Czy liberalna Europa, tak daleka od chrześcijaństwa (a nawet starając się zatrzeć te ślady formalnie symbolicznie) nie pozostała jednak w okowach judeochrześcijańskich dogmatów i takiej też mentalności?
Zbawienie to zasadnicza idea Starego i Nowego Testamentu. Stary Testament daje ilustrację wybawienia narodu żydowskiego z opresji, jakimi było wyjście z Egiptu a potem powrót – na wskutek decyzji króla Persów Cyrusa Wielkiego (539/38 r. p.n.e.) – z Babilonu do Palestyny.
Obraz późniejszy zapisany w Biblii to już zbawienie czysto mesjańskie, roztrząsane soteriologicznie (soteriologia to dział teologii chrześcijańskiej zajmujący się zbawieniem), czyli procesem uwolnienia się ludzi aktem boskim z niekorzystnego stanu lub okoliczności.
Dla Europejczyków to fantazmat, do realizacji którego dążą od wieków, oparty na paradygmatach judeochrześcijaństwa: wybranie, misja i zbawienie. A zbawienie to forma hegemonii.
Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który [go] uprawie. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc oczyszcza, aby przynosiła owoc obfity.[…]
Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, wy – latoroślami. Ten kto we mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją i wrzuca do ognia i płonie.
J,15 (1-6)
Teologia polityczna była w Europie od dawien dawna ugruntowana i zakorzeniona (choć początkowo jej tak nie nazywano). Wraz z chrystianizacją i wersją religii chrystusowej według koncepcji Pawła z Tarsu przejęto zarówno żydowską wersją wybrania narodu – teraz narodu ochrzczonego – jak i jego prywatny model szerzenia wiary, czyli misję. Oczywiście, połączenie religii z systemem politycznym – feudalizmem – gdzie wyższe duchowieństwo stało się czynnym elementem władzy musiało spowodować, iż owa misja absolutnie zaprzeczyła pacyfizmowi pierwotnego chrześcijaństwa.
M.in. dlatego doktor Kościoła, święty i topowa postać XII-wiecznego Kościoła, cysters, Bernard z Clairvaux opracował teorię złobójstwa, która zdejmowała piętno grzechu z zabijającego heretyka, wyznawcy innej religii czy po prostu bluźniercy. Tym samym, jako organizator i promotor II wyprawy krzyżowej, niejako zsakralizował to wszystko, co owe krucjaty poniosły poza Europę. Połączył teoretycznie i praktycznie religię, jej zasady, z systemem feudalnym. Wojna krzyżowa przekształciła się tym samym nie tylko w fenomen religijny, ale stała się przede wszystkim rycerską profesją i powinnością. Weszła w kanon kultury Zachodu.
Relacje między religią a polityką
I to piętno pozostało w świadomości Europejczyków, pomimo wielu wydarzeń w historii, które zdesakralizowały i odklerykalizowały Stary Kontynent. Rożne definicje teologii polityki można sprowadzić dziś do opisu sposobów wpływu na dyskurs polityczny, społeczny, ekonomiczny i kulturowy.
Relacje pomiędzy religią a polityką, zwłaszcza w ramach chrześcijaństwa, są rozważane od antyku, lecz teologia polityczna jako dyscyplina akademicka narodziła się dopiero w XX w. Jest ona również emanacją sporu, ale i wzajemnego przenikania w kulturze Europy obu sfer – sacrum i profanum - pozostawiając niezmywalne piętno na mentalności Europejczyków.
Nawet współcześnie, „gdy zastanawiamy się nad mesjanistyczną teologią polityczną, myślimy o naszej przeszłości z czasów poprzedzających epokę nowożytną (…) Odrodzenie się mesjanistycznej teologii politycznej z pewnością nie było jedynie jakąś niemiecką aberracją, chwilową gorączkową reakcją na skutek upadku mieszczańskiej Europy w następstwie wielkiej wojny” (M. Lilla, Bezsilny Bóg).
Dziś, gdy obserwujemy w efekcie zachodzących procesów politycznych, kulturowych i społecznych załamanie się dotychczasowego porządku globalnego, gdy następuje cywilizacyjne przeformatowanie świata, z odmętów historii wyłaniają się ponownie idee stanowiące istotę mentalności starej Europy. I powraca w jej elitach wiara w odbudowę stosunków, kiedy Europa była przodującą siłą w świecie, kiedy skolonizowała i zhołdowała cały pozaeuropejski świat. I kiedy eksploatując, eksterminując, wyzyskując owe podbite tereny dziś zwane globalnym południem, przez 500 lat dominacji zapewniała sobie powojenny spokój, dobrobyt, ale i pokój, który mógł trwać pod amerykańskim parasolem atomowym. Pozwoliło to wszystko Europejczykom budować swój dobrobyt oraz społeczny ład. Brytyjski historyk Eric Hobsbawm nazywał te 45 lat po II wojnie światowej „złotym wiekiem kapitalizmu europejskiego” (Wiek skrajności).
Efektem II wojny światowej był w zasadzie cios zadany przez oba supermocarstwa nie tylko III Rzeszy Niemieckiej, ale i hegemonii Europy w świecie. To nic, że Waszyngton i Moskwa dopuściły Londyn do stołu zwycięzców. Był to w zasadzie jedyny kraj europejski (oprócz Polski - nie licząc zmobilizowanych przymusowo Ślązaków), którego obywatele formalnie nie uczestniczyli w krucjacie III Rzeszy na Wschód. Np. francuscy SS-mani do końca bronili kwatery Hitlera w Berlinie, a formacji z Belgii / Holandii, Norwegii, Rumunii czy Węgier nie sposób pominąć milczeniem. O sprzymierzonych oficjalnie Italii czy Hiszpanii też nie wolno zapominać.
To właśnie w efekcie Jałty i Poczdamu w zasadzie skończyła się dominacja Zachodniej Europy powstałej i ugruntowanej po berlińskiej konferencji dzielącej wpływy Europejczyków w Afryce (1884-85). Zwłaszcza w latach 50. i 60. XX wieku świat kolonii europejskich lawinowo rozpadł się jak domek z kart. A Europejczykom pozostała pamięć owej kolonialnej świetności oraz nagromadzone aktywa, pozwalające przez prawie 50 lat po wojnie pędzić spokojny, dostani, coraz bogatszy styl życia. Zwłaszcza w efekcie tzw. odwilży lat 70. oraz upadku muru berlińskiego kiedy świat stał się jednobiegunowy, a na bazie tanich rosyjskich węglowodorów i innych surowców można było ten scenariusz, przechodzący w początku XXI. w błogostan, realizować.
Trudno więc się dziwić, że Jałta i Poczdam budzić mogły w pamięci Europejczyków pejoratywne skojarzenia, lecz do 1991 roku polityczna poprawność nie dozwalała na negowanie wyników tych konferencji. Poza tym Niemcy, które wyrosły ponownie na najsilniejszą gospodarkę Europy (zarówno w ramach EWG a potem Unii Europejskiej) były raczej zajęte przeżywaniem traumy swojej porażki i podziału narodu na dwa państwa bo pozostawały cały czas (de facto) pod okupacją ZSRR i USA. Po zdobyciu Berlina przez Armię Czerwoną podobno marszałek Georgij Żukow powiedział do marszałka Konstantego Rokossowskiego w formie kalamburu, który dziś brzmi złowrogo: „Wyzwoliliśmy ich od faszyzmu, ale oni nam tego nigdy nie zapomną”.
Krucjaty ciągle żywe
W rosyjskiej historiografii sprawa krucjat przeciwko prawosławiu i Rosji – zwłaszcza pamięć o zdobyciu Konstantynopola w 1204 przez IV krucjatę i trwająca w związku z tym trauma w całej wspólnocie Kościołów Wschodnich – jest szczególnie żywa. W tamtejszej narracji ten aspekt jest poruszany wielokrotnie i czynią to tak różni ludzie jak np. Siergiej Karaganow, Nikita Michałkow, Igor Szyszkin czy wnuk Lwa Tołstoja polityk i publicysta, Piotr Tołstoj. Zresztą idea krucjat jest w historii, a jak dziś widzimy w polityce i zagadnieniach społeczno-kulturowych, niebywale trwałą w wielu środowiskach Zachodu. W Sprawach Nauki poruszano to zagadnienie m.in. w materiałach: Krucjata jest w nas (Nr 3/198/2015), Syndrom Savonaroli (Nr 10/213/2016) czy Zachód kontra Wschód (Nr 4/269/2022).
W historii zmieniają się tylko uzasadnienia prowadzenia owych wypraw. Raz jest to uzasadnienie religijne: nawrócenie oraz zbawienie heretyków i innowierców, innym razem szerzenie cywilizacji zachodniej wśród „dzikich” ludów, a obecnie – nakłanianie (różnymi metodami i sposobami) ludów globalnego południa do demokracji i wartości zachodnich.
A przecież liberalizm i demokracja nie są wyłącznością Zachodu. Tak jak np. interpretacja zasad chrystianizmu według rytu rzymskiego nie mogła być zaaprobowana przez inne wspólnoty chrześcijańskie zamieszkujące od Adriatyku po Chiny i Indie. Liberalizm i demokracja nie są dogmatami, podobnie jak interpretował i narzucał wąsko, utylitarnie i autorytarnie pojmowanie chrystianizmu papieski Rzym, a za nim cała kultura Zachodu.
O tych europejskich wypaczeniach mówili m.in. podczas lutowej konferencji w Monachium zarówno James D. Vance (USA) jak i Minister Spraw Zagranicznych Indii Subrahmanyam Jainshankar. Co prawda, nie poruszali oni konkretnie wymiaru religijnego i krucjatowego – choć u Vance’a wybrzmiała krytyka autorytaryzmu i cenzury (immanentnych elementów każdej krucjaty i tego, co George Orwell nazwał Ministerstwem Prawdy (Rok 1984) – ale w prowadzonych tu rozważaniach tego aspektu nie sposób pominąć.
Zbawienie to uwolnienie się z niekorzystnego stanu lub okoliczności. W w chrześcijaństwie i judaizmie jest to akt (choć różnie rozumiany) wybawienia ludzi przez Boga z doczesnych opresji. Wyznawcy judaizmu mają świadczyć postawą Najwyższemu, a nie nawracać (choć konwersje są dopuszczalne i pożądane). Tak wyjaśniał sprawę zbawienia prof. Stanisław Krajewski, filozof akademicki, współprzewodniczący Rady Chrześcijan i Żydów. Dla chrześcijanina jest ono stanem, w którym Bóg za sprawą Jezusa przywraca człowieka ze stanu grzechu i śmierci do stanu jedności ze sobą i życia wiecznego. Zbawienie jest łaską i wiążę się z terminem ludu / narodu wybranego. Bo tylko ten lud / naród może poprzez więź ze swoim Bogiem liczyć na zbawienie. To jest wyraźnie judaistyczna tradycja.
Ale kwestia zbawienia wiąże się zawsze z nawróceniem. Kiedy misję prowadzi się na terytoriach innych kultur, cywilizacji i związanych z nimi wierzeń religijnych oraz wynikających z nich wartościami. A owo nawrócenie najczęściej wiązało się eksterminacją i pozbawieniem tożsamości tych Innych, zamieszkujących owe tereny ludów, wspólnot, zbiorowości.
Przykładów z historii, kiedy euroatlantycka cywilizacja (bo tak Zachód mniej więcej od XVII w. należy traktować, gdyż Ameryka stała się niejako forpocztą czy protestancką hubą wraz z wychodźcami z Europy Zach.) podjęła kolonizację świata, nie trzeba przypominać. Doskonale znane są losy Guanczów czy Tasmańczyków (wytępionych do nogi), Aborygenów, którzy jeszcze w latach 60/70. XX wieku byli taktowani jako „flora” przez prawo australijskie, autochtonicznych mieszkańców obu Ameryk, Chińczyków czy Hindusów itd. itp.
Kolonializm osadniczy – forma zbawienia
Inną formą nawrócenia był stosowany kolonializm osadniczy. Miało to miejsce w Ameryce, Australii, Afryce (zwłaszcza Południowej) czy w Palestynie po 1947 r. Ten termin sformułował Christopher Lydon, amerykański publicysta i dziennikarz (PRX – Open Source) podkreślając, iż zawsze temu procederowi towarzyszyło ludobójstwo. Jak argumentował australijski antropolog i historyk Patrick Wolfe, logika kolonializmu osadniczego polega zawsze na tym, żeby „zniszczyć, aby zastąpić”.
Asymilacja w tym wydaniu jest systematycznym odrzuceniem kultury tubylczej, by w jej miejsce zakorzeniła się kultura dominująca, osadników (Kolonializm osadniczy i eliminacja tubylców). Misja, nawrócenie i jesteś zbawiony.
Kolonializm osadniczy, który wedle przekazu starotestamentowego miał miejsce, gdy lud Izraela zasiedlał Kanaan, stał się przez judeochrześcijańskie nauki immanencją kultury Zachodu, z której - jak widać - bardzo trudno jest się wyzwolić. Bo wtedy trzeba by uznać swe przekonania, swoje doktryny, swoje wartości i swoją tożsamość za takie same jak dokonania innych kultur i cywilizacji. I zrezygnować z paternalizmu, pouczania, eurocentryzmu (czyli z elementów charakterystycznych dla zachodniego rozumienia rozwoju ludzkości). Bo ten sposób patrzenia na świat i ludzi ma zawsze posmak rasistowski, a za nim idące ksenofobię, szowinizm. W efekcie – faszyzm, który jest immanencją tej kultury. Doskonale to opisał Umberto Eco, nie podając jednak owych judeochrześcijańskich (moim zdanie absolutnie zasadnych) przyczyn tej immanencji.
W kontekście takich konkluzji musiano (zwłaszcza w niezachodnim świecie) zrozumieć jednoznacznie wypowiedź czołowego technokraty UE Josepa Borella, w której stwierdził, że „Europa to ogród. Zbudowaliśmy ogród. Wszystko działa. To najlepsze połączenie wolności politycznej, dobrobytu gospodarczego i spójności społecznej, jakie ludzkość była w stanie zbudować – trzech rzeczy razem. Reszta świata nie jest ogrodem. Większa część reszty świata to dżungla i dżungla może wtargnąć do ogrodu”. Dodał, że przedstawiciele Unii są „ogrodnikami”, czyli tymi, którzy mają uprawiać ziemię poza ogrodem.
Brzmi to dokładnie jak biblijne „czyńcie sobie Ziemię poddaną” (Rozdz.1, 28). Jego późniejsze, nieudolne i pokrętne enuncjacje, jakoby go źle zrozumiano, są po prostu niewiarygodne, gdyż praktyka ostatnich dekad pokazuje wyraźnie trwanie w głowach ludzi Zachodu mentalności postkolonialnej, paternalistycznej, przesiąkniętej ksenofobią, a nawet rasizmem. A to wszystko jest pokłosiem epoki krucjat i i wartości, jakie one zrodziły. Bo krucjaty miały nawracać, by zbawić tych Innych. W Nowym Testamencie znaleźć można niesłychanie wiele wersetów, gdzie zbawienie (czyli wyzwolenie z grzechu) możliwe jest wyłącznie poprzez przyjęcie Jezusa i nauk Kościoła wedle rzymskiej wersji.
Ta symptomatyczna dla klimatu intelektualnego opcja elit zachodnich mająca źródło w zbawieniu innych, wybraniu i misji z tym związanych potwierdza jedynie, że cierpią one na deficyt pragmatycznie myślących i widzących problemy globalne, jednocześnie zdolnych do przewidywania konsekwencji swych decyzji polityków. To potwierdzenie dewizy Fernanda Braudela o tzw. długim trwaniu (Historia i trwanie).
Henri de Lubac, katolicki duchowny i jeden z koryfeuszy Vaticanum II, mesjanizm Ludu Bożego wiązał z nadzieją przezwyciężającą wszelkie przeszkody, jak gdyby je wchłaniającą i przez to zwiększając swą moc sprawczą i zasięg oddziaływania. Nadzieja ta według niego nie zbladła przez odkrycia związane z postępem cywilizacyjnym, realizując przez to przesłanie myśli żydowskiej (H. de Lubac, Katolicyzm).
Czy to nie jest tożsame (co prawda w ezopowym, typowo kościelnym języku) z tym, co objawił J.Borell? Jak mówi Stary Testament, naród Izraela został wybrany do misji ogłoszenia światu chwały Boga Jedynego. Chrześcijaństwo dodało do tego, i cały czas to potwierdza (protestantyzm również, wystarczy przeanalizować przesłanie ewangelikanów i nowych ruchów religijnych powstających na bazie literalnego odczytywania Biblii), misyjność, czyli prozelityzm.
Pycha kroczy przed upadkiem
Charles W. Freeman Jr. emerytowany dyplomata amerykański, pisarz i działacz polityczny w udzielanych wywiadach stwierdza, że cierpliwość świata wobec euroatlantyckiej cywilizacji i jej misji realizowanej niezwykle arogancko, dobiega końca. Zachód musi uznać jego zdaniem, że jest tylko jednym z podmiotów planetarnej cywilizacji i nie ma jakiegokolwiek prawa pouczać, narzucać czy wartościować innych kultur, bądź cywilizacji. To jest także przykład na traktowanie siebie przez Zachód w sposób hegemonistyczny, paternalistyczny, jako serce i pępek świata. Jako formę narodu wybranego prowadzącego krucjatę w imieniu swoich wartości i przekonań. Analogia z wyprawami krzyżowymi i pochodami, jakie Europa dokonywała na Wschód przez całe I tysiąclecie nasuwają się same.
Po 1991 roku, gdy upadł mur berliński i neoliberalizm okazał się totalnie zwycięską doktryną w zimnej wojnie Zachodu i Wschodu, a korporatokracja (zarówno ta finansowo-bankowa, jak i medialna) okazała się środowiskiem globalnie „trzymającym władzę” (Korporatokracja, Sprawy Nauki Nr 5/240/2019). I elity starej Europy otrzymały jakby drugie życie. Rozszerzając się na Wschód, powtórzono manewr i jego efekty zmaterializowane w Afryce po wspomnianej konferencji berlińskiej. Kapitał zachodni przy pomocy politycznego układu po prostu skolonizował tereny na wschód od Łaby (doskonale to opisał D. Oschman w Jak niemiecki Zachód wymyślił swój Wschód na przykładzie byłej NRD, p. SN Nr 4/25, Kim lub czym jestem?, Co zostało po NRD ).
Politycznym katalizatorem przyszłych działań w tej części Starego Kontynentu były działania państw zachodnich (głównie zjednoczonych już Niemiec, wspomaganych w tej mierze przez Anglosasów) patronujących rozpadowi i towarzyszącym mu wojnom domowym, Jugosławii (M.Waldenberg, Rozbicie Jugosławii).
Idea Zjednoczonej Europy po Traktatach z Maastricht i Lizbony jako głównego centrum światowej cywilizacji, wyposażonego w jedyne i uniwersalne wartości, które należy szerzyć w świecie pozazachodnim, rosła w miarę scalania się UE w superorganizm polityczny uzurpujący sobie nieograniczona włądzę, niczym Rzym Innocentego III (szczyt papo-cezaryzmu z przełomu XII/XIII w.). A dziś, gdy zainteresowanie Ameryki Europą (z wielu względów) więdnie, owo poczucie i chęć dawnego politycznego, kulturowego i militarnego prymatu w elitach europejskich niepomiernie wzrosła. Aktualne pragnienie dominacji w starym, krucjatowym i kolonialnym stylu, jest w wielu wypowiedziach europejskiego mainstreamu już nie do ukrycia.
Radosław S. Czarnecki