Ochrona środowiska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4872
Z cyklu: przepowiednie zagłady
Z prof. Markiem Lewandowskim, dyrektorem Instytutu Nauk Geologicznych PAN, rozmawia Anna Leszkowska
- Panie profesorze, od paru lat media coraz głośniej lansują przepowiednie zagłady cywilizacji, a wśród nich – tę, spowodowaną przebiegunowieniem Ziemi. Według medialnych „proroków” ma to nastąpić w 2012 roku, na co wskazuje malejące pole magnetyczne Ziemi oraz większa szybkość wędrówki biegunów magnetycznych – z 10 km w XX w. do 40 km obecnie. Czy te zjawiska rzeczywiście powinny budzić niepokój ludzi?
-
Nie, nie powinny budzić niepokoju, ale żeby móc racjonalnie odpowiedzieć na tak postawione pytanie, trzeba oddzielić medialne sensacje od wiedzy. Ruchy biegunów magnetycznych, wcale nie jednakowe na półkulach północnej i południowej, jak również zmiany natężenia pola geomagnetycznego, to naturalne cechy tego pola. Przyznać jednak wypada, że powszechna wiedza na temat historii pola geomagnetycznego i procesów rządzących jego zmianami jest znikoma, stąd jest to dobra gleba do siania takich emocji.
Obecny stan wiedzy można pokrótce opisać następująco. Źródłem pola geomagnetycznego są prądy konwekcyjne i wirowe w płynnym, zewnętrznym jądrze Ziemi, którego temperatura jest bliska 2700oK (niektóre szacunki mówią o temperaturze 5000oK) i które w tych warunkach termodynamicznych jest przewodnikiem prądu elektrycznego. Konwekcja w jądrze generuje pole geomagnetyczne, którego dominująca część (pole toroidalne) jest uwięzione we wnętrzu jądra, jednak pozostała (pole poloidalne) wydostaje się z jądra i tworzy obserwowane przez nas na powierzchni pole geomagnetyczne o cechach dipola. Pole dipolowe, stanowiące główną część pola ziemskiego, indukuje z kolei i podtrzymuje przepływ prądu w jądrze, regenerując system geomagnetyczny, który bez tej indukcji wytraciłby energię i zamarł. Opisany wyżej w ogromnym uproszczeniu mechanizm nazywamy modelem samowzbudnego geodynama.
Do roku 1906 model ten nie był nikomu potrzebny, od czasów Gilberta (1600) przyjmowano bowiem, że pole geomagnetyczne jest efektem trwałego namagnesowania jądra Ziemi, uważanego za ciało stałe zbudowane z żelaza. Taki obraz jądra uległ radykalnej zmianie po odkryciu przez geofizyków (Oldham, 1906) płynnej natury jądra. Paradoks generowania pola magnetycznego przez ciało o płynnym stanie skupienia Einstein określił mianem jednego z naczelnych problemów fizyki. Wkrótce potem Larmour (1919) przedstawił pierwszy, koncepcyjny model geodynama. Kolejny model Elssasera (1947) geodynama stał się podstawą współczesnego zrozumienia procesów generacji pola geomagnetycznego
Z biegiem czasu model Larmoura musiał ulec znaczącej komplikacji, wskutek nowych danych o istnieniu stałego jądra wewnętrznego (Lehmann, 1936), dynamicznych zmian niedipolowej części pola oraz, przede wszystkim, odkryciu niezwykłej cechy pola geomagnetycznego, jakim jest jego zdolność do inwersji biegunów.
Dowody inwersji pola geomagnetycznego odnajdujemy w zapisie geologicznym, dzięki badaniom paleomagnetycznym. Na początku XX w. najpierw Brunhes, a potem Chevallier przedstawili świadectwa znaczących zmian pola dipolowego w przeszłości geologicznej, zapisanych w skałach magmowych, jednak ich współcześni przypisywali zjawisko odwrotnego namagnesowania właściwościom petrofizycznym skał, a nie procesom inwersji pola geomagnetycznego. Dopiero Ian Hospers (1953, 1954), z uniwersytetu w Utrechcie, wykazał w swojej rozprawie doktorskiej, że skały wulkaniczne Islandii zawdzięczają naprzemienne namagnesowanie kolejnym odwróceniom polarności pola geomagnetycznego, przy zachowaniu ogólnej zgodności osi tego pola z osią rotacji Ziemi.
Kilka lat później Rikitake, geofizyk japoński, przedstawił model geodynama, mającego zdolność spontanicznej inwersji biegunów magnetycznych. Kiedy na początku lat 60 ujawniono fakt pasowego i równoległego do grzbietów podmorskich rozkładu anomalii magnetycznych den oceanicznych, (badania magnetyczne den oceanicznych prowadzone były jeszcze w czasach II wojny światowej, ale wyniki utrzymywano przez długi czas w tajemnicy), Vine i Mathews zinterpretowali ten obraz jako efekt naprzemiennego namagnesowania skał podścielających oceany w okresach różnej polarności pola geomagnetycznego. Ten model dał początek nowej, mobilistycznej teorii tektoniki globalnej, wyjaśniającej genezę grzbietów oceanicznych jako strefy ekspansji oceanów oraz powiązany z tym ruch kontynentów. W ten sposób paleomagnetyzm stał się podstawą rewolucji w naukach o Ziemi.
-
Te odkrycia dotyczyły mechanizmu zmian pola geomagnetycznego, a co z przemieszczaniem się biegunów?
-
Proces zmiany polarności pola geomagetycznego także zapisany jest w skałach. Dzięki badaniom paleomagnetycznym wiemy, że moment magnetyczny pola dipolowego fluktuuje w skali czasu geologicznego wokół pewnej wartości średniej, przy czym bieguny geomagnetyczne meandrują w czasie blisko osi obrotu Ziemi. W geologicznej skali czasu można przyjąć, że obie osie są ze sobą zgodne. Jednak średnio raz na kilkaset tysięcy lat moment dipolowy maleje prawie do zera, a oś dipola oddala się od osi obrotu planety. Następnie pole dipolowe odradza się i bieguny magnetyczne ponownie znajdują swoje miejsce blisko biegunów geograficznych, jednak polarność dipola nie musi być zgodna ze stanem wyjściowym. Cały proces trwa średnio kilka tysięcy lat.
Nie znamy przypadków, aby inwersja nastąpiła z dnia na dzień, aczkolwiek obecny stan wiedzy dostarcza przykłady częstych inwersji w krótkim okresie czasu geologicznego. Tak było na początku okresu jurajskiego, kiedy proces rozpadu superkontynentu Pangei zachodził szybko i niezwykle dynamicznie. Z drugiej strony długie, sięgające kilkudziesięciu milionów lat, okresy, w których pole nie zmieniało znaku, nie należały do rzadkości w historii Ziemi. Do tej pory doliczyliśmy się kilkuset inwersji w okresie ostatniego pół miliarda lat. Ostatnia inwersja zdarzyła się ok. 780 tys lat temu.
Mimo wielu prób, nie dowiedziono żadnego wpływu inwersji pola geomagnetycznego na życie biologiczne, a sam rodzaj ludzki przeżył już kilka inwersji. Zwróćmy uwagę, że inwersje pola geomagnetycznego związane są z zanikiem - przynajmniej chwilowym – głównej części pola geomagnetycznego (dipolowego), chroniącego nas na co dzień przed promieniowaniem kosmicznym. Pole resztkowe, które pozostaje po zaniku pola głównego, może mieć mniejszą zdolność do przechwytywania naładowanych cząstek wiatru słonecznego. Trudno też sobie wyobrazić wszystkie konsekwencje zaniku pola na kilka tysięcy lat dla infrastruktury, w szczególności w sferze nawigacji.
Jedno jest ważne: ze wszystkich obserwacji, jakie zebraliśmy dotychczas wynika, że prawdopodobieństwo zaistnienia inwersji jest cały czas takie samo, co odróżnia mechanizm inwersji od procesów relaksacji naprężeń w strefach sejsmicznych czy uwalniania nadmiaru energii termicznej w strefach wulkanicznych. W przypadku pola geomagnetycznego tego nie ma – proces inwersji może się zacząć jutro, ale równie dobrze i za kilkadziesiąt milionów lat...
Tak czy owak, przypuszczenie, że pole geomagnetyczne zniknie z dnia na dzień wydaje mi się tak absurdalne, że trudno z nim dyskutować, podobnie jak z przepowiednią nagłego zatrzymania ruchu obrotowego Ziemi. Obie wersje są podobnie absurdalne jak zatrzymanie jabłka tuż nad głową Newtona. Nie mogę jednak stwierdzić z całą pewnością, że proces inwersji nie może trwać np. tylko kilkaset lat. Obserwowany dziś spadek natężenia pola geomagnetycznego jest w moim przekonaniu naturalną fluktuacją w kierunku średniej wartości momentu dipolowego, gdyż obecnie pole geomagnetyczne cechuje się wysokim natężeniem, a jego apogeum miało miejsce około 2000 lat temu. Czy to jest trend zmierzający ku katastrofie, czy też nie – tego nie wiem. Ale są też takie przypuszczenia, że obserwowany spadek momentu dipolowego to artefakt, wynikający z postępu technologicznego pomiarów składowych pola geomagnetycznego, który w ostatnich latach pozwolił wyodrębnić składową generowaną przez wiatr słoneczny. Po uwzględnieniu tej poprawki, obliczone natężenie pola geomagnetycznego jest niższe niż rejestrowane w poprzednich dekadach, kiedy poprawki tej nie uwzględniano.
-
Ale magnetosfera Słońca też słabnie...
-
Słońce wykazuje aktywność magnetyczną w cyklu 11-letnim i chociaż obecnie jest ona nieco słabsza niż można by oczekiwać, to jednak sam cykl nie jest zaburzony. Jednak nasza wiedza na temat aktywności magnetycznej Słońca ma dopiero 150 lat. Nie jest więc wykluczone, że obserwowana w zapisie paleomagnetycznym cykliczność zmian momentu dipolowego jest związana z innym niż 11-letni, a jeszcze nie poznanym, cyklem aktywności magnetycznej Słońca. W ogólności, obserwacji prowadzonych w czasach historycznych nie można bez pewnego ryzyka ekstrapolować wstecz na całą historię geosystemu. Procesy przyrodnicze, które działają dziś, działały także w przeszłości (zasada aktualizmu Lyell’a), jednak skutki ich działania mogły pozostawić różne efekty w zapisie geologicznym, choćby ze względu na okresową, bądź sporadyczną, interferencję tych procesów. Jedno jest jednak dla mnie pewne – życie zawdzięczamy w ogromnej mierze konwekcji w jądrze. Będzie ona trwała tak długo, jak długo temperatura jądra nie spadnie poniżej pewnej wartości krytycznej, w której przejdzie ono w stan stały. Niektóre hipotezy zakładają, że jądru brakuje już tylko 120oK do tej wartości...
-
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Elżbieta Niemirycz
- Odsłon: 4297
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1153
Zmiany klimatyczne wywierają coraz bardziej zauważalny wpływ na życie społeczne wielu krajów. Dowodem może być dynamika protestów i konfliktów w ostatnich latach. Nie ma w tym nic nowego. Ale o ile kiedyś susze czy powodzie były rodzajem interwencji natury w ład tworzony przez człowieka, o tyle dziś interwencje człowieka w naturę zwrotnie oddziałują na społeczeństwa.
W latach 2006-2011 Syria została dotknięta najdłuższą suszą, która przyniosła największe straty plonów od czasów pierwszych cywilizacji na obszarze Żyznego Półksiężyca. Spośród 22 mln ludzi mieszkających wówczas w tym kraju, prawie pół miliona boleśnie odczuło skutki pustynnienia, które spowodowało masową migrację rolników, hodowców i rodzin wiejskich do miast.
Ten exodus pogłębił jeszcze napięcia powodowane przez napływ uchodźców z Iraku, który nastąpił po amerykańskiej inwazji w 2003 r. Przez kilka dekad baasistowski reżim w Damaszku zaniedbywał zasoby kraju, dotował uprawy pszenicy i bawełny, które wymagają znacznych ilości wody i propagował nieefektywne techniki nawadniania. Nadmierny wypas i wzrost demograficzny przyspieszyły proces deficytu wody. W latach 2002-2008 zasoby wodne Syrii zmniejszyły się o połowę.
Susze, rewolucje, wojny
Upadek syryjskiego systemu rolnego wynikał z nakładania się na siebie wielu czynników, wśród których były zmiany klimatyczne, złe zarządzanie zasobami naturalnymi oraz dynamika demograficzna. To „nałożenie się na siebie zmian gospodarczych, społecznych, klimatycznych i środowiskowych podkopało umowę społeczną między obywatelami a rządem, podbudowało ruchy opozycyjne i nieodwracalnie zdegradowało prawomocność władzy Asada” oceniają Francesco Femia i Caitlin Werrell z Centrum Klimatu i Bezpieczeństwa. W ich opinii powstanie Organizacji Państwo Islamskie i jej ekspansja w Syrii i Iraku są po części skutkiem suszy. Przy czym susza ta nie wynikała jedynie z naturalnej zmienności klimatu. Jest to anomalia: „Zmiana występowania opadów w Syrii jest związana z podnoszeniem się poziomu wschodniej części Morza Śródziemnego oraz spadku wilgotności gleby. Tych trendów nie warunkuje żadna naturalna przyczyna, podczas gdy susza i ocieplenie potwierdzają modele reakcji na wzrost emisji gazów cieplarnianych”, podaje PNAS - przegląd Amerykańskiej Akademii Nauk.
Zimą 2010/2011 brak opadów i burz piaskowych we wschodnich Chinach który skłonił rząd Wen Jiabao do użycia rakiet w nadziei na wywołanie deszczu, przyniósł reperkusje odczuwalne daleko poza granicami kraju. Zniszczenie upraw zmusiło Pekin do zakupu pszenicy na rynku międzynarodowym. Idący w ślad za tym gwałtowny wzrost światowych cen pszenicy pogłębił niezadowolenie społeczne w Egipcie (będącym największym światowym importerem pszenicy), gdzie przeciętne gospodarstwo domowe wydaje obecnie ponad 1/3 swoich dochodów na żywność. Dwukrotny wzrost ceny tony pszenicy, która ze 157 dolarów w czerwcu 2010 r. podskoczyła do 326 dolarów w lutym 2011 r., był mocno odczuwalny w tym uzależnionym od importu kraju. Cena chleba wzrosła trzykrotnie, co zwiększyło niezadowolenie społeczeństwa i niechęć wobec autorytarnego reżimu prezydenta Hosniego Mubaraka.
W tym samym okresie zbiory pszenicy, soi i kukurydzy na południowej półkuli zostały poważnie uszczuplone przez El Niño (oscylację południowopacyficzną), potężne zjawisko klimatyczne, które wywołało susze w Argentynie i ulewne deszcze w Australii. W artykule opublikowanym w Nature, Solomon Hsiang, Kyle Meng i Mark Cane dowodzą powiązania między wojnami domowymi a El Niño Southern Oscillation (ENSO), który co 3-7 lat powoduje nagromadzenie ciepłych wód wzdłuż wybrzeży Ekwadoru i Peru oraz odwrócenie pasatów wiejących nad Oceanem Spokojnym, co pociąga za sobą poważne anomalie pogodowe na całym świecie. Zdaniem Hsianga i jego kolegów, prawdopodobieństwo wystąpienia konfliktów wewnętrznych wzrasta dwukrotnie podczas występowania zjawiska ENSO. To pierwsza wskazówka, że stabilizacja współczesnych społeczeństw jest silnie powiązana z globalnym klimatem.
Co to jest natural security?
Zmiany klimatyczne stały się czynnikiem pogłębiającym zagrożenie i zmieniającym przebieg stosunków międzynarodowych. Po hard security odziedziczonym po zimnej wojnie przyszła kolej na natural security, koncepcję stworzoną przez amerykańskich wojskowych skupionych wokół Center for a New American Security. Ten ośrodek badawczy powstał w 2007 r., by przeciwstawić się sceptycyzmowi klimatycznemu neokonserwatystów i rozpoznawać nowo pojawiające się globalne zagrożenia.
Źródła destabilizacji środowiska nie ograniczają się już do czysto wewnętrznych i naturalnych czynników, takich jak erupcje wulkanów, tsunami czy trzęsienia ziemi. Nakłada się na nie działalność człowieka, przyspieszenie cykli produkcyjnych oraz ich globalizacja.
Nowo ukuta nazwa „antropocen” wyraża właśnie ten nieproporcjonalny wpływ, jaki wywierają społeczeństwa uprzemysłowione na system planetarny.
W Arktyce, której lodowce mogą ulec całkowitemu roztopieniu do końca tego stulecia, i gdzie skutki globalnego ocieplenia są dwukrotnie bardziej odczuwalne niż gdziekolwiek indziej, żądania nowego wytyczenia granic lądowych i morskich wzmagają napięcia między państwami podbiegunowymi. Rosja, która już od wieków eksploatuje obszary Arktyki, jest jedynym państwem dysponującym flotą lodołamaczy o napędzie atomowym. Nowy gigantyczny model („Sybir”-przyp. SN) skonstruowany w stoczniach Sankt Petersburga, został zwodowany w 2017 r. Moskwa odnawia również swoją flotę super cichych okrętów podwodnych czwartej generacji mogących przenosić pociski z głowicami nuklearnymi. Dla strony amerykańskiej otwarcie Arktyki stanowi doskonałą okazję w relacjach handlowych z Azją, a jednocześnie sposobność, by zapewnić sobie nowe zasoby energetyczne.
Topnienie lodów Arktyki pociąga za sobą szereg skutków systemowych. Zmiana polarnych wirów powietrza, lodowatych prądów powietrznych wychodzących z bieguna północnego, wyjaśnia falę dotkliwych mrozów, które uderzyły w Amerykę Północną w zimie 2013/2014.
„Interakcja między Arktyką i globalnym ociepleniem jest czymś nowym w strategicznej historii ludzkości, ponieważ przeobraża spotkanie między geografią a geofizyką w tym regionie w nową dziwną siłę o charakterze geofizycznym, którą nazywamy środowiskową siłą Arktyki. Działa ona w skali świata, pociągając za sobą ogromne konsekwencje” - zauważa ekspert w dziedzinie strategii wojskowej Jean-Michel Valantin.
Jednak w najnowszym raporcie Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu (IPCC) zaznacza się, że nie ma podstaw, by obawiać się wystąpienia konfliktów zbrojnych wokół bieguna północnego. Topnienie arktycznych lodów będzie próbą trwałości dla okołobiegunowych ponadgranicznych instytucji współpracy, takich jak Rada Arktyczna.
Związki przyczynowo-skutkowe są skomplikowane, niestabilne i zmienne, a skutki globalnego ocieplenia odbijają się w większym lub mniejszym stopniu na społeczeństwach w zależności od trwałości ich systemów politycznych, gospodarczych i społecznych.
Dziennikarz Gwynne Dyer w książce Climate Wars opisuje świat, w którym efekt cieplarniany postępuje coraz szybciej, a uchodźcy wygłodzeni wskutek suszy i wypędzani ze swoich domów przez podnoszący się poziom mórz próbują zdobyć północną półkulę, podczas gdy ostatnie samowystarczalne w dziedzinie żywnościowej państwa których terytoria położone są na większych wysokościach, zmuszone są zażarcie się bronić, również przy użyciu broni nuklearnej przed coraz bardziej agresywnymi sąsiadami z południowej Europy i wybrzeży Morza Śródziemnego przekształconych w pustynie.
Czy uratuje nas geoinżynieria?
W reakcji na zjawisko, które niektórzy naukowcy określają jako „decydujące załamanie klimatyczne spowodowane przez człowieka” (anthropogenic climate disruption), geoinżynieria – interwencja mająca przeciwdziałać ociepleniu naszej planety – próbuje przejąć kontrolę nad klimatem. Polega to na zastosowaniu szeregu technik, które mają umożliwić wychwycenie nadmiaru dwutlenku węgla z atmosfery (carbon dioxyde removal) i uregulowaniu promieniowania słonecznego (solar radiation management), choćby za cenę głębokiej destabilizacji społeczeństw i ekosystemów.
Na przykład, rozpylanie siarki ma na celu stworzenie w atmosferze wystarczająco grubej jej warstwy, by rozpraszała promieniowanie słoneczne i przez to przyczyniała się do ochłodzenia planety. Jednakże obserwacja erupcji wulkanów doprowadziła klimatologów do wniosku, że o ile cząstki siarki przyczyniają się do ochłodzenia atmosfery, o tyle powodują także lokalne susze i mogą również pociągnąć za sobą ograniczenie produkcji paneli słonecznych, przyczynić się do zniszczenia warstwy ozonowej i naruszyć globalny cykl hydrologiczny.
„Poza tym, bez umów międzynarodowych określających jak i w jakich proporcjach stosować geoinżynierię, techniki kontrolowania promieniowania słonecznego pociągają za sobą ryzyko geopolityczne. Jako że koszty tej technologii wynoszą dziesiątki miliardów dolarów rocznie, mogłaby ona być wykorzystywana przez aktorów niepaństwowych lub małe państwa działające na własny rachunek, rodząc w ten sposób globalne lub regionalne konflikty”, ostrzegał ostatni raport (IPCC).
Jak podkreśla psychosocjolog Harald Welzer, zmiany klimatyczne nie tylko dostarczają nowych powodów do krwawych konfliktów, ale przyczyniają się również do powstania nowych form wojny. Skrajna przemoc tych konfliktów wykracza poza kadr wyznaczany przez klasyczne teorie i „otwiera pola działania, dla których brak punktów odniesienia w doświadczeniach poukładanego świata półkuli północnej, bardzo spokojnej po II wojnie światowej. Asymetryczne walki między ludnością a watażkami na usługach wielkich prywatnych grup stają się częścią rynku przemocy, napędzanego przez ocieplenie klimatu.
Trwający od 1987 r. chaos w sudańskim Darfurze jest doskonałą ilustracją tej autodestrukcyjnej dynamiki, nasilanej dodatkowo przez osłabienie struktur państwa. Degradacja gleb na północy Nigerii zakłóciła rolniczy i pasterski tryb życia i przyczyniła się do zmian tras migracyjnych. Opuszczone zostały setki wiosek, a przemieszczenia ludności zdestabilizowały region, przygotowując grunt dla islamistycznego ruchu Boko Haram.
Złożone ryzyko i klimatyczne prześladowania
Ostatni raport IPCC wprowadza pojęcie „złożonego ryzyka” (compound risk), które bierze pod uwagę wpływ różnych czynników w danym środowisku geograficznym: „Ponieważ średnia temperatura na Ziemi najprawdopodobniej wzrośnie do 2050 r. o 2-4oC w porównaniu do średniej z 2000 r., istnieje prawdopodobieństwo znacznych modyfikacji schematów przemocy międzyludzkiej, konfliktów grupowych i społecznej destabilizacji w przyszłości”.
Badacz Marshall B. Burke z Uniwersytetu w Berkeley w Kalifornii oraz współautorzy jego książki przewidują wzrost konfliktów zbrojnych o 54% do 2030 r. Ich praca jest pierwszą próbą oszacowania możliwego wpływu zmian klimatycznych na konflikty w Afryce Subsaharyjskiej. Wykazuje ona związki między wojną domową a wzrostem temperatur i zmniejszeniem ilości opadów, bazując na przewidywaniach IPCC odnośnie średniej emisji gazów cieplarnianych w latach 2020-2039.
Napływ uchodźców do bram tej wysepki dobrobytu, jaką jest Europa, będzie najprawdopodobniej trwać, a nawet nasilać się przez cały XXI wiek. Politolog François Gemenne ocenia, że „na świecie jest obecnie co najmniej tyle osób przesiedlonych ze względu na degradację środowiska, ile uchodźców przesiedlonych z powodu wojen i przemocy”. Migranci uciekają przed wojnami, które toczą się daleko od granic świata zachodniego. A Zachód, mimo swej odpowiedzialności za globalne ocieplenie, nie kwapi się z uznaniem ich statusu: „Odrzucanie terminu „uchodźcy klimatyczni” jest w istocie odrzuceniem faktu, że zmiany klimatyczne są formą prześladowania wobec najbardziej bezbronnych osób”. Padają one ofiarą procesu transformacji Ziemi, na który nie mają najmniejszego wpływu.
Agnès Sinaï
tłum. Ewa Cylwik
Pełna wersja tekstu (z przypisami) na stronie Le Monde diplomatique - https://www.monde-diplomatique.pl/index.php?id=6_1
Wyróżnienia w tekście pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Tomasz Kowalik
- Odsłon: 5235
Osiemdziesiąt lat ochrony żubrów w Polsce
Gdyby żubry wiedziały, jak bardzo jest zagrożony ich gatunek, same objęłyby się ochroną. I zapewne ufundowałyby specjalną nagrodę polskim uczonym, którzy już 80 lat starają się o ich szczęśliwe życie, pod jakże troskliwą, kosztowną, ścisłą, a co najważniejsze - skuteczną ochroną.