Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 4549
W kraju, gdzie około cztery piąte ludności deklaruje swoją przynależność do kościoła katolickiego, powinno się, jak nigdzie indziej, powszechnie stosować naczelną zasadę regulującą stosunki międzyludzkie na gruncie etyki chrześcijańskiej: „miłuj bliźniego swego, jak siebie samego”.
Ma ona zresztą nie tylko wymiar religijny, w szczególności chrześcijański, ale ogólnoludzki. W związku z tym warto, żeby ta reguła postępowania była powszechnie przestrzegana przez ludzi wierzących i areligijnych.
Miłość bliźniego to nie tylko lubienie się nawzajem, ale odnoszenie się do innych z szacunkiem, życzliwość, chęć niesienia pomocy i tolerancja. To wszystko, co wiąże się z umiłowaniem bliźnich sprawia, że ludzie darzą się wzajemnym zaufaniem i w związku z tym liczą no to, że nikt nikomu nie będzie wrogiem, że nie oszuka, nie przechytrzy, nie będzie miał jakichś skrytych niecnych zamiarów, nie będzie knuł czegoś potajemnie, nie okradnie, okaże pomoc w każdej sytuacji i że można liczyć na drugiego; słowem – jak to określał T. Kotarbiński – że ludzie będą spolegliwi.
Tymczasem z praktykowaniem tej zasady postępowania coś jest nie tak. Na każdym kroku spotyka się pogardę dla niej. Powiększa się rozdźwięk między deklaracją miłości bliźniego - raczej od święta - a więc w gruncie rzeczy bezprzedmiotową, a brakiem przejawów na co dzień choćby zwykłej życzliwości. Niestety, życie dostarcza niezliczonej ilości dowodów na to.
Panowanie biurokracji
Z brakiem szacunku dla człowieka spotykamy się nagminnie w różnego rodzaju urzędach, instytucjach, firmach i organizacjach. A im wyższy szczebel władzy, tym mniej miłości dla bliźniego, tym większe lekceważenie petenta, którego traktuje się jak kogoś, kto zakłóca błogi spokój urzędasom. Niezwykle rzadko zdarza się, żeby urzędnik podsunął mu krzesło i poprosił, by usiadł.
Ta chamska asymetria w relacji między przedstawicielami władzy a petentami - urzędnik rozparty w fotelu i interesant stojący pokornie – ma wyraźnie pokazać, kto tu jest ważniejszy i stawia petenta w roli uniżonego i poniżonego sługi, zdanego na łaskę urzędnika. Wypisz, wymaluj, jak ongiś w carskiej Rosji.
Kiedy indziej znowu, jeśli uda się komuś dostąpić łaski spotkania z jakimś urzędnikiem na wysokim stanowisku, albo z dygnitarzem, to każe mu się czekać (też przeważnie na stojąco) na spotkanie face to face, mimo że ten dygnitarz nic nie robi. Ale tu chodzi o to, by petent spokorniał, stojąc jak trusia przed drzwiami gabinetu i o to, by po prostu poniżyć go (stopień pokory i poniżenia jest proporcjonalny do czasu oczekiwania) i nie liczyć się z nim za bardzo albo najlepiej, żeby po dłuższym czasie zrezygnował ze spotkania.
Charakterystyczną postawą urzędnika wobec petenta jest traktowanie go, jak kogoś, kto w ogóle zmusza do pracy, a w szczególności przysparza dodatkowego wysiłku. A przecież tak dobrze nic nie robić w oczekiwaniu na koniec godzin urzędowania! Dlatego typową reakcją urzędnika, który był łaskaw zapoznać się z jakąś sprawą, jest stwierdzenie, że nie da się jej załatwić. No, bo po co się trudzić? A jeśli z góry twierdzi on, że się nie da, to chyba z trzech powodów: albo sądzi, że w ten sposób uniknie ujawnienia swej niekompetencji, albo że nie będzie musiał wysilić swej mózgownicy, albo liczy na dodatkowe wynagrodzenie, czyli łapówkę, bo inaczej mu się nie opłaca.
Płaca ani awans urzędnika nie zależy od jego wysiłku ani od ilości załatwionych pozytywnie spraw, tylko od czasu spędzonego za biurkiem w godzinach urzędowania. Nic więc dziwnego, że urzędnicy traktują swoją pracę i petentów jak dopust boży i są przekonani o tym, że pracują z łaski. Wykonywanie usługi traktują jak świadczenie łaski, dlatego pracują byle jak. Nie dociera do ich świadomości, a może nie chcą wiedzieć o tym, że ich wynagrodzenia pokrywają petenci-podatnicy i że petent, który opłaca urzędnika, ma prawo domagać się od niego rzetelnej obsługi w myśl zasady: płacę i żądam. Usługa świadczona przez urzędnika jest takim samym towarem, jak inne, za które się płaci i wymaga właściwej jakości.
Winni takiego zachowania się urzędników są również sami petenci, którzy też nie grzeszą zbytnią kulturą osobistą, a oprócz tego boją się upomnieć o swoje prawa i traktują urzędników, jak święte krowy.
Takie zachowanie ludzi oraz stereotypy urzędnika pochodzą z dawnych lat i funkcjonują wciąż w naszym społeczeństwie przekształcającym się w społeczeństwo obywatelskie z dość dużymi oporami. Podobnie, jak urzędnicy, zachowują się inni ludzie, od których jest się w jakiś sposób i w jakimś stopniu zależnym: sprzedawcy, rzemieślnicy, lekarze, nauczyciele, księża itd. Im wyższy stopień zależności formalnych lub nieformalnych, tym większe lekceważenie interesantów.
Ideologia to jedno, ale podstawą - kultura
Hierarchia zależności, nieodzowna dla każdego systemu zarządzania, zawsze kryje w sobie potencjalne niebezpieczeństwo złego traktowania ludzi znajdujących się na niższych jej szczeblach. Ujawnia się ono w odpowienim kontekście społecznym ukształtowanym przez system władzy i całokształt uwarunkowań kulturowych. Niemniej jednak, ogromną, jeśli nie istotną, rolę odgrywa kultura osobista oraz wewnętrzna wola rzetelnego wykonywania swoich obowiązków pracowniczych wynikających z tytułu zajmowanego stanowiska i nie tylko.
Na nic zdają się kodeksy różnych grup zawodowych, kiedy nie egzekwuje się zapisanych w nich norm zachowania i postępowania. W relacjach „pracownik organizacji - interesant” animozja i nonszalancja mają przewagę i to bardziej w postawach pracowników niż interesantów; jest to wciąż jeszcze zjawisko charakterystyczne dla naszego społeczeństwa. Bynajmniej ich źródłem są nie tyle uwarunkowania zewnętrzne - chociaż nie wolno pominąć wpływu kontekstu społecznego - co czynniki subiektywne, przede wszystkim cechy osobowościowe. A one nie kształtują się dopiero w procesie pracy zawodowej, lecz wcześniej, zanim osiągnie się dojrzałość społeczną, w procesie wychowania w rodzinie i szkole.
Bezspornie, formowanie charakteru dokonuje się przede wszystkim pod znaczną presją takich składników otoczenia kulturowego jak ideologia, tradycja i religia. Jednak w warunkach postępującej laicyzacji i stopniowym odchodzeniu od tradycji przemożny wpływ wywiera ideologia. Aktualnie - ideologia konsumpcjonizmu.
Powszechnie wiadomo, że foruje ona indywidualizm, egoizm, zazdrość, zawiść i wrogość, od których to cech w dużym stopniu zależy zwycięstwo w walce konkurencyjnej o wszystko. W zasadzie jest jej obca empatia oraz życzliwość, czyli te cechy charakteru, jakie przede wszystkim powinien posiadać ten, od którego postawy, zachowania się i działania zależą sprawy innych ludzi.
Ale to nie do końca tak jest. Przecież w innych krajach o takim samym ustroju politycznym i w warunkach panowania tej samej ideologii ludzie zachowują się mimo wszystko inaczej niż u nas. Są bardziej wyrozumiali, życzliwsi i okazują większą chęć pomagania innym. Po prostu, charakteryzuje ich maksimum dobrej woli.
W niektórych bardziej cywilizowanych krajach inna jest kultura urzędników i inny sposób ich podejścia do petentów. Tam spotkanie zaczyna się od pytania: „W czym mogę pomóc?”, a urzędnik stara się, na ile jest w stanie i nie szczędząc trudu pozytywnie załatwić sprawę, tzn. ku zadowoleniu petenta. Załatwienie czegoś sprawia mu niekłamaną satysfakcję.
A więc, braku dobrej woli, empatii oraz chęci niesienia pomocy komuś innemu, nie usprawiedliwia do końca żadna ideologia ani warunki społeczne. Posiadanie i manifestowanie dobrej woli na co dzień i na każdym kroku zależy wyłącznie od samego człowieka, od jego charakteru, kultury osobistej i norm etycznych zakorzenionych w świadomości i praktykowanych, a w szczególności od chęci spełniania dobrych uczynków, między innymi w myśl nakazu religijnego o miłości bliźniego.
Porażka ideologiczna Kościoła i sług jego
Ale te nakazy, podobnie jak inne przykazania kościelne, przestały być najważniejszym celem wychowania religijnego. Coraz więcej funkcjonariuszy kościoła katolickiego, który na fali nowej ekonomii i pod wpływem ideologii konsumpcjonizmu zdążył już zmarketyzować się i przekształcić w monopolistyczną globalną korporację wyznaniową, bardziej zajętych jest troską o dobro Kościoła, czyli jego majątek i panowanie oraz o własne interesy ekonomiczne i polityczne, aniżeli o moralność wiernych.
Przeważnie zajmują się poszukiwaniem stronników politycznych, symonią, albo handlem usługami kapłańskimi, które - jak wszystko w kapitalizmie - stały się elementami uczestniczącymi w obrotach towarowych na wielomiliardowym rynku religijnym, zwanym też rynkiem dusz. Dlatego w wielu wypadkach oni również z łaski pełnią swoje obowiązki duszpasterskie i coraz częściej zachowują się tak, jak niechętnie pracujący i nieżyczliwi urzędnicy.
Właściwie nie ma już zauważalnej różnicy między instytucjami i funkcjonariuszami kościelnymi a świeckimi. Zwykli ludzie znajdujący się na najniższych szczeblach hierarchii społecznej i nie mający wypchanych portfeli są traktowani od niechcenia; unika się codziennych kontaktów z nimi, co najwyżej od święta, kiedy jest okazja zabłysnąć w mediach. Tak jak w instytucjach świeckich, tak i w kościelnych z trudem udaje się coś załatwić bez pieniędzy, koneksji politycznych albo protekcji.
Niepoprawne relacje między funkcjonariuszami, urzędnikami i pracownikami różnych organizacji a interesantami wywołują niekorzystne skutki tak dla interesantów jak i instytucji, firm i organizacji. Są przyczyną stresu pojawiającego się często już na samą myśl o tym, że ma się coś załatwić.
To rodzi awersję do pracowników organizacji. Potęguje się ona proporcjonalnie do częstotliwości nabywania złych doświadczeń w wyniku obcowania z nimi. Tworzy się negatywny stereotyp funkcjonariusza.
Ta awersja przenosi się siłą rzeczy również na organizacje, których pracownicy niewłaściwie odnoszą się do interesantów. Tym samym w świadomości interesantów powstaje całkiem bezwiednie negatywny wizerunek organizacji, a nawet na jakiekolwiek zwierzchnictwa i władzy w ogóle.
Są też, oczywiście, tacy pracownicy i takie organizacje, gdzie wykonywanie obowiązków, grzeczność, kultura, przestrzeganie kodeksów etyki zawodowej i dobra wola należą do standardów w relacjach z interesantami. Jednak jest ich zdecydowanie za mało i dlatego należą do wyjątków, a nie do reguły.
Długi marsz
Aktualna relacja funkcjonariusz-interesant wywołuje powszechne niezadowolenie oraz irytację. Ale - jak wynika z doświadczenia – nic nie wskazuje na to, by zmieniła się ona na lepsze, ponieważ właściwie niczego nie robi się, by ją poprawić.
Elity władzy, jakie by one nie były, i tak będą rządzić niezależnie od tego, jaki prezentują stosunek do podwładnych, ponieważ ktoś musi rządzić. Natomiast interesanci, którzy naturalnie nie są w stanie zorganizować się, żeby mieć odpowiednią siłę polityczną, nie są w stanie zmienić złych nawyków urzędniczych.
Znaleźliśmy się więc jakby w sytuacji bez wyjścia. Wobec tego trzeba cierpliwie czekać, dopóki nie nastąpi zmiana obyczajów urzędniczych w wyniku pracy od podstaw w zakresie kultury zachowań, albo zmiana panującej ideologii.
Na razie nie zanosi się na to i chyba nie nastąpi to w czasie życia jednego pokolenia.
Wciąż jeden drugiemu stara się na różne sposoby albo szkodzić, albo utrudnić mu życie, a przynajmniej nie ułatwić mu go, albo … niech czytelnik sam wstawi w miejsce wielokropka tutaj i w tytule stosowne mniej lub bardziej cenzuralne słowo wyrażające to, co człowiek człowiekowi chce złego uczynić, by na przekór zasadzie miłości bliźniego dopiąć swego, postawić na swoim, podkreślić swoje ja, wywyższyć się, ograć drugiego, poniżyć go itd.
Nie na wiele zdają się gołosłowne deklaracje wyznaniowe na temat miłości bliźniego, ani mnożenie kodeksów etycznych wobec zwykłego braku dobrej woli, rezygnacji z przesadnego egoizmu i nieżyczliwości w stosunkach wzajemnych między ludźmi, niezależnie od ich światopoglądu, zajmowanej pozycji społecznej, stanu majątkowego, pochodzenia i wyglądu.
Wiesław Sztumski
17 sierpnia 2012
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1529
Prawda jest naszym największym skarbem, musimy ją oszczędzać.
Mark Twain
A world without lies would be a terrible world,
A world without lies would be a world without fiction.
Ricky Gervais (1)
Kilka zdań o kłamstwieKłamstwo stało się signum temporis teraźniejszej rzeczywistości społecznej. Prawie wszyscy, wszędzie i przy każdej okazji kłamią bez specjalnej potrzeby i żenady, odruchowo, jakby to weszło ludziom w krew. Może dlatego, że we współczesnym pogmatwanym i niebezpiecznym świecie kłamstwo okazało się skutecznym orężem w walce o przetrwanie, w rywalizacji o władzę i karierę, a także w konkurencji biznesowej. „Kłamię, więc jestem”. „Kłam, by przeżyć", „Kłam, by się wzbogacić" - to powszechne imperatywy.
W opinii publicznej najczęściej łżą politycy, biznesmeni i prawnicy, ale też osoby darzone od dawna najwyższym zaufaniem i uchodzące za autorytety. Ich wypowiedzi drukowane, albo face to face, okazują się oszukańcze i mijające się z prawdą. Wskutek tego przepoczwarczyli się oni z osób najwyższego zaufania w osoby najniższego zaufania społecznego.
Posługiwanie się kłamstwem nie wymaga wielkiego wysiłku. Wystarczy trudne myślenie logiczne zastąpić łatwym „rzępoleniem umysłowym”. Im wyższą zajmuje się pozycję społeczną i większą posiada się władzę, tym bardziej i częściej kłamie się. Liczba kłamstw wzrosła wraz z doskonaleniem sposobów i środków okłamywania do tego stopnia, że żyjemy już w „cywilizacji kłamstwa”.
Kłamstwo jest świadomym i celowym głoszeniem fałszu w celu osiągnięcia z góry określonych korzyści. Kłamanie polega na przekazywaniu nieprawdziwych lub zdeformowanych informacji w formie fonicznej za pomocą mowy i utworów muzycznych oraz ikonicznej za pomocą znaków, pisma, obrazów i mowy ciała.
Szerzeniu się kłamstw i kształtowaniu zakłamanego społeczeństwa sprzyja osłabienie norm obyczajowych, zacieranie granic między wartościami i antywartościami, wzrost korzystania z relatywizmu semantycznego i polisemii języka w komunikacji społecznej oraz dużo większa promocja kłamstw niż prawd. Fałszywe wiadomości rozprzestrzeniają się szybciej i dalej niż prawdziwe. „Kłamstwo obiegnie połowę świata zanim prawda zdąży włożyć buty.”
Teraz kto chce, ten może łatwo, skutecznie, nieodpowiedzialnie i w zasadzie bezkarnie okłamywać kogo chce, kiedy i ile razy.
Komunikacja społeczna jako gra
Gra jest sytuacją konfliktową, w której rywalizują ze sobą konkurujący gracze. Graczem jest uczestnik gry - osoba, grupa lub organizacja. Strategia to kompletny plan działania gracza, w którym uwzględnia on wszystkie możliwe sytuacje w grze i swój potencjał, tj. zasób środków, jakie ma do dyspozycji oraz swoje kompetencje. Każdy gracz wybiera taką strategię postępowania, jaka - jego zdaniem - zapewni mu zwycięstwo w grze.
W komunikacji społecznej, przede wszystkim na płaszczyźnie politycznej i biznesowej, toczą się gry pomiędzy rywalizującymi podmiotami o to, kto zwycięży w walce o najskuteczniejszy przekaz swoich komunikatów do adresatów, kto najlepiej przekona ich do swoich racji i zyska ich przychylność, uznanie lub poparcie. Z takimi grami ma się do czynienia na przykład w dyskusjach telewizyjnych z politykami i reprezentantami władzy państwowej, w ich rozmowach z obywatelami podczas kampanii wyborczej, w polemikach parlamentarnych itp.
Dawniej obowiązywały w nich zasady logiki i prawdomówności. Kto plótł androny, albo kłamał, był z góry skazany na przegraną i zdyskwalifikowany oraz nie miał prawa do uczestnictwa w dalszej grze. (Podobnie jest w kasynach gry. Gdy kogoś przyłapią na oszustwie, ten jest napiętnowany i nie ma tam już więcej wstępu. Bywalców kasyn obowiązuje etyka, zgodnie z którą oszustwo jest naganne i nie przystoi graczom).
Z jednej strony, dawniejsi politycy byli w większości ludźmi przyzwoitymi, honorowymi, uczciwymi i dobrze wyedukowanymi. Znali reguły erystyki, czyli „kunsztu prowadzenia sporu”, obowiązujące w dyskusjach i przestrzegali ich.(2)
A z drugiej strony, ich słuchacze, uczestnicy spotkań i adwersarze, byli wyczuleni na sens wypowiedzi i prawdomówność. To dopingowało polityków, ponieważ musieli liczyć się z tym, że ktoś przyłapie ich na alogicznej lub kłamliwej wypowiedzi i zostaną wyeliminowani z dalszej gry.
Teraz, w „świecie odwróconym”, to się radykalnie zmieniło. W wielu krajach politycy legitymują się dyplomami nie najlepszych uczelni, albo nie mają ich wcale. Wątpię, by przeczytali jakiś podręcznik logiki lub erystyki. Nikt ich nie uczy umiejętności prowadzenia debaty politycznej. Mogliby wprawdzie sięgnąć do książek, w których znaleźliby sprawdzone zasady retoryki czy erystyki i mogliby je wykorzystać, ale są zbyt leniwi i nie czują takiej potrzeby. Dlatego ich komunikaty są przeważnie bezsensowne, bełkotliwe, wewnętrznie sprzeczne i kłamliwe.
Odbiorcy też nie są lepsi, ponieważ powszechne ogłupianie mas przyniosło zamierzone efekty. A kłamstwa i oszustwa stały się istną plagą i spowszedniały tak dalece, że mało kto przejmuje się nimi. Masy naśladują władców - co przystoi im, to i nam. W związku z tym ludzie zaczęli, jak politycy, prześcigać się w kłamstwach, które stały się fundamentem i warunkiem koniecznym do egzystencji.(3) Toteż kłamstwa nie należy wstydzić się. Wręcz przeciwnie, można się nim chwalić, bo należy do dobrego tonu i zapewnia powodzenie, karierę i bogactwo. Ma się społeczne przyzwolenie na ekshibicjonizm kłamstwa.
Życie codzienne jest pełne kłamstw splatających się w sieci, w które ludzie wpadają, chcąc nie chcąc. Okłamuje się partnerów, zwierzchników, współpracowników, przyjaciół, bliskich i samych siebie. (Aż osiemdziesiąt procent kłamców stanowią samookłamywacze). A robienie kariery i wspinanie się na wyższe pozycje społeczne wymaga wielu kłamstw. Przyszło nam żyć w przestrzeni kłamstw, uznawanej za naturalną, gdzie prawdy są punktami osobliwymi traktowanymi jak coś dziwnego.
Reliktowa prawdomówność
Wkrótce człowiek prawdomówny stanie się reliktem i będzie się go wytykać palcami jak nienormalnego. Dlatego to, że przywódcy państw są notorycznymi kłamcami i że kłamcami staje się coraz więcej osób nie budzi większych emocji, ponieważ żyje się w czasach „nowej normalności", kiedy zaciera się granica między kłamstwem a prawdą, i w świecie półprawd lub półkłamstw.
Słusznie stwierdził Marek Migalski, że „Polityk musi być kłamcą.”(4) Tylko wówczas podoba się ludziom, którzy lubią wysłuchiwać pięknych bajek dla dorosłych i marzyć o lepszym świecie i życiu, o tym, czego brakuje im w świecie rzeczywistym.
Jedni wielcy politycy kłamią notorycznie, ponieważ kłamstwo leży w ich naturze. Mają kłamstwo zakodowane w genach. Wprawdzie nikt nie rodzi się kłamcą, ale niektórzy rzeczywiście genetycznie dziedziczą pewną bazę, która sprzyja kłamstwu.(5)
Drudzy kłamią bezwiednie, raczej z przyzwyczajenia, a inni - z premedytacją. Szczwani politycy kłamią bezczelnie i po chamsku, uciekając się do oszczerstw i inwektyw. Kłamią w celu zdezorientowania słuchaczy, by w gąszczu swych wypowiedzi nie dało się odróżniać, kiedy kłamią, a kiedy czasami mówią prawdę. Chodzi o to, by utrudnić ludziom jednoznaczne zdefiniowanie danego polityka, czy jest on prawdomównym, czy kłamcą.
W ocenie polityka ludzie kierują się względami merytorycznymi, emocjonalnymi i przekonaniami. Najgorzej, gdy przekonaniami, ponieważ, jeśli ktoś jest przekonany o czymś, to nic nie jest w stanie zmienić tego, albowiem, jak stwierdził Mark Twain, „Prawda nie ma żadnej możliwości obrony przed głupcem zdeterminowanym, by uwierzyć w kłamstwo”. Statystycznie jedna połowa ludzi oceni go negatywnie jako kłamcę, a druga - pozytywnie jako uczciwego. W taki sposób może zyskać pięćdziesiąt procent poparcia, a to jest bardzo dużo, jak na polityka. Na tym właśnie polega jego gra kłamstwem. Polega ona na stwarzaniu pozorów, za którymi skrzętnie skrywa swoje prawdziwe oblicze nikczemnika.
A w ogóle politycy kłamią bezkarnie, ponieważ nie obowiązuje ich żaden kodeks etyczny, na podstawie którego musieliby publicznie prostować swoje kłamliwe wypowiedzi i przepraszać za nie.(6)
Najwięksi kłamcy i najbardziej zakłamane kraje
Według „The Top Tens” (7) największymi kłamcami są: Narendra Modi (8), Donald Trump,(9) George W. Bush, Dick Cheney,(10) Nancy Pelosi, (11) Joe Biden, (12) Hillary Clinton, (13) Bill Clinton, (14) Richard Nixon, Nigel Farage (15) i Silvio Berlusconi.(16)
Jest to jeden z wielu rankingów, jakie można znaleźć w Internecie, ale te nazwiska powtarzają się w pozostałych. Ta lista kłamców nie jest kompletna. Należałoby ją wzbogacić nazwiskami wielu najbardziej kłamliwych polityków w poszczególnych państwach, ale byłaby zbyt długa.
Również u nas nie brakuje ich wśród liderów i osób wysoko postawionych. Prym wiedzie Mateusz Morawiecki.(17) Na dalszych miejscach uplasowali się Jarosław Kaczyński (18), Donald Tusk, Andrzej Duda, Antoni Macierewicz, o. Tadeusz Rydzyk, b. komendant policji Jarosław Szymczyk, wielu hierarchów kościoła katolickiego oraz cały gabinet premiera. (19)
Wyniki badań na temat czołowych polityków uznawanych za kłamców różnią się i bywają sprzeczne w zależności od tego, jaka instytucja robi badania - podległa władzy czy opozycji. Okazuje się, że ci, którzy tropią kłamców, sami są kłamcami. Jest to zjawisko paradoksalne. Raczej nie należy im ufać takim badaczom. Chyba bardziej wiarygodne są opinie wyrażane w rozmowach prywatnych, albo podczas publicznych dyskusji oraz zamieszczane na portalach społecznościowych, twitterach itp.
Nagminnie kłamią nie tylko znani politycy, ale również cale społeczeństwa. Na podstawie badania uczciwości, a więc a contrario nieuczciwości i zakłamania, w poszczególnych krajach świata sporządzono w 2021 r. następujący ranking krajów uczciwych: Finlandia, Kanada, Dania, Szwecja, Niemcy, Szwajcaria, Norwegia, Holandia, Belgia, Nowa Zelandia, Wielka Brytania, Australia, Austria, Luksemburg , Irlandia, Francja, USA (20), Japonia, Hiszpania, Portugalia, Włochy, .Korea Płd., Łotwa, Singapur, Polska, Czechy, Estonia, Słowacja, Grecja, Węgry, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Chorwacja, Litwa, Izrael, Słowenia. Ukraina (21), Rumunia, Malezja, Bułgaria, Katar, Jordania, Tajlandia, Turcja, Chile, Chiny, Kostaryka, Serbia, Egipt, Wietnam, Maroko, Tunis, Urugwaj, Azerbajdżan, Peru, Bahrajn, Dominikana, Argentyna, Oman, Indonezja, Filipiny, Panama, Uzbekistan, Kazachstan, Bangladesz, Gwatemala, Kambodża, Paragwaj Ekwador, Liban, Rosja, Indie, Myanmar, Algeria, Kamerun, Białoruś, Brazylia, Kenia, Republika Płd. Afryki, Iran, Gana, Zambia, Kolumbia i Meksyk. (22)
We wszystkich krajach wzrasta zakłamanie w różnych formach: hipokryzji, oszustw, wprowadzania w błąd, konfabulacji, wypaczania historii itp. Jeśli to zjawisko będzie nasilać się, to dojdzie do kompletnej dezintegracji społeczeństw w poszczególnych krajach, a w konsekwencji do rozpadu społeczeństwa światowego. Dlatego, że istotnym filarem, na którym wspiera się ład społeczny i trwałość więzi społecznych jest wzajemne zaufanie budowane na prawdzie. Ale to zaufanie zmniejsza się przekształca się w nieufność proporcjonalnie do tego, jak kłamstwo wypiera prawdę. Zakłamanie i nieufność prowadzą wprost do rozpadu więzi społecznych i tym samym do dekompozycji społeczeństwa. Trudno teraz wyobrazić sobie możliwy scenariusz życia w społeczeństwie w pełni zdezintegrowanym i zakłamanym.
Wiesław Sztumski
01.02. 2023
Przypisy
(1) Reżyser komedii „The Invention of Lying” (Było sobie kłamstwo) o świecie, w którym nikt nigdy nie kłamał, („Świat bez kłamstw byłby światem okropnym, świat bez kłamstw byłby światem bez fikcji”).
(2) Tadeuisz Kotarbiński, L’éristique – cas particulier de la théorie de la lutte, „Logic et Analyse”, 21-22, 1963
(3) Wiesław Sztumski, „Refleksja o cywilizacji zakłamania”, „Transformacje - Pismo Interdyscyplinarne”, 2010; 2) Wiesław Sztumski, W pajęczynie kłamstw, „Sprawy Nauki”, 4 /2019; 3) Wiesław Sztumski, Dlaczego bardziej ufa się kłamcom?, „Sprawy Nauki", 1/2022
(4) Marek Migalski: „Dobry polityk to dżentelmen i kłamca”, „Money.pl”, 29.07.2008
(5) Psycholog Tomasz Witkowski wyjaśnia, dlaczego kłamstwo jest potrzebne, „Rzeczpospolita. Plus minus”, 07.01.2017.
(6) Jan Hartman opublikował w 2013 r. projekt kodeksu etycznego polityka, ale nikt go nie wdrożył. Zainteresowani mogą poznać jego treść pod linkiem: https://hartman.blog.polityka.pl/2013/06/30/kodeks-etyczny-polityka/
(7) https://www.thetoptens.com/leaders/biggest-liars-politics. Dostęp: 19.01.2023
(8) Były premier Indii, którego cały życiorys jest wielkim kłamstwem. Największy kłamca w historii politycznej, typowany do nagrody Guinnessa.
(9) Notoryczny kłamca. Najzabawniejsza i najbardziej przerażająca jest konkluzja jego osobistego prawnika Johna Dowda, który próbował urządzić Trumpowi symulację przesłuchania przez Muellera, ale doszedł do wniosku, że Trump po prostu nie może zeznawać, bo nie jest w stanie nie kłamać. „I co mam mu powiedzieć? „Panie prezydencie, nie możesz zeznawać nawet, jeśli jesteś niewinny, bo nie potrafisz mówić prawdy?” Czy: „Nie możesz zeznawać, bo „jesteś pierdo…nym kłamcą.” (Bob Wodward, Strach. Trump w Białym Domu, Wyd. WAB, 2018)
(10) Nie bez powodu nazywają go „Dickiem” (kutasem).
(11) Amerykańska polityczka, liderka mniejszości w Izbie Reprezentantów.
(12) Jego doradcy piszą największe kłamstwa. Prawie każde słowo z jego ust to kłamstwo lub półprawda. Był kłamcą przez 40 lat. Nie mógłby powiedzieć prawdy, nawet gdyby była napisana dla niego na teleprompterze.
(13) Nie da się policzyć wszystkich kłamstw wypowiedzianych przez nią.
(14) Nie lepszy od jego żony.
(15) Brytyjski polityk, lider Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, poseł Parlamentu Europejskiego. Kłamie, aby żyć i żyje, aby kłamać.
(16) Włoski Sąd Najwyższy orzekł, że polityka, który nie spełnił obietnic wyborczych, można nazwać „kłamcą, hipokrytą i nikczemnikiem" (https://tvn24.pl/swiat/wlochy-sad-polityka-ktory-klamal-mozna-nazywac-klamca-ra804999-2350755; Dostęp: 22.01.2023
(17)„Powstały liczne strony internetowe prostujące kłamstwa premiera. Jego prawdomówność stała się tematem kabaretowych żartów. („Mateuszek kłamczuszek”). Premier konsekwentnie i jak do tej pory skutecznie stosuje zasadę: nie tłumacz się, nie przepraszaj. Tylko winni się tłumaczą. Tylko słabi przepraszają.” (Jakub Bierzyński, Morawiecki kłamie systemowo. Jak to możliwe, że uchodzi mu to bezkarnie?, „Newsweek Polska. 08. 2022)
(18) „Konfabuluje, wymyśla klechdy, nadinterpretuje – to częste komentarze po spotkaniach Jarosława Kaczyńskiego z wyborcami. Ale eksperci uczulają: prezes PiS „głosi słowo", by „jego uczniowie" przekazywali je dalej. Jak podkreślają, trwa stwarzanie elektoratu: ważne jest to, by poszli do sąsiadów, znajomych, dalszej rodziny i nawrócili tych, którzy być może zwątpili. A kłamstwo ma im pomóc, bo jest łatwo przyswajalne.” („Konkret 24”, 22.11.2022)
(19) Głównie z tego powodu przeciwnikami rządu jest około 40% Polaków.
(20) W 2021 r. przeciętny Amerykanin w USA kłamał cztery razy na dzień, jak wynika z ankiety CBS Minnesota. Teraz z pewnością kłamie więcej razy, bo zakłamanie szybko tam wzrasta. (Patrik Jonsson, Is US a nation of liars? Casey Anthony isn't the only one, “The Christian Science Monitor”, 19.07. 2011).
(21) Na Ukrainie na czele listy polityków kłamców i manipulatorów stała Julia Tymoszenko („Batkiwszczyna”). A po niej znaleźli się: Wadym Rabinowycz i Jurij Bojko z (frakcja Bloku Opozycyjnego”). Oleksandr Vilkul („Blok Opozycyjny”) i Ołeh Bereziuk („Samopomicz”). (Olena Shkarpova, Theory of Lying. First-ever Ranking of Populists and Liars in Ukrainian Politics from VoxUkraine (https://voxukraine.org//longreads/lie-theory/index-en.html Dostęp: 22.01.2023)
(22) The Most Transparent Nations, Ranked by Perception, CNN News (https://www.usnews.com/news/best-countries/most-transparent-countries?onepage. Dostęp: 31.01.2023)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 6601
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 3935
Dziwne, że w naszym kraju (choć nie tylko) poprawa funkcjonowania szkolnictwa i oświaty nie stała się przynajmniej tak ważna dla polityków, jak kopanie piłki.
Zewsząd słyszy się narzekania na szkoły i ich funkcjonowanie, na sposób uczenia i kształcenia umiejętności, na programy nauczania, nauczycieli i wreszcie na uczniów.
Jeśli jest to utyskiwanie powszechne i nie tylko u nas, ale również w innych krajach - i to chyba bardziej w krajach wyżej, aniżeli słabiej rozwiniętych, występujące coraz częściej przy różnych okazjach - to wygląda na to, że kwestia fatalnego funkcjonowania szkół w zakresie nauczania i wychowania urosła już do poważnego globalnego problemu społecznego.
Dziwne, że w naszym kraju (choć nie tylko) poprawa funkcjonowania szkolnictwa i oświaty nie stała się przynajmniej tak ważna dla polityków, jak kopanie piłki przez zawodowych graczy, którzy nabijają sobie konta osobiste i zapewniają miliardowe zyski organizatorom igrzysk dla ludu. Ciągle do świadomości władców nie dociera fakt, że inwestowanie w oświatę i wiedzę jest z punktu widzenia biznesu nie mniej intratne niż w pseudo-sportowe imprezy i o wiele bardziej korzystne dla przyszłego rozwoju społecznego, cywilizacyjnego, technicznego oraz ekonomicznego narodu i państwa.
Nie chodzi tylko o finansowanie badań naukowych, ale nauczania. Dalsze pozostawianie na uboczu spraw szkolnictwa spowoduje zepchnięcie narodu do roli niewolników czy wyrobników pracujących na korzyść innych, mądrzejszych i bogatszych od nas. Warto zauważyć, że kraje tzw. trzeciego świata, które mają ambicję wyzwolenia się z jarzma zależności ekonomicznej najbogatszych krajów - a to świadczy o mądrości ich polityków i o ich trosce o losy własnych narodów - postawiły już, albo stawiają na rozwój oświaty i nauki. Dzięki temu osiągają znaczny wzrost dochodu narodowego.
Tylko taki polityk, dla którego liczy się prywata, lub który „zdobył” dyplom uczelni na przysłowiowym odpuście, albo miał kłopoty w szkole, nie wykazuje troski o rozwój oświaty, ani chęci naprawy szkolnictwa.
Brak większego zainteresowania szkolnictwem bierze się również stąd, że efekty tego zainteresowania dają znać o sobie czasem w odleglejszej przyszłości, a nie natychmiast w formie efektownego fajerwerku, jak np. budowa stadionu lub autostrady, czym można się pochwalić przed wyborcami.
Szkolnictwo a nowa filozofia ekonomii
Wprawdzie tu i ówdzie podejmuje się próby naprawy szkolnictwa, ale ich rezultaty są mizerne, częściej żadne. Natomiast wysiłki podejmowane przez władze oświatowe różnych szczebli oraz przez nauczycieli przypominają pracę legendarnego Syzyfa. Bowiem nie da się dokonać radykalnej zmiany sposobu funkcjonowania szkolnictwa bez spełnienia dwóch istotnych warunków: znacznego wzrostu nakładów finansowych oraz radykalnej zmiany filozofii oświaty.
W pierwszym przypadku trzeba zdobyć się na odwagę i zwiększyć nakłady finansowe ma szkolnictwo kosztem innych dziedzin życia społecznego, jak np. niesłychanie rozrastającego się aparatu urzędniczego oraz niewspółmiernych do dochodu narodowego wydatków na zbędne luksusy i reprezentacje. Wciąż zapomina się o tym, albo celowo lekceważy to, że niedoinwestowanie zdrowia i oświaty - dwóch sfer najważniejszych dla egzystencji oraz funkcjonowania społeczeństwa - skutkuje nieuniknionym spadkiem gospodarki. Czas w końcu wreszcie wyjść z błędnego koła napędzającego ujemne sprzężenie zwrotne między głupotą i biedą: „Dlaczego biedny? Bo głupi. A dlaczego głupi? Bo biedny”.
W ekonomii nadal przeważa pojmowanie kapitału i zysku w aspekcie monetarnym. Co nie daje się wyrazić w pieniądzach, nie liczy się. Dlatego kapitał finansowy dominuje nad społecznym albo ludzkim. Z różnych względów musi się dokonać nawrócenie, metanoia świadomości ekonomicznej, polegająca na redefinicji pojęcia kapitału, w którego zakres powinno wchodzić też to, co wprawdzie pozostaje niewymierne czy nieprzeliczalne na pieniądze, ale co współtworzy bogactwo kraju.
Opracowanie i wdrożenie nowej filozofii ekonomii jest wymogiem naszych czasów. Inaczej ciągłe będą nękać świat faktyczne lub wymyślone kryzysy gospodarcze.
Zerwać z archaizmem
W drugim przypadku chodzi o nowatorskie postrzeganie szkoły - od najniższego do najwyższego etapu kształcenia - adekwatne do teraźniejszego i przyszłego poziomu rozwoju cywilizacyjnego oraz do rzeczywistych potrzeb. Najwyższa pora, by porzucić archaiczne stereotypy o szkole i stworzyć pojecie szkoły odpowiadające naszym czasom i na nim realizować wizję nowoczesnej szkoły. Na dobrą sprawę, nie dokonała się jeszcze istotna rewolucja w oświacie, mimo szybko rozwijających się nauk o edukacji od ubiegłego wieku. Znamienne jest, że takie rewolucje dokonały się w sferze produkcji (przemysłu), nauki, ekonomi i polityki, ale nie w dziedzinie oświaty. Tu, jakby czas stanął w miejscu.
Od niepamiętnych czasów najważniejszym elementem szkoły jest nauczyciel przekazujący swoją wiedzę oraz grupa uczniów (klasa szkolna), która jest mniej lub bardziej (raczej mniej niż bardziej) zainteresowana przyswojeniem sobie tej wiedzy. A istotną rolę w procesie nauczania gra przymuszanie na różne sposoby uczniów do zdobywania wiedzy - poprzez zachętę i perswazję, aż do bardziej drastycznych środków. Skutek bywa zawsze ten sam: niechęć do wysiłku intelektualnego uczniów i awersja do nauczycieli i szkoły. Trudno winić za to nauczycieli i uczniów. Jedni - choćby nie wiadomo, jak dobre efekty pracy chcieli uzyskiwać - i drudzy - nawet, jeśli zdarzają się wśród nich ambitni - są krępowani przez ograniczenia tkwiące w panującym obecnie tradycyjnym i przestarzałym systemie oświaty. Nauczyciele, na ogół, dość dobrze znają je, a uczniowie - intuicyjnie wyczuwają.
Wiele jest powodów, dla których ten niewydolny system wymaga radykalnej przebudowy. Jednym z nich jest niedostosowanie przedmiotów nauczania oraz ich treści programowych do aktualnego zapotrzebowania społecznego w zakresie przygotowania zawodowego. Ciągle szkoły „produkują” ludzi, którzy nie sprostają potrzebom rynku pracy i powiększają kadrę bezrobotnych specjalistów niepotrzebnych nikomu. A z drugiej strony, istnieje wiele miejsc pracy, których nie ma kim obsadzić. Jedną z przyczyn tego paradoksalnego zjawiska jest brak kształcenia różnych umiejętności przydatnych w życiu. Naucza się przede wszystkim teorii, a nie praktyki, rzadko wiązania jednego z drugim. Wskutek tego absolwenci studiów technicznych, inżynierowie, znają prawa działania urządzeń technicznych i potrafią nawet wyrazić je w skomplikowanej algebrze, ale nie wiedzą, jak najbardziej efektywnie trzymać młotek, albo wbić gwóźdź, ani jak naprawić najprostsze urządzenie stosowane w gospodarstwie domowym.
Jeśli uczeń nie wie, do czego może mu być przydatna wiedza teoretyczna z danego przedmiotu nauczania, to zdobywanie jej traktuje jak balast obciążający jego pamięć i jako marnowanie czasu i dlatego jak dopust boży. Nic dziwnego, że uczeń nie uczy się z wewnętrznej potrzeby tylko z przymusu, żeby zdać, zaliczyć oraz dostać dyplom, i że niechętnie odnosi się do tego, który go zmusza do takiej nauki – do nauczyciela.
Urzędnicza oświata
Tu znowu daje znać o sobie czynnik ekonomiczny. Uczenie umiejętności technicznych czy warsztatowych wymaga po pierwsze, odpowiedniej liczby godzin lekcyjnych i po drugie, dobrego wyposażenia pracowni albo laboratoriów - a do tego trzeba pieniędzy.
Z formalnego punktu widzenia niby wszystko jest w porządku, bo przecież każdy konspekt lekcyjny zawiera rubrykę „cel praktyczny”, a syllabus – w rubryce „efekty kształcenia” punkt „umiejętności”. W rubryki te wpisuje się, standardowo powielane slogany, którymi nikt się nie przejmuje i których z reguły nie przestrzega się. Ale urzędnicy w ministerstwach, którzy je wymyślili, mają satysfakcję ze swoich racjonalizatorskich pomysłów, dzięki którym z pewnością będzie się osiągać lepsze wyniki nauczania. (Swoją drogą, tych, którzy wymyślili i zatwierdzili idiotyczne wzory syllabusów będących zmorą wykładowców, należałoby nominować do nagrody Nobla w dziedzinie głupoty!)
Inną przyczyną jest brak elastyczności programów nauczania w zakresie wyboru przedmiotów, treści oraz liczby godzin i przykrawanie ich do możliwości finansowych państwa oraz organów prowadzących szkoły – samorządów i właścicieli szkół prywatnych. Redukcja przedmiotów nauczania do minimum programowego i postępujące zmniejszanie liczby godzin lekcyjnych, wykładowych, ćwiczeniowych i zajęć praktycznych, wymuszone przez cięcia finansowe, sięgają granic absurdu i wołają o pomstę do nieba.
Niewątpliwie, programy nauczania powinny być odchudzane w miarę uzyskiwania dostępu do źródeł internetowych, ale nie do rozmiarów karykaturalnych. (Nota bene, wielu uczniów nie stać na płacenie za Internet, a na nic nie zdaje się komputeryzacja szkół, jeśli służą one raczej ku ozdobie.)
Sytuacja np. w uczelniach niepublicznych - w państwowych zresztą podobnie - przedstawia się tak, że w planach studiów zawarte są przedmioty wymagane odgórnie, ale liczba godzin przeznaczonych do ich realizacji absolutnie nie wystarcza do wyłożenia lub przedyskutowania treści programowych. (To ostatnie jest szczególnie ważne na studiach humanistycznych).
Inaczej mówiąc, programy zawierają niezmienne treści, a liczba godzin stale się zmniejsza. Na pokaz, sądząc z zapisów w indeksie, student zaliczył wszystko, co przewiduje plan studiów, tyle tylko, że szczątkowo - dostał dyplom, uzyskał odpowiednie uprawnienia do wykonywania zawodu, ale niewiele wie i niczego nie umie zrobić. Toteż coraz częściej absolwenci szkół szkoleni są przez pracodawców, zanim podejmą pracę; zakłady pracy wykonują więc robotę za szkoły.
Jeśli nadal będzie postępować ograniczenie finansowanie w oświacie, to należałoby odchudzić szkolnictwo, czyli zlikwidować te szkoły, które nie gwarantują odpowiedniej liczby godzin na realizację programów nauczania Zostawić te, które na to stać.
To, rzecz jasna, nie jest dobrym rozwiązaniem z wielu powodów: obniża stopień skolaryzacji, przyczynia się do wzrostu bezrobocia nauczycieli, pozostawia na pastwę losu młodzież, która nie znajdzie miejsca w szkołach itd. A więc, ciągle o naprawie szkoły decyduje bardziej czynnik ekonomiczny niż ludzki.
I wreszcie, przyczyną niedomagań, a raczej zapaści oświaty jest niedostosowany do współczesności pogląd na oświatę i złe podejście do kwestii szkolnictwa. Dotyczy to przede wszystkim ludzi odpowiedzialnych za to, głównie we władzach centralnych, ale również innych.
Poza tym, oświata przestała być przedmiotem troski zwykłych ludzi, którzy bardziej zajęci są innymi sprawami, dyktowanymi przez ideologię konsumpcjonizmu. Faktyczny, a nie pozorowany, rozwój oświaty nie sprzyja szerzeniu się jej, gdyż przeszkadza w ogłupianiu ludzi. W opinii masowej dyplom wart jest tyle, ile się za niego zapłaci, a niektóre z nich warte są tylko tyle, ile kosztuje ich wydrukowanie. Tę postawę w stosunku do szkolnictwa należałoby zmienić na gruncie nowej filozofii szkoły także po to, by uzyskać aprobatę dla dokonywania koniecznych przesunięć wydatków budżetowych.
A odpowiedź na pytanie, czego się Jaś nie nauczy we współczesnej szkole, można by sformułować krótko: tego wszystkiego, co potrzebne mu do życia bez szukania pomocy u innych oraz do wykonywania zawodu, na który jest zapotrzebowanie na rynku pracy oraz tego, co pozwoli mu samodzielnie myśleć kreatywnie i krytycznie. W zamian za to nauczy się oszukiwać w wyniku nagminnego i powszechnie tolerowanego korzystania z ściąg i podpowiedzi, wymigiwania się od rzetelnego wysiłku umysłowego, wkuwania w pamięć wielu nieprzydatnych informacji oraz korzystania z różnych środków dopingujących pracę mózgu, które pomagają zwyciężać w walce szczurów o lepsze wyniki testów.
Wiesław Sztumski
13.05.2012