Prognozowanie (el)
- Autor: L.Kuźnicki, M. Chlebuś
- Odsłon: 19600
Kontynuując wątek prognostyczny, przedstawiamy w tym numerze Spraw Nauki szczególnie interesującą, i bardzo niepokojącą, prognozę rozwoju Polski sporządzoną przez prof. Leszka Kuźnickiego i Marka Chlebusia – członków Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 Plus. Nasza redakcja publikuje to opracowanie jako pierwsza. W formie papierowej ukaże się ono w trzecim tomie wydawnictwa Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 Plus – Wizja przyszłości Polski.(red.)
„Doba obecna jest jednym z tych krytycznych momentów, w których przeobraża się myśl ludzka. Dwa są podstawowe czynniki tej przemiany. Pierwszy z nich to zupełny upadek wszelkich dogmatów religijnych, społecznych i politycznych, na których wyrosła nasza dotychczasowa cywilizacja. Drugi to powstanie zupełnie nowych warunków bytu i myślenia, których podłożem są współczesne odkrycia w dziedzinie nauki i przemysłu.
Ponieważ jednak idee minionych wieków, chociaż silnie nadwerężane, są jeszcze potężne, a idee dążące do zastąpienia upadających pozostają w okresie kształtowania się – czasy obecne są epoką przejściową i epoką rozprężenia. Trudno dziś przewidywać, co kiedyś wyniknie z tego okresu, nieco chaotycznego z konieczności rzeczy. Nie wiemy, na jakich ideach zasadniczych oprze się społeczeństwo, które zajmie nasze miejsce.”
Tak pisał stulecie temu Gustaw Le Bon, a jego słowa brzmią dzisiaj niepokojąco aktualnie. Chciałoby się wierzyć, że nie czekają nas znów tak dramatyczne czasy, jakie miały nastać wtedy, ale przyszłość wydaje się na powrót mocno nieokreślona. Czynniki dobrobytu, powodzenia, siły mogą się wkrótce zasadniczo zmienić, najbardziej cenione potencjały i źródła przewagi stracić ważność, a lekceważone dziś zasoby nagle okazać się kluczowe. Przyszłość znowu się otwiera, szczególnie przed tymi, którzy ją lepiej pojmą.
Sytuacja Polski
Miejsce Polski w świecie, według zestawień Rocznika Statystyki Międzynarodowej GUS, systematycznie obniża się. Kiedy zaczęto ustalać dane w 1960 r., było ono 14, ostatnio spadło poniżej 22. W żadnym dziesięcioleciu nie zanotowano poprawy, a prognoza na 2050 rok, nawet w wariancie optymistycznym, przewiduje dalszy spadek.
Długoterminową, historyczną i prognozowaną, zmianę miejsca Polski w świecie ilustruje poniższy wykres:
Rysunek I. Średnie miejsce Polski w świecie w latach 1960–2050.
Wśród wskaźników, zastosowanych do obliczenia zilustrowanej wyżej pozycji kraju, dominują miary ekstensywne: potencjały i produkcje. W rozumieniu takich miar, nie rośniemy, przynajmniej nie szybciej niż świat. Stabilność tendencji spadkowej, jej odporność na przemiany wewnętrzne i zewnętrzne, pewne spowolnienie spadku, ale nie jego powstrzymanie, po przemianach ustrojowych i geopolitycznych roku 1989, nasuwają fundamentalne pytanie, czy obrona tak rozumianej pozycji może być celem polityki polskiej? I czy powinna?
Polska jest coraz mniej globalnie istotnym państwem, ale równocześnie większości mieszkańców kraju żyje się coraz lepiej. Poprawia się zamożność, stan zdrowia, środowisko, unowocześnia się gospodarka i poszerza wykształcenie. Może, z konieczności lub z wyboru, Polska powinna koncentrować się dzisiaj bardziej na intensywnych i lokalnych niż ekstensywnych lub kontynentalnych celach rozwojowych?
Za bezdyskusyjny pozytyw ostatnich lat trzeba uznać historyczne powracanie Polski do kręgu cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Społeczeństwo polskie otwiera się i dynamizuje, co stwarza wartościowy kapitał samodzielnego rozwoju. Jest też coraz lepiej, a przynajmniej coraz powszechniej wykształcone. Budowana jest na wielką skalę infrastruktura, przynajmniej ta twarda.
Gospodarka Polski integruje się z gospodarką Unii Europejskiej, szczególnie niemiecką. Indukuje to wzrost gospodarczy, oznaczający co prawda bardziej zmniejszanie zapóźnienia i procesy dostosowawcze niż samoistny postęp. Rozwój gospodarczy Polski ma głównie charakter imitacyjny i jest inicjowany oraz ukierunkowywany zazwyczaj przez siły zewnętrzne. Wewnętrzne czynniki wzrostu pozostają raczej słabe.
Przynależność do NATO daje pewną rękojmię bezpieczeństwa, lecz własna siła militarna Polski nadmiernie zmalała. Co prawda, bezpośrednie militarne zagrożenie Polski wydaje się dzisiaj mało prawdopodobne, jednak doktrynę obronną należy opierać na czymś więcej niż wiara w sojusze i nadzieja na pokój.
Polityka zagraniczna została formalnie podporządkowana Unii Europejskiej, która jednak sama własnej polityki jeszcze nie wypracowała, dlatego Polska zdaje się nie realizować w tej dziedzinie żadnej strategii, oprócz niezbyt spójnych decyzji ad hoc. Słabość polskiej myśli strategicznej jest jednym z najbardziej niepokojących zagrożeń na najbliższą przyszłość.
Polska pozostaje w dziejowym rozkroku, jedną nogą nadal tkwiąc w narzucanym przez półwiecze systemie sowieckim, kiedy drugą od dwudziestolecia szuka oparcia w modelu zachodnim. Utrwala to niebezpieczny kryzys tożsamości i rodzi niedobre skutki dla modelu prawnego oraz instytucjonalnego państwa i jego spójności. Sytuację dodatkowo komplikuje kryzys ustroju liberalnej demokracji, któremu niedawno zawierzyliśmy, porzucając wysławiany wcześniej realny socjalizm. Najpierw przekonanie, potem rozczarowanie co do kolejnych recept na urządzenie świata, stawia nas trochę w sytuacji tych chłopców z opowiadania Mrożka, którzy po odkryciu oszustwa w ZOO, w żadne słonie już nie wierzą.
Mimo usprawiedliwienia, jakiego dostarczają historyczne okoliczności, na stan kraju trzeba spojrzeć trzeźwo, bez nadmiernej empatii, choć też bez szukania winnych, bo po pierwsze, to już nic nie zmieni, a po drugie, mało który problem społeczny ma konkretnych sprawców. Nie trzeba jednak obawiać się surowych diagnoz i radykalnych wniosków. Uspokajające samozadowolenie byłoby większym błędem.
Polska myśl państwowa uległa atrofii, a państwo uchyla się od odpowiedzialności planistycznej i strategicznej – z jednej strony wskutek rozpowszechnienia wśród elit beztroskiego liberalizmu, z drugiej – przez pozorne uwolnienie się od społecznej i historycznej misji, rzekomo przesuniętej na struktury zewnętrzne. Porzucone państwo popadło w zależność od różnych oligarchii, plutokracji, korporacji, mafii, służb oraz państw zewnętrznych, utrudniającą, a w niektórych dziedzinach wręcz uniemożliwiającą racjonalizację i harmonizację jego polityki.
Sprzyja temu zdemolowana w ostatnich latach świadomość Polaków, szczególnie niszcząca i tak wątły kapitał społeczny atmosfera negacji tradycyjnych wartości, cnót, autorytetów, dobra wspólnego, identyfikacji z kulturą i państwem.
Rozwiązania instytucjonalno-prawne są niespójne, często patologiczne i patogenne, stymulujące szarą strefę i korupcję, zwiększające opresyjność państwa i sprzyjające pasożytnictwu jego instytucji. Wiele urządzeń publicznych ma wątpliwy status użyteczności, a większość jest bardzo niesprawna. Poziom zaufania państwa do obywateli i obywateli do państwa jest niski, niepokojąco też rośnie rozziew między elitami a społeczeństwem i zwiększa się ich wzajemna nieakceptacja oraz obcość. To grozi utratą tożsamości ich obu.
Ten niezadowalający stan rzeczy nie jest w całości polską specyfiką. Trzeba go w wielu aspektach uznać za przejaw kryzysu cywilizacyjnego, jaki w ostatnim półwieczu trawi świat zachodni, zresztą wschodni też. Polskę wyróżnia mniej szczególny charakter problemów, a bardziej ich nieświadomość.
Czynniki zewnętrzne
Polska nie jest i nie będzie w najbliższej przyszłości podmiotem polityki globalnej. Pozostanie jednak ważnym teatrem tej polityki, szczególnie na nią eksponowanym. Dlatego kluczowo ważne dla przyszłości Polski będzie właściwe rozpoznanie procesów geopolitycznych, zrozumienie kształtującego się właśnie nowego ładu regionalnego oraz globalnego i odpowiednie w nich ulokowanie się.
Ekstensywny rozwój Polski i budowanie wokół niej wspólnoty wschodnioeuropejskiej, jakkolwiek niewykluczone, byłoby trudne bez przyzwolenia sąsiadów, a nawet bez poparcia niektórych z nich, i wymagałby silnego geopolitycznego umocowania Polski, zapewne przez USA, i zapewne takie umocowanie musiałoby mieć uzasadnienie poza bezpośrednimi relacjami USA z Polską, pozostając też tym samym poza naszym wpływem.
Z kolei, szanse intensywnego rozwoju Polski jako kraju bez większych aspiracji kontynentalnych czy globalnych, powinny się najpewniej i najpełniej realizować w ramach Unii Europejskiej. Sama Unia będzie pozostawać pod presją wydarzeń światowych, ale o jej istnieniu i zasadniczej ewolucji zadecydują raczej procesy wewnętrzne.
Charakter powiązania przyszłości Polski z przyszłością Unii ilustruje następująca tabela:
Tabela I. Scenariusze dotyczące przyszłości Unii Europejskiej i Polski w perspektywie 2050 r.
Scenariusz |
Sytuacja Unii Europejskiej |
Skutki dla Polski |
|
1 |
Rozpad |
Rozpada się |
Kryzys społeczny |
2 |
Trwanie |
Istnieje bez istotnych zmian |
Stopniowy rozwój |
3 |
Wzmocnienie |
Zwiększa integrację gospodarczą |
Przyśpieszony rozwój gospodarczy i cywilizacyjny |
4 |
Poszerzenie |
Powiększa się o duże państwa, |
Różne zmiany o charakterze ambiwalentnym |
Scenariusze 2 i 3 należy uznać za bardziej prawdopodobne niż 1 i 4. Są one tym samym dominujące. Okazują się też najkorzystniejsze dla Polski. Potwierdza to, przynajmniej z kilkuletniej perspektywy, strategiczne uzasadnienie akcesji Polski do Unii.
Największe zagrożenia dla przyszłości Unii Europejskiej i tym samym Polski to zapewne: kryzys finansowy, kryzys w realnej gospodarce i kryzys społeczny na tle wzrastającej liczby osób wykluczonych. Mniej zagrażają Europie konflikty między mocarstwami czy w ogóle konflikt zewnętrzny. Pojawić się mogą inne problemy, zwłaszcza związane ze starzeniem się Europejczyków, z dostępem do wiedzy, technologii, usług medycznych, te jednak powinny być mniej dramatyczne w skutkach.
Ogólnie biorąc, wpływ czynników zewnętrznych na sytuację Polski wydaje się na ogół silniejszy od wpływu czynników wewnętrznych, dla których dodatkowo (te pierwsze) bywają pierwotne. Przeciągający się kryzys i niewykluczone załamanie dotychczasowego ładu światowego i regionalnego, możliwa zmiana paradygmatu gospodarczego, a przynajmniej finansowego, niejasność co do nowych modeli równowagi globalnej w obliczu wyczerpywania się starych – wszystko to sprawia, że parametry zewnętrzne stały się chwiejne, a ich przyszłość niewyraźna.
W perspektywie obecnego półwiecza, głównym czynnikiem kształtującym geopolitykę będzie hegemonia USA, zapewne inna niż dzisiaj, według jednych słabnąca, według innych tylko zmieniająca swój charakter. Z racji kosmicznej – w przenośni i dosłownie – dominacji militarnej Stanów Zjednoczonych, zważywszy na śmiałość, z jaką korzystają one z siły, możliwość pokojowego oddania globalnej dominacji przez Amerykę trzeba uznać za niewielką. Głównym obszarem, na jakim mogłoby do tego dojść, jest Daleki Wschód, wikłający strategicznie wszystkich głównych konkurentów USA. Najbardziej prawdopodobną przyczyną tego mogłyby być wewnętrzne problemy w Ameryce Północnej. Wszystko to nie dotyczy bezpośrednio Polski.
Z naszego punktu widzenia, najistotniejsze w polityce USA jest zaangażowanie w otoczeniu Polski, chyba raczej nie z uwagi na samą Polskę, lecz bardziej na sytuację innych państw. Całkowite wycofanie tego zaangażowania byłoby dla nas raczej niekorzystne, bo otwierające nowe pola walki o dominację i zapewne ośmielające sąsiadów do nowych form ekspresji i ekspansji. Ogólnie jednak wydaje się, że rola Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej w Europie powinna ulegać stopniowemu zmniejszaniu.
Nie należy też się spodziewać wzrostu wpływów Rosji, szczególnie takich, które by oddziaływały na suwerenność Polski. Możliwa ekspansja Rosji w Europie powinna się ograniczać do Białorusi i Wschodniej Ukrainy, co oczywiście ma dla nas znaczenie, lecz bezpośrednio nie musi na nas wpływać. Za to istotnie zmieniłoby sytuację Polski wejście Rosji do Unii Europejskiej (czy następcy Unii, jednoczącego całą Europę). W takiej hipotetycznej sytuacji, miejsce Polski w Europie mogłoby, a nawet musiałoby ulec silnej i niejednoznacznej redefinicji, z odmiennymi skutkami dla różnych dziedzin, raczej pozytywnymi dla gospodarki i raczej negatywnymi dla państwa.
Polityka Niemiec oraz Rosji, zarówno własna, jak wzajemna, będzie na Polskę wpływać silnie i bezpośrednio. Konkurencyjnym dla Polski obiektem uwagi Niemiec jest Europa, a Rosji – Azja. Prawdopodobnie, najkorzystniejsze byłoby dla nas wzmocnienie się Niemiec w Europie oraz Rosji w Azji, niejako odwracające uwagę obu potęg od Polski. Jest to jednak mało prawdopodobne, zwłaszcza w odniesieniu do Rosji, która powinna w Azji stopniowo słabnąć.
Niezwykle znaczący dla Polski byłby, dziś mało spodziewany, lecz w przyszłości możliwy, kontynentalny podział Rosji na część europejską oraz azjatycką. Wtedy Polska mogłaby się stawać ważnym obiektem zainteresowania Rosji Europejskiej, zapewne bezbronnym wobec jej zamiarów. W takiej sytuacji, gdyby Unia Europejska pozostawała jeszcze w podobnej do dzisiejszej postaci, stosunkowo najbezpieczniejsza i priorytetowa dla Polski byłaby akcesja Rosji do Unii.
Mniej prawdopodobny rozpad Rosji na kilka państw w części europejskiej, byłby dla Polski korzystny, w przypadku utrzymania się dzisiejszej formy Unii Europejskiej, bo wtedy Polska mogłaby zyskiwać centralne miejsce w jednoczącej się w ramach Unii Europie Wschodniej. Z kolei, rozpad i Rosji, i Unii, zwłaszcza w przypadku większego kryzysu państwowości Niemiec (dzisiaj wprawdzie bardzo mało prawdopodobnego, lecz niewykluczonego w dalszej perspektywie), stwarzałby nam szanse rozwojowe tylko wtedy, gdybyśmy zdążyli osiągnąć uzasadniający suwerenność poziom myśli państwowej. W przeciwnym wypadku mógłby być dla nas niekorzystny.
Oddziaływanie najważniejszych czynników zewnętrznych jest, jak widać, wielowymiarowe i niejednoznaczne. Mało które zdarzenie zewnętrzne jest dla nas samoistnie i jednoznacznie dobre lub złe. Trudno o proste wartościowanie, kiedy trzeba uwzględniać całe drzewa powiązanych scenariuszy, na większość z których nie mamy większego wpływu. To nie znaczy, że polityka Polski nie może mieć celów, ale na pewno znaczy, że musi mieć warianty.
Czynniki wewnętrzne
W perspektywie najbliższych dziesięcioleci, relatywny postęp w gospodarce wydaje się wysoce prawdopodobny, nawet przy braku działań polskich władz, bo będzie indukowany zewnętrznie. Nie będzie to wprawdzie sprzyjało innowacyjności, odpowiedzialności społecznej czy samowystarczalności gospodarczej, ale w rozumieniu większości wskaźników ekonomicznych powinno być pozytywne, przynajmniej na tle Europy.
Również postęp społeczny, a zwłaszcza cywilizacyjny, może się pod wieloma względami dokonywać bez większych wysiłków państwa, wskutek naturalnej dyfuzji w otwartym, europejskim społeczeństwie.
Nawet same instytucje państwa mogą podlegać wspomaganemu z zewnątrz usprawnieniu, przynajmniej w tych obszarach, które będą ważne dla Unii, a szczególnie Niemiec. Ewolucja instytucjonalna i prawna w kierunku modelu niemieckiego byłaby zresztą dla Polski usprawniająca i ogólnie korzystna, jednak nie wolno nad nią tracić kontroli, zwłaszcza w tych obszarach, gdzie nasze interesy (i charaktery) są różne.
Jak zawsze, niepewna jest przyszłość co do demografii. W 1995 r. demografowie przewidywali zgodnie, iż w roku 2010 ludność Polski przekroczy 40 mln i będzie dalej wolno wzrastać. Rzeczywistość okazała się inna, i to zarówno co do wielkości populacji, jak i jej tendencji. Obecnie żyje w Polsce około 38 mln mieszkańców i liczba ta się zmniejsza. Według dzisiejszych przewidywań, w roku 2050 ludność Polski zmaleje do 32 mln, co może jeszcze nie jest wielkością krytyczną, ale powinno być uznane za dolną granicę bezpieczeństwa. Głównymi przyczynami zmiany trendu demograficznego są ograniczenie dzietności kobiet i emigracja.
Europa Zachodnia oferuje młodym i energicznym Polakom lepsze niż w kraju warunki płacowe oraz socjalne. Nie istnieją też żadne skuteczne zachęty do reemigracji. Patrząc realistycznie w przyszłość, można przewidywać, że emigracja z przyczyn ekonomicznych zmniejszy się znacząco wraz z rozwojem gospodarczym i cywilizacyjnym Polski. Inaczej ma się sprawa z dzietnością Polek. W tym przypadku, postęp cywilizacyjny może wywierać wpływ ujemny. Znaczący przyrost naturalny może zapewnić tylko długotrwała, konsekwentna polityka państwa, kierowana przede wszystkim do młodzieży oraz do kobiet.
Niepokojąco zmniejsza się kapitał intelektualny kraju. W minionym dwudziestoleciu, polska nauka i szkolnictwo wyższe znacznie obniżyły swoją pozycję w świecie. Jest to tym bardziej deprymujące, że miało miejsce w wyjątkowo korzystnym czasie, kiedy Polska stawała się państwem suwerennym, otwartym, cieszącym się demokratycznym ustrojem, rynkową gospodarką, rosnącą skolaryzacją.
W najważniejszym i najpełniejszym światowym rankingu SCImago Research Group, obejmującym 2833 instytucji naukowych z 83 państw, w pierwszej setce lokuje się tylko Polska Akademia Nauk, w pierwszej pięćsetce jeszcze Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski, a w pierwszym tysiącu mieści się w ogóle 11 placówek polskich. Zestawienie to musi napawać troską i wskazuje, że nasz potencjał intelektualny plasuje nas znacznie poniżej naszych aspiracji.
Podniesienie kapitału intelektualnego powinno być jednym z głównych priorytetów Polski. Przede wszystkim, należy poprawić poziom szkolnictwa wyższego oraz zwiększyć jego (i w ogóle nauki) powiązanie z gospodarką. Nie będzie to możliwe bez umiędzynarodowienia najlepszych uczelni oraz zwiększenia ogólnego poziomu wydatków na badania i rozwój, dzisiaj w Polsce procentowo trzy razy mniejszego od średniej dla Unii Europejskiej. Samo jednak zwiększenie finansowania czy otwarcie, bez zmiany polityki naukowej i edukacyjnej, nie przyniesie zadowalających rezultatów.
We wspomnianym rankingu SCImago Group, spośród obecnie działających w Polsce 456 uczelni wyższych, w ogóle zmieściło się tylko 44, lokując się między miejscami 362 a 2721. Jakikolwiek dostrzegalny globalnie poziom trzyma więc co dziesiąta polska uczelnia. Być może, mamy ich dziesięć razy za dużo, jak na nasze możliwości? Zresztą, i potrzeby też by trzeba zweryfikować. Z samych przyczyn demograficznych, liczba studiujących w Polsce powinna zmaleć kilkakrotnie: z prawie dwóch milionów w 2010 r. do kilkuset tysięcy w 2050 r., a zatem obecny system jest i tak nie do utrzymania, co może uzasadniać radykalne reformy i w konsekwencji ułatwiać odbudowę intelektualną kraju.
Perspektywy
Za najbardziej prawdopodobne należy uznać, że Polska będzie w 2050 r. istnieć jako członek Unii Europejskiej, silnie zintegrowany z Niemcami i dzięki temu awansujący gospodarczo oraz cywilizacyjnie. Wskazywałoby to, aby konieczne reformy instytucjonalne naśladowały różne rozwiązania niemieckie. Również w zakresie infrastruktury, nauki i edukacji powiązanie z Niemcami powinno rosnąć, zresztą zazwyczaj z korzyścią dla Polski.
Na ten główny scenariusz rozwojowy władze polskie nie będą mieć większego wpływu i nie trzeba od nich oczekiwać tu specjalnej aktywności. Mogą za to i powinny podjąć działania towarzyszące, szczególnie w kierunku odbudowy erodujących potencjałów, zwłaszcza intelektualnego, społecznego i demograficznego. Nie musi być to sprzeczne z interesem Niemiec, które raczej mogą w tym pomagać niż przeszkadzać. Konkurencyjne mogą być za to interesy dotyczące budowy elit państwa oraz wykorzystania zasobu ludzkiego, tutaj władze polskie muszą się wykazać pewną autonomią.
Prawdopodobne niewielkie rozszerzenie Unii na Wschód powinno sprzyjać Polsce, stawiać przed nią nowe, względnie samodzielne zadania, wywołując reformę instytucjonalną i zwiększając potencjał państwa. Z kolei, wejście całej europejskiej Rosji do Unii może grozić osłabieniem państwa polskiego, choć powinno być korzystne gospodarczo.
Za niewykluczoną trzeba uznać postępującą degenerację instytucjonalną Unii Europejskiej i redukcję jej statusu do podobnego, jaki osiągnęła dzisiaj ONZ. Scenariusz erozji Unii może być dla Polski w niektórych aspektach korzystny, na przykład ze względu na zmniejszenie krępującej unijnej standaryzacji, jednak ogólnie szanse rozwojowe Polski raczej by zmalały.
Niepewne wydaje się utworzenie jednego państwa europejskiego, dlatego rola państwa polskiego pozostanie ważna, co najmniej w obszarach niezbywalnej autonomii, takich jak polityka społeczna, mieszkaniowa czy żywnościowa, a także w kluczowych dla przyszłości Polski obszarach energetyki oraz gospodarki ograniczonym zasobem wody.
Dodatkowo rolę państwa powinno zwiększać prawdopodobne odchodzenie świata od modelu neoliberalnego. Z drugiej strony, w miarę postępów globalizacji, niektóre funkcje państw będą przejmowały instytucje ponadnarodowe. Tym ważniejsza będzie jakość i skuteczność naszych w nich reprezentantów.
Całkowity rozpad Unii wydaje się raczej mało prawdopodobny, więc strategiczne europejskie powiązanie Polski zdaje się nie mieć racjonalnej alternatywy, a minimalizacja dystansu cywilizacyjnego i ekonomicznego poprzez mądrą integrację z Unią wydaje się bezdyskusyjnym, choć oczywiście nie jedynym, celem polityki polskiej na najbliższe dziesięciolecia.
Perspektywy gospodarcze Polski, na tle Europy i świata, są relatywnie dobre. Szybciej powinny się rozwijać te branże, w których będziemy podwykonawcami dla firm europejskich. Może to także obejmować obszary wysokiej technologii, choć raczej będzie mało powiązane z rodzimą myślą techniczną. Nasza samowystarczalność będzie zapewne ulegać dalszemu zmniejszaniu, szczególnie jeśli nie ulegnie zmianie polityka standaryzacyjna i reglamentacyjna Unii, zwłaszcza w stosunku do emisji CO2, zagrażająca Polsce deindustrializacją.
Znaczenie gospodarcze Polski w świecie powinno się nadal zmniejszać, ale pozycja gospodarcza Polski w Europie może się utrzymać, a nawet zwiększyć, przynajmniej w rozumieniu statystyk. PKB per capita z wysokim prawdopodobieństwem może osiągnąć średni poziom Unii.
Rokowania dla środowiska naturalnego są jeszcze lepsze niż dla gospodarki. W wielu sprawach należy spodziewać się znacznej poprawy obecnego stanu środowiska, a tam, gdzie może nastąpić pogorszenie, jego zakres powinien być lokalny.
W roku 2050 lasy pokryją prawdopodobnie trzecią część powierzchni kraju, a dzięki oczyszczaniu praktycznie wszystkich ścieków przemysłowych oraz komunalnych, radykalnie poprawi się jakość wód śródlądowych i w konsekwencji również Bałtyku. W następstwie zmiany charakteru rolnictwa oraz rozbudowy infrastruktury, na niektórych obszarach Polski zmniejszy się różnorodność biologiczna, ale równocześnie powiększeniu ulegną parki narodowe i obszary chronione.
Dla turystów o zainteresowaniach przyrodniczych, Polska stanie się jednym z najatrakcyjniejszych krajów Unii Europejskiej. W większym niż dotychczas stopniu może też się stać miejscem pielgrzymek religijnych, a także turystyki historycznej i sentymentalnej, szczególnie Żydów oraz Niemców. W perspektywie 2050 roku, turystyka ma szansę stać się znaczącą gałęzią gospodarki narodowej.
Duże zmiany powinny objąć rolnictwo. Powierzchnia użytków rolnych zapewne zmaleje, zregionalizuje się też ich struktura, a ogólnie wzrośnie udział łąk, pastwisk i sadów kosztem gruntów ornych. W połowie XXI wieku, rolnictwo będzie miało w Polsce charakter mieszany: obok upraw wielkołanowych, będą istnieć gospodarstwa tradycyjne, niekoniecznie zacofane, bo coraz częściej specjalizujące się w przetworzonych produktach specyficznych oraz regionalnych. Znaczący ułamek użytków rolnych zajmować powinny farmy ekologiczne, mogące stać się ważną specjalnością Polski.
W ostatnim dwudziestoleciu, największy uszczerbek, może poza myślą państwową, poniosła wojskowość. Odbudowa potencjału w tym zakresie, choć bezdyskusyjnie konieczna, może napotykać szczególne przeszkody. Przede wszystkim, nowoczesne uzbrojenie staje się coraz droższe i wymaga częstego odnawiania. Poza tym, nie mamy, my sami oraz sojusznicy w zakresie nas dotyczącym, jednoznacznej doktryny obronnej.
Co więcej, w kontekście sojuszy i globalizacji, przyszła doktryna może się okazać z dzisiejszej perspektywy nieoczekiwana, a nawet egzotyczna. W 2050 r. można sobie wyobrazić oparcie polskiego potencjału zbrojnego na przykład na wojskach ekspedycyjnych i obronie cywilnej, ale też na robotach oraz wojskach informatycznych, a może jeszcze na zupełnie innych rozwiązaniach, uzasadnionych potrzebami NATO, USA, a także naszymi własnymi. Nawet nasz niezbywalny obowiązek obrony granic oraz integralności terytorialnej będzie prawdopodobnie realizowany w ramach Unii Europejskiej, i może silniej zależeć nie tyle od naszej wizji, co raczej od utrzymania (bądź nie) statusu państwa granicznego Unii. Prognozy w tym obszarze mają najwyższy stopień niepewności.
Priorytety rozwojowe
Największe i potencjalnie krytyczne zagrożenie dla Polski stwarzają degradujące się i trudne do odbudowania potencjały, szczególnie intelektualny, społeczny, demograficzny oraz obronny. Powiązana jest z tym również degeneracja instytucjonalna państwa oraz upadek kultury politycznej, chociaż te zagrożenia można uznać za wtórne. Z kolei, praźródłem większości, a może wszystkich wskazanych problemów, jest niski kapitał intelektualny. Zaniedbania w tej dziedzinie rosną i stawiają pod znakiem zapytania zdolność Polski do samodzielnego rozwoju.
Kluczowe obszary rozwoju w perspektywie roku 2050, sytuację Polski w tych obszarach, powiązania zewnętrzne i zalecany kierunek działań własnych zestawiono w poniższej tabeli:
Tabela II. Perspektywy i priorytety rozwojowe Polski.
Obszar |
Perspektywy dla Polski |
Priorytet obszaru |
Powiązania zewnętrzne |
Zewnętrzna presja rozwojowa |
Rola działań własnych |
Kierunek działań własnych |
Gospodarka |
dobre |
wysoki |
Niemcy/UE |
duża |
mała |
kontynuacja |
Rolnictwo |
dobre |
raczej wysoki |
UE/Rosja |
średnia |
znaczna |
kontynuacja |
Infrastruktura twarda |
raczej dobre |
wysoki |
UE/Niemcy |
raczej duża |
średnia |
kontynuacja |
Bezpieczeństwo |
niepewne |
raczej wysoki |
NATO/Rosja/UE |
niejedno-znaczna |
średnia |
radykalna reforma |
Polityka zagraniczna |
niepewne |
średni |
UE/NATO |
średnia |
niewielka |
niejasny |
Instytucje/ |
raczej złe |
wysoki |
UE |
średnia |
raczej duża |
reforma |
Edukacja/ |
raczej złe |
wysoki |
UE |
mała |
duża |
reforma |
Nauka |
złe |
raczej wysoki |
USA/UE |
bardzo mała |
duża |
radykalna reforma |
Kultura narodowa |
bardzo złe |
wysoki |
Polonia, Słowianie |
znikoma |
wielka |
odbudowa |
Myśl państwowa |
krytycznie złe |
bardzo wysoki |
UE/Rosja |
raczej negatywna |
wielka |
budowa |
Już nawet tak elementarna tabela, czy się z nią zgadzać, czy nie, wygląda, jak plan pracy dla dziesiątek badaczy. Niezbędne i pilne staje się powołanie ośrodka myśli strategicznej, którego zadaniem byłoby przygotowywanie długookresowych planów rozwojowych, intelektualna pomoc w formułowaniu i rozwiązywaniu strategicznych problemów społecznych i gospodarczych oraz ostrzeganie przed wewnętrznymi i zewnętrznymi zagrożeniami.
Wnioski
W ostatnich latach, gwałtownie zmienia się świat i upadają kolejne cywilizacyjne dogmaty. Globalny system staje się chaotyczny, a przyszłość wyjątkowo nieprzewidywalna. Postępuje globalizacja, zmienia się model światowej równowagi, nowych rozwiązań szuka też Unia Europejska. Nie wiadomo, jaki będzie nowy globalny ład, ale wiadomo, że będą w nim lepsze i gorsze miejsca. Te lepsze zajmą i ci, którzy ten ład ukształtują, i ci, którzy mieli zdolność przewidywania, być może też ci, którzy po prostu mieli szczęście, lecz raczej nie ci, którzy mieli fałszywy obraz rzeczy lub nie mieli go wcale. Na razie pozostajemy w tej ostatniej grupie.
Zasadniczym problemem jest demografia. W obecnych granicach, klimacie i warunkach gospodarowania, można sobie wyobrazić Polskę i 30-milionową, i 50-milionową. O ile jednak ujemny przyrost naturalny nie musi być jednoznacznie negatywny, to mocno niepokojąca staje się emigracja, choć mądra polityka państwa mogłaby uczynić z niej atut, a bezwzględnie groźna i nieakceptowalna jest rosnąca skala wykluczenia cywilizacyjnego, zwłaszcza młodych. Niestety, we wszystkich tych obszarach, państwo polskie pozostaje bierne.
Różne dziedziny mogą wymagać odmiennych rozwiązań. O ile ogólna edukacja jest zjawiskiem powszechnym i przynajmniej w pierwszych stadiach egalitarnym, to kultura wysoka potrzebuje silnego elitaryzmu, podobnie też nauka. Z kolei, nauka może rozwijać się w większości imitacyjnie i w powiązaniu ze światem, a kultura już w mniejszym stopniu.
Jeśli chodzi o polską kulturę, naukę i w ogóle kapitał intelektualny, tu nie można liczyć zewnętrzną presję rozwojową. Jest to najważniejszy obszar odpowiedzialności elit, a ich stan jest zły, najpierw przez historyczne straty, potem wskutek popadnięcia – za sprawą mediów oraz innych służb publicznych – w odmęty popkultury i komercji, prawie całkowicie likwidujące budowaną przez pokolenia warstwę inteligencji. Konieczność szybkich i radykalnych działań naprawczych staje się bezdyskusyjna. Gorzej z możliwościami.
Drugą Rzeczpospolitą budowali wielcy Polacy, ściągający z całego świata, PRL zasiliły lewicowe elity Polski przedwojennej, a III RP powracający z zaawansowanych cywilizacyjnie krajów emigranci. Dziś nie bardzo widać zewnętrzny zasób elit, do którego jeszcze by można sięgnąć. Potencjał intelektualny Polski trzeba będzie prawdopodobnie odbudowywać głównie siłami wewnętrznymi, a te stale maleją. Jeżeli odpowiednie procesy nie będą niezwłocznie podjęte i przeprowadzone, grozi nam zanik kapitału kulturowego i postępująca za tym erozja kapitału społecznego, a w konsekwencji może nawet utrata historycznej zdobyczy II i III Rzeczpospolitej: prawa do suwerenności.
Centralnym problemem Polski, utrudniającym zmierzenie się z wszystkimi innymi problemami, jest nieistnienie trwałego instytucjonalnego ośrodka myśli państwowej, pozbawiające kolejne władze stabilnego, konsekwentnego, długookresowego wsparcia prognostycznego, planistycznego i strategicznego. Bez takiego wsparcia, trudno będzie Polsce odnaleźć się we współczesnym świecie, także w Unii Europejskiej oraz NATO, gdzie dominują kraje o rozwiniętej i ugruntowanej myśli państwowej.
Leszek Kuźnicki
Marek Chlebuś
- Autor: Marek Chlebuś
- Odsłon: 4381
Co może, a nawet powinno, być dla większości edukowanych osób zdumiewające, porządek świata, w znacznej części już ten współczesny, w jeszcze większej przyszły, jawi się jako wyraźnie arystokratyczny, z tendencją do kastowości, zbudowany na systemowym wyzysku, podpartym finansowymi fetyszami i demokratycznym bałwochwalstwem, dyskretnie i selektywnie wspierany przez przemoc i gwałt, zadawane skrycie i poza wszelkimi prawami przez różne służby.
Elity kulturowo i nawet biologicznie odrębne od mas, fałsz nauk społecznych, usłużność edukacji, fasadowość państw... Najczystsza teoria spisku, prawda? No, ale skoro już tyle razy niedawne herezje uznawano za naukową prawdę, a stare dogmaty zaczynano uważać za psychozy i leczyć, to jaką wagę i jaką trwałość ma dziś taki zarzut?
Wszystko zdaje się konsekwentnie zmierzać w kierunku wymóżdżenia, wywłaszczenia oraz zniewolenia większości ludzi. Planetarny system społeczny może się docelowo wypiętrzać nawet bardziej niż ten średniowieczny, bo choć ciemnota, nędza i poddaństwo ludu będą raczej mniej głębokie niż wtedy, to nowa arystokracja będzie się wynosić na wyżyny niepojęte, trudne do ogarnięcia wyobraźnią, a i liczebność elit może być mniejsza niż kiedykolwiek.
Czy taki proces musi być celowy? Z pewnością nie. Masowe media i powszechna edukacja samorzutnie obniżają poziom swój i poziom ludu, nawzajem ciągnąc się w dół. Wolny rynek w naturalny sposób prowadzi do koncentracji bogactwa, wydziedziczając ubogich i powiększając istniejące fortuny, podobnie też demokracja poddaje prawomyślnych i przyzwoitych obywateli władzy cynicznych demagogów, rozwarstwiając społeczeństwo na rządzących i rządzonych. To są procesy naturalne, co nie znaczy, że sprawiedliwe czy nieuniknione.
Zresztą, głównym problemem rodzącego się ładu może być nie tyle nędzne położenie ludu i nawet nie odczłowieczająca go indoktrynacja, zakrywająca jego upodlenie, lecz raczej rosnąca zbędność mas, coraz szerzej wykluczanych z gospodarki przez maszyny. Wkrótce nieszczęściem ludu może być nie to, że ktoś go wyzyskuje lub otumania, lecz przeciwnie: to, że nikt go nie chce ani wyzyskiwać, ani otumaniać, ani nawet gwałcić. Lud może stać się po prostu zbędny.
Skądinąd, dość trudno wierzyć w przyszłość cywilizacji, dla której ludzie nie są dobrem, tylko obciążeniem. Chyba, że nie miałaby to być cywilizacja ludzi... Ale to znów science fiction. Czyżby już tylko fantastyka była w stanie opisywać rzeczywisty świat?
Bez rozumu
Ludzie nie są równi, zawsze ich można posortować według jakichś cech. Gdyby na przykład wszystkich ponumerować według wagi, wyróżni się grubasów. Czy jednak można mówić o ich jakimkolwiek uprzywilejowaniu w stosunku do reszty, nawet w czymś tak niby oczywistym, jak dostęp do jedzenia? Gdyby ważyć ludzi przez sto lat, pewnie się okaże, że dzieci grubasów są zazwyczaj także grube. Czy zatem oznacza to jakąś pokarmową zmowę kosztem głodujących mas? Raczej nie, do wyjaśnienia tego wystarcza zwykłe dziedziczenie. Podobnie mogą się dziedziczyć inne cechy, jak inteligencja, chciwość czy skłonność do dominacji. Niektórzy ludzie i niektóre rodziny mogą zajmować uprzywilejowaną pozycję nie w wyniku spisków, lecz dzięki genom albo wychowaniu, które pomagają im wygrywać gry o to, co akurat lubią: autorytet, majątek, władzę... zresztą, jedzenie też.
Życie społeczne to raczej nierówna gra, chociaż niekoniecznie ustawiona, bo niesprawiedliwość nie musi mieć sprawcy. Typowa giełda, nawet bez nadużyć i bez nierównego dostępu do informacji, transferuje bogactwo od mniejszych do większych graczy, znaczy: od biedniejszych do bogatszych. Podobnie wolny rynek Smitha, gdy go nie pilnować, prowadzi do koncentracji majątku i kończy się oligopolem albo monopolem. Jest to proces samorzutny, który nie wymaga spisków ani porozumień, przeciwnie, to jego powstrzymywanie potrzebuje świadomych i konsekwentnych działań antymonopolowych.
Inteligencja jest ważną i wyróżniającą człowieka cechą, ale chyba przecenianą, jeśli chodzi o znaczenie w makroskali. Do ukształtowania ogólnego, a nawet ogólnoludzkiego, ładu nie jest konieczny wielki rozum. Może nawet wystarczyć sam instynkt rywalizacji i dominacji, zdolny sortować ludzi także wtedy, kiedy każdy widzi tylko najbliższe, chwilowe otoczenie i w nim zajmuje najlepszą w jego rozumieniu pozycję. Wtedy całościowo, bez niczyjego planu, może się utworzyć planetarny porządek dziobania. Niejako sam z siebie.
Czy miałoby to znaczyć, że wielki system może istnieć bez świadomych władz? Bez wątpienia, może. Czy znaczyłoby to, że globalizacja nie musi mieć sprawców? Może i nie musi. A beneficjantów? A tych, to już musi, bo nawet zjawiska naturalne sprzyjają jednym bardziej niż drugim. Nieurodzaj premiuje tego, kto ma pełne magazyny, powódź ‒ tego, kto mieszka na górze, ostra zima ‒ tego, kto ma tani opał. Cokolwiek się dzieje w tej największej grze, zawsze ktoś wygrywa. Nawet, jeśli nie gra, a mówiąc precyzyjniej - nie wie, że gra. Taka to gra.
Jedno zjawisko zdaje się wymagać planu, a nawet zmowy, choć i tutaj może, a przynajmniej mógł kiedyś, zadziałać dobór, niczym w ewolucji. Jest to system pieniężny świata, konstytuujący coś w rodzaju kamienia filozoficznego. Dawni alchemicy przez tysiąclecia poszukiwali recepty na zamianę pospolitych pierwiastków w złoto, dzisiejsi bankierzy po prostu ją zadekretowali. Drukując liczby na papierze, każą wierzyć innym, że są one równoważne złotu, a przestawiając bity na dysku, każą ludziom oddawać majątki, rzekomo powiązane z tym porządkiem spinów, albo elektronów.
Bankierzy to chyba jedyna elita, której pozycja zdaje się wymagać przebiegłej i konsekwentnej zmowy. Pozostałe elity mogą działać nieświadomie i bez planu, chociaż oczywiście nie muszą. Zaznaczyć przy tym należy, że spisku nie wymaga sama wiara w pieniądz, ten zawsze był tylko opartym na wierze symbolem, a często powstawał samorzutnie. Spisek jest potrzebny raczej dla podtrzymywania, kamuflażu i ochrony prawnej monopolu kilkunastu rodzin na kreację pieniądza, przynoszącą im gigantyczne i nieuzasadnione niczym ‒ oprócz właśnie spisku ‒ zyski.
Sprawcy ewolucji
Gdyby istniał sprawca opisanych procesów, to może, aby je powstrzymać, wystarczyłoby go zabić. Czy jednak ktoś taki istnieje? Czy w ogóle musi istnieć? Według prawa rzymskiego, winien jest zwykle ten, kto odnosi korzyść. To jednak dotyczy tylko działań zamierzonych. Sprawca wypadku może być i winien, i zarazem martwy, a to przecież dość wątpliwa korzyść. Ewolucja ma i będzie mieć jakichś beneficjantów, ale nie musi mieć sprawców, może przebiegać całkiem samorzutnie. Tym bardziej zresztą warto ją rozumieć.
Znane nam mechanizmy ewolucji opierają się na doborze. To takie zawody na dostosowanie, w których nagrodą jest reprodukcja, mnożąca tych, którzy dziedziczą zwycięskie cechy. Ponieważ dla różnych form władzy dobór mógłby selekcjonować odmienne właściwości, łatwiej będzie zbadać zamiast przyczyn skutki, czyli nie dlaczego, ale co podlega dziedziczeniu. Geny? Oczywiście, wszak definiują one wiele cech osobniczych, decydujących o sukcesie. Klasa społeczna? Również, choć ta nie jest teraz dziedziczona formalnie, to realnie zwykła się reprodukować. Majątek? Jak najbardziej, chociaż ten z kolei, mimo że jest dziedziczony prawnie, to nie zawsze faktycznie, bo spadkobiercy mogą go roztrwonić.
Doborowi podlegałyby zatem rodziny, klasy społeczne i majątki. W ten sposób, splatałaby się biologia, kultura i ekonomia, tworząc wspólną podstawę dla różnych form władzy. Czy taka ewolucja dałaby się powstrzymać? Teoretycznie tak. Można łatwo zakwestionować dziedziczenie pozycji społecznej i własności, robiły to już różne rewolucje i wojny. Jak jednak twierdzi Braudel, utracona pozycja zwykle odbudowuje się. Badając księgi wieczyste dawnej Europy, odkrył on, że o ile bezpośrednio po rewolucjach większość nieruchomości przechodzi w ręce nowych właścicieli, to już po upływie pokolenia ci nowi stanowią tylko mały ułamek posiadaczy, bo dawni właściciele lub ich potomkowie odzyskują utraconą własność ‒ majątki zdają się jakoś do nich przywiązywać. Problem ten może wprawdzie rozwiązać częste ponawianie rewolucji czy wojen, ale to by mogło stwarzać inne, kto wie, czy nie jeszcze większe problemy.
Kontrolując rozród, można także przerwać dziedziczenie biologiczne, a jeszcze łatwiej przeciąć dziedzictwo społeczne i ekonomiczne, po prostu odbierając dzieci rodzicom. Przykładów kontroli rozrodu dostarcza celibat oraz kastracja, tworzące szczególne i raczej stabilne kasty księży lub eunuchów. Jeśli chodzi o wychowywanie dzieci poza rodzinami, po to chętnie sięgano w dziejach, zwłaszcza dla wytwarzania fanatyków, ale ani różne przykłady historyczne, ani dzisiejsze domy dziecka, nie dostarczają tu budujących przykładów.
Przy osiąganiu granic pojemności środowiska i tak pewnie będzie trzeba zakwestionować nieograniczoną własność oraz jej proste dziedziczenie, bo to prowadzi nieuchronnie do całkowitego wywłaszczenia mas, co w końcu będzie trudno kamuflować czy usprawiedliwiać. W miarę zanurzania się w sieci i delokalizowania więzi społecznych, samoistne dziedziczenie pozycji społecznej powinno się zmniejszać, bo ludzi może dywersyfikować bardziej wykształcenie niż pochodzenie. Tym ważniejsza zresztą byłaby rola oświaty i tym bardziej musi zasmucać jej dzisiejsza degeneracja. To jednak jest do przełamania, zwłaszcza dzięki telenauczaniu, które na razie skutecznie powstrzymują zagrożeni utratą pracy i autorytetu nauczyciele, ale w sieci może się ono rozwinąć samorzutnie.
Pozostaje dziedziczenie biologiczne, najbardziej naturalne i stosunkowo najodporniejsze na społeczne eksperymenty. Tu jednak wiele zmieni technologia, zwłaszcza inżynieria genetyczna, która może nawet spowodować, że na własne życzenie ambitnych rodziców dzieci przestaną być ich biologicznymi potomkami ‒ wskutek uszlachetniania genotypów.
Wydaje się zatem, że przerwanie obecnych mechanizmów ewolucji społecznej jest nie tylko możliwe, ale wysoce prawdopodobne i nawet powinno zajść samorzutnie. Tylko w jakiej fazie?
Rehumanizacja człowieka
Monokultury są z natury nietrwałe. Niestabilność nowego modelu władz i społeczeństwa wydaje się w dłuższym horyzoncie bezdyskusyjna, zresztą, przecież w wystarczająco długiej perspektywie nic nie jest trwałe. Jednak już marne sto lat to dla większości z nas wieczność i raczej słaba to pociecha, że w sto pierwszym roku miałaby nastąpić istotna poprawa.
Czy skutki zapowiadanych zmian będą odwracalne? Raczej wątpię, choć to trochę zależy od tego, jak daleko zajdą. Nie taki jest przedmiot tego studium, więc tylko napomknę, co już wielokrotnie pisałem w różnych pracach, że według mnie, dominująca dziś cywilizacja oświeceniowa czy postoświeceniowa, europejska czy euroamerykańska, zachodnia czy północna, chrześcijańska czy judeochrześcijańska, obojętne, jak jeszcze ktoś chciałby ją nazywać, w każdym razie, chodzi o tę naszą, weszła na ścieżkę rozwoju w kierunku cyborgizacji ludzi, potem hybrydyzacji ludzi z maszynami, a w końcu pewnie postępującej redukcji składnika biologicznego. Podobny los może czekać, jak sądzę, jednostkowe umysły, gdy w równoległym procesie inteligencję indywidualną zastępować będzie inteligencja zbiorowa. Oczywiście, procesy te nie muszą dojść do samego końca, ale już we wczesnych etapach mogą stać się nieodwracalne. O ileż łatwiejszy, a przecież już praktycznie niemożliwy, byłby dla nas, dziś żyjących, zwykły powrót do natury, prawda?
Opisana ewolucja falsyfikuje ideały oświeceniowe. Znosi demokrację, równość, wolność, własność, wydziedzicza masy i prawie deifikuje elity. Czy to jest w ogóle możliwe? A jeśli możliwe, to czy konieczne? Wątpię, ale na razie w takim zmierzamy kierunku. Im dłużej pozostajemy tego nieświadomi, tym dalej to może zajść. Sama zresztą świadomość też raczej niewiele pomoże, najwyżej złagodzi przebieg oraz skutki zmian. Ale też zwiększy frustrację. Cóż, widać, nie tylko kij ma dwa końce.
Pokojowe zakończenie opisanych procesów wydaje się niemożliwe, bo po pierwsze, przerwać je może tylko wielki wstrząs, co najmniej porównywalna z wojną katastrofa, a po drugie, nawet gdyby się miały samorzutnie wyczerpać, to przecież też trudno oczekiwać, że runą bez zniszczeń. Jakoś nie widać pokojowej ścieżki rehumanizacji. Zresztą, na dzisiejszych mapach, nie widać jej żadnej. Co nie znaczy, że nie istnieje.
Marek Chlebuś
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1907
Z prof. Robertem R. Gałązką, fizykiem, dyrektorem Instytutu Fizyki PAN rozmawia Anna Leszkowska
Techniki satelitarne należą do tych technologii, które zdecydowanie zadecydowały o kształcie końca XX wieku. Z pewnością też będą miały ogromny wpływ i na następny wiek, ale jaki? Niosą one przecież nie tylko ułatwienia, lecz i niemałe zagrożenia. Czy dziś można ocenić które z nich przeważą?
Na pewno ułatwienia. Z wszystkich technik satelitarnych najbardziej odczuwamy postęp w telekomunikacji. To jest główny nurt tych technik, najlepiej finansowany i przynoszący największe zyski. Liczba informacji przesyłana przez satelity jest kolosalna i coraz bardziej rośnie. Z jednej strony jest to niezwykłe ułatwienie, bo dzięki temu jest niezmiernie łatwo dotrzeć do każdego miejsca na Ziemi, jeśli tylko jest się w sieci internetowej, łatwo też samemu uzyskać informacje różnego typu.
Z drugiej strony są zagrożenia – zalew kompletnie bezużytecznych informacji. Komputer staje się groźny jak narkotyk, gdyż siadając przed monitorem – nie sposób się od niego oderwać. Sposób podawania informacji i korzystania z nich jest taki, że znalezienie jednej wywołuje potrzebę szukania następnej. W rezultacie zamiast uzyskać potrzebną informację w ciągu minuty, spędza się przy komputerze godzinę, albo więcej. Groźna jest fascynacja i liczbą informacji, jaką można uzyskać, i ich wątpliwą jakością. Bo informacja komputerowa jest generalnie bardzo płytka merytorycznie, niekiedy także błędna. Do jej weryfikacji często potrzeba eksperta, który umie z tej sieczki wydobyć to, co najważniejsze. Odbiorca tych informacji nie umie najczęściej sam ocenić ważności i prawdziwości tych danych. Wskutek tego użytkownikowi wydaje się, że wszystko wie, tymczasem w rzeczywistości jego wiedza jest żadna. Do tego dochodzi jeszcze jedno niebezpieczeństwo: komputer wpływa i na psychikę, i zmienia tryb życia na siedzący, co dla młodzieży nie jest wskazane.
Wraz z rozwojem technik telekomunikacyjnych, równie szybki postęp jest w nawigacji i geodezji satelitarnej, GPS (Global Position System). Wszystkie one są związane z określeniem położenia i czasu, także GPS. Na każdym satelicie GPS umieszczone są dwa atomowe zegary – dokładność wyznaczenia pozycji obiektu na Ziemi zależy od tego, jak precyzyjnie określi się czas przebiegu sygnału z Ziemi do satelity i położenie satelity w chwili wysyłania impulsu. Odbiorca na Ziemi rejestruje te dwie informacje i jeśli ma zegar zgodny z satelitarnym – może precyzyjnie wyznaczyć położenie obiektu. W tej chwili – z dokładnością do 2-3 metrów.
Te techniki – w odróżnieniu od informacji komputerowej - nie niosą za sobą zagrożeń, gdyż właściwie adresowane są dla specjalistów. Informacje o położeniu wykorzystywane są w samochodach, wszystkich samolotach, okrętach. Także w telefonach komórkowych, ale w tym przypadku operatorzy telefonii komórkowej mogą podsłuchiwać rozmowy i rozpoznać miejsce, z którego rozmowa jest prowadzona. W skali społecznej to może być groźne. Bo wszystkie te techniki i urządzenia w ogromnym stopniu i coraz bardziej, acz w sposób mało zauważalny, ograniczają wolność człowieka. Każdego, kto posługuje się takimi technikami można namierzyć, określić gdzie jest i co robi. Pomaga w tym także szybko rozwijająca się technika teledetekcji – obrazowania Ziemi z kosmosu. Dzisiaj można już kupić zdjęcia satelitarne terenu zrobione z dokładnością do 2 m, czyli można na nich odróżnić samochód osobowy od ciężarowego. Zdjęcia specjalne robione są z rozdzielczością mniejszą niż pół metra, czyli pozwalają zobaczyć człowieka. Czyli nie dość, że możemy określić, gdzie jest, o czym rozmawia, to jeszcze możemy go zobaczyć: czy siedzi, czy idzie. To wszystko widać z satelity. Powstaje świat Orwellowski, w którym każdy człowiek może być śledzony.
Ale nie należy zapominać, że wszystkie techniki satelitarne dają nie tylko łatwość inwigilacji, lecz i bezpieczeństwo – wszystko zależy kto i w jakim celu będzie je wykorzystywać.
- W jakim kierunku idzie rozwój technik satelitarnych?
- Głównie w kierunku większych dokładności pomiarów i danych. Na spotkaniu ekspertów Europejskiej Fundacji Naukowej, w którym ostatnio uczestniczyłem, jeden z uczestników przedstawiał projekt, który będzie sprawdzany w przyszłym roku – dotyczący możliwości lokalizacji obiektu z satelity z dokładnością do 3 mm! A już dzisiaj możemy ocenić położenie względem siebie dwóch odbiorników GPS z dokładnością do centymetrów, a bezwzględną odległość – do kilku metrów. Jeśli będzie urządzenie pozwalające wyznaczyć odległość bezwzględną (także wysokość) w stosunku do środka Ziemi z dokładnością do 3 mm – będzie można wiedzieć, czy obserwowany człowiek oddycha.
Powstaje jednak pytanie, czy taka dokładność jest potrzebna w dziedzinach innych jak fizyka czy geodezja. Z pewnością zostanie to użyte i do celów wojskowych. Dotychczas np. do naprowadzania rakiet na cel używano laserów. Dziś jest to już technika przestarzała – stosuje się tu GPS, gdyż pozycja geograficzna wyrzutni (czy innych obiektów) jest znana (np. ze zdjęć satelitarnych). Dzięki temu można nakierować rakietę, wystrzeliwaną z obojętnie jakiego miejsca i bez względu na warunki meteorologiczne z dokładnością do centymetrów.
Wiedza ta – poza zastosowaniami militarnymi - jest wykorzystywana przede wszystkim w naukach inżynierskich. Dzisiejsza geodezja prawie całkowicie korzysta z technik satelitarnych. Już nie ma wież triangulacyjnych, mapy, plany tworzy się z danych GPS. Geodeta nie musi korzystać z teodolitu – może posługiwać się GPS do wyznaczania pozycji działek, także zalesionych, w których kiedyś trzeba było do tych celów robić przecinkę.
- Nie ma żadnych ograniczeń w penetrowaniu tego co na Ziemi i pod jej powierzchnią?
- Fale elektromagnetyczne, a te są wykorzystywane w tych technikach, mają swoją specyfikę – np. nie docierają pod wodę, zwłaszcza morską, także trudno im się przebić przez wilgotną dżunglę. Mimo tych ograniczeń, radary satelitarne penetrują nie tylko powierzchnię, ale i wnętrze Ziemi, do głębokości ok. 20 m. Piasek pustynny można penetrować do głębokości 30 m i na zdjęciach satelitarnych widać koryta rzek, które dziesiątki tysięcy lat temu płynęły przez Saharę. Z tych technik korzysta się przy szukaniu wody, choć geolodzy mają z nich mniejszy pożytek. Nie można bowiem tą techniką zbadać warstw głębszych.
Fale elektromagnetyczne, odbijające się w różnym stopniu od różnych materiałów, dają też informacje o rodzaju upraw. Przy pomocy zdjęć satelitarnych można więc poznać nie tylko gdzie rośnie pszenica, a gdzie owies, ale także w jakim są one stanie. To są informacje o ogromnej wartości ekonomicznej. Amerykanie np. dużo wcześniej wiedzą, czy będą dobre zbiory kawy, czy zboża i gdzie. Jeśli to się wie odpowiednio wcześniej – można wiele zarobić.
W technikach satelitarnych widać bardzo ostro, że bogaci stają się bogatsi, a biedni – biedniejsi. Ci, którzy dysponują taką techniką nie tylko korzystają z niej dla własnych celów, ale i najlepiej na niej zarabiają. Inni coraz więcej muszą za nią płacić. W tej dziedzinie absolutnym potentatem jest USA – nakłady państwa na te techniki są tam dwa razy większe niż budżet rządowej agencji NASA (13 mld USD rocznie). Drugie tyle dostaje wojsko, a dodatkowo płyną na to pieniądze z koncernów.
Warto jeszcze powiedzieć o zagrożeniu, jakie niosą te techniki (także naziemne) w skali globu. Jest to nieznane wcześniej zwiększenie natężenia pola elektromagnetycznego w atmosferze. Nie wiadomo, czy to jest zdrowe dla człowieka, bo zjawisko jest obserwowane dopiero od ok. 100 lat. Na razie nie widać specjalnych symptomów szkodliwego działania nawet w przypadku telefonów komórkowych, które są nie tylko odbiornikami, ale i nadajnikami. Niemniej wcale nie muszą być prawdziwe wyniki badań dotyczące szkodliwości używania takich aparatów, skoro telefonia komórkowa rozpowszechniła się na wielką skalę dopiero kilkanaście lat temu.
- Co zmieni w tej dziedzinie następny wiek?
- W najbliższych latach na pewno powstaną nowe typy rakiet. Będą nie tylko mniejsze, ale i bardziej ekonomiczne, a to oznacza większe ich rozpowszechnienie. Z drugiej strony postęp w elektronice, miniaturyzacja wymuszona postępem w technologii kosmicznej, będzie powodować, że satelity będą coraz mniejsze. Kiedyś dążono do tego, aby satelita żył możliwie długo na orbicie, bo drogo kosztował. Pierwsze pracowały pół roku, rok , co uważano za sukces. W tej chwili typowy czas życia satelity to 10 – 12 lat, ale uważa się, że to za długo, bo szybki postęp w tych technologiach sprawia, że satelity są przestarzałe. Więc satelity robi się coraz mniejsze, nowocześniejsze, tańsze. Ważące 10 razy mniej niż te pierwsze, ale spełniające te same funkcje co pierwsze, dwutonowe.
Konsekwencją tego postępu są dwa zjawiska: wolny rynek na satelity oraz zaśmiecenie kosmosu. Dziś każdy może sobie kupić satelitę – wystarczy że ma 200 mln dolarów. Jednak coraz groźniejszy staje się problem śmieci kosmicznych, powstających m.in. z osłon, jakimi jest chroniony satelita do momentu zakotwiczenia na orbicie. Satelity po pewnym czasie też stają się śmieciami, jeśli krążą na orbitach powyżej 500 – 600 km, bardzo gęsto w tej chwili upakowanymi, a w przyszłości, wraz z rozwojem technik multimedialnych – jeszcze bardziej zagęszczonymi. Najgorzej jest na orbitach 700 – 800 km, oraz na superorbicie – jednej, jedynej geostacjonarnej. I choć wszyscy o tym wiedzą, wiele państw czerpiących z kosmosu wielkie korzyści blokuje rozwiązania prawne, międzynarodowe. Np. nieprzypadkowo nie ma definicji przestrzeni kosmicznej. Fizycznie można bardzo łatwo ją określić – to tam, gdzie się kończy atmosfera, czyli na wysokości ok. 100 km, gdzie wiatr słoneczny zderza się z atmosferą.. Ale definicji nie ma dlatego, że prawnie przestrzeń kosmiczna jest dobrem ogólnoludzkim, a tam każdy może latać gdzie i jak chce. I oglądać stamtąd to, co dzieje się w danym kraju.
- Czyli na postęp – jak i na wszystko – można spojrzeć jak optymista i pesymista...
- Generalnie jednak więcej jest plusów. Tak jest z całą techniką. Liczba ludzi ginących w wypadkach samochodowych jest ogromna, ale czy można powiedzieć, że samochód jest złem? Każde rozwiązanie techniczne ma plusy i minusy – przy czym minusy są z reguły ceną postępu. Ale jest jeszcze jedna sprawa związana z całą naszą cywilizacją techniczną: używamy coraz więcej rzeczy, o których nie wiemy jak działają. A jeśli nie mamy wyobrażenia o tym, nie mamy również wyobrażenia o możliwościach tych rozwiązań. I ci, którzy wiedzą jak to działa - mogą bez naszej wiedzy, świadomości – wykorzystywać to przeciwko nam. Np. tak bywa z programami komputerowymi, licencjonowanymi, które po pewnym czasie użytkowania nagle komunikują, że ich ważność kończy się. I nie wiadomo, czy w takim programie Microsoftu nie ma zapisanych jakichś podprogramów, które mogą zniszczyć dane, bądź narobić innych szkód.
- Pesymistyczny to wydźwięk naszej rozmowy...
- Jeszcze bardziej pesymistyczne jest to, że liczba globalnych problemów, jakie widzimy dzięki technikom satelitarnym wcale nie maleje. Możemy w jednej chwili zobaczyć wszystko, co dzieje się na globie, wszystkie niekorzystne tendencje, ale nie mamy pojęcia jak je zmienić. Technologia satelitarna podsunęła nam informacje, ale nie powiedziała co z nimi zrobić. Nie umiemy odwrócić złych trendów.
Ludzkość, mimo swojego potencjału intelektualnego, wielkiej szybkości informowania, wcale nie poprawiła umiejętności porozumiewania się człowieka z człowiekiem. To, że się więcej gada nie oznacza, że gada się mądrzej i że można się lepiej porozumieć. Człowiek stał się tu najsłabszym ogniwem.
- Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Andrzej Wierzbicki
- Odsłon: 2174
W ostatnich latach wzrasta liczba prognoz, ocenianych przez główny nurt nauk społecznych jako katastroficzne, co jest wygodnym uzasadnieniem dla ich ignorowania. Osobiście jednak uważam, że są to nie tyle prognozy katastroficzne, co ostrzegawcze o możliwości przyszłych katastrof, i należy traktować je z należytą uwagą.Jednakże, aby dobrze zrozumieć takie możliwości katastrof, trzeba dobrze poznać dynamikę procesów z dodatnim sprzężeniem zwrotnym. Żeby ją zrozumieć, trzeba albo analizować dynamikę realnych procesów z dodatnim sprzężeniem zwrotnym ‑ jak np. dynamikę przełączania się elementów pamięci komputerowej ‑ albo przejść przez ćwiczenia laboratoryjne z symulacją komputerową takich procesów (niezbędne np. przy kształceniu automatyków elektrowni jądrowych).
Niestety, uniwersytety (zwłaszcza w Polsce) odcinają się od nauk technicznych, stąd rozumienie dynamiki procesów z dodatnim sprzężeniem zwrotnym wśród nauk społecznych jest ułomne. Tymczasem to właśnie objawy takich procesów niepokoją autorów prognoz zwanych katastroficznymi, którzy usiłują w ten sposób ostrzec społeczeństwa świata.
Wybuchowa szpilka
Głównym objawem takich procesów jest przyspieszanie tempa rozwoju. W literaturze pojawiło się wiele wykresów ilustrujących to zjawisko. Ostatnio w dwóch publikacjach ‑ Morris (2010) Why the West Rules - For Now oraz Brynjolfson i McAfee (2014) The Second Machine Age ‑ pojawił się wykres dwóch wskaźników rozwoju ludzkości (liczby ludności świata oraz syntetycznego wskaźnika Human Social Development) w zależności od czasu przez ostatnie 10 tysięcy lat.
W obu przypadkach wykres ten ma postać szpilki zaczynającej się ok. dwustu lat temu, a znacznie przyspieszającej obecnie. Autorzy tych dwóch książek zachwycają się tym wykresem, choć mnie on napawa przerażeniem, gdyż nie wiedzą oni, co widzą. A widzą typowy proces wybuchu reaktora jądrowego.
Każdy taki (występujący w przyrodzie lub technice) proces dodatniego sprzężenia zwrotnego prowadzi do rozwoju lawinowego ‑ najpierw przyspiesza, później kończy się uderzeniem w jakieś ograniczenie (dla lawiny jest to uderzenie w przeciwległe zbocze, dla wybuchu reaktora wyczerpanie się atomów pierwiastka promieniotwórczego).
Nie jest jasne jeszcze, co będzie takim ograniczeniem w rozwoju ludzkości ‑ może być nim koniec pracy, jaką dzisiaj znamy, może być nim rewolucyjny koniec kapitalizmu, który - jeśli zbyt gwałtowny - może doprowadzić do samozagłady inteligentnej cywilizacji na Ziemi. W każdym bądź razie, nie ulega dzisiaj wątpliwości, że niezbędne jest ograniczenie tempa rozwoju ‑ w technice osiągane zazwyczaj poprzez zastosowanie dodatkowego, ujemnego sprzężenia zwrotnego (tak jak w reaktorze jądrowym przez sterowanie prętami kontrolnymi ograniczającymi szybkość reakcji).
Złudne samouspokajanie się
Zanim się jednak takie regulacyjne sprzężenie zastosuje, trzeba dokładniej przeanalizować mechanizmy dodatniego sprzężenia zwrotnego, które wywołują to przyspieszenie rozwoju. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że jednym z takich mechanizmów jest dodatnie sprzężenie zwrotne pomiędzy rynkiem a wiedzą (nauką i techniką), wyrażające się przez zastępowanie pracy kapitałem (czyli raczej maszynami za ten kapitał zakupionymi). Można wprawdzie twierdzić, że zastępowanie pracy przez kapitał postępuje od początków rewolucji przemysłowej, od końca XVIII wieku, i jak dotychczas powodowało niekoniecznie bezrobocie, jedynie zmiany struktury pracy. Ale twierdzenie takie jest samouspokajaniem się, z dwóch powodów.
Po pierwsze, zastępowanie pracy przez kapitał ma charakter procesu z dodatnim sprzężeniem zwrotnym: im więcej kapitalista zyska na inwestycji w nowe maszyny i urządzenia, tym więcej jest skłonny inwestować w nie dalej. A procesy z dodatnim sprzężeniem zwrotnym mają charakter lawinowy: mogą zaczynać się powoli, ale nieuchronnie potem przyspieszają. Zastępowanie pracy w przedsiębiorstwach przez kapitał następuje dzisiaj w bezprecedensowym tempie i skali, (opisywałem to w mojej książce Przyszłość pracy w społeczeństwie informacyjnym), a więc opinie historyczne nie mają dzisiaj racji.
Po drugie, kapitał w krajach rozwiniętych wykorzystał jeszcze inny mechanizm do zniszczenia proletariatu wielkoprzemysłowego w swoich krajach ‑ globalizację, eksport pracy do krajów rozwijających się, o mniejszych kosztach pracy. Jednakże roboty, tak jak i inne urządzenia rewolucji informacyjnej, stają się coraz tańsze, a więc wspomniany wyżej mechanizm dodatniego sprzężenia zwrotnego spowoduje destrukcję proletariatu fabrycznego oraz koniec pracy w przedsiębiorstwach także w krajach biedniejszych. Spowoduje to wzrost konfliktów w tych krajach oraz dalszy wzrost obserwowanej dzisiaj presji migracyjnej. W stosunku do Europy, będzie to presja głównie z Afryki i Małej Azji, obszarów o najszybszym wzroście demograficznym; a jeśli Europa ograniczy możliwości migracji, spowoduje to wzrost napięcia Północ-Południe.
Przyspieszenie - rozwarstwienie
Jednakże rozpowszechnienie robotów w pracy przemysłowej to jeszcze nie jest powszechne rozpowszechnienie społeczne. Takie powszechne rozpowszechnienie zacznie się, gdy roboty zaczną chodzić z nami po ulicach (tak, jak aparaty telefonii mobilnej) lub zastępować nas w pracy usługowej, jak np. w supermarketach (co już sygnalizowane jest np. w Japonii). Tak więc nie jest trwałą, tylko przejściową prawdą, że pracę przemysłową zastąpi praca usługowa. Już obecnie praca usługowa się kurczy nie tylko z uwagi na zastosowanie robotów i komputerów, także poprzez wykorzystywanie usług sieciowych.
Ostatnio w telewizji polskiej pojawiła się reklama administracji elektronicznej, ze wskazaniem źródeł finansowania (dotacji europejskich). Jednakże nie wspomniano przy tym, że wprawdzie administracja taka będzie miała szereg zalet, ale ekonomicznie zyskają na tym przedsiębiorcy ją wprowadzający, zaś stracą - pracę - niektórzy pracownicy administracji. Spowoduje to dalsze rozwarstwienie: szybki wzrost dochodów najlepiej zarabiających i utratę pracy oraz dochodów dolnej części dotychczasowej klasy średniej.
To zjawisko rozwarstwienia jest typowym rezultatem obecnego przyspieszenia zastępowania pracy przez kapitał. Obserwowany i opisywany dzisiaj wzrost nierówności (p. Stiglitz, (2013), The Price of Inequality) zintensyfikował się na świecie po roku 1990 i nie polega na znacznym wzroście współczynnika Gini’ego, tylko na bardzo szybkim wzroście dochodów jednego procenta najlepiej zarabiających (kilkakrotnie szybszym niż tempo wzrostu globalnego PKB) z jednoczesną pauperyzacją części dawnej klasy średniej, tracącej trwałe zatrudnienie.
Rozsądnym wskaźnikiem nierówności jest stosunek dochodów 1% ludzi najbogatszych do dochodów 20% ludzi najbiedniejszych (bo rozsądnym jest jeszcze, aby ludzie najbogatsi zarabiali 20 razy więcej, niż najbiedniejsi). Jeśli jednak wskaźnik ten przekracza znacznie jedność (jak to obserwujemy w większości krajów świata), oznacza to znaczne nierówności w danym społeczeństwie.
Podatek od kasyna
Wprawdzie zastępowanie pracy przez kapitał następuje już od ponad dwustu lat, ale jest to proces z dodatnim sprzężeniem zwrotnym, który ostatnio znacznie przyspieszył. O ile dawniej ludzie mogli się do tego procesu przystosować, ucząc się nowych zawodów i dostosowując do nowej struktury zatrudnienia, o tyle dzisiaj procesy te stały się po prostu zbyt szybkie, ludzie musieliby się uczyć nowych zawodów i elementów skomplikowanych technik informacyjnych kilka razy w życiu.
Natomiast koncentracja majątku w rękach jednego procenta ludności powoduje chorobę systemu kapitalistycznego: większa część ich zysków nie zwiększa realnego popytu, tylko wirtualny popyt na spekulacje giełdowe i walutowe, tzw. wirtualną gospodarkę, co jest przyczyną coraz częstszych kryzysów (p. ostatnie numery The Economist z artykułem wstępnym The Chronicle of Debt).
Jednym ze sposobów ograniczenia tej szybkości wzrostu i wynikających z niej objawów chorobowych jest wzrost opodatkowania ludzi najbogatszych, z przeznaczeniem tych podatków na cele socjalne (np. komunalne budownictwo mieszkaniowe, ale także emerytury i renty, włącznie z realizacją idei renty obywatelskiej dla każdego obywatela państwa). Istotna jest przy tym nie tylko modyfikacja podatków osobistych, PIT, potrzebna zwłaszcza jest modyfikacja podatków korporacyjnych, CIT, gdyż 19% podatku CIT płaconego od zysku skutkuje tylko w ok. 1% podatku CIT, jeśli liczyć go od przychodu (lub przychodu z niewielkimi potrąceniami, czyli dochodu). Dla porównania podatków CIT i PIT wyobraźmy sobie, że przed wyliczeniem podatku PIT moglibyśmy odliczać od dochodów osobistych koszty utrzymania siebie i całej rodziny.
Dlatego też podatek CIT powinien być obliczany od dochodu, przychodu z niewielkimi tylko odliczeniami. Np. na pewno nie należy odliczać od przychodu kosztów marketingu, a może nawet kosztów nowych technologii. Na argument, że spowolni to rozwój, odpowiadam, że właśnie o to chodzi. Natomiast można wprowadzić ulgi podatkowe CIT dla przedsiębiorstw zatrudniających więcej pracowników, (uzależniając to od udziału wypłat pracowniczych w całkowitym przychodzie przedsiębiorstwa, lub nawet pozwalając na pełne odliczenie od przychodu tych wypłat).
W lawinie
Nie uważam natomiast, że realistyczne są prognozy Jeremy’ego Rifkina z jego niedawnej książki The Zero Marginal Cost Society, (2014). Twierdzi on, że nieuchronne zmniejszanie się kosztów krańcowych produkcji w wyniku postępu technicznego doprowadzi (w ciągu drugiej połowy wieku XXI) do samoczynnego upadku kapitalizmu i zwycięstwa sieciowych collaborative commons (wspólnot pracowniczych). Nie zauważa jednak, że kapitalizm wcale nie musi stosować cen powiązanych z cenami krańcowymi (jak to by wynikało z neoliberalnych teorii rynku), tylko skutecznie broni się przed obniżką kosztów krańcowych, unikając konkurencji cenowej oraz stosując ukryte zmowy cenowe na rynkach oligopolistycznych – co zresztą wiadomo już od badań Sylosa Labini w 1956 roku. Dlatego też nie wierzę, że koniec czy korekta kapitalizmu nastąpi samoczynnie, niezbędna jest demokratyczna reforma kapitalizmu, która zgodnie z zaleceniami Adama Smitha może być oparta na przesłankach etycznych.
Jeśli takiej reformy nie przeprowadzimy, grozi nam zderzenie z barierą, które oby nie było równoznaczne z zagładą ludzkiej cywilizacji na Ziemi. Natomiast tym, którzy nazwą taką prognozę katastroficzną, aby ją spokojnie zignorować, odpowiem, że mogą się narazić na zarzut ignorancji w dziedzinie dynamiki procesów z dodatnim sprzężeniem zwrotnym. Jedziemy toczeni przez lawinę. Tyle tylko, że ci, którym się udało wydostać na jej wierzch, opowiadają nam, jaka to wspaniała jazda.
Andrzej P. Wierzbicki
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.