banner



To końcowa, trzecia część tryptyku, nie tyle o „Zderzeniu cywilizacji” jak zapowiadał Samuel Huntington, co o wojnie - na unicestwienie - jednej ze stron konfliktu. Dążność do monopolu i panowania - połączone z rywalizacją, która ma do tych stanów doprowadzić - jest jednak jak widać barierą nieprzekraczalną. W rzeczywistości wszystko już było. Znów ludzkość powtarza te same kroki, nie ucząc się, ani nie wyciągając ze swojej historii pozytywnych wniosków.

 

"Wolność tylko dla zwolenników rządu, tylko dla członków partii – choćby nawet byli nie wiadomo jak liczni – nie jest wolnością. Ona jest zawsze wolnością dla myślących inaczej".
Róża Luksemburg


Czarnecki do zajawkiBoutros Ghali, sekretarz generalny ONZ (1992-96), stwierdził proroczo, iż świat znajduje pod silnym wpływem sił zarówno zespalających jak i rozrywających naszą planetę. Ostrzegał wielokrotnie przed zwycięstwem tych drugich, które kierują się wyłącznie zyskiem, utylitarnym dobrobytem, swoistym i wąsko pojmowanym sybarytyzmem. Także Zygmunt Bauman, wnikliwy obserwator i analityk procesów zachodzących w świecie, po zburzeniu muru berlińskiego stwierdził, że tak masowo admirowana globalizacja zarówno jednoczy jak dzieli, spaja i rozczłonkowuje, daje szczyptę optymizmu, ale równocześnie deprecjonuje marzenia odbierając nadzieje.

Ale trzeba zauważyć, iż podziały – z racji królujących emocji, afektów i namiętności (ukąszenie romantyczne, o którym wspomina cytowany w drugiej części tekstu Stanisław Bieleń) – przeradzają się w stygmaty, nieusuwalne blizny, głębokie rowy uprzedzeń i fobii.
Pomysły Klausa Schwaba i hiperglobalistów, dla których dorobek twórcy Forum Ekonomicznego w Davos jest zasadniczym drogowskazem działania, są właśnie owym zapętleniem, czyniącym z ludzi władzy zakładników ich idei i pomysłów, prowadzących ludzkość i zbiorowości ją tworzące do społecznego Armagedonu. Z jednej strony kult wolności, swobody słowa, demokracji, postoświeceniowego optymizmu, a z drugiej – opresja, inwigilacja, kontrola, sprowadzenie wolności do ascetycznego i subiektywnego, niemalże religijnego, mistycznego i transcendentnego pojęcia. A tym samym pozbawienie jej doczesnych, materialnych, umożliwiających jej poszerzanie i pogłębianie zrozumienia, odniesień.

W owych procesach degradacji wspólnoty i tworzenia wektorów kierujących nas ku „społeczeństwu 20:80”, tzw. kultura Davos zajmuje poczesne miejsce (p. cześć II tryptyku - Społeczna dekadencja). Tak rozumiane procesy globalizacyjne są de facto zaprzeczeniem szczytnych celów, według których globalizacja ma być rozumiana jako proces jednoczenia się ludzi różnych kultur w formie jednej planetarnej zbiorowości, funkcjonującej bez jakichkolwiek opresji kulturowych, (czyli w formie zharmonizowanych i dopełniających się wzajemnie kultur regionalnych i lokalnych), zaś z drugiej – jako forma pozbawiona dyktatu czy hegemonii ze strony kogokolwiek. Bo czyż globalizacja ma być rozumiana – a tak ją się pojmuje w wielu, nieeuroatlantyckich kręgach cywilizacyjno-kulturowych – wyłącznie jako westernizacja?

Rozumienie westernizacji reklamowanej jako synonim postępu i rozwoju człowieczeństwa ogranicza się w zasadzie do dotychczasowego (już minionego w obliczu nadciągającego kryzysu strukturalnego o globalnym zasięgu) poziomu i jakości życia ludzi Zachodu. W obliczu zapowiedzi płynących z obozu zwolenników dotychczasowej formy globalizacji, tylko ulotne pojęcie wolności, bez jakichkolwiek odniesień doczesnych, zostaje jedynym sloganem na sztandarach tak rozumianych wizji rozwoju świata i ludzkości. Oczywiście w tle pozostają zyski, nowa wersja kolonializmu i pogłębienie hegemonii w formie rosnącej władzy transnarodowych korporacji (p. Korporatokracja, Sprawy Nauki Nr 5/240 z 2019 r.), o czym w mediach głównego nurtu się nie mówi. Masz czuć się wolnym i to ma ci wystarczyć.

Liberalizm jak religia

Tak rozumiany liberalizm, zawłaszczający nie tylko gospodarkę i ekonomię – przede wszystkim w przestrzeni mentalnej, ideologicznej i retorycznej – ale i najszerzej pojętą kulturę, stał się na naszych oczach zarówno religią jak i swoistym Kościołem. Oczywiście bez formalno-instytucjonalnego centrum jak to miało miejsce z chrześcijaństwem, a potem - katolicyzmem.
Apostołowie chrześcijaństwa z pierwszych wieków nowej ery zapowiadali nowy świat, który odmieni rzeczywistość. Mówili o zbawieniu poprzez odrzucenie dóbr świata realnego. Niektórzy praktykowali – bo zacząć trzeba od siebie (jak mawiał Sokrates) – skrajną ascezę, wyrzekając się całkowicie potępianej „materii” (czyli dóbr codziennego użytku). Św. Antoni czy św. Szymon Słupnik są tych idei najlepszymi przykładami.

Liberalizm jako nośna, postępowa, dająca nadzieje na lepsze, postępujące drogą humanizmu społeczeństwo przyszłości, ograniczając się wyłącznie do sfery utylitarno-zyskownej i traktujący wolność wyłącznie w kategoriach ekonomiczno-biznesowych zapędził się w ten sam ciemny zaułek co chrześcijaństwo. Wolność sama w sobie, pozbawiona równości, sprawiedliwości, braterstwa (czyli empatii) i poczucia bezpieczeństwa (choćby na minimalnym, jednostkowym poziomie), bez balansu idei i wartości pozostaje pustym sloganem. Czymś na kształt chrześcijańskiego zbawienia po śmierci.

Współczesny liberalizm z twarzą Apostołów Nowego Ładu podążający ku tak rozumianym rozwiązaniom można określić więc nie jako holistyczną ideę postępu i rozwoju, a raczej swoistą wersję esencjalizmu. To poniekąd efekt platońskiego ukąszenia świadomości, gdzie wolność redukuje się wyłącznie do odwiecznych, stałych, niezmiennych wartości, bez odniesień do doczesnych pojęć. To znaczy, iż istnieje element natury ludzkiej rozumiany dogmatycznie i fundamentalnie. Takie pojmowanie natury człowieka krytykowali w swoim czasie m.in. Karol Marks i Fryderyk Nietzsche.

Esencjalizm jest podejściem dążącym zawsze do redukcji. Zachęca do tego, by skupić się na najważniejszych wartościach. W tym przypadku na wartościach, jakie nam za pomocą medialnej, mainstreamowej, narracji starają się narzucić różnego rodzaju mesjasze, apostołowie, guru i politycy.
Dobrym przykładem na tak rozumiany byt człowieka są tezy Agnieszki Krzyżanowskiej (literatki, fotografki, blogerki) z jej dorobku. Uważa ona, że dzisiejszy świat oferuje nam tak wiele możliwości, iż jesteśmy zagubieni w swej decyzyjności. Ale jednocześnie „żyjemy w kulturze braku, wmawia nam się nieustannie, że czegoś nie mamy, że jesteśmy nie na czasie. Paradoksalnie prowadzi to do dyktatury nadmiaru”.
Słuszne to jak najbardziej, lecz czy porzucając absolutnie doczesność i materię, pozostając jedynie przy wolności pląsającej w chmurach idealizmu i donkiszoterii zrealizujemy nadzieje na zrównoważony – materialnie i duchowo – postęp i rozwój człowieczeństwa, a tym samym ludzkości? Kultura „natychmiastowej gratyfikacji” (jak dzisiejszą sytuację określił Zygmunt Bauman w 44 Listach ze świata płynnej nowoczesności) dostaje w tym momencie potężny cios ze strony tych ośrodków, które do tej pory ją ochoczo promowały i zachęcały do jej praktykowania.

Ośrodki społecznej dyrygentury

Według tak rozumianej filozofii życia, esencjalista powinien dziś odpowiadać „nie” na propozycje, które daje mu świat. Owe ośrodki społecznej dyrygentury, o których tu wspomniano, na kanwie kryzysu i braków związanych z wyeksploatowaniem (w pogoni za zyskami) dóbr oraz zasobów planety starają się na tak skonstruowanej platformie komunikacji ograniczyć marzenia i potrzeby społeczne do idealistycznych, mistycznych zainteresowań. I takiego też pojmowania ludzkiego bytu. Dlatego przywołano m.in. drogę, jaką podążało pierwotne chrześcijaństwo w schyłkowym stadium Imperium Romanum.

Istotą egzystencji człowieka ma stać się rozumiana i wypreparowana z doczesności wolność. Dziwne jednak, iż ci co głoszą takie poglądy - np. Emanuel Macron wraz ze swymi akolitami (cytowany w I części tryptyku pt. „Wigor globalizacji”) - nie stosują się do tych propozycji. W 2021 r., jak podały francuskie media, członkowie rad nadzorczych topowych korporacji znad Sekwany samych dodatkowych dochodów – nagrody, bonusy, premie itd. - z racji zasiadania w owych radach otrzymali 44 mln euro. Nie kto inny niż jeden z czołowych polityków Zachodu - Georg Bush jr. – apelował po 11.09.2001 do obywateli USA, by wrócili do galerii handlowych i magazynów. „Kupujcie”– nawoływał za pomocą mediów. Ogłaszając aktualnie powszechną ascezę konsumpcyjną – ale wyłącznie dla ludu i mas – mocodawcy współczesnego świata przeczą tym samym swej dotychczasowej filozofii pojmowania rzeczywistości.
Rozumują niczym Natasza z Trzech sióstr Czechowa, mówiąca: „Posadzę kwiatki i będzie pachniało”. Nie będzie pachnieć, bo nie może. Świata, który był dotychczas, już nie będzie.

Nawet sam Klaus Schwab zdaje sobie sprawę z tego, co niosą w praktyce jego propozycje: „czwarta rewolucja przemysłowa umożliwi jednostkom coraz bardziej różnorodne sposoby krzywdzenia innych, na wielką skalę”. Jednak nad tą czekającą ludzkości optyką prześlizguje się niesłychanie lekko, nie wspominając jak owe zagrożenia i rafy ominąć, wyeliminować, czy choćby zminimalizować. Jego wirtualny, transnarodowy i planetarny „Bit-Nation” ma żyć dostatnio i być autentycznie wolnym. Reszta ma pozostać poza jego zainteresowaniem.

Już na początku XX w. ostrzegano przed dehumanizacją procesów globalizacyjnych, braku zrównoważenia wartości, jakie niosą i oddanie się wyłącznie sprawczej mocy sił rynkowych. Ich zdaniem już wtedy prowadzić to miało do powstania wielosetmilionowych, światowych warstw underclass (podklasa niczym niedotykalni w Indiach), czyli trwale, wielopokoleniowo zdeklasowanych, zmarginalizowanych, wykluczonych, a przez to nie wolnych i pozbawionych nadziei na poprawę swego losu ludzi (Henry Kissinger, Czy Ameryka potrzebuje polityki zagranicznej?). Czy taka ma być przyszłość ludzkości?

Projekt globalistów - dehumanizacja

Charakterystycznym rysem współczesnych debat i wymiany myśli, dzięki przejściu od racjonalności i realizmu do emocji, namiętności i skrajności stojących na antypodach kompromisu, jest zastąpienie poważnych argumentów i szermierki słownej oczernianiem tych, który mają inne zdanie, z którymi się nie zgadzamy, tych co wyznają inny system wartości i z takich pozycji interpretują procesy, bądź wydarzenia zachodzące w świecie. „To zaprzeczenie idei wolności słowa, zasadniczej dla zachodniej demokracji. To jest godne najwyższego potępienia” (amerykański dyplomata Chas W. Freeman jr. „Marsz ku katastrofie” [w]: Przegląd, 26.09-02.10.2022).

Warto dodać, iż takie formy dyskusji, taką dogmatyzację poglądów i fundamentalizm myślenia (co jest równocześnie egzemplifikacją pewnej formy fanatyzmu) preferują dziś głównie właśnie środowiska mieniące się liberalnymi, prodemokratycznymi, kreujące się na obrońców wolności słowa czy praw człowieka (w nich mieści się przecież prawo do odrębnego zdania). To też jest przyczyna uwiądu i kryzysu demokracji.

Współcześni piewcy globalizacji, porażeni totemem, jakim stał się rynek i konsumpcja – tak musi być, gdyż system kapitalistyczny jest nastawiony na maksymalizację zysków - nie widzą, iż nasza planeta znajduje się w okresie interregnum.

Projekt globalistów i admirujących go mainsteramowych akolitów jest próbą ucieczki do przodu od problemów, które narastają z racji samej istoty systemu wolnorynkowego. Wzmocnionego ostatnimi czasy przez królestwo neoliberalizmu. Ten projekt tworzy jednak żyzną glebę dla pogłębienia megakryzysu strukturalnego całego systemu. Nie jest żadnym planetarnym i ogólnoludzkim rozwiązaniem, a tylko dalszą drogą dla pogłębiania stratyfikacji społecznych, co w dłuższym czasie będzie tworzyć dwa odrębne gatunki ludzi (p. II część tryptyku - Społeczna dekadencja).

Jeśli demokracja w euroatlantyckim wydaniu zezwala na wieloletnie przetrzymywanie – bez procesu i wyroku – ludzi za nieudowodniony terroryzm (Guantanamo), buduje więcej więzień i murów (dzielących świat na nasz oraz cudzy i obcy) niż szkół i placówek edukacyjnych, jeśli jednych potępia i wyklucza za prowadzenie agresywnych wojen a swoich sojuszników i klientów za takie czyny hołubi i przymyka oczy na popełniane przez nich zbrodnie, to nie dziw, że społeczeństwa odwracają się od takiego systemu. Bo hipokryzja w starciu z realiami poraża. Tym mocniej, gdy argumentacja demokratów i liberałów podpiera się uzasadnieniami swego postępowania etyką, moralnością, przyzwoitością, wzniosłymi wartościami, uniwersalizmem.

Dlaczego więc propozycje elit reprezentujących interesy mega kapitału (jak w przypadku kultury Davos) mają być jedyną, niezawodną, pewną niczym Arka Noego nadzieją i perspektywą planetarnego społeczeństwa? I należy im się bez szemrania i buntu poddać, przyjąć tę perspektywę jako nieuchronną, jedyną i absolutnie konieczną? Jako wyższy stopień hegemonii kapitału nad pracą, własności prywatnej nad wspólną (najszerzej pojętą), swoiste chomąto założone właśnie wolności rozumianej holistycznie i omnipotentnie.

I mówienie, iż wiara w wolność jako najwyższą wartość, na której należy opierać swój byt, jak uczynił to cytowany prezydent Francji, niczego nie załatwia. Jest kolejnym przykładem wspomnianej megahipokryzji. Bo przecież nikt nie zwalcza wolności, zwalcza się co najwyżej wolność tych innych, obcych, niepokornych, buntowniczych (Karol Marks, 18 Brumaire'a Ludwika Bonapartego).

Na koniec powróćmy jeszcze raz do Fromma i jego Rewolucji nadziei. Wspomina on w podsumowaniu o duchowym, mentalnym, kulturowym odrodzeniu naszego gatunku. Postuluje, aby „człowiek ponownie obudził się do życia i przebudował swe społeczeństwo w kierunku życia”. Na pewno nie uczyni tego kapitał i esencjalizm zaprezentowany i proponowany przez zwolenników pogłębiania, według dotychczasowych form i metod, procesów globalizacyjnych, które pogłębiają stratyfikacje społeczne tak w wymiarze planetarnym jak i lokalnym. Ten kierunek rozwoju utwierdza bowiem hegemonię kapitału nad potrzebami społecznymi i marzeniami ludzi o lepszym jutrze. To droga donikąd, nowe chomąto i pogłębienie dotychczasowego, w nowoczesnej wersji, niewolnictwa.
Radosław S. Czarnecki