Nauka i sztuka (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 864
Alienacje, albo następnym razem pożar - to tytuł wystawy, jaką można oglądać w Zachęcie do 29.09.19.
Pierwsza część tytułu wystawy wprowadza pojęcie alienacji, które od początków nowoczesności wpisuje się w jeden z jej nurtów krytycznych — alienacji człowieka w społeczeństwie w efekcie negatywnych zmian: uprzedmiotowienia oraz kapitalizacji wartości i stosunków.
Dzisiaj pojęcie to służy opisowi negatywnych zjawisk, takich jak utrata kontaktu z własnym „ja” i z rzeczywistością, przewaga postaw konformistycznych, dominacja korporacji przy wszechobecnej ideologii zysku itd. Wynikające z nich napięcia związane są z przymusem dominacji i kontroli, eskalacją masowej produkcji, ale i wzmożoną konsumpcją. Już nie tylko pojęcie alienacji, lecz daleko posunięta wsobność połączona z chciwością określa współczesne przemiany mające negatywne konsekwencje dla ziemskiej cywilizacji.
Źródłem opisanych zjawisk jest utrata panowania człowieka nad własnym rozwojem, nienadążanie za osiągnięciami technologicznymi. Świat nie jest już obcą wobec jednostki siłą — to człowiek oddala się od świata poprzez rabunkową eksploatację jego zasobów i brak troski o naturę, co w konsekwencji zagraża całemu gatunkowi ludzkiemu.
I druga część tytułu odnosi się do tej kwestii — to cytat z eseju o konfliktach i przemocy na tle rasowym amerykańskiego pisarza Jamesa Baldwina, opublikowanego w „The New Yorker” w listopadzie 1962 roku. Akcentuje on konieczność zwrotu w dziejach ludzkości poprzez opamiętanie się i działanie. Jeśli pozostaniemy w stanie alienacji — wyobcowania względem siebie, innych i otoczenia — procesy degradacji będą dalej postępować.
Wystawa składa się z siedmiu dzieł filmowych. Wpisują się one w nurty alienacyjnej krytyki kultury, której celem jest odsłonięcie prawdy o zakłamanych aspektach rzeczywistości — różnicach politycznych, ekonomicznych, rasowych, etnicznych, pokoleniowych, a także przemocy, chciwości, antyhumanizmie, izolacji od natury. W pokazanych pracach pobrzmiewają poglądy Josepha Conrada, który już na przełomie XIX i XX wieku uchwycił mroczne strony cywilizacyjnego postępu: imperializm, terroryzm, grabieżczą eksploatację naturalnych zasobów, wszystkie te jądra ciemności, gdzie pod płaszczykiem rozwoju odbywa się okrutny wyzysk.
Na wystawie pojawia się też wątek kosmiczny — pragnienie nawiązania kontaktu z „obcymi”, ale również chęć ekspansji pozaziemskiej, co wydaje się paradoksalne przy braku harmonii na Ziemi, oraz motyw poszukiwania korzeni, prapoczątku człowieka, jako antidotum na alienację. Ważnym problemem jest też rasizm, problematyka kolonialna i postkolonialna jako przykład „zdrady” człowieczeństwa.
W wymiarze indywidualnych i grupowych doświadczeń alienacyjna krytyka kultury dotyka kwestii godności i równego traktowania każdego człowieka, prawa do życia w zgodzie z własnymi przekonaniami. Ukazując procesy alienacji, wystawa nie sugeruje tylko katastroficznej wizji, lecz także możliwość przeciwdziałania poprzez asertywność, opór, siłę ciała i ducha. Moc — jednostkowa oraz kolektywna — może wybrzmieć w katarktycznym zrywie. W przeciwnym razie, jak pisał Baldwin, następnym razem pożar!
Maria Brewińska, kuratorka
Artyści: John Akomfrah, Allora & Calzadilla, Yuri Ancarani, Clément Cogitore, Camille Henrot, Arthur Jafa, Angelika Markul
więcej: https://zacheta.art.pl/pl/wystawy
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 2566
Do 10 listopada 2013 w warszawskiej Zachęcie można oglądać wystawę In God We Trust.
Wystawa ma na celu ukazanie bogactwa wierzeń i praktyk religijnych składających się na krajobraz wyznaniowy Stanów Zjednoczonych.
Religia odgrywała i odgrywa tam niezwykle ważną rolę, a pluralizm wyznań sprawia, że można je uznać za jedno z najbardziej zróżnicowanych pod względem religijnym państw na świecie. Chociaż na wyznaniowej mapie USA wciąż przeważają tradycyjne wspólnoty religijne, jednocześnie jesteśmy świadkami narodzin nowego modelu religijności, zgodnie z którym każdy może dowolnie zdefiniować swoją tożsamość religijną w sprzeciwie wobec relatywizmu współczesnego amerykańskiego społeczeństwa.
Kontrowersyjną dewizę użytą w tytule wystawy, nieraz kwestionowaną przez środowiska polityczne i religijne, w kontekście dzisiejszej różnorodności wyznaniowej odczytać można jako sugestię, że Ameryka nie jest już „jednym narodem pod opieką (jednego) Boga” [one Nation under (one) God]. Wyrażenie „In God We Trust” daje się interpretować jako mocna deklaracja wiary, ale także jako manifestacja prawa do wyboru własnej religii, która może przybierać najróżniejsze formy i oblicza.
Wystawa obejmuje prace wielopokoleniowej grupy współczesnych artystów amerykańskich wywodzących się z różnych tradycji religijnych. Podejmują oni kwestie związane z religią, osobliwymi i rzadko spotykanymi wierzeniami, sektami i kultami, starając się przybliżyć widzom niezwykłą dynamikę tych zjawisk i ukazać szeroki wachlarz wyznań i kultur Stanów Zjednoczonych.
Wystawa odnosi się również do wielu innych ważnych aspektów tego złożonego zagadnienia, opisując wzajemne relacje pomiędzy religią a społeczeństwem, ekonomią/kapitalizmem, polityką, patriotyzmem/amerykanizmem, sportem czy kulturą popularną.
Więcej – http://www.zacheta.art.pl/article/view/1453/in-god-we-trust
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 4310
Andrzej Heidrich jest jednym z najwybitniejszych polskich grafików, którego sztuka dosłownie „trafiła pod strzechy”. Zaprojektował wszystkie banknoty, które od połowy lat 70. były w Polsce w obiegu. Z jego pracami obcujemy więc codziennie. Od przeszło 50 lat posługujemy się zaprojektowanymi przez niego nie tylko banknotami, dokumentami, ale i znaczkami pocztowymi. Przez wiele lat ilustrował książki – zaprojektował m.in. okładki do popularnej serii reportaży Ryszarda Kapuścińskiego. Jego prace znamy wszyscy, ale on sam pozostaje artystą nieodkrytym.
Urodził się w 1928 roku w Warszawie. Ukończył powszechną Szkołę Rodziny Wojskowej na Żoliborzu oficerskim, Gimnazjum Graficzne przy ul. Konwiktorskiej i znane Liceum Sztuk Plastycznych przy ul. Górnośląskiej. Studiował na Wydziale Grafiki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ukończył ją z wyróżnieniem w 1954 roku. Dyplom zrobił u prof. Jana Marcina Szancera – ucznia Józefa Mehoffera, który był z kolei uczniem Jana Matejki. Tematem jego dyplomu były ilustracje do sztuki Moliera „Świętoszek”.
W 1949 roku związał się ze Spółdzielnią Wydawniczą „Czytelnik”. Przepracował w niej ponad 40 lat. Ilustrował książki, projektował okładki, opracowywał graficznie albumy i serie wydawnicze, między innymi książki Ryszarda Kapuścińskiego, Jarosława Iwaszkiewicza i Leszka Kołakowskiego. Od 1974 roku był naczelnym grafikiem „Czytelnika”.
Za ilustracje książkowe i opracowania graficzne zebrał kilkadziesiąt nagród, między innymi za ilustracje do „Austerii” Juliana Stryjkowskiego, opracowanie graficzne „Ogrodów” i „Młodości Pana Twardowskiego” Jarosława Iwaszkiewicza. Pod koniec lat 50. zaczął projektować znaczki pocztowe, które były również nagradzane w konkursach.
Jego przygoda z Narodowym Bankiem Polskim rozpoczęła się w 1960 roku, kiedy bank zaprosił go do zamkniętego konkursu na nowy banknot o nominale 1000 złotych. Wyróżniono w nim trzy projekty, w tym Heidricha. Przez kolejne lata na zlecenie NBP wykonywał dziesiątki szkiców i projektów banknotów. Jednak dopiero w 1975 roku, czyli po 15 latach pracy, wprowadzono do obiegu jego pierwszy banknot: 500 złotych z wizerunkiem Tadeusza Kościuszki. Byłem solidnie wzruszony – mówi – Chwytałem się na tym, że płacąc nim czy obserwując innych ludzi, myślałem: to moje dzieło.
Zaprojektował serię banknotów „Wielcy Polacy” (funkcjonującą do 1996 roku) i pięć nowych banknotów z władcami Polski, które zostały wprowadzone w 1995 roku wraz z denominacją złotego i są w obiegu do dzisiaj. W 2005 roku zaprojektował pierwszy w Polsce banknot kolekcjonerski, upamiętniający papieża Polaka.
Jest też autorem projektów paszportów, orzełków na czapkach wojskowych, odznak policyjnych, odznaczeń dla polskich żołnierzy walczących w Iraku i w Afganistanie, herbów ziemskich i grodzkich.
Teraz pracuję dla siebie – mówi. Dla siebie więc stworzył „Poczet władców polskich” – 44 miniaturki malowane akwarelą z wizerunkami królów i książąt polskich. Poczet zaczyna się od Mieszka I i Dobrawy, a kończy na „niekoronowanym władcy”, Marszałku Józefie Piłsudskim. Namalował też „Zmysły”, „Mity, legendy i symbole” oraz serię przepięknych miniaturek z Mikołajem Rejem, Janem Kochanowskim, Adamem Mickiewiczem i Stanisławem Wyspiańskim. Jest prawdopodobnie jednym z ostatnich polskich artystów, dla którego „małe jest piękne” i z którego sztuką obcujemy codziennie.
Został odznaczony Orderem Odznaczenia Polski Polonia Restituta (1977), medalem Zasłużony dla bankowości (1989), Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (1999) oraz Złotym Medalem Zasłużony Kulturze – Gloria Artis (2006).
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 146
W łódzkim Muzeum Sztuki ms1 do 28.01.24 czynna będzie wystawa prac Andrzeja Łobodzińskiego.
Wystawa Andrzeja Łobodzińskiego – jednego z czołowych przedstawicieli łódzkiej neoawangardy ukaże dwa równoległe, dopełniające się nurty jego artystycznej aktywności: malarstwo i eksperymentalną twórczość dźwiękową, która powstawała we współpracy z Ireneuszem Pierzgalskim i Krystynem Zielińskim. Artyści ci byli w polskiej sztuce przełomu lat 60. i 70. pionierami eksperymentów akustycznych, tworzyli efemeryczne seanse i instalacje dźwiękowe, prezentowane m.in. w Galerii Foksal w 1968 r. i Muzeum Sztuki w Łodzi w 1972 r.
Dzieła malarskie Łobodzińskiego reprezentowane są poprzez prace pochodzące z lat 1956-1964, charakterystyczne dla wczesnego okresu jego drogi artystycznej. Na wystawie znajdują się obrazy utrzymane w poetyce taszyzmu, zrealizowane niedługo po ukończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi, jak również cykl obrazów kreskowych z lat 1958–1962, cykl obrazów pistoletowych z lat 1961-1963 oraz nieco późniejszy cykl kolaży.
Obszar eksperymentalnej twórczości dźwiękowej zmaterializuje się w postaci wyeksponowanych obiektów – urządzeń, którymi posługiwali się Łobodziński i Zieliński, komponując swoje Audycje – prace dźwiękowe o charakterze enviroment. Jedna z wersji tej pracy, wykonana w Galerii Foksal w 1968 roku, jest przypomniana widzom dzięki dokumentacji fotograficznej autorstwa Tadeusza Rolkego. Na wystawie znalazł się również zaprojektowany wspólnie z Ireneuszem Pierzgalskim instrument Klantata (1965) – prawdopodobnie pierwszy w Polsce obiekt rzeźbiarski służący generowaniu dźwięków.
Początki drogi twórczej Andrzeja Łobodzińskiego wiążą się z nurtem taszyzmu, który dla wielu przedstawicieli polskiej awangardy w tamtym momencie historycznym (II poł. lat 50. ) uosabiał uwolnienie materii malarskiej z konwencji figuratywnych, bądź formalnych i skupienie uwagi na procesualności malarskiej kreacji. Taszyzm, w tym jedna z jego odmian – sztuka informel – ukształtował się w Europie tuż po II wojnie światowej jako kierunek przeciwstawiający się racjonalizmowi abstrakcji geometrycznej i poszukujący źródeł twórczości w intuicji i siłach nieświadomości. Intelektualną konstrukcję kompozycji dzieła zastąpić miał spontanicznie rozwijający się proces twórczy, w którym kluczową rolę odgrywały materialne własności wykorzystywanych przez artystów tworzyw i pigmentów.
Wczesne obrazy Andrzeja Łobodzińskiego, jak pisze kurator wystawy Paweł Polit: […]są zapisami spontanicznej interakcji z właściwościami farb rozprowadzanych na płaszczyźnie podobrazia. […] Efekt płynności kształtów i swoistej «szybkości» kresek wiąże się tu ze stosowanym przez artystę zabiegiem wylewania lakieru nitro na powierzchnie uprzednio nałożonych i zaschniętych warstw.
Ewolucja malarstwa Łobodzińskiego z okresu taszystowskiego prowadziła w kierunku wygaszania zróżnicowań kolorystycznych na rzecz kontrastów fakturalnych, co z kolei wiodło do sformułowania nowej, odrzucającej zdecydowane podziały płaszczyzny koncepcji obrazu.
Owocem przekształcenia formuły kompozycyjnej i ideowej dzieła malarskiego był cykl obrazów kreskowych z lat 1958–1962. Ich struktura miała charakter otwarty, oparty na pełnej napięcia równowadze układów linii, swobodnie wpisanych w pola barwne. Syntetyczne układy kreskowych kompozycji tworzył artysta za pomocą szczególnej procedury, najpierw używając intuicyjnie rozmieszczanych na powierzchni podobrazia szablonów do uzyskiwania odcinków linii, a następnie nanosząc na nie warstwę olejnej malatury.
Sam Łobodziński, pisząc później o krystalizowaniu się swojego dojrzałego stylu, wskazał na kluczową rolę swoistego malarskiego rytuału, który prowadził do zderzenia czynnika regularnego z przypadkowym, bezwładnego z aktywnym, idealnego z materialnym.
Porzucając na dobre poetykę taszyzmu, malarz kontynuował wykorzystanie procedur malarskich, w których istotną rolę odgrywał przypadek i intuicja. Ten procesualny rodowód obrazów Łobodzińskiego tłumaczy efekt organicznej jedności linearnych układów z pulsującymi płaszczyznami koloru. Sposób, w jaki elementy rysunkowe zaistniały w strukturze kompozycji unieważnia podział na figurę i tło, znosi podziały płaszczyzny na wyraźnie zarysowane kształty, wzmacniając integralność pola malarskiego. Geometria kreskowych układów w obrazach Łobodzińskiego nie wywodzi się więc ze zracjonalizowanego procesu konstruowania form, ale z malarskich procedur o charakterze improwizowanym. Istotną rolę pełniło w nich nakładanie kolejnych warstw pigmentu połączone z częściowym zamalowywaniem naniesionych wcześniej szablonami odcinków linii.
Kolejnym rozdziałem w biografii artystycznej Andrzeja Łobodzińskiego było zwrócenie się ku właściwościom i zróżnicowaniom materii malarskiej z wykorzystaniem techniki natryskowej, czego rezultatem stała się seria obrazów pistoletowych. Kluczowe było tu wcześniejsze doświadczenie sztuki informel. Artysta wybierał takie narzędzia i techniki malarskie, jakie pozwalały na niemal mechaniczny proces komponowania, wykorzystując szablony do uzyskiwania obrysów linearnych. W cyklach kolaży pochodzących z pierwszej połowy lat 60. dochodzi do stopniowego uproszczenia struktury kompozycji i wzmocnienia kontrastów walorowych i kolorystycznych. Jak pisze o nich Paweł Polit: „Powtarzalność spiętrzonych w kolażach części, których układ trudno odbiorcy objąć jednym spojrzeniem, wzbogaca je w wymiar czasowy, nasuwając skojarzenia ze strukturami muzycznymi”.
Artystę już wcześniej interesowała kwestia ukazania upływu czasu w malarstwie. Stąd, w połowie lat 60. zwrot ku poszukiwaniom z wykorzystaniem materiału dźwiękowego, podejmowanym wspólnie z zaprzyjaźnionymi artystami: najpierw Ireneuszem Pierzgalskim, a następnie Krystynem Zielińskm. Owocem tej eksperymentalnej aktywności były m.in. instalacje akustyczne, zatytułowane Audycje, tworzone za pomocą dźwięków rejestrowanych najpierw na taśmie magnetofonowej i następnie przetwarzanych na specjalnie skonstruowanych urządzeniach. W trakcie publicznych prezentacji Audycji m.in., w galerii Foksal w 1968 r., twórcy wykorzystywali wrażenie przemieszczania się dźwięku do definiowania przestrzeni. Efekty akustyczne stawały się tu medium określającym parametry wnętrza galerii. Audycje Łobodzińskiego i Zielińskiego pokrewne były poszukiwaniom innych twórców sztuki environment tego okresu, m.in. Kompozycjom przestrzenno-muzycznym Henryka Morela, Teresy Kelm i Zygmunta Krauzego.
Sztuka Andrzeja Łobodzińskiego stanowi osobny rozdział w rozwoju polskiej sztuki powojennej. Istotną rolę w kształtowaniu się jego postawy twórczej miało odwołanie się do intuicji i przypadku jako istotnych czynników stymulujących proces twórczy. Badanie własności materii malarskiej w relacji do struktury formalnej obrazu doprowadziło go wypracowania modelu kompozycji o charakterze otwartym, inicjujących przepływ przestrzeni między składnikami obrazu, a następnie do budowania sekwencji dźwiękowych. Stosowanie zaawansowanych środków technicznych w tworzeniu kompozycji dźwiękowych szło u niego w parze z konsekwentnym rozwijaniem języka malarstwa. Artysta traktował obie dziedziny swojej twórczości za wzajemnie komplementarne i jednakowo uprawnione w odkrywaniu nowych aspektów sztuki.
https://msl.org.pl/andrzej-lobodzinski-prace-z-lat-1956-1972/