Historia el.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1383
Rok 2018 zwany jest rokiem stulecia odzyskania niepodległości właśnie dlatego, że w dniu 11 listopada zdarzyło się coś, co zadecydowało o tym, że jeszcze poprzedniego dnia nie było „niepodległego” państwa pod nazwą Polska. Od początku, zwłaszcza przed wojną, mieliśmy problem z interpretacją tej daty. W sensie prawnym nie stało się wtedy nic, co zmieniałoby treść pojęć prawnopaństwowych. Bo przecież taki byt jak państwo – jego powstanie, restytucja czy likwidacja – jest stanem prawnym.
Nikt tego dnia – nawet symbolicznie – niczego w imieniu Polski nie „proklamował” ani „zadeklarował”: w dalszym ciągu wszystkie (bez wyjątku) tereny, które wcześniej lub później należały do Państwa Polskiego, były pod okupacją dwóch niemieckich zaborów – Niemiec i Austro-Węgier. Państwa te, mimo abdykacji władców i przekształcenia w republiki, w dalszym ciągu istniały w sensie prawnym. Więcej, w tym dniu rządzący tych państw nie powiedzieli nic, co mogłoby być uznane za symbol Polonia Restituta.
W Warszawie w imieniu niemieckich zaborów rządził kolaboracyjny twór pod nazwą Rady Regencyjnej, istniał powołany przez tę Radę organ – Tymczasowa Rada Stanu, ba, był nawet… „rząd” (czego?) powołany przez ową Radę, na czele którego stał Jan Kucharzewski, autor jednego z najbardziej bałamutnych dzieł pt. „Od białego do czerwonego caratu”. Istniały niewielkie formacje wojskowe – Polnische Wehrmacht, które tworzyli Niemcy do walki z państwami Ententy, czyli bez sensu, bo po stronie przegranych. Wcześniej również oddziały polskie walczyły z państwami Ententy, czyli byliśmy po złej stronie.
Co prawda, już od początku listopada 1918 r. mnożyły się wystąpienia przeciwko niemieckim okupantom, rozbrajano zrewoltowanych żołnierzy rozpadających się armii zaborczych, a w dniu 7 listopada 1918 r. ogłosił swoje powstanie „Tymczasowy Rząd Republiki Polskiej” z posłem do wiedeńskiego parlamentu na czele – galicyjskim socjalistą, Ignacym Daszyńskim.
W sensie prawnym miał tego dnia miejsce tylko jeden fakt: podpisano w Compiègne zawieszenie broni między wojskami Ententy a armią niemiecką. Akt ten nie miał jakiejkolwiek mocy dla naszego regionu Europy i nie kończył stanu wojny. Nie była to w żadnym stopniu bezwarunkowa kapitulacja, którą musiało podpisać dowództwo wojsk niemieckich w 1945 r.
Jeżeli uważamy, że owo zawieszenie broni na zachodzie Europy było czymś ważnym dla powstania naszego kraju, to znaczy że w tamtej wojnie opowiadaliśmy się po stronie zwycięstw Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Włoch i… Rosji.
W warszawskiej rzeczywistości listopada 1918 r. było zupełnie inaczej. Politycy, którzy tworzyli i wspierali efemerydę w postaci „Królestwa Polskiego” powołanego „Aktem dwóch cesarzy” w 1916 r., reprezentowali opcję proniemiecką, która przegrała wraz z klęską swoich twórców i patronów. Wszyscy liczący się w ówczesnym politycznym salonie liderzy wyrośli na współpracy politycznej z niemieckim lub austriackim zaborcą w latach 1915-1918, albo od lat byli związani z wywiadem austriackim lub niemieckim. Dotyczy to zwłaszcza wszelkiej maści socjalistów.
Nie bez głębokiego zażenowania czytamy dziś udokumentowane prace naukowe na temat agenturalnego charakteru tzw. lewicy niepodległościowej, wywiadowczych zadań dla „partii”, których działacze brali pieniądze z Berlina lub Wiednia, a później trafili do podręczników historii jako wzorce patriotyzmu i do dziś patrzą na nas martwymi oczami z cokołów pomników. Oczywiście byli również politycy polscy, którzy związani byli ze zwycięską koalicją, a zwłaszcza zgrupowani w Komitecie Narodowym Polski w Paryżu, ale oni mieli w kieszeniach… rosyjskie paszporty dyplomatyczne.
Sądzę, że czas już odkłamać obraz przeszłości sprzed stu lat. Wcale to nam nie zaszkodzi: wręcz odwrotnie – nie musimy „poprawiać” naszej przeszłości: w dniu 11 listopada 1918 r. zakończyła się definitywnie I wojna światowa, którą militarnie, politycznie, moralnie i estetycznie wygrała koalicja państw, których liderami byli Francja, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, lecz również Rosja, czyli największy z naszych zaborców.
Przez poprzednie sto lat i również dziś pomijamy ten niewygodny fakt, najczęściej twierdząc, że „Rosji już wtedy nie było”, bo została (jakoby) zlikwidowana przez bolszewików. Jest to późniejsza mistyfikacja. Wówczas nikt nie traktował poważnie „rządów” lewicowych terrorystów, którzy bezprawnie panoszyli się w Piotrogrodzie, a później w Moskwie. Nie reprezentowali oni Państwa Rosyjskiego, które istniało nie tylko w sensie prawnym, ale faktycznym, prowadziło wojnę z uzurpatorami i miało szansę na zwycięstwo. Według mojej wiedzy, nikt „o zdrowych zmysłach” nie przewidywał w listopadzie 1918 r. przetrwania bolszewickich rządów, bo:
- byli agenturą nieistniejącego już Cesarstwa Niemieckiego,
- byli wrogo nastawieni do państwa Ententy, które wygrały tamtą wojnę,
- całość politycznej misji bolszewików sprowadzała się do likwidacji wschodniego frontu po to, aby uwolnione w ten sposób wojska niemieckie mogły pokonać Francuzów, Brytyjczyków i Amerykanów na froncie zachodnim i niewiele brakowało, aby zakończyło się to sukcesem,
- państwa Ententy nie uznawały bolszewickich uzurpatorów, nie wypowiedziały traktatów łączących ich z Rosją, która miała szansę odzyskać utracone stolice swojego kraju.
Mówiąc najprościej: w Warszawie oraz w ważnych (i nieważnych) stolicach ówczesnej Europy oczekiwano rychłego upadku bolszewickich rządów, które odcięte od niemieckich pieniędzy nie miały (racjonalnie) szansy przetrwania. Do okupowanych przez bolszewików przez poprzedni rok Moskwy i Piotrogrodu miały wrócić „rządy prawa i porządku”, wspierane przez zwycięskie „zachodnie demokracje”.
Czy jednak obawiano się „rewolucji”, która mogła zburzyć ówczesny ład świata? Oczywiście, a część opinii publicznej jej wręcz oczekiwało, bo poprzednie cztery lata (i nie tylko) kojarzyły się większości z biedą i głodem. Rewolucja społeczna była już faktem, a najlepszy jej przykład dawali żołnierze niemieccy stacjonujący na naszych ziemiach. Wynieśli czerwone sztandary, zamordowali niektórych oficerów i utworzyli Rady Żołnierskie, które objęły dowództwo. Nie chcieli już umierać za jakąkolwiek władzę „pochodzącą od Boga”, żądali zmian społecznych i politycznych.
Czy powszechna radykalizacja nastrojów objęła również ówczesne ziemie polskie? Oczywiście, bo panujący głód, represje niemieckich okupantów i całkowita kompromitacja ich miejscowych zwolenników (postawili przecież na przegranych) wzmacniały każdy ruch opozycyjny, w tym zwłaszcza skrajnie lewicowy. W schizofrenicznej sytuacji znaleźli się działacze partii socjalistycznych, którzy chcieli stanąć na czele rewolucji, ale jej antyniemiecki charakter kłócił się z ich polityczną afiliacją. Należy pamiętać, że w 1918 r. nie tylko przegrała monarchiczna Europa mówiąca po niemiecku: był to rzeczywisty koniec XIX wieku, upowszechnienie świadomości lewicowej i laickiej, rewolucja obyczajowa oraz estetyczna odrzucają tzw. odwieczny porządek rzeczy.
Rządzący wówczas w Warszawie nominaci niemieckich zaborców stracili grunt pod nogami. Byli po złej stronie, ich kalkulacje polityczne wzięły w łeb, nie byli uznawani przez zwycięzców, którzy nie mieli litości dla przegranych. Legionowa legenda niewielkich oddziałów walczących u boku Austrii z Rosją, czyli z członkiem zwycięskiej koalicji, była garbem, o którym najlepiej byłoby zapomnieć.
Przywieziony specjalnym niemieckim pociągiem do Warszawy Józef Piłsudski reprezentował od zawsze opcję niemiecką i nie miał żadnej pozycji w relacjach z Paryżem czy Londynem: ba, był brygadierem wrogich wojsk. Nie ukrywał swoich antyzachodnich niechęci, a nawet fobii (nie tylko był rusofobem): dziś niezręcznie jest przypomnieć, że nie ukrywał on swojej nienawiści w stosunku do… Stanów Zjednoczonych, oskarżał prezydenta Wilsona o doprowadzenie do upadku cesarskich rządów w Berlinie i Wiedniu. Ponoć obawiał się, że w 1918 r. powtórzy się scenariusz sprzed 12 laty, gdy to Stany Zjednoczone stanęły po stronie Rosji w jej przegranej wojnie z Japonią, czyli doprowadzą do likwidacji bolszewickich uzurpatorów. Nie wiedział (zresztą niewiele wiedział), że rewolucja bolszewicka była bardzo ciepło przyjęta w Waszyngtonie, który miał swoje plany wobec Rosji. Waszyngton nie chciał jej powrotu do klubu mocarstw, wspierał bolszewików, którzy jednocześnie byli jedynym zwycięskim reliktem przegranych państw niemieckich. Czy „jedynym”? Nie. Podobnym przypadkiem były wykreowane przez Niemców rządy w Polsce, na Litwie, Ukrainie, Łotwie a nawet w Gruzji.
Warszawscy politycy z kręgów Rady Regencyjnej nie czuli się dobrze w nowej sytuacji. Wielu z nich chciało się pozbyć stanowisk i tytułów otrzymanych od przegranych. Dlatego szybko ze sceny zniknęły samorozwiązujące się Rada Regencyjna i Tymczasowa Rada Stanu.
Konkluzja z powyższych wywodów jest niezbyt oryginalna: w listopadzie 1918 r. same likwidowały się polskie pozostałości niemieckiej okupacji, czego finałem była ucieczka z Warszawy Harrego Kesslera, niemieckiego posła przy uznanym tylko przez Berlin rządzie Jędrzeja Moraczewskiego. Czyli od jego ucieczki wymuszonej przez „ulicę”, można liczyć początek naszego uniezależnienia się od Berlina: ale to było w grudniu 1918 r…
Witold Modzelewski
Autor jest profesorem nauk prawnych, wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim oraz współtwórcą Instytutu Studiów Podatkowych.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2271
W 1937 roku nakładem Towarzystwa Wydawniczego „Rój” ukazała się powieść Sergiusza Piaseckiego Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy. Książka natychmiast stała się bestsellerem, tak więc wydawca zdecydował się na jej wznowienie jeszcze w tym samym roku.
Rok później ukazało się jej trzecie wydanie z przedmową Melchiora Wańkowicza, a w Londynie angielski przekład J. Manna. Sukces był tak oszałamiający, że Norweski Komitet Noblowski przyznający to najwyższe wyróżnienie w dziedzinie literatury rozważał nawet kandydaturę autora do… uhonorowania go tą nagrodą.
Zawrotna kariera
Po wojnie dzieło było tłumaczone na wiele języków, m.in. na czeski, duński, francuski, szwedzki, niemiecki i wielokrotnie wznawiane. W 1950 roku prawa do filmowej adaptacji zakupiła rzymska firma Consorzio Film Internazionale Co., która odsprzedała je innej włoskiej firmie Consorzio Distributori Indipendenti Film i dlatego ekranizacja została ukończona dopiero w 1972 roku. W 1983 Radiotelevisione Italiana - RAI nakręciła siedmioodcinkowy serial w reżyserii Antona Giulia Majano, który następnie został rozdystrybuowany do dwudziestu kolejnych stacji. Niestety, autorzy tych przedsięwzięć nie mogli kręcić go w naturalnych warunkach polsko- radzieckiego pogranicza i dlatego musieli skorzystać z plenerów w Bułgarii.
Osoba autora budziła ogromną niechęć władz PRL z racji jego bezkompromisowego antykomunizmu, toteż niemal przez cały okres istnienia Polski Ludowej nazwisko Sergiusza Piaseckiego było wymazane ze wszystkich podręczników, opracowań literackich czy nawet słowników biograficznych.
W 1984 roku prawa filmowe zakupił wprawdzie Zespół Filmowy Zodiak, który zrealizował film "Przemytnicy" (reż. Włodzimierz Olszewski), ale ze względów politycznych akcja jego została przeniesiona do Galicji i tylko niedużym drukiem w czołówce zaznaczono, że został nakręcony na podstawie Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy. Zresztą treść także została mocno ocenzurowana i filmu nie mogła uratować nawet wspaniała kreacja Janusza Gajosa i całej plejady znakomitych aktorów.
Trudna młodość
Dziś niemal zapomniany Sergiusz Piasecki jest warty przypomnienia z racji swojej wyjątkowej biografii, która sama w sobie mogła by stać się kanwą niejednego sensacyjnego filmu.
Urodzony 1 kwietnia 1901 roku w Lachowiczach nieopodal Baranowicz na Kresach wychowywał się w rodzinie zruszczałego, zubożałego szlachcica Michała Piaseckiego, który związał się z prostą kobietą, swoją służącą, Białorusinką Klawdią Kukałowicz. Majątku żadnego nie posiadał i musiał zadowolić się posadą urzędnika pocztowego, toteż powodowany frustracją prędko matkę oddalił, a dziecko oddał na wychowanie swojej konkubinie Filomenie Gruszewskiej, która nie szczędziła dziecku razów i pastwiła się nad nim psychicznie.
Sergiusz zaczął więc uciekać z domu, wdawać się w bójki, nic zatem dziwnego, że zakończył edukację na siedmiu klasach gimnazjum. Po kolejnej awanturze, pobiciu kolegi i inspektora szkolnego, w wieku kilkunastu lat poznał smak więzienia dla nieletnich. Zdołał z niego zbiec i przedostał się do Moskwy w okresie rewolucyjnej zawieruchy, co raz na zawsze zniechęciło go do komunizmu po okropieństwach, których był świadkiem.
Później udało mu się dotrzeć do Mińska, gdzie współdziałał z polskimi oddziałami (!), choć w tym czasie nie mówił jeszcze ani słowa po polsku. Po rozbiciu tych dość słabych jednostek włóczył się po bezdrożach Wileńszczyzny i tu zaczął współpracować z lokalnymi grupami przestępczymi, wykorzystując swoją znajomość rosyjskiego, białoruskiego wraz z ich lokalnymi odmianami.
Na krótko udało mu się wstąpić w szeregi Dywizji Litewsko- Białoruskiej i służył pod komendą generałów Wacława Iwaszkiewicza- Rudoszańskiego i Stanisława Szeptyckiego, a następnie brał udział w obronie Warszawy. Zdemobilizowany w 1921 znalazł się nagle w obcym środowisku, bez zawodu i pieniędzy, nie licząc kursu podchorążówki, który zaliczył w 1920. Powrócił zatem do zajęć, które znał najlepiej: przemytu, fałszerstw czeków, wyłudzeń, a nawet… produkcji pornografii.
Jego „operatywność”, znajomość miejscowych języków, lokalnej gwary i panujących na targanych walkami Kresach stosunków społecznych wzbudziła zainteresowanie oficerów II Oddziału Sztabu Generalnego, a więc wywiadu. Udało im się zwerbować Piaseckiego, gdyż wydawał się nader obiecującym współpracownikiem.
Obok tej chlubnej działalności Piasecki nadal jednak uprawiał przemyt i to na coraz większą skalę, handlując niemal wszystkim co się dało, włącznie z narkotykami. Jak sam kiedyś stwierdził w jednym z wywiadów, tylko latem 1925 przemierzył pieszo, przekraczając trzydzieści razy zieloną granicę, aż 8 tysięcy kilometrów!
Raz jeden powinęła mu się noga i w 1923 roku trafił do więzienia w Nowogródku, skąd jakimś cudem został wypuszczony dwa lata później i mógł powrócić do ulubionej kontrabandy. Ujemną cechą tej profesji był jednak fatalny tryb życia: orgie, pijaństwa i w końcu uzależnienie od kokainy. Być może z tego względu w grudniu 1926 roku został zwolniony z wywiadu, pomimo opinii, że jego „praca była bardzo wydajna, a informacje stanowiły poważną wartość”.
Równia pochyła
Tym razem pozbawiony środków do życia i jakichkolwiek perspektyw myślał o zaciągu do Legii Cudzoziemskiej, ale to wymagało zgody władz wojskowych, a takowej nie uzyskał. Nie mógł również dalej parać się przemytem, gdyż granica została uszczelniona, a w Polsce od dwóch lat dość skutecznie działał na polu zwalczania przestępczości nadgranicznej Korpus Ochrony Pogranicza (KOP).
Wiosną 1927 roku obrabował więc żydowskich kupców udających się na targ, zabierając im pokaźną jak na owe czasy kwotę ponad tysiąca złotych.
Nie był to jednak koniec jego przestępczych dokonań. Razem z dawnym kolegą z wojska sierżantem Niewiarowiczem zaatakował pasażerów w kolejce wąskotorowej i dopuścił się nie tylko kradzieży mienia, ale i ciężkiego pobicia jednej z pasażerek. Zysk okazał się niewielki, ok. 160 złotych, a pech chciał, że na obu sprawców doniosła kochanka Niewiarowicza i obaj szybko znaleźli się przed sądem. W tym czasie surowe prawo za podobne czyny przewidywało karę śmierci przez rozstrzelanie i przyszły pisarz taki wyrok otrzymał.
Ocaliła mu skórę dobra opinia z wywiadu i prezydent Ignacy Mościcki zamienił najwyższy wymiar kary na 15 lat ciężkiego więzienia. Piasecki był wyjątkowo krnąbrnym osadzonym, toteż po „wizytach” w kilku zakładach karnych trafił do najcięższych kazamat w II RP na Świętym Krzyżu.
Droga do odkupienia
I tu nastąpiła cudowna przemiana dawnego przemytnika i bandyty. Sergiusz Piasecki zaczął dużo czytać, a dzięki lekturze „Wiadomości Literackich” Mieczysława Grydzewskiego opanował literacki język polski. Mniej więcej w 1933 rozpoczął swoje największe dzieło, któremu nadał dość przewrotny tytuł Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy. A wziął się on stąd, że jedyną prawdziwą przyjaciółką przemytnika okazała się ta konstelacja, która nie raz wskazała mu właściwą drogę ku granicy, a jej światło ratowało mu życie.
W 1937 roku, na cztery lata przed zakończeniem kary, prezydent Mościcki ułaskawił Piaseckiego i więzień odzyskał wolność. Zastał zupełnie inny świat, gdyż Warszawa lat 30. w niczym nie przypominała miasta, które znał 17 lat wcześniej. W dodatku odbywając karę, rozchorował się na gruźlicę i jego stan był naprawdę ciężki. Z pomocą przyszedł mu Melchior Wańkowicz, który nie tylko zadbał o finansowe sprawy pisarza, ale także pomógł mu wyjechać do Zakopanego w celu podreperowania zdrowia. Tam Sergiusz Piasecki poznał wielu przedstawicieli ówczesnego świata artystycznego i nawet zaprzyjaźnił się ze Stanisławem Ignacym Witkiewiczem, z którym odbywał długie spacery po górach.
Wojenne perypetie
Po dwóch latach spędzonych spokojnie w Rohotynie koło Nowogródka we wrześniu 1939 roku Piasecki powrócił na Wileńszczyznę i pomimo złego stanu zdrowia został oficerem KOP-u w oddziale mjra Kossowskiego. Tu zastała go wiadomość o pakcie Ribbentrop- Mołotow na co zareagował trzy lata później przejściem z prawosławia na katolicyzm, choć tak naprawdę do spraw religii nigdy nie przywiązywał wielkiej wagi.
Po klęsce wrześniowej został członkiem Związku Walki Czynnej, a następnie AK. Znając jego przeszłość i szaleńczą odwagę dowództwo powierzyło mu komendę nad specjalnym oddziałem wykonującym wyroki śmierci na kolaborantach działających na Wileńszczyźnie najpierw pod okupacją radziecką, a następnie niemiecką. Wyroki te ferował Sąd Specjalny AK w Wilnie. Z tego okresu pochodzą dwa inne dzieła pisarza: Zapiski oficera Armii Czerwonej i Wieża Babel, oba wydane dopiero po wojnie na emigracji w znacznej mierze staraniem Polskiej Fundacji Kulturalnej w Londynie.
Do najsłynniejszych akcji grupy Piaseckiego należała likwidacja Czesława Ancerewicza redaktora „Gońca Codziennego”, zaliczanego do tzw. prasy gadzinowej, a więc koncesjonowanej przez okupanta. Uchronił również przed Gestapo dokumenty obciążające działacza podziemia Zygmunta Andruszkiewicza, w którego papierach znajdowały się m.in. dokumenty dotyczące zbrodni katyńskiej. Inną jego zasługą było ocalenie Józefa Mackiewicza przed wykonaniem egzekucji przez żołnierzy AK, gdyż uważał, że dowody przeciw niemu są niewystarczające. Mackiewicz znany był ze swych dość śmiałych poglądów, a zwłaszcza lansowanej tezy, że Polska powinna zawrzeć pakt z Niemcami i razem z nimi zaatakować Związek Radziecki.
Zmiany nastąpiły również w życiu osobistym Piaseckiego. W 1942 poślubił Jadwigę Waszkiewicz, a w dwa lata później przyszedł na świat ich syn, Władysław.
Na obczyźnie
Od samego początku w Polsce Ludowej Sergiusz Piasecki musiał się ukrywać przed UB. Pomimo to, w 1946 napisał niepoprawną politycznie broszurę Sto pytań pod adresem dzisiejszej Warszawy, którą przesłał na ręce ówczesnego redaktora naczelnego tygodnika „Odrodzenie” Karola Kuryluka. Na reakcję władz nie musiał długo czekać, ale uprzedził działania bezpieki i 27 kwietnia tegoż roku, jako członek konwoju transportu UNRAA, opuścił Polskę.
Przez Niemcy przedostał się do Włoch pod nazwiskiem Aleksander Kisielewski i przebywał w obozach stacjonującego tam II Korpusu, kolejno w Como, Cadenabbii i Bellagio. Po dotarciu do Rawenny usiłował wstąpić w jego szeregi, ale ku jego rozczarowaniu odmówiono mu pod pozorem zbyt zaawansowanego wieku. Znów samotny, bez grosza przy duszy wędrował po północnej Italii podejmując dorywcze zajęcia, głównie jako nauczyciel języka rosyjskiego.
Z pomocą przyszedł mu Melchior Wańkowicz, który wystarał się u gen. Władysława Andersa „zalegalizowanie” Piaseckiego w szeregach wojska polskiego. Dzięki temu zdołał ewakuować się do Wielkiej Brytanii i ponownie trafił do wojskowych obozów, tym razem w Bury, Blackpool i Oulton. Nadal jednak jego sytuacja materialna była bardzo zła, gdyż jedyne niewielkie honoraria wypłacał mu włoski wydawca Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy i nieoceniony Melchior Wańkowicz, zaś pozostałe tantiemy za wznowienia i przekłady szły na konto… nowojorskiego przedstawiciela wydawnictwa „Rój”.
Pomimo przeciwności losu Piasecki bardzo dużo pisał. Publikował w prasie emigracyjnej i nadal pracował nad własnymi utworami. W 1962 roku opublikował Żywot człowieka rozbrojonego, w którym opisał swój pierwszy „młodzieńczy zryw” przestępczy po demobilizacji w 1921 roku. Zresztą wkrótce stał się autorem kilkunastu innych powieści, a także poprawionych przez siebie wydań Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy i innych utworów.
Niestety, część nakładów zaginęła i niektóre fragmenty trzeba było odtwarzać z włoskich przekładów. Zdarzało się także, że wydawcy ulegali pokusie poprawek, co bardzo nie podobało się Piaseckiemu.
W publicystyce do końca życia pozostał nieprzejednanym antykomunistą, zarzucając krajom zachodnim zbytnią uległość wobec Związku Radzieckiego. Nie oszczędził nawet Czesława Miłosza, na którego napisał pamflet Były poputczik Miłosz.
Do końca życia nie opuściła go bieda, choć dużo publikował. Od 1953 mieszkał w Hastings i tam, po kolejnym pobycie w szpitalu zmarł, tam też został pochowany. Na jego grobie wyryto siedem gwiazd gwiazdozbioru, który tak pokochał.
Leszek Stundis
- Autor: Bogusław Paprocki
- Odsłon: 4970
Zbiór ten powiększył się w 1991 roku dzięki depozytowi Krzysztofa Kolberga z Poznania, należącego do szóstego pokolenia tej rodziny naturalizowanej w Polsce w początkach XIX wieku. Są w nim źródła do czterech pokoleń Kolbergów, począwszy od geometry Juliusza, poprzez jego synów: inżyniera Wilhelma, muzyka, a następnie sławnego etnografa Oskara i malarza Antoniego, aż do wnuków: Bronisława i Henryka oraz prawnuka Oskara – znanych inżynierów.
Już te dokumenty, cząstkowe przecież – gdyż archiwum rodzinne Kolbergów spaliło się w Powstaniu Warszawskim – dowodzą niebagatelnego wkładu czterech pokoleń tej rodziny do nauki, techniki i kultury polskiej. Rodziny z pochodzenia niemieckiej, lecz w krótkim czasie zasymilowanej, a na przykładzie Oskara, wielkiego etnografa – arcypolskiej. Wybitni jej przedstawiciele należeli do ówczesnych elit w skali międzynarodowej. A przecież przyszło im żyć i działać w okresie zaborów. Jednakowoż ich intelekt, energia życiowa, świadomość celów i wytrwałość, a nade wszytko brak kompleksów, przezwyciężyły te bariery.
Płyta nagrobna na cmentarzu w Przysusze
W czasie dziewięcioletniego pobytu Kolbergów w Przysusze, gdzie głowa rodziny zarządzała dobrami Dembińskich, zmarło dwoje członków rodziny: babka macierzysta Oskara Henrietta Merker von Arnim i jego siostra, a jedyna córka Kolbergów, Julia. Babka (zm. 1818) nie dożyła siedemdziesiątki, Julia przeżyła niecałe siedem lat (zm. 1817). Ich grób już nie istnieje, zachowała się natomiast kamienna płyta nagrobna wmurowana w ogrodzenie cmentarza, z mocno zatartym napisem.
Babka Oskara pochodziła ze starej arystokratycznej rodziny pruskiej von Arnim, a jej z francuska brzmiące nazwisko (podobnie jak matki Oskara) miała po mężu Gotfrydzie Mercoeur, emigrancie francuskim w Prusach. Ich córka Karolina, matka Oskara, urodziła się w roku 1788 w Fordonie. Przeniosła się z rodzicami do Warszawy jeszcze będąc dzieckiem i tu w roku 1806 wyszła za mąż za Juliusza Kolberga.
Napisy wykute na płycie są w języku niemieckim. U dołu płyty widnieje czterowiersz poświęcony Henrietcie, który w wolnym tłumaczeniu brzmi: Biedne serce tu w grobie zmęczone troskami, osiągnie spokój tam, gdzie już nie bije (Das arme Herz hienieden/ Vom Kummer tief bewegt/ Erlanget nur den Frieden/ Da wo es nicht mehr schlägt). Autorem wiersza mógł być sam Juliusz, który interesował się literaturą polską i niemiecką, tłumaczył na język niemiecki poezje Karpińskiego i Brodzińskiego, sam pisał wiersze okolicznościowe.
Metryka urodzenia Oskara Kolberga
W ekspozycji biograficznej Muzeum im. Oskara Kolberga znajduje się użyczony przez ks. Edwarda Warchoła, proboszcza parafii rzymskokatolickiej w Przysusze, oryginał księgi stanu cywilnego gminy przysuskiej, zawierającej akty urodzin, małżeństw i zgonów z lat 1813–1814. Pod numerem dziewiątym kolejnego zapisu urodzin i datą 23 lutego 1814 roku figuruje nazwisko Henryka Oskara Colberga.
Z metryki dowiadujemy się, że Juliusz Kolberg był konduktorem, czyli zarządcą dóbr Ignacego Rawicz Dembińskiego, przede wszystkim zakładów przemysłowych. Dembiński wypuścił dobra przysuskie w dzierżawę bankierowi warszawskiemu Samuelowi Fraenklowi, a ten w 1810 roku powierzył ich zarząd Kolbergowi. Metryka wymienia numer posesji, na której urodził się Oskar. Skądinąd wiemy, że mieściła się ona przy Rynku Polskim, zwanym też Katolickim (obecnie plac 3 Maja).
Portret Juliusza Kolberga
W stałej ekspozycji biograficznej Muzeum im. Oskara Kolberga znajduje się oryginalny portret Juliusza Kolberga (1776-1831). Jest to litografia wykonana w zakładzie litograficznym w Berlinie, sygnowana przez Wernera. Przedstawia starszego mężczyznę z charakterystycznym „kolbergowskim” nosem, modnym halsztukiem pod szyją, ubranego w surdut i płaszcz. Wizerunek mógł powstać po 1829 roku, po nadaniu Kolbergowi tytułu szlacheckiego i herbu Kołobrzeg, widniejącego w rogu ryciny.
Juliusz był w tym czasie profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, Szkoły Wyższej Leśnej i Instytutu Agronomicznego na Marymoncie, członkiem Najwyższej Komisji Egzaminacyjnej Królestwa Polskiego dla ubiegających się o patent geometry i Rady Budowniczej przy Komisji Spraw Wewnętrznych. Był też członkiem Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Należał do ówczesnej elity Warszawy.
Herb Kołobrzeg nadał Juliuszowi car Mikołaj ukazem z dnia 6/18 sierpnia 1829 roku: Chcąc wynagrodzić JPana Juliusza Kolberga Professora Naszego Królewsko-Warszawskiego Uniwersytetu za dziesięcioletnią służbę w zawodzie nauczycielskim, postanowiliśmy udzielić i nadać (…) dla niego i jego potomków prawych i w prostej linii, tytuł i prawa szlachcica polskiego. W dokumencie opisano herb Kołobrzeg: Na tarczy w polu błekitnem, podzielonem od prawej ku lewej pasem czerwonym z brzegami srebrnymi i trzema takiemi różami, z jednej strony nad pasem łabędź w prawą obrócony, z drugiej strony, spodem, na skale wieża nadmorska, na której wierzchu rozniecony ogień. Nad tarczą hełm ozdobiony trzema piórami strusiemi, z których z lewej strony białe, z prawej czerwone, a środkowe błękitne i na nim róża srebrna. Nominacja Juliusza Kolberga na profesora Uniwersytetu Warszawskiego 30 stycznia 1819 roku Komisja Rządowa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego mianowała Juliusza Kolberga profesorem miernictwa praktycznego i topograficznych rysunków w Oddziale Sztuk Pięknych Królewsko-Warszawskiego Uniwersytetu. Rękopis jest opatrzony pieczęcią Komisji i podpisem ministra S. Potockiego.
Uniwersytet został powołany aktem erekcyjnym cara Aleksandra I w dniu 19 listopada 1816 roku. Symboliczną scenę tego aktu sztychował, na podstawie nieistniejącego dziś obrazu Brodowskiego, Antoni Kolberg, brat Oskara; rycina jest eksponowana w Muzeum UW. Uniwersytet miał pięć wydziałów: teologii, prawa, medycyny, filozofii oraz nauk i sztuk pięknych; w tym ostatnim wydziale zatrudniony był właśnie Juliusz. Uniwersytet przetrwał 15 lat, a 3000 jego wychowanków stanowiło trzon inteligencji Warszawy i Królestwa Polskiego. Rodzina profesora Juliusza Kolberga przenosząc się w 1819 roku z Przysuchy, zamieszkała w oficynie zabudowań uniwersyteckich przy Krakowskim Przedmieściu, w których mieściło się jeszcze Liceum Warszawskie.
Dyplom doktorski Juliusza Kolberga
W 1820 roku Juliusz Kolberg otrzymał na Uniwersytecie Warszawskim tytuł doktorski z zakresu nauk geodezyjnych i kartograficznych. Miał on w tym czasie poważny dorobek w postaci bardzo szczegółowych map Prus, Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, był autorem książki o miarach i wagach w Królestwie Polskim oraz wynalazcą planimetru – przyrządu do szybkiego obliczania płaszczyzny. Dokument wydrukowany na pergaminie i opatrzony wielką pieczęcią Uniwersytetu Warszawskiego podpisało pięciu profesorów, wśród nich rektor Wojciech Szwejkowski i dziekan Fryderyk Michał Szubert.
Mapy Królestwa Polskiego autorstwa Juliusza Kolberga
W 1827 roku ukazał się w Warszawie „Atlas Królestwa Polskiego” zawierający mapy ośmiu województw: krakowskiego, lubelskiego, sandomierskiego, Mazowsza, płockiego, kaliskiego, podlaskiego i augustowskiego. Są to szczegółowe mapy topograficzne, którymi może posługiwał się Oskar Kolberg w licznych wyprawach po Królestwie.
W 1832 roku, już po śmierci Juliusza, ukazała się opracowana przez niego mapa Królestwa Polskiego, której sześć następnych wydań aktualizował jego syn Wilhelm. Wychodziły one w latach 1840, 1846, 1849, 1858, 1862 i 1863. W zbiorach muzeum jest przedostatnie wydanie mapy, na której naniesiono istniejącą sieć dróg żelaznych, m.in. pierwszą w Królestwie Polskim i jedną z najdłuższych w ówczesnej Europie Kolej Warszawsko-Wiedeńską, biegnąca z Warszawy przez Skierniewice, Piotrków, Częstochowę, Szczakową, Kraków do Wiednia, a zbudowaną w latach 1845-1848. Ta piękna mapa, której perfekcji technicznej dorównują walory estetyczne, wisi we wnętrzu aranżowanym na gabinet w Muzeum im. Oskara Kolberga. Wspomnienie Kazimierza Brodzińskiego o Juliuszu Kolbergu
W zbiorach muzeum znajduje się wspomnienie o Juliuszu Kolbergu napisane po jego śmierci przez Kazimierza Brodzińskiego, poetę i profesora literatury polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, jednego z rzeczników nowego prądu w literaturze, romantyzmu. Wspomnienie o Kolbergu oddaje atmosferę przyjaźni, w jakiej żyli sąsiadujący ze sobą Kolbergowie, Brodzińscy, Chopinowie, Elsnerowie: /…/ Kolberg przybył do Polski w czasie zajęcia Warszawy przez Prusaków jako geometra, a po utworzeniu Księstwa Warszawskiego wszedł w polską służbę publiczną jako człowiek zdatny i prawy. Powołany do wykładania w Uniwersytecie topografii i niwelacji, żył ze mną w ścisłej przyjaźni do śmierci. Kolberg pisał wiele poezji w języku niemieckim, największą część z przygodnych zdarzeń, na uroczystości kościelne, rodzinne i wolnomularskie /…/ Miłośnik poetów, szczególnie Jean Paula i Herdera mógł się im oddawać, zajęty pracą nad mozolnemi mapami i rachunkami. Otoczony sześciorgiem dzieci w szczupłem pomieszkaniu między mnóstwem kart i instrumentów mierniczych, pracował cierpliwie z najsłodszą rezygnacją (i od poetycznej swobody widoków natury, które tak lubił).
Rękopisy Oskara Kolberga
W posiadaniu Muzeum im. Oskara Kolberga znajdują się cztery rękopisy Oskara Kolberga oraz korekta autorska fragmentu monografii „Krakowskiego”:
- Zapis terenowy szopki krakowskiej, czyli jasełek bożonarodzeniowych, przedstawianych w czasie od św. Szczepana do święta Matki Boskiej Gromnicznej (2 lutego). Rękopis dotyczy scen VI, VII, VIII i fragmentu sceny IX, publikowanych w części 1. monografii „Krakowskiego”, wydanej w Krakowie w 1871 roku. Kolberg przytacza szczegółowe, barwne opisy jasełek z Krakowa i wsi podkrakowskich.
W rękopisie zwraca uwagę bardzo staranne pismo i zapisy melodyczne, z charakterystycznym dla autora maksymalnym wykorzystaniem papieru.
- Opis wozu w „Krakowskiem”: czystopis przeznaczony do druku z oznaczeniami redakcyjnymi, opublikowany w 1. części czterotomowej monografii Krakowskiego w 1871 r. Ten bardzo szczegółowy opis wozu chłopskiego jest bezcennym dokumentem kultury materialnej wsi i ówczesnego nazewnictwa.
- Notatka w sprawie stroju krakowskiego, męskiego i kobiecego, z wyceną poszczególnych części ubioru – związana być może z przygotowaniami do krakowskiej wystawy rolniczo-przemysłowej otwartej na Błoniach 1 września 1887 roku.
Kolberg był proszony do udziału w przygotowaniu działu etnograficznego wystawy. Ze skrupulatnego wyliczenia wynika, że koszt ubioru miał wynosić od 200 do 250 florenów. W ubiorze męskim najdroższy był kaftan (30 fl.), sukmana ozdobna (20 fl.) i buty (10 fl)., zaś w kobiecym – sukmanki z galonami zwane tam „przyjaciółkami” za 36 florenów. Dla porównania: roczny zasiłek, jaki w 1870 roku otrzymał Kolberg z Towarzystwa Naukowego Krakowskiego na wydanie 1. tomu monografii Krakowskiego, wynosił 300 florenów.
- List do Romana Konopki w sprawie jubileuszu 50-lecia pracy literackiej Kazimierza W. Wójcickiego obchodzonego w Warszawie 15 maja 1876 roku: dwuzdaniowy rękopis, w którym Oskar pyta Konopkę o szczegóły jubileuszu. (Kazimierz Władysław Wójcicki, 1807-1879, pisarz, publicysta, etnograf, był od 1843 roku redaktorem „Biblioteki Warszawskiej”. Właśnie w tym wydawnictwie ogłosił Kolberg list otwarty, w którym zarysował program badawczy obejmujący całokształt życia duchowego i materialnego wsi. Wójcickiemu m.in. dedykował Kolberg „Pieśni Ludu Polskiego” wydane w 1857 roku. Roman Konopka mieszkał w Tomaszowicach w pobliżu Modlnicy, której właścicielem był jego brat Julian. W gościnnym dworze modlnickim, do dziś zachowanym, Oskar spędził 13 lat: od 1871 do 1884).
- Korekta autorska fragmentów zwyczajów „Tłusty Czwartek” i „Ostatki” z części 1. „Krakowskiego”: druk z odręcznymi oznaczeniami korektorskimi dokonanymi ręką Oskara.
Pierwodruki monografii w serii „Ludu…”
W posiadaniu muzeum są pierwodruki ośmiu regionów etnograficznych, począwszy od pierwszej monografii „Sandomierskie” wydanej nakładem Kolberga w 1865 r. oraz kolejnej z 1867 r. – „Kujawy”. Kolejne pierwodruki to siedmiotomowe „Wielkie Księstwo Poznańskie” (1875-1882), dwutomowe „Lubelskie” (1883-1884), „Kieleckie” (1865-1886), „Radomskie” (1887-1888) oraz „Łęczyckie” i przedostatnia monografia wydana za życia Oskara w 1890 r. – „Kaliskie”. Większość przysuskich pierwodruków ma późniejsze, nieraz ozdobne oprawy (pierwotne okładki serii „Lud…” były z cienkiego, kruchego papieru). Wszystkie te monografie ukazały się w reedycji w latach 60. XX wieku.
Portret Oskara Kolberga
W stałej ekspozycji muzeum znajduje się portret Oskara Kolberga namalowany przez Tadeusza Rybkowskiego, z ołówkowym podpisem Etnograf polski Oskar Kolberg w Modlnicy 1875. Miniatura przedstawia 61-letniego Oskara z lewego profilu, w kapeluszu i płaszczu z podniesionym kołnierzem.
Rybkowski, malarz urodzony w 1848 roku w Kielcach, był częstym gościem Konopków, o czym świadczy m.in. szkicownik przechowywany w Muzeum Narodowym w Warszawie, w którym znajdują się jeszcze dwie sylwetki Oskara oraz motywy z Modlnicy. Kolberg przebywał w Modlnicy trzynaście lat (od 1871 roku), a o szczegółach jego tam bytowania wspominają gospodyni domu modlnickiego Antonina Konopka oraz bratanica Oskara – Antonina Kolberg-Brzozowska (rękopisy wspomnień udostępnione przez Elżbietę Turczynowicz z Poznania).
Umieszczony w ekspozycji biograficznej portret jest własnością Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego. Jest to jeden z dwóch zachowanych portretów malarskich Oskara Kolberga. Drugi, namalowany również w Modlnicy przez Tadeusza Konopkę, znajduje się w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie, zaś w muzeum przysuskim wisi kopia wykonana w 1990 roku przez art. mal. Krzysztofa Jackowskiego. (W ogóle udokumentowano jedenaście wizerunków Oskara Kolberga powstałych za jego życia: trzy malarskie, autorstwa Antoniego Kolberga oraz wspomnianych T. Rybkowskiego i T. Konopki, trzy portrety graficzne i pięć fotograficznych).
Obrazy Antoniego Kolberga
Antoni Kolberg, młodszy o rok brat Oskara, był artystą malarzem i jego dwa wizerunki – kopia autoportretu i reprodukcja fotografii – znajdują się w muzeum. Antoni chodził wraz z braćmi Oskarem i Wilhelmem do Liceum Warszawskiego, w którym rysunku uczył Zygmunt Vogel. W tajniki malarstwa wprowadzali go Aleksander Kokular i znakomity portrecista, czołowa postać neoklasycznej szkoły warszawskiej, Antoni Brodowski.
Malarstwo Antoniego Kolberga jest mało znane, zresztą zachowało się niewiele, bo ledwie dziesięć jego obrazów, w tym cztery w warszawskim Muzeum Narodowym, z którego udało się wypożyczyć dwa oryginalne dzieła wystawione od niedawna w Przysusze: jedno z początków jego twórczości, drugie z ostatnich miesięcy życia. Obraz zatytułowany Dwaj górale został namalowany wedle sygnatury w 1840 roku i przedstawia wędrowców (sitarzy) w górzystym krajobrazie, z widocznym w oddali zamkiem. Dzieło ujawnia nieporadności warsztatu młodego, 25-letniego malarza, podejmującego trudny, choć charakterystyczny dla okresu romantyzmu temat krajobrazowo-rodzajowy.
Wiszące w gabinecie studium portretowe – głowa starca – namalowane około 1881 roku, jest dziełem dojrzałym, o wysokich walorach malarskich i pełnej wyrazu charakterystyce modela. O ewolucji sztuki portretowej Antoniego można się przekonać w muzeum z wystawionych tam kopii – świetnego autoportretu (oryginał w posiadaniu Stanisławy Dębickiej) i biedermeierowskich portretów rodziców (oryginały udostępnione przez Krzysztofa Kolberga), zwłaszcza malowanego z natury portretu matki.
Oprócz obrazów sztalugowych, Antoni uprawiał malarstwo ścienne, m.in. wspólnie z Karolem Marconim - z którym był spokrewniony poprzez ożenek z siostrą Eleonorą - wykonał polichromie (nie zachowane) w Hotelu Europejskim oraz w gmachu Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Warszawie. Po raz drugi ożenił się ze swoją bratanicą Karoliną o tajemniczym nazwisku Gallache.
Zachowała się obfita korespondencja Karoliny z Oskarem, opublikowana w tomach 65-67 „Dzieł Wszystkich Oskara Kolberga”. Szczegóły tych tajemnic rodzinnych ujawnia Stanisława Dębicka - dla której Oskar był stryjecznym pradziadkiem – w książce „W starym gnieździe” (1989).
Świadectwo szkolne Wilhelma Kolberga
Datę 4 czerwca 1825 roku nosi świadectwo ukończenia Liceum Warszawskiego przez Wilhelma Kolberga, podpisane przez rektora Samuela Bogumiła Lindego. Pochlebne dla przyszłego inżyniera świadectwo podkreśla jego zdolności do rysunków i matematyki.
Liceum Warszawskie założone w 1804 roku mieściło się początkowo w Pałacu Saskim, potem w Pałacu Kazimierzowskim, tam gdzie uniwersytet. Jego dyrektorem był Samuel B. Linde (1771-1847), autor 6-tomowego „Słownika języka polskiego” wydawanego w latach 1807-1814. Program liceum był szeroki i urozmaicony: oprócz przedmiotów zasadniczych – języka polskiego, historii, matematyki, fizyki, chemii, geografii i geometrii - uczono architektury, topografii, religii, rysunków i kaligrafii, a także pięciu języków obcych: łaciny, greki, francuskiego, niemieckiego i rosyjskiego. W liceum wykładali profesorowie uniwersytetu, m.in. Kazimierz Brodziński (literatura polska), Samuel B. Linde, Joachim Lelewel, Feliks Bentkowski (historia), rysunków uczył znany akwarelista Zygmunt Vogel. Uczęszczali doń trzej bracia – Wilhelm, Oskar i Antoni Kolbergowie, jednak dwaj ostatni nie zakończyli nauki z powodu zamknięcia szkoły w 1830 roku.
Projekty mostu na Wiśle autorstwa Wilhelma Kolberga
Z 1864 roku pochodzą sygnowane przez Wilhelma Kolberga trzy projekty mostu na Wiśle w Warszawie, będące charakterystycznym wyrazem ówczesnych upodobań estetycznych. Są to projekty architektoniczne przyczółków mostowych nawiązujące do stylów historycznych – gotyku i renesansu. Inżynieria spotyka się tu ze sztuką. Zwraca uwagę wykorzystanie nowego tworzywa, żelaza.
Wilhelm Kolberg był z zawodu inżynierem budownictwa lądowego i wodnego. Zaraz po maturze wstąpił do Korpusu Inżynierów Wojska Polskiego. Brał udział w budowie traktu lubelskiego, regulacji Dunaju pod Wiedniem, budowie Kanału Augustowskiego (1839-1841). W latach 40. zapoznawał się z kolejnictwem w przodujących ówcześnie krajach: Niemczech, Belgii, Holandii i Anglii, a w latach 1844-1857 pracował w zarządzie budowy Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej oraz Dyrekcji Dróg i Mostów Komisji Skarbu. Przez 16 lat (1845-1861) pracował tam również jako buchalter Oskar Kolberg.
Wilhelm opublikował materiały ojca, m.in. mapę Królestwa Polskiego, opracowania miar i wag w Królestwie Polskim, plan Warszawy. Zajmował się szczegółowymi pomiarami Wisły (w związku z zamierzoną jej regulacją), wodociągami, brukami, a nawet średniowiecznymi murami obronnymi Starego Miasta w Warszawie. Pochowany został obok rodziców na cmentarzu ewangelicko-augsburskim (kwatera 24) w Warszawie. (W grobie rodzinnym pochowano jeszcze brata Antoniego oraz dzieci Wilhelma, Bronisława i Marię).
Źródła dotyczące Bronisława Kolberga
Tak jak Wilhelm poszedł w ślady ojca, podobnie syn Wilhelma, Bronisław, obrał zawód inżyniera budownictwa lądowego i wodnego. To już trzecie pokolenie Kolbergów. Z 1870 roku pochodzi zaświadczenie Uniwersytetu w Gandawie w Belgii o trzyletnich studiach Bronisława oraz o udziale w zajęciach szkoły inżynierii lądowej. Na rok 1873 jest sygnowany przez Bronisława projekt hydrotechniczny – przybrzeżnej konstrukcji z drewnianych bali. Źródła dotyczące Henryka Kolberga
Z tego samego, trzeciego pokolenia, pochodzi Henryk, syn Antoniego Kolberga z pierwszego małżeństwa z Eleonorą Marconi. Zachowały się świadectwa szkolne i dyplomy za dobre wyniki w nauce oraz świadectwo dojrzałości i ukończenia 4. Klasycznego Gimnazjum Męskiego w Warszawie (1879).
Naukę kontynuował Henryk w Instytucie Górniczym w Petersburgu. Był przemysłowcem-menadżerem, twórcą nowoczesnego przemysłu metalurgicznego w Rosji i założycielem przemysłu optycznego w Polsce. Brał m.in. udział w budowie wielkich zakładów metalurgicznych Dnieprowskiego Towarzystwa w Kamienskoje. Wyjeżdżał do Belgii, Francji i Hiszpanii dla pogłębienia wiedzy i odbycia praktyki górniczej i hutniczej.
Po powrocie obejmuje stanowisko dyrektora technicznego Huty Krzywy Róg, gdzie wznosi nowoczesne i największe w Rosji wielkie piece i wypracowuje specjalne gatunki żeliwa. W 1897 roku zostaje radcą technicznym Towarzystwa Nikopol-Marjupol, a następnie jego dyrektorem. Rozwija tę fabrykę i czyni z niej największą wytwórnię blach pancernych w Rosji. Przed samą wojną (1914) i podczas niej kieruje Towarzystwem „Boecker i Ska”, posiadającym kilka fabryk metalurgicznych i stoczni, w których zatrudniano 10 000 robotników. Wreszcie zakłada i prowadzi towarzystwa eksploatujące złoża antracytu. Organizuje pierwsze w Rosji przedsiębiorstwo radiotelegraficzne, zostaje wiceprezesem syndykatu „Prodameta”.
W 1921 roku Henryk Kolberg założył w Warszawie Spółkę Akcyjną Fabryka Aparatów Optycznych i Precyzyjnych, której drukowany statut z 1929 r. oraz akta, dokumentacja techniczna i fotograficzna znalazły się w Przysusze. Fabryka mieściła się przy ul. Grochowskiej 35. W 1931 roku dała początek Polskim Zakładom Optycznym. Wyroby fabryki – szkła powiększające, mikroskopy, lunety, urządzenia pomiarowe i geodezyjne – zyskały wiele nagród, m.in. na wystawie wynalazków w 1926 roku w Warszawie i Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu (1929). Spółka wytwarzała również sprzęt optyczny dla wojska, m.in. celowniki do armat przeciwlotniczych produkowanych w Zakładach Starachowickich.
Źródła dotyczące Oskara Kolberga
W Spółce Fabryka Aparatów Optycznych i Precyzyjnych pracował syn Henryka, Oskar, należący do czwartego pokolenia Kolbergów. Był on inżynierem konstruktorem, autorem chronionych patentami wynalazków, kierował biurem konstrukcyjnym fabryki. Przechowywane w muzeum patenty dotyczą urządzenia do otwierania i zamykania sprężarki (1932) oraz urządzenia do przymocowywania lunet celowniczych do ręcznej broni palnej (1937). Omówione w wyborze dokumenty oraz pamiątki odnoszące się do rodziny Kolbergów nie były dotąd włączone do obiegu naukowego. Rodzinie Kolbergów – poza Oskarem bliżej nieznanej – warto poświęcić więcej uwagi, mając na względzie jej znaczący wkład w europejską myśl techniczną i kulturę XIX i XX wieku. Pozwoli to w jakimś stopniu przezwyciężyć dość powszechny stereotyp rzekomej niemocy twórczej i niezdolności cywilizacyjnej Polaków w okresie zaborów, zdolnych jakoby jedynie do patriotycznych zrywów, martyrologii i mitologii. Bogusław Paprocki Autor był w latach 1990-1992 kierownikiem Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze, powstałym jako oddział Muzeum Ludowych Instrumentów Muzycznych w Szydłowcu. Tekst był zamieszczony w Biuletynie kwartalnym Radomskiego Towarzystwa Naukowego, t. XXIX, 1992
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1995
W styczniu 1946 roku magazyn „Survey Graphic” zorganizował sympozjum pod tytułem Rok 1: era atomu. Pojawiło się na nim oświadczenie Einsteina: „Współczesna broń rozwinęła się do tego stopnia, że w kolejnej wojnie światowej zwycięzcy prawdopodobnie ponieśliby straty niewiele mniejsze niż pokonani. […] Głęboko wierzę w to, że większość społeczeństw na świecie wolałaby raczej żyć w pokoju i bezpieczeństwie, niż żeby ich naród prowadził politykę nieograniczonej suwerenności narodowej. Ogólnoludzkie pragnienie pokoju może zostać urzeczywistnione tylko poprzez utworzenie rządu światowego”.
Tak więc kiedy Einstein otrzymał dwa listy od Schilppa, cytowane we wprowadzeniu, wzywające go do przekazania opinii publicznej swojego przekonania o konieczności istnienia rządu światowego, był już głęboko zaangażowany w promowanie tej idei. Mniej więcej rok wcześniej pisarz i wydawca węgierskiego pochodzenia Emery Reves przekazał mu egzemplarz swojej niedawno wydanej książki Anatomia pokoju (1945). Autor przekonywał, że Rada Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych nie jest zdolna do zapewnienia pokoju, ponieważ stanowi instrument władzy. Jedynym sposobem zapobieżenia wojnie miałby być światowy federalizm, czyli rząd światowy i prawo światowe. Einstein przyswoił sobie te idee, a kolejne wydanie Anatomii pokoju ukazało się z jego osobistym komentarzem.
Einstein przyczynił się do szerokiego spopularyzowania tych koncepcji oraz książki Revesa na wielu płaszczyznach i przy wielu okazjach. W listopadowym numerze „The Atlantic” z 1947 roku opublikowano głośny artykuł Atomowa wojna czy pokój?, oparty na wywiadzie radiowym z Raymondem Swingiem, również zwolennikiem rządu światowego.
W maju 1946 roku Einstein został mianowany przewodniczącym Komitetu Nadzwyczajnego Uczonych Atomistów, służącego jako platforma promująca ideę kontroli energii jądrowej przez struktury międzynarodowe, takie jak ONZ. W następstwie tej nominacji rozpoczął kampanię na jej rzecz, pamiętając również o koncepcji rządu światowego. W wywiadzie opublikowanym w „New York Timesie” 23 czerwca 1946 roku powiedział:
„Obecnie bomba atomowa głęboko zmieniła naturę znanego nam świata i wskutek tego rasa ludzka znalazła się w nowym środowisku, do którego musi dostosować swoje myślenie. W świetle nowej wiedzy władza światowa i ostatecznie państwo światowe są nie tylko pożądane w imię braterstwa, ale konieczne do przetrwania. […]
Dziś musimy porzucić współzawodnictwo i zagwarantować współpracę. Musi to stanowić kluczowy aspekt wszystkich naszych rozważań na temat spraw międzynarodowych; w przeciwnym razie czeka nas nieuchronna katastrofa. Sposób myślenia i metody znane z przeszłości nie zapobiegły wojnom światowym. Myślenie przyszłościowe musi położyć kres wojnom”.
Oddanie Einsteina sprawie rządu światowego znajduje odzwierciedlenie w liście do wieloletniego przyjaciela Michelego Bessa, z którym dyskutował o fizyce, a także dzielił się osobistymi doświadczeniami, nadziejami i rozczarowaniami: „Jeśli od czasu do czasu słyszysz moje nazwisko w związku z politycznymi dywagacjami, nie myśl, że poświęcam dużo czasu na takie sprawy, gdyż byłoby godnym ubolewania marnować sporo energii na miałkim gruncie polityki. Od czasu do czasu jednak nadchodzi moment, gdy muszę zareagować, na przykład kiedy można zwrócić uwagę opinii publicznej na konieczność powołania rządu światowego, bez którego cała nasza ludzka wzniosłość zejdzie na psy”.
Bodźcem do propagowania idei rządu światowego jako zabezpieczenia przed niebezpieczeństwami „współczesnej broni” mogła być reakcja Einsteina na jego publiczny wizerunek osoby związanej z tym rodzajem uzbrojenia – „dziadka bomby” – wzmocniony przez media głównego nurtu. W numerze magazynu „Time” z 1 lipca 1946 roku na okładce znalazł się Einstein na tle obłoku w kształcie grzyba, będącego symbolicznym wyobrażeniem bomby atomowej. Podpis pod zdjęciem brzmi: „Kosmoklasta Einstein. Cała materia to prędkość i płomień”. Prawdą jest, że ze wzoru Einsteina E = mc2 wynika, iż niewielka ilość masy może zostać przekształcona w ogromną ilość energii, która jest w stanie zniszczyć nawet całe miasto. Ale droga od tej formuły do bomby atomowej wymagała pracy tysięcy techników, inżynierów i naukowców. Einstein nie był zaangażowany w ten wysiłek; nie brał udziału w projekcie Manhattan, a uczestnikom projektu nie pozwolono nawet omawiać z nim zadania, jakie przed nimi postawiono. Mimo to związek z genezą epoki atomowej prześladował go do końca życia.
Taki był stan ducha i sposób myślenia Einsteina, kiedy Shilpp poprosił go o zabranie głosu na wielkim wiecu pokojowym odbywającym się w przeddzień Dnia Pamięci (29 maja 1946 roku) na stadionie w Chicago, zorganizowanym przez ruch Studentów na rzecz Federalnego Rządu Światowego. Przygotowując się do tego wydarzenia, trzech studentów odwiedziło Einsteina w Princeton i przedstawiło mu pytania, jakie miały zostać omówione podczas manifestacji. Jedno z nich brzmiało: „Profesorze Einstein, jaka dokładnie jest rzeczywista różnica między rządem światowym a Organizacją Narodów Zjednoczonych? Czy zechciałby nas pan oświecić w tej kwestii?”. Naukowiec napisał odręczną odpowiedź w języku niemieckim.
Einstein nie mógł osobiście uczestniczyć w wiecu, ale zgodził się przemówić do zebranych przez radio. Rozgłośnia American Broadcasting Company udostępniła to przemówienie słuchaczom swoich stacji w całym kraju. Transmisja została przeprowadzona w formie wywiadu. Znajdujemy się w posiadaniu pełnego tekstu tej rozmowy. W jej trakcie Einstein odpowiedział na powyższe pytanie po angielsku: „Przez rząd światowy rozumiem instytucję, której decyzje i ustalenia są wiążące dla poszczególnych państw. Jest to zatem instytucja, która wśród dzisiejszych narodów świata odgrywa rolę relacji, jaka istnieje między rządem w Waszyngtonie a czterdziestoma ośmioma stanami Unii. W swojej obecnej formie ONZ nie posiada uprawnień rządu światowego, ponieważ jej decyzje i ustalenia nie mają mocy wiążącej względem poszczególnych rządów krajowych”.
Schilpp przedstawił Einsteina i zadał własne pytanie: „Czy wierzy pan, że rząd światowy może przezwyciężyć wzajemną zawiść i nienawiść między narodami?”. Einstein odpowiedział: „Nie, oczywiście, że nie. Ale rząd światowy byłby w stanie zapobiec sytuacji, kiedy takie emocjonalne reakcje doprowadzają do aktów przemocy między narodami”. Główną kwestią zaakcentowaną w przemówieniu Einsteina było to, że rozwiązanie problemu pokoju międzynarodowego „jest związane wyłącznie z porozumieniem na wielką skalę między tym krajem a Rosją”. Całe wydarzenie, a szczególnie przemówienie Einsteina, było szeroko relacjonowane w amerykańskiej prasie.
Hanoch Gutfreund, Jürgen Renn
Jest to fragment książki Hanocha Gutfreunda i Jürgena Renna – Einstein o Einsteinie. Zapiski autobiograficzne i naukowe wydanej przez oficynę Copernicus Center Press. Recenzujemy ją w tym numerze SN.