Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1794
The future depends on what we do in the present (Przyszłość zależy od tego, co robimy teraz)
Mahatma Gandhi
Obie nazwy w tytule to metafory wzięte ze znanej bajki La Fontaine'a „Konik polny i mrówka” (1). Mrówka uchodzi za owada pracowitego, oszczędnego, zapobiegliwego i „uspołecznionego", pracującego dla dobra wspólnego społeczności mrowiska. Człowiekowi nazywanemu „mrówką" też przypisuje się te cechy oraz dodatkowo dalekowzroczność przejawiającą się w myśleniu prospektywnym.
Natomiast ktoś, kogo nazywa się „konikiem polnym" ma cechy przeciwstawne. Nie troszczy się o przyszłość swoją i innych, ani o swoje środowisko, społeczeństwo, o ludzkość i świat. Żyje tylko dniem dzisiejszym. Jego cechą charakterystyczną jest krótkowzroczność temporalna.
W wyniku coraz szybszych zmian w środowisku społecznym ludziom zawęża się horyzont czasowy tak dalece, że stają się coraz bardziej krótkowzrocznymi temporalnie. W granicznym przypadku historia oraz ich życiorysy redukują się do jednej chwili; nie są w stanie dostrzec tego, co poza nią. Krótkowzroczność czasowa nie tylko przeszkadza im w we własnym życiu i poprawnym funkcjonowaniu w społeczeństwie, ale również zmniejsza im szansę na przeżycie. Przyczynia się bowiem do bagatelizowania przyszłości i zwalnia z myślenia o niej oraz z troski o swoje życie. Wierzą, że jakoś to będzie, ponieważ pomogą inni lub państwo. Tak wiec, wygodnie sobie żyją nie martwiąc się o jutro i w pełni rozkoszują się dniem dzisiejszym.
Krótkowzroczność czasowa jest chorobą cywilizacyjną, która jest następstwem przyspieszanego tempa pracy i życia przez postęp techniczny. O ile około pół wieku temu odmierzano je godzinami i minutami, to teraz odmierza się je ułamkami sekund. W miarę globalizacji, krótkowzroczność czasowa ogarnia coraz więcej ludzi z różnych kontynentów i staje się chorobą pandemiczną i zaraźliwą, na którą nie ma skutecznej szczepionki. Kto zachoruje, ten nie dba o swój dalszy los i przetrwanie i sam skazuje się na niechybne uśmiercenie. Z różnych względów, ale głównie ekonomicznych i doktrynalnych, nie uświadamia się mas o jej istnieniu i o zgubnych jej skutkach.
Przyczyny krótkowzroczności czasowej są natury obiektywnej i subiektywnej. Jedną z przyczyn obiektywnych jest dominujący w cywilizacji zachodniej sposób pojmowania czasu właściwy kulturze monochronicznej. Opiera się ona na liniowym modelu - przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wyznaczają następstwo („strzałkę czasu") i są ostro oddzielone od siebie. Natomiast u podstaw kultury polichronicznej, która dominowała w epoce przedindustrialnej, leży sferyczny model czasu - przeszłość, teraźniejszość i przyszłość współistnieją i zachodzą na siebie.
Drugą przyczyną jest ideologia konsumpcjonizmu, która materializuje się we wzroście gospodarczym, osiąganym dzięki maksymalizacji wydajności pracy. Na trzecią przyczynę składają się koncepcje filozoficzne (ewentyzmu, prezentywizmu i recentywizmu), które kształtują stosunek do teraźniejszości zgodnie z imperatywem Carpe diem!
Chwytaj dzień
Według tych koncepcji tylko teraźniejszość istnieje faktycznie, bo doświadcza się jej sensorycznie. Tworzy ją mnogość chwil („recensów" lub „zdarzeń", trwających od ułamków sekundy do milionów lat), w której „zanurzony" jest człowiek. Nie ma go już w przeszłości, a w przyszłości jeszcze go nie ma. A więc, jeśli istnieje, to tylko teraz. W związku z tym zaczęliśmy żyć w świecie struktur chwilowych, gdzie zajmowanie się problemami z zamierzchłej przeszłości i dalekiej przyszłości traci sens, gdyż jest bezużyteczne. Dlatego powinno się zajmować sprawami aktualnymi, chwilowymi, troszczyć się o „teraz" i być zdolnym do przystosowywania się do każdorazowo aktualnego środowiska i do natychmiastowego podejmowania stosownych decyzji.
Z tego względu, charakterystycznym zjawiskiem naszych czasów jest „ucieczka w teraźniejszość".
We współczesnym, szybko zmieniającym się świecie rządzi „zasada tymczasowości", która wynika wprost z „zasady przyspieszania", bowiem ekstremalne przyspieszanie wywołuje coraz szybsze zmiany, które w granicznym przypadku są ekstremalnie krótkotrwałe. Przyczyn subiektywnych upatruje się m. in. w tym, że ludzie szukają ratunku przed zagrożeniami, jakie czekają ich w coraz bliższej przyszłości, w zajmowaniu się wyłącznie sprawami dnia dzisiejszego. Przypomina to przysłowiowe chowanie głowy w piasek. Człowiek współczesny, ustawicznie śpiesząc się i przyspieszając tempo swego życia, dokonuje swoistego gwałtu na czasie fizykalnym (zegarowym), który upływa jednostajnie. Stale jest czymś zajęty, albo pracą zarobkową, albo czymś innym. Nigdy nie ma na nic czasu i dlatego musi żyć chwilą bieżącą. Dlatego najbardziej ceni sobie teraźniejszość. Coraz większy pośpiech pozostawia mu coraz mniej czasu, nawet na zajmowanie się sprawami, które musi załatwiać na bieżąco, jeśli chce przeżyć.
Ludzie uciekają w teraźniejszość także dlatego, że w coraz bardziej chaotycznej i turbulentnej rzeczywistości społecznej przyszłe wydarzenia i zachowania są coraz mniej przewidywalne i coraz bardziej wzrasta ryzyko przeżycia wynikające z ogromu różnych zagrożeń dla zdrowia i życia. Uświadomienie sobie tego sprawia, że starają się maksymalnie wykorzystać każdą chwilę bieżącą, bo nie wiedzą, co może ich spotkać w następnej. A zatem, naprawdę warto interesować się i troszczyć o chwilę obecną i o to, co znajduje się w jej „wnętrzu" i najbliższym otoczeniu, co w „tu i teraz”. Skoro tak, to tracą naturalny instynkt myślenia prospektywnego, właściwy wszystkim istotom żywym. Dlatego koncentrują się na kreowaniu teraźniejszości - na jak najlepsze urządzanie się w niej i przeżywanie wszystkiego już dziś, nie odkładając niczego na później, bo jutra mogą już nie doczekać.
Homo ludens
Typowymi „konikami polnymi" są ludzie zabawowi z gatunku Homo ludens i „uczuleni na pracę". Jest to specyficzny rodzaj alergii, kiedy czynnikiem wywołującym ją jest nie tylko realna praca, ale samo słowo „praca", a nawet myśl o niej. Uciekają oni od pracy zarobkowej, jak od zarazy. Należą do nich ergofoby, abnegaci, niebieskie ptaki, obiboki, darmozjady itp. Nie obchodzi ich robienie zapasów materialnych, w szczególności żywnościowych, ani finansowych na „czarną godzinę", która może zaistnieć w każdej chwili w coraz bardziej ryzykownym świecie teraźniejszym, pełnym potencjalnych katastrof, kataklizmów, pandemii, wojen itp. Nie dbają o swoje bezpieczeństwo finansowe w postaci renty, emerytury lub pieniędzy przechowywanych w skrytkach czy banku. Cechą gatunkową „koników polnych" jest życie na cudzy koszt, tj. na koszt „mrówek". I to nie byle jakie życie, lecz „godne", czyli dostatnie.
Najlepiej żyje się im w państwach opiekuńczych, które zapewniają minimum socjalne i różne zasiłki, dzięki czemu można przetrwać nie pracując. A jeśli mieszkają w innych krajach, gdzie trzeba ciężko pracować na swoje utrzymanie, to uciekają z nich tam, gdzie mają zagwarantowane dobre życie bez podejmowania pracy zarobkowej. Wielu takich osobników znajduje się wśród teraźniejszych migrantów z krajów Afryki i Azji. Nie są oni mile widziani przez tubylców i psują opinię innym migrantom. W ten sposób przyczyniają się do narastania ksenofobii, napięć i konfliktów społecznych.
Na przykład w Niemczech, według Centralnego Rejestru Cudzoziemców (AZR) na koniec 2020 r. na 11 432 460 obcokrajowców było 271 805 Afgańczyków, z których pracę zarobkową podjęło 58% oraz 818 000 Syryjczyków, z których 63% zatrudniło się. Pozostali albo nie mają odpowiednich kwalifikacji, albo są „konikami polnymi", którzy nie chcą pracować, mimo że są dobrze wykształceni, młodzi (18 - 25 lat), zdrowi i silni.(„Wie viele Flüchtlinge haben Arbeit? Wie viele nicht?” <Ilu uciekinierów ma pracę? Ilu nie ma?>,Medien Dienst, 21.04.2021).
A niektórzy są tak bezczelni, że pracują, ale woleliby być bezrobotnymi, bo mieliby większe dochody i więcej wolnego czasu.
Wśród listów skierowanych do Niemieckiego Urzędu Pracy znalazłem w Internecie taki: „Cześć, Mam pytanie. Pracuję, otrzymuję prawie 2000 euro pensji. Żona dostaje zasiłek rodzinny na 2 dzieci (740 euro) i zasiłek mieszkaniowy w wysokości 80 euro. Rozważam zarejestrowanie się jako bezrobotny, ponieważ uważam, że byłoby mi lepiej finansowo i oczywiście miałbym dużo więcej wolnego czasu. Czy możecie wyliczyć, ile dostałbym, gdybym nie pracował (dzieci mają poniżej 6 lat)?"
Odpowiedź: „Nie do wiary, żeby zadać takie pytanie! Nie rozumiem, że w ogóle nie masz odrobiny dumy i wstydu. Gdyby wszyscy tak postępowali, nie byłoby pomocy dla osób, które naprawdę jej potrzebują od dłuższego czasu. Niesamowite, że coś takiego jest możliwe! Brak mi słów. Że możesz mieć mniej pieniędzy, kiedy pracujesz? Tak wychowuje się społeczeństwo, które już nie chce chodzić do pracy. Co się stało z pracowitością i dumą ludzi?"
Dresiarstwo
W Polsce też jest mnóstwo „koników polnych" żerujących na pracowitych „mrówkach", na razie mniej niż w Niemczech. Najwięcej jest ich wśród tzw. marginesu społecznego, co jest nawet zrozumiałe, i rozwydrzonych roszczeniowców, ale też, co dziwne, wśród artystów - celebrytów. Jakiejś znanej aktorce lub piosenkarce, dotkniętej krótkowzrocznością temporalną, nie chciało się opłacać składek na ubezpieczenie emerytalne, a teraz lamentuje, że nie ma za co żyć. I wcale nie wstydzi się tego!
Specyficzną, dość liczną i ekstrawagancką grupę „koników polnych" stanowią tzw. dresiarze (blogersi, sebki itp.). Charakteryzuje ich chorobliwa awersja do uczciwej pracy zarobkowej, brak poszanowania dla zasad i norm współżycia społecznego, objawiający się m. in. używaniem ordynarnego języka pełnego wulgaryzmów, akceptacja przemocy, wandalizm, bandytyzm i przestępczość dla zaspokajania swoich wygórowanych potrzeb.
Jedni naśladują ich jak idolów, a inni (znaczna większość) mają o nich jak najgorsze zdanie. „Jedno słowo „dres" i wszystko jasne. Tak jasne, jak fenomenalnie dał temu wyraz raper Ten Typ Mes w „Trzeba było zostać dresiarzem"(Sylwia Czubkowska, „Jaka grupa ma w Polsce najgorszą opinię? To ani Żydzi, ani geje. Dresiarze”, Dziennik.pl, 25.12.2016):
„Dres to plemię, a nie strój na nogach/ Czapki najka, białe skary, srebrne nadgarstki kocham/Trze’a było zostać dresiarzem/Mieć żonę Dagmarę i synka Sebka/Trze’a było zostać cwaniakiem, z prawem na bakier/ Lecz za słaby łeb mam/Trze’a było dusić w zarodku/Całą wrażliwość już od początku/ Sprawdzać, czy chomik na siatce/Puszczony z okna będzie latawcem/Secundo - Patriota?/ Jasne, ale od fundo-wania miałbym państwo/ Kminisz? Grunt to znać swoje prawa do okrągłych sum/ Do cholery, tak kombinuj, by nie mogli wcisnąć undo!/ Sebek? jeszcze bobo, a już takie sprytne/ Dorobimy mu siostrzyczkę, na niej też coś przytnę/Jak nie tu, to w Anglii/J…ać to, fuck that".
Podważanie fundamentów etyki
Stosunek „mrówek" do „koników polnych" nie jest jednoznaczny. Jedne traktują ich jak wyrzutków społeczeństwa, (patologię społeczną), nienawidzą ich, wcale nie chcą im pomagać i chętnie by się ich pozbyli. Drugie ulegają grze na emocjach (empatii) przez różnych manipulantów, oraz ideologii źle pojmowanego solidaryzmu społecznego. Solidaryzm polityczny, religijny, narodowy zawodowy itd. każe traktować wszystkich równo i pomagać w potrzebie. Ale dyskusyjne jest pojmowanie równości i pomocy.
Czy człowiek prawy ma równać się z przestępcą, spokojny z bandytą, pracujący z leniem itd.? Nie, bo równać wolno tylko „podobne z podobnym", jak słusznie twierdził Arystoteles. Inaczej, równość wymaga zniesienia granic między dobrem a złem. A to podkopałoby fundament etyki i spowodowałoby utratę przez nią sensu.
Co do pomocy są dwie kwestie: czy pomoc ma polegać na wyręczaniu kogoś (pracowaniu za lenia) i czy każdemu powinno się pomagać? Ludziom zdrowym i zdolnym do pracy nie należy „pomagać" przez „wyręczanie ich". Pomagać należy tylko tym, którzy są bezradni lub niesprawni i wykorzystują tę pomoc we właściwy sposób. (Np. nie powinno się dawać pijakowi, albo ćpunowi pieniędzy, które wyda na zakup wódki lub narkotyku.) W takim razie w imię dobrze pojmowanego solidaryzmu społecznego „mrówka" nie powinna pracować za „konika polnego". Natomiast „koniki polne" mają raczej jednoznaczny stosunek do „mrówek": maksymalnie je wykorzystać wykorzystując ich litość, naiwność i głupotę i nie dając im niczego w zamian.
Najgorsze jest to, że państwa demokratyczne, zwłaszcza wyżej rozwinięte i bogate, przekształcają się coraz bardziej w państwa socjalne (opiekuńcze) i propagują ideologię źle rozumianego solidaryzmu społecznego. Dzieje się tak dlatego, że rządzący nimi politycy chcą jak najdłużej sprawować władzę (żadna świnia nie oderwie dobrowolnie ryja od pełnego koryta) i chcą być populistami za wszelką cenę, niestety, nie na swój koszt, lecz „mrówek". Są tak krótkowzroczni temporalni, że nie uświadamiają sobie, jak, kierując się egoizmem i żądzą władzy, na dłuższą metę szkodzą społeczeństwu i sobie, ponieważ kręcą bicz na siebie.
Populistyczne rządy będą coraz bardziej hołubić „koników polnych", których liczba będzie szybko wzrastać. Przecież każdy chciałby nie pracować i „godnie" żyć na koszt państwa, a faktycznie podatników („mrówek"). Prowadzą one efektywną hodowlę „koników polnych", by dzięki nim zyskać przewagę głosów w wyborach. Zamiast skupić się na dobrym zarządzaniu państwem, zajmują się wypasem i dopieszczaniem „koników polnych". Tym samym przyczyniają się do zaostrzania napięcia między tymi dwoma rodzajami owadów aż do granic wytrzymałości „mrówek". Nie baczą na to, że w końcu te dobroduszne „mrówki" zmądrzeją, upodobnią się do „koników polnych" i przestaną pracować po to, by żywić pasożytów. Co się wtedy stanie, łatwo się domyślić.
Na dodatek, wraz ze wzrostem liczby ludzi korzystających z coraz wyższych zasiłków socjalnych, rośnie armia roszczeniowców, także wśród mądrzejszych „mrówek". Będą oni mieć coraz większe żądania – „daj komuś palec, a on weźmie całą rękę" - którym coraz trudniej będą mogły sprostać populistyczne rządy. A mimo to będą im ulegać, dopóki się da.
O uległości naszego rządu wobec roszczeniowców świadczy permanentne podwyższanie płac i emerytur minimalnych dzięki zadłużaniu się państwa ponad miarę i na koszt podatników, którzy będą musieli te długi spłacić. Korzystają z tego „koniki polne", którym nie chciało się zapracować sobie na emeryturę. Tracą „mrówki", które harowały całe życie, by w końcu dostawać tyle, co obiboki.
Jak wielkie rodzi to poczucie niesprawiedliwości społecznej i jak odbije się na wynikach wyborów? Krótkowzroczni politycy nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie.
A poza tym, jest to działanie antywychowawcze. Po co młodzi mają długo pracować, jeśli i tak za kilka lat dostaną prawie tak wysokie emerytury, jak długoletni pracownicy? Poza tym, ciągle uleganie coraz większym żądaniom płacowym roszczeniowców - przedstawicieli różnych zawodów, ale przede wszystkim tych najważniejszych dla gospodarki i funkcjonowania państwa - nakręca coraz bardziej spiralę inflacji. To musi skończyć się źle dla tych rządów oraz społeczeństw i doprowadzić do upadku państw socjalnych i ideologii populizmu.
Wiesław Sztumski
(1) „Konik polny i mrówka"(La cigale et la fourmi)
Konik polny śpiewał całe lato. Zmartwił się bardzo, gdy nadeszła zima. Nie było nawet malej muszki czy robaczka. Poszedł błagać sąsiadkę mrówkę, by pożyczyła mu trochę ziarna, aby przetrwać do wiosny. Zapłacę ci, powiedział jej, kapitał i odsetki. Słowo honoru zwierzęcia! Mrówka nie lubiła pożyczać. (Była chciwa. To najmniejsza jej wada). „A co robiłeś podczas lata" - spytała. „Cale dni i noce śpiewałem”. „Śpiewałeś? Cieszę się. No cóż! To teraz tańcz". (tłum. własne)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 101
To proste zdanie przypisywane wielkiemu filozofowi greckiemu Sokratesowi (460 – 399 p.n.e.) powtarzane jest od wieków przy wielu okazjach. Ma ono bowiem głęboki sens. Nacisk położony jest na pierwszą jego część – wiedzę. Im więcej wiesz, tym więcej możesz mieć wątpliwości, tym bardziej zdajesz sobie sprawę z ograniczoności swojej wiedzy, widzisz jak wiele nie wiesz. Niewątpliwie wiedział o tym sam autor tej maksymy, gdyż ją stworzył.
A co możemy na ten temat powiedzieć dziś? Od czasu, gdy żył Sokrates, upłynęło prawie dwa i pół tysiąca lat i bardzo, bardzo wiele się zmieniło. Jako człowiek, który „liznął” w swoim życiu trochę wiedzy na temat techniki, zdaję sobie z tego sprawę. Większość najważniejszych wynalazków szczególnie w tej dziedzinie powstała w ciągu ostatnich dwustu, a nawet stu lat. Powstały narzędzia, którymi posługujemy się na co dzień. Silnik spalinowy, samochód, kolej, elektryczność i wszystko z nią związane, komputer, Internet i wiele, wiele innych. Bez nich już nie potrafilibyśmy żyć, dawać sobie radę. To zaledwie narzędzia. Rozwinęła się ponadto nauka, także ta dotycząca naszej egzystencji nie tylko tu na Ziemi, ale także szerzej i głębiej w kosmosie.
Myśląc o rozwoju nauki, mam również na myśli „królową nauk” -matematykę, a w niej taką jej część, która nazwana jest rachunkiem prawdopodobieństwa. Dlaczego przywołuję tu rachunek prawdopodobieństwa, chociaż muszę przyznać, że w czasie studiów nie przepadałem za nim i niezbyt dbałem o lepszą znajomość tego działu? Odpowiadam. Dlatego że podstawowe pryncypia tego działu mają bliski związek ze sprawami ogólnie uznawanymi przez nas za ostateczne.
Zawsze, gdy myślę o prawdopodobieństwie, przypomina mi się moment losowania w czasie meczów piłkarskich. Kapitanowie drużyn wybierają orła lub reszkę, a sędzia rzuca monetę. Wygrywający wybiera boisko, a przeciwnik będzie rozpoczynał grę. Ten rytuał losowania powstał dlatego, że wynik rzutu monetą uznawany jest za dwojaki: albo orzeł, albo reszka. Wyniki inne wyklucza się. Milcząco zakłada się, że prawdopodobieństwa wyniku orzeł czy reszka są jednakowe i wynoszą 1/2. Innych zdarzeń nie przewiduje się. Czy rzeczywiście tak jest? Nie do końca.
Zdarzenia, że moneta może stanąć na kancie teoretycznie wykluczyć nie można. W takim razie powinniśmy zdarzeniu temu przypisać określoną liczbowo wartość prawdopodobieństwa. Czy są to już wszystkie możliwe zdarzenia przy rzucie monetą? Tym, którzy tak uważają, chcę przypomnieć, że moneta może jeszcze nie spaść.
Gdyby mecz rozgrywany był np. na stacji kosmicznej (mamy już takową), moneta nie spadłaby. Przypominam, że w któreś z reklam telewizyjnych mecz odbywa się na księżycu. Takie zdarzenie więc również jest możliwe i ma określone liczbowo prawdopodobieństwo. Nie szkodzi, że wtedy należałoby opracować nowe przepisy futbolu. Nasz selekcjoner wszech czasów Kazimierz Górski mawiał, że „piłka jest okrągła, bramki są dwie” i wszystko jest możliwe. Mecz w kosmosie również.
Te dywagacje, a właściwie częściowo manipulacje są po to, by wykazać, jak złudne może być przypisywanie jakiemuś zdarzeniu zerowego prawdopodobieństwa. Mój profesor od matematyki śp. Witold Pogorzelski mawiał: „proszę panów z zerem i nieskończonością proszę się nie spoufalać”.
Powróćmy jeszcze na moment do wspomnianych wyżej pryncypiów rachunku prawdopodobieństwa. O ile pamiętam, jedna z nich głosi, że zdarzenie, które ma prawdopodobieństwo niezerowe, na pewno zajdzie. Prędzej czy później, ale wydarzy się. Stąd wniosek, że jeżeli zdarzenie zaszło, to jego prawdopodobieństwo nie mogło być zerowe. To jednocześnie dowód i test na zdarzenie o niezerowym prawdopodobieństwie. Ono się wydarzyło, zaszło.
Od pewnego czasu oglądam w telewizji programy na kanale Nauka. Coraz częściej mi się to zdarza. Wolę tam emitowane programy niż pyskówki polityków w ich tzw. dyskusjach. Któregoś dnia nobliwie i naukowo wyglądający pan tłumaczył widzom, jak powstał nasz wszechświat. Zgodnie z obecnie obowiązującym naukowym poglądem, miało miejsce zdarzenie o nazwie Big Bang (Wielki Wybuch). W czasie tego zdarzenia powstało to, co rozumiemy pod nazwą czasoprzestrzeń, a ponadto powstała zawarta w niej cała materia. Nie bardzo wiadomo - tak powiedział ten pan - co było przedtem.
To, z czym mamy teraz do czynienia, to wynik przebogatej samoorganizacji materii. Nie będę wymieniał nazw jej składników, bo w większości nie potrafię, a nawet ich nie znam. Ja sam i ewentualni czytelnicy tych słów również należą do tych wytworów. Ten pan podał nawet czas, kiedy to zdarzenie miało miejsce. Kilkanaście miliardów lat temu, ale to ma już mniejsze znaczenie.
Należę do fanów powieści Henryka Sienkiewicza i wierzę, że Imć Pan Onufry Zagłoba jest postacią historyczną, że takowy szlachcic swego czasu w Rzeczpospolitej żył. Dzięki zabiegom z „oleum” był to człowiek o niezwykłej fantazji i pomysłowości. Niemniej nie posądzam go o to, by wymyślił to, co zupełnie poważnie w tej telewizyjnej audycji przekazywał nam ów uczony pan. Sam oczywiście wierzę autorom tych teorii. Zakładam, że wnioskują to na podstawie poważnych przesłanek i poznanych zjawisk. Gdyby jednak zapytał mnie ktoś o prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jak BB, miałbym poważny kłopot do zaliczenia go do możliwych, o niezerowym prawdopodobieństwie. Przecież jednak to zdarzenie zaszło. Przynajmniej poważnie twierdził tak ów naukowiec. Jeżeli to zdarzenie zaszło, to jego prawdopodobieństwo, zgodnie z przywołanym kanonem, nie może być zerowe.
Dawno temu na wsi, gdy byłem mały, w czasie wojny nie tylko nie było telewizji i radia, ale nawet książeczek dla dzieci. Słuchaliśmy wówczas opowiadanych nam bajek. Zaciekawieni zawsze pytaliśmy: i co było dalej? Teraz też ciekawi nas, co będzie dalej z tak powstałą czasoprzestrzenią, materią i jej odmianami, a przede wszystkim przyrodą i w związku z tym z nami?
Odpowiedź jest mało ciekawa. W większości poglądów sprowadza się do wyczerpania dostępnej w materii wszechświata energii i przejście jej (tj. materii) do tzw. śmierci termicznej. Ten stan ma charakteryzować się temperaturą bliską, a nawet równą zeru w bezwzględnej skali Kelvina, bliską zeru średnią gęstością (rozprasza się ona w coraz rozleglejszej przestrzeni) i specyficznym jej stanem zwanym kondensatem Bosego - Einsteina. Na dodatek stan taki ma trwać nieprzerwanie. Oczywiście nie ma mowy, by w tych warunkach istniało życie. Nie wiem, jak taki stan wszechświata można by nazwać. Mnie przychodzi na myśl nazwa: Nicość.
Nie wiem jak Państwo, ale ja w tym widzę coś bezmiernie beznadziejnego. Nasze istnienie, nasze starania, praca, wysiłki nie mają sensu. Wszystko inne też sensu nie ma. Czego byśmy nie zrobili, jak byśmy nie zmienili naszego otoczenia, naszej planety i jeszcze dalej kosmosu, ma to zaledwie znaczenie lokalne, a w odniesieniu do czasu istnienia wszechświata - chwilowe. Koniec końców przejdziemy (przejdzie wszechświat) w stan termicznej śmierci, a materia w kondensat Bosego – Einsteina. Z mojego punktu widzenia, czuję się tak, jak powinna się czuć muszka owocówka, gdyby dysponowała inteligencją i tak jak my rozumowała. Zresztą bardzo mało różnimy się od muszki owocówki, tylko nieco dłuższym czasem tu przebywania.
Pozwólcie Państwo, że się otrząsnę z tego przygnębienia i mimo braku doświadczeń z oleum Onufrego Zagłoby, pofantazjuję. Postaram się przy tym zachować kanony znanego rachunku i zbyt nie odbiegać od znanego mi obecnego stanu wiedzy o wszechświecie. Przyjmujemy, że Big Bang zaistniał. Narodziła się czasoprzestrzeń i powstała materia. Materia przekształca się i na dodatek może coś interesującego, czego dziś jeszcze nie wiemy, wytworzy. To nie jest nawet już takie ważne. Ważniejsze, że istnieje niezerowe prawdopodobieństwo zajścia zdarzenia znanego nam pod nazwą BB – Wielki Wybuch.
Nigdzie nie jest powiedziane, że zdarzenia o nawet najmniejszym, niezerowym prawdopodobieństwie zdarzają się tylko raz. Jeżeli tak, to BB może zajść dwa lub jeszcze więcej razy. Na własne uszy słyszałem, że nie wiadomo, co było przed BB. A może był to stan nazwany nieskromnie przeze mnie Nicością? Pójdę dalej i zapytam: skąd mamy pewność, że znany nam Wielki Wybuch był pierwszy? Przypominam sobie, że wytworzona przez A. Einsteina tzw. teoria wszystkiego dopuszczała istnienie wszechświatów równoległych. Jeżeli w tym rozumowaniu brak zasadniczych sprzeczności, to istnienie kolejnych BB byłoby możliwe. Wtedy realizowałby się okresowy charakter rozwoju tego, co nazywamy wszechświatem, a właściwie kolejnymi jego realizacjami.
No dobrze. Już przestaję. Wszystkim tym, którzy pukają się w czoło, a szczególnie tym, którzy mnie znają przyznaję rację. Z drugiej strony, mamy demokrację. Wielu innym wolno, to mnie też. Często słyszę na proste tematy takie brednie, (w które jakoby wierzono), że nie liczą się moje drobne fantazjowania na temat kosmosu. Mówiąc jednak poważnie, wydaje się, że maksyma Sokratesa: „wiem, że nic nie wiem” jest nadal w pełni aktualna.
Zdzisław Jankiewicz
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 6389
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 303
Najwięcej komórek należących do systemu immunologicznego organizmu broni dostępu do mózgu przed intruzami. To bardzo dobrze, ale nie w przypadku mózgu głupka.
Wraz z postępem medycyny rośnie liczba chorób oraz pacjentów i drożeją badania, usługi medyczne i leczenie.
Im bardziej się obmacujesz, tym więcej chorujesz.
Wielochorobowość bierze się między innymi z coraz częstszych i dokładniejszych pomiarów parametrów organizmu.
Człowiek jest największym wrogiem swego organizmu, ponieważ stale nadużywa jego możliwości.