Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 698
Prawda jest naszym największym skarbem, musimy ją oszczędzać.
Mark Twain
A world without lies would be a terrible world,
A world without lies would be a world without fiction.
Ricky Gervais (1)
Kilka zdań o kłamstwie
Kłamstwo stało się signum temporis teraźniejszej rzeczywistości społecznej. Prawie wszyscy, wszędzie i przy każdej okazji kłamią bez specjalnej potrzeby i żenady, odruchowo, jakby to weszło ludziom w krew. Może dlatego, że we współczesnym pogmatwanym i niebezpiecznym świecie kłamstwo okazało się skutecznym orężem w walce o przetrwanie, w rywalizacji o władzę i karierę, a także w konkurencji biznesowej. „Kłamię, więc jestem”. „Kłam, by przeżyć", „Kłam, by się wzbogacić" - to powszechne imperatywy.
W opinii publicznej najczęściej łżą politycy, biznesmeni i prawnicy, ale też osoby darzone od dawna najwyższym zaufaniem i uchodzące za autorytety. Ich wypowiedzi drukowane, albo face to face, okazują się oszukańcze i mijające się z prawdą. Wskutek tego przepoczwarczyli się oni z osób najwyższego zaufania w osoby najniższego zaufania społecznego.
Posługiwanie się kłamstwem nie wymaga wielkiego wysiłku. Wystarczy trudne myślenie logiczne zastąpić łatwym „rzępoleniem umysłowym”. Im wyższą zajmuje się pozycję społeczną i większą posiada się władzę, tym bardziej i częściej kłamie się. Liczba kłamstw wzrosła wraz z doskonaleniem sposobów i środków okłamywania do tego stopnia, że żyjemy już w „cywilizacji kłamstwa”.
Kłamstwo jest świadomym i celowym głoszeniem fałszu w celu osiągnięcia z góry określonych korzyści. Kłamanie polega na przekazywaniu nieprawdziwych lub zdeformowanych informacji w formie fonicznej za pomocą mowy i utworów muzycznych oraz ikonicznej za pomocą znaków, pisma, obrazów i mowy ciała.
Szerzeniu się kłamstw i kształtowaniu zakłamanego społeczeństwa sprzyja osłabienie norm obyczajowych, zacieranie granic między wartościami i antywartościami, wzrost korzystania z relatywizmu semantycznego i polisemii języka w komunikacji społecznej oraz dużo większa promocja kłamstw niż prawd. Fałszywe wiadomości rozprzestrzeniają się szybciej i dalej niż prawdziwe. „Kłamstwo obiegnie połowę świata zanim prawda zdąży włożyć buty.”
Teraz kto chce, ten może łatwo, skutecznie, nieodpowiedzialnie i w zasadzie bezkarnie okłamywać kogo chce, kiedy i ile razy.
Komunikacja społeczna jako gra
Gra jest sytuacją konfliktową, w której rywalizują ze sobą konkurujący gracze. Graczem jest uczestnik gry - osoba, grupa lub organizacja. Strategia to kompletny plan działania gracza, w którym uwzględnia on wszystkie możliwe sytuacje w grze i swój potencjał, tj. zasób środków, jakie ma do dyspozycji oraz swoje kompetencje. Każdy gracz wybiera taką strategię postępowania, jaka - jego zdaniem - zapewni mu zwycięstwo w grze.
W komunikacji społecznej, przede wszystkim na płaszczyźnie politycznej i biznesowej, toczą się gry pomiędzy rywalizującymi podmiotami o to, kto zwycięży w walce o najskuteczniejszy przekaz swoich komunikatów do adresatów, kto najlepiej przekona ich do swoich racji i zyska ich przychylność, uznanie lub poparcie. Z takimi grami ma się do czynienia na przykład w dyskusjach telewizyjnych z politykami i reprezentantami władzy państwowej, w ich rozmowach z obywatelami podczas kampanii wyborczej, w polemikach parlamentarnych itp.
Dawniej obowiązywały w nich zasady logiki i prawdomówności. Kto plótł androny, albo kłamał, był z góry skazany na przegraną i zdyskwalifikowany oraz nie miał prawa do uczestnictwa w dalszej grze. (Podobnie jest w kasynach gry. Gdy kogoś przyłapią na oszustwie, ten jest napiętnowany i nie ma tam już więcej wstępu. Bywalców kasyn obowiązuje etyka, zgodnie z którą oszustwo jest naganne i nie przystoi graczom).
Z jednej strony, dawniejsi politycy byli w większości ludźmi przyzwoitymi, honorowymi, uczciwymi i dobrze wyedukowanymi. Znali reguły erystyki, czyli „kunsztu prowadzenia sporu”, obowiązujące w dyskusjach i przestrzegali ich.(2)
A z drugiej strony, ich słuchacze, uczestnicy spotkań i adwersarze, byli wyczuleni na sens wypowiedzi i prawdomówność. To dopingowało polityków, ponieważ musieli liczyć się z tym, że ktoś przyłapie ich na alogicznej lub kłamliwej wypowiedzi i zostaną wyeliminowani z dalszej gry.
Teraz, w „świecie odwróconym”, to się radykalnie zmieniło. W wielu krajach politycy legitymują się dyplomami nie najlepszych uczelni, albo nie mają ich wcale. Wątpię, by przeczytali jakiś podręcznik logiki lub erystyki. Nikt ich nie uczy umiejętności prowadzenia debaty politycznej. Mogliby wprawdzie sięgnąć do książek, w których znaleźliby sprawdzone zasady retoryki czy erystyki i mogliby je wykorzystać, ale są zbyt leniwi i nie czują takiej potrzeby. Dlatego ich komunikaty są przeważnie bezsensowne, bełkotliwe, wewnętrznie sprzeczne i kłamliwe.
Odbiorcy też nie są lepsi, ponieważ powszechne ogłupianie mas przyniosło zamierzone efekty. A kłamstwa i oszustwa stały się istną plagą i spowszedniały tak dalece, że mało kto przejmuje się nimi. Masy naśladują władców - co przystoi im, to i nam. W związku z tym ludzie zaczęli, jak politycy, prześcigać się w kłamstwach, które stały się fundamentem i warunkiem koniecznym do egzystencji.(3) Toteż kłamstwa nie należy wstydzić się. Wręcz przeciwnie, można się nim chwalić, bo należy do dobrego tonu i zapewnia powodzenie, karierę i bogactwo. Ma się społeczne przyzwolenie na ekshibicjonizm kłamstwa.
Życie codzienne jest pełne kłamstw splatających się w sieci, w które ludzie wpadają, chcąc nie chcąc. Okłamuje się partnerów, zwierzchników, współpracowników, przyjaciół, bliskich i samych siebie. (Aż osiemdziesiąt procent kłamców stanowią samookłamywacze). A robienie kariery i wspinanie się na wyższe pozycje społeczne wymaga wielu kłamstw. Przyszło nam żyć w przestrzeni kłamstw, uznawanej za naturalną, gdzie prawdy są punktami osobliwymi traktowanymi jak coś dziwnego.
Reliktowa prawdomówność
Wkrótce człowiek prawdomówny stanie się reliktem i będzie się go wytykać palcami jak nienormalnego. Dlatego to, że przywódcy państw są notorycznymi kłamcami i że kłamcami staje się coraz więcej osób nie budzi większych emocji, ponieważ żyje się w czasach „nowej normalności", kiedy zaciera się granica między kłamstwem a prawdą, i w świecie półprawd lub półkłamstw.
Słusznie stwierdził Marek Migalski, że „Polityk musi być kłamcą.”(4) Tylko wówczas podoba się ludziom, którzy lubią wysłuchiwać pięknych bajek dla dorosłych i marzyć o lepszym świecie i życiu, o tym, czego brakuje im w świecie rzeczywistym.
Jedni wielcy politycy kłamią notorycznie, ponieważ kłamstwo leży w ich naturze. Mają kłamstwo zakodowane w genach. Wprawdzie nikt nie rodzi się kłamcą, ale niektórzy rzeczywiście genetycznie dziedziczą pewną bazę, która sprzyja kłamstwu.(5)
Drudzy kłamią bezwiednie, raczej z przyzwyczajenia, a inni - z premedytacją. Szczwani politycy kłamią bezczelnie i po chamsku, uciekając się do oszczerstw i inwektyw. Kłamią w celu zdezorientowania słuchaczy, by w gąszczu swych wypowiedzi nie dało się odróżniać, kiedy kłamią, a kiedy czasami mówią prawdę. Chodzi o to, by utrudnić ludziom jednoznaczne zdefiniowanie danego polityka, czy jest on prawdomównym, czy kłamcą.
W ocenie polityka ludzie kierują się względami merytorycznymi, emocjonalnymi i przekonaniami. Najgorzej, gdy przekonaniami, ponieważ, jeśli ktoś jest przekonany o czymś, to nic nie jest w stanie zmienić tego, albowiem, jak stwierdził Mark Twain, „Prawda nie ma żadnej możliwości obrony przed głupcem zdeterminowanym, by uwierzyć w kłamstwo”. Statystycznie jedna połowa ludzi oceni go negatywnie jako kłamcę, a druga - pozytywnie jako uczciwego. W taki sposób może zyskać pięćdziesiąt procent poparcia, a to jest bardzo dużo, jak na polityka. Na tym właśnie polega jego gra kłamstwem. Polega ona na stwarzaniu pozorów, za którymi skrzętnie skrywa swoje prawdziwe oblicze nikczemnika.
A w ogóle politycy kłamią bezkarnie, ponieważ nie obowiązuje ich żaden kodeks etyczny, na podstawie którego musieliby publicznie prostować swoje kłamliwe wypowiedzi i przepraszać za nie.(6)
Najwięksi kłamcy i najbardziej zakłamane kraje
Według „The Top Tens” (7) największymi kłamcami są: Narendra Modi (8), Donald Trump,(9) George W. Bush, Dick Cheney,(10) Nancy Pelosi, (11) Joe Biden, (12) Hillary Clinton, (13) Bill Clinton, (14) Richard Nixon, Nigel Farage (15) i Silvio Berlusconi.(16)
Jest to jeden z wielu rankingów, jakie można znaleźć w Internecie, ale te nazwiska powtarzają się w pozostałych. Ta lista kłamców nie jest kompletna. Należałoby ją wzbogacić nazwiskami wielu najbardziej kłamliwych polityków w poszczególnych państwach, ale byłaby zbyt długa.
Również u nas nie brakuje ich wśród liderów i osób wysoko postawionych. Prym wiedzie Mateusz Morawiecki.(17) Na dalszych miejscach uplasowali się Jarosław Kaczyński (18), Donald Tusk, Andrzej Duda, Antoni Macierewicz, o. Tadeusz Rydzyk, b. komendant policji Jarosław Szymczyk, wielu hierarchów kościoła katolickiego oraz cały gabinet premiera. (19)
Wyniki badań na temat czołowych polityków uznawanych za kłamców różnią się i bywają sprzeczne w zależności od tego, jaka instytucja robi badania - podległa władzy czy opozycji. Okazuje się, że ci, którzy tropią kłamców, sami są kłamcami. Jest to zjawisko paradoksalne. Raczej nie należy im ufać takim badaczom. Chyba bardziej wiarygodne są opinie wyrażane w rozmowach prywatnych, albo podczas publicznych dyskusji oraz zamieszczane na portalach społecznościowych, twitterach itp.
Nagminnie kłamią nie tylko znani politycy, ale również cale społeczeństwa. Na podstawie badania uczciwości, a więc a contrario nieuczciwości i zakłamania, w poszczególnych krajach świata sporządzono w 2021 r. następujący ranking krajów uczciwych: Finlandia, Kanada, Dania, Szwecja, Niemcy, Szwajcaria, Norwegia, Holandia, Belgia, Nowa Zelandia, Wielka Brytania, Australia, Austria, Luksemburg , Irlandia, Francja, USA (20), Japonia, Hiszpania, Portugalia, Włochy, .Korea Płd., Łotwa, Singapur, Polska, Czechy, Estonia, Słowacja, Grecja, Węgry, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Chorwacja, Litwa, Izrael, Słowenia. Ukraina (21), Rumunia, Malezja, Bułgaria, Katar, Jordania, Tajlandia, Turcja, Chile, Chiny, Kostaryka, Serbia, Egipt, Wietnam, Maroko, Tunis, Urugwaj, Azerbajdżan, Peru, Bahrajn, Dominikana, Argentyna, Oman, Indonezja, Filipiny, Panama, Uzbekistan, Kazachstan, Bangladesz, Gwatemala, Kambodża, Paragwaj Ekwador, Liban, Rosja, Indie, Myanmar, Algeria, Kamerun, Białoruś, Brazylia, Kenia, Republika Płd. Afryki, Iran, Gana, Zambia, Kolumbia i Meksyk. (22)
We wszystkich krajach wzrasta zakłamanie w różnych formach: hipokryzji, oszustw, wprowadzania w błąd, konfabulacji, wypaczania historii itp. Jeśli to zjawisko będzie nasilać się, to dojdzie do kompletnej dezintegracji społeczeństw w poszczególnych krajach, a w konsekwencji do rozpadu społeczeństwa światowego. Dlatego, że istotnym filarem, na którym wspiera się ład społeczny i trwałość więzi społecznych jest wzajemne zaufanie budowane na prawdzie. Ale to zaufanie zmniejsza się przekształca się w nieufność proporcjonalnie do tego, jak kłamstwo wypiera prawdę. Zakłamanie i nieufność prowadzą wprost do rozpadu więzi społecznych i tym samym do dekompozycji społeczeństwa. Trudno teraz wyobrazić sobie możliwy scenariusz życia w społeczeństwie w pełni zdezintegrowanym i zakłamanym.
Wiesław Sztumski
01.02. 2023
Przypisy
(1) Reżyser komedii „The Invention of Lying” (Było sobie kłamstwo) o świecie, w którym nikt nigdy nie kłamał, („Świat bez kłamstw byłby światem okropnym, świat bez kłamstw byłby światem bez fikcji”).
(2) Tadeuisz Kotarbiński, L’éristique – cas particulier de la théorie de la lutte, „Logic et Analyse”, 21-22, 1963
(3) Wiesław Sztumski, „Refleksja o cywilizacji zakłamania”, „Transformacje - Pismo Interdyscyplinarne”, 2010; 2) Wiesław Sztumski, W pajęczynie kłamstw, „Sprawy Nauki”, 4 /2019; 3) Wiesław Sztumski, Dlaczego bardziej ufa się kłamcom?, „Sprawy Nauki", 1/2022
(4) Marek Migalski: „Dobry polityk to dżentelmen i kłamca”, „Money.pl”, 29.07.2008
(5) Psycholog Tomasz Witkowski wyjaśnia, dlaczego kłamstwo jest potrzebne, „Rzeczpospolita. Plus minus”, 07.01.2017.
(6) Jan Hartman opublikował w 2013 r. projekt kodeksu etycznego polityka, ale nikt go nie wdrożył. Zainteresowani mogą poznać jego treść pod linkiem: https://hartman.blog.polityka.pl/2013/06/30/kodeks-etyczny-polityka/
(7) https://www.thetoptens.com/leaders/biggest-liars-politics. Dostęp: 19.01.2023
(8) Były premier Indii, którego cały życiorys jest wielkim kłamstwem. Największy kłamca w historii politycznej, typowany do nagrody Guinnessa.
(9) Notoryczny kłamca. Najzabawniejsza i najbardziej przerażająca jest konkluzja jego osobistego prawnika Johna Dowda, który próbował urządzić Trumpowi symulację przesłuchania przez Muellera, ale doszedł do wniosku, że Trump po prostu nie może zeznawać, bo nie jest w stanie nie kłamać. „I co mam mu powiedzieć? „Panie prezydencie, nie możesz zeznawać nawet, jeśli jesteś niewinny, bo nie potrafisz mówić prawdy?” Czy: „Nie możesz zeznawać, bo „jesteś pierdo…nym kłamcą.” (Bob Wodward, Strach. Trump w Białym Domu, Wyd. WAB, 2018)
(10) Nie bez powodu nazywają go „Dickiem” (kutasem).
(11) Amerykańska polityczka, liderka mniejszości w Izbie Reprezentantów.
(12) Jego doradcy piszą największe kłamstwa. Prawie każde słowo z jego ust to kłamstwo lub półprawda. Był kłamcą przez 40 lat. Nie mógłby powiedzieć prawdy, nawet gdyby była napisana dla niego na teleprompterze.
(13) Nie da się policzyć wszystkich kłamstw wypowiedzianych przez nią.
(14) Nie lepszy od jego żony.
(15) Brytyjski polityk, lider Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, poseł Parlamentu Europejskiego. Kłamie, aby żyć i żyje, aby kłamać.
(16) Włoski Sąd Najwyższy orzekł, że polityka, który nie spełnił obietnic wyborczych, można nazwać „kłamcą, hipokrytą i nikczemnikiem" (https://tvn24.pl/swiat/wlochy-sad-polityka-ktory-klamal-mozna-nazywac-klamca-ra804999-2350755; Dostęp: 22.01.2023
(17)„Powstały liczne strony internetowe prostujące kłamstwa premiera. Jego prawdomówność stała się tematem kabaretowych żartów. („Mateuszek kłamczuszek”). Premier konsekwentnie i jak do tej pory skutecznie stosuje zasadę: nie tłumacz się, nie przepraszaj. Tylko winni się tłumaczą. Tylko słabi przepraszają.” (Jakub Bierzyński, Morawiecki kłamie systemowo. Jak to możliwe, że uchodzi mu to bezkarnie?, „Newsweek Polska. 08. 2022)
(18) „Konfabuluje, wymyśla klechdy, nadinterpretuje – to częste komentarze po spotkaniach Jarosława Kaczyńskiego z wyborcami. Ale eksperci uczulają: prezes PiS „głosi słowo", by „jego uczniowie" przekazywali je dalej. Jak podkreślają, trwa stwarzanie elektoratu: ważne jest to, by poszli do sąsiadów, znajomych, dalszej rodziny i nawrócili tych, którzy być może zwątpili. A kłamstwo ma im pomóc, bo jest łatwo przyswajalne.” („Konkret 24”, 22.11.2022)
(19) Głównie z tego powodu przeciwnikami rządu jest około 40% Polaków.
(20) W 2021 r. przeciętny Amerykanin w USA kłamał cztery razy na dzień, jak wynika z ankiety CBS Minnesota. Teraz z pewnością kłamie więcej razy, bo zakłamanie szybko tam wzrasta. (Patrik Jonsson, Is US a nation of liars? Casey Anthony isn't the only one, “The Christian Science Monitor”, 19.07. 2011).
(21) Na Ukrainie na czele listy polityków kłamców i manipulatorów stała Julia Tymoszenko („Batkiwszczyna”). A po niej znaleźli się: Wadym Rabinowycz i Jurij Bojko z (frakcja Bloku Opozycyjnego”). Oleksandr Vilkul („Blok Opozycyjny”) i Ołeh Bereziuk („Samopomicz”). (Olena Shkarpova, Theory of Lying. First-ever Ranking of Populists and Liars in Ukrainian Politics from VoxUkraine (https://voxukraine.org//longreads/lie-theory/index-en.html Dostęp: 22.01.2023)
(22) The Most Transparent Nations, Ranked by Perception, CNN News (https://www.usnews.com/news/best-countries/most-transparent-countries?onepage. Dostęp: 31.01.2023)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 5954
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 3670
Dziwne, że w naszym kraju (choć nie tylko) poprawa funkcjonowania szkolnictwa i oświaty nie stała się przynajmniej tak ważna dla polityków, jak kopanie piłki.
Zewsząd słyszy się narzekania na szkoły i ich funkcjonowanie, na sposób uczenia i kształcenia umiejętności, na programy nauczania, nauczycieli i wreszcie na uczniów.
Jeśli jest to utyskiwanie powszechne i nie tylko u nas, ale również w innych krajach - i to chyba bardziej w krajach wyżej, aniżeli słabiej rozwiniętych, występujące coraz częściej przy różnych okazjach - to wygląda na to, że kwestia fatalnego funkcjonowania szkół w zakresie nauczania i wychowania urosła już do poważnego globalnego problemu społecznego.
Dziwne, że w naszym kraju (choć nie tylko) poprawa funkcjonowania szkolnictwa i oświaty nie stała się przynajmniej tak ważna dla polityków, jak kopanie piłki przez zawodowych graczy, którzy nabijają sobie konta osobiste i zapewniają miliardowe zyski organizatorom igrzysk dla ludu. Ciągle do świadomości władców nie dociera fakt, że inwestowanie w oświatę i wiedzę jest z punktu widzenia biznesu nie mniej intratne niż w pseudo-sportowe imprezy i o wiele bardziej korzystne dla przyszłego rozwoju społecznego, cywilizacyjnego, technicznego oraz ekonomicznego narodu i państwa.
Nie chodzi tylko o finansowanie badań naukowych, ale nauczania. Dalsze pozostawianie na uboczu spraw szkolnictwa spowoduje zepchnięcie narodu do roli niewolników czy wyrobników pracujących na korzyść innych, mądrzejszych i bogatszych od nas. Warto zauważyć, że kraje tzw. trzeciego świata, które mają ambicję wyzwolenia się z jarzma zależności ekonomicznej najbogatszych krajów - a to świadczy o mądrości ich polityków i o ich trosce o losy własnych narodów - postawiły już, albo stawiają na rozwój oświaty i nauki. Dzięki temu osiągają znaczny wzrost dochodu narodowego.
Tylko taki polityk, dla którego liczy się prywata, lub który „zdobył” dyplom uczelni na przysłowiowym odpuście, albo miał kłopoty w szkole, nie wykazuje troski o rozwój oświaty, ani chęci naprawy szkolnictwa.
Brak większego zainteresowania szkolnictwem bierze się również stąd, że efekty tego zainteresowania dają znać o sobie czasem w odleglejszej przyszłości, a nie natychmiast w formie efektownego fajerwerku, jak np. budowa stadionu lub autostrady, czym można się pochwalić przed wyborcami.
Szkolnictwo a nowa filozofia ekonomii
Wprawdzie tu i ówdzie podejmuje się próby naprawy szkolnictwa, ale ich rezultaty są mizerne, częściej żadne. Natomiast wysiłki podejmowane przez władze oświatowe różnych szczebli oraz przez nauczycieli przypominają pracę legendarnego Syzyfa. Bowiem nie da się dokonać radykalnej zmiany sposobu funkcjonowania szkolnictwa bez spełnienia dwóch istotnych warunków: znacznego wzrostu nakładów finansowych oraz radykalnej zmiany filozofii oświaty.
W pierwszym przypadku trzeba zdobyć się na odwagę i zwiększyć nakłady finansowe ma szkolnictwo kosztem innych dziedzin życia społecznego, jak np. niesłychanie rozrastającego się aparatu urzędniczego oraz niewspółmiernych do dochodu narodowego wydatków na zbędne luksusy i reprezentacje. Wciąż zapomina się o tym, albo celowo lekceważy to, że niedoinwestowanie zdrowia i oświaty - dwóch sfer najważniejszych dla egzystencji oraz funkcjonowania społeczeństwa - skutkuje nieuniknionym spadkiem gospodarki. Czas w końcu wreszcie wyjść z błędnego koła napędzającego ujemne sprzężenie zwrotne między głupotą i biedą: „Dlaczego biedny? Bo głupi. A dlaczego głupi? Bo biedny”.
W ekonomii nadal przeważa pojmowanie kapitału i zysku w aspekcie monetarnym. Co nie daje się wyrazić w pieniądzach, nie liczy się. Dlatego kapitał finansowy dominuje nad społecznym albo ludzkim. Z różnych względów musi się dokonać nawrócenie, metanoia świadomości ekonomicznej, polegająca na redefinicji pojęcia kapitału, w którego zakres powinno wchodzić też to, co wprawdzie pozostaje niewymierne czy nieprzeliczalne na pieniądze, ale co współtworzy bogactwo kraju.
Opracowanie i wdrożenie nowej filozofii ekonomii jest wymogiem naszych czasów. Inaczej ciągłe będą nękać świat faktyczne lub wymyślone kryzysy gospodarcze.
Zerwać z archaizmem
W drugim przypadku chodzi o nowatorskie postrzeganie szkoły - od najniższego do najwyższego etapu kształcenia - adekwatne do teraźniejszego i przyszłego poziomu rozwoju cywilizacyjnego oraz do rzeczywistych potrzeb. Najwyższa pora, by porzucić archaiczne stereotypy o szkole i stworzyć pojecie szkoły odpowiadające naszym czasom i na nim realizować wizję nowoczesnej szkoły. Na dobrą sprawę, nie dokonała się jeszcze istotna rewolucja w oświacie, mimo szybko rozwijających się nauk o edukacji od ubiegłego wieku. Znamienne jest, że takie rewolucje dokonały się w sferze produkcji (przemysłu), nauki, ekonomi i polityki, ale nie w dziedzinie oświaty. Tu, jakby czas stanął w miejscu.
Od niepamiętnych czasów najważniejszym elementem szkoły jest nauczyciel przekazujący swoją wiedzę oraz grupa uczniów (klasa szkolna), która jest mniej lub bardziej (raczej mniej niż bardziej) zainteresowana przyswojeniem sobie tej wiedzy. A istotną rolę w procesie nauczania gra przymuszanie na różne sposoby uczniów do zdobywania wiedzy - poprzez zachętę i perswazję, aż do bardziej drastycznych środków. Skutek bywa zawsze ten sam: niechęć do wysiłku intelektualnego uczniów i awersja do nauczycieli i szkoły. Trudno winić za to nauczycieli i uczniów. Jedni - choćby nie wiadomo, jak dobre efekty pracy chcieli uzyskiwać - i drudzy - nawet, jeśli zdarzają się wśród nich ambitni - są krępowani przez ograniczenia tkwiące w panującym obecnie tradycyjnym i przestarzałym systemie oświaty. Nauczyciele, na ogół, dość dobrze znają je, a uczniowie - intuicyjnie wyczuwają.
Wiele jest powodów, dla których ten niewydolny system wymaga radykalnej przebudowy. Jednym z nich jest niedostosowanie przedmiotów nauczania oraz ich treści programowych do aktualnego zapotrzebowania społecznego w zakresie przygotowania zawodowego. Ciągle szkoły „produkują” ludzi, którzy nie sprostają potrzebom rynku pracy i powiększają kadrę bezrobotnych specjalistów niepotrzebnych nikomu. A z drugiej strony, istnieje wiele miejsc pracy, których nie ma kim obsadzić. Jedną z przyczyn tego paradoksalnego zjawiska jest brak kształcenia różnych umiejętności przydatnych w życiu. Naucza się przede wszystkim teorii, a nie praktyki, rzadko wiązania jednego z drugim. Wskutek tego absolwenci studiów technicznych, inżynierowie, znają prawa działania urządzeń technicznych i potrafią nawet wyrazić je w skomplikowanej algebrze, ale nie wiedzą, jak najbardziej efektywnie trzymać młotek, albo wbić gwóźdź, ani jak naprawić najprostsze urządzenie stosowane w gospodarstwie domowym.
Jeśli uczeń nie wie, do czego może mu być przydatna wiedza teoretyczna z danego przedmiotu nauczania, to zdobywanie jej traktuje jak balast obciążający jego pamięć i jako marnowanie czasu i dlatego jak dopust boży. Nic dziwnego, że uczeń nie uczy się z wewnętrznej potrzeby tylko z przymusu, żeby zdać, zaliczyć oraz dostać dyplom, i że niechętnie odnosi się do tego, który go zmusza do takiej nauki – do nauczyciela.
Urzędnicza oświata
Tu znowu daje znać o sobie czynnik ekonomiczny. Uczenie umiejętności technicznych czy warsztatowych wymaga po pierwsze, odpowiedniej liczby godzin lekcyjnych i po drugie, dobrego wyposażenia pracowni albo laboratoriów - a do tego trzeba pieniędzy.
Z formalnego punktu widzenia niby wszystko jest w porządku, bo przecież każdy konspekt lekcyjny zawiera rubrykę „cel praktyczny”, a syllabus – w rubryce „efekty kształcenia” punkt „umiejętności”. W rubryki te wpisuje się, standardowo powielane slogany, którymi nikt się nie przejmuje i których z reguły nie przestrzega się. Ale urzędnicy w ministerstwach, którzy je wymyślili, mają satysfakcję ze swoich racjonalizatorskich pomysłów, dzięki którym z pewnością będzie się osiągać lepsze wyniki nauczania. (Swoją drogą, tych, którzy wymyślili i zatwierdzili idiotyczne wzory syllabusów będących zmorą wykładowców, należałoby nominować do nagrody Nobla w dziedzinie głupoty!)
Inną przyczyną jest brak elastyczności programów nauczania w zakresie wyboru przedmiotów, treści oraz liczby godzin i przykrawanie ich do możliwości finansowych państwa oraz organów prowadzących szkoły – samorządów i właścicieli szkół prywatnych. Redukcja przedmiotów nauczania do minimum programowego i postępujące zmniejszanie liczby godzin lekcyjnych, wykładowych, ćwiczeniowych i zajęć praktycznych, wymuszone przez cięcia finansowe, sięgają granic absurdu i wołają o pomstę do nieba.
Niewątpliwie, programy nauczania powinny być odchudzane w miarę uzyskiwania dostępu do źródeł internetowych, ale nie do rozmiarów karykaturalnych. (Nota bene, wielu uczniów nie stać na płacenie za Internet, a na nic nie zdaje się komputeryzacja szkół, jeśli służą one raczej ku ozdobie.)
Sytuacja np. w uczelniach niepublicznych - w państwowych zresztą podobnie - przedstawia się tak, że w planach studiów zawarte są przedmioty wymagane odgórnie, ale liczba godzin przeznaczonych do ich realizacji absolutnie nie wystarcza do wyłożenia lub przedyskutowania treści programowych. (To ostatnie jest szczególnie ważne na studiach humanistycznych).
Inaczej mówiąc, programy zawierają niezmienne treści, a liczba godzin stale się zmniejsza. Na pokaz, sądząc z zapisów w indeksie, student zaliczył wszystko, co przewiduje plan studiów, tyle tylko, że szczątkowo - dostał dyplom, uzyskał odpowiednie uprawnienia do wykonywania zawodu, ale niewiele wie i niczego nie umie zrobić. Toteż coraz częściej absolwenci szkół szkoleni są przez pracodawców, zanim podejmą pracę; zakłady pracy wykonują więc robotę za szkoły.
Jeśli nadal będzie postępować ograniczenie finansowanie w oświacie, to należałoby odchudzić szkolnictwo, czyli zlikwidować te szkoły, które nie gwarantują odpowiedniej liczby godzin na realizację programów nauczania Zostawić te, które na to stać.
To, rzecz jasna, nie jest dobrym rozwiązaniem z wielu powodów: obniża stopień skolaryzacji, przyczynia się do wzrostu bezrobocia nauczycieli, pozostawia na pastwę losu młodzież, która nie znajdzie miejsca w szkołach itd. A więc, ciągle o naprawie szkoły decyduje bardziej czynnik ekonomiczny niż ludzki.
I wreszcie, przyczyną niedomagań, a raczej zapaści oświaty jest niedostosowany do współczesności pogląd na oświatę i złe podejście do kwestii szkolnictwa. Dotyczy to przede wszystkim ludzi odpowiedzialnych za to, głównie we władzach centralnych, ale również innych.
Poza tym, oświata przestała być przedmiotem troski zwykłych ludzi, którzy bardziej zajęci są innymi sprawami, dyktowanymi przez ideologię konsumpcjonizmu. Faktyczny, a nie pozorowany, rozwój oświaty nie sprzyja szerzeniu się jej, gdyż przeszkadza w ogłupianiu ludzi. W opinii masowej dyplom wart jest tyle, ile się za niego zapłaci, a niektóre z nich warte są tylko tyle, ile kosztuje ich wydrukowanie. Tę postawę w stosunku do szkolnictwa należałoby zmienić na gruncie nowej filozofii szkoły także po to, by uzyskać aprobatę dla dokonywania koniecznych przesunięć wydatków budżetowych.
A odpowiedź na pytanie, czego się Jaś nie nauczy we współczesnej szkole, można by sformułować krótko: tego wszystkiego, co potrzebne mu do życia bez szukania pomocy u innych oraz do wykonywania zawodu, na który jest zapotrzebowanie na rynku pracy oraz tego, co pozwoli mu samodzielnie myśleć kreatywnie i krytycznie. W zamian za to nauczy się oszukiwać w wyniku nagminnego i powszechnie tolerowanego korzystania z ściąg i podpowiedzi, wymigiwania się od rzetelnego wysiłku umysłowego, wkuwania w pamięć wielu nieprzydatnych informacji oraz korzystania z różnych środków dopingujących pracę mózgu, które pomagają zwyciężać w walce szczurów o lepsze wyniki testów.
Wiesław Sztumski
13.05.2012
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3679
W 40. rocznicę śmierci profesora Tadeusza Czeżowskiego
The man who regards his own life and that of his fellow creatures as meaningless is not merely unhappy but hardly fit for life* (Albert Einstein)
Tytułem wstępu
Profesora Czeżowskiego poznałem na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku. W tym czasie był kierownikiem Katedry Logiki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Byłem fizykiem-teoretykiem zainteresowanym filozofią.
Z jego podręcznika Logika. Podręcznik dla studentów nauk filozoficznych uczyłem się do egzaminu z logiki u prof. Tadeusza Kotarbińskiego. Jako fizycy, znaleźliśmy wspólny język i łatwo nawiązaliśmy kontakt ze sobą. Zaprosił mnie na seminarium, na którym wygłosiłem referat o przyczynowości w mechanice kwantowej.
Przysyłał mi wiele najnowszych książek z tzw. Zachodu z zakresu filozofii nauk przyrodniczych i metodologii, które otrzymywał od Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku, prosząc o napisanie recenzji dla „Ruchu Filozoficznego”, którego był redaktorem. W tamtych latach książki te były niedostępne w Polsce, a większość z nich podlegała cenzurze politycznej. Były dla mnie nieocenionym źródłem najnowszej wiedzy.
Później, prof. Czeżowski zgodził się (wraz z prof. Romanem S. Ingardenem (jun.) - fizykiem-teoretykiem z UMK i doc. Marią Kempisty - cybernetyczką z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego) zrecenzować moją rozprawę doktorską „Zależność czasowa przyczyny i skutku” napisaną pod kierunkiem prof. Władysława Krajewskiego w Instytucie Filozofii UW.
Kontaktowałem się z nim często prawie do końca jego życia. Głównie jemu zawdzięczam dalszy rozwój swoich zainteresowań problemami współczesnej filozofii i karierę zawodową filozofa.
Po wielu latach, kiedy zostałem ekofilozofem, przeczytałem po raz drugi jego artykuł o sensie życia (1949) i stwierdziłem, że jego koncepcja sensu życia wyrasta nie tylko ze sposobu myślenia właściwego logikom i etykom, ale również ekologom i filozofom środowiska. Tę koncepcję zaprezentował logicznie precyzyjnie i niezwykle klarownie, zwłaszcza dla osób przyzwyczajonych do ścisłego myślenia - matematyków, logików i przyrodoznawców. Istotę sensu życia przedstawił z pozycji logiki w sposób zrozumiały dla przeciętnego człowieka z wykształceniem średnim w nie za pomocą terminologii żargonu naukowego i symboli zrozumiałych tylko dla specjalistów.
W jego definicji sensu życia dostrzegłem także elementy prakseologii i ogólnej teorii systemów. Nie były one znane mu dobrze w czasach, gdy pisał swój artykuł. Świadczy to o jego intuicji, o tendencji dalszej ewolucji nauki i o odwadze sformułowania nowatorskiej koncepcji, w której sens życia związał z szeroko rozumianą relacją „człowiek-środowisko". Stwierdził bowiem, że ludzie, którzy chcą nadać sens swojemu życiu, muszą uwzględniać dobro środowiska. Dzięki temu wyprzedził myśli późniejszych ekologów i ekofilozofów, którzy sądzą, że troska o środowisko przyczynia się do przezwyciężania kryzysów ekologicznych i wzrostu szansy na przedłużenie egzystencji naszego gatunku.
Krótka notka biograficzna
Profesor Tadeusz Czeżowski urodził się w 1889 r. w Wiedniu, gdzie jego ojciec pochodzący z Podola galicyjskiego przebywał na krótkim stażu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Następnie wrócił do Galicji i był starostą w Gorlicach i Żółkwi. Ostatecznie zamieszkał we Lwowie. Czeżowski ukończył we Lwowie czteroletnią szkołę ludową, gimnazjum i uniwersytet z matematyki (u Wacława Sierpińskiego), fizyki (u Ignacego Zakrzewskiego i Mariana Smoluchowskiego) oraz filozofii (u Kazimierza Twardowskiego, Władysława Witwickiego i Jana Łukasiewicza). Podczas studiów poznał Tadeusza Kotarbińskiego. Dopiero w 1918 r. opuścił Galicję, udając się do Warszawy, a następnie do Wilna, gdzie objął stanowisko profesora na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie.
Od 1945 roku był profesorem na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1948 r. został redaktorem kwartalnika „Ruch Filozoficzny” wydawanego przed II wojną światową we Lwowie. Już w liceum interesowała go kwestia etyczna: Jak należy postępować, żeby postępować dobrze? Później bardziej niż etyką zajmował się logiką i metodologią nauki.
Profesor Czeżowski otrzymał Krzyż Walecznych za udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. W czasie II wojny światowej wraz z żoną i córką z narażeniem życia ukrywał kilku żydowskich przyjaciół z Wilna, w tym matematyka Abrahama Fessela. Za to w kwietniu 1963 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie odznaczył go najwyższym izraelskim odznaczeniem cywilnym - medalem "Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”. A 22 sierpnia 2012 roku Tadeusz i Antonina Czeżowscy wraz z córką Teresą otrzymali pośmiertnie Honorowe Obywatelstwo Izraela za ratowanie Żydów w czasie II wojny światowej.
Logiczny wymiar sensu życia
Czeżowski rozpoczął rozważania od dwóch założeń. Po pierwsze, wyrażenie „sens życia" ze względu na słowo „sens" należy do języka logiki. Dlatego definicja sensu życia powinna uwzględniać definicję sensu, obowiązującą w logice: coś ma sens tylko wtedy, gdy tworzy logiczną całość z kontekstem wypowiedzi. Innymi słowy, to ma sens, co jest logicznie połączone z czymś innym za pomocą relacji wnioskowania. To kryterium odnosi się również do życia ludzkiego.
Po drugie, nie ma sensu spekulatywne wyrażenie „życie w ogóle" („życie w sobie”), ponieważ tylko człowiek czyni je sensownym w miarę tego, jak zachowuje się i postępuje i dzięki temu przekształca ogólnikowe „życie w sobie” w konkretne „życie dla siebie”.
Czeżowski napisał: „Mówimy, że jakieś zestawienie słów ma sens, gdy tworzy składną - dorzeczną całość, (…) powiadamy: „czyjeś życie ma sens”, to znaczy „życie tego człowieka tworzy spójną, racjonalną całość”. Życie ludzkie tworzy taką całość, gdy składa się z działań, które mają różne cele. Cele te są ułożone w taki sposób, że bliższe cele są środkiem do osiągnięcia dalszych celów" (T. Czeżowski, Odczyty filozoficzne, TNT Toruń 1958).
Życie ma sens, gdy każdy jego etap jest zakończeniem wcześniejszego i przesłanką dla późniejszego. Te etapy mają wiązać się ze sobą za pomocą relacji spójności: konkluzja nie może przeczyć swojej przesłance. Oznacza to, że działania podejmowane na jednym etapie nie mogą być skierowane na przekór działaniom w następnym etapie. Życie w pełni sensowne charakteryzuje się ciągłością oraz koherencją działań człowieka. Jednak życie bez momentów nieciągłości i bifurkacji jest skrajną idealizacją dopuszczalną na gruncie rozważań abstrakcyjnych w ramach logiki formalnej.
Układanie życia w całość wymaga podporządkowania go jakiemuś góry ustalonemu celowi lub zadaniu oraz zorganizowania go tak, by krok po kroku można było realizować ten cel. Zorganizowanie sobie życia jest warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym do tego, by czynić je sensownym. Kto wytycza sobie cel pełny i końcowy, wytycza cele cząstkowe i pośrednie od razu, albo po zamknięciu kolejnych etapów swojego życia. W ten sposób tworzy „mapę drogową” dla osiągnięcia finalnego celu życia. A zatem, koncepcja sensu życia, podana przez Czeżowskiego, ma charakter logocentryczny.
Społeczny wymiar sensu życia
Czeżowski zakładał, że życie swe można czynić sensownym w społeczeństwie uporządkowanym i silnie zdeterminowanym, przede wszystkim teleologicznie, a więc w homogenicznym i monokulturowym. Siedemdziesiąt lat temu funkcjonowały one w państwach rządzonych przez dyktatorów. Wtedy łatwo można było dyktować cele wspólne definiowane przez autokratów i jedyne partie rządzące. Inaczej jest w szybko globalizowanym świecie współczesnym.
W konsekwencji postępu demokracji i liberalizmu społeczeństwa przekształcają się w coraz bardziej polikulturowe i heteronomiczne, a jednostki są relatywnie bardziej wolne. W takich społeczeństwach ma się do czynienia z determinizmem słabym i chaosem. Zaś cele jednostek coraz bardziej rozmijają się z celem ogółu. W związku z tym można by przypuszczać, że coraz trudniej będzie czynić życie sensownym.
Tak jednak nie jest, ponieważ jednostki poddawane są presji paradygmatów i stereotypów ukształtowanych przez kulturę, ideologię, politykę, wyznania itp. Dlatego przeważająca liczba jednostek ma cele podobne, które przynajmniej częściowo pokrywają się z celami ogółu. Z tego względu współtworzą one i współrealizują cele zbiorowe nieintencjonalnie i nieświadomie, nawet, gdy są przekonane o tym, że działają wyłącznie we własnym interesie.
Teoretycznie możliwych jest tyle celów finalnych w jakiejś grupie, ile osób się w niej znajduje. Ale w praktyce tak nie jest. Życie zbiorowe, socjalizacja i inkulturacja powodują, że w danej społeczności i w ustalonych warunkach jednostki mają cele zbieżne lub podobne, zgodnie z rozkładem statystycznym. Oprócz tego, nie wszyscy w danej społeczności muszą i chcą wieść sensowne życie; to zależy przede wszystkim od ich wolnej i dobrej woli.
Chociaż życie w grupie wymaga adaptacji, która wymusza respekt dla wspólnych norm, wartości etycznych, przekonań itp., to nie likwiduje ona postaw indywidualistycznych, ani internalizacji celów wspólnych. Dlatego są ludzie, którzy z pobudek egoistycznych skupiają się głównie na własnych celach. Jednak większość przyczynia się intencjonalnie do osiągania zbiorowego celu i często mimowolnie działa na rzecz realizacji dobra wspólnego.
Tak więc sens życia jednostki związany jest z osiąganiem celów grupy, społeczeństwa i - w granicznym przypadku - populacji świata. A zatem życie ma sens, gdy przyczynia się do osiągania celów ludzkości. Okazało się więc, że Czeżowskiego koncepcja sensu życia ma charakter socjocentryczny.
Tu pojawia się problem: czy można racjonalnie i konkretnie mówić o jakimś ostatecznym celu ludzkości (teilhadowskim punkcie „Omega" w ewolucji gatunku lidzkiego), kiedy nie ma jeszcze uniwersalnego systemu wartości aprobowanego przez wszystkich ludzi na świecie? Odpowiedzi dostarczają dwa przeciwstawne stanowiska - naturalistyczne i religijne. W pierwszym przypadku cel ten wynika z ewolucji Wszechświata - przyrody i społeczeństwa. W drugim - został wytyczony przez Boga w momencie tworzenia świata. W obu przypadkach zakłada się po cichu, że w przyrodzie i społeczeństwie obowiązuje determinizm teleologiczny.
Aksjologiczny wymiar sensu życia
Sens życia należy rozpatrywać nie tylko z punktu widzenia logiki, ale też etyki. Bo, jak pisał Czeżowski: „(…) nie ma sensu życie, na które składają się działania kierowane okazjonalnymi impulsami, niezwiązane z żadną jednoczącą myślą, czasem ze sobą niekompatybilne - żyjące z dnia na dzień pod wpływem natychmiastowych reakcji na okoliczności zewnętrzne. Nie ma sensu życie dziwaka, który wszystkie swoje wysiłki kieruje na zaspokojenie manii zbierania bezwartościowych rzeczy lub życia wypełnionego działaniem w kierunku niegodnych celów. Życie ma sens, jeśli zostało zaaranżowane w taki sposób, że tworzy całość, która racjonalnie dąży do osiągnięcia najlepszych celów z tych, jakie jesteśmy w stanie osiągnąć w danych warunkach. Aby nadać życiu sens w powyższym sensie, trzeba najpierw umieć odróżnić to, co jest naprawdę dobre, od tego, co tylko pozornie dobre, a co lepsze i gorsze, a po drugie - czynić wysiłek, aby wytrwale realizować wybrane cele." (tamże)
Z punktu widzenia logiki formalnej nie jest ważne, do jakiego celu zmierza życie, ponieważ każdy cel może uporządkować ludzkie życie. Jednak w praktyce, sens życia rozpatruje się na ogół na płaszczyźnie aksjologicznej, a życie sensowne utożsamia się z wartościowym. Wówczas o tym, czy życie ma sens, decyduje system wartości (hierarchia wartości etycznych) przyjęty przez daną społeczność. Dlatego zwykle w powszechnym odczuciu życie pełne sensu ocenia się jako lepsze od bezsensownego. Jeśli tak, to cel, który powinien organizować czyjeś życie, aby miało ono sens w aspekcie etycznym, musi być dobry ze względu na kryterium dobra uznawane przez społeczność, której elementem jest dana osoba.
Cel ten powinien być wartościowy, odpowiedni, korzystny i godny. Wymóg ten dotyczy nie tylko tzw. celu finalnego i całościowego, ale także celów pośrednich i cząstkowych, których osiąganie kończy kolejne etapy życia człowieka, wiodące do celu końcowego. Stąd wynika, że takie cele mogą stawiać sobie tylko osoby moralne i że tylko one mogą czynić swoje życie sensownym. Ale z wielu powodów nie każdy człowiek moralny chce nadać sens swojemu życiu.
Ekologiczny wymiar sensu życia
Wspólny cel można zasugerować każdemu niezależnie od jego poglądów, przynależności partyjnej, wyznania, wykształcenia itd. Wystarczy odwołać się do biologicznej natury człowieka i instynktu samozachowawczego. Celem takim jest troska o przetrwanie i tworzenie warunków koniecznych do tego.
Jest on ważniejszy od celów dyktowanych przez kulturę - światopogląd, ideologię, politykę, religię, interes własny, chęć bogacenia się itp. Nie akceptują go tylko nieliczni dewianci, którzy celowo dążą do samozniszczenia. Ich zachowanie wynika nie tylko z wrodzonych lub nabywanych skłonności patologicznych, ale także z deformacji świadomości przez „cywilizację śmierci” i różne sekty wywodzące się z ideologii nihilizmu i fundamentalizmu religijnego. Między innymi dlatego trzeba „cywilizację śmierci" wraz z wszystkimi jej negatywnymi konsekwencjami wyrzucić na śmietnik historii ludzkości.
Sukces działań podejmowanych dla osiągnięcia biologicznego celu zależy od wsparcia ze strony kultury. Chęć przetrwania powinna stać się istotnym celem działalności kulturowej i być eksponowana przez twórców i propagatorów kultury. Trzeba jak najszybciej doprowadzić do harmonii między biologiczną i kulturową naturą człowieka oraz między społeczno-kulturowym i przyrodniczym środowiskiem życia.
Kultura nie ma przeciwstawiać się przyrodzie, a tym bardziej niszczyć jej, jak do tej pory, lecz synergicznie współistnieć z nią. Zadaniem kultury jest implementacja „cywilizacji życia", propagowana przez enwironmentalizm filozoficzny, ekologizm i inne rodzaje ekofilozofii oraz przez etykę środowiskową (bioetykę).
Punktem odniesienia jest w ogóle relacja „człowiek-środowisko”, a konkretnie - postawa człowieka wobec środowiska i jego działanie w środowisku. Chodzi tutaj o szeroko rozumiane środowisko jako siedlisko przyrodnicze, społeczno-kulturowe oraz duchowe, mentalne lub wirtualne. Relacja ta pełni rolę kryterium oceny stosunku człowieka do środowiska. Za dobre uznaje się to, co nie przyczynia się do nadmiernej degradacji środowiska lub co zapobiega niszczeniu go i tym samym przyczynia się do ochrony życia ludzi i innych istot żywych na Ziemi.
Uniwersalny i ponadhistoryczny charakter może uzyskać sens życia tych, których cele podporządkowane są fundamentalnemu interesowi ludzkości, tj. zapewnieniu warunków koniecznych do maksymalnego przedłużenia istnienia gatunku ludzkiego. Wymaga to krzewienia świadomości i wrażliwości ekologicznej oraz podejmowania działań na rzecz ochrony środowiska. A to jest zadaniem dla wszystkich osób odpowiedzialnych za wychowanie przyszłych pokoleń - rodziców, nauczycieli, księży, dziennikarzy, polityków, twórców kultury itp. W ich rękach spoczywa los ludzkości.
Zdaniem Czeżowskiego, życie ma tym więcej sensu, im lepiej jest zorganizowane. Jednak lepiej, nie znaczy najbardziej, lecz tak, by optymalnie wykorzystywać swoją energię życiową i środki, jakimi się dysponuje dla osiągania celów. Dzięki dobrej organizacji nie trwoni się swego życia na osiąganie celów niezwiązanych z celem głównym (końcowym) oraz na realizację celów przypadkowych i niegodziwych, na to, co nie służy interesowi gatunkowemu - maksymalnemu wydłużeniu czasu życia ludzi na Ziemi.
Czeżowski rozważał sens życia na poziomie indywidualnym, społecznym i światowym. Połączył sens życia jednostki z sensem grup społecznych i społeczeństwa światowego wtedy, gdy nie zwracano jeszcze uwagi na inicjowane już procesy globalizacyjne. Twierdził, że życie jednostki staje się tym bardziej sensowne, im bardziej wiąże ona swoje cele z celami wspólnymi dla społeczeństwa światowego oraz im bardziej wiąże cele swojej aktywności na rzecz lokalnego środowiska społecznego z celami ważnymi dla globalnego środowiska społecznego.
Podobnie jest w przypadku środowiska przyrodniczego. Życie jednostki staje się coraz bardziej sensowne w miarę wiązania jego celu z celem Wszechświata. Najlepiej byłoby, gdyby człowiek podporządkowywał swoje cele życiowe celom coraz liczniejszych grup społecznych i coraz rozleglejszych obszarów przyrody, gdyby dało się jego cele życiowe wydedukować z ostatecznych celów, do których zmierza społeczeństwo światowe oraz uniwersum. To oczywiście poważnie ograniczałoby wolną wolę, a nawet czyniłoby ją iluzoryczną. Za wzmocnienie sensu życia płaci się rosnącym zniewoleniem.
To stanowisko Czeżowskiego jest zbieżne z tym, co głosi ekofilozofia - ważne jest, by jednostka czuła się i faktycznie była zintegrowana ze swoim środowiskiem tak dalece, by współtworzyła z nim organiczną całość i jedność. (Ale jakby na przekór temu w artykule „Trzy postawy wobec świata” napisał: „Człowiek i świat stanowią przeciwieństwo, które w refleksji nad sobą narzuca się w różnych formach".)
Dlatego stosunku człowieka do środowiska przyrodniczego i społecznego nie należy budować na relacji „ja-i-świat”, wyrażającej obcość w stosunku do środowiska, ale na relacji „ja-w-świecie” (ja ze światem), wyrażającej wspólnotę z nim. Zapobiegnie to odnoszeniu się do środowiska, jak do czegoś wrogiego, co powinno się niszczyć, i traktowanie go jak coś, czego jest się nieodłączną częścią i o co trzeba dbać jak o siebie samego.
Czeżowski wyobrażał sobie, że świat (uniwersum) ma z góry określony cel ostateczny narzucony przez prawa natury lub Boga i że człowiek musi podporządkować mu swoje życie, aby uczynić je sensownym. Jednak kłopot w tym, że nikt nie zna i chyba nie pozna tego celu. Wyjątkiem są osoby religijne, dla których celem ostatecznym jest Bóg - istota zagadkowa i niepoznawalna. Ale cel ostateczny ustanowiony przez niego jest równie niewyobrażalny i zagadkowy, jak on sam.
Sformułowanie warunków niezbędnych do tego, by życie miało sens - uzgadnianie celów jednostki z ostatecznym celem wszechświata w drodze kompromisu między własną wolą a obiektywnymi koniecznościami, immanentnymi rzeczywistości zmysłowej oraz świadome pogodzenie się jednostki z porządkiem świata w wyniku tolerancji - dowodzi, że Czeżowski zbudował swoją koncepcję sensu życia na nieznanym mu „ekologicznym stylu myślenia” i nieznanej mu idei rozwoju zrównoważonego. Świadczy też o tym, że jego koncepcja sensu życia ma także charakter ekocentryczny.
Uwaga końcowa
Przedstawiona tu idea sensu życia może mieć różne ograniczenia i może być krytykowana z wielu powodów: że opiera się na przesadnej idealizacji świata, że przenosi w nieuzasadniony sposób właściwości społeczeństwa i człowieka na przyrodę, że u jej podstaw leży założenie, jakoby zasady logiki rządziły przyrodą, społeczeństwem i wszechświatem, że wnioskuje się ze zbiorów policzalnych na niepoliczalne, itp. Nie umniejsza to jednak znaczenia tej idei, choćby dlatego, że pokazuje, jak nadać życiu sens poprzez kształtowanie postawy proekologicznej.
Koncepcja sensu życia ludzkiego zaprezentowana przez Czeżowskiego była niewątpliwie nowatorska w połowie ubiegłego wieku, ponieważ po pierwsze, zbudowana została na elementach myślenia ekologicznego, teorii systemów i prakseologii, i po drugie - związała sens życia bezpośrednio z środowiskiem przyrodniczym i społecznym.
Wiesław Sztumski
*„Człowiek, który uznaje swoje życie i życie innych ludzi za pozbawione sensu, jest nie tylko nieszczęśliwy, ale z trudem nadaje się do życia”. (A. Einstein, The World As I See It, General Press, Natrona Heights, Pa,2018)