banner

 

Jakże często przywoływane są słowa brytyjskiego męża stanu, Winstona Churchilla, że „demokracja jest najgorszą formą rządu z wyjątkiem wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu”. Powiedział to w wystąpieniu w Izbie Gmin 11 listopada 1947 roku (później, przy innej okazji przyznał, że to nie jego oryginalna myśl, lecz jedynie powtarza zasłyszane zdanie). Dzisiaj ta demokratyczna forma rządów nie ma się najlepiej. Nie tylko wzmacnia się autorytaryzm w krajach, które z demokracją mało mają wspólnego, lecz również sama demokracja słabnie w państwach, które od wielu lat są jej ostoją. Dotyczy to także demokracji z przymiotnikiem „liberalna”, który intencjonalnie ma podkreślać jej dojrzałość, a która współcześnie znajduje się w fazie kryzysu.

O ile demokracja ma służyć wypracowywaniu twórczych kompromisów łagodzących nieuchronnie występujące sprzeczności interesów indywidualnych i grupowych, o tyle w ostatnich latach doprowadza ona do napięć politycznych oraz wyraźnych pęknięć społeczeństw i ich antagonizowania, co widać wyraźnie od Polski do Peru, od Wielkiej Brytanii do Chile, od Norwegii do Republiki Południowej Afryki.
To dzięki liberalnej demokracji prezydentem najpotężniejszego kraju, Stanów Zjednoczonych, mógł zostać w 2016 roku niezdolny do rządzenia, politycznie nieodpowiedzialny Donald Trump. To dzięki liberalnej demokracji do władzy zostały wyniesione nieliberalne partie Prawo i Sprawiedliwość w Polsce i Fidesz na Węgrzech. To przez demokrację w wielu krajach rządy nie są w stanie narzucić biznesowi i gospodarstwom domowym wzorców postępowania i konsumpcji, które zahamowałyby dewastację środowiska naturalnego i ocieplanie klimatu. Trzy czwarte wieku temu o tym wszystkim Churchill nie mógł wiedzieć, ale jakże świeżo brzmi przypisywana mu maksyma w trzeciej dekadzie XXI wieku…

Demokracja przeżywa kryzys dlatego, że w wielu przypadkach przywódcy nie potrafią przekonać zdecydowanej większości swoich społeczeństw – bo o całych nie ma mowy – do koncepcji lansowanych w uprawianej polityce. Ich ambicje ograniczają się nader często do pozyskania większości, i to często nie całego społeczeństwa, lecz jedynie jego głosującej – coraz mniej chętnie i coraz rzadziej – części albo – co jeszcze gorsze – wyłącznie większości parlamentarnej, która nierzadko już zaraz po wyborach nie cieszy się poparciem większości społeczeństwa.
I oto w tych liberalnych demokracjach niekiedy władają prezydenci, którzy mają nie więcej niż marnych 20 proc. poparcia, czy też rządy, które przegrałyby z kretesem, gdyby wybory odbyły się w najbliższą niedzielę. Rządzą, bo w parlamentach potrafią uzyskać przewagę jednego głosu, aby przepchnąć swoje propozycje, nawet gdy opowiada się przeciwko nim zdecydowana większość społeczeństwa. Czyż zatem można się dziwić ludziom, że taka liberalna demokracja sprawia im szczery zawód i zaczynają się rozglądać za czymś innym, bo churchillowskiej mądrości już słuchać nie mogą?
Tenże Churchill w tym samym przemówieniu przyznał, że „Polityka to nie zabawa, to całkiem dochodowy interes”. Otóż to; dla wielu demokratycznych – a jakże! – wybrańców ludu demokracja jawi się nie jako służba publiczna, lecz jako sposób na czerpanie dochodów, niekiedy wcale pokaźnych. Czyż zatem można się dziwić ludziom – w dodatku traktowanym instrumentalnie, gdy zbyt często słyszą o sobie, że są elektoratem, w istocie rozumianym jako maszynka do głosowania – iż tracą zaufanie do instytucji demokratycznego państwa i jego politycznych aktorów? Czyż można się dziwić często bez mała połowie społeczeństwa, która źle się czuje, gdy jest politycznie terroryzowana przez minimalną większość – a dokładniej jej przywódców nazywanych współcześnie liderami – i w rzeczywistości w miejsce deklarowanej demokracji liberalnej ma do czynienia ze swoistą demokraturą?
Tak oto liberalna demokracja doprowadziła do podziału licznych społeczeństw pół na pół, 50/50 – od Kanady do Australii, od Indonezji do Turcji, od Boliwii do Słowenii, od Kolumbii do Czech – i często są to ostre podziały. Społeczeństwa są zantagonizowane, ich części – te w niejednym przypadku połowy – zamiast ze sobą rozmawiać i dyskutować, krzyczą na siebie i się kłócą. Trudno, a niekiedy nie sposób w takich warunkach postępować racjonalnie, także w sferze gospodarczej. Emocje, które wywołuje uprawianie takiej demokracji, zakłócają oczekiwania rozmaitych podmiotów gospodarczych, co psuje stosunki społeczne, w tym interakcje ekonomiczne. Liberalna demokracja, miast pomagać, zaczyna od pewnego momentu przeszkadzać. I na tym polega jej kryzys, co jest poważnym wyzwaniem dla strategii i polityki rozwoju.

Akcja wywołuje reakcję. Irracjonalne z ekonomicznego punktu widzenia decyzje Donalda Trumpa – w rodzaju protekcjonizmu skierowanego w istocie przeciwko globalizacji oraz wojny handlowe (nie tylko z Chinami, lecz także z politycznymi sojusznikami, takimi jak Korea Południowa, Kanada, Meksyk, Unia Europejska), szerzenie się nowego nacjonalizmu i nawroty protekcjonizmu – to populistyczna odpowiedź na występki neoliberalizmu.
Nie byłoby współczesnej fazy populizmu, gdyby nie wcześniejsza fala neoliberalizmu. To prawda, że wskutek globalizacji z nieodłącznie towarzyszącymi jej handlem i outsourcingiem wzrost dochodów masy ludzi w krajach emancypujących się dokonał się kosztem stagnacji lub niekiedy spadku dochodów klasy średniej oraz nisko wykwalifikowanych pracowników w krajach bogatych. W efekcie pogłębiły się nierówności w tych drugich, ale wzrosły dochody biedniejszych tego świata. W sumie dobrze się stało, gdyż saldo tych zmian w skali całego globu jest pozytywne.
Przy okazji wszędzie wzrosły dochody fachowców zatrudnionych w sektorze high-tech kosztem klasy średniej, ale to nie globalizacja jest przyczyną niesprawiedliwości coraz powszechniej odczuwalnej przez masy ludzi, co pociąga za sobą nawałnicę populizmu, lecz zła polityka uprawiana w ramach złego systemu. To nie fala wielkiego postępu technologicznego przyczynia się do nieakceptowanych nierówności; zasadniczą rolę odgrywają tu nieinkluzywne instytucje i świadoma polityka.

Niedostatek uczciwej konkurencji, zła regulacja, korupcja polityków i biurokracji, prywata elit biznesowych i finansowych, zachłanność i chciwość do tego stopnia, że w najlepszych szkołach biznesu uczono, iż greed is good, a w Silicon Valley wykształciła się kultura fake-it-till-you-make-it – strach spekulujących inwestorów, że ucieknie im jakaś kolejna „wielka rzecz”, choć może to być kolejny wielki przekręt – oszustwa producentów, dystrybutorów i usługodawców od sektora bankowego poprzez motoryzacyjny po farmaceutyczny, nakręcanie konsumpcjonizmu śrubującego kapitalistyczne zyski, sprzedajne media z ich manipulacjami opinią publiczną, cynizm elit politycznych – to wszystko musiało przynieść swoje zgniłe owoce. Nie walczy się wszak z błędem innym błędem, a tym właśnie jest populistyczna odpowiedź na grzechy neoliberalizmu. Jeśli skażony fundamentalizmem rynkowym kapitalizm tego nie pojmie, to nie przeżyje.

Wysokorozwinięty kapitalizm zarazem pięknie pachnie i obrzydliwie cuchnie. „Dwie rzeczy wyróżniają się w dzisiejszym biznesie w Ameryce. Jedną z nich jest sukces amerykańskich firm: jest ich 57 wśród 100 najcenniejszych firm giełdowych na świecie. Druga to nieprzyjemny zapach wiszący nad wieloma potężnymi firmami. Boeingowi zarzuca się, że sprzedawał samoloty 737 MAX z niebezpiecznym oprogramowaniem. (…) W Malezji postawiono zarzuty karne przeciwko Goldman Sachs za udział w zorganizowaniu 6,5 miliarda dolarów kredytu dla państwowego funduszu, który był zaangażowany w oszustwa. (…) Sąd odkrył, że Monsanto nie ostrzegło klienta, że jego środek chwastobójczy może powodować raka (…) Wells Fargo, jeden z największych banków w Ameryce, przyznał się do utworzenia 3,5 miliona nieautoryzowanych kont bankowych. (…) Facebook jest uwikłany w skandale; jego praktyki w zakresie danych zostały poddane kontroli w wielu krajach. (…) W 2017 r. skradziono dane osobowe około 146 mln klientów Equifax, firmy zajmującej się scoringiem kredytowym. (…) Do tego dochodzi epidemia opioidów, która obejmuje nie tylko firmę Purdue Pharma, producenta OxyContin, lecz także, zgodnie z pozwem prokuratora generalnego Nowego Jorku, inne firmy, w tym McKesson i Johnson & Johnson”.
I dalej: „Kuszące jest postrzeganie tych spraw jako niepowiązanych wydarzeń spowodowanych różnymi czynnikami – od pecha i błędów ludzkich po zaniedbania i przestępczość. To byłby błąd. Amerykańskie firmy wydają się być bardziej podatne na skandal niż ich odpowiednicy zza oceanu. Całkowita wartość rynkowa amerykańskich firm zaangażowanych w duże incydenty, które upubliczniono od 2016 r., wynosi 1,54 biliona dolarów. Dotknęło to co najmniej 200 mln konsumentów. Stosowne liczby wynoszą tylko 600 miliardów dolarów i poniżej 30 milionów dla firm europejskich, w tym producentów samochodów, którzy sfałszowali testy emisji i skandynawskich banków zaangażowanych w pranie brudnych pieniędzy” (Economist, 6.IV.2019).
Zaiste, to nie tyle incydentalne skandale, co immanentne cechy systemowe. To zakrawa już nie tyle na zorganizowaną przedsiębiorczość, co na zorganizowaną przestępczość, skoro „aż 20 firm było zaangażowanych w ustalanie cen ponad 100 leków, w tym leków na cukrzycę i raka. (…) Postępowanie prawne, które następuje po pięcioletnim śledztwie, oskarża firmy farmaceutyczne o udział w programie podwyżek cen – w niektórych przypadkach o ponad 1000 proc.” (BBC, 12.V.2019). To nie złośliwe doniesienia jakichś agencji w rodzaju RT, Russia Today, czy pekińskiej sieci telewizyjnej CGTN, a czołowych, cieszących się dużym autorytetem mediów w USA i Wielkiej Brytanii.

Tak oto kapitalizm nie radzi sobie sam ze sobą. Nawet jego tak znakomity poplecznik jak brytyjsko-amerykański opiniotwórczy tygodnik „The Economist” musiał zauważyć, że „Na Zachodzie kapitalizm nie działa tak dobrze, jak powinien”. Nie działa, bo nie może, gdyż przeżywa strukturalny kryzys. Bez zmiany swej istoty, a więc przyświecającego mu systemu wartości oraz fundamentalnych zasad funkcjonowania, może nie przetrwać obecnego dziejowego zakrętu. To o tyleż ciekawe, co trudne i niebezpieczne, ponieważ od razu wyłaniają się masa pytań. Co dalej? Co w zamian? Skoro zaiste postkapitalizm, to jaki? Na czym mają polegać pożądane zmiany, gdy pozostaje tylko ucieczka do przodu? Nie ma do czego wracać. Nie można stosować starych technologii do budowy nowego gmachu na nowej planecie. A Ziemia XXI wieku to zgoła inna planeta niż ta z poprzednich stuleci.
Grzegorz W. Kołodko

kolodko okl.Jest to fragment książki prof. Grzegorza W. Kołodki Świat w matni. Czwarta część trylogii wydanej w oficynie Prószyński i S-ka.