banner

Marcin_4Z prof. Janem Marcinem Węsławskim z Instytutu Oceanologii PAN rozmawia Anna Leszkowska

 

- Czy istnieją naukowe powody, aby Arktykę objąć ochroną taką jak parki narodowe? A jeśli tak, to czy całą, czy tylko określone jej obszary?
 

- Tu trzeba zacząć od istoty ochrony przyrody. Jeżeli rozumieć naukę, jako zbiór racjonalnych zasad, które pozwalają nam poruszać się w zmieniającym się świecie, to naukowe argumenty za ochroną przyrody ograniczą się do niezbędnych dla zdrowia elementów: czyste powietrze i czysta woda o określonym składzie chemicznym, zdrowa żywność uprawiana w sposób nie niszczący gleby, wody i powietrza. Do tego, dla bardziej wymagających, dokładamy argumenty rzeczowe - że dla jakości życia potrzebne jest nam też piękno, wrażenie estetyczne, i dodajemy do listy wymagań parki, zieleńce i ogrody z wybranymi roślinami i zwierzętami.
I tutaj właściwie kończą się twarde argumenty naukowe - cała reszta jest nadmiarem, lub jak kto woli - bałaganem, albo różnorodnością.

Wiadomo już, że spośród kilku milionów gatunków istniejących na Ziemi (wciąż nie wiemy ile ich jest) ogromna większość  może wyginąć bez widocznego skutku dla człowieka. Znane są bardzo proste, stabilne i wydajne ekosystemy oparte na kilku gatunkach, nie sprawdziła się zapożyczona z cybernetyki teoria, że im więcej gatunków, tym bardziej trwały jest ekosystem.

Kolejny kłopot to fakt, że te najważniejsze dla człowieka gatunki to mikroorganizmy - one kontrolują stan atmosfery (regulacja tlenu, dwutlenku węgla, etc.), stan wody i gleby. Mimo, że są takie ważne, praktycznie nie sposób ich kontrolować, chronić czy wpływać na ich zachowanie, a w dodatku nie budzą najmniejszego zainteresowania podatników (którzy muszą ochronę przyrody finansować).

Ale istnieją ważniejsze niż naukowe powody do ochrony przyrody - w tym Arktyki. Zauważył je już w XIX w. filozof amerykański John Muir, który stwierdził, że człowiek potrzebuje "dzikiej przyrody", potrzebuje obszaru, który pozostanie niezmieniony, żeby można było co jakiś czas zajrzeć przez uchylone drzwi jak wygląda świat bez nas. W epoce najbardziej dzikiej gorączki osadniczej i przemysłowej Muir przekonał rząd i społeczeństwo do wydzielenia wielkich obszarów pięknego krajobrazu, gdzie nie wolno nikomu się osiedlać i tak powstały pierwsze parki narodowe.

W Europie większość parków narodowych, to parodia idei Muira, to po prostu podmiejskie ogródki. Oczywiście, że są potrzebne i trzeba je utrzymać i chronić - lepsze to niż nic. Powodem tego śmiesznego rozmiaru jest gęstość zaludnienia i uprzemysłowienia Europy – idea "dzikiej przyrody" przyszła do nas z USA za późno, kiedy nie było już dla jej realizacji miejsca.

Tu właśnie dochodzimy do sprawy Arktyki. To ostatni w Europie obszar, gdzie można zobaczyć wielką  przestrzeń bez śladu człowieka. Wielu ludzi, znacznie więcej niż sądzi się powszechnie, potrzebuje opisanej przez Muira świadomości istnienia dzikiej przyrody. Nie chodzi tu o survivalowców, czy fanatyków podróżowania, którzy chcą sami zobaczyć i dotknąć każdego ciekawego miejsca. Większość z nas (jak wynika z badań socjologicznych w USA) chce po prostu wiedzieć, że jest taki obszar, gdzie przyroda nie została zmieniona i zniszczona, choć pewnie nigdy w życiu nie wybiorą się tam osobiście.

Arktyka jest wprawdzie młodym ekosystemem (nie więcej niż kilka milionów lat, w porównaniu z Antarktyką - ponad 35 milionów lat), ale zdążyła wykształcić unikalny krajobraz i specyficzny ekosystem oparty na niewielu, często bardzo licznych, gatunkach. Niedźwiedź polarny - największy lądowy drapieżnik - jest gatunkiem tak młodym (oddzielił się od brunatnego około 700 tys. lat temu), że potrafi krzyżować się ze swym najbliższym krewniakiem - grizzly.

Brak ochrony Arktyki i tempo zmian klimatu w tym obszarze spowodują, że ekosystem Oceanu Atlantyckiego rozszerzy się do Bieguna Północnego, co nie będzie żadną katastrofą - a wielu użytkowników będzie zadowolonych, bo prawdopodobnie łatwiej będzie łowić ryby na dalekiej Północy.
Zabraknie nam jednak ikonicznego krajobrazu, zwierząt, które zna każde dziecko i świadomości, że mamy wciąż, tam daleko, Wielką Dziką Krainę.

Praktycznie da się chronić wybrane obszary Arktyki - co już się zresztą dzieje - np. Północna Grenlandia (tam lód utrzyma się najdłużej), czy masowo odwiedzany przez turystów Spitsbergen. Archipelagi rosyjskiej Arktyki, gdzie koncentrują się ptaki i ssaki, są już objęte różnymi formami ochrony - ważne, żeby była to  ochrona wielkiego obszaru.


- Większym zagrożeniem dla idei ochrony wielkiego obszaru są zmiany klimatyczne i topnienie lodów, czy plany eksploatacji surowców? Czy można pogodzić działalność człowieka z ochroną dzikiej przyrody, wielkich, unikalnych obszarów arktycznych?
 

- Na pewno najważniejsze są wielkie zmiany środowiska - to one zmieniają oblicze Arktyki i sposób jej funkcjonowania. Działanie przemysłowe może w pewnym zakresie przyspieszać zmiany (choć na razie Arktyka dostaje ładunki zanieczyszczeń z południa a nie z lokalnych źródeł) i czasem może działać dramatycznie na małą skalę – np. rozlew ropy naftowej przy kolonii ptaków. Nie są to jednak zmiany niszczące w wielkiej skali. 

Pogodzenie ochrony przyrody i rozwoju może udać się tylko wówczas, jeżeli odsuniemy się od pewnych - a w Arktyce od pewnych bardzo dużych obszarów. Niestety, nie zawsze będzie to łatwe, bo np. małe arktyczne archipelagi są często dogodnymi miejscami do budowy portów przeładunkowych czy baz paliwowych. Bardzo ważny jest nacisk społeczeństwa - jeżeli chcemy mieć zachowaną przyrodę Arktyki, to jest to nasz konsumencki wybór i niezależnie od wskaźników ekonomicznych możemy zdecydować, że stąd paliw nie będziemy brać.
 

- Czy w przypadku otoczenia Arktyki (przynajmniej tej jej części, jak Morze Arktyczne, które jest traktowane jak wody międzynarodowe) ochroną na wzór parków narodowych - można byłoby rozwijać turystykę? Czy takie działania niosą jednak poważne zagrożenie dla tego ekosystemu?
 

- Istotą parków narodowych jest ich udostępnianie dla turystyki, wewnątrz mogą być tworzone tzw. sanktuaria, do których nikt nie ma wstępu.
W archipelagu Svalbard takim sanktuarium jest wyspa Kong Karls LAnd, gdzie występują stale nory lęgowe niedzwiedzi polarnych i nie wolno zbiżać się do tej wyspy bliżej niż kilka km od brzegu. Turyści są więc jednym z wielu powodów, dla którego tworzy się parki, ale w wielkiej koncentracji mogą szkodzić - typowy statek turystyczny to dziś 3-5 tysięcy osób, które chce wylądować na małej plaży, gdzie leżą morsy...
To bardzo trudny problem, ale trzeba go rozumnie rozwiązać.

- Dziękuję za rozmowę.