Informacje (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1281
„Państwo w warunkach przesileń cywilizacyjnych” – to tytuł konferencji zorganizowanej przez Komitet Prognoz Polska 2000 Plus PAN oraz Polskie Towarzystwo Ekonomiczne. Konferencja odbyła się w Jabłonnie 18 i 19. 06.18.
Tematyka konferencji nawiązywała do poprzedniej z 2017 roku – „Modele społeczno-ekonomiczne państwa”, jednak w tegorocznej organizatorzy położyli nacisk na przedstawienie zmian, jakie dokonały się pod wpływem przesilenia cywilizacyjnego w Europie, głównie w charakterze funkcjonowania państw. Poszerzono też tę tematykę o kontynent azjatycki i afrykański oraz wpływ państw z tych kontynentów na Europę.
Zdaniem organizatorów konferencji, zaistniałe zmiany wskazują już główny kierunek, w jakim będzie się rozwijać nasz kontynent, ale ciągle nie ma dostatecznie jasnej wizji, co zostanie zachowane ze starej cywilizacji, a co odrzucone.
Toteż pojawiają się liczne kwestie dotyczące przyszłego kształtu państw dotychczas suwerennych, charakteru ich współpracy oraz dominujących modeli politycznych i ekonomicznych. Nie bardzo też wiadomo, jakie wyzwania zdominują Europę? Na ile będą to wyzwania jednorodne, a na ile zróżnicowane? Czy będą mieć charakter ekonomiczno-społeczny, czy będą się wywodzić z pozaeuropejskich systemów kulturowych? Na ile Europa będzie podzielona, a na ile potrafi się zjednoczyć?
W przedstawionych referatach poruszano cechy charakterystyczne cywilizacji (prof. Jerzy Kleer), przejawy przesileń cywilizacyjnych i wpływ cywilizacji na państwo na przykładzie Azji Wschodniej (prof. Bogdan Góralczyk) i Afryki (dr Katarzyna Nawrot). Omawiano też boom demograficzny w Afryce, Azji i Ameryce Południowej w aspekcie szansy i zagrożenia dla Europy (prof. Piotr Szukalski).
Nie zabrakło też odniesień do głównych – mało odkrywczych, zdaniem referenta (dr Konrad Prandecki) - tez kolejnego, 44. raportu Klubu Rzymskiego, organizacji obchodzącej w tym roku 50. rocznicę powstania.
O sporze dotyczącym suwerenności państw członkowskich UE po ponad 60 latach integracji mówił prof. Józef Niżnik, natomiast prof. Zbigniew Madej przedstawił relacje między państwem a rynkiem w warunkach przesileń cywilizacyjnych, poczynając od XVI wieku i udowadniając naprzemienną cykliczność faz propaństwowych i prorynkowych. Dopełnieniem tego zagadnienia był referat prof. Ryszarda Rapackiego, w którym przedstawił swoje badania dotyczące modeli gospodarki (kapitalizmu) w Europie oraz tezę, iż model kapitalizmu, jaki powstał w Europie Środkowo-Wschodniej, w tym Polsce, cechuje duża niespójność instytucjonalna, stąd można go określić terminem kapitalizmu patchworkowego.
O dysfunkcyjności takiego państwa mówił prof. Andrzej Zybała, natomiast prof. Elżbieta Mączyńska przedstawiła możliwe recepty na poprawę tego stanu, czyli państwo inkluzyjne: instytucje inkluzji społecznej, inkluzyjne przedsiębiorstwa, inkluzyjny rynek. Prof. Jerzy Wilkin z kolei zastanawiał się, za co odpowiada władza państwowa? Czy obywatele nie mają wobec niej nadmiernych oczekiwań wobec ograniczonych możliwości państwa?
W kontrze do europejskich problemów, na zakończenie sesji, prof. Andrzej Kondratowicz pokazał na przykładzie USA, iż z państwem i przesileniem cywilizacyjnym kłopot ma nie tylko Europa. Nie wiadomo bowiem w którą stronę zmierza Ameryka i czy utrzyma światową hegemonię? A jeśli utrzyma, to jakim i czyim kosztem? I jak może wpłynąć na Europę?
Odpowiedzi, oczywiście na te pytania nie ma i nie wiadomo, czy obecnie żyjące pokolenia je poznają. Zmiany cywilizacyjne bowiem to proces długotrwały i nawet w naszych czasach, kiedy wszystko dzieje się szybko, trzeba uwzględnić stopień złożoności tego procesu (przede wszystkim różne kultury) oraz jego terytorialność, nie ograniczającą się tylko do Europy.
Do tematów tych wrócimy w kolejnych numerach Spraw Nauki, natomiast referaty z konferencji, jak zwykle, ukażą się drukiem w wydawnictwie Komitetu Prognoz PAN w końcu roku.
Anna Leszkowska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3340
W Polskim Towarzystwie Ekonomicznym odbyła się 29.04.14 debata dotycząca książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe Scholar - Grzegorz W. Kołodko i ćwierćwiecze transformacji.
Oprócz prof. Grzegorza Kołodki, wzięli w nim udział redaktorzy naukowi tomu: prof. Paweł Kozłowski (UW) oraz prof. Marcin Wojtysiak-Kotlarski (SGH). Dyskusję prowadziła prof. Elżbieta Mączyńska, prezes PTE, która na wstępie przypomniała stwierdzenie nieżyjącego prof. Tadeusza Kowalika, iż w 1989 r. premier Mazowiecki popełnił kardynalny błąd, biorąc wzorce ustrojowe z Chicago zamiast z Bonn. Dotychczasowy spór o kształt ustrojowy Polski dotyczy bowiem głównie społecznej gospodarki rynkowej, zapisanej w Konstytucji RP, ale nie realizowanej od początku zmiany ustroju.
Prof. Kozłowski, przedstawiając podstawowe problemy związane z transformacją, jakie zostały omówione w książce zauważył, iż na kształt ustroju, jaki wprowadzono w 1989 r. miały wpływ reformy gospodarcze z lat 80., zatem trudno mówić o ostrej cezurze historycznej. Niemniej nasuwa się wątpliwość, czy Polska wykorzystała wówczas swoje szanse, skoro za podstawę oceny zmian ustrojowych winno się brać jakość życia obywateli. A tutaj nie mamy się zbytnio czym chwalić. Zdaniem prof. Kozłowskiego, wykorzystaliśmy nie więcej jak połowę istniejących wówczas szans, zdaniem prof. Kołodki – transformacja udała się na 2/3, a na tle państw ościennych nie wypadamy źle. Prof. Maciej Bałtowski uznał nawet, iż terapia szokowa autorstwa wicepremiera Balcerowicza pozwoliła uniknąć tego, co się stało na Ukrainie.
W toku burzliwej dyskusji zadawano pytanie prof. Kołodce: jak przezwyciężyć zadłużenie państwa i jak odbudować przedsiębiorczość oraz miejsca pracy, aby zapobiec emigracji (prof. Włodzimierz Bojarski); czy można mówić o zjawisku oligarchii w Polsce oraz czy była możliwa trzecia droga w 1989 r.? Dlaczego klasa robotnicza nie została beneficjentem przemian, choć była dobrze zorganizowana poprzez związki i samorządy?(dr Paweł Soroka); Jaka winna być polityka państwa, aby wspierać polskie przedsiębiorstwa i czy likwidacja 90% polskich przedsiębiorstw była niezbędna?; Jak można oceniać transformację przy tak wysokim bezrobociu i zadłużeniu? (dr Kazimierz Golinowski); Jakie skutki dla państwa przyniosła transformacja banków?; Czy należy skrócić czas pracy, aby zmniejszyć bezrobocie? (dr Andrzej Wernik stwierdził, iż wielkie bezrobocie musiało powstać, żeby zracjonalizować system zatrudnienia, bo gdyby nie terapia szokowa, polska gospodarka rozwijałaby się drogą białoruską).
W drugiej części spotkania głos zabrał prof. Kołodko podkreślając, iż ekonomia – także w Polsce - przeżywa największy w dziejach blamaż. Po 89 r. tylko garstka ekonomistów (m. in. prof. Kazimierz Łaski) zapowiadała kryzys (PKB spadł wówczas o 20% a produkcja o 25%).
Odnosząc się do zmian ustrojowych zauważył, iż w Polsce poszło wszystko nieco lepiej niż w innych państwach, gdyż nasz kraj – obok Węgier – był zorientowany najbardziej prorynkowo. My mieliśmy wszystkiego po trochu: demokracji, opozycji, itd. Czy jednak w 1989 r. uzasadnione było działanie radykalne? Otóż nie, nie była potrzebna tzw. terapia szokowa, gdyż istniały rozwiązania alternatywne.
Popełniono wówczas kilka kardynalnych błędów, np. bezsensowne obciążenie starych kredytów, nadmierna dewaluacja złotego oraz ustanowienie zbyt wysokiego popiwku (podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń). Niemniej recesja była nieunikniona (trwała 3 lata). A co do suwerenności – mieliśmy i mamy ją ograniczoną.
Odnosząc się do pytania o przyzwolenie robotników na takie zmiany podkreślił, iż robotnicy sami chcieli prywatyzacji swoich zakładów, gdyż byli przekonani, iż prywatny właściciel będzie im wypłacać wyższe wynagrodzenia. Był to fenomen socjologiczny, ale wynikający z manipulacji społecznej, jaką wówczas zastosowano - prania mózgów poprzez publiczną narrację. To samo dotyczyło stopy bezrobocia, które miało – według premiera Mazowieckiego - wynosić tylko ok. 400 tys. osób. Te wszystkie błędy w wysokim stopniu obciążyły polską gospodarkę, jednak autorzy tych rozwiązań do dzisiaj nie przyznają się do tego.
Czy Polska w 1989 r. miała inny wybór? Tak, miała, ale integrując się z UE dokonała wyboru słusznego. To nie było łatwe, gdyż – jak wspominał prof. Kołodko – w 1994 r. otrzymaliśmy 2800 wytycznych w sprawie dostosowania się do gospodarki unijnej. Swoboda była więc ograniczona, niemniej można było inaczej tworzyć różne instytucje. Najpotężniejszą winien być urząd ochrony konsumenta.
Co do Okrągłego stołu – nie wszyscy jego uczestnicy byli świadomi tego, że chodziło wówczas tylko o obalenie władzy. Gospodarkę traktowano instrumentalnie. Niszczenie przedsiębiorstw miało charakter wyłącznie ideologiczny.
A nasze zadłużenie? W 1990 r. nie było deficytu budżetowego (system emerytalny tworzono przy założeniu stabilnego budżetu, bez deficytu). Recepta jest zwiększenie skłonności Polaków do oszczędzania oraz wzrost inwestycji, w mniejszym stopniu - eksportu, a jeszcze mniejszym – importu. Wydatki z budżetu powinny rosnąć, ale bardziej niż dochody.
W dalszej części wywodu, prof. Kołodko zwrócił też uwagę, że 25 lat nowego ustroju to historia złożona z różnych okresów, niemniej, nie stworzyliśmy neokolonializmu, jak uważa prof. Witold Kieżun czy prof. Kazimierz Poznański.
Oczywiście, transformacja mogła i powinna iść w inną stronę, właśnie w stronę społecznej gospodarki rynkowej, choć to pojęcie nieostre. To jest największym niepowodzeniem reformatorów. Jednak takie zmiany trwają długo, 2-3 pokolenia, tymczasem Polska szła od sasa do lasa i efekt tego mamy dzisiaj. Zaprzepaszczonych szans już nie odrobimy, jednak i w przyszłości nie będziemy w stanie wykorzystać wszystkich, jakie się pojawią. Tak bywa tylko w bajkach, tymczasem tutaj ścierają się idee i interesy, a gospodarka jest oparta nie na wiedzy, ale na ideologii.
Walka z bezrobociem będzie owocna tylko przy wzroście tempa wzrostu gospodarczego, na co ten rząd nie ma pomysłu. Niemniej w Polsce nie będzie katastrofy – powstaną nowe miejsca pracy, ale będzie migracja i Polska musi się nauczyć wielokulturowości.
Gdyby to zależało ode mnie – mówił prof. Kołodko – podjąłbym się skrócenia czasu pracy (ale trzeba to robić na ścieżce wzrostu), bo to nie tyle walka z bezrobociem, co cywilizacyjne wyzwanie. Nawet Pan Bóg, gdyby dzisiaj tworzył świat, pracowałby tylko 4 dni, a w pozostałe trzy miałby szabas.
Anna Leszkowska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1679
W ramach cyklu „Czy Świat należy urządzić inaczej”, Komitet Prognoz PAN „Polska 2000 Plus" zorganizował 24.05.17 w Warszawie konferencję pt. „Człowiek w antropocenie. Warunki przeżycia”.
W przedstawionych referatach pokazywano, że stopień wpływania przez człowieka na ekosystem zagraża nie tylko środowisku i planecie, ale przede wszystkim samemu człowiekowi. I tak: prof. Ewa Simonides, pokazując człowieka w środowisku przyrodniczym pokazywała, iż jeśli nie zmieni on swoich zachowań wobec środowiska, nie przetrwa w tak zdegradowanej biosferze, jaką mamy.
Człowiek zdołał bowiem opanować wszystkie lądowe ekosystemy Ziemi i zdominował wszystkie gatunki ssaków, ale tak wielki sukces gatunku może oznaczać jego klęskę. Przede wszystkim z powodu przeludnienia Ziemi – co 1 minutę przybywa 100 dzieci, czyli 80 mln rocznie. W dodatku ten wzrost ludności nie jest równomierny – najwięcej ludzi przybywa w Azji, Afryce i Europie.
Zagrożenie dla biosfery rośnie też z powodu silnie zróżnicowanego poziomu życia na kontynentach, co wiąże się nie tylko z degradacją lasów i gleb w państwach biednych, ale i rabunkową eksploatacją ich zasobów przez państwa bogate.
Mimo wysiłków wielu międzynarodowych organizacji, strefa głodu nie kurczy się, ale powiększa (Afryka, Indie), maleją zasoby wody słodkiej i coraz bardziej trudno o dostęp do niej. O ile mieszkaniec USA zużywa 350 litrów wody na dobę, a Europejczyk – 200, to już mieszkaniec Afryki subsaharyjskiej tylko 20 l/dobę. Nie mówiąc o tym, że 1 mld ludzi na świecie w ogóle nie ma dostępu do wody pitnej (o gospodarowaniu wodą na świecie mówił też prof. Piotr Kowalczak).
Okazuje się, że nasze XX-wieczne przekonania o „wodożernej” cesze przemysłu są nieprawdziwe – otóż to rolnictwo, a nie przemysł zużywa największe ilości wody, bo aż 92%. Przemysłowi wystarcza 4%, a gospodarstwom domowym – 3,6%.
Tragiczne w skutkach – także z powodu braku wody słodkiej – jest wylesianie (nie tylko pod uprawy). W ostatnich 15 latach z powierzchni globu ubyło 130 mln ha lasów, w tym – najbardziej cennych, tropikalnych, będących środowiskiem życia dla 90% roślin i zwierząt, mających wpływ na klimat Ziemi.
Ale czy ludzie widzą między tymi faktami związek? Czy mają świadomość, że na Ziemi zostało tylko 15% pierwotnych zalesień, a 28% wszystkich lasów zostało bezpowrotnie straconych, w dodatku 19% jest bardzo silnie zdegradowane?
Coraz mniej lasów, to mniejsza bioróżnorodność, o którą teraz walczą niektórzy rolnicy, ale to przecież rolnictwo jest głównym sprawcą degradacji naszej planety. To wskutek intensyfikacji upraw odwracano bieg rzek, powodując wysychanie jezior (Czad, Aralskie) i pustynnienie wielkich obszarów.
Człowiek degraduje Ziemię na tyle skutecznie, że obecnie znaleźliśmy się w epoce wielkiego wymierania. Co godzinę giną 3 gatunki, a co roku - ok. 100 tys. gatunków roślin i zwierząt. Zagrożonych wyginięciem jest 7500 gatunków, ale za 50 lat nie będzie np. ani jednej dziko żyjącej ryby…
To jest szósta wielka katastrofa na Ziemi i pierwsza, którą spowodował człowiek.
Kim zatem jest homo sapiens? Superpasożytem? Drapieżnikiem wysokiego szczebla? I czy ma szanse, licząc 7-11 mld osobników, przetrwać z tak zdegradowanej przez siebie biosferze? Odpowiedź nasuwa się sama: nie ma szans i przede wszystkim winien nie tylko pohamować swój drapieżny styl życia, ale i ograniczyć, i to znacznie, swoje rozmnażanie. (Tego zdania był także prof. Leszek Kuźnicki).
O tym, jak homo sapiens psuje klimat i jakie z tego powodu ponosi skutki, mówił z kolei prof. Zbigniew Kundzewicz. Ocieplenie klimatu, oceniane przez niektórych bardzo sceptycznie, nie jest sprawą wiary, ale twardych danych. Jak się okazuje, każda kolejna dekada jest cieplejsza. Pierwsza dekada XXI wieku była globalnie cieplejsza niż dekada lat 90. XX w., a ta z kolei cieplejsza od dekady lat 80. XX wieku. Lata osiemdziesiąte były zaś cieplejsze niż lata siedemdziesiąte i wszystko wskazuje, że jeśli nic nie będziemy robić – tempo ocieplenia będzie coraz większe.
Każdy rok XXI wieku należał do 17 najcieplejszych lat w historii globalnych obserwacji temperatury. Rekordy globalnej średniej temperatury rocznej zostały ostatnio pobite przez trzy kolejne lata: 2014, 2015 i 2016. Rok 2016 okazał się wiec najcieplejszy globalnie w historii obserwacji temperatury przy użyciu termometrów (czyli od roku 1880).
Wiele z obserwowanych zmian jest bezprecedensowych w skalach czasowych od dziesięcioleci do tysiącleci.
Interpretacja zachodzących zmian klimatu jest jednoznaczna - ponad połowa obserwowanego wzrostu średniej globalnej temperatury powierzchni w okresie od 1951 do 2010 roku była spowodowana działaniem człowieka (gazy cieplarniane). I to głównie człowieka bogatego, bo za połowę emisji CO2 odpowiada 10% najbogatszych, natomiast skutki tego ponoszą najbiedniejsi.
Zmiany klimatu to jednak nie tylko wzrost temperatury i związane z tym efekty (topnienie lodów i wzrost poziomu morza), ale i zmiany unikalnych systemów związanych z lodem morskim Arktyki i rafami koralowymi, ekstremalne zjawiska pogodowe (upały, huragany, sztormy, nawalne deszcze). Ryzyko ich wystąpienia jest nie tylko coraz większe, ale i nierównomiernie rozłożone w przestrzeni.
Niestety, generalnie większe dla mniej zamożnych osób i społeczności.
Polacy są świadomi zmian klimatu, ale kwestia ta nie jest powszechnie uznawana za priorytet - podkreślał prof. Kundzewicz. Obserwowane skutki zmian klimatycznych w kraju nie są dramatyczne, a ich interpretacja jest złożona, w grę wchodzi bowiem wiele czynników. Połączenie dużej naturalnej zmienności zjawisk hydro-meteorologicznych oraz dużej niepewności w projekcjach na przyszłość, utrudnia publiczną dyskusję.
Często zadawane pytanie dotyczy „wiary” lub „niewiary” w zmiany klimatu. W związku z tym, zagadnienie zmian klimatu nie jest w Polsce traktowane tak poważnie, jak na to zasługuje. A już zupełnie mało komu przychodzi do głowy, że skoro upadło już 21 cywilizacji z przyczyn środowiskowych, to i nasza też upadnie. A z nią i my zginiemy.
Anna Leszkowska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2937
Twórcom Ogrodu Botanicznego PAN w Powsinie – nieżyjącym już profesorom: Romanowi Kobendzy, Bogusławowi Molskiemu, Szczepanowi Pieniążkowi oraz Emilowi Nalborczykowi dedykowano „Drzewo pamięci zasłużonych dla Ogrodu Botanicznego PAN”.
Pomnik autorstwa Piotra Rzeczkowskiego jest kamiennym obeliskiem w kształcie drzewa, a usytuowano go obok willi Fangorówka – miejsca wystaw malarskich oraz koncertów muzycznych (ich pomysłodawcą był prof. Zbigniew Gertych), jakie letnimi niedzielnymi popołudniami umilają zwiedzającym pobyt w tym pięknym miejscu.
Odsłonięcie pomnika połączone z uroczystą sesją (i koncertem fortepianowym w wykonaniu Piotra Latoszyńskiego), jaka odbyła się 15 maja 2015 uświetniła 25. rocznicę udostępnienia ogrodu dla publiczności, choć sam ogród ma znacznie dłuższą historię, powstawał bowiem od 1957 roku.
Plany utworzenia nowego ogrodu botanicznego w Warszawie (istniał bowiem już obecny, nieduży Ogród Botaniczny Uniwersytetu Warszawskiego) sięgały zresztą czasów jeszcze wcześniejszych – 1928 roku, kiedy dwaj botanicy, profesorowie Bolesław Hryniewiecki i Roman Kobendza (ówcześnie dyrektor i inspektor Ogrodu Botanicznego UW) zamyślali utworzenie dużego ogrodu botanicznego w rejonie Powsina i Klarysewa.
Pomysł ten jednak – wskutek wojny - pozostał w sferze marzeń i dopiero w 1957 r. Polska Akademia Nauk powołała Ogród Botaniczny jako zakład naukowy pod kierownictwem prof. Wacława Gajewskiego. Niestety, po 10 miesiącach zakład zaprzestał działalności.
Stan ten trwał do 1970 roku, kiedy dzięki prof. Szczepanowi Pieniążkowi, przy Zakładzie Genetyki Roślin PAN, utworzono w Skierniewicach Pracownię Zasobów Genowych Roślin Uprawnych. To była baza do budowy Ogrodu Botanicznego, choć dopiero po czterech latach (1.07.74) rząd i prezydium PAN podjęły decyzję o jego utworzeniu jako samodzielnej placówki naukowo-badawczej przy wydziale II PAN (Nauk Biologicznych).
Urządzanie ogrodu tak, aby można było udostępnić go zwiedzającym trwało 16 lat i było dziełem życia prof. Bogusława Molskiego, któremu zadanie to powierzył prof. Pieniążek.
Uroczyste otwarcie Ogrodu odbyło się 12 maja 1990r., a w pięć lat później zbudowano w nim i otwarto Centrum Edukacji Przyrodniczo-Ekologicznej. W tym samym, 1995 r. Prezydium PAN podjęło uchwałę nadającą Ogrodowi status placówki naukowej PAN, a w dwa lata później zmieniono jej nazwę i status na Ogród Botaniczny – Centrum Zachowania Różnorodności Biologicznej PAN. Wynikało to m.in. z faktu, że Ogród Botaniczny w Powsinie miał już spory dorobek w ratowaniu bioróżnorodności, w tym – zachowania w warunkach ex situ rzadkich, zagrożonych i chronionych gatunków flory Polski oraz stworzenia banku nasion.
Rok ten był także czasem „pączkowania” ogrodu – w jego strukturze utworzono Pracownię Zachowania Bioróżnorodności Górnego Śląska z zadaniem zorganizowania Śląskiego Ogrodu Botanicznego w Mikołowie.
Zakładanie ogrodu to praca na całe życie i musi znaleźć się człowiek, który się temu zadaniu poświęci, ale utrzymanie ogrodu to dzieło wielu pokoleń. Ogród Botaniczny PAN – mimo początkowych perturbacji – miał i ma szczęście pod tym względem. Znaleźli się liderzy – zwłaszcza nieoceniony prof. Molski i obecny dyrektor – prof. Jerzy Puchalski (wychowanek prof. Molskiego) – zdolni utworzyć i rozwijać tak wyjątkową placówkę naukową. I rozumieli potrzebę istnienia takiej placówki naukowej (a zatem i jej rozwoju) prezesi PAN – zwłaszcza prof. Leszek Kuźnicki, któremu - jako biologowi i społecznikowi - idea ta była i jest szczególnie bliska.
Historia Ogrodu Botanicznego PAN jest zresztą napisana wieloma nazwiskami – nie tylko naukowców, ale i władz państwowych PRL, i przedstawicieli KBN, dzięki którym udało się w początkach lat 90. utrzymać ten ogród jako miejsce nauki – o czym przypominał dyrektor Puchalski oraz liczni zaproszeni na tę uroczystość goście: m.in. rodziny uhonorowanych pomnikiem profesorów, przedstawiciele placówek naukowych z całego kraju, bratnich ogrodów, towarzystw i stowarzyszeń botanicznych, leśnicy, samorządowcy, artyści.
Nie rozumiały natomiast potrzeb ogrodu, ani zwiedzających go (2,7 mln osób przez 25 lat, 100 tys. rocznie) władze Warszawy (na uroczystość nikt z nich zresztą nie przybył). Przez ćwierć wieku urzędnicy ratusza nie dostrzegają Ogrodu, ani jego roli w życiu stolicy (Ogród, oprócz funkcji rekreacyjnych i estetycznych, prowadzi od 40 lat biologiczny monitoring zieleni na terenie Warszawy oraz edukację ekologiczną dla uczniów i studentów warszawskich szkół) - nawet nie stworzyły dogodnego dojazdu do tego miejsca, nie mówiąc o ignorowaniu potrzeb terytorialnych ogrodu.
Pierwotnie bowiem założono, iż będzie się on rozciągał na obszarze 230 ha, na górnym i dolnym tarasie Skarpy Warszawskiej, co pozwoliłoby zgromadzić w nim roślinność z całej Polski. Po 1989 r. obietnice władz PRL zignorowano i ogród pozostał na obszarze początkowym – 40 ha, bez możliwości rozszerzenia, gdyż ostatni wolny „kawałek” ziemi, obiecany ogrodowi, zabrał fundusz kościelny.
Ta ostatnia decyzja przypieczętowała los ogrodu, który musi się zadowolić 40 ha terenu (większe ogrody ma Łódź – 67 ha oraz Bydgoszcz – 60 ha), na którym są kolekcje flory polskiej (m.in. z roślinami chronionymi i zagrożonymi), roślin drzewiastych (arboretum na 6 ha), roślin ozdobnych (ponad 3000 taksonów bylin, cebulowych i kłączowych oraz róż – 700 taksonów, co czyni ją największą kolekcją róż w Polsce o statusie kolekcji narodowej), roślin użytkowych (rośliny lecznicze, przyprawowe, warzywa, krzewy i drzewa owocowe) oraz kolekcję roślin klimatu ciepłego (szklarniowych).
Anna Leszkowska