił do Harrow, które wspominał jak zły sen. Był krnąbrny, nie znosił łaciny, do której wkuwania zmuszał go nudny nauczyciel, za to celował w angielskim i historii.
W szeregi kadetów Królewskiej Akademii Wojskowej w Sandhurst dostał się dopiero za trzecim razem. Być może wtedy jego niespokojna natura zaczęła w nim dominować. Zaraz po jej ukończeniu wyjechał do Indii, aby jako młody podporucznik rozpocząć wzorem innych karierę wojskową.
Ciekawość świata skłoniła go do kolejnej podróży w 1895. Tym razem na Kubę, na której trwała rebelia przeciwko hiszpańskiej tyranii. W takim momencie wizyta późniejszego premiera nie mogła być całkowicie przypadkowa. Zwłaszcza, że przed wyjazdem przeszedł gruntowne przeszkolenie wywiadowcze w zakresie zbierania informacji o wojskach hiszpańskich, ich uzbrojeniu, a zwłaszcza skuteczności pocisków nowych typów karabinów. Aby choć częściowo powetować sobie koszty tej podróży, obrotny młodzieniec nawiązał współpracę z „Daily Graphic” jako korespondent wojenny, autor Listów z frontu, za które płacono mu, bagatelka, po 5 gwinei za jeden.
Wziął czynny udział w II wojnie burskiej, podczas której Brytyjczycy po raz pierwszy zbudowali obozy koncentracyjne dla miejscowej ludności. Jednak w jego książkach, napisanych z dużym talentem o walkach z Burami, nie wspomina o tym barbarzyństwie.
Zdobyte wówczas doświadczenie pomogło mu sześć lat później zająć stanowisko podsekretarza stanu w ministerstwie do spraw kolonii. I to on miał opracować konstytucje dla Transwalu i Orani, nowych angielskich kolonii.
W 1910 jako minister spraw wewnętrznych musiał zmierzyć się problemem socjalistów i …sufrażystek, których szczerze nie znosił. Otwarta niechęć do przyznania kobietom praw wyborczych stała się przyczyną chłosty szpicrutą, jaką sprawiła mu jedna z krewkich pań wojujących o swoje prawa.
Nad Europą zbierały się czarne chmury. Dwie wojny bałkańskie były tylko zapowiedzią nadciągającej burzy. Churchill piastował wówczas godność Pierwszego Lorda Admiralicji i miał bezpośredni wpływ na wszystkie wojenne decyzje rządu.
Był orędownikiem wojny i umocnienia pozycji imperialnej swego kraju na Bliskim Wschodzie i w Iraku, by zapewnić lepszą kontrolę nad tamtejszymi polami naftowymi. To on wydał decyzję o mobilizacji Royal Navy, najpotężniejszej wówczas marynarki wojennej na świecie. Ale jego kariera została gwałtownie przerwana wskutek klęski poniesionej przez nieudany desant na Półwysep Gallipoli, w którym poległo 44 tysiące, a rannych zostało 97 tysięcy żołnierzy Ententy.
Do prawdziwej polityki powrócił w 1919, kiedy premier David Lloyd George powierzył mu tekę ministra wojny. Ale znów jego nieprzejednana postawa i nie zawsze trafne decyzje poddały w wątpliwość jego kompetencje polityczne.
To on wysłał do Rosji brytyjski korpus ekspedycyjny, który w 1920 roku musiał szybko wycofywać się przed zwycięskim pochodem Armii Czerwonej.
Jednocześnie podczas tłumienia kolejnej rebelii Kurdów i Arabów w Iraku jako pierwszy człowiek w historii użył gazów bojowych przeciwko ludności cywilnej, co często jest przemilczane w jego biografiach.
Jako minister kolonii, w 1921 musiał uznać traktat sankcjonujący powstanie Wolnego Państwa Irlandii. Z kolei będąc na stanowisku Kanclerza Skarbu, dość niefortunnie forsował pomysł, aby przywrócić wymienialność funta na złoto, co spowodowało falę krytyki pod jego adresem. W 1929 Partia Konserwatywna przegrała wybory i Winston Churchill pożegnał się na dekadę z polityką.
Kolejna wojna znów odmieniła jego los. Polityka appeasementu realizowana przez premierów Wielkiej Brytanii i Francji, Chamberlaina i Daladiera, krytykowana od samego początku przez Churchilla, ułatwiła Hitlerowi rozpoczęcie Ii wojny światowej. Dzięki temu w 1940 Winston Churchill stanął na czele swego pierwszego rządu.
Niezaprzeczalnie był wrogiem nazistowskich Niemiec i przeciwnikiem jakiegokolwiek porozumienia z Hitlerem. Ale miał również świadomość, że wśród koalicjantów jego pozycja była najsłabsza. Czy dlatego ulegał prezydentowi USA Franklinowi Delano Rooseveltowi? Trudno jednoznacznie ocenić. Ale jego wkład pod przyszły podział Europy i zgoda na zniewolenie niemal całej Europy Środkowej przez ZSRR jest niewątpliwy. Z niespotykanym wcześniej serwilizmem zgadzał się z poglądami swego amerykańskiego kolegi zafascynowanego Stalinem.
Natomiast jego Druga wojna światowa (The Second Works War) pełna barwnych opisów i sensacyjnych historii doczekała się uznania i została nagrodzona literacką Nagrodą Nobla.
Po wojnie też dał się poznać od niezbyt przyjemnej strony. Okrutnie zdławił powstanie na Malajach, które doprowadziło do niepodległości tego kraju dopiero w 1965. Broniąc pozycji British Petroleum w Iranie, doprowadził do upadku demokratycznie wybranego liberalnego premiera Mohammada Mosaddegha, który dążył do nacjonalizacji przemysłu naftowego. W tym samym czasie, podczas tłumienia powstania Kikujów w Kenii, Mau Mau, z jego rozkazu miejscowi dowódcy ponownie zastosowali „wynalazek” obozów koncentracyjnych, aby miejscową ludność zmusić do niewolniczej pracy. Ale i tu poniósł klęskę. Jego dymisja w 1955 roku została przyjęta z ulgą…
Był bezwzględnym i niezbyt zdolnym politykiem, któremu tylko konsekwentna, antyhitlerowska postawa zapewniła miejsce w historii. Upór w dążeniu do celu i umiejętność manipulacji sprawiły, iż Brytyjczycy dali się oczarować elokwentnemu starszemu panu i chętnie zapominają o ciemnych kartach jego kariery. A pamięć mają bardzo krótką, gdyż w plebiscycie BBC w 2002 roku to właśnie on zwyciężył w konkursie na Brytyjczyka wszechczasów.
Upragniony pokój…
Bliski Wschód zamienił się w beczkę prochu zaraz po II wojnie światowej, kiedy Wielka Brytania i Francja - kolonialni właściciele dawnej spuścizny osmańskiej - zdecydowały się opuścić „swoje” włości.
Najbardziej zapalnym punktem była Palestyna, którą już od końca XIX wieku zasiedlali żydowscy osadnicy spragnieni swego niepodległego państwa po prawie dwóch tysiącleciach od zniszczenia ukochanej świątyni w Jerozolimie…
Wielką rolę odegrali w tym procesie osiedleńczym dwaj ludzie, dla których przemoc była chlebem powszednim…
Menachem Begin (1913-1992) przyszedł na świat jako Mieczysław Biegun w Brześciu nad Bugiem. Już w czasie studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim aktywnie włączył się w działalność tajnego stowarzyszenia Bejart, a w 1938 stanął na jego czele. Była to organizacja syjonistyczna, która stawiała sobie za cel emigrację do Palestyny i odbudowę silnego państwa żydowskiego.
Co ciekawe, dążeniom tym nieoficjalnie sprzyjała sanacyjna władza, która przymykała oczy na tajne szkolenie wojskowe i zakup lekkiej broni przez przyszłych izraelskich bojowników spod znaku Hagany.
Wybuch II wojny światowej spowolnił realizację tych planów, ale ich nie przekreślił. Uciekając przed Niemcami, Begin dotarł do Wilna, jednak tu spotkała go niemiła niespodzianka i trafił do więzienia NKWD na Łukiszkach. Potem zsyłka na Sybir, choć tu uśmiechnęło się do niego szczęście w osobie generała Władysława Andersa, który zaraz po podpisaniu porozumienia Sikorski - Majski z energią przystąpił do budowy Armii Polskiej w ZSRR. Młody syjonista znalazł się wraz z kilkuset innymi w jej szeregach, dzięki czemu opuścił „nieludzką ziemię” i dotarł na Bliski Wschód.
W 1943, podczas pobytu w Iranie, zdezerterował wraz z kilkusetosobową grupą pobratymców i przedostał się do Palestyny okupowanej akurat przez Anglików. Ucieczka ta ponoć odbyła się za cichym przyzwoleniem polskiego dowództwa, które i tak miało problem z aprowizacją i utrzymaniem porządku w szeregach swojego wojska.
Tu, na ziemi obiecanej, szybko nawiązał kontakt z organizacją Irgun, która wkrótce miała zostać przekształcona w izraelską armię. Przeciwni jej działaniom byli Brytyjczycy, którzy obawiali się wzmocnienia Żydów na terenie swego mandatu i chętniej wspierali administrację arabską.
Skrajni nacjonaliści odpowiedzieli na to serią zamachów terrorystycznych, z których najbardziej spektakularny został dokonany w Jerozolimie w październiku 1946 roku. W wyniku eksplozji samochodu- pułapki wyleciał w powietrze ekskluzywny Hotel Król Dawid, a w jego ruinach straciło życie 41 Arabów, 26 Brytyjczyków i 17 Żydów. W odwecie władze mandatu nakazały ścigać winnych zbrodni. Rozesłano listy gończe, m.in. za Beginem.
Po proklamowaniu państwa Izrael w maju 1948 młody ideowiec włączył się w budowę silnego państwa żydowskiego i równie silnej armii. Stanął wówczas na czele prawicowej partii Herut i został członkiem parlamentu, jako znaczący polityk.
W 1967 popierał aneksję Synaju przez Izrael po zwycięskiej wojnie sześciodniowej, a w 1973 objął stanowisko premiera. Był zwolennikiem twardego kursu wobec państw arabskich i wrogo nastawiony był do rozmów z Palestyńczykami, zwłaszcza po wojnie Yom Kippur, która wybuchła w pierwszym roku jego urzędowania.
A jednak to właśnie ten polityk zdobył się na podjęcie tajnych rozmów z egipskim prezydentem Anwarem as- Sadatem i zaprosił go do złożenia wizyty w Knesecie. W 1977 doszło do historycznego spotkania w Camp David w USA i obaj dawni wrogowie uścisnęli sobie dłonie pod czujnym okiem prezydenta Jimmy’ego Cartera. Za to otrzymali wspólnie pokojową nagrodę Nobla w roku następnym…
Begin do końca swej politycznej kariery stosował zasadę „dziel i rządź”. W 1981 wykonał prewencyjne bombardowanie irackiego ośrodka nuklearnego Osirak koło Bagdadu, a w 1982 na wieść o wybuchu intifady zaatakował Liban i obozy uchodźców palestyńskich. W rok później, w wyniku wyborów, utracił władzę i został spokojnym emerytem piszącym wspomnienia…
Anwar as-Sadat (1918-1981) ukończył Królewską Akademię Wojskową i dość szybko zaczął wspinać się po szczeblach wojskowej kariery. W wojsku zaprzyjaźnił się z innymi oficerami, którzy szczerze nienawidzili monarchii, korupcji i feudalnych porządków, a zwłaszcza z Gamalem Abdel Naserem, niekwestionowanym przywódcą konspiracyjnego ruchu Wolnych Oficerów.
Rządy króla Faruka wzbudzały również niechęć Stowarzyszenia Braci Muzułmanów (znanego bardziej jako Bractwa Muzułmańskiego) i tuż po zakończeniu II wojny światowej doszło między nimi do chwilowego zbliżenia. Wcześniej zaś, podczas niemieckiej kampanii w Afryce Północnej, członkowie Bractwa oraz Naser i Sadat wspierali niemieckich agentów, obiecywali pomoc lisowi pustyni generałowi Erwinowi Rommlowi i po cichu sabotowali działania Brytyjczyków. Jednak ich wysiłki nie zdały się na wiele. Co więcej, ściągnęli na siebie gniew króla, który zaczął ich prześladować.
W 1949 tajna policja zamordowała przywódcę Bractwa Hassana al- Bannę, co umiejętnie wykorzystali Wolni Oficerowie. Najpierw doprowadzili do abdykacji króla, a następnie, w 1952, obalili monarchię i zmusili władcę do emigracji. Od tej chwili stali się jedynymi panami ziemi faraonów, a jedyną legalną partą stała się Arabska Unia Socjalistyczna.
Sadat był lojalny wobec Nasera i aż do jego śmierci pozostawał w jego cieniu. W 1960 został wprawdzie przewodniczącym parlamentu, ale dopiero osiem lat później objął urząd wicepremiera i stał się drugą osobą w państwie. Dwa lata później jego duchowy idol, Gamal Abdel Naser zmarł na atak serca i Sadat automatycznie go zastąpił. Po wygranych wyborach umocnił swoją pozycję, ale do pełnego sukcesu potrzebował czegoś więcej- odzyskania półwyspu Synaj.
Ciche negocjacje z Izraelem, popierane przez Amerykanów, dość szybko wydały pożądane owoce. Porozumienie z Camp David uczyniło wyłom w koalicji antyizraelskiej, lecz jednocześnie naraziło prezydenta na gniew islamskich fanatyków. Anwar as- Sadat zdążył odebrać (razem z M. Beginem) pokojową nagrodę Nobla, ale 6 października, podczas parady wojskowej z okazji ósmej rocznicy przekroczenia przez wojska egipskie Kanału Sueskiego (które rozpoczęło wojnę Yom Kippur), został zastrzelony przez własnych oficerów.
Leszek Stundis