banner


ModzelewskiWszystkie liczące się w Polsce siły polityczne deklarują „prozachodnią” orientację. Nawet ukrywający swoje poglądy polscy eurosceptycy głośno mówią, że trzymają „prozachodni kurs”, co chyba należy rozumieć jako sympatię do Stanów Zjednoczonych i Izraela (on należy oczywiście do „Zachodu” albo „Zachód” należy do niego).
Mamy więc „prozachodniość” związaną z „bliskim zachodem”, czyli Niemcami lub Unią Europejską (to obecnie na jedno wychodzi), oraz związaną z „dalekim zachodem”, czyli tzw. atlantyckim.
Poprawność liberalna nakazuje silne i częste deklarowanie obu orientacji (niemiecko-europejskiej i amerykańsko-izraelskiej), co powoli staje się anachronizmem, bo drogi dwóch z pięciu najważniejszych państw świata, czyli USA i Niemiec, powoli, lecz trwale się rozchodzą. Trzej pozostali liderzy: Chiny, Rosja i Indie nie istnieją w świadomości polskich polityków, a jeśli już, to negatywnie; wrócę jeszcze do tego wątku na końcu tego tekstu.

W obu „prozachodnich orientacjach” mamy z naszymi partnerami skrywane, lecz trwałe i głębokie konflikty, o których oczywiście nie wolno zbyt głośno mówić. W orientacji proniemieckiej idzie o brak uznania przez to państwo zmian własnościowych na polskich Ziemiach Odzyskanych po 1945 roku, mimo uznania granicy na Odrze i Nysie. Bagatela – dotyczy to jednej trzeciej naszego terytorium.

W drugiej orientacji kłopotem są publicznie zgłoszone „roszczenia” do majątku byłych obywateli Drugiej RP uznanych za Żydów, którzy zostali wymordowani przez Niemców w czasie II wojny światowej (tzw. mienie bezspadkowe). Nie wiadomo, jaka jest wartość tych „roszczeń”. Oczywiście nie warto ani o to pytać, ani tego dokładnie liczyć, bo z oczywistych względów będzie to złym sygnałem.

W przypadku tandemu Izrael-USA idzie o mienie blisko trzech milionów ludzi, którzy co prawda w większości byli bardzo biedni, lecz niewielki procent żydowskiej mniejszości zaliczał się do grona najbogatszych obywateli II RP. Same „pożydowskie nieruchomości” w głównych miastach Kongresówki stanowiły – według ostrożnych szacunków – około piętnastu procent powierzchni miast.

A Ziemie Odzyskane? Jeśli dodać, że zgodnie z akceptowaną przez rząd Niemiec doktryną prawną byli obywatele III Rzeszy nie stracili prawa własności do majątku, który znalazł się w granicach Państwa Polskiego od 1945 roku, to mamy jeszcze większy „pasztet”.
Nie otwieramy jednak tych tematów, ale rząd Polski powinien wydać – podobnie jak w przypadku pseudoroszczeń żydowskich – identyczną deklarację o pełnej suwerenności państwa polskiego i nieodwracalności zmian własnościowych, które nastąpiły na całym obecnym terytorium Polski.
Tu trzeba się zdecydować, czy dalej pleciemy głupstwa o „grabieży dokonanej przez komunistów”, czy też chcemy oddać „mniejszą połowę” naszego majątku. Jeśli w latach 1944–1989 byliśmy „pod sowiecką okupacją”, a Trzecia RP jest prawnym następcą jakichś tam „rządów na uchodźstwie”, to może warto sprawdzić, czy owe rządy uznały obecne terytorium za status quo naszego kraju, czy też twierdziły, że państwo polskie istnieje w sensie prawnym w granicach z 1939 roku.
Bo jeśli tak, to nie tylko „strzeliliśmy sobie w stopę”, ale pośrednio przyznaliśmy, że:
– „roszczenia” niemieckich obywateli do ziem III Rzeszy na wschód od Odry i Nysy są w pełni zasadne, gdyż RFN jest następcą prawnym hitlerowskiego reżimu (a nie jest?);
– państwo polskie odpowiada za roszczenia z tytułu pożydowskiego i poniemieckiego mienia również na terenach należących obecnie do Litwy, Białorusi i Ukrainy.

Na pewno powinien powstać zespół kompetentnych i zaufanych prawników, który czuwałby nad strategicznymi interesami prawnymi Polski i jej obywateli. Należy pamiętać, że muszą to być osoby niepozostające w tzw. ukrytym konflikcie interesów.
Wiemy, że najlepiej obezwładnić każdy rząd poprzez korupcję (legalną) środowisk eksperckich i akademickich. Taki sposób postępowania znamy w przypadku podatków i prawa podatkowego. Na pewno w podobny sposób można przekabacić specjalistów prawa międzynarodowego. Często wystarczy zaprosić na „stypendium naukowe” zafundowane przez rządy naszych „wierzycieli” na renomowanych uniwersytetach tych państw.

Ale nie to jest najważniejsze – groźny jest cichy spisek w postaci „zorganizowania” w naszym kraju dojścia do władzy ludzi, których jedynym strategicznym zadaniem będzie „tylko” otwarcie drogi do uznania tych „roszczeń”. Wiemy, że nie wolno nie tylko tak mówić, ale nawet tak myśleć – przecież jesteśmy „wolnym” i „niepodległym” państwem, gdzie żaden „sowiecki agent” nie może mieć wpływu na zmiany personalne. Chyba że ów „agent” służy naszym „partnerom strategicznym”. Wtedy jest to działaniem w pełni „patriotycznym” i „niepodległościowym” i dopiero za sto lat – podobno jak w przypadku np. Piłsudskiego – dowiemy się, że wywiad jakiegoś państwa miał wpływ na roszady personalne w „naszych” rządach.
Może jednak nie będziemy musieli czekać tak długo. Szokujące informacje na temat roli CIA w wyborze jednego z ważnych dla nas papieży są bardzo pouczające.

Na koniec dość oczywista konkluzja: nie powinniśmy być zbyt ulegli w stosunku do państwa, z którymi faktycznie dzielą nas konflikty własnościowe. Istotą polityki jest równoważenie ich wpływów poprzez relacje z państwami, które nie mają antypolskich roszczeń, a zarazem nie dogadają się z naszymi „wierzycielami”. Wiadomo – idzie tu o Rosję. Może właśnie dlatego proniemieccy i proizraelscy politycy polscy są tak wrodzy wobec każdego, kto nie powtarza ich antyrosyjskiego jazgotu.
Witold Modzelewski