banner


"Wigor globalizacji" to pierwsza część tryptyku nie tyle o „Zderzeniu cywilizacji” jak zapowiadał Samuel Huntington, co o wojnie  na unicestwienie jednej ze stron konfliktu. Dążność do monopolu i hegemonii jest jednak, jak widać, barierą nieprzekraczalną.


Gdy czytamy książki Klausa Schwaba, słuchamy dziś różnych Macronów i Trudeau, to trudno oprzeć się wrażeniu, że to wypisz wymaluj analiza przyszłości ekonomicznej świata pióra Marksa! To, co Schwaba i Marksa różni, to sympatia i antypatia do zantagonizowanych grup: gdy Karol Marks sympatyzował całym sercem z proletariatem, to Klaus Schwab jednoznacznie jest po stronie garstki kapitalistów.
Adam Wielomski

Czarnecki do zajawkiŻyjemy pod koniec epoki obfitości – w swym przemówieniu Prezydent Francji Emmanuel Macron objawił niedawno przyszłość, jaka czeka Francuzów. Dotyczy to w ogólnym sensie jednak całego świata. Nic nowego, można powiedzieć. O nadciągającym poważnym kryzysie strukturalnym obecnego systemu gospodarczego, politycznego, kulturowego, społecznego, który spowoduje krach dotychczasowych rynków i ekonomiki na całym świecie mówi się od dawna. Jednak euroatlantycki, neoliberalny mainstream nie chciał na ten temat dyskutować uważając, że tak jak do tej pory będzie zawsze. Bo historia się zakończyła i teraz królować będzie powszechna szczęśliwość, wolność, demokracja i beztroska.

Pomijano milczeniem – jak to ma miejsce nagminnie w mediach głównego nurtu, które od dawna przestały być źródłem obiektywnej informacji, stając się propagandowo-manipulacyjnym ośrodkiem podległym mega globalnemu kapitałowi – nieliczne glosy ostrzegające przed nadchodzącą katastrofą. Dziś, po pandemii covidowej oraz w związku z wojną na wschodzie Europy, ów kryzys został akcelerowany i jego obecności oraz skutków (na razie to tylko preludium) już nikt nie może pomijać milczeniem. Jest on jednak polem i sposobem dla dalszych kroków ku globalnemu społeczeństwu w formule 20:80, jaką klika dekad temu przedstawił Johan Galtung, norweski socjolog i działacz pokojowy.

Bez nadziei i wolności

Uważany za jednego z największych humanistów XX w. Erich Fromm napisał niepokaźnych rozmiarów, acz ważką książeczkę pt. Rewolucja nadziei, będącą rozważaniem nad podstawową cechą człowieczeństwa: nadzieją. Nadzieja bowiem, wraz z Oświeceniem, stała się latarnią morską dla człowieka w jego codziennym bycie – tak w wymiarze indywidualnym jak i zbiorowym. Rozświetlając sens egzystencji, staje się drogowskazem człowieczeństwa.
Jednak zagrożenia dzisiejszego świata, o których mówił cytowany Prezydent Francji, doświadczającego od 3-4 dekad kolejnej globalizacji - choć w zupełnie innej formie niż to miało miejsce w dotychczasowej historii - jawią się przede wszystkim jako powszechna pauperyzacja najszerszych mas i klas społecznych. Ceną egzystencji równoznacznej z ową deklasacją i upadkiem całych zbiorowości będzie dramatyczne ograniczenie naszej dotychczasowej wolności. Dzieje się to sukcesywnie od przynajmniej dwóch dekad, a masy pokornie się na to zgadzają (np. wprowadzenie w USA ustawy Patriot Act czy obostrzeń związanych z CoV-19– często zbędnych i dotkliwie ograniczających wolność obywateli).

Fromm pyta: czym jest więc nasza wolność jeśli ma być równoznaczna z powszechną pauperyzacją? Jeśli godzimy się z pauperyzacją, tracimy – idąc tropem jego myślenia - kontrolę nad systemem, który stworzyliśmy i który właśnie dlatego pożera nasze nadzieje i wartości. Przekształcił się w Molocha czy Lewiatana pozostających w służbie oligarchii światowej, którą stworzyła i pasie właśnie aktualna formuła globalizacji. Molocha czy Lewiatana niszczących nasze życie i dorobek, stawiając pod znakiem zapytania egzystencję setek milionów zwykłych ludzi. Ćwiczenia z dyscypliny społecznej – dotyczy to nie tylko tych przypadków, o których wspomniano – prowadzą prosto do materializacji projektu panopticum według Jeremy’ego Benthama.

Obostrzenia związane z CoV-19 zmiękczyły zdolność i chęć do skutecznego i agresywnego oporu społecznego. Stało się w efekcie to, czego nauczał Edward Bernays, twórca formuły nowocześnie działających mediów (ponoć demokratycznych i wolnych): „żadne doktryny i teorie nie utrzymałyby się, gdyby dyscyplinowanie umysłu publicznego nie przebiegało na kształt armii, dyscyplinującej ciała żołnierzy” (p. Noam Chomsky, Zysk ponad ludzi: neoliberalizm a ład globalny).

Dziś, w obliczu nieuchronnego głębokiego i strukturalnego kryzysu systemu (p. Sprawy Nauki nr 5, 6-7, 8-9 i 10 z 2022, teksty „Świt nowego porządku” i „Czy nadchodzi post kapitalizm ?”), nadzieja jako wartość wyniesiona – obok wolności i miłości - na sztandary demokracji liberalnej oraz panującego, choć więdnącego systemu, staje się niczym człowiek czekający pod bramami nieba w Procesie Franza Kafki. Po latach oczekiwania u tych bram, po wielokrotnych pytaniach tego samego stróża czy może już wejść, tuż przed śmiercią dowiaduje się, iż przez te drzwi może wejść tylko on. I teraz, wraz ze śmiercią, zostaje mu to dozwolone, a drzwi się za nim zamykają.

Nadzieja degraduje się więc w świetle zapowiedzi wielkich tego świata do biernego oczekiwania i godzenia się z chomątem systemu. Tylko śmierć kończy ten bierny, pokorny i niewolniczy byt. Byt z zakazami i napomnieniami oraz działaniami będącymi egzemplifikacją zapowiedzi apostołów Nowego Ładu, lecz przede wszystkim decyzji biurokratów i funkcjonariuszy mediów im służących. To kolejna wersja dewizy św. Benedykta z Nursji – choć sformatowana wedle neoliberalnych pomysłów XXI wieku – módl się i pracuj, bądź pokorny, słuchaj ojców Kościoła, a dostąpisz zbawienia.

Zamiast wolności - konsumpcja

Antynomiczną sentencją wobec takich trendów - choć dziś właśnie dlatego zapomnianą i niezwykle potrzebną wobec zapowiedzi, jakie z ambon ślą ku nam namiętni globaliści, ich teoretycy, właściciele megakapitału i światowa oligarchia – jest stwierdzenie Karola Marksa z Tez o Feuerbachu mówiąca, iż ludzie są wytworami warunków i wychowania, a więc ludzie zmieniani są przez ludzi i że sam wychowawca musi zostać wychowany przez ludzi. Postęp i nadzieja są funkcją aktywizmu szerokich mas, ich wyedukowania i zdolności do buntu. Nie elit, nie różnego rodzaju guru oraz medialnych macherów od PR.

Może dlatego praktyka ostatnich dekad w edukacji i kulturze – czy raczej na ich polach – polegała na zabiciu dotychczasowej samoświadomości człowieka i autokrytycyzmu tak charakterystycznego dla ludzi odwołujących się w jakimś sensie do tradycji Oświecenia. Taka świadomość miała stanowić determinantę człowieka wolnego, obdarzonego nadzieją na zmiany prowadzące ku lepszemu nasz wspólny, planetarny świat. W miejsce człowieka twórczego wykreowano jednak człowieka konsumenta.

W efekcie po tych dekadach ćwiczeń liberalnych, prowadzących ku wolności (czyli absolutnemu szczęściu, jak przekonywali z różnych ambon wspomniani apostołowie) otrzymano człowieka „skonsumowanego” przez system, któremu oprócz konsumpcji nic więcej nie potrzeba do życia. To – tak zostało zakodowane i utrwalone w mentalności milionów ludzi – kreuje człowieka infantylnego, niedojrzałego, nie rozumiejącego czym jest i czym ma być jego ludzka wolność. Wartość, o której mu tyle naopowiadano, wmówiono że jak będzie wolnym to będzie szczęśliwym. A horyzont tej wolności to jedynie jego indywidualne zachcianki i namiętności, wedle potrzeb zwyczajnego sybaryty (które po odpowiedniej obróbce medialnej tworzono i hołubiono, jak pisze Edward Bernays). Większość ludzi tak sformatowanych nigdy nie było i nie będzie wolnymi. Nie uświadamiają sobie nie tyle nawet wolności, co swojego życia. I po co je wiodą. Całą swoją egzystencję sprowadzają do grania ról, które rozpisali im inni. Jacyś guru, apostołowie nowych ładów, tzw. autorytety, przewodnicy, top medialni celebryci.
Społeczeństwo nie jest w efekcie tych procesów absolutnie obywatelskim. Stało się zbiorowością konsumentów, a konsument – jeszcze zaprogramowany jak najbardziej użytkowo, utylitarnie, wsobnie, z hołubioną ze wszystkich stron chciwością – nie może być obywatelem świadomym, wykształconym i dążącym do doskonałości w każdym wymiarze.

„Kiedy życie staje się biznesem, celem i jedynym wyborem życiowym, jeśli wszystko przy okazji zostaje sprywatyzowane, wtedy wszystko poza konsumpcją i produkcją dóbr materialnych jest z niego wypierane. Polityka więdnie, religia więdnie, kultura więdnie, społeczeństwo więdnie. Wszystko co nie polega na prostym robieniu pieniędzy, które prowadzą do szczęścia – czyli do wolności – zamiera lub ulega korupcji” (Benjamin R. Barber, Skonsumowani). Wiemy, że władza, ludzie mediów, duchowieństwo, urzędnicy etc. są tacy jak reszta populacji, a parafrazując wspomnianą sentencję Karola Marksa - sami siebie wychowują, zmieniają, kształtują. To czyste, samonapędzające się, perpetuum mobile.

Stawiamy na regres

Dotychczas system stwarzał nadzieję powszechnego dobrobytu. I lepszego jutra. W parze z tym szły – choć ostatnimi czasy, zwłaszcza po 1989 r. te terminy stały się passe i mniej o nich się wspomina – nadzieje o nieustanym postępie i rozwoju ludzkości. Miało to przynosić sukcesywnie pozytywne zmiany w życiu pojedynczego człowieka. Postęp i rozwój to są przecież sztandarowe hasła oświeceniowe. Tak samo jak wolność, demokracja, swobody obywatelskie. To one właśnie leżą u źródeł Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka ONZ, stanowiąc jej podstawowe elementy.

Rzeczona Deklaracja ONZ z 10.12.1948 r. – którą należy traktować (o czym wspominają jej sygnatariusze) kompleksowo, jako całość, bez wybiórczych manipulacji i żonglowania poszczególnymi artykułami stosownie do politycznych potrzeb – mówi o tym, iż postęp musi być nakierowany na dobro jednostek. I tak rozumiano dotychczas pojecie postępu, co zapisano m.in. w art. 25 pkt. 1:
„Każdy człowiek ma prawo do stopy życiowej zapewniającej zdrowie i dobrobyt jego i jego rodziny, włączając w to wyżywienie, odzież, mieszkanie, opiekę lekarską i konieczne świadczenia socjalne oraz prawo do ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, choroby, niezdolności do pracy, wdowieństwa, starości lub utraty środków do życia w inny sposób od niego niezależny”.

Drastyczne obniżenie standardów życiowych – i nie mówmy tu o rozbuchanej konsumpcji, która przez dekady królowania neoliberalnych paradygmatów formatowała świadomość szerokich mas, napędzając zyski megakorporacjom tuczącym się na takiej właśnie formie globalizacji – to tama dla postępu i rozwoju mas. Tym samym stawiamy na regres cywilizacyjny i kulturowy.

Utrata nadziei jest dramatem. Tak dla jednostek jak i społeczeństw. Także w jej globalnym wymiarze. Zwłaszcza kiedy dotychczasowe, mnożone fantasmagorie o końcu historii, upadku komunizmu, socjalizmu i populizmów (różnych proweniencji) miały zapewniać na zawsze postęp, dobrobyt, bezpieczeństwo i zrównoważony rozwój całej planety. I w tym właśnie miała pomagać czy stymulować te procesy globalizacja, która zastąpić miała dwubiegunowy świat, jaki pamiętamy sprzed 1991r.

Warto w perspektywie tych stwierdzeń i refleksji przytoczyć, i zastanowić się nad wypowiedzią Zygmunta Baumana (p. Gazeta Wyborcza z dn. 14-15.04.2012, „Więc będzie wojna ?”): „W społeczeństwie konsumentów bieda szczególnie upokarza (….) Coraz więcej takich ludzi, którzy patrząc dokoła, mają poczucie, że są gorsi od innych. To bolesne uczucie, cios w godność własną i szacunek do siebie samego”.
Co ona oznacza w zderzeniu z zapowiedziami apostołów nowego ładu, z perspektywami nadciągającego kryzysu i podobnych wizji XXI wieku? I jak w takim razie globalna zbiorowość ma podejść do gigantycznych wyzwań piętrzących się przed ludzkością? Tylko wzajemna solidarność, współpraca, właśnie frommowska nadzieja mogą odwrócić czy zahamować niebezpieczne trendy prowadzące do zagłady całej, ziemskiej cywilizacji.

Mimo pozorów dobrobytu i na tym przekonaniu opartego rozumienia wolności oraz ciągle poszerzających się możliwości samorealizacji a przez to szczęścia, jakość życia permanentnie się obniżała. I świadczyły o tym pomijane w urzędowym i medialnym klangorze dane. Społeczności Zachodu – bo to głównie ich dotyczy – patrzyły spokojnie, nie reagując na „ten zjazd”, bo odbywał się niesłychanie wolno i nieuchwytnie. Acz systematycznie. Pozory, blichtr reklam i otwarte drzwi pseudomożliwości stwarzających poczucie wolności były tu dodatkowym elementem zaciemniającym obraz rzeczywistości.

Ten powolny ruch ku przepaści i bezwład ogarniętego blichtrem wolności i konsumpcyjnych możliwości społeczeństwa – dramat systemu, gdyż jednoznacznie związano wolność z konsumpcją (Fromm, Barber) - wykluczył radykalne sprzeciwy. Resztę zrobiły wszechogarniające i totalne media pozostające w służbie kapitału, stygmatyzujące nielicznych buntowników mianem społecznych wrogów, agentów, terrorystów czy populistów. Rzeczywistość wykarczowano przy tym z odcieni i półcieni, aby klarownie i wyraziście zaprezentować swoich i cudzych. Czyli tych „Innych”. To typowa, zaprzeczające pluralizmowi, wolności słowa i poglądów, redukcja kreująca fundamentalizm, a immanentny dialog wolności i demokracji zastępująca klimatem walki i agresji.

Doskonale proces cywilizacyjnej degeneracji zobrazował Lester C. Thurow, odwołując się do praktyki z przełomu antyku i średniowiecza. „Nie było żadnych technicznych powodów, dla których średniowieczna Europa w ciągu 600 lat straciła 90% poziomu życia starożytnego Rzymu. Kiedy porównamy standard życia – jakość wyżywienia, odzieży, domów, edukacji, bezpieczeństwa obywateli, komunikacji, udziału ludzi w kulturze, urządzeń publicznych etc. - u szczytu cesarstwa rzymskiego ok. 300-350 r. n.e. i w najgłębszym średniowieczu, czyli ok. roku 900 - można dość precyzyjnie wyliczyć, że mieszkańcy najzamożniejszych miast Europy zachowali jedynie 10% dobrobytu, którym cieszyli się przeciętni Rzymianie. Pierwszym europejskim miastem które osiągnęło poziom starożytnego miasta Rzym był Londyn połowy XVIII w. A przecież rzymska technika nie zanikła. Wiedza nie wyparowała”. (Lester C. Thurow, Gazeta Wyborcza z dn. 27-28.09.1997,„Nowa rewolucja. Nowe średniowiecze”).

Można więc za Thurowem, ale i Frommem, Barberem oraz Baumanem stwierdzić, iż wraz z przesunięciem wagi spraw i naszych zainteresowań z publicznych, czyli wspólnych, do prywatnych, z myślenia o przyszłości do teraźniejszości oraz utylitaryzacją wszelkich naszych przedsięwzięć, musi nastąpić zmiana społecznej hierarchii uznawanych wartości. Resztę dopełnia właśnie długotrwałość i powolność tych procesów. Horyzont naszego myślenia uległ infantylizacji, prymitywizacji, ograniczeniu do wąskiego zakresu naszego bytu.

I jeszcze jedna uwaga. Herbert Marcuse uważał swego czasu, że „Krytyczna teoria społeczna nie posiada idei, które mogą przerzucić pomost między teraźniejszością a przyszłością, nie dając żadnej obietnicy i nie wykazując się żadnym sukcesem. Pozostaje ona negatywna. W ten sposób chce pozostać lojalną wobec tych, którzy choć bez nadziei oddali swe życie Wielkiej Odnowie” (Człowiek jednowymiarowy). I emanacja tej myśli zawiera się w zacytowanych słowach Emmanuela Macrona oraz innych, możnych współczesnego orbis terrarum: musi być gorzej, będziecie wolni i to musi wam wystarczyć. W imię wolności i demokracji – nie mówi się tylko jakiej demokracji i jak rozumianej oraz praktykowanej wolności – macie poświęcić „swój byt”, by Wielka Odnowa się ziściła.

Na koniec należy przytoczyć jeszcze po raz kolejny Fromma i jego uniwersalną definicję osoby i człowieczeństwa. Człowieka trzeba „nazywać Homo esperant, człowiekiem mającym nadzieję. Nadzieja jest podstawowym warunkiem bycia człowiekiem. Jeśli człowiek z niej zrezygnuje, albo się go jej pozbawi, przekraczamy bramy piekieł. Niezależnie od tego, czy jest tego świadomy i odrzuca swoje własne człowieczeństwo” (Erich Fromm, Rewolucja nadziei).
Radosław S. Czarnecki