banner

Józef Piłsudski - anatomia kultu i zamachu (2)

 

Pojęcie „zamachu stanu” (coup d’état) znane jest od czasu, gdy trzy i pół wieku temu pojawiło się w tytule dzieła Gabriela NaudégoConsiderations politiques sur le coup d’état (Rozważania polityczne na temat zamachu stanu) z 1639 roku. W historii ustrojów politycznych nie brakuje epizodów, które z dzisiejszej perspektywy można byłoby uznać za zamachy stanu (brak jest jednak spójności między takimi pojęciami, które wobec zamachu stanu były i są używane synonimicznie: rebelie, rewolty, rewolucje, pucze, rokosze, wojny domowe, przewroty pałacowe).

Paradygmatycznym czy modelowym dla teoretyków polityki był zamach Napoleona Bonaparte 18 brumaire’a (9-10 listopada) 1799 roku, do którego nawiązywał Napoleon III 2 grudnia 1851 roku. Choć istnieje obszerna literatura teoretyczna na temat zamachów stanu, to jednak na każdy z nich należy spoglądać w konkretnym kontekście historycznym, doktrynalnym i światopoglądowym. To, co dla jednych jest zbrodnią stanu, dla innych może być „aktem wybawienia”, wkroczeniem na scenę „męża opatrznościowego”. Różne były też konsekwencje zamachów stanu w historii. Jedne trwale zmieniały istniejące dotąd porządki ustrojowe, inne jedynie modyfikowały podział ról w elitach politycznych.

W odniesieniu do zamachu majowego nigdy nie powstało takie studium teoretyczne, jakie sporządził włoski pisarz, dziennikarz i dyplomata, zwolennik, a potem przeciwnik Benito Mussoliniego – Curzio Malaparte (Kurt Erich Suckert). W 1931 roku wydał w Paryżu książkę pt. Technique du coup d'état (Technika zamachu stanu), której publikacji zakazano we Włoszech, gdyż Mussolini uznał, że jest on jednym z jej głównych bohaterów. Rozpowszechnianie dzieła uznano za niebezpieczne. Książka Malapartego wydana po niemiecku trafiła na stos w Lipsku i została publicznie potępiona po dojściu Hitlera do władzy. W październiku 1933 roku po powrocie do Włoch autor został aresztowany (prawdopodobnie na prośbę Hitlera) i skazany na zesłanie.

Odkrywcze w dziele Malapartego było to, że wykorzystując dotychczasową wiedzę o kryzysach politycznych (w tym dorobek Lwa Trockiego o przejmowaniu strategicznych instytucji w państwie) pokazał, że zamach jest skuteczny, gdy opiera się na „technicznej procedurze” przejęcia kontroli, w istocie na sabotażu newralgicznych dla państwa ośrodków i mechanizmów - elektrowni, kolei, stacji radiowych, połączeń transportowych, portów, gazowni, wodociągów. „Czyste” manewry polityczne, mające na celu zmianę panującego, odnoszą się raczej do „przewrotów pałacowych” i nie prowadzą do zmian ustrojowych o głębszym charakterze.
Malaparte udowodnił, że zamachów stanu nie dokonują ani powstańcze zrywy zbuntowanych mas, ani przygotowujące go w podziemiu rewolucyjne partie polityczne. Są one dziełem zdeterminowanej garstki spiskowców, odnoszących sukces, kiedy w dobrze skalkulowanym działaniu i we właściwie wybranym momencie, obalają władzę istniejącą i sami zajmują jej miejsce.

Kilkaset ofiar i … cisza

Istotą każdego zamachu stanu jest zawłaszczenie organów i pełni atrybutów władzy politycznej, przy wykorzystaniu na szeroką skalę narzędzi zastraszania i przemocy fizycznej. Zamach majowy wyczerpuje wszystkie elementy tej definicji. Liczba jego ofiar (nikt chyba nie zna prawdziwych danych) – 215 żołnierzy i 379 cywilów – była większa niż we wszystkich buntach społecznych w czasach PRL. Pewnym usprawiedliwieniem dla Piłsudskiego był fakt, że pucz nie doprowadził do całkowitego obalenia parlamentaryzmu, ale skutkował odejściem od demokracji w stronę autorytaryzmu („cezaryzmu”, „bonapartyzmu”, „rządów pułkowników”).

Mimo ostrej krytyki ze strony przeciwników politycznych, w Polsce nigdy nie pojawiło się analityczne studium o charakterze politologicznym – ani za życia Piłsudskiego, ani później - które miałoby głębszą wymowę wyjaśniającą różne aspekty tego zjawiska. Na przykład, jakie było klasowe tło i społeczna afirmacja puczu? Na czym polegała ówczesna oligarchizacja systemu politycznego i jaką rolę odgrywał kapitalizm państwowy w utrzymaniu dyktatury? Jakie były inspiracje zewnętrzne, a zwłaszcza rola brytyjskiego wywiadu, także związki z bolszewikami? Jaką rolę odegrały w końcu jego cechy osobowościowe – niepohamowana żądza władzy, choroba psychiczna dyktatora, stopień jego niepoczytalności i faktyczna izolacja od roku 1930 do śmierci; jak w związku z tym wyglądał proces decyzyjny i kto faktycznie sprawował władzę w państwie?

Wiadomo, że istniała pewna dezorientacja ideowa spowodowana tym, że zamach poparły stronnictwa lewicowe, w tym komuniści, oraz związki zawodowe, które wkrótce przekonały się, że więcej na tym straciły niż zyskały. Dyktator i jego otoczenie postawiło raczej na pewien pragmatyzm ideowy, co pozwalało wzmocnić władzę wykonawczą, ale przy zachowaniu fasadowego parlamentu, wielopartyjności i odwoływaniu się do zdobyczy niepodległości. To pozwalało uzyskać afirmację różnych środowisk, od kręgów ziemiańskich, poprzez klasę średnią, inteligencję, po masy ludowe.
Zamach nie był odpowiedzią na dążenia populistyczne. Był raczej konsekwencją zbratania się biurokracji i wojska z klasami posiadającymi. W świetle skonfliktowania sceny politycznej może nawet nie miał alternatywy. Była nią ewentualnie wojna domowa między obozami politycznymi prawicy i lewicy. Może więc centrowo usposobiony zamach stanu uratował Polskę przed wojną domową? Nikt na ten temat nie udzielił odpowiedzi w formie przekonującej analizy socjologiczno-politologicznej. Same rekonstrukcje wydarzeń różnią się zresztą w zależności od nastawień ideologicznych ich autorów.

Sanacja, ale jaka?

Młoda państwowość polska borykała się z ogromnymi problemami natury egzystencjalnej – ustaleniem granic i ich obroną, odbudową i integracją gospodarki, scaleniem systemów prawnych, wreszcie stworzeniem swoich ram konstytucyjnych. Atawistyczna nienawiść między stronnictwami politycznymi szybko doprowadziła do „zniechęcenia społecznego”. Niestabilność rządów spowodowana rozdrobnieniem sceny politycznej budziła niechęć do parlamentaryzmu. (W 1922 roku w Sejmie istniało 14 klubów politycznych. W ciągu niespełna 8 lat, w okresie 1918-1926, Polska miała 14 rządów. Nie było to zjawisko wyjątkowe. Na przykład Austria w latach 1918-1934 (16 lat) przeżyła 23 rządy). Zmęczeni trudnościami codziennego życia (nędzą) ludzie zaczęli wątpić w zalety ustroju demokratycznego. To zjawisko będzie zresztą powtarzać się aż do naszych czasów i uzasadniać potrzebę radykalnych zmian w różnych państwach.

Z odwołaniami do „legendy legionowej” i zmistyfikowanego „geniuszu wodza” podczas ofensywy bolszewickiej na Warszawę udało się wytworzyć na tym tle odpowiedni klimat psychologiczny, swoiste „uzasadnienie moralne” dla „sanacji” – uzdrowienia państwa i wybawienia społeczeństwa z opresji. Szybko okazało się, że zamachowcy nie mają ani kompetencji, ani spójnej recepty ideologicznej. Brutalne metody rządzenia przy użyciu siły maskowały niekompetencję i nieudacznictwo, pacyfikowały nastroje buntu (protesty robotnicze, strajki chłopskie, separatyzm mniejszości ukraińskiej). Po śmierci dyktatora Obóz Zjednoczenia Narodowego (OZN) nie był w stanie usunąć głębokiego rozdźwięku w podzielonym politycznie społeczeństwie.

Piłsudski wypełnił jednak pewne oczekiwania identyfikacyjne (tożsamościowotwórcze) i integracyjne. Porozbiorowe społeczeństwo potrzebowało ogniwa spajającego je w jeden naród. Nimb przywódcy wojskowego i politycznego był więc szczególnie przydatny w fazie konsolidacji młodego państwa (1918-1922). Wokół komendanta, a potem marszałka, zaczęto odtwarzać brakujące tradycje państwowe, a w sferze symbolicznej wiarę w moc odrodzonej ojczyzny.
Obywatele II RP w sferze emocjonalnej poprzez kult Piłsudskiego, mający swoje korzenie w jego walce rewolucyjnej i niepodległościowej (nieważne, jak było naprawdę), zaspokajali podstawowe tęsknoty i potrzeby – bezpieczeństwa, obrony granic, szacunku dla wojska i romantycznego heroizmu, a także dumy z przywróconej państwowości. Wydaje się, że jedynie w tym psychologiczno-emocjonalnym i moralnym kontekście można pojąć ogromną wyrozumiałość dla wszystkich ułomności Józefa Piłsudskiego i szkód, jakie wyrządziła Polsce jego dyktatura.

Rola mitu

Z pomocą w zrozumieniu roli fenomenu marszałka – wodza i dyktatora – w tworzeniu narodu jako „wspólnoty wyobrażonej” przychodzi Benedict Anderson i konstruktywiści, podkreślający rolę mitu, symboli i rytuałów w budowaniu masowej wyobraźni, bohaterskiej narracji, pokazującej dramaturgię wydarzeń, prowadzących do sukcesu i zwycięstwa. Selektywny dobór faktów historycznych, zideologizowana interpretacja przeszłości (pomijanie wydarzeń niewygodnych), wreszcie odwoływanie się do retoryki i symboliki patriotycznej miało wywoływać odruch jednomyślnego emocjonalnego uniesienia, wiary, że Polacy dokonali jedynego słusznego wyboru i darzą szacunkiem kogoś, kto osiągnął status, jakiego sami nigdy by nie osiągnęli.
Piłsudski, a raczej jego mit, stał się „zwornikiem” wspólnoty narodowej, rekonstruowanej tożsamości narodowej i integracji. Świadoma część społeczeństwa w patetycznych uniesieniach, jak u Ernesta Renana – w codziennym „plebiscycie” potwierdzała przynależność do narodu i odrodzonego państwa po okresie niewoli. Zwłaszcza, gdy od 1932 roku zaczęto metodyczną indoktrynację i propagandowe kłamstwa w szkolnictwie.

Ważnym aspektem zamachu stanu jest legitymizacja władzy po jej nielegalnym zdobyciu. Sięgając do teorii prawowitości władzy Maxa Webera można zauważyć, że władztwo Józefa Piłsudskiego wpisuje się w typ charyzmatyczny, choć w dużej mierze ta charyzma została sztucznie wykreowana. Wojenne zasługi (często zmanipulowane), wojskowa ranga (niekoniecznie ze względu na kompetencje i odwagę) oraz nawiązywanie do tradycji insurekcyjno-rewolucyjnych dawało podstawy także legitymizacji tradycyjnej. Temu właśnie służył świadomie tworzony i propagowany mit, niepoddający się weryfikacji, przyjmowany przez opinię publiczną jako prawda oczywista, podarowana zrządzeniem Losu i Opatrzności.

Trzeba zauważyć – mając na myśli także współczesne społeczeństwo – jaki był wtedy - w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku - stan świadomości społecznej. Wydaje się, że ówczesne społeczeństwo w swojej masie było raczej prymitywne i niewyrobione politycznie, oczekiwało prostego przekazu, czytelnych skrótów i uproszczeń odnoszących się do polityki i państwa. Przecież i dzisiaj, 100 lat później, świadomość polityczna i wiedza o konstytucyjnych mechanizmach państwa jest stosunkowo niska. Jednostki pozbawione wiedzy o polityce i państwie przyjmują więc jako oczywistą symbolikę charyzmatycznej i tradycyjnej władzy dla zaspokojenia indywidualnej afirmacji i czucia się członkiem wspólnoty.

Autorytarne rządy po I wojnie światowej, w epoce konsolidacji ideologii nacjonalistycznych i krzepnięcia młodych państw narodowych sięgały obficie do postaci ubóstwianych za życia, mających magiczny wpływ na masy. Silne państwo symbolizować miał nieulękniony przywódca, genialny wódz, uwielbiany lider, wprost „geniusz narodu”.

Czasem owej „sakralizacji” sprzyjała choroba i śmierć wodza (nomen omen Piłsudski zmarł w rocznicę zamachu majowego w 1935 roku). „Funeralia narodowe”, patetyczny ceremoniał pogrzebowy - trasa przejazdu konduktu żałobnego z Warszawy do Krakowa, pochówek na Wawelu, mowa pożegnalna biskupa polowego Gawliny - stanowiły rekapitulację wielkości wodza. Dawały także mandat ideowy i moralny jego akolitom, spadkobiercom i następcom.

Szybko okazało się jednak, że po śmierci Józefa Piłsudskiego zabrakło jego godnych następców. Obóz piłsudczykowski nie sprostał wyzwaniom i zagrożeniom, jakie przed nim stanęły u schyłku lat trzydziestych XX wieku. Choć nie wiadomo, co w tej sytuacji zrobiłby sam Piłsudski, zwłaszcza w obliczu polityki Stalina i Hitlera (K. Rak, Piłsudski między Stalinem a Hitlerem, Bellona, Warszawa 2021), ale to, że zmarł przed wrześniową katastrofą, dało mu tym większe prawo do nieśmiertelności wykreowanego za życia mitu.

Legitymizacja władzy à la Piłsudski

Zamach majowy – paradoksalnie – choć był jawnym bezprawiem – potraktowano jako „wyższą konieczność”, jako osobliwe przedłużenie tradycji insurekcyjnej. W istocie po gombrowiczowsku był jej infantylnym wywróceniem do góry nogami. Było to bowiem „powstanie” przeciw własnemu państwu i legalnej władzy (faktycznie zdrada).

Sukces Piłsudskiego polegał na tym, że swoim XIX-wiecznym anachronizmem politycznym, estymą dla Słowackiego i czcią powstańców styczniowych podjął skuteczną próbę ustanowienia ciągłości z „utraconą przeszłością”. Eric Hobsbawn i Terence Ranger nazywają takie zjawisko „wynalezieniem tradycji”. Jej spadkobiercami, ale i zakładnikami stali się wszyscy współcześni Polacy. Po prostu innej tradycji nie wynaleziono.

Piłsudski ze swoją legendą trafił na podatny grunt – okoliczności miejsca i czasu, kontekst społeczny, geopolityczny, gospodarczy, psychologiczny. Wszystko to sprzyjało emocjonalnym inscenizacjom polityki, nawet gdy przynosiło poważne szkody prestiżowe i wizerunkowe młodemu państwu, nie mówiąc o osamotnieniu na arenie europejskiej.

Także i obecnie wyraźne ograniczanie demokratycznych form rządzenia (tzw. pełzający zamach stanu) nie jest w oczach wielu obywateli moralnie naganne. Współcześni rządzący Polską – tak jak kiedyś piłsudczycy – kontynuują „narodową tradycję”, kreując się na „prawdziwych patriotów”, którzy są mądrzejsi od innych i „wiedzą lepiej” od swoich oponentów („zdradzieckich mord”), działających – a jakże – na szkodę narodu i państwa.

Istnieje oficjalny sponsoring kultu Piłsudskiego, jego manifestacja w politycznych enuncjacjach i celebrach (na przykład z okazji rocznicy Bitwy Warszawskiej – Dnia Wojska Polskiego, czy Święta Niepodległości 11 listopada), w mediach, w dydaktyce szkolnej i wychowaniu patriotycznym młodzieży. Recepcja kultu jest bezrefleksyjna, zważywszy na to, jak bałamutne są przekazy historyczne. Piłsudski czeka na swojego demaskatora, który być może nigdy nie nadejdzie. To jest „czekanie na Godota”, jak w teatrze absurdu.

Rządzący Polską (III RP) nie mają żadnego interesu w tym, aby odsłaniać prawdę historyczną. Sami są dziećmi wydumanej legendy wodzowskiej, lojalności osobistej i koteryjnej wobec swojego lidera, pogardy dla przeciwników politycznych, obchodzenia prawa, instrumentalizacji historii poprzez tzw. politykę historyczną. Jesteśmy świadkami wtłaczania w system edukacyjny Polaków nowych mitów i kreowania nowych herosów.

Na tle zarysowanej problematyki powstaje pytanie, czym jest historia i dlaczego historycy głównego nurtu uciekają przed ostatecznym rozprawieniem się z fałszywą legendą, legitymizującą zakłamaną tożsamość kolejnych formacji ustrojowych. Dlaczego tak łatwo można było przy użyciu całej machiny propagandowej (dla celów bieżącej walki politycznej) zdezawuować Lecha Wałęsę za jego agenturalną przeszłość, a nie można tego uczynić w dzisiejszych uwarunkowaniach wobec dawnych pseudobohaterów i pseudopatriotów?

Potrzebna rewizja

Legenda Piłsudskiego została „podlana sosem narodowo-patriotycznym”, stała się „karmą” wychowania młodzieży, podstawą scenariuszy filmowych i seriali telewizyjnych. Można powiedzieć, że jest równie potężna i popularna, jak fakty historyczne, a może nawet od nich ważniejsza. Odnosi się wrażenie, że polscy historycy, piszący na temat tej postaci nie zawsze są świadomi tego splatania się wątków fikcyjnych z faktografią.

Obecnie nie wystarczy już sceptycyzm wobec historii sanacyjnej, odziedziczonej po całym stuleciu. Potrzebna jest rewizja historiografii i jej społecznej, a przede wszystkim politycznej recepcji, choćby nawet miała kosztować wywrócenie do góry nogami całej opowieści. Byłbym niepoprawnym optymistą i idealistą, gdybym wierzył, że to się uda skutecznie przeprowadzić. W ten osobliwy „przemysł piłsudczyzny” zainwestowano zbyt duże środki – to nie tylko potencjał symboliczny, to przecież potęga materialna (instytucjonalna), od Muzeum w Sulejówku poczynając, poprzez pomnikomanię, do nazewnictwa toponimicznego.

Jednakże racjonalizacja dyskursu historycznego z punktu widzenia dialektyki dziejów nakazuje postawić zasadne pytanie, kiedy kult Piłsudskiego przestanie pasować do czasów, w których wyrosły nowe pokolenia Polaków i zacznie na tyle uwierać ich tożsamość, zbudowaną na całkowicie odmiennych ideałach i wartościach (podmiotowości politycznej, wolności, demokracji), że przystąpią do odrzucenia legendy „największego z Polaków”?

Piłsudski nie jest już żadnym wzorem godnym naśladowania. Nie jest edukacyjnym ideałem społeczeństwa. Irracjonalizm kultu i fałsz mitu odsłonią się jaskrawo wraz z przesileniem politycznym w Polsce, gdy dojdzie do wymiany elit rządzących, gdy ze sceny politycznej zejdzie pokolenie kombatantów i akolitów formacji posolidarnościowych, przypisujących sobie szczególne zasługi w zbudowaniu ładu politycznego po „obaleniu komunizmu”.
Póki co, można podejrzewać, że gdy za 5 lat przypadnie setna rocznica majowego coup d’état, nikomu nie będzie zależało, poza garstką pasjonatów historii, aby przywoływać pamięć o tym wstydliwym wydarzeniu. Ono ani w 1926 roku, ani obecnie nie sprzyja generowaniu społecznego konsensusu. Przeciwnie, przywodzi na myśl konflikt wewnętrzny, ów „marsz na Warszawę”, kojarzący się ze sławetnym „marszem na Rzym” Benito Mussoliniego i dramat epoki faszyzmu. Dramat, którego żadnemu pokoleniu ku przestrodze nie wolno zapomnieć.
Stanisław Bieleń


Powyższy tekst prof. Stanisława Bielenia ukazał się w tygodniku Myśl Polska nr 27-28 z 4-11.07.21.

Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN