Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 5488
Stale słyszy się narzekania na władze centralne państwa i krytykuje się je za wszystko, co złego dzieje się w podległych im, bądź nadzorowanych przez nich, instytucjach świadczących usługi dla zwykłych ludzi. Wciąż posłowie różnych partii opozycyjnych domagają się dymisji premiera czy jakiegoś ministra, a niezadowolone z rządu masy społeczne - na domiar złego podburzane i organizowane przez cwaniaków pretendujących do władzy (czytaj: żłobu), zazwyczaj opłacanych przez obce agentury i finansistów zagranicznych żądnych nowych bogactw - chcą na drodze rewolucji obalać głowy państw, a nawet burzyć cały dotychczasowy porządek społeczny, albo ustrój polityczny.
Bezsensu ich działań dowodzą liczne fakty z dawniejszych czasów i współczesnych. Wcześniej lub później, a raczej wcześniej, masy uświadamiają sobie, że zostały oszukane przez swoich idoli i przywódców ideologicznych, że hasła, w imię których ponosili ofiary, okazały się zwykłymi manipulatorskimi pustosłowiami, obietnice - zwyczajnymi „obiecankami-cacankami” i że Rewolucja, jak Saturn, pożera własne dzieci, jak stwierdził Georges Danton. Tylko ta mądrość przychodzi za późno, kiedy już nie da się odwrócić biegu historii. A pomimo tego, masy nie wyciągają wniosków z tych przykrych lekcji historii i wciąż nowe pokolenia powtarzają błędy starych. Dlaczego tak jest, dlaczego ludzie stale ulegają złudzeniom i łatwo poddają się manipulatorom i podżegaczom?
Psychologowie społeczni z pewnością znają wiele przyczyn tego zjawiska. Tutaj ograniczę się tylko do trzech.Powszechna niewiedza o rzeczywistych przyczynach negatywnych zjawisk społecznych i o prawidłowościach historycznych. Po pierwsze, wynika ona z niedokształcenia wskutek złego nauczania w szkołach historii i wiedzy o społeczeństwie. Historię redukuje się faktycznie do historiografii, z czego niewiele ma się pożytku, bo daty szybko się zapomina, a przedmiot „wiedza o społeczeństwie” sprowadza się do nauki o strukturze i funkcjonowaniu społeczeństwa i państwa. Nie uczy o mechanizmach zjawisk społecznych.
Po drugie, masy społeczne są intencjonalnie, może też w jakimś stopniu nieświadomie, coraz bardziej ogłupiane przy pomocy środków masowej komunikacji. Robią to niejawne, ale realne grupy ludzi trzymających władzę, wśród których jest zapewne również wielu niedostatecznie wyedukowanych w zakresie nauk społecznych.
To ogłupianie polega na skrywaniu, albo przemilczaniu rzeczywistych i najważniejszych przyczyn ekonomicznych, których skutkami są różne kryzysy społeczne, polityczne, moralne, itp. I na eksponowaniu innych przyczyn drugorzędnych, albo ubocznych, a w każdym razie - nieistotnych.
Chodzi o to, by przekierować uwagę mas na fałszywe tropy.(Dlatego nieustannie zajmuje się ludzi bzdurnymi problemami: kto z kim romansuje, ile razy jakiś celebryta uprawia seks, itd.) W związku z tym, ludzie oburzają się na wszystko inne, a nie na to, co najważniejsze i na wszystkich innych, tylko nie na tych, którzy ich bezlitośnie wyzyskują i doprowadzają do rozmaitych stanów krytycznych: nędzy, bezprawia, amoralności, zdziczenia itp.
Cel jest oczywisty - jak najmniej zwracać uwagę na gospodarcze i polityczne determinanty wewnętrzne i zewnętrzne życia społecznego, a koncentrować się na dyrdymałach. Dlatego w programach telewizyjnych i w prasie eksponuje się przede wszystkim kwestie jak najodleglejsze od istotnych kłopotów życia codziennego miliardów ludzi.
Ta masowa głupota polityczna daje znać o sobie w ocenach pracy i niepowodzeń kolejnych rządów. Nieważne, z jakiej opcji partyjnej by się one nie wywodziły, nie są w stanie spełniać składanych obietnic wyborczych w sytuacji niekorzystnych obiektywnych i ogólnoświatowych uwarunkowań ekonomicznych, strategicznych i politycznych. Oczywiście, ważny jest też czynnik subiektywny, np. niekompetencja rządzących, ich niewiedza, zła wola itp., od którego zależy, w jaki sposób i w jakim stopniu mogą oni działać w ramach uwarunkowań zewnętrznych.
Na ogół sądzi się, że zastąpienie jednego przedstawiciela władzy przez innego rozwiązuje ten problem. Jednak w wielu wypadkach jest to iluzją, zwłaszcza wtedy, gdy aktyw partyjny, z którego wywodzi się elita władzy, w szczególności rząd, składa się z jednakowo niekompetentnych i niemyślących prospektywnie ludzi, a tak często się zdarza, głównie w tzw. młodych demokracjach.
Przecież o dojściu do władzy nie przesądza kompetencja ani merytoryczna, ani w kwestiach zrządzania, ani postawa moralna, lecz całkiem inne czynniki. O tym wielu ludzi wie, o czym świadczą komentarze do wiadomości zamieszczanych na stronach internetowych.* Tym bardziej wiedzą, a przynamniej powinni wiedzieć o tym politycy. A w takiej sytuacji wymiana jednego rządzącego na drugiego niczego nie zmienia - albo sprowadza się do karuzeli stanowisk, a niekiedy jest nawet zmianą na gorsze w myśl przysłowia „zamienił stryjek siekierkę na kijek”.
Uleganie pseudoautorytetom w efekcie celowego ogłupiania mas.
Manipulanci społeczni będący na usługach elit aktualnie panujących lub tych, które chcą rządzić w przyszłości, odwołują się do autorytetów odpowiednio dobieranych do swoich możliwości i potrzeb. Ich możliwości zależą od tego, jakimi kadrami i jakim zapleczem intelektualnym rozporządza dana organizacja, albo partia. A potrzeby są określone przez cele - trzeba takich autorytetów, żeby wzbudzały maksymalne zaufanie mas społecznych manifestowane w wyborach do władz, albo w bezkrytycznym odnoszeniu się do władzy – instytucji i jej reprezentantów. Cel jest nadrzędny w stosunku do innych kryteriów określających autorytety: ważne jest, by te autorytety skutecznie wspomagały manipulację.
Prawdziwe autorytety rzadko angażują się w politykę, bo im to nie jest potrzebne, nie chcą firmować swoim nazwiskiem ignorantów, ani popierać głupich idei, gdyż to uwłaczałoby ich godności i w konsekwencji zszargałoby ich autorytet. Tak więc do dyspozycji elit politycznych pozostają ludzie o autorytetach miernych i sztucznych, czyli pseudo-autorytety. Tacy, którzy chcą się pokazać i zaistnieć w mediach z różnych pobudek, ale raczej karierowiczowskich i komercyjnych jak i z próżności. Trudno się temu dziwić, ponieważ w naszej rzeczywistości ludzie nauki, sztuki, pisarze, piosenkarze itp. są powszechnie uznawani za autorytety dopiero wtedy, gdy zaistnieją w przestrzeni publicznej, tzn. kiedy ktoś o nich napisze, pokaże ich, lub w inny sposób nada im rozgłos za to, co w nich dobre, albo skandaliczne.
Co ciekawe, masy wierzą bardziej takim właśnie ludziom, aniżeli tym, którzy posiadają niekwestionowany autorytet. Chyba dlatego, że - w przeciwieństwie do prawdziwych autorytetów - oni są stale eksponowani.
Wielu władców uzurpuje sobie autorytet tylko z tytułu zajmowanego stanowiska, albo posiadania władzy nad innymi. Co gorsze, uważają się za autorytety we wszelkich dziedzinach. To są wyjątkowi głupcy - szkodliwi i niebezpieczni. Ale też cieszą się bezkrytycznym zaufaniem zbałwanionych mas, zwłaszcza, kiedy jest duża różnica między poziomem inteligencji takich ludzi a poziomem inteligencji reszty społeczeństwa. O powiększanie tej różnicy też dbają elity władzy, obniżając systematycznie poziom edukacji powszechnie dostępnej. Bowiem - trawestując znany aforyzm Kołłątaja - takie są rządy, jakie społeczeństwa wykształcenie i vice versa.
Inklinacja
- być może wrodzona - do szukania winy w innych ludziach, a nie w samym sobie (łatwiej bić się w cudze piersi!), w szczególności za źle funkcjonujący system zarządzania. Obwinia się tych, którzy nami rządzą i czyni ich odpowiedzialnymi za wszelkie nieprawidłowości oraz niepowodzenia. Jednak nikt nie zastanawia się nad tym, jak dalece może sięgać odpowiedzialność instytucji centralnych i osób stojących na ich czele. Teoretycznie i formalnie za niedociągnięcia personelu odpowiada przełożony, ale im liczniejszy jest personel, tym bardziej rozpływa się jego odpowiedzialność.
Czy ktoś sprawujący władzę na dużą skalę jest w stanie sprawdzać wszystkie podległe mu instancje i wszystkich swoich podwładnych? To jest absolutnie niemożliwe. Kontrola nie załatwia wszystkiego, choćby z tej racji, że trzeba by zbudować cały system kontroli, mnożyć jej stopnie i liczbę kontrolerów na każdym z nich: kontrola, superkontrola, kontrolerzy, kontrolerzy kontrolerów itd. ad infinitum. Rządzenie z konieczności musi opierać się na zaufaniu do podwładnych, a jeśli nie ufa się społeczeństwu, to przynajmniej trzeba ufać swoim kontrolerom.
Tymczasem w chorym państwie rządzący nie ufają nikomu, nawet swoim kolegom partyjnym. Wszystkich traktują podejrzliwie, jak potencjalnych przestępców. (Przypomina mi się podział społeczeństwa w czasach stalinowskich na tych, którzy siedzą w więzieniach i tych, którzy jeszcze nie siedzą, ale z pewnością będą siedzieć.)
W szczególności nasze społeczeństwo, choć nie tylko ono, cierpi z powodu braku zaufania ze strony rządzących i podejrzliwości. Wybrane w demokratycznych wyborach władze, które powinny cieszyć się zaufaniem wyborców, nie wiadomo dlaczego nie dowierzają im i wykorzystują coraz więcej instytucji i środków kontrolnych - jawnych i ukrytych - często z naruszaniem sfery prywatności.
A społeczeństwo tym samym odpłaca się władzy - również nie dowierza jej, co jest w dużym stopniu uzasadnione w wyniku niedotrzymywania składanych obietnic i nierealizowania programów przez instytucje państwowe. Cierpi na tym autorytet władzy.
Winne obie strony
W źle funkcjonującym państwie winni są rządzący i podwładni, czyli zwyczajni ludzie, ale w nie w takim samym stopniu. Z jednej strony winni są ci, którym brak kompetencji do zarządzania sektorami życia publicznego, jakie zostały im przydzielone w ramach podziału władzy państwowej lub administracyjnej i którzy nie mają żadnych podstaw do tego, by brać na siebie takie obowiązki. Niemniej jednak podejmują je, kierując się przerostem ambicji, albo chęcią robienia kariery.
W znacznie większym stopniu od nich winni są pośrednicy między nimi a jednostkami (masami), które zmuszone są korzystać z ich pośrednictwa i to tym bardziej, na im niższym szczeblu funkcjonują. (O nowej klasie pośredników-wyzyskiwaczy pisałem w „SN” Nr 11/2013 - Powszechne pośrednictwo, czyli nowa klasa wyzyskiwaczy ). Od funkcjonariusza władzy na szczeblach pośrednich - kierownika działu, urzędnika państwowego i samorządowego, policjanta, prokuratora, adwokata, sędziego, komornika itp. - który styka się bezpośrednio z petentem, zależy ocena całej władzy i dlatego na nim ciąży największa odpowiedzialność za funkcjonowanie systemu zarządzania państwem.
To dotyczy nie tylko urzędników państwowych, ale również nauczycieli, lekarzy, handlowców itp. ludzi bezpośredniego kontaktu.
Na przykład, nawet w najlepiej zorganizowanym systemie służby zdrowia jedna nieodpowiedzialna rejestratorka w przychodni, pielęgniarka, jeden nieodpowiedzialny lekarz, jeden urzędnik NFZ psuje funkcjonowanie całego systemu. Pacjenci nie oceniają systemu, bo najczęściej się na tym nie znają, tylko oceniają pracę konkretnych osób i na tej podstawie wyrażają swoje zadowolenie z systemu opieki zdrowotnej lub dezaprobatę. Tę jednostkową ocenę konkretnego zachowania się uogólniają na kolejne szczeble zarządzania i na cały system władzy. I żeby nie wiadomo, jak dobry był minister, to na nic nie zdają się jego starania, jeśli ma nieodpowiedzialnych ludzi na samym dole.
A z drugiej strony, winne są poszczególne jednostki - ogół społeczeństwa - które są coraz mniej odpowiedzialne i życzliwe dla innych. Normą społeczną stał się brak życzliwego traktowania drugiego człowieka, przede wszystkim petenta, pacjenta, pracownika, klienta - każdego, któremu świadczy się jakąś płatną usługę. Brakuje też dobrej woli ze strony urzędników, funkcjonariuszy państwowych i samorządowych, pracowników służby zdrowia, nauczycieli, pracowników wymiaru sprawiedliwości, policjantów itp. usługodawców. A ile cierpień, o których mass media codziennie informują, i zwykłych jednostkowych załamań i osobistych dramatów można by uniknąć, gdyby wczuwać się w położenie drugiego człowieka i kierować się w stosunku do niego zwykłą życzliwością i chęcią pomocy mu, a nie widzieć w nim intruza albo tzw. stronę. Za każdą przedstawioną w dokumentach, stroną, sprawą, petentem, klientem itd. kryje się konkretny człowiek osadzony w realiach kontekstu społecznego, własnego życia i własnych kłopotów.
O tym jednak zapominają ci, których charakteryzuje bezduszność, egoizm i własna wygoda. Dopiero pod presją środków przekazu masowego, interwencji poselskich oraz rzeczników praw obywatela, konsumenta, pacjenta, ucznia itp. próbuje się załatwiać różne sprawy, do których w ogóle nie powinno było dojść, gdyby w trakcie ich załatwiania i czytając odpowiednie dokumenty, uwzględniano czynnik ludzki i zwyczajnie po ludzku podchodzono do nich. Tak zresztą robi się w innych krajach bardziej zaawansowanych w budowie demokracji, gdzie laickie hasło „człowiek - to brzmi dumnie” i religijne przykazanie miłości bliźniego nie są tylko zapisami papierowymi, ani sloganami bez pokrycia, lecz kanonami i imperatywami moralnymi, praktykowanymi w realnym życiu codziennym - w pracy zawodowej i prywatnie.
Brak miłości i empatii
Mówi się, że cechą charakterystyczną współczesnej cywilizacji jest brak miłości i empatii - miłość zastąpił seks, a współczucie zastąpiła pogarda. Niemniej jednak zwalanie winy na współczesną cywilizację za nieżyczliwość i brak empatii jest wybiegiem mającym na celu usankcjonowanie bezdusznego i - nazwijmy to po imieniu - chamskiego odnoszenia się do innych. To nie warunki obiektywne, lecz czynniki subiektywne - kultura osobista i cechy osobowościowe decydują o tym, jak postępujemy i od nas samych zależy traktowanie drugiego człowieka w sposób przyjazny oraz chęć niesienia mu pomocy. Dowodzi tego doświadczenie historyczne, kiedy nawet w warunkach totalitaryzmu i zezwierzęcenia ludzie traktowali ludzi po ludzku, może nawet bardziej niż teraz.
Być może, przyczyn nieżyczliwości należy szukać w złym systemie edukacji, w którym wychowanków traktuje się zazwyczaj przedmiotowo i nie naucza się obowiązkowo etyki i kultury współżycia z innymi, albo w szerzeniu kultury masowej - tej szmiry z najniższej półki -podporządkowanej komercji, która szerzy pogardę dla człowieka i wyższych wartości humanistycznych, albo we własnym lenistwie i niechęci do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego.
Wiesław Sztumski
19 lutego 2014
* Oto jeden z wielu takich komentarzy: „Obecny model demokracji to … fikcja. „My wybieramy partie - tam zgraja cwaniaczków, złodziei i kombinatorów. Mają swoje autorytety - a to z ludu historycy, nauczyciele i inni. Ci ludzie to amatorzy - nie mają pojęcia o współczesnym świecie, o geopolityce, o gospodarce. Są manipulowani przez całą ... bandę profesjonalistów z wielkich korporacji - a tam nie ma amatorów - tam są ludzie, którzy kreują świat według ich potrzeb. Skutki widać - zamiast wolności w gospodarce mamy neoliberalizm - gospodarkę otwartą dla zachodnich korporacji i kłody rzucane pod nogi rodzimym firmom. Korporacje nie protestują - to nie ich problem. A u nas nawet politykierzy z pierwszych stron otwarcie powiedzą, że nasi przedsiębiorcy to szumowiny - a oni (politykierzy) umożliwiają im działalność!!!! Koniecznie trzeba zmienić system, w którym o naszych losach decydują politykierzy - nieudacznicy … takie kiwaczki, które budują, budują i nigdy nic nie zbudują (natomiast z całą pewnością zmarnują, wypłacą jako premię, lub ukradną). Musimy wybierac konkretne osoby - nie partie - nigdy nie wyjdziemy z tego goowna mając na górze tą zgraję ( nieważne czy to czy to z pisu, po, psl-u, Jak do polityki trafiają związkowcy - jeszcze gorzej - często to totalne ciołki. Jest jedna jedyna droga do dobrobytu - miejsca pracy. A prawda jest dla wielu przykra - tylko rozwój małych firm prywatnych prowadzi do rzeczywistego rozwoju gospodarki. Oczywiście nikt ich nie lubi - tam nie ma zbędnego zatrudnenia, i tam nie można kraść. Co więcej... tam trzeba pracować. W polsce powstanie takich firm jak apple - czyli dwóch ludzików składających pierwsze kompy w garażu jest niemożliwe.... wcześniej by zbankrutowali z powodu zusu, urzędu skarbowego i kasy fiskalnej ( pierwsze modele zanosili wprost do sklepów.)”
Komentarz internauty „~lotri” z dn. 17.02.2014 - pisownia oryginalna; http://biznes.onet.pl/nauczycielskaekstrastawka,18563,5604014,1,prasa-detal)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 4787
O tym, że współczesny świat jest coraz bardziej przewrotny, pisałem kilka lat temu (Zniewolenie prawdy „SN”, Nr 2, 2009). Przypomnę najważniejsze konstatacje, jakie tam zawarłem.
Po pierwsze, wskutek znacznego przyspieszenia tempa życia wyobrażenie o normalności zmienia się o wiele szybciej niż przedtem.
Po drugie, szybko postępuje rotacja wartości etycznych – coraz inne zajmują najwyższe miejsca w hierarchii wartości, w zależności od zmieniającej się mody i kontekstu społecznego.
Po trzecie, efektem relatywizacji etyki jest odwracanie wartości, tj. substytucja ich przez wartości dokładnie przeciwstawne, czyli antywartości.
Dzięki temu powszechne stało się żonglowanie wartościami, czyli przysłowiowe odwracanie kota ogonem, i zacieranie się ostrych granic między wartościami opozycyjnymi, np. między dobrem a złem, sprawiedliwością a niesprawiedliwością, bohaterstwem a tchórzostwem itd.
Na fundamencie antywartości etycznych, estetycznych itp., wznosi się antykultura oraz świat odwrócony w stosunku do uznawanego tradycyjnie za normalny – świat przewrotny. Nie tylko wartości są odwracane, ale również znaczenia pojęć, między innymi pojęcia prawdy i fałszu.
Oszuści zglobalizowani
Trudno dziś odróżnić kłamstwo od oszustwa, ani kiedy ktoś mówi prawdę, a kiedy celowo wprowadza w błąd. Co gorsze, więcej jest oszustów i blagierów, aniżeli ludzi prawdomównych. W dzisiejszym świecie, oszustwo stało się normą powszechną i uprawiane jest w wymiarze globalnym w relacjach międzyludzkich. Wobec tego stwierdzam teraz z przykrością, że współczesny świat jest nie tylko przewrotny, ale w nie mniejszym stopniu oszukańczy.
Oszustwo zawsze było w świecie i stale byli ludzie zawodowo uprawiający je, jak magicy, wróżbici, prorocy i im podobni, a także amatorzy, którzy profesjonalnie oszukują innych, na przykład klientów kasyn i uczestników gier lub zawodów hazardowych. I zawsze ludzie dawali się oszukiwać przez innych, nieraz chętnie i na własne życzenie, a i sami się oszukiwali (znane jest zjawisko samookłamywania się). A więc nie jest to nic nowego. Oszustów było stosunkowo mało, działali oni w warunkach lokalnych i dlatego niewielu ludzi padało ich ofiarami. Oprócz tego oszustwo, zwłaszcza przynoszące straty materialne, było uznawane za niemoralne spotykało się z powszechną dezaprobatą społeczną. W przeciwieństwie do tego, oszustwo skutkujące stratami duchowymi oceniane było jak przejaw naiwności albo głupoty.
Teraz jest diametralnie inaczej. Oszustwo stało się zjawiskiem powszednim, masowym oraz o zasięgu globalnym, a oszustów i oszustwa jest w świecie równie wiele, co kłamców i zakłamania. Ich liczba ciągle wzrasta, a każdy z nich dokonuje coraz więcej oszustw. W związku z tym oszustwo szerzy się, zatacza coraz szersze kręgi i rozwija się zgodnie z modelem bifurkacyjnym: jeden oszust generuje wielu innych oszustów, a każde oszustwo – wiązki innych oszustw. W konsekwencji, ofiarami oszustw podają miliony ludzi. Spotyka się ich na każdym kroku, niezależnie od pozycji społecznej, zawodu, sprawowanych funkcji oraz konfesji i niemal w każdej chwili. Atakują i kuszą swoje potencjalne ofiary za pomocą wszystkiego, czym się da - ogłoszeń, reklam, prasy, telewizji, telefonów Internetu itd. i na wszelkie możliwe sposoby.
Nie ma dnia, żebym nie odbierał wiele e-listów i telefonów od oszustów i nie musiał oglądać w telewizji i Internecie reklam proponujących darowizny w postaci milionów dolarów, zysk wynikający ze zmiany operatora telefonii, zakup pakietów rzekomo darmowych, intratne lokaty bankowe, niskooprocentowane pożyczki, rozmaite tańsze ubezpieczenia, darmowe prezenty wręczane na spotkaniach komercyjnych, darmowe obiady na wycieczkach, bezpłatne badania lekarskie przez jakieś firmy, które nie mają niczego wspólnego z medycyną, lecz zajmują się sprzedażą „cudownych” urządzeń leczniczych za grube pieniądze itp.
Jestem przekonany, że nie jestem wyjątkiem. A cel jest wspólny: zdobyć dane osobowe, numer konta i oszukać łatwowiernego człowieka, zwłaszcza starego, który nie jest w stanie doszukać się w umowach niuansów niekorzystnych dla siebie. Zresztą oszukiwać dają się również ludzie umysłowo sprawni i krytyczni, ponieważ po pierwsze, umowy pisane są tak, żeby to, co najważniejsze sformułowane było niezrozumiale, kryło w sobie pułapki prawne, albo nie dało się odczytać (tekst zamazany i pisany bardzo małą czcionką), a po drugie, poddani są zmasowanym i natrętnym atakom oszustów z różnych stron i branż oraz podszywających się pod ludzi godnych zaufania.
Intratny proceder
Oszust nie liczy się z nikim i z niczym, działa bezwzględnie i przebojowo. No cóż, dawno temu mawiano „Dla pieniędzy świat się podli, za pieniądze ksiądz się modli”, a obecnie to powiedzenie jest jeszcze bardziej na czasie. Oszustwo jest zajęciem dostatecznie intratnym dla tuzinkowych oszustów, dla których stanowi źródło utrzymania i którzy ten proceder uprawiają zawodowo pracując w różnych firmach, które zlecają im zdobywanie klientów na drodze oszustwa. Jest to również zajęcie nader popłatne oraz przynoszące fortuny niezawodowym oszustom – rekinom finansowym i elitom „wybrańców”, czy elitom władzy, żądnych bogactw.
A co najgorsze, jedni i drudzy oszukują bez skrupułów oraz żenady i przeważnie za przyzwoleniem prawa, kanonów wiary, w zgodzie z własnym sumieniem i niestety, poniekąd też przy aprobacie mas społecznych lub nikłym i mało skutecznym oporze z ich strony. Coraz trudniej ustrzec się przed nimi i nie dać się złapać w zastawiane przez nich sidła i pułapki. A jak ktoś przez nieuwagę wpadnie i np. podpisze jakąś oszukańczą umowę, to - jak dowodzi życie - nie ma już wyjścia. Jest po prostu „ugotowany” i nie pozostaje mu nic innego, jak tylko „kwiczeć i płacić”, ponieważ sam sobie jest winien.
Czy naprawdę sami jesteśmy winni oszustw dokonywanych na sobie? Nie jestem zbytnio przekonany o tym. Chyba, że winni jesteśmy wyborowi takiej a nie innej władzy i parlamentu; tego, a nie innego ustroju; że współtworzymy społeczeństwo oszustów; że przyszło nam żyć w przewrotnym świecie, gdzie antywartości górują nad wartościami itd. - a więc temu, co formalnie jakby od nas zależy, a na co praktycznie nie mamy żadnego liczącego się wpływu, nawet w demokracji.
Jeśli ktoś dostanie się w szpony oszustów, to albo jego konto bankowe zostanie opróżnione przez kogoś innego, albo ktoś zaciągnie kredyt na jego konto, albo wpadnie w inne tarapaty finansowe. A w przypadku niespełnienia żądań finansowych od razu uruchamia się machina windykatorów, komorników i sądów i tylko nielicznym w wyniku mozolnych czasochłonnych i skomplikowanych zabiegów udaje się wyjść z opresji i nie ponosić strat.
Działalność oszustów jest całkowicie bezkarna i nielimitowana żadnymi nakazami i zakazami prawnymi (tylko rezultaty działania oszustów w formie oszustwa zwykłego, komputerowego, kredytowego, kapitałowego, ubezpieczeniowego i podatkowego - dokonane i udowodnione - podlegają karze na mocy kodeksu karnego), obyczajowymi, ani normami religijnymi i towarzyskimi.
Na piedestale, poza prawem
Oszust uchodzi niekiedy za bohatera, bywa ozdobą salonów, często czyni się z niego celebrytę; ceniony jest przez wielu ludzi za spryt i przebiegłość, a nawet stawiany za wzór osobowy, godny naśladowania dla tych, którzy chcą szybko wzbogacić się kosztem innych. A w razie czego (jakiejś wpadki) zawsze potrafi się wybronić, bo stać go na opłacanie znakomitych adwokatów i przekupywanie świadków. Poza tym, oszustów wiąże jakaś solidarność zawodowa; funkcjonują oni w układach nieformalnych i wzajemnie wspierających się. Tworzą swego rodzaju sieć pajęczą, która zagęszcza się, umacnia, rozprzestrzenia i powiększa swoje rozmiary.
Oszustwo stało się nie tylko wyróżnikiem teraźniejszych relacji międzyludzkich, ale utworzyło nowy swoisty rodzaj tych relacji - relację wzajemnego oszukiwania się. Cechami charakterystycznymi dla tej relacji są wzajemność i asymetria. Oszustwo rodzi chęć odwzajemnienia się lub zemsty. Kto został oszukany, stara się zrewanżować i odreagować, a może zemścić się oszukując tego, kto go oszukał, albo kogoś zupełnie innego. Zgodnie z zasadą wzajemności, jeśli państwo oszukuje swych obywateli, to oni również oszukują państwo, jeśli pracodawca oszukuje pracowników, to oni też starają się go oszukiwać itd. W ten sposób powstają łańcuchy oszukujących się nawzajem oszustów. Są one dodatkowym elementem sieci oszustwa.
Pętla oszustw zacieśnia się na szyjach ludzi coraz bardziej. Zaś asymetria oszustwa polega na tym, że zazwyczaj jeden oszukuje drugiego bardziej, oraz że udane drobne oszustwa zachęcają do coraz większych oszustw – ich rozmiar stale wzrasta, tak jak entropia w układach termodynamicznych.
Oszustwo we krwi
Skala oszustw jest proporcjonalna do pozycji zajmowanej w hierarchii społecznej lub w systemie zarządzania i władzy. Największych oszustw dokonują ludzie zajmujący najwyższe stanowiska - opinia publiczna dowiaduje się o ich oszustwach dopiero po ujawnieniu afer na wielką skalę. Wiele z nich jest zresztą skrywanych.
Ale najbardziej dokuczliwi są drobni oszuści, tacy na co dzień i na mniejszą skalę. Pierwszych jest niewiele, a ich liczba jest mniej więcej stała. Natomiast drugich są miliony, a ich liczba wzrasta. Tak więc fala oszustw dociera do ludzi zarówno z wyżyn, jak i z nizin społecznych. Oszukują politycy, ministrowie, propagandziści, ideolodzy, reklamotwórcy, dziennikarze, kapłani, ajenci, sklepikarze itp., a nawet różni eksperci (np. ostatnio z komisji badającej katastrofę lotniczą pod Smoleńskiem) i niektórzy ludzie nauki.
Ci ostatni, chcąc robić karierę dzięki ludziom „trzymającym władzę”, angażują się w oszukańcze akcje wyborcze na ich rzecz albo firmują swym nazwiskiem i wizerunkiem ich oszustwa.
Niemały udział w oszukiwaniu mas mają różni celebryci. Ci oszukują albo bezpośrednio i rozmyślnie uczestnicząc w imprezach masowych dla różnych celów politycznych i światopoglądowych, albo pośrednio - dając się (za odpowiednim wynagrodzeniem) wykorzystywać w reklamie. A ludzie ufają im, wszak to ich ulubieńcy i nie podejrzewają o świadome wprowadzanie w błąd swoich fanów.
Politycy i inni ludzie cieszący się społecznym zaufaniem oszukują dla pieniędzy, za pieniądze, dla kariery, w obronie ideologii i światopoglądu, albo ze zwykłej chęci dominacji – jedni mniej, drudzy więcej. A przychodzi im to tym łatwiej, im większy mają posłuch, prestiż lub autorytet. Oszustwo weszło im już w krew do tego stopnia, że oszukują nie czerwieniąc się i bez mrugnięcia oka patrzą z wyrazem niewiniątka prosto w oczy swym ofiarom.
Oszustwo jakby weszło w modę. Jednym pomaga żyć, drugim przeszkadza, a pozostali odnoszą się do niego obojętnie. Stało się ono normą w relacjach między ludźmi, instytucjami, organizacjami, partiami itd. Przekształciło się w ważki, powszechnie używany i skuteczny oręż w walce konkurencyjnej, toczonej w rozmaitych sferach życia społecznego i na różnych płaszczyznach, w różnych celach i z różnych powodów. Być może, jest ono jednym ze sposobów na przeżycie w przewrotnym świecie, gdzie zasada „miłuj bliźniego” ustępuje miejsca antyzasadzie „oszukuj bliźniego” i dlatego zostało podniesione niemal do rangi (anty)cnoty etycznej. Sieć oszustwa oplata coraz więcej ludzi, którzy stają się ofiarami oszustów pojedynczych oraz zorganizowanych w gangi. I nie sposób będzie wyrwać się z niej.
Wiesław Sztumski
2 października 2013
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 2697
Nie miej złudzeń - będziesz szczęśliwszy!
(M. Lechowicz, Piosenka bez złudzeń)

Jest narzędziem umożliwiającym i ułatwiającym adaptację jednostek, społeczeństwa i ludzkości do przeżycia w coraz bardziej zagrożonym środowisku?
Czyni ludzi szczęśliwymi, albo uprzyjemnia im życie?
Oto pytania, na które poszukuję odpowiedzi.
Jedną z cech wyróżniających człowieka od innych istot żywych jest zdolność do samookłamywania się wskutek łudzenia się i karmienia mitami. Przez złudzenie rozumiem nierealne marzenie lub wyobrażenie o czymś rzeczywistym odbiegające od faktyczności, ale zgodne z własnym życzeniem (albo przekonaniem), a także fałszywą interpretację sądu o czymś.
Złudzeniem jest uważać coś za coś, czym faktycznie nie jest oraz liczyć na coś, co jest mało prawdopodobne. Tu nie chodzi o złudzenia optyczne, akustyczne, ani o złudzenia wywołane np. środkami odurzającymi, lecz o złudzenia wynikające z własnych wyobrażeń, marzeń i oczekiwań, a także z obietnic i przysiąg składanych przez innych ludzi.
Źródłem wewnętrznym złudzeń jest psychika i świadomość danej jednostki a zewnętrznym - relacje międzyludzkie oraz środowisko kulturowe. Tutaj ograniczam się tylko do złudzeń tworzonych przez inkulturację i socjalizację jednostki oraz pod wpływem takich elementów kultury duchowej jak ideologia, religia, nauka i filozofia. Są to z reguły złudzenia występujące u wielu ludzi wywodzących się z danego kręgu społecznego, a więc złudzenia zbiorowe, które mają wymiar społeczny i z tej racji wpływają na życie całego społeczeństwa. Dlatego są ważne oraz godne uwagi.
Złudzenia odzwierciadlają się w mitach. Mitem jest niezgodne z prawdą mniemanie o kimś lub o czymś, ubarwioną wersją wydarzeń niemającą pokrycia w rzeczywistości sensorycznej, wymysłem, bajką, fantazją lub mrzonką. Na gruncie zbiorowych złudzeń upowszechniło się wiele mitów. Oddziaływają one łącznie i synergicznie na ludzi i niejako rządzą nimi. Ludzie wytworzyli je sobie z różnych powodów i wskutek upowszechniania ich i poddawania się im faktycznie stali się ich niewolnikami.
Mity są przede wszystkim dziełem kapłanów, ideologów, polityków, artystów, literatów, poetów a także filozofów. Często filozofowie bywają wizjonerami i kreują rozmaite idee rzeczywistości na podstawie myślenia mitycznego albo życzeniowego. Dlatego nie udaje się im materializować swoich idei do końca.
Dążenie do wolności leży w naturze człowieka. Każdy chce być wolny w jak największym zakresie i stopniu. Jest ona tak wielką wartością, że dla niej jest się skłonnym złożyć w ofierze swe życie. Toteż wolność stała się hasłem i urosła do rangi mitu rozwijanego przede wszystkim przez ustroje demokratyczne i liberalne. Chodzi tu oczywiście o wolność abstrakcyjną i absolutną, która jest nieosiągalna w realnym świecie, ale dlatego jest pożądana.
Tymczasem dążeniu do wolności towarzyszy tendencja do ograniczania jej i zniewalania ludzi przez różne rzeczy i na wiele sposobów. W coraz wyższym stopniu w tzw. wolnym świecie stajemy się niewolnikami techniki, sposobów zachowywania się, reklamy, bogactwa, czasu zegarowego, przestrzeni społecznej, kościołów, organizacji i instytucji.
Mit demokracji
Dla jednych, którzy żyją w systemach demokratycznych, to marzenie spełniło się, ale nie wszyscy z nich są zadowoleni i szczęśliwi z tego powodu. Tam, gdzie demokracji nie ma, próbuje się siłą narzucić ją i uszczęśliwić ludzi wbrew ich woli. Jedni wiążą z nią wielkie oczekiwania, inni boją się jej.
Mit demokracji, ukształtowany na wzorcu klasycznym, nie spełnia nadziei mas (ludu), w warunkach gospodarki neoliberalnej i pod rządami „sprawiedliwych inaczej” – głupich, pazernych, karierowiczów i aferzystów. Doszło do tego, że lud zamiast sprawować władzę znalazł się w jej okowach. Aktywność polityczna społeczeństwa jest niewielka, pozorna i bezsilna wobec władz, które są głuche na głos ludu.
Mit sprawiedliwości
Od czasów antycznych sprawiedliwość uchodzi za cnotę człowieka i instytucji społecznych. Cokolwiek rozumie się przez sprawiedliwość - uczciwość, prawość i obiektywność, przyznanie każdemu należnego mu prawa, przestrzeganie zawsze i w stosunku do każdego tych samych zasad etycznych – ludzie starają się sprawiedliwie postępować, oceniać innych i sytuacje oraz wypowiadać sądy i ferować wyroki. Wierzą, że inni też są i będą sprawiedliwi w stosunku do nich.
Jednak ta wiara okazuje się zawodna, ponieważ konkretni ludzie w realnych sytuacjach nie do końca postępują sprawiedliwie. Powszechnie odczuwa się niesprawiedliwe prawo, wyroki sądów bywają stronnicze, a oceny ludzkie są dalekie od prawdy i na ogół nieobiektywne.Mit prawdy
Od dawna prawda uznawana była za podstawową wartość etyczną i pozostawała w ścisłym związku z uczciwością. Nie było przyzwolenia na kłamstwo.
Dążenie do prawdy jest odwiecznym zajęciem i celem badań naukowców, filozofów i teologów. Inni ludzie też chcą znać prawdę, a nawet mieć monopol na nią, bo to zapewnia dominację.
Ponadto wydaje się, że znajomość prawdy uszczęśliwia. Dlatego szuka się jej w nauce, wiedzy tajemnej, religii oraz w horoskopach i u wróżek. Niektórzy zaś boją się jej – nie chcą znać prawdy i uciekają od niej. Dla jednych znajomość prawdy jest korzystna, gdy jest zgodna z oczekiwaniami, dla drugich jest szkodliwa, gdy sprawia przykrość.
Prawda, której deficyt odczuwa się stale, urosła do roli mitu niezależnie od tego, że często poszukiwanie jej w nauce czy wiedzy pozanaukowej zawodzi. A równocześnie, we współczesnym świecie prawda ulega dewaluacji. Życie zmusza ludzi do coraz częstszego posługiwania się kłamstwem. Coraz bardziej kłamiemy i jesteśmy okłamywani.
Mit sensu
Naturze ludzkiej - kształtowanej pod wpływem racjonalizacji działań i postępu nauki - właściwe jest przenoszenie pojęć logiki (również pojęcia sensu) na swoje otoczenie. Stąd bierze się upatrywanie sensu we wszystkim, co dotyczy ludzi i co ich otacza. Wydaje się, że w sensownej, zracjonalizowanej i uporządkowanej rzeczywistości żyje się wygodniej, łatwiej można spełniać swoje role życiowe i odnaleźć swoje miejsce w świecie, że odkrycie sensu pozwala tłumaczyć wydarzenia i czyni pięknymi życie, świat.
Sens stał się wartością etyczną – to, co ma sens, jest cenniejsze i lepsze od tego, które go nie ma. Wytworzył się mit upatrywania sensu we wszystkim oraz poszukiwania go wszędzie - w sobie, w istnieniu swoim i innych rzeczy, w działaniu i w historii.
Sens rozumie się jako uporządkowanie stanów lub zdarzeń na zasadzie wynikania logicznego albo odpowiedniego ukierunkowania ich dla osiągnięcia określonego i z góry zamierzonego celu. Sądzi się, jakoby dzieje i życie człowieka układały się w sensowne ciągi zdarzeń, uporządkowane logicznie i celowo.
Niestety, nie wszystko co jest uporządkowane, racjonalne, albo celowe musi mieć sens i na odwrót. Ponadto, sens nie jest cechą immanentną czemuś, lecz wytworem świadomości ludzi, którzy mogą go przypisywać czemu chcą - jest cechą przypisywaną. A poza tym, nie wszystko co sensowne, musi być dobre albo skuteczne. Niestety, w życiu ludzi w większości przypadków przeważa bezsens.
Mit wiary w siły nadprzyrodzone
Ludzie, którzy nie są w stanie znaleźć wyjścia z trudnej sytuacji w świecie realnym albo zawiedli się na racjonalnych rozwiązaniach, uciekają w sferę irracjonalności. Tam szukają ratunku i spodziewają się pomocy przede wszystkim w mocach tajemnych i siłach nadprzyrodzonych. Zresztą, czasami skutecznie.
Głównie dotyczy to ludzi głęboko wierzących, religijnych. Tym bardziej, że religie odwołują się do różnych bóstw dysponujących siłami nadprzyrodzonymi i czyniącymi cuda. W pewnej mierze dotyczy to również ludzi niewierzących, którzy też szukają ratunku gdzie się da, nawet w działaniach i środkach nieracjonalnych i nie mieszczących się w świecie sensorycznym, mimo że nie wierzą w ich realne istnienie. W niektórych przypadkach to faktycznie pomaga, w większości – nie.
Niemniej dobrze żyć złudzeniem, które jest źródłem nadziei, bo człowiek żyje tak długo, dopóki nie straci nadziei na przeżycie. A więc krzewi się wiara w skuteczność sił nadprzyrodzonych, wbrew temu, że one najczęściej zawodzą, a postęp naukowy ogranicza ich pole działania.
Mit pierwszej przyczyny i ostatecznego końca
W wyniku myślenia linearnego, układania zdarzeń jedno po drugim wzdłuż linii prostej i funkcjonowania w skończonym świecie sensorycznym naszej planety dochodzi się do kresu w postaci punktów krańcowych – pierwszego i ostatniego zdarzenia w historii świata.
Jeśli taki sposób myślenia zastosuje się w przypadku łańcuchów przyczynowo-skutkowych, to dochodzi się do pojęcia pierwszej przyczyny i ostatecznego skutku. Stąd rodzi się ciekawość, co jest pierwszą przyczyną i ostatecznym skutkiem oraz wiara w ich istnienie. Żeby coś badać, trzeba założyć, że to coś istnieje. A ponieważ w świecie sensorycznym nie da się ich odnaleźć, to ucieka się do transcendencji i doszukuje się ich w świecie nadprzyrodzonym w postaci jakiejś abstrakcji, bytu niematerialnego (wymyślonego), albo jakiegoś bóstwa osobowego - sprawcy i celu ostatecznego wszystkiego, co jest. Jest to jeden z mitów, z których rodzi się religia i które ją uzasadniają.
Kłopot w tym, że myślenie linearne zastępuje się bardziej owoczesnym myśleniem cyklicznym, a na kole początek i koniec są tylko umowne i względne, a nie absolutne.
Mit obiektywizmu
Ludziom zdaje się, że można być obiektywnym i domagają się obiektywności od innych. Dlatego wierzą w obiektywizm i wyobrażają sobie, że zasadę obiektywizmu da się implementować. W związku z tym stworzyli mit obiektywizmu.
Jednak złudna jest ich wiara w obiektywne, bezstronne i bezinteresowne traktowanie różnych spraw i dokonywanie ocen. Ludzie nagminnie kierują się egoicznością (leży ona w naturze istot żywych, bo zapewnia im przeżycie) i stereotypami (leżą one w naturze społecznej człowieka, bo ułatwiają mu życie zbiorowe oraz inkulturację), które zmuszają ich do odpowiednio ukierunkowanego, a więc interesownego lub stronniczego myślenia, postępowania, oceniania i ferowania wyroków.
W zasadzie nie ma obiektywnych działań, ocen, ani sfer życia społecznego. Co najwyżej intersubiektywne w ramach różnych wspólnot lokalnych. Dowodzi tego życie codzienne i powszechne narzekanie na subiektywizm, interesowność i stronniczość.
Mit nauki
Od dawna ludzie wiążą wiele nadziei z rozwojem nauki. Szczególnie teraz, kiedy podobno kształtuje się społeczeństwo wiedzy. Postęp naukowy, który zaowocował ogromnym postępem technicznym, pozwolił żyć ludziom lepiej (wygodniej) i dłużej, bardziej uniezależniać się od sił przyrody i więcej konsumować. Jednak z tych dobrodziejstw nauki nie mogą korzystać wszyscy z przyczyn finansowych. Ale mimo to traktuje się naukę jako dobrodziejstwo i w jej rozwoju upatruje się panaceum.
Oprócz tego panuje powszechne przekonanie o obiektywności nauki. Ale nie każda dyscyplina naukowa jest obiektywna – bardziej obiektywne są nauki przyrodnicze i eksperymentalne aniżeli humanistyczne, społeczne i teoretyczne. Mimo wszystko panuje mit nauki. Nie bierze się pod uwagę szkodliwych skutków odkryć naukowych, których nie brak, ani tego, że postęp nauki nie przyczynia się do stawania się ludzi mądrzejszymi czy lepszymi; często jest wręcz przeciwnie.
Mit bezpieczeństwa
Człowiek stara się zapewnić sobie jak największe bezpieczeństwo, gdyż jest ono warunkiem koniecznym do przeżycia w świecie, gdzie zawsze czyhają na niego różne zagrożenia. W minionych tysiącleciach udawało mu się to dość skutecznie, bo zagrożenia nie były tak wielkie i wiedza o nich także. Na tej podstawie sądzi on, że nadal tak będzie. Tym bardziej, że dysponuje coraz lepszą wiedzą o zagrożeniach i techniką, za pomocą której może się im przeciwstawiać. W związku z tym ukształtował się mit bezpieczeństwa.
Tymczasem liczba zagrożeń i ich siła gwałtownie rosną i pojawiają się nowe. A nawet najwymyślniejsze urządzenia zabezpieczające okazują się zawodne, o czym świadczą liczne awarie oraz katastrofy.
Największym zagrożeniem dla człowieka są inni ludzie i on sam, zwłaszcza jego głupota. Niebezpieczeństwa będą wzrastać proporcjonalnie do przyrostu ludności w świecie wbrew mniemaniu, jakoby jednostka w sytuacji zagrożenia mogła w dużych skupiskach czuć się bardziej bezpieczniej i prędzej liczyć na pomoc innych. To fałsz. Teraz ludzie coraz mniej chętnie chcą pomagać innym, a terroryści dokonują ataków przede wszystkim w dużych skupiskach ludzkich.
Mit pewności
Dawniej, w rzeczywistości społecznej prawie wszystko było pewne, ściśle zdeterminowane, określone i dające się przewidzieć. Dlatego można było realnie i z dużym stopniem prawdopodobieństwa planować sobie życie, formułować cele, które stopniowo osiągano, jeśli tylko nie przeszkodziły temu jakieś wydarzenia losowe. Należało dążyć do osiągania wartości pewnych, stałych i ponadczasowych, ponieważ one gwarantowały stabilną pozycję społeczną (zawód, sytuację materialną itp.), wiedzę niezmienną (a przynajmniej nie tak szybko zmieniającą się), trwałe związki rodzinne, stosunki społeczne itd.
Ówczesny świat sprzyjał tworzeniu i umacnianiu się mitu pewności, stałości i równowagi, co stwarzało komfort życia. Teraz można tylko zazdrościć minionym pokoleniom i tęsknić do „starych dobrych czasów”, kiedy powszechne było przekonanie o pewności i ludzie naprawdę czuli się pewnie.
Dzisiejsza rzeczywistość jest całkiem inna: zmienił się świat wskutek postępu cywilizacyjnego i epokowych wynalazków. Zmieniła się wiedza o świecie dzięki odkryciom i „rewolucjom naukowym”, zmienił się stosunek ludzi do świata i sposób doświadczania go dzięki różnym ideologiom i poglądom filozoficznym. Od dwudziestego wieku wiara w pewność ulegała stopniowemu zachwianiu, a mit pewności uległ znacznemu osłabieniu. Toteż w realiach współczesnych życie oparte na micie pewności staje się coraz trudniejsze.
Mit miłości bliźniego
Mit ten ukształtował się przede wszystkim pod wpływem chrześcijaństwa, które nakazuje miłować bliźniego, jak siebie samego. Sam Bóg uznawany jest za uosobienie nieskończenie wielkiej miłości do człowieka oraz miłosierdzia. A jego wyznawcy wierzą w to.
Kościół stale nawołuje do miłości innych i miłosiernego ich traktowania, i często przypomina ten nakaz etyczny i obowiązek religijny. Papież Franciszek ogłosił nawet 2016 rok Rokiem Miłosierdzia. Nie tylko chrześcijaństwo przyczyniło się do mitu miłości bliźniego; również inne wyznania, jak i etyki świeckie. Ludzie łudzą się nadzieją na miłościwe, miłosierne, godne i życzliwe traktowanie przez innych.
Niestety, we współczesnym ustroju społecznym normą stał się brak życzliwego traktowania drugiego człowieka: petenta, pacjenta, pracownika, klienta - każdego, któremu świadczy się jakąś płatną usługę. Garstka wolontariuszy i gorliwych wyznawców kierujących się tym imperatywem religijnym niczego nie zmienia.
Wiele cierpień, zwykłych jednostkowych załamań i osobistych dramatów można by uniknąć, gdyby kierować się empatią, wczuwać się w położenie drugiego człowieka i kierować się chęcią pomocy mu, a nie widzieć w nim przedmiot, intruza, stronę, konkurenta albo wroga.
Mit dobra wspólnego
Dobro wspólne jest abstrakcyjne tak samo, jak wspólnota i społeczeństwo. Jest ono czymś powszechnie ocenianym pozytywnie i rozumianym zazwyczaj jako dobrobyt całej wspólnoty, czyli każdego jej członka z osobna. Realnie to, co dobre lub wartościowe odnosi się do indywidualnych i konkretnych osobników, a nie do abstrakcyjnego zbioru jednostek i relacji, jakie składają się na wspólnotę. Wiara w możliwość korzystania z dobra wspólnego przez każdego i dzielenia go za pomocą sprawiedliwych kryteriów jest mitem kreowanym przede wszystkim przez populistów. Żadne z dotychczasowych kryteriów dystrybucji dóbr nie było sprawiedliwe i nie gwarantowało wszystkim jednakowego dobrobytu. Bowiem faktycznie dobro wspólne jest wyłącznie dobrem większości, a nie mniejszości, ani dobrem indywidualnym.
Dlatego idee ustrojów społecznych budowanych na pojęciu dobra wspólnego okazywały się utopiami, a próby implementacji tej idei kończyły się fiaskiem.
W historii posługiwano się pojęciem dobra wspólnego również dla moralnego usprawiedliwiania tyranii i systemów społecznych ignorujących wolność, dobro jednostek i odwołujących się do kolektywizmu. Odwoływanie się do enigmatycznego „dobra wspólnego” usprawiedliwiało zniewolenie społeczeństwa i jego instrumentalizację.
Mit rozwoju zrównoważonego
Koncepcja rozwoju zrównoważonego jest mitem, ponieważ została zbudowana na:
- wierze w możliwość globalnego zarządzania środowiskiem,
- przecenianiu znaczenia rozwoju zrównoważonego dla postępu gospodarki światowej i likwidacji globalnych sprzeczności społecznych,
- założeniu, jakoby teraźniejsze warunki pozwalały na implementację tej koncepcji,
- wierze we wzrost dobrobytu przy spadku zużycia zasobów naturalnych i zagrożeń ekologicznych.
Mit postępu
Mit postępu kształtował się od czasów nowożytnych, ale najszybciej w ubiegłym stuleciu, kiedy w przyspieszonym tempie dokonywano odkryć naukowych i wynalazków technicznych, radykalnie zmieniających środowisko ludzi oraz ich życie i myślenie. Stały się one potężną siłą napędową rozwoju cywilizacji. W jej postępie dostrzegano same korzyści, bo fascynacja nimi była tak wielka, że nie zwracano uwagi na skutki szkodliwe.
Zreflektowano się dopiero wtedy, gdy zaczęły one powodować degradację środowiska i zagrażać zdrowiu, gdy postęp wiedzy i techniki doprowadził do produkcji różnych rodzajów broni masowej zagłady, wielkich awarii technicznych, katastrof ekologicznych, chorób cywilizacyjnych i zmiany klimatu.
Mimo to, nadal przyspiesza się tempo postępu cywilizacyjnego z różnych powodów; chyba najbardziej dlatego, że wielu ludziom zapewnia on wzrost komfortu i dostatku.
Mit obietnic
Ludzie zwykli żywić się nadzieją nawet wówczas, gdy jest złudna albo ma nikłe szanse na ziszczenie się. Dlatego chętnie wysłuchują obietnic składanych przez innych ludzi albo instytucje, licząc bezkrytycznie (bądź naiwnie) na ich spełnienie. Zwłaszcza, gdy pochodzą od osób bliskich, zaufanych i cieszących się autorytetem lub powszechnym uznaniem.
Dotyczy to również instytucji oraz organizacji. Nawet, gdy ktoś lub coś sprawi im zawód, skłonni są wybaczyć i nadal wierzą w składane przyrzeczenia. Chyba, że kilkakrotnie się zawiodą, albo gdy zawód sprawi ogromną przykrość.
Najbardziej dają się nabierać na obiecanki składane przez kościoły, organizacje polityczne i reklamy handlowe. Pewnie dlatego, że obiecują im coś nieprawdopodobnego i maksymalnie abstrakcyjnego; to, co konkretne i łatwo dostępne, nie jest warte zainteresowania i nie budzi emocji. Te obietnice wyrażane są za pomocą fraz, które zawierają największy potencjał kłamstwa oraz siłę bałamucenia. Obietnic wyrażanych pięknym językiem i za pomocą „skrzydlatych słów”, albo onomatoidów (nazw pozornych, empirycznie bezprzedmiotowych), słucha się przyjemnie i długo się pamięta. Za sprawą mass mediów, a w szczególności Internetu, jesteśmy bombardowani niezliczoną ilością nachalnych obiecanek i zapewnień - najczęściej bez pokrycia i dlatego zostaliśmy uwikłani w sieć najróżniejszych obietnic.
Mit kształtowania własnego losu
Na gruncie indywidualizmu szerzącego się w cywilizacji zachodniej pod wpływem neoliberalizmu wmawia się ludziom, że są kowalami własnego losu, że tylko od danej jednostki zależy jej życie, dobrobyt i szczęście.
I ludzie w to wierzą dlatego, że warunki społeczne i ekonomiczne (odchodzenie do państwa socjalnego) zmuszają ich do brania swego życia we własne ręce i dlatego, że niektórym się to udaje. Oczywiście, udaje się tylko nielicznym, ale ich powodzenie nagłaśnia się (np. jak czyścibut stał się milionerem dzięki własnej przedsiębiorczości) i podaje jako wzorzec do naśladowania.
Dawniej takie przypadki zdarzały się. Teraz już raczej nie, bo droga do kariery, dobrobytu i specyficznie rozumianego szczęścia (materialnego) nie wiedzie przez uczciwą pracę, lecz przez postępowanie łatwiejsze, nieuczciwe – najczęściej przez złodziejstwo i oszustwo.
Udaje się tym, którzy znajdują obszary wolności w coraz bardziej zniewolonym społeczeństwie (np. luki prawne). Niemniej jednak masy społeczne, tumanione przez propagandę, na przekór zdrowemu rozsądkowi żyją takimi złudzeniami. No cóż, stare przysłowie głosi: „Nadzieja matką głupich”.
Mit techniki
Ludzie wiążą ogromne nadzieje ze współczesną techniką, a jeszcze bardziej z przyszłą. Upatrują w niej przede wszystkim samych korzyści, ponieważ ulegają fascynacji coraz doskonalszymi urządzeniami powszechnego użytku i możliwością korzystania z coraz większych energii. Pozawala to minimalizować wysiłek cielesny i intelektualny (umożliwia leniuchowanie), przemieszczać się coraz szybciej na duże odległości, zwalczać coraz więcej chorób i ułomności, podbijać kosmos i marzyć o podróżach międzyplanetarnych, cyborgach itp.
Ukształtował się mit techniki i jej postępu. Potęgują go różne filmy science fiction i reklamy. Mimo przestróg ekologów i doznawania rozczarowań, wiedza o poważnych zagrożeniach związanych z realizacją tego mitu jeszcze za słabo dociera do świadomości mas.
Mit ekologii
Zapoczątkowany w końcu ubiegłego wieku ruch ekologiczny na rzecz ochrony środowiska przyrodniczego i społecznego ukształtował przeświadczenie ludzi o wielkich jego możliwościach.
W ekologii i upowszechnianym myśleniu ekologicznym upatruje się możliwości zapobiegania dalszej degradacji środowiska, jego rekultywacji i zdrowego oraz bezpiecznego życia w coraz bardziej zagrożonym otoczeniu. Żyje się złudzeniami o różnych „ekologicznych” rzeczach: żywności, odzieży i innych produktach, a słowo „ekologiczny” nabrało mitycznego znaczenia. Tyle, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak jest ono nadużywane i że pod tą nazwą kryją się także produkty skażone chemicznie albo genetycznie modyfikowane, w dodatku - droższe od zwykłych.
Żyjemy w społeczeństwie wielu sieci; jedną z nich jest sieć złudzeń. Złudzenia i mity można różnie oceniać: jedne dobrze, inne źle, w zależności od przyjętego kryterium.
Oprócz tego, złudzenia czy mity mają ambiwalentne znaczenie dla życia człowieka. Mogą pełnić rolę pozytywną albo negatywną w zależności od warunków społecznych, sytuacji życiowych i przekonań ludzi; mogą być podstawą dla myślenia pozytywnego i bycia szczęśliwym, nieważne, czy tylko pozornie. Współczesna psychologia osobowości - jak pisze Mirosław Kofta („Złudzenia, które pozwalają żyć”) – prowadzi do konkluzji w kwestii roli złudzeń na temat siebie i swojej przyszłości. Są one pozytywne, gdy:
- Nie odchylają się zanadto o rzeczywistości.
- Gdy nie są sztywne, tzn. nie jest tak, że człowiek nie jest zdolny do ich modyfikowania, żywi je bez względu na okoliczności.
- Rzeczywistość jest modyfikowalna i dlatego daje się zmieniać, a człowiek dysponuje odpowiednimi kompetencjami do dokonywania w niej zmian.
Jednak tych warunków nie spełniają ani teraźniejsi ludzie, ani współczesna rzeczywistość społeczna. Pod wpływem ideologii konsumpcjonizmu ludzie aspirują do korzyści maksymalnych i natychmiastowych, a nie do umiarkowanych i stopniowo osiąganych. Dlatego złudzenia znacznie odchylają się od rzeczywistości.
Coraz bardziej ograniczone są możliwości dokonywania zmian w warunkach rosnącego zniewolenia. A same kompetencje ludzi do modyfikacji rzeczywistości społecznej nie wystarczają; potrzebne są jeszcze odpowiednie środki (przede wszystkim finansowe) i sprzyjające okoliczności.
Z tego względu złudzenia i mity należy oceniać negatywnie, gdyż stanowią one raczej podstawę dla myślenia negatywnego i działają, jak „opium dla mas”. Na ogół te wygórowane nie spełniają się, coraz częściej prowadzą do tym większych rozczarowań, im bardziej są zawyżone i z tej racji są źródłem nieszczęść, frustracji i depresji milionów ludzi.
Wiesław Sztumski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1747
Przemoc, która ludzkości towarzyszy od zarania, rozwija się wraz z postępem cywilizacji od form najprostszych do najbardziej złożonych i wyrafinowanych. Jedne z nich, jak np. tortury, stopniowo zanikają, ale w ich miejsce pojawia się wiele innych, może mniej bolesnych, ale groźniejszych.
O ile dawniej przemoc występowała w sporadycznych sytuacjach i w wąskich środowiskach (w małych grupach, najczęściej w rodzinach, na dworach królewskich itp.), to później - coraz częściej i w coraz szerszych środowiskach. W ten sposób przekształcała się stopniowo ze zjawiska lokalnego w rozleglejsze, by współcześnie przybrać formę zjawiska globalnego, wielorazowego, masowego, wielopostaciowego i wieloaspektowego.
W 1990 r. liczba ofiar śmiertelnych przemocy w skali globalnej wynosiła 1,13 mln, a w 2013 r. już 1,28 mln. W Afryce na każde 100 tys. ludności przypada 61 ofiar śmiertelnych przemocy. Oprócz tego szacuje się, że wskutek przemocy wiele mionów osób traci zdrowie fizyczne i psychiczne; dokładnie nie wiadomo, ile.
Definicje
Różne są określenia (definicje) przemocy w zależności od tego, z jakiego punktu widzenia, w jakim czasie i kontekście społecznym ja się rozpatruje. Dlatego jest ono względne i zmienne.
Na ogół przemoc rozumie się jako wywieranie wpływu na proces myślowy, zachowanie się lub stan fizyczny i psychiczny człowieka, mimo braku przyzwolenia z jego strony, w celu osiągnięcia zamierzonej korzyści. Jednak powszechnie obowiązuje definicja podana przez Światową Organizację Zdrowia: „Przemoc to celowe użycie siły fizycznej lub władzy, faktyczne lub w formie groźby, przeciwko sobie, innej osobie, grupie lub wspólnocie, które powoduje obrażenia, śmierć, szkody psychiczne, nieprawidłowy rozwój lub deprywację, albo jest wysoce prawdopodobne, że to spowoduje”.
Definicja ta pochodzi z 1996 r. i nadal obowiązuje, chociaż minęło już ponad dwadzieścia lat. W tym czasie w wyniku postępu nauki i techniki zaszły duże zmiany. Między innymi, zmieniły się narzędzia i sposoby przemocy. Zaś w wyniku postępu cywilizacyjnego, masowej transmigracji itp. zmieniły się jej społeczne uwarunkowania i kryteria. W związku z tym jest już nieaktualna i wymagałaby rewizji.
Według tej definicji, o uznaniu danego przypadku użycia siły lub władzy, (lub groźby użycia) za przemoc decyduje negatywny cel i wysokie prawdopodobieństwo negatywnych skutków takiego działania. Wprowadzenie do definicji słowa "władza" obok „siły fizycznej” rozszerza pojecie przemocy na różne rodzaje zależności między panującymi i podwładnymi (rządzącymi i obywatelami, pracodawcami pracobiorcami itp.)
Z kolei dodanie do definicji słowa "władza" oprócz „siły fizycznej” rozszerza pojecie przemocy na różne rodzaje zależności między panującymi i podwładnymi (rządzącymi i obywatelami, pracodawcami pracobiorcami itp.)
Natomiast według tej definicji, użycie siły w dobrym celu, np. do realizacji dobra wspólnego lub celu wyższego, nie jest uważane za przemoc. Na przykład, jak rodzic wymierzy klapsa dziecku, uznaje się to za akt przemocy. Ale jak zmusi je do przyjęcia chrztu lub obrzezania w wieku niemowlęcym, kiedy jest nieświadome tego, co się z nim robi i nie ma możliwości wyboru, to już nie jest to przemocą, ponieważ rodzic działa w imię celu wyższego - zbawienia swego dziecka.
Tu pojawia się jednak wątpliwość, kto decyduje o tym, czy cel jest dobry, bo - jak wiadomo - pojęcie dobra jest względne i nie ma powszechnego (absolutnego) kryterium dobroci. W związku z tym, definicja przemocy podana przez WHO sankcjonuje względność jej rozumienia, a więc bazuje na relatywizmie etycznym.
Bogactwo form
Przemoc polega na atakowaniu ludzi za pomocą różnych środków i sposobów w celu zastraszenia ich i doprowadzenia do uległości (podporządkowania sobie), by w ten sposób osiągać zamierzone cele (korzyści). Jej przedmiotami są jednostki, albo zbiorowości (grupy społeczne); ma więc charakter indywidualny, lub zbiorowy.
Występuje w postaci fizycznej, gdy przedmiotem ataku za pomocą siły fizycznej jest ciało, i psychicznej, gdy za pomocą działań niesiłowych (przy użyciu środków komunikacji interpersonalnej, groźby, krzyku, obelg, straszenia) atakuje się psychikę, świadomość (lub podświadomość), intelekt, poglądy, uczucia itp.
W zależności od tego, w jakim środowisku ona występuje wyróżnia się przemoc we wspólnocie, w rodzinie, grupie rówieśniczej, szkole, zakładzie pracy, więzieniu itd.
Ze względu na podłoże i rodzaj osiąganych korzyści, przemoc występuje w postaci przemocy seksualnej, ekonomicznej, politycznej, ideologicznej, religijnej itp., a ze względu na środki (narzędzia) - jako nadużywanie władzy i przemoc mediów itp. Formami przemocy są: agresja, przymus, znęcanie się (bicie, torturowanie) i poniżanie (upokarzanie).
Do najczęstszych i najbardziej drastycznych przypadków przemocy należy przemoc seksualna (homoseksualna i pedofilska, gwałt małżeński, naruszenie intymne partnera oraz wykorzystywanie seksualne dzieci), nadużycie władzy (złe traktowanie podwładnych, petentów, dzieci, uczniów oraz osób starszych, niepełnosprawnych i słabszych) oraz przemoc w rodzinie (wykorzystywanie i maltretowanie dzieci, małżonków i bicie się), szkole i miejscu pracy (np. mobbing), a do najskuteczniejszej zalicza się przemoc władzy i mass mediów.
Poza tym ma się do czynienia z przemocą werbalną (atak słowny, krzyk), symboliczną (atak za pomocą gestykulacji, symboli, ikon itp.) i cyberprzemocą (wysyłanie wulgarnych e-maili i SMS-ów, kłótnie internetowe, publikowanie i rozsyłanie ośmieszających informacji, zdjęć i filmów, podszywanie się pod inną osobę, obraźliwe komentowanie wpisów na blogach, przesyłanie linków z obraźliwymi zdjęciami i filmikami).
W czasach współczesnych i w społeczeństwach demokratycznych postępuje redukcja przemocy fizycznej dzięki stopniowej likwidacji wielu nierówności społecznych i wychowywania do równego traktowania ludzi lub tolerowania ich niezależnie od koloru skóry, płci, stanu posiadania i pozycji społecznej, (równouprawnienia kobiet i mężczyzn, jednakowego szanowania wyznawców różnych religii i kościołów) oraz dzięki rozwijaniu partnerskich relacji międzyludzkich, zakazom prawnym, złagodzeniu dawnych obyczajów itp.).
Niestety, redukcji przemocy fizycznej towarzyszy szybki wzrost różnego rodzaju przemocy psychicznej.
Powody przemocy
Do szerzenia się przemocy przyczyniają się w dużym stopniu ataki terrorystyczne oraz wojny lokalne, gdzie przemoc jest moralnie sankcjonowana i jest obowiązującym nakazem dla żołnierzy lub bojowników.
Spośród wielu innych przyczyn wzrostu przypadków przemocy trzeba wymienić następujące:
• Narastanie i szerzenie się zachowań agresywnych. Twierdzi się, że wzrost agresji postępuje pod wpływem czynników obiektywnych (środowiskowych) o wiele bardziej niż czynników subiektywnych, np. z wrodzonych skłonności ludzi do agresji. Chodzi o agresję wywoływaną przez napięcia nerwowe (stresy) i choroby psychiczne, które biorą się ze stale przyspieszanego tempa życia i pracy, oraz walki konkurencyjnej w różnych obszarach życia społecznego (przede wszystkim w pracy, polityce i ekonomii), jak i agresję wymuszaną przez ludzi na różne sposoby, ale głównie w wyniku namawiania do niej w sposób zorganizowany.
Nieokiełznane umasowianie i potęgowanie mowy nienawiści. Mowa nienawiści to pejoratywne wypowiedzi, tworzone na podstawie uprzedzeń. Jest ona narzędziem szerzenia dyskryminacji ze względu na rozmaite cechy ludzi, jak: rasa (pochodzenie etniczne), narodowość, płeć, orientacja seksualna, wiek, światopogląd, wyznanie itp. oraz rozpowszechniania antyspołecznych stereotypów. Słowem - ze względu na wszystko, co się komu nie podoba u innych ludzi.
Rada Europy definiuje mowę nienawiści jako „wypowiedzi, które szerzą, propagują i usprawiedliwiają nienawiść rasową, ksenofobię, antysemityzm oraz inne formy nietolerancji, podważające bezpieczeństwo demokratyczne, spoistość kulturową i pluralizm”.
Z mową nienawiści stykamy się głównie w Internecie (szczególnie dotyczy to młodzieży), radiu, telewizji prasie, codziennych rozmowach i wielu miejscach w przestrzeni publicznej.
W ostatnich latach modne stało się hejtowanie. Teraz każdy hejtuje przeciw każdemu i wszystkiemu, czego nienawidzi. Tym, którzy czynią to spontanicznie, wydaje się, że w ten sposób nieszkodliwie rozładowują swoje stany napięcia nerwowego (agresji). Zazwyczaj nie zdają sobie jednak sprawy z konsekwencji werbalnego wyrażania nienawiści. Traktują to tak, jakby w stanie zdenerwowania posłużyli się jakimś przekleństwem lub brzydkim wyrazem.
Oprócz nich jest wielu ludzi, którzy hejtują z pełną świadomością konsekwencji tego. Głoszą nienawiść celowo po to, by zburzyć ład społeczny, albo zniszczyć kogoś lub coś, do kogo lub czego są uprzedzeni, często niesłusznie, czasem w imię źle pojętego dobra wspólnego lub jakiejś idei, a czasem dla fantazji, z nudów, z chęci pokazania się publicznie (zaistnienia w przestrzeni publicznej i mediach), albo szokowania. Ci są szczególnie niebezpieczni.
W ostatnich latach znacznie wzrosła liczba ludzi posługujących się mową nienawiści i - w ślad za tym - liczba hejtów. Rośnie też z roku na rok liczba hejtów w stosunku do znienawidzonych grup ludzi. Zmieniła się nie tylko ich ilość, ale i jakość - stały się coraz bardziej wyrachowane, pomysłowe, obliczone na sukces i nasycone jadem nienawiści.
Coraz więcej jest hejtów zamieszczanych przez członków grup zorganizowanych lub sympatyków różnych organizacji społecznych. Różne badania to potwierdzają. W Raporcie z badania przemocy werbalnej wobec grup mniejszościowych (Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, 2017) wynika, że w latach 2014 – 2016 znacząco, bo o 50%, wzrósł odsetek osób mających do czynienia z mową nienawiści w mediach i sytuacjach codziennych, również w mediach tradycyjnych.
Najczęstszym źródłem mowy nienawiści pozostaje jednak Internet, z pewnością dlatego, że działa się w nim anonimowo.
Połowa młodych Polaków przyznaje się do używania mowy nienawiści. Są oni gotowi do naruszania innych zasad współżycia społecznego i deklarują większą gotowość do stosowania przemocy w życiu codziennym.
Oczywiście, hejtowanie nie miałoby sensu i nie byłoby skuteczne, gdyby nie istniały warunki społeczne sprzyjające sianiu wrogości i nienawiści. Ale o to troszczą się nie hejtowicze, tylko ci, którzy instrumentalnie posługują się nimi. Oni tworzą odpowiednie tło do siania nienawiści, by spowodować jakiś zaplanowany wybuch społeczny, w myśl przysłowia „Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”.
Z przemocą wiąże się kwestia bezpieczeństwa. Z jednej strony, im bardziej społeczeństwo narażone jest na akty przemocy, tym ludzie czują się mniej bezpiecznie. Tak jest teraz, kiedy nie wiadomo kto, kogo, kiedy i za co zaatakuje, nawet bez powodu, albo w wyniku choroby psychicznej (prawdziwej lub sfingowanej).
W świecie ogarniętym przez rozprzestrzeniający się terroryzm, nietolerancję, nienawiść, agresję i przemoc nikt - obojętnie kto by to nie był - nie zna swojego dnia ani godziny. Każdy, wszędzie i w każdej chwili czuje się zagrożony. A z drugiej strony, wszyscy boją się stosować przemoc w stosunku do napastników, ponieważ nie wiadomo, kim mogą być potencjalni sprawcy przemocy i dlatego trzeba by ją stosować wobec wszystkich. A to zagraża ograniczeniem wolności i prywatności, czyli ustrojowi demokratycznemu oraz skutkuje ustanowieniem dyktatury, na co - jak na razie - nie ma przyzwolenia społecznego.
Dylemat „wolność czy przemoc” pozostaje wciąż nierozstrzygalny. Mowa nienawiści będzie prawdopodobnie nadal rozwijać się i szerzyć, dopóki będą istnieć warunki zapewniające jej powodzenie (brak stabilności politycznej i ekonomicznej, niedostateczny poziom kultury politycznej, błędne rozumienie dobra wspólnego, nietolerancja, ułomność myślenia wspólnotowego) i jak długo będzie można posługiwać się nią nieodpowiedzialnie i bezkarnie.
Być może przestanie ona spełniać funkcję praktyczną, kiedy ludzie tak się z nią oswoją, że przestaną na nią reagować. W końcu przestaną postrzegać mowę nienawiści jako poważny problem społeczny, zagrożenie i będą ją ignorować. Jednak, zanim to nastąpi, nienawiść staje się jakby zasadą życia - „Nienawidzę, więc jestem”.
• Masowe ogłupianie ludzi i postępujące zniewalanie umysłu. Łatwo jest manipulować postawami oraz zachowaniami ludzi, kiedy kształtuje się ich na wzór robotów. Tylko człowiek, który nie jest w stanie myśleć krytycznie i refleksyjnie, może uwierzyć szalbierzom, że inni ludzie, nawet jego najbliżsi, sąsiedzi, koledzy i przyjaciele, tak dalece różnią się od niego, że stanowią poważne zagrożenie i dlatego trzeba ich traktować jak wrogów i zniszczyć.
Wystarczy za pomocą stosownej propagandy upowszechnić odpowiednio dobrany stereotyp wymyślonego wroga, maksymalnie go uwiarygodnić (nadać mu - najlepiej za pomocą nauki - walor prawdy lub dogmatu) i jak najczęściej go pokazywać.
Z takim przypadkiem mieliśmy do czynienia w najnowszej historii w faszystowskich Niemczech, gdzie miliony ludzi stało się antysemitami, gdyż dało się nabrać na to, że największym zagrożeniem i wrogiem numer jeden jest dla nich zwykły Żyd; w bolszewickiej Rosji, gdzie takim wrogiem był tzw. wróg klasowy, jak i na terenach dawnej Polski wschodniej, gdzie takim wrogiem dla Ukraińców stał się nagle każdy Polak, nawet własna żona lub własny mąż w małżeństwach mieszanych.
Doprowadziło to masowych aktów ludobójstwa i niesłychanych rzezi bratobójczych, które odcisnęły piętno na późniejszych stosunkach międzyludzkich i międzynarodowych.
Umysł zniewolony jest zdolny do wszystkiego. Dlatego zniewala się go na wszelkie sposoby za pomocą reklam, stereotypów, dogmatów, ideologii, indoktrynacji, poprzez oddziaływanie na podświadomość itd.
• Wzrost postaw ksenofobicznych na tle rasowym, etnicznym, kulturowym, światopoglądowym, wyznaniowym i orientacji seksualnej. Dopóki w świecie małe kraje złączone były w unie, federacje i związki, w zasadzie panowały w nich stosunki przyjazne między ludźmi (chociaż gdzieniegdzie i niekiedy ta przyjaźń była wymuszona i na pokaz) i praktycznie nie było ksenofobii.
Gdyby te państwa nadal istniały i jednoczyły się w wyniku globalizacji, mieszania ludności, kultur i wyznań, to prawdopodobnie nie byłoby teraz podstaw do ksenofobii i jakiejkolwiek nietolerancji. Niestety, stało się inaczej. Rozwój polityczny poszedł w kierunku dezintegracji.
Co było jako tako scalone, rozsypało się, a co z trudem zjednoczono, zaczyna pomału się rozpadać. W ich miejsce pojawiło się na mapie świata (na różnych kontynentach) mnóstwo państewek, z których każde pretenduje do odgrywania roli światowej, uważa się za lepsze od innych i broni swojej odrębności (zwanej tożsamością narodową lub państwową) oraz izolacji, grając na uczuciach patriotyzmu (często szowinizmu), tradycjach religijnych, własnych systemach wartości, dawnej świetności itp.
Dlatego mamy pełno państewek z trudem dotrzymujących kroku w rozwoju większym i dlatego wyzyskiwanych przez nie, niezdolnych do samodzielnej obrony i zwaśnionych, ale z wielkimi (bez pokrycia) ambicjami przywódców, lawirujących między mocarstwami i żebrzących o ich wsparcie i łaskę.
Ta głupota polityczna doprowadziła do rosnącej izolacji (uszczelniania granic za pomocą zasieków, albo murów granicznych), nietolerancji i ksenofobii z wszystkimi negatywnymi konsekwencjami. Niektóry przywódcy tych państw o zapędach dyktatorskich przekształcają naturalne podziały społeczne i konflikty na tle etnicznym, kulturowym, religijnym, politycznym itd. w sprzeczności wewnętrzne, sztucznie zaostrzane i pogłębiane, by ułatwić sobie panowanie i ustanawianie antydemokratycznych rządów.
Zarówno to, jak i traktowanie opozycji jako zaciekłego wroga, a nie partnera, (p. W. Sztumski, SN 5/12 – Do krytyki jak do jeża), rodzi postawy wrogości, agresji i przemocy, które nasilają się, i z którymi nie wiadomo, czy uda się kiedykolwiek pokojowo uporać.
• Międzypokoleniowa transmisja przemocy. Rozumie się przez to dziedziczenie przemocy i wzorców jej stosowania. Zjawisko to dotyczy przede wszystkim przejmowania przez dzieci wzorców przemocy od rodziców lub rodzeństwa. Sądzę, że ma się z nim do czynienia również w przypadku przenoszenia wzorców i uwarunkowań przemocy z jednego pokolenia na kolejne w obrębie poszczególnych rodów, grup etnicznych i wyznaniowych, narodów, społeczeństw i państw w całej ich historii.
Nie chodzi tu jakiś przekaz genetyczny przemocy (chociaż może on być w przypadku agresji), lecz bardziej o werbalny i w pewnym stopniu behawioralny.
Mam na myśli przekazywanie zjawisk, przyczyn i wzorów przemocy za pomocą opowiadania lub pokazywania na filmach różnych - z wielu względów wartościowych - bajek i legend (np. w Starym Testamencie i wielu pięknych baśniach braci Grimm pełno jest przemocy), powieści historycznych, opowieści wojennych i powstańczych itp.
Przeważnie ludzie nie są świadomi tego, że opowiadając bajkę dziecku, wpajają mu mimowolnie pojęcie przemocy i wzorce zachowań przemocowych, które w przyszłości może ono samo naśladować i przekazywać innym.
W międzypokoleniowym przekazie przemocy ogromny udział ma tradycja. Manipulanci społeczni chętnie odwołują się do niej i wykorzystują ją dla swoich partykularnych celów. Dlatego sami są konserwatystami i - być może tylko na pozór - tradycjonalistami i nawołują do podtrzymywania, pielęgnowania i umacniania tradycji i przywiązywania się do niej.
Najlepiej nadają się do tego najtrwalsze wzorce rodziny oraz religijne systemy wartości etycznych, gdyż dziedziczone są od wielu wieków. Z tej też racji wspierają je różne instytucje podtrzymujące tradycje, głównie kościoły, które zresztą traktują to instrumentalnie i koniunkturalnie. Gorzej, gdy tradycje przemocy przekazuje się w pełni świadomie, w celu manipulacji ludźmi, by usprawiedliwiać akty przemocy i wzmacniać je emocjonalnie.
Taką transmisję przemocy można byłoby przerwać tylko poprzez odcięcie się od historii „grubą kreską” - odrzucając tradycje i wyrzucając tego typu lektury z bibliotek i pamięci ludzi, co jest niewykonalne. Przeszłość, historia i tradycja są bowiem atrybutami teraźniejszości, jej nieodłącznymi częściami.
Wiesław Sztumski