banner

Trzeba było półtora roku bolesnych doświadczeń, ustawy lustracyjnej pozbawiającej ludzi prawa wykonywania zawodu, paru malowniczych zatrzymań z kajdankami, obrzucenia błotem jednego z najwybitniejszych naszych uczonych, stałego felietonistę "Spraw Nauki", prof. Jędrzejczaka, żeby elity intelektualne zabrały głos w sprawach publicznych. Wcześniej panował dość popularny i z sukcesem zresztą stosowany od dziesiątków lat pogląd, że: przeczekamy, będziemy siedzieć cicho to nas nie ruszą. Trafią najwyżej jednostki. Siedzieli więc cicho, kiedy opluwano PAN, jbr-y, kiedy wmawiano, iż elity to pasożyty na zdrowej tkance narodowej, czytaj - ludowej. Nie reagowano też, kiedy trafiono w prof. Wiesława Jędrzejczaka, za którym ujął się na szczęście minister Religa, a po dłuższym czasie - także wydział VI PAN w osobie jego przewodniczącego, prof. Kostowskiego, choć już nie prezes korporacji. A przecież prof. Jędrzejczak jest laureatem - jednym z pierwszych - nagrody Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej, kierownikiem kliniki hematologii AM w Warszawie, konsultantem krajowym w dziedzinie hematologii, twórcą pierwszego w kraju banku krwi pępowinowej, osobiście doglądającym jego budowy. Zatem ludzi, którzy nie powinni mieć żadnych wątpliwości do jego wiedzy, kwalifikacji, zasług i oddania dla chorych nie brakowało. A jednak pozwolono, aby ruszyła nagonka na profesora. Oburzono się dopiero wówczas, kiedy weszła w życie ustawa lustracyjna, kiedy każdy z "wykształciuchów" zobaczył, że i jego takie działania mogą dotknąć w każdej chwili, że każdy jest podejrzany, każdy jest "hołotą", każdego można sponiewierać, obrazić, upokorzyć, wdeptać w ziemię. Wtedy dopiero PAN zdobyła się na wydanie oświadczenia, nawet senaty dwóch uczelni się oburzyły. Szkoda, że przez ponad rok środowisko naukowe - mające przecież obowiązek moralny - nie wystąpiło otwarcie przeciw polityce niszczącej autorytety. Że przybrało postawę tchórzliwą, pokornego czekania na upokorzenia, tłumacząc się przez cały czas z faktu swojego istnienia. Jakby wiedza i umiejętności były naganne! Dzisiejsze - nieliczne zresztą - akty strzeliste środowiska mogą już nie zatrzymać tego rozpętanego szaleństwa. Oby więc za parę lat nie okazało się, że państwem rządzi kucharka, w szkołach uczą Wszechpolacy, a w szpitalach leczą funkcjonariusze CBA i CBŚ. Bo naród będzie miał w głębokim poważaniu takie elity, które nie umiały odważnie zareagować na niegodziwości władzy. A raz straconego zaufania szybko się nie odbuduje.

Anna Leszkowska