banner

 

ModzelewskiZłośliwi twierdzą, że największym, a jak niektórzy twierdzą –jedynym trwałym dorobkiem artystycznym Trzeciej RP, jest oczywiście disco polo: estetyka tej muzyki, zwłaszcza treść piosenek, najlepiej oddaje koloryt epoki, którą rozpoczęła „radykalna transformacja” w wykonaniu „pierwszego niekomunistycznego rządu”.
Nie jestem miłośnikiem tej muzyki, ale to nie ma żadnego znaczenia i szanuję jej fanów, bo podoba się wielu.

Polska w disco polowej wersji jest oczywiście beztrosko „prozachodnia”, a nawet przenosi nas daleko na „zachód”, jeździ się tam wyłącznie zachodnimi samochodami, żyje wakacyjnymi problemami. Przede wszystkim jest już ona całkowicie wolna od „postkomunistycznego dziadostwa” i tzw. polskich dylematów (wszak to „nienormalność”). Przypomnę, że w czasach „komunistycznego zniewolenia” media państwowe, a zwłaszcza Polskie Radio,usilnie promowały (prawdopodobnie po to, aby nas „zniewolić”) obcą „zachodowi” twórczość takich oto artystów jak Marek Grechuta, Ewa Demarczyk, a zwłaszcza Maryla Rodowicz, którą słusznie później „zdemaskowano” jako „Madonnę RWPG”. Być może właściwe służby zbadają dogłębnie życiorysy wszystkich artystów (nawet nieżyjących), którzy skompromitowali się wieloletnią „kolaboracją” z mediami państwowymi w latach 1944-1989.
Jednak nie trzeba będzie obejmować całkowitym zakazem odtwarzania tej twórczości w mediach publicznych, bo przecież są już w likwidacji i niedługo definitywnie zakończą działalność. Zresztą przypominanie tej spuścizny powinno być uznane za „dezinformację”, a nawet za „propagowanie ustroju komunistycznego”, czyli za czyn zabroniony kodeksem karnym.

Wiemy, że niedługo powstanie „urząd do spraw zwalczania dezinformacji”, który wypleni również resztki postkomunistycznych miazmatów także w mediach prywatnych. Jest bowiem rzeczą oczywistą, że „dezinformacją” jest odtwarzanie optymistycznych piosenek o miłości (o zgrozo: heteroseksualnej) z lat sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych XX wieku, bo przecież wiemy, że wtedy cały naród tylko trwał w oporze przeciw ówczesnej władzy, stał w długich, niekończących się kolejkach, a „żołnierze wyklęci” ukrywali się w lasach przed komunistycznymi siepaczami.
O powołanie tego urzędu upomniała się nawet w jednym z wywiadów była Rzeczniczka Praw Obywatelskich, która przy okazji przytoczyła jako przykład „rosyjskiej dezinformacji”pogląd stawiający pod wątpliwość banderowsko-nacjonalistyczną tradycję ukraińską jako (jakoby) jedyną reprezentatywną wersję historii tego narodu.

Wracamy jednak do zasadniczego wątku: disco polo nie tylko symbolizuje dorobek artystyczny ostatnich trzydziestu lat, lecz również pośrednio innych dziedzin naszej twórczości, w tym także debaty politycznej i publicystyki międzynarodowej. Tam wszystko jest „zachodnie”, poruszane problemy są również wyłącznie „zachodnie” i nie zaśmiecone jakimikolwiek wątpliwościami. Wszystko jest jasne i bezrefleksyjne: a w obiegu oficjalnym miejsce jest jeszcze tylko dla „oburzenia” i „zaskoczenia” w przypadku pojawienia się jakichkolwiek odstępstw od tego wzorca.

Już dość ironizowania: być może sprawdza się teza, że daną epokę najlepiej poznaje się, słuchając powstałej wtedy muzyki popularnej. Jest ona najbardziej abstrakcyjnym rodzajem sztuki i niesie za sobą również uniwersalny kod poznawczy. Może kształtować i afirmować gusta estetyczne słuchaczy, bez jakiegokolwiek pejoratywnego wydźwięku tych słów: po prostu inną widownię tworzą miłośnicy muzyki symfonicznej, inną muzyki techno, choć oczywiście są wyjątki. Można tą obserwację również ostrożnie uogólnić, choć muzyka biesiadna czy ludowa może nas łączyć również estetycznie. Nie idzie mi o jakikolwiek elitaryzm tylko prawdę o czasach, w których żyjemy. W końcu - jak powiedział profesor Władysław Tatarkiewicz –najważniejsze są poglądy estetyczne.
Witold Modzelewski