banner


O dezinformacji w sieci

.
kulesza lightPodczas wojen z propagandy prowadzonej w mediach korzystają zawsze obie strony konfliktu. Czynią to w różny sposób, sądzić by można jednak, że z podobnym skutkiem, choć w innych kręgach. Jak zwykły konsument medialnego przekazu może ustalić, która ze stron konfliktu nie mówi prawdy? Kto uprawniony jest, żeby dokonać takiej oceny w naszym imieniu? Czy jest to zadanie dla każdego z użytkowników Internetu osobno, którzy – tak jak radiosłuchacze czy telewidzowie – muszą zdecydować czy dać wiarę dostępnym im przekazom?
Czy w Internecie wspierają nas instytucje podobne do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, powołanej mocą konstytucyjnego mandatu do stania na straży prawa obywateli do rzetelnej informacji? Może w dobie mediów elektronicznych wypracowaliśmy bardziej zaawansowane sposoby rozpoznawania prawdy i rugowania kłamstw? Czy technologia jest w stanie skutecznie służyć w obronie prawdy, czy może być używana jedynie do kłamstw i manipulacji? Czy taki podział jest w ogóle celowy i możliwy?

Prawo do kłamstwa

Wolność wypowiedzi jest podstawowym prawem człowieka, gwarantowanym przez umowy międzynarodowe, ustawy krajowe i orzecznictwo. Nie jest ona jednak prawem bezwzględnym: może zostać ograniczona mocą przepisu prawa, gdy jest to niezbędne dla ochrony uzasadnionych interesów społeczności lub jednostki. Przywołując choćby art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, wolność wypowiedzi ustąpić musi ochronie dobrego imienia innych osób czy ich prywatności, bezpieczeństwu publicznemu, zapobieganiu przestępstwu, czy ochronie moralności, gdy spełnione są zapisane prawem przesłanki.

Czy jednak wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczyna się kłamstwo? Takiego ograniczenia nie odnajdziemy w cytowanym przepisie, nie ma go także w umowach międzynarodowych, polskiej Konstytucji czy kodeksie cywilnym. Co do zasady, świadome lub nieumyślne mijanie się z prawdą nie jest objęte prawnym zakazem. Ten stan rzeczy ma oczywiście racjonalne uzasadnienie: absolutna prawda jest dla człowieka nieosiągalna, zaś odstępstwa od prawdy subiektywnej są niejednokrotnie społecznie przyjęte czy wręcz oczekiwane.
Nawet w przypadku postępowania karnego sędzia zobligowany jest jedynie próbować starannie ustalić prawdziwy przebieg wydarzeń, rozpatrując przedstawione mu dowody, posługując się wiedzą prawniczą, orzecznictwem i własnym doświadczeniem życiowym. Jeśli te nie pozwoliły mu poznać wszystkich okoliczności sprawy i w konsekwencji podjął decyzję na podstawie niepełnego obrazu prawdziwych zdarzeń, nie poniesie odpowiedzialności, jeśli działał z należytą starannością.

Ustawodawca karze za kłamstwo jedynie w wyjątkowych, opisanych prawem sytuacjach. Dotyczą one szczególnych okoliczności, gdzie działanie człowieka wiąże się z pokładanym w nim zaufaniem i domniemaną kompetencją, albo gdy kłamstwo ma na celu majątkową korzyść kłamcy. I tak, jeśli doradca inwestycyjny wprowadzi nas w błąd, będzie ponosił odpowiedzialność karną za chybioną poradę (tzw. przestępstwa maklerskie z ustawy o obrocie instrumentami finansowymi, przede wszystkim art. 171a ust. 2 tej ustawy).
Prawnokarna konstrukcja oszustwa z art. 286 Kodeksu karnego także każe za celowe wprowadzenie w błąd. Tu kłamstwo ma jednak wiązać się z zamierzonym przez sprawcę celem, jakim jest niekorzystne rozporządzenie mieniem przez okłamanego i osiągnięcie przez sprawcę korzyści majątkowej. Kłamstwo karane więc będzie jedynie wtedy, jeśli prawo przypisze mu taką szczególną konsekwencję.

Moglibyśmy prowokacyjnie przyjąć, że prawo do swobody wypowiedzi obejmuje także prawo do mijania się z prawdą, celowo lub choćby nieumyślnie. W tej ostatniej sytuacji przedstawiciele poszczególnych zawodów lub osoby działające w szczególnych okolicznościach pociągane będą do odpowiedzialności, jeśli w danej sytuacji można było od nich wymagać posiadania informacji zgodnych ze stanem faktycznym lub choćby z aktualnym stanem wiedzy (obowiązek dokładania należytej staranności). W takich szczególnych, przewidzianych prawem przypadkach, na jednostce ciąży obowiązek zadbania, żeby unikać rozmijania się z prawdą. W każdej takiej sytuacji sąd pochyli się nad danym przypadkiem i oceni, czy w konkretnych okolicznościach kłamstwo lub nieświadome rozminięcie się z prawdą powinno stać się podstawą odpowiedzialności, karnej czy choćby odszkodowawczej. Obowiązek ten dotyczy także przedstawicieli mediów, w tym mediów społecznościowych.

Wszyscy jesteśmy dziennikarzami

Prawo nie nakłada bezwzględnego obowiązku wierności prawdzie, czy to w relacjach prywatnych, czy w aktywności publicznej. Takiego bezwzględnego obowiązku nie odnajdziemy także w prawie prasowym, regulującym podstawy działania całego sektora mediów w Polsce i odzwierciedlającego reguły dziennikarskiej profesji poza nią.

Prawo prasowe wymaga jednak od dziennikarzy dochowania wierności prawdzie z dołożeniem należytej staranności. Zgodnie z jego art. 6, „prasa jest zobowiązana do prawdziwego przedstawiania omawianych zjawisk", a dziennikarze obowiązani są „zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych", przede wszystkim zaś sprawdzać zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło (art. 12 prawa prasowego). Brak dołożenia należytej staranności, wskutek którego dojdzie do naruszenia prawnie chronionych interesów innych osób stanowić będzie podstawę do pociągnięcia dziennikarza do odpowiedzialności, lub do wymierzenia mu kary wyższej niż ta, która zostałaby wymierzona osobie nie cieszącej się tym statusem. Co więcej, dziennikarz ma prawo odmówić wykonania polecenia służbowego, jeżeli oczekuje się od niego publikacji, która łamie zasady rzetelności, obiektywizmu i staranności zawodowej (art. 10 pr. pr).

Ciążący na dziennikarzach obowiązek dochowania wierności prawdzie z dołożeniem należytej staranności ma istotne znaczenie dla dzisiejszej dyskusji o dezinformacji w sieci. Zgodnie bowiem z definicją dziennikarza zawartą w cytowanej ustawie, jej krąg podmiotowy jest bardzo szeroki. Dziennikarzem jest bowiem każdy, kto choćby przygotowuje materiały do publikacji w prasie, prasą są zaś wszelkie „publikacje periodyczne" (art. 7 ust. 2 pr. pr.), a więc przekazy dostępne dla otwartego kręgu odbiorców, ukazujące się co jakiś czas.
W myśl tego przepisu prasą są „wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania, (…) upowszechniające publikacje periodyczne za pomocą druku, wizji, fonii lub innej techniki rozpowszechniania".
O ile więc nie możemy uznać za prasę całego Internetu, (wyłączyć należy np. portale aukcyjne czy strony o charakterze usługowym), o tyle każdy przekaz realizowany za pośrednictwem globalnej sieci elektronicznej, o ile jest publicznie dostępny i ukazuje się okresowo, np. w postaci notatek zamieszczanych na portalu społecznościowym, uznany może być za prasę.

W konsekwencji powinniśmy także od szerokiego kręgu „dziennikarzy obywatelskich", działających za pośrednictwem mediów społecznościowych, oczekiwać należytej staranności przy weryfikowaniu informacji, którymi się dzielą. Dodajmy, że na straży wolności słowa i rzetelności mediów w Rzeczpospolitej stoi Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (art. 213 Konstytucji RP).
Polska nie jest jednak jedynym państwem, którego organ nadzorujący media z trudem radzi sobie z wykonywaniem skutecznego nadzoru nad rzetelnością mediów, w tym mediów elektronicznych. Dlatego też w wielu państwach, w tym w państwach członkowskich Unii Europejskiej, przyjęto szczególne rozwiązania dotyczące odpowiedzialności za treści elektroniczne.

Facebook a ministerstwo prawdy

Ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną w art. 14 wprowadza tzw. mechanizm „zobacz i działaj" (notice-and-take action). W myśl tego przepisu, odzwierciedlającego analogiczne postanowienia dyrektywy o handlu elektronicznym, obowiązującej we wszystkich państwach UE od roku 2001, dostawca usług świadczonych drogą elektroniczną, takich jak serwis Facebook, Twitter czy Instagram, co do zasady nie ponosi odpowiedzialności za treści, do których umożliwia dostęp, o ile nie wie o ich bezprawnych charakterze.
Jeśli taką wiedzę nabędzie, czy to wskutek własnego działania (np. podjęcia moderacji komentarzy pod tekstem), czy wskutek „urzędowego zawiadomienia lub wiarygodnej wiadomości", stanie się odpowiedzialny za taki bezprawny przekaz, jeśli nie uniemożliwi niezwłocznie do niego dostępu.

Interpretacja tego przepisu sprawa nam kłopoty od dnia jego przyjęcia: czym jest „wiarygodna wiadomość", na podstawie której Facebook powinien usunąć treść, zdaniem jej nadawcy niezgodną z prawem? Jak zweryfikować jej wiarygodność? Czy sam podpis nadawcy wystarczy, czy raczej powinien załączyć do niej dodatkowe dowody, a jeśli tak, to jakie?
Mimo prób, taki prawnie wiążący model wiarygodnej wiadomości nie powstał, pozostawiając decyzję co do uniemożliwienia dostępu do wskazanych przez nadawcę treści w gestii usługodawcy. To rozwiązanie jest wytrwale krytykowane przez obrońców wolności słowa w sieci jako zawierające w sobie nieuchronnie niepożądany „efekt mrożący" – usługodawca, w obliczu potencjalnej odpowiedzialności za zgłoszoną treść, skłonny będzie raczej ją zablokować (usunąć), nie ryzykować wypłatę odszkodowania czy zadośćuczynienia.
Dyskusja ta tradycyjnie dotyczy krytyki ścisłej współpracy organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi z dostawcami treści elektronicznych takimi jak YouTube, gdzie każde zgłoszenie potencjalnego naruszenia przez np. amerykańską Recording Industry Association of America traktowane jest jako wiarygodne i natychmiast skutkuje zablokowaniem wskazanych treści, bez weryfikacji czy ich twórcy działali np. w granicach dozwolonego użytku, czy prawa cytatu.

Przygotowany przez Komisję Europejską projekt wspólnej regulacji, która prawdopodobnie niebawem zastąpi dyrektywę o handlu elektronicznym: Digital Services Act, utrwali to niedoskonałe rozwiązanie. Co ciekawe, ów niepożądany efekt mrożący dyrektywy o handlu elektronicznym ostatnio (2021) stał się przedmiotem zainteresowania także polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, które przedstawiło projekt ustawy o wolności słowa w mediach społecznościowych.
Projekt ma skłonić m.in. administratorów portalu Facebook do nieusuwania treści, które uznają za niezgodne z warunkami korzystania z serwisu, które jednak zdaniem ewentualnie powołanej Rady Wolności Słowa byłyby zgodne z polskim prawem. Ta propozycja i przyświecająca jej motywacja dobrze obrazują sporny podział kompetencji między państwem a prywatnym dostawcą usług do wytyczania granic wolności słowa i prawa do bycia rzetelnie poinformowanym w dobie mediów społecznościowych.

Prawda Facebooka – czy ochroni nas algorytm?

Facebook jest jednym z tych serwisów społecznościowych, którego właściciele dokładają najwyższej staranności, żeby uniknąć oskarżeń o rozpowszechnianie dezinformacji, stronniczość czy manipulowania udostępnianym przekazem. Jednak choćby wspomniany powyżej projekt powołania Rady Wolności Słowa pokazuje płonność tych wysiłków, choćby w obliczu miażdżących oskarżeń w sprawie firmy Cambridge Analytica
i jej modelu biznesowego opartego na politycznej reklamie kierunkowej, porównywanego do wojskowych operacji psychologicznych.
Mimo opracowania najbardziej zaawansowanego systemu sztucznej inteligencji wspierającego walkę z fałszywymi informacjami i kontami, Facebook okazuje się po raz kolejny bezsilny wobec dezinformacji, gdyż
nie ma prostego, jednego rozwiązania kwestii dezinformacji w sieci. Obrońcy wolności słowa często twierdzą, że lekarstwem na dezinformację nie jest zakaz wypowiedzi ale większe ilość informacji. Tą drogą idzie Unia Europejska
Joanna Kulesza