Informacje (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1484
„Nierówności społeczne i gospodarcze uznaje się za jedne z najbardziej dynamicznie zmieniających się czynników, mogących wywoływać kryzysy rozwoju cywilizacyjnego Europy, a nawet świata” – to teza, nad którą dyskutowali uczestnicy konferencji pt. Zróżnicowanie dochodowe i społeczne Europy. Organizatorem konferencji, która odbyła się w Jabłonnie w dniach 21 i 22.06.17. był Komitet Prognoz PAN Polska 2000 Plus.
Wśród uczestników konferencji przeważali ekonomiści (acz nie brakowało – jak zawsze – przedstawicieli innych nauk) i to przedstawiciel tej dyscypliny, prof. Jerzy Kleer (INE PAN), wygłosił referat wprowadzający, pokazujący zróżnicowanie jako zjawisko uniwersalne (fragmenty zamieścimy w numerze 8-9/17 SN).
Zjawisko, którego tempo jest największe w historii ludzkości i to we wszystkich sferach życia społecznego, co skutkuje rosnącym wciąż rozwarstwieniem społecznym. W połączeniu z wizualizacją życia społecznego – możliwą dzięki nowym technologiom cyfrowym - prowadzi to do konfliktogenności i wywoływania wrogości między biednymi i bogatszymi.
Do przyczyn konfliktów – m.in. zaklętego kręgu biedy - odniósł się prof. Władysław Szymański (SGH), pokazując na przykładzie historii gospodarczej świata cały łańcuch zależności między elementami globalizacji, która skruszyła trzy bariery: kapitału, postępu technicznego i rynku. Globalizacja, której efektem jest ograniczanie biedy na świecie, nie tylko wpływa na zmniejszenie podatków (o podatkach w UE mówił prof. Andrzej Kondratowicz z SWPS), ale i dochodów, i przywilejów socjalnych.
Wraz ze wzrostem udziału kapitału w PKB, zmniejsza się rola płac, bo dochody ludności (i państw – z podatków) zostają zahamowane. Przy zmienionych relacjach ekonomicznych potrzeba więc innej redystrybucji dochodów państwa, ale te nie rosną, bo państwa są zmuszone podporządkować się międzynarodowemu kapitałowi (unikającemu podatków) i mediom, a więc są coraz słabsze. Państwo oddające władzę kapitałowi niewiele może tu zrobić, gdyż nie może narzucić mu kosztów społecznych.
Wędrujący międzynarodowy kapitał przyczynia się do narastania problemów globalnych, (którymi jako jeden z pierwszych zajmował się prof. Józef Pajestka), których nie umiemy rozwiązywać z poziomu państw narodowych i nie rozwiążemy bez globalizacji politycznej.
Widać to choćby po Afryce, kontynencie, na którym jest najwięcej ekstremalnej biedy w skali świata (70%), a do tego dotkniętym zmianami klimatycznymi, suszami, brakiem wody, co skutkuje migracjami na wielką skalę.
Wielkie nierówności związane z brakiem poczucia bezpieczeństwa (zadłużenie, brak pracy) rodzą zawiść i ryzyko terroru, łącznie z możliwością użycia broni masowego rażenia. Wzrost nierówności pogarsza więc i tak niestabilną sytuację świata.
Ostrzeżenia przed tą formą kapitalizmu, jaką jest neoliberalizm wywołujący ogromne podziały społeczne, formułowali zresztą wiele lat temu tacy ekonomiści jak E. Lutwak, I. Wallerstein i J. Keynes. „Zrobiliśmy sobie jednak tę jajecznicę, z której nie można odzyskać z powrotem całych jajek” – globalizacji cofnąć się już nie da. Trzeba więc rozwiązywać problemy, jakie ona stwarza w sposób globalny, tymczasem obecnie świat idzie w kierunku przeciwnym, nacjonalistycznym, bo nie umiemy się integrować, kiedy nie ma wroga. A taką właśnie sytuację stwarza ujednolicająca wszystko globalizacja.
Czy jednak ekonomia głównego nurtu dostrzega nierówności – ich wielkość, zasięg? Prof. Wiktor Rutkowski (IPiSS) podkreślił, iż temat ten traktowany był dotychczas tak, jak w biologii – czyli nierówności były dla ekonomistów sprawą normalną i oczywistą. Ekonomia zresztą nie ma instrumentów do zrozumienia procesów nierówności, choć np. polaryzacja dochodowa na świecie jest problemem większym niż ekologiczny.
Wykazał to w swoich badaniach na przykładzie Polski i Europy dr Michał Brzeziński (UW), burząc mity wytworzone u nas przez środowiska neoliberalne zachwycone „udaną” zmianą ustroju w sferze społecznej. Otóż indeks Giniego pokazuje, iż największe różnice dochodowe są właśnie w Polsce, wyprzedza nas tylko Rosja. Zdystansowaliśmy nawet USA, zwyczajowo uważane za kraj o największym zróżnicowaniu dochodów.
Nierówności w Polsce w ostatnich 25 latach – według badań ankietowych - wzrosły o 20-25%, natomiast według danych z zeznań podatkowych – o 40-50%. Jest to szczególnie wysoki wzrost nierówności dochodowych, a są przecież kraje jak np. Francja czy Belgia, gdzie one nie rosną.
Przyczyny rozwarstwienia są dość dobrze rozpoznane: globalizacja (otwarcie rynków), postęp technologiczny (polaryzacja rynku pracy), deregulacja sektora finansowego, erozja instytucji rynku pracy (spadek uzwiązkowienia), osłabienie progresywności systemów podatkowo-transferowych (w Polsce mamy de facto degresywny system podatkowy, zwiększający nierówności, na co wskazywał prof. Stanisław Owsiak z krakowskiego UE).
I choć zdaniem naukowca, badanie skutków nierówności ekonomicznych jest trudne metodologicznie, to większość wyników badań, jakie prowadzi się w ostatnich latach na świecie wskazuje, że nierówności dochodowe i majątkowe mogą mieć negatywny wpływ na wzrost gospodarczy, zdrowie, kapitał społeczny (brak zaufania), partycypację społeczną i wyborczą, a także poparcie dla UE.
Jeszcze mocniejsze wnioski w tej materii wyprowadziła prof. Joanna Kotowicz-Jawor z INE PAN, widząc w nierównościach społecznych nie tylko przyczynę zwiększenia niepewności politycznej i społecznej, ale i ryzyka inwestycyjnego, i osłabienie innowacyjności, ale nade wszystko - osłabienie zaufania społecznego, kreatywności i gotowości ludzi do współpracy.
Anna Leszkowska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1443
Pod takim tytułem 25.06.19 odbyła się w Warszawie konferencja zorganizowana przez Agencję Procontent Communication, koordynatora Programu TOP CDR - Digitally Responsible Company. Na konferencji przedstawiono wyniki raportu na temat cyfrowej odpowiedzialności biznesu oraz dyskutowano nad tym, czy sztuczna inteligencja wygra z człowiekiem i czy Polacy boją się cyfryzacji, a także czy firmy są przygotowane na nadchodzące zmiany.
W debacie wzięła udział Rada Ekspertów programu TOP CDR, a także przedstawiciele patronów programu: prof. Bogusław Łazarz (PŚl.), dr Szczepan Moskwa (AGH), dr Małgorzata Suchacka (UŚl.), prof. Edward Lisowski (PK), dr Monika Marta Przybysz (UKSW), dr Cezary Rzymkowski (PW).
Z badań TOP CDR – Digitally Responsible Company (1010 ankiet w firmach powyżej 50 pracowników). wynika, że co trzeci pracownik w Polsce uważa, że automatyzacja pracy przy pomocy robotów wymusi na nim konieczność przekwalifikowania się lub zmiany pracy w ciągu najbliższych 10 lat. Badani zdają sobie sprawę, że dotychczasowe umiejętności mogą nie wystarczyć, by utrzymać się na rynku pracy w dobie postępującej cyfryzacji.
Blisko 1/3 badanych wskazuje, że w ciągu ostatnich 3 lat wdrożenie nowoczesnych technologii wymusiło redukcję etatów. Jednak aż 1/4 respondentów nie jest w stanie przewidzieć, jakie zmiany czekają rynek pracy w ciągu najbliższych 10 lat. Jest to odwrotna proporcja niż w krajach dużo bardziej zaawansowanych technologicznie, np. w USA, gdzie według danych PewResearch aż 72% badanych boi się automatyzacji, a tylko 1/3 spogląda optymistycznie na ten proces.
Zastępowanie pracy człowieka przez sztuczną inteligencję staje się zauważalne także dla pracodawców, choć dla większości z nich to wciąż odległy scenariusz. W ostatnich 3 latach wdrożenie nowych technologii (automatyzacja) spowodowała redukcję etatów (zwolnienia) w blisko 1/3 firm – takiej odpowiedzi udzieliło 28% badanych pracowników firm.
Przedsiębiorstwa stają się też coraz bardziej świadome jakości swojego cyfrowego śladu. Organizują szkolenia podnoszące kompetencje cyfrowe, wdrażają procedury cyberbezpieczeństwa, unowocześniają komunikację wewnętrzną, a także planują działania integracyjne „bez dostępu do sieci” – wynika z wywiadów przeprowadzonych w ramach raportu.
Program TOP CDR (Corporate Digital Responsibility) jest pierwszą w kraju tego typu inicjatywą, popularyzującą ideę ideę cyfrowej odpowiedzialności biznesu. Firma odpowiedzialna pod względem cyfrowym powinna zapobiegać negatywnym skutkom, które wynikają z przeciążenia informacjami.
Jak cyfrową odpowiedzialność postrzegają pracownicy? Dla ponad 40% ankietowanych, firma odpowiedzialna cyfrowo to firma, która prowadzi szkolenia w zakresie podwyższania kompetencji cyfrowych. 38% badanych odpowiedziało, że taka firma umożliwia pracownikom pozyskanie potrzebnych kompetencji cyfrowych, by nie stracili pracy w wyniku automatyzacji.
Więcej - http://topcdr.pl/2019/07/04/wyniki-ogolnopolskiego-raportu-top-cdr-digitally-responsible-company/
O skutkach społecznych, jakie niesie rozwój sztucznej inteligencji pisze w tym numerze SN uczestniczka konferencji dr Małgorzata Suchacka (Od człowieka do robota) oraz Martyna Czapska (Sztuczna inteligencja a prawo).
Temat sztucznej inteligencji poruszał na łamach SN kilkukrotnie prof. Andrzej Wierzbicki (Nowa rola przedsiębiorcy, Czym się zająć, Prognozy katastroficzne, Zmierzch pracy – scenariusz zagłady, Czym jest technika, Technika to kultura, Kryzys intelektualny), prof. Wiesław Sztumski (Wykluczanie człowieka), prof. Ryszard Piotrowski (Robot sędzią?) oraz Komitet Prognoz PAN (Czwarta rewolucja przemysłowa).
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 187
Powszechnie uważa się, że USA mają najlepsze uniwersytety na świecie, mimo miernego systemu edukacji średniej. Harvard, Stanford, MIT, Yale i U Penn to marki, które są podziwiane na całym świecie. Przyciągają studentów z każdego kraju i cieszą się ogromnymi zasobami finansowymi z czesnego, darowizn i grantów.
Z drugiej strony, chińskie uniwersytety są na Zachodzie postrzegane jako fabryki dyplomów o nierozpoznawalnych i generycznych nazwach – któż pamięta Południowy Uniwersytet Technologiczny.
Choć chińskie uniwersytety nie wypuszczają wielu studentów, którzy zarabiają astronomiczne kwoty na początku studiów lub są obiektem pożądania bogatych funduszy hedgingowych, to jednak wydaje się, że uczelnie te całkiem nieźle sobie radzą w realizacji jednego z podstawowych zadań placówek naukowo-badawczych, czyli prowadzeniu badań naukowych i technologicznych na światowym poziomie.
Prestiżowy magazyn Nature opublikował swój coroczny ranking Nature Index najlepszych światowych instytucji badawczych i uniwersytetów w 2024 r. Indeks jest pouczający ( https://www.nature.com/nature-index/institution-outputs/generate/all/global/all ) – Ranking został oparty na 75 000 artykułów o dużym wpływie w Nature Index 2024 Global Research Leaders od listopada 2023 r. do października 2024 r. Uwzględniono w nim 18 588 instytutów badawczych i uniwersytetów na całym świecie.
- China Academy of Sciences (CAS) jest sklasyfikowana jako nr 1 na świecie, z 8881 liczbami najlepszych wyników badań, ponad dwukrotnie więcej niż Uniwersytet Harvarda (3830). Pisałem o osiągnięciach badawczych CAS w poprzednim artykule Substack. https://huabinoliver.substack.com/p/comparing-china-and-us-critical-future - 8 z 10 najlepszych instytutów badawczych jest chińskich. Należą do nich Uniwersytet Nauki i Technologii Chin, Uniwersytet Pekiński, Uniwersytet Zhejiang (który ukończył założyciel DeepSeek) i Uniwersytet Tsinghua. Pozostałe instytuty niechińskie to Uniwersytet Harvarda i Towarzystwo Maxa Plancka w Niemczech.
- 12 z 20 najlepszych uniwersytetów badawczych jest chińskich. 3 są amerykańskie (Harvard, Stanford i MIT). Uniwersytet Syczuański (nr 15), regionalny uniwersytet w południowo-zachodnich Chinach, jest wyżej sklasyfikowany niż Stanford (nr 16), MIT (nr 17), Oxford (nr 18) i University of Tokyo (nr 19).
- 26 z 50 najlepszych to Chińczycy. 14 to Amerykanie. Soochow University (nr 30), zdecydowanie nieuznawany za szkołę z najwyższej półki przez chińskich uczniów szkół średnich, wyprzedza Yale (nr 31). Xiamen University (nr 37) jest wyżej sklasyfikowany niż Berkeley (nr 38), Columbia (nr 39), Cornell (nr 44) i University of Chicago (nr 49).
- Około połowa z pierwszej setki to Chińczycy. Hunan University (nr 51) wyprzedza Princeton (nr 52). Rozumiesz, o co chodzi. Co ciekawe, Rosyjska Akademia Nauk (RAS) pojawiła się na 98. miejscu. Żaden uniwersytet z Indii ani Australii nie znalazł się na liście 100 najlepszych.
Ludzie Zachodu patrzą na chińskie przełomy technologiczne, takie jak DeepSeek czy Huawei, z niedowierzaniem i kwaśną zazdrością. Gdy zagłębisz się w podstawowe przyczyny powstawania tych sukcesów technologicznych, zrozumiesz, że stanowią one jedynie wierzchołek góry lodowej. Wkrótce zobaczysz Bummock, czyli większość góry lodowej. Wiele niespodzianek czeka na Ciebie.
Hua Bin
Autor jest emerytowanym dyrektorem biznesowym, obserwatorem geopolitycznym.
Za: https://substack.com/home/post/p-156781114
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3025
„Chiński Jedwabny Szlak: polski punkt widzenia” – to tytuł konferencji, jaką zorganizował PISM razem z PAIIZ 5 listopada 2015 w Warszawie.
W konferencji uczestniczyli specjaliści z zakresu polityki dalekowschodniej z różnych instytucji, eksperci tej tematyki, naukowcy i przedsiębiorcy operujący na rynkach dalekowschodnich oraz przedstawiciele urzędów centralnych.
W pierwszej części spotkania rozpatrywano czym jest nowy Jedwabny Szlak (JS): czy ta koncepcja jest wyrazem ekspansji politycznej i gospodarczej Chin, czy ma na celu osłabianie Rosji w Azji i czy może być szansą na zwiększenie rozwoju gospodarczego Polski?
Prof. Bogdan Góralczyk z Centrum Europejskiego UW zauważył, że pod pojęciem nowego JS, będącego wyrazem geostrategii Chin, ale i renesansu narodu chińskiego („chińskie marzenie”), kryją się dwa szlaki: lądowy i morski. Żaden z nich nie jest jedną, wytyczoną drogą, ale zarysowanym korytarzem dla wielu dróg wiodących z Chin na Zachód Europy (lądowy) i Azji Południowo-Wschodniej, a dalej - Europy (morski). (Według dr Jany Pieregud z SGH, nowy JS to trzy korytarze transportowe z kilkunastoma konkurującymi ze sobą trasami, przy czym koncepcja ta została opracowana już 20 lat temu).
Choć nowy JS, ogłoszony w połowie 2013 roku przez Xi Jinpinga pod postacią Pasa Ekonomicznego JS, nawiązuje do starożytnego szlaku, to jest od niego dłuższy, ma dotrzeć do Berlina lub Rotterdamu, a niektórzy uważają, iż skończy się w Madrycie lub Lizbonie. Jest to największe wyzwanie strategiczne od czasu zakończenia II wojny światowej i szkoda, że w Polsce tak mało się o tym mówi.
Dr Justyna Szczudlik-Tatar z PISM przypomniała, że koncepcja JS jest dość ogólna (acz z określonymi celami), której ramy wypełniać będą państwa zainteresowane z korzystania z tej drogi współpracy z Chinami*.
„Szlak będzie się rozwijać także w Europie Środkowej i tylko od nas zależy, czy z niego skorzystamy – zauważył Jacek Dominik z ministerstwa finansów. Chińczycy utworzyli Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (ABII), wspierający – razem z Funduszem JS (40 mld USD)– budowę nowego JS, który rozpoczyna działalność 1.01.16. Jest to wygodny i pożyteczny instrument dla – także polskich – przedsiębiorców planujących inwestycje w Azji (m.in. sprawdza wiarygodność kontrahentów).
Przy tak wielkiej liczbie deklaracji dotyczącej chęci współpracy z Chinami byłoby dziwne, gdyby Polska z tego banku nie korzystała, zwłaszcza, że jesteśmy jego członkami - założycielami. Jeśli jednak nie ratyfikujemy szybko tej umowy – a jak pokazuje praktyka, dyskusja w sejmie na taki temat może trwać parę lat - będziemy mieli status tylko obserwatora.
Drugą część konferencji zdominowały zagadnienia polskiej obecności w tej chińskiej inicjatywie. Zastanawiano się, czy Polska może się stać hubem dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej w relacjach z Chinami oraz czy mamy szanse na projekty inwestycyjne w ramach JS. Co winna zrobić administracja i biznes, aby polskie firmy zaistniały na chińskim rynku?
Uczestniczący w dyskusji dr Dominik Mierzejewski z Zakładu Azji Wschodniej UŁ pokazywał, że Łódź już uczestniczy w wymianie z Chinami na nowym Jedwabnym Szlaku poprzez uruchomienie w 2013 roku połączenia pociągami kontenerowymi na trasie: Chengdu-Łódź. Ale odezwały się głosy sceptyczne wobec takich działań, że jest to wkroczenie na pole polityki handlowej UE, na którą takie uprawnienia państwa scedowaliśmy (traktat lizboński). Czyli - rozbijamy jedność UE.
Ale w stosunkach biznesowych z Dalekim Wschodem panuje po stronie polskiej regres – podkreślał Radosław Domagalski, reprezentant biznesu (Magellan Group). Chiny, Indie – to dla Polski nadal rynki egzotyczne. Nie znamy tamtej kultury, mamy trudności komunikacyjne, boimy się ryzyka. Polskie firmy nie znają instrumentów wsparcia, jest zła współpraca z dyplomacją polską. Z kolei w Polsce inwestycje chińskie są niewielkie. Potrzebna jest więc polityka polsko-chińska, bo w UE nie ma żadnej jedności w tej sprawie i każde państwo samo realizuje swoje biznesy w Chinach. My też musimy wesprzeć nasze przedsiębiorstwa.
Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska - Azja zauważył, iż pierwsze przetargi ruszą w przyszłym roku i powinni już być aktorzy zdolni z tej możliwości skorzystać. Tymczasem w Polsce 98% firm to małe i średnie, zatem trzeba byłoby im pomóc, bo same nie dadzą sobie rady. Zwłaszcza, że poza wieloma ekonomicznymi przyczynami, barierą jest inna kultura, wyrażająca się m.in. innym podejściem do ryzyka, inną miarą czasu (chińska dłuższa o 5 lat), rozmiarem (Polska ma obszar jednej prowincji chińskiej), komunikacją (w Europie liczy się konkret, w Chinach – kierunek), czy percepcją (inaczej się wzajemnie postrzegamy).
W ogóle widać nasze strategiczne niedopasowanie – dodawał prof. Góralczyk. My nawet nie mamy dobrego ośrodka analitycznego zajmującego się Dalekim Wschodem, a z określeniem naszego podejścia do Chin nie spieszymy się od 2008 roku. Nie jesteśmy przygotowani do pójścia na Daleki Wschód i nie dostrzegamy faktu, iż rynki wschodnie decydują o światowym PKB. Powinniśmy na nowo zdefiniować polski interes narodowy, który od 1991 r. nie uległ modyfikacji, choć świat się zmienił. Ale – jak pytał jeden z uczestników konferencji - czy będziemy mogli otworzyć się na Daleki Wschód, skoro nie umiemy nawet na Rosję?
Anna Leszkowska
*więcej na ten temat - http://www.pism.pl/files/?id_plik=20063