banner

ModzelewskiPrzytłoczeni codziennością, a przede wszystkim strachem przed zarazą, nie zauważamy, że w tym roku mija również setna rocznica tzw. wyprawy kijowskiej, czyli dziwacznego w swoim zamyśle i tragicznego w skutkach ataku na Ukrainę wiosną 1920 roku. Przypomnę tylko w skrócie jej przebieg. Wojsko polskie zajmuje praktycznie bez walki Kijów*, instaluje tam marionetkowe „władze ukraińskie” w osobie Symona Petlury, z którym wcześniej Piłsudski zawarł bez wiedzy rządu i Sejmu tajną konwencję wojskową.
Po kilku tygodniach okupacji Kijowa zaczyna się paniczny odwrót, przy czym atakujące nas wojska bolszewickie są mniej liczne i dużo gorzej uzbrojone od wojsk polskich. Naszym zwycięzcą jest m.in. tzw. Armia Konna, którą dowodził były sierżant armii carskiej, kozak Siemion Budionny.
Niech nas jednak nie zmylą nazwy – owa „armia” liczyła co najwyżej kilkanaście tysięcy jeźdźców, w większości kozaków dońskich, co uwiecznił literacko jej polityczny komisarz Izaak Babel. W czasie panicznego odwrotu wojsk polskich rozpoczęła się na północy wielka ofensywa wojsk bolszewickich, którą dowodził zruszczony, zresztą dość powierzchownie, Polak – Michaił Tuchaczewski, były młodszy oficer armii carskiej.

Uratował nas pamiętny Cud nad Wisłą, ale to było dwa miesiące później i to zupełnie inna historia. Wróćmy jednak do wyprawy kijowskiej i jej (bez)sensu. Przedwojenna propaganda historyczna, zdominowana przez piłsudczyków, wymyśliła taką oto legendę tej wojny, którą do dziś powtarza większość polskich historyków.

Piłsudski chciał (jakoby) zbudować egzotyczne państwo będące federacją Polski, Litwy i Ukrainy, a zajęcie Kijowa było potrzebne, by zainstalować tam rząd oczywiście „niepodległej” Ukrainy, która zgłosiłaby akces do tej federacji. Symon Petlura okazał się jednak nikim na ukraińskiej scenie politycznej; nie miał jakiegokolwiek poparcia i nie był w stanie nawet przy pomocy wojsk polskich zdobyć realnej władzy, czyli odpowiedzialni za klęskę są oczywiście sami Ukraińcy, którzy nie poparli kogo trzeba i nie chcieli bronić samego Petlury przed wewnętrznymi i zewnętrznymi wrogami.

Wizja ta zupełnie nie trzyma się kupy, bo – jak udowodnili to nie raz rzetelni historycy – koncepcja federalistyczna, której autorstwo przypisuje się Piłsudskiemu, nie obejmowała Ukrainy. Tu zacytuję Marka Kornata, twierdzącego, że „Ukraina (w koncepcji politycznej Piłsudskiego – przypomnienie W.M.) nie była objęta wizją federacji. Miała powstać jako odrębne państwo, a związane z Polską tylko sojuszem wojskowym” (M. Kornat, Polska-Rosja Sowiecka. Listopad 1918 – kwiecień 1920. Konflikt koncepcji terytorialnych i spór o kształt Europy Wschodniej, w: Rok 1918. Odrodzona Polska i sowiecka Rosja w nowej Europie, t. 1, Warszawa 2019).

Zresztą ani wtedy, ani wcześniej nikt nie chciał utworzenia państwa polsko-ukraińskiego. Przypomnę, że po raz pierwszy wymyślono jakąś „samostijną Ukrainę” w 1917 roku, a autorami tego pomysłu byli jeszcze kajzerowscy politycy, którzy zaprosili jej „władze” do Brześcia i wyznaczyli rolę „strony” podpisującej pokój z rządem bolszewickim. Ów „rząd” zobowiązał się wyżywić ukraińskim zbożem zdychające z głodu państwa dwóch niemieckojęzycznych cesarzy, za co oddawano mu spory kawałek byłej Kongresówki (Chełmszczyzna) i część Podlasia.
Ów „rząd Ukraińskiej Republiki Ludowej” szybko jednak upadł, gdyż był tworem sztucznym. Wojska niemieckie zajęły większość ziem rosyjskich, które dziś tworzą państwo ukraińskie, i rozpoczęli rabunek wszystkiego, zwłaszcza żywności, na skalę nawet większą niż to robili na terenie okupowanej przez nich Kongresówki w latach 1915–1918 – wycinano lasy, demontowano przemysł, a nawet rozbierano domy miejscowej ludności.

Owa „niepodległość”, czyli okupacja niemiecka, podobnie jak Polakom z etnicznej Polski kojarzyła się jak najgorzej – panowały głód, bezprawie, systematyczny rabunek. Tylko nieliczni utożsamiali się wówczas z pseudopaństwami tworzonymi pod niemiecką kuratelą i trudno ich inaczej nazwać niż kolaborantami współodpowiedzialnymi za głód i grabież okupantów, mimo że po stu latach, również w Polsce, trafili na pomniki i do panteonu „ojców niepodległości”. Pomysł polityczny wyprawy kijowskiej był więc kolejną mutacją niemieckiej koncepcji z 1918 roku. Ba, nawet ów Petlura miał „rządzić” państwem o tej samej nazwie, czyli Ukraińską Republiką Ludową, będącą prawną kontynuacją tworu sygnującego pokój brzeski.
Przypomnę jednak, że Ententa nigdy nie uznała jego ważności i wypowiedziała go również najważniejsza strona – Rada Komisarzy Ludowych państwa bolszewickiego. Pozostałe strony tego pokoju albo już nie istniały (Cesarstwo Austriackie), albo podpisały się pod traktatem wersalskim unieważniającym ustalenia w Brześciu. Nie mieliśmy więc nawet pozornego tytułu do agresji na te ziemie, które w sensie prawnym wciąż należały do Państwa Rosyjskiego.

W sumie – mówiąc obrazowo – była to ostatnia w tamtym czasie próba reanimacji niemieckiej wersji ułożenia tej części Europy Wschodniej. Na kolejną, tym razem trwalszą, trzeba będzie poczekać aż do 1991 roku. Gdyby jednak Piłsudskiemu udało się ów plan zrealizować, to tzw. Kresy Wschodnie w części należącej do 1914 roku do Rosji nie weszłyby w skład Państwa Polskiego.
W przypadku gdy po polskiej stronie pozostałyby ziemie byłej Galicji Wschodniej z Lwowem, Tarnopolem i Stanisławowem, czyli najsilniejszymi wtedy ośrodkami nacjonalizmu ukraińskiego, to tylko kwestią czasu byłby konflikt zbrojny z Polską, a nawet antypolskie powstanie ukraińskie finansowane przez „niepodległy” Kijów.

Również bez Galicji Wschodniej owa „Ukraińska Republika Ludowa” byłaby państwem większym od Polski, ludniejszym, a przede wszystkim bogatszym i o wyższym przyroście naturalnym. Realnym efektem tejże wyprawy, gdyby osiągnięto jej deklarowany cel, byłoby wykreowanie państwa wrogiego i oddanie pod jego władze całej polskiej i żydowskiej ludności zamieszkującej te ziemie, czyli pogromy i rzezie z czasów drugiej z wielkich wojen mogłyby się zacząć dużo wcześniej.

Nie byłoby więc żadnych „Kresów Wschodnich”, tylko nacjonalistyczne i antypolskie państwo rządzone prawdopodobnie tak samo źle jak obecna Ukraina. Bardzo szybko weszłoby ono w strefę wpływów republikańskiego Berlina, który nigdy nie ukrywał nienawiści, a nawet pogardy dla Polski i Polaków, czyli bylibyśmy otoczeni z dwóch stron przez dwa silniejsze państwa, realizujące ten sam antypolski program likwidacji naszej państwowości.
Jedyną dla nas szansą byłby konflikt „samostijnej” Ukrainy z państwem bolszewickim, które już wtedy utworzyło namiastki państwowości ukraińskiej w wersji bolszewickiej i w tym celu w sposób jawny lub ukryty zaatakowałoby „niepodległą” Ukrainę.

Chyba dostrzegamy również analogię do współczesności. Gdyby obecna Wielka Ukraina nie była w konflikcie z popieranymi przez Rosję separatystami, prędzej czy później weszłaby w konflikt z Polską, zwłaszcza że żyje w naszych granicach duża, licząca ponad trzysta tysięcy osób, diaspora ukraińska (nie licząc imigrantów, których jest ponad milion), a w Kijowie nikt nie ukrywa sentymentu do ziem, które dziś leżą po naszej stronie Bugu. Może więc dobrze się stało, że wyprawa kijowska skończyła się dla nas klęską?
Witold Modzelewski

*Owo zajęcie miało równie groteskowy charakter jak sama wyprawa, kilku żołnierzy wsiadło bowiem do tramwaju i dojechało nim do centrum miasta. Czyli nikt z mieszkańców nie zauważył naszego „wielkiego tryumfu militarnego”, który był hucznie i głośno fetowany przez ówczesny Sejm.