Naukowa agora (el)
- Autor: Zbigniew Osiński
- Odsłon: 3651
O bibliometrii i jej pułapkach mówi dr hab. Zbigniew Osiński z Instytutu Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej UMCS w Lublinie
Redakcja: Czy przy pomocy metod bibliometrycznych można ocenić jakość pracy naukowców? Jednoznaczna, a zarazem uczciwa odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest raczej możliwa, bowiem w grę wchodzi wiele zmiennych czynników, które powodują, że niekiedy bibliometria pomaga w ocenie dorobku naukowego, a niekiedy nie jest przydatna do tego celu. Obiektywna i rzetelna ocena musi być oparta na danych, które pozwalają na wnioskowanie charakteryzujące się wysokim stopniem pewności.Bibliometria dostarcza dwóch grup danych, które potencjalnie mogą być przydatne w procesie oceny badacza. Pierwsza z nich to informacje bibliograficzne wskazujące na ilość i typ (artykuł, rozdział w pracy zbiorowej, samodzielna monografia) opublikowanych prac oraz miejsce ich publikacji (czasopismo, wydawnictwo). Dla potrzeb procesu oceny badaczy przyjęto założenie, że im więcej ktoś opublikował artykułów w renomowanych czasopismach i książek w renomowanych wydawnictwach, tym lepszym jest naukowcem.
Druga grupa danych to informacje o cytowaniach prac pozwalające na wyliczenie takich wskaźników jak impact factor i indeks Hirscha. Przyjęto założenie, że im częściej ktoś jest cytowany, tym większy wywiera wpływ na rozwój nauki, a tym samym jest lepszym naukowcem.
Z pozoru taka koncepcja wykorzystania danych bibliometrycznych do oceny jakości pracy badaczy wydaje się uzasadniona i spójna. Jednakże dopiero dokładna analiza praktyki w tym zakresie pokazuje, że przynajmniej w przypadku części dyscyplin naukowych (głównie z obszaru humanistyki i nauk społecznych) przekonanie takie nie jest uzasadnione.
Ocena według czego?
Do czasopism renomowanych, w których publikowanie nobilituje badacza zaliczono te, dla których amerykańska firma Thomson Reuters wylicza corocznie impact factor i umieszcza w zestawieniu Journal Citation Reports. W tym momencie pojawia się pierwszy problem – dlaczego ocenę badaczy w Polsce opieramy na danych pochodzących z komercyjnego przedsięwzięcia akurat firmy amerykańskiej, której baza indeksująca Web of Science wyraźnie preferuje czasopisma amerykańskie?
Dlaczego nie korzysta się z bazy Scopus holenderskiej firmy Elsevier, która indeksuje znacznie więcej czasopism europejskich (np. w przypadku historii aż 50% więcej)?
Można też postawić pytanie dlaczego monografie, traktowane przez większość humanistów i przedstawicieli nauk społecznych jako najważniejsze osiągnięcie naukowe, otrzymują tylko tyle punktów, ile artykuł w przeciętnie punktowanym czasopiśmie z wykazu JCR?
W humanistyce za prestiżowe czasopisma uznaje się też te, które występują na liście ERIH prowadzonej przez European Science Foundation. Jednakże czasopisma z tej listy, które nie występują jednocześnie w zestawieniu JCR są w Polsce punktowane wyraźnie niżej. Jeszcze mniej punktów otrzyma badacz za publikowanie w innych czasopismach uznanych przez MNiSzW za naukowe i umieszczonych na tzw. liście B. Zdecydowanie za najmniej wartościowe uznano rozdziały w pracach zbiorowych (recenzowanych i wydawanych przez wydawnictwa naukowe).
Moja wątpliwość wynika z faktu, że brak jest wiarygodnych, współczesnych badań, które uzasadniałyby przekonanie, iż w pewnych czasopismach prawie zawsze publikowane są bardziej wartościowe prace niż w innych, a najmniej wartościowe publikowane są w pracach zbiorowych. Najwyraźniej przyjęto określone zasady opierając się bardziej na tzw. „powszechnym mniemaniu” niż na twardych danych.
Pseudonauka też doceniana
Historia nauki pokazuje jednak, że nawet w czasopismach uznawanych za najbardziej prestiżowe ukazują się publikacje oparte na błędnych lub nawet sfałszowanych wynikach badań.
Przypomnieć w tym miejscu należy prowokację Alana Sokala, który w latach 90. XX wieku wykazał, że słynni europejscy humaniści publikujący m.in. na łamach wiodących czasopism naukowych i zdobywający dużą liczbę cytowań często uprawiali pseudonaukę. Ukrywali brak sensownej treści pod płaszczykiem naukowej terminologii i żargonu, używali pojęć niezgodnie z ich znaczeniem, korzystali z naukowych teorii w oderwaniu od ich kontekstu, mieszali pojęcia i teorie z różnych dziedzin nauki, ulegali modom, prowadzili teoretyczne dyskursy niepodatne na sprawdziany empiryczne, manipulowali zdaniami i zwrotami pozbawionymi sensu.
Sokal udowodnił też, że wystarczy napisać tekst, nawet kompletnie bzdurny, ale mieszczący się w opisanej powyżej konwencji, by przeszedł on pomyślnie proces recenzji i został opublikowany w tzw. wiodącym czasopiśmie.
Podobną prowokację, ale na większą skalę, przeprowadziła ostatnio redakcja „Science”. Okazało się, że całkowicie zmyślony artykuł przyjęło do publikacji ponad sto pięćdziesiąt naukowych czasopism open access, w tym niejedno wydawane przez renomowane wydawnictwa i obecne w uznanych bazach danych. Sama redakcja „Science” też nie ustrzegła się przed kompromitująca wpadką, publikując pracę Diederika Stapela o tym, że nieuporządkowane środowisko sprzyja utrzymywaniu stereotypów i dyskryminacji, która oparta była na zmyślonych danych.
Przypomnieć można też problemy (raczej wstydliwe), które czasopismom naukowym przysporzyło publikowanie prac takich badaczy jak Sergio Focardi, Andrea Rossi, Stanley Pons i innych o zimnej fuzji, czy Woo Suk Hwang o klonowaniu ludzkich zarodków.
Jeszcze więcej wątpliwości w sprawie jakości prac publikowanych w renomowanych czasopismach wywołuje lektura dwóch artykułów zamieszczonych w październiku 2013 r. na łamach „The Economist” (Trouble at the lab; How science goes wrong). Wynika z nich, że proces recenzyjny w czołowych czasopismach z zakresu biomedycyny jest wysoce zawodny. Wyników wielu opisanych w tych czasopismach badań nie udaje się powtórzyć, zostały bowiem przez autorów artykułów po prostu sfałszowane lub prowadzono je przy zastosowaniu niechlujnej metodyki.
Takie doniesienia, wcale nierzadkie w ostatnich latach, nie pozwalają na bezkrytyczne przyjęcie tezy, iż wszystkie prace opublikowane w prestiżowych czasopismach są wartościowe i świadczą o wybitnym dorobku badacza. Okazało się, że niejedno renomowane czasopismo z listy JCR w ostatnich latach musiało wycofywać artykuły, które przeszły proces recenzyjny i ukazały się drukiem, a dopiero potem wyszło na jaw, iż są bezwartościowe. Rekordzista, japoński anestezjolog Yoshitaca Fuji, jest autorem 183 wycofanych artykułów, a wspomniany wcześniej Diederik Stapel - 49.
Nieskuteczność anonimowych recenzji
Z raportu opublikowanego w 2011 r. w „Nature” wynika, że w ciągu dziesięciu lat liczba wycofanych publikacji naukowych wzrosła ponad dziesięciokrotnie. Okazało się, że najczęściej zdarzało się to czasopismom najlepszym, włącznie z „Nature”, „Science” i „The Lancet”. Wśród prac, które anulowano, były odkrycia szeroko komentowane we wszystkich mediach, których autorami byli badacze z czołówki światowej nauki.
Wydaje się, iż stosowana przez redakcje zasada anonimowej recenzji nie sprawdza się. Mechanizm ten można wyjaśnić na przykładzie internetowych forów dyskusyjnych. Wypowiedzi anonimowe często charakteryzuje emocjonalność, brak kultury osobistej, obiektywizmu i wartości merytorycznej. Zdecydowanie lepiej prezentuje się jakość wypowiedzi na tych forach, na których dyskutanci występują pod własnym nazwiskiem.
Być może należy rozważyć zasadę, że recenzje dopuszczające pracę naukową do publikacji muszą być podpisane i drukowane jako załączniki do danej książki lub artykułu, albo w inny sposób upubliczniane. Bez wątpienia zmobilizowałoby to recenzentów do większej odpowiedzialności za słowa.
Warto też rozważyć postulaty, które zgłosili w 2012 r. Arturo Casadevall i Ferric C. Feng. Uznali oni, że nauka potrzebuje fundamentalnych zmian typu reforma zasad recenzowania, zmiana kultury badań, zastąpienie zasady „zwycięzca bierze wszystko” promocją współpracy, a także odrzucenie kultu gwiazd w nauce.
W przypadku czasopism mniej docenianych przez MNiSzW (lista B), oraz prac zbiorowych, brak jest wiarygodnych danych (przynajmniej w naukach społecznych i humanistycznych) świadczących o tym, że prace tam publikowane z zasady są mniej wartościowe niż te publikowane w czasopismach z listy A.
Zarzuty, że proces recenzyjny w pracach zbiorowych i czasopismach z listy B i jest „łagodniejszy” niż w przypadku czasopism z listy A pewnie są zasadne, ale problem ten można rozwiązać wspomnianym upublicznianiem recenzji.
Ważny język narodowy
Kolejny dylemat wynikający z dzielenia czasopism naukowych na mniej i bardziej prestiżowe na podstawie danych firmy Thomson Reuters dotyczy głównie części dyscyplin humanistycznych i społecznych, a sprowadza się do języka publikacji.
Wśród czasopism indeksowanych przez tę firmę w Arts & Humanities Citation Index (humanistyczna część bazy Web of Science) zdecydowanie dominują angielskojęzyczne. Sporadycznie trafimy w tym indeksie na język niemiecki, francuski, hiszpański i włoski.
Czy to oznacza, że humaniści nie prowadzą wartościowych dyskusji naukowych w innych językach lub prace w języku innym niż angielski są mniej wartościowe? Odpowiedź TAK na takie pytania byłaby absurdem.
Marek Kolasa (Analiza cytowań w naukach historycznych, [w] Nauka o informacji w okresie zmian, red. B. Sosińska-Kalata i E. Chuchro, Warszawa 2013) wykazał, że historycy na całym świecie publikują głównie w językach narodowych (średnio 95% prac). Wynika to z faktu, że nie można prowadzić badań historycznych bez znajomości języka źródeł i kontekstu kulturowego ich powstania, a skoro wszyscy badacze zajmujący się określoną problematyką znają język źródeł (a zdecydowana większość z nich reprezentuje jeden naród), to dyskusję naukową prowadzą głównie w języku narodowym, a nie po angielsku.
Opieranie oceny badaczy na zasobach bazy, która nie uwzględnia tego dosyć oczywistego faktu i deprecjonuje wiele wartościowych czasopism i książek tylko ze względu na język publikacji mija się z celem.
Poza tym, czasopisma historyczne indeksowane w Web of Science (poza pojedynczymi wyjątkami) publikują głównie prace mieszczące się w określonych obszarach tematycznych, modnych w świecie anglosaskim.
Zdecydowanie poza obszarem ich zainteresowań leży większość problematyki dziejów Polski (i innych narodów).
Podobne przedstawia się sytuacja w tych dyscyplinach humanistycznych i społecznych, w których język narodowy i kontekst kulturowy są podstawowymi wyróżnikami obszaru badań.
Podsumowując ten wątek należy podkreślić, że miejsce publikacji nie zawsze świadczy o jakości, wybitnej lub słabej, pracy naukowej określonego badacza.
Wróżenie z fusów
Jeszcze większe problemy pojawiają się przy analizie problemu cytowań. Wiarygodność i rzetelność wskaźników typu liczba cytowań, impact factor i indeks Hirscha (przy uwzględnieniu problemów, o których wspomniałem w odpowiedzi na wcześniejsze pytanie) zależy od kompletności bazy danych, na podstawie której są wyliczane.
W związku z tym, tylko w tych dyscyplinach naukowych, w których zasoby Web of Science obejmują w miarę kompletny zestaw czasopism uznawanych przez dane środowisko naukowe za renomowane oraz monografie wydane w wydawnictwach także uznanych za renomowane (WoS od 2005 indeksuje część angielskojęzycznych monografii naukowych) można stosować wymienione wskaźniki bibliometryczne do oceny badaczy. W przypadku większości dyscyplin humanistycznych i społecznych baza ta jest dalece niekompletna i dyskryminująca języki inne niż angielski. Stąd też w tych dyscyplinach ocenianie oparte na bibliometrii przypomina „wróżenie z fusów”.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3825
Z prof. Andrzejem Szczepańskim, członkiem Rady Nauki, wiceprzewodniczącym Komisji Badań na rzecz Rozwoju Gospodarki rozmawia Anna Leszkowska.
- Panie profesorze, czy Rada Nauki ma już informacje na temat nowego, okrojonego budżetu nauki?
- Nie, dotąd nie mamy żadnej.
- Nawet tej, którą otrzymała sejmowa Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży, a którą już parę tygodni temu redakcja SN opublikowała na swojej stronie internetowej?
- Obecne kierownictwo resortu raczej nie udostępnia nam takich danych. Taka praktyka była kiedyś, wiedzieliśmy jakie są przesunięcia w budżecie, gdyż ta wiedza była i KBN, i Radzie Nauki w poprzednich kadencjach potrzebna do opiniowania w wielu sprawach. Wiedzieliśmy, ile pieniędzy jest na działalność statutową, inwestycje, projekty badawcze, dopłaty do wydawnictw, projekty celowe, zamawiane, aparaturę, konferencje. Teraz nie mamy takich informacji.
-To czym w takim razie zajmuje się Rada Nauki?
- Robimy to, co nam każą, tzn. proponujemy rozstrzyganie konkursów, gdyż sama decyzja to już nie nasza kompetencja. Opiniujemy, ustawiamy w hierarchii ważności („rangujemy") projekty własne, promotorskie, habilitacyjne, a „moja" Komisja Badań na rzecz Rozwoju Gospodarki wyznacza recenzentów do projektów rozwojowych i celowych. „Rangujemy" również wnioski o aparaturę badawczą oraz dotyczące inwestycji budowlanych dla części jednostek naukowych i uczelni o charakterze technicznym. Wyznaczamy recenzentów i sporządzamy listę rankingową projektów rozwojowych, przedstawiamy ją pani minister, która następnie podejmuje decyzje i przesyła je do NCBR. Ono natomiast zawiera umowy dotyczące finansowania. Jak wygląda finansowanie tych projektów - też nie wiemy, gdyż nie jest nam znany budżet NCBR. W ub. r. było to 472 mln zł, z tego podobno Centrum wykorzystało 350 mln zł. Podobno, bo nie ma sprawozdania z wykorzystania budżetu i takiej informacji RN też nie ma. W dodatku - jak posłuchać wieści korytarzowych - pani minister w końcu ub. r. oddała z budżetu nauki do centralnego 320 - 350 mln zł.
- Niezależnie od tego prawie miliarda jaki oddała w początku tego roku?
- Oczywiście, tak dzieje się co prawda na koniec każdego roku, z tym, że w 2007 r. było to zaledwie 72 mln zł, w tym roku jest już podobno 350 mln. Jest to fatalna w skutkach decyzja, gdyż zwyczajowo - od czasów utworzenia KBN - pieniądze, które nie były z różnych powodów wykorzystane do końca danego roku (w przybliżeniu znano te kwoty już w październiku), służyły finansowaniu pilnych wydatków na początku następnego roku . Pieniądze te były ścisłe dedykowane na wnioski aparaturowe jednostek, powiększano o te kwoty dotacje statutowe. Tak samo było i w ub. r. - od końca września aż do grudnia taka procedura w jednostkach była przeprowadzana, pani minister akceptowała większość z naszych decyzji w tym względzie i aż do grudnia takie decyzje były podejmowane, a w jednostkach rozstrzygano przetargi . Tymczasem w grudniu pani minister musiała te rozdysponowane wcześniej pieniądze oddać. Okazało się jednak, że jednostki naukowe zagospodarowały już ok. 90 -100 mln co oznacza, że tegoroczny ich budżet będzie pomniejszony o tę kwotę.
-Ta praktyka obecnego rządu przedłuża rok rozrachunkowy o 2 miesiące - niektórzy do dzisiaj czekają na niektóre ubiegłoroczne płatności budżetu.
- Owszem, ale największy niepokój jest w tej chwili na uczelniach. O ile jednostki PAN i jbr-y mają już decyzje o finansowaniu działalności statutowej i to w wysokości ubiegłorocznej, tak uczelnie do dzisiaj nie wiedzą ile dostaną na statutową. Według informacji sprzed tygodnia, wydziały I kategorii będą mieć niższą dotację statutową o 2%, II kategorii - o 20% mniej, trzeciej - o 70%, a IV kategoria - prawdopodobnie nie dostanie dotacji. Budzi to poważne zastrzeżenia, dlaczego uczelnie mają dostać mniej w porównaniu do innych jednostek, zwłaszcza że kryteria finansowania dla nich - z uwagi na zajęcia dydaktyczne - były inne, otrzymywały one ok. 20% -30% mniej niż wynikałoby to z oceny.
-Jbr-y po raz pierwszy chyba są zadowolone z finansowania, są w dobrej sytuacji, jednostki PAN - niestety, nie, gdyż nie dość, że rozporządzenie z ub. roku dotyczące podniesienia wynagrodzeń asystentom do 1780 zł brutto spowodowało drastyczne spłaszczenie płac, to w efekcie kwoty na działalność statutową ledwie starczają na wynagrodzenia. Wynika więc, że w tym rozdaniu w najgorszej sytuacji znalazły się placówki PAN...
- Jbr-y może dzisiaj są w dobrej sytuacji, ale zapewne w kryzysie im się pogorszy. Wszystkie jednostki są jednak zaniepokojone możliwością całkowitej utraty dotacji na inwestycje aparaturowe i budowlane w tym roku. Jeśli do tego doliczyć uszczuplenie tegorocznego budżetu o odebrane kwoty za ubiegly rok na ten cel - może to oznaczać, że ich budżet będzie mniejszy o ok. 10% tylko z tych wniosków, jakie rozpatrywaliśmy.
Bo skoro w grudniu było na inwestycje aparaturowe 250 mln zł, z których 90-100 mln już praktycznie wydano, to pozostanie deficyt 150 - 160 mln. A inwestycje budowlane mają być całkowicie wstrzymane.
- Ale co jakiś czas ministerstwo radośnie komunikuje, że pieniędzy na naukę jest więcej, choć budżet nauki został pomniejszony o prawie miliard. Cuda czy propaganda sukcesu?
- Zgodnie z tym, o czym na grudniowym spotkaniu z Radą Nauki mówiła pani minister, na naukę miał być ten miliard więcej. Teraz okazuje się, że tego miliarda, a właściwie 870 mln zł, nie ma. W dodatku nie wiemy, czy chodzi o miliard mniej tylko w nauce, czy nie dotknie to też dydaktyki w szkolnictwie wyższym. Do tej pory - choć mamy już marzec - żadnych decyzji nie ma.
Uczelnie otrzymywały przecież także środki na badania własne - one były niewielkie, ale pozwalały utrzymywać doktorantów, bo innego źródła dotacji dla nich praktycznie nie ma. W tej sprawie też nie ma do tej pory decyzji - mówi się, że środki te zostaną zmniejszone o 20 - 50%. To też zrodzi problem, gdyż nie ma innego źródła utrzymania doktorantów, zwłaszcza na pokrycie wydatków na ich delegacje, badania. Bo środki na studia doktoranckie praktycznie wystarczają tylko na stypendia.
- Mówi się także, że tę lukę finansową z powodu oddania prawie miliarda do budżetu wypełni się pieniędzmi z funduszy unijnych...
- To wszystko się tylko mówi. Nie wszystkie uczelnie umieją występować o pieniądze unijne - o ile jbr-y i jednostki PAN już się tego nauczyły, tak uczelnie są na etapie raczkowania. Robimy to własnymi siłami, pokonując bariery europejskie, ale i bariery administracji uczelni, które są do tego zupełnie nieprzygotowane.
- Jeden z moich rozmówców - dyrektor instytutu - wspomniał, iż zabrakło ponoć pieniędzy ze środków unijnych, gdyż MNiSW nie wystąpiło o nie w odpowiedniej wysokości do MRR. Czy znana jest panu taka sprawa?
- To jest tylko korytarzowa informacja - ponoć spóźniliśmy się, czegoś nie przygotowaliśmy. Na styczniowym posiedzeniu nasza komisja, zaniepokojona tym, co się dzieje w NCBR, wystąpiła do pani minister z prośbą o informację na ten temat.
Do dzisiaj nie zostały bowiem podpisane wszystkie umowy na granty rozwojowe z 2007 r., nie są ogłaszane konkursy, albo są opóźnione (w programach strategicznych lub wieloletnich), gdyż tygodniami debatuje się nad sformułowaniem warunków konkursu.
To jest dla nas niezrozumiałe. Podobno uruchomiono program energetyczny i nic się nie dzieje. Wszystko jest na etapie dyskusji. Nic nie wiadomo. Kiedy istniał KBN, najdalej w styczniu były informacje, ile jest pieniędzy i na jakie działania - ile na projekty takie czy inne.
- Może wytłumaczeniem jest kryzys - będący wytrychem do wielu spraw?
- Raczej nie, gdyż w ubiegłym roku było podobnie - też nie wiedzieliśmy do końca, jaką kwotą dysponujemy, rozstrzygaliśmy w ciemno, kierując się jedynie tzw. wskaźnikiem sukcesu.
-Nie sądzi pan, że są to działania marginalizujące Radę Nauki i środowisko naukowe, które ona reprezentuje?
- Niewątpliwie tak, jest to zupełne zepchnięcie nas na boczny tor. Przykładem tego jest np. przygotowanie przez urzędników projektów rozporządzeń do pakietu ustaw reformujących naukę. Pani minister prosiła przewodniczących komisji Rady o stworzenie podstawowych, pięciu bodajże, rozporządzeń założeń do uproszczenia procedury - bo teraz wszystko się ma upraszczać, choć to tylko puste hasło. W rzeczywistości jest odwrotnie. Brałem udział w takim zespole, żeby stworzyć założenia do ubiegania się o dotacje statutowe. Przygotowaliśmy to w grudniu, a w styczniu dowiedzieliśmy się, że pani minister nie wzięła pod uwagę żadnych propozycji naszych zespołów. Natomiast zaakceptowała propozycje urzędników.
Obawiam się, że to samo dotyczy wszystkich naszych działań. W dodatku ministerstwo przeszło głęboką restrukturyzację, co owocuje tym, że np. konkurs na projekty rozwojowe, który zakończył się w listopadzie, a w grudniu zostali wybrani recenzenci - do dzisiaj nie jest rozstrzygnięty. Bo do końca stycznia nowo mianowani dyrektorzy departamentów nie wydali decyzji o przekazaniu projektów recenzentom. W początkach lutego obiecywano, że nastąpi to natychmiast, tymczasem w połowie lutego sytuacja była bez zmian. Do recenzji projekty przekazano z urzędu dopiero po mojej interwencji u wicemin. Ostrowskiej!
- Skoro Komisja nie wie, ile jest pieniędzy na określone projekty, to praca jej członków w dużej mierze jest bez sensu. Po co kwalifikować wnioski, skoro nie wiadomo, czy mają szanse na finansowanie?
- Dokładnie tak jest. Kiedy przymierzaliśmy się do rozpatrywania wniosków aparaturowych, prosiliśmy urzędnika ministerstwa, aby nam chociaż przybliżył rząd wielkości kwoty, jaką możemy dysponować. I zdecydowaliśmy nie rozpatrywać wszystkich, czyli 92 ( u nas było ich niewiele), skoro z naszego zespołu szanse na finansowanie może mieć jedynie 5-6. Wyznaczyliśmy zatem 25- 26 wniosków, które miały największe szanse na finansowanie. Natomiast inne zespoły często opiniowały i szeregowały w ocenie po 300 wniosków. Większość tej pracy była na darmo. Pracowali nad tym 2- 3 dni, po to, żeby uzyskać finansowanie 2-3 wniosków.
- Mam pan długi, 10-letni, staż pracy w ciałach opiniodawczych i decyzyjnych nauki. Co pana najbardziej niepokoi, jeśli chodzi o pracę w obecnej Radzie?
- Niestety, z każdym rokiem ograniczane są możliwości decyzyjne środowiska naukowego. Widać to najlepiej po aktach prawnych dotyczących sfery naukowej. Coraz częściej też powiększa się sfera nieoznaczoności, niepewności - nie wiadomo jakie będą pieniądze na naukę, ani kiedy. Takie ruchome piaski. Np. dowiedzieliśmy się teraz - nieoficjalnie - od wysokich urzędników ministerstwa, że w tym roku na finansowanie sieci nie będzie ani grosza. Ta informacja jednak nie jest nigdzie opublikowana! Wiemy zatem tyle, że nic nie wiemy.
Jeśli chodzi o członków Rady, nie wiadomo jaka będzie nasza rola, funkcja, miejsce, po rozwiązaniu Rady, gdyż wybrani zostaliśmy na 4 lata. Pani minister w grudniu ub. r. oznajmiła nam, że po wejściu w życie pakietu nowych ustaw, nikomu krzywda się nie stanie. Rada Nauki zostanie rozwiązana , ale zostanie powołana jakaś nowa rada w Narodowym Centrum Nauki, poszerzony będzie też skład funkcjonującej niezbyt udolnie od paru lat Rady ds Rozwoju Gospodarki, a i pani minister będzie otaczać się doradcami. Z osobistego punktu widzenia podobno włos nam z głowy nie spadnie, natomiast rola, charakter tych ciał, będzie już inny, z pewnością zostanie zmarginalizowany. Powołany też będzie nowy Komitet Ewaluacji, choć nie wiadomo po co, i dlaczego tak nazwany. Nie tym się martwimy, bo w każdej chwili bez poczucia żalu możemy zrezygnować z uczestnictwa w Radzie. I takie głosy już się pojawiają - po co my to robimy, skoro nasze propozycje, nasza praca nie jest brana pod uwagę?
- A jak środowisko przyjmuje tę niemoc członków Rady? Przecież wybrało was w określonym celu i może mieć teraz pretensje.
- I ma. Telefony się urywają, wysłuchujemy ciągle zarzutów w sprawach, na które nie mamy żadnego wpływu. Ale i te same pretensje padają pod adresem urzędników, którzy już się danymi zagadnieniami nie zajmują, gdyż są często przesuwani na inne stanowiska, do innych działów. To są duże niespodzianki - także dla nas. Coraz mniej jest ludzi kompetentnych w tym urzędzie i coraz więcej jest niewiadomych.
-Dziękuję za rozmowę.
- Autor: lb
- Odsłon: 2606
W ramach Forum Myśli Strategicznej w Polskim Towarzystwie Ekonomicznym odbyło się 25 stycznia 2010 seminarium pt. „Strategiczne problemy rozwoju szkolnictwa wyższego w Polsce" z udziałem ministra nauki, prof. Barbary Kudryckiej.