Naukowa agora (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4177
Z prof. Januszem Lipkowskim, prezesem Towarzystwa Naukowego Warszawskiego rozmawia Anna Leszkowska
- Panie profesorze, mówiąc o społeczeństwie obywatelskim na ogół mamy na względzie sferę pomocy społecznej, organizacje samorządowe w gminach. Mało lub wcale nie mówi się o towarzystwach naukowych, które przecież też taką rolę pełnią....
- Myślę, że jedną z największych szkód społecznych, jakie przyniósł system miniony był zanik środowisk. Bo każdy przejaw niezależnej myśli czy opinii był podejrzewany o wywoływanie zagrożenia. Wszystko w związku z tym musiało być pod kontrolą - nawet w naukach, które od polityki są bardzo daleko, np. chemii. Doprowadzono do tego, że właściwie opinia niezależnego środowiska praktycznie nie istnieje. To, co uważam za wielki błąd - i dziwię się, że do tego doszło na przestrzeni ostatnich 20 lat (nb. tyle trwał okres międzywojenny, gdzie tak wiele zrobiono) - to, że w tej sprawie nie zrobiono nic. Odrodziły się różne towarzystwa (TNW zaczęło co prawda wcześniej niż 20 lat temu), ale państwo nie zrobiło nic konkretnego, co mogłoby zmierzać do odbudowy tego, o czym się dużo mówi: samorządności, niezależności, opiniotwórczości. Mamy hasło społeczeństwo obywatelskie i... nic. Uważam, że to fundamentalny błąd, który się zemści.
- Pan mówi o tym od dawna, próbował to przekuć w czyn będąc wiceprezesem PAN, nadać większą wagę komitetom naukowym, towarzystwom, wykorzystać wiedzę i pracę społeczną ludzi tworzących takie organizacje. Czy coś z tego zostało zrealizowane? Bo dzisiaj już nikt nie mówi o możliwościach tkwiących w takich organizacjach i ich wsparciu.
- Moim zdaniem - nie. PAN może zresztą być w tej sprawie szczególnie wyczulona, podejrzewając, że jest to próba podważania jej pozycji, dołączenia się do nurtu marginalizacji Akademii,. Jest to myślenie błędne, bo PAN pełni zupełnie inną rolę i mogłaby znakomicie z towarzystwami współpracować - i takie były kiedyś założenia. Była taka faza organizacji życia naukowego w kraju, kiedy Akademii powierzono opiekę nad towarzystwami naukowymi. To się załamało, kiedy utworzono KBN, który przejął finansowanie towarzystw, a PAN została pozbawiona w znacznym stopniu wpływu na ich funkcjonowanie, bo odpowiedzialność za nie przejął rząd, obecnie - ministerstwo nauki. Akademia pewnie co może, to robi.
Tutaj zresztą nawarstwiło się wiele nieporozumień - wówczas kiedy KBN miał mikroskopijne środki, to i towarzystwa dostawały mikroskopijne pieniądze i nie widać tendencji, która zmierzałaby do zmiany tego stanu rzeczy. Ja przy każdej okazji, także kiedy zaczęła się najnowsza edycja prądu reformatorskiego - utworzenia MNiSW - mówiłem o tym, że społeczny ruch naukowy należy zauważyć i docenić. I trzeba pamiętać, że inwestowanie weń jest najbardziej ekonomiczną formą inwestowania w naukę. Bo wszyscy tam pracują społecznie, administracja jest śladowa, choć bez pieniędzy zupełnie nie da się tego prowadzić - trzeba przecież utrzymać lokale, biblioteki, etc. Jakieś koszty zawsze są. To nie jest jednak modne. W kapitalizmie, kiedy mówi się, że pieniądz o wszystkim decyduje, na pracę społeczną patrzy się zezem. Właściwie jesteśmy wciąż w punkcie wyjścia i tracimy czas. Towarzystwa bardzo się starają, ale ponieważ młodzież obserwuje jaka jest koniunktura, to je lekceważy widząc, że na to nikt w kraju nie stawia. Zostają tylko staruszkowie i entuzjaści, którzy starają się coś tam odbudować.
- A młódź puka się w głowę, że ktoś darmo pracuje, że chce mu się bez zapłaty coś zrobić. Przejrzałam memoranda towarzystw naukowych w tej sprawie, także projekt ustawy dotyczących pozycji towarzystw w organizacji nauki - czy władze na to jakoś reagują?
- To jest kłopotliwe pytanie, zwłaszcza że nie należę do grona autorów tego projektu, który powstał w Radzie Towarzystw Naukowych, organizacji reprezentującej te towarzystwa. Jest to komitet problemowy działający przy prezydium PAN , któremu przewodniczy prof. Zbigniew Kruszewski, wieloletni prezes Płockiego Towarzystwa Naukowego, były senator, a zastępcą jest prof. Andrzej Grzywacz z PAN. Z tym projektem byliśmy najpierw u przewodniczącego senackiej komisji nauki, prof. Kazimierza Wiatra, który obiecał nam, że komisja się nad nim pochyli, potem poszliśmy do przewodniczącego sejmowej komisji finansów, Zbigniewa Chlebowskiego, który również potraktował nas życzliwie, ale problemem jest to, że z tą sprawą nie możemy się dostać przed oblicze pani minister nauki.
- To nie dziwi, bo zarówno rząd PiS, jak i PO odchodzą od tworzenia społeczeństwa obywatelskiego, na rzecz centralizacji władzy, zatem takie projekty nie mają większych szans. Czy nie obawia się pan, że towarzystwa naukowe w krótkim czasie mogą podzielić los innych organizacji pozarządowych, które po krótkim życiu powoli obumierają z braku środków?
- W tej chwili towarzystwa są tolerowane, nikt z nami nie walczy i trudności nie robi, nie ma się zatem na co skarżyć. Ale... towarzystwa nie mogą rozwinąć skrzydeł. Np. TNW ma duże zbiory biblioteczne, które w tej chwili są pod opieką BUW - tam ludzie są mądrzy i wiedzą, że to jest część skarbu narodowego, zatem objęli je nadzwyczajną opieką, ale przecież mogliby nam powiedzieć: radźcie sobie sami i wtedy nie dalibyśmy rady, bo Towarzystwo utrzymuje się ze składek.
- Zatem sprawa finansowania towarzystw jest nierozwiązana, bo to ministerstwo powinno je otrzymywać?
-Tak, ale ministerstwo wykazuje tu taki formalny urzędowy chłód - jeśli mamy projekt - możemy wystąpić o finansowanie, jak każdy.
- A na działalność statutową towarzystw nie ma pieniędzy? Czy towarzystwa naukowe są zaliczane do instytucji naukowych?
- Z działalnością statutową towarzystw jest wielki problem. Tylko PAU jest uznana jako instytucja naukowa (wymieniona w ustawie o finansowaniu), tak też jest rozliczana, z czego wynikają zresztą różne komplikacje. Moim zdaniem, to jest jakieś nieporozumienie. W przedstawionym przez Radę Towarzystw Naukowych projekcie ustawy o towarzystwach naukowych nie ma żadnego zobowiązania dla rządu, jest tylko stworzenie możliwości, aby samorządy mogły je dofinansowywać, nawet nie żeby miały obowiązek. I okazuje się, że nawet taki skromny zapis już budzi kontrowersje ze strony posłów, którzy uważają, że to nawiązuje do ustawy o finansach publicznych i rozbija spójność finansów państwa.
- Czyli towarzystwa naukowe, będące stowarzyszeniami, mogą sobie działać bez przeszkód pod warunkiem, ze nie wyciągną ręki po społeczne pieniądze?
- Ten projekt ustawy o towarzystwach naukowych nie zmierza do tego, żeby nas wyłączyć z ustawy o stowarzyszeniach. Chodzi o to, żeby stworzyć pewien status towarzystwa naukowego, bo w tej chwili każdy może założyć towarzystwo i nazwać je naukowym, bo nazwa towarzystwo - jak nazwa instytut - nie jest zastrzeżona. Chodzi o to, żeby status towarzystwa naukowego mógł być nadawany przez środowisko naukowe, które weźmie za nie odpowiedzialność.
- Z projektu tej ustawy widać, że otwiera ona drzwi do różnych źródeł finansowania, jakby jego autorzy się obawiali, że na jedno - budżetowe - źródło finansowania nie ma co liczyć. Ponadto otwiera ona drzwi do budowy regionalnych ośrodków naukowych, społecznych. Niemniej można mieć obawy, że ustawa - ustawą, a wszystko pozostanie po staremu. Jak to u nas...
- Myślę, że obawy są duże, a właściwie często obserwuję postawę pełną rezygnacji, tzn. towarzystwa nie oczekują, że władze nimi się zainteresują, że docenią potrzebę ich istnienia. Moim zdaniem, towarzystwa naukowe mogłyby pełnić funkcje eksperckie, jeśli byłaby taka potrzeba, jednakże rząd widocznie nie ma takich potrzeb, co przez lata było widać po sposobie traktowania przez kolejne ekipy ekspertyz PAN. Członkom naszych rządów nie potrzeba żadnych ekspertyz, bo sami wiedzą lepiej...
To proszę spojrzeć co się dzieje na imprezach naukowych - piknikach, festiwalach -przychodzą tłumy. Myślę, że działalność popularyzatorska, upowszechnieniowa, integracyjna, to właśnie jest ta, w której towarzystwa się wyżywają, choć powinny unowocześnić formy swojego działania. Ale jeśli temat jest ciekawy, ciekawy prelegent - na takie imprezy przychodzi mnóstwo ludzi.
- Czy towarzystwa są tym miejscem, na którym można budować nowe byty? W projekcie ustawy zapisano, że mogą one tworzyć instytuty.
- Myślę, że nie. Towarzystwa nie mogą zastąpić tego, co jest, natomiast ta ścieżka powinna zostać otwarta. Bo jeśli powstanie dobry pomysł, to dlaczego go nie zrealizować? Czymś, co jest całkowicie zaniedbane w naszym systemie badań i finansowania nauki to projekty wysokiego ryzyka. Są pomysły jeszcze niesprawdzone i w obowiązującym systemie organizacji badań one wypadają z finansowania z uwagi na kryterium realizowalności projektu. Towarzystwa mogłyby tę lukę wypełniać, choć do tego potrzebne są pieniądze. Te jednak towarzystwa mogłyby zdobywać z innych źródeł niż budżet nauki. Tego rodzaju rozwiązanie jest postępem, bo zwiększają się nasze możliwości wyboru. Czy to się uda - trudno powiedzieć, bo to zależy, czy będą pomysły i jakie one będą. Uważam jednak, że jest to rozwiązanie dobre i z tego powodu, że zwiększa dywersyfikację źródeł finansowania dla nauki.
- Gdyby takie rozwiązanie zyskało uznanie parlamentu, jakie byłoby usytuowanie towarzystw naukowych w organizacji nauki?
- Przede wszystkim uważam, że towarzystwa powinny zachować swoją niezależność - nawet jeżeli będą finansowane w jakiejś części z budżetu, czy innych źródeł, towarzystwo musi mieć status niezależnej organizacji - inaczej traci podstawowy sens działania. Towarzystwo może np. przyjąć zlecenie do wykonania, ale nie może zostać podwładnym w sensie instytucjonalnym jakiejkolwiek organizacji. Przede wszystkim towarzystwo, żeby mieć status naukowego, musi spełnić wiele kryteriów merytorycznych. Uzyskując środki z różnych źródeł - może prowadzić działalność zgodną ze swoim statutem. Jest to dodatkowa forma uprawiania nauki w kraju, gdzie istnieją nie tylko instytuty, szkoły wyższe, ale i organizacje społeczne.
Towarzystwa na pewno będą z własnej inicjatywy robić różne ekspertyzy, ale przede wszystkim podstawową ich rolą jest pewien uniwersalizm naukowy, bo wszystkie instytucje państwowe działające w obszarze nauki i edukacji są poddane w jakimś stopniu aktualnej koniunkturze. Tymczasem towarzystwa są wolne i ta wolność jest fundamentem. Z tego bierze się najwięcej ciekawych rzeczy dla przyszłościowych kierunków rozwoju. Bo to, co dzisiaj wiadomo, że może się przydać, to zadanie dla organizacji sformalizowanych, a to, co przynosi przełom, to zadanie dla entuzjastów, towarzystw.
- Państwo powinno finansować tych entuzjastów? Przecież wyraźnie mówi, że finansuje tylko to, co jest państwu potrzebne.
- Jeżeli państwo wie, co mu jest potrzebne, to bardzo dobrze, ale mam obawy, czy to się da przewidzieć. Bo nauka jest takim obszarem działalności człowieka, który jest w znacznym stopniu nieprzewidywalny. I to, co się da przewidzieć, to ujmujemy w formę priorytetów, minister wie, komu da pieniądze i na co. Ale części nieprzewidywalnej nie da się ująć w żadne plany, a taka możliwość musi istnieć. W tej chwili każdy to robi trochę na własny rachunek, a uważam, że nie powinno się tego owijać w bawełnę i otwarcie mówić o tym, że to jest potrzebne.
- Czy ta ustawa rozwiązałaby problemy towarzystw i podniosłaby ich rolę?
- Sama ustawa oczywiście nie, ale wbiłaby klin w istniejące rozwiązania. Chodzi o formy działalności towarzystw naukowych: prowadzenie badań (w tym - nad regionem), kształcenie ustawiczne (towarzystwa mają świetną kadrę, także profesorów, którzy z uwagi na przekroczenie 70. roku życia muszą odejść z uczelni), promocję i popularyzację nauki, prowadzenie bibliotek, muzeów, archiwów, działalność wydawniczą, podejmowanie audytów badań naukowych i eksperckich oraz wspomaganie mobilności kadry naukowej.
- Władze Warszawy doceniają i pomagają TNW?
- Jak obchodziliśmy stulecie działalności, to pani prezydent dofinansowała naszą uroczystość.
- Dziękuję za rozmowę.
- Autor: red.
- Odsłon: 4341
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1755
Z prof. Pawłem Rowińskim, wiceprezesem PAN, rozmawia Anna Leszkowska
- Panie profesorze, jakie skutki dla polskiej nauki niesie odkrycie fal grawitacyjnych? Rzadko zdarza się, żeby polscy naukowcy, a szczególnie tak duża grupa – 15 osób, brali udział w eksperymencie, którego wynik ma szanse na Nagrodę Nobla. W dodatku dziewięciu z nich jest współautorami publikacji dotyczącej tego odkrycia – owocu współpracy 1300 naukowców z całego świata. Czy to dla nas niespodziewany wielki sukces, czy może konsekwencja rozwoju dziedzin będących tradycyjnie naszą mocną stroną, jak np. matematyka?
- Trudno o jakieś uogólnienia na podstawie jednego, choć spektakularnego osiągnięcia, ale na pewno widać ciągłość w znakomitych osiągnięciach polskiej astronomii, która cieszy się międzynarodową renomą. Wystarczy tu wymienić bardzo silne ośrodki naukowe: Centrum Astronomiczne im. Mikołaja Kopernika Polskiej Akademii Nauk, czy też obserwatoria i ośrodki badawcze Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
W kontekście wspomnianego osiągnięcia warto nadmienić o wspaniałych tradycjach polskiej matematyki, sięgających okresu międzywojennego ze znakomitą Lwowską Szkołą Matematyki, kontynuowanych i rozwijanych po wojnie we Wrocławiu i w Warszawie. Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego wciąż cieszy się dużym prestiżem w kraju i za granicą. W tym rankingu w niczym mu nie ustępuje Instytut Matematyczny PAN - oba ośrodki nie bez powodu tworzą konsorcjum o statusie Krajowego Naukowego Ośrodka Wiodącego, tzw. KNOWa.
A trzecim naszym mocnym punktem jest polska fizyka, która też ma długie, chlubne tradycje, również w zakresie badań dotyczących teorii względności. Profesor Andrzej Królak, który jest liderem grupy zwanej Virgo-POLGRAW, analizującej dane gromadzone przez detektory LIGO i Virgo, jest fizykiem pracującym w Instytucie Matematycznym PAN i Narodowym Centrum Badań Jądrowych, prowadzącym badania na pograniczu dwóch dziedzin: fizyki i matematyki.
Wracając do Pani pytania, uczeni reprezentujący wspomniane dziedziny nauki cały czas pracują w środowisku międzynarodowym, są silnie osadzeni w instytucjach międzynarodowych. Na przykład prof. Królak to naukowiec znany w świecie - jeździł na różnego typu staże, cały czas ma silne związki badawcze z czołowymi instytucjami tj. Max Planck Institute for Gravitational Physics w Niemczech, czy też Jet Propulsion Laboratory w Stanach Zjednoczonych. To pokazuje, że tylko w silnej koneksji z mocnymi instytucjami międzynarodowymi możemy coś osiągnąć.
Po drugie, nasze „mocne” dziedziny, marka, jaką się cieszy np. matematyka warszawska, powoduje, że kadra naukowa z takich ośrodków jest mile widziana w dobrych instytucjach naukowych na całym świecie.
- Ten sukces pokazuje jednak jeszcze jedną prawidłowość, jeśli idzie o naukę polską: mamy osiągnięcia w naukach teoretycznych, gorzej ze stosowanymi, na czym od dziesiątków lat zależy nam może bardziej...
- To istotnie jest poważny problem, zwłaszcza, że w ostatnich latach poczyniliśmy duże nakłady na poprawę infrastruktury nauki – niektóre laboratoria są już bardzo dobrze wyposażone. Ale ciągle nie jest to jeszcze skala, pozwalająca na taki rozmach badawczy, jaki mają państwa bogate wydające najwięcej na badania naukowe. Na przykład włoska infrastruktura naukowa do badań fal grawitacyjnych to setki milionów dolarów, jakie zainwestowały francuskie Narodowe Centrum Badań Naukowych CNRS i włoskie Narodowe Centrum Fizyki Nuklearnej INFN; amerykański odpowiednik LIGO to z kolei miliard zainwestowanych dolarów. To jest inna liga, do której, na szczęście, mamy dostęp.
Z tej infrastruktury mogli skorzystać uczeni z polskiej grupy Virgo-POLGRAW, dołączając do wizjonerskiego eksperymentu ze swoim wkładem w postaci know-how, świetnej wiedzy teoretycznej, ale również dobrego zaplecza obliczeniowego. Na pewno wymagało to istotnych zabiegów, żeby przyłączyć polską grupę do konsorcjum. Podczas ogłoszenia odkrycia fal grawitacyjnych w Europejskim Obserwatorium Grawitacyjnym (EGO) w Cascinie we Włoszech, obok flag francuskiej, włoskiej, holenderskiej i węgierskiej, umieszczono także polską, choć oczywiście finansowo włożyliśmy do przedsięwzięcia nieporównywalnie mniej niż Włosi i Francuzi.
- Na przykładzie tego osiągnięcia widać też jeszcze inne sprawy: otóż poza tradycyjnie silnymi ośrodkami jak Warszawa, czy Kraków, nagle w tych trzech dziedzinach pojawiły się ośrodki rzadko dostrzegane: Białystok, Zielona Góra... Czy to zwiastun silnej współpracy między ośrodkami krajowymi, czego od czasu reformy nauki i likwidacji CPBR-ów praktycznie nie ma?
- To jest przykład działania trochę innego niż tworzenie centrów badawczych, które są budowane odgórnie, kiedy integracja odbywa się na poziomie instytucjonalnym. Tutaj był pomysł inny, niosący większą energię – to była inicjatywa naukowców, którzy się sami dobierali do rozwiązywania pewnych zagadnień, zatem w sposób nieprzypadkowy, ale według konkretnych potrzeb. W efekcie powstała grupa 15 osób, które nie miały ograniczeń typu jaką instytucję reprezentują, tylko co sobą reprezentują. Miały ponadto wsparcie macierzystych instytucji, które pozwoliły na tego typu prace, a IM PAN przejął koordynację takich działań. Czyli mieli wsparcie instytucjonalne, ale ten odważny pomysł był całkowicie oddolny i jak widać doskonale się sprawdził.
Tak to winno funkcjonować - uczeni powinni się otwierać na merytoryczną współpracę. Zwłaszcza w naukach teoretycznych, gdzie często ludzie pracują indywidualnie, więc dość trudno jest uzyskać taką masę krytyczną, aby odnieść światowy sukces. Gdyby prof. Królak działał sam, pewnie niewiele by wskórał, bo nie byłby dostatecznie silnym partnerem dla tych dużych konsorcjów, które prowadzą ten unikalny eksperyment. Natomiast grupa 15-osobowa, reprezentująca wiele instytucji, mająca wsparcie swoich macierzystych jednostek, dawała nadzieję sukcesu.
- Czy to osiągniecie jest wystarczające do tego, żeby inaczej spojrzeć na polską naukę i polskie ośrodki naukowe?
- Po pierwsze, widać, że polska nauka - na miarę pieniędzy, jakie dostaje z budżetu państwa – jest całkiem dobra. A gdybyśmy jeszcze spojrzeli na ten wynik pod kątem wysokości środków finansowych przy podziale na każdego uczonego, to jesteśmy niezwykle efektywni.
Jeśli jednak porównywać potencjał krajów, to okazujemy się słabi, mimo mocnych stron, o których mówiłem. Konkurujemy głównie tam, gdzie liczy się intelekt, pomysł badawczy natomiast tam, gdzie decydujące znaczenie zaczynają mieć duże pieniądze, tam pojawiają się problemy, choć mamy dostęp do tych samych środków europejskich, co inni. Miarą naszej porażki w konkurencji europejskiej jest znikoma ilość projektów badawczych zdobywanych ze środków Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych ERC. Chciałbym, aby na bazie tego sukcesu ktoś z grupy POLGRAW wystąpił o grant ERC, bo jest to doskonały moment – uczestnictwo w najważniejszym odkryciu ostatniego dziesięciolecia, a może i stulecia. Na fali tego sukcesu warto powalczyć o kolejne zwycięstwo, tym razem w konkurencji o środki europejskie na badania.
- Teraz jednak znów powraca polska bolączka – wdrożenia, innowacyjność gospodarki, która bez nauki nie jest możliwa. Czy doświadczenia zbierane przez polskich naukowców w pracy w międzynarodowych zespołach, gdzie technologia ma znaczenie, mogą jakoś zaowocować na polskim gruncie? W eksperymencie z falami grawitacyjnymi technologia odgrywa zasadniczą rolę.
- Na bazie tego pojedynczego osiągnięcia naukowego dotyczącego detekcji fal grawitacyjnych widać jak badania teoretyczne wpływają na rozwój wyrafinowanych technik pomiarowych. Zastosowano niezwykle złożone techniki fotodetekcji i nowatorskie rozwiązania optyczne. Ramiona detektora fal grawitacyjnych o długości (w przypadku włoskiego laboratorium) 3 km muszą być odizolowane sejsmicznie od podłoża. I pomysły, jakie się pojawiały przy rozwiązywaniu tego problemu były rodem nie tyle z geofizyki, co techniki kosmicznej. Zatem uczestnictwo w programie Virgo to dobre miejsce na poszukiwanie rozwiązań innowacyjnych.
Na marginesie wspomnijmy, że w wyrafinowanych technikach kosmicznych mamy już spore osiągnięcia – Centrum Badań Kosmicznych PAN produkuje unikalne urządzenia, które uczestniczą w wielu misjach kosmicznych, czyli spełniają wszystkie warunki wysokiej techniki. Tego typu działania leżały u podstaw utworzenia w 2014 r. Polskiej Agencji Kosmicznej. Tyle, że wciąż potrzebne jest dużo lepsze zaplecze infrastrukturalne.
- Czy takie osiągnięcie, o którym mówimy, może zmienić nasze spojrzenie na własne możliwości w nauce? Od lat bowiem marzymy o naukowym Noblu, a jednocześnie malkontencko stwierdzamy, że nam się to udać nie może, gdyż nie jesteśmy w tym „klubie” i nikt nas do niego nie zaprosi...
- Nie musimy mieć takich strasznych kompleksów, bo poza finansowaniem nie odstajemy od świata. Polscy uczeni współpracowali i współpracują z najznakomitszymi ośrodkami naukowymi. Mówiąc o odkryciu fal grawitacyjnych nie sposób nie wspomnieć Alberta Einsteina a z nazwiskiem tego genialnego fizyka związane są również polskie nazwiska. Znane w fizyce jest równanie Smoluchowskiego-Einsteina; z Einsteinem ściśle współpracował Leopold Infeld. Obecnie przy pracy nad detekcją fal grawitacyjnych istotną rolę odegrali polscy astrofizycy. I teraz też tak jest – Nobla pewnie Polacy nie dostaną, bo jeśli już będzie, to dla dwóch, trzech osób, które stały na czele całego międzynarodowego zespołu.
Praca w tym zespole to nie jest jednak mało, choć chciałoby się, żeby wśród noblistów był także Polak. Na razie musimy jednak zacząć od małych kroków, choćby od grantów ERC, bo z tego środowiska wywodzą się przyszli nobliści, czy laureaci największych nagród. W niektórych dziedzinach do zespołów noblowskich nam bliżej, a w niektórych jest to nieosiągalne. Mieliśmy i mamy wielu matematyków pewnie zasługujących na Medal Fieldsa, ale ciągle żaden z nich tego medalu nie dostał. Nie wszyscy pewnie wiedzą, ale Polak - prof. Adam Dziewoński uzyskał w 1998 r. Nagrodę Crafoorda – nagrodę przyznawaną za badania w dziedzinach, których nie obejmują Nagrody Nobla. Tę nagrodę profesor Dziewoński otrzymał jednak kiedy był pracownikiem Uniwersytetu w Harwardzie. Profesor Michał Heller był laureatem bardzo prestiżowej Nagrody Templetona. Nie ma więc powodu abyśmy nie doczekali się polskiego Nobla.
Rzeczywiście, w wielu dziedzinach infrastruktura do uzyskania światowych wyników jest bardzo ważna, ale nie taka w polskim stylu: że budujemy laboratorium, a potem okazuje się, że nie ma ludzi, zespołu, że brakuje finansów na utrzymanie tego laboratorium. I to jest dramat, bo często wydaje się dziesiątki milionów złotych na bardzo dobry pomysł, tyle że nie było pomysłu całościowego, dotyczącego zespołu, kształcenia, itd.
W tej chwili mamy przykłady wielu laboratoriów, świetnie wyposażonych, które nie mają odpowiednich, dobrze przygotowanych do pracy w nich zespołów. W USA laboratoria pracują dzień i noc, a zespoły się dobierają, żeby tę aparaturę maksymalnie wykorzystać, tymczasem u nas zbyt często zdarza się, że aparatura stoi niewykorzystana. To jest patologia.
Chciałoby się, żeby ten zespół, który odniósł sukces – mimo tego, że działa w rozproszonych ośrodkach naukowych – był zaczynem tworzenia szkół naukowych. Żeby np. powstała grupa młodych fizyków pracujących z prof. Królakiem i innymi członkami zespołu POLGRAW, którzy będą się od niego uczyć i kontynuować tę dyscyplinę. Może ten sukces wywoła efekt, jaki w sporcie jest dziełem Małysza? Wielkie sukcesy są potrzebne.
- Dziękuję za rozmowę.
- Autor: al
- Odsłon: 3922