Prawo (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4460
Z prof. Ewą Bieńkowską, specjalistką w dziedzinie wiktymologii, rozmawia Anna Leszkowska
- Na konferencji dotyczącej pomocy ofiarom przestępstw, jaka odbyła się w Trybunale Konstytucyjnym w lutym 2014, mówiła pani, że prawo karne bardziej skupia się na prawach sprawcy niż ofiary. Z czego to wynika i czy zawsze tak było?
- Tak było zawsze. Patrząc historycznie na rozwój państwa – w początkowym okresie przestępstwo było konfliktem między ofiarą i jej rodziną a sprawcą i jego rodziną. Sprawę załatwiało się prywatnie. W miarę jak państwo nabierało siły, przejmowało również władzę decydowania i zajmowania się przestępstwami. Odbierało ofierze jej prawa, ale odbierało również i prawa sprawcy.
W szczytowym momencie rozwoju systemu procesowego - modelu inkwizycyjnym, zapoczątkowanym w kościele katolickim jako proces przeciwko heretykom - nie było ofiary bezpośredniej, a sędzią, oskarżycielem i obrońcą była jedna osoba – inkwizytor. Przestępca nie miał żadnych praw – z góry był uważany za winnego. Jeżeli się nie przyznawał, torturowano go. Czyli zniknęła tu ofiara, ale nie było również sprawcy.
W wieku XVIII włoski prawnik i pisarz polityczny Cesare Beccaria, (a także inne osoby z tej epoki), żądając zmiany prawa karnego twierdził, że nie można człowieka pozbawiać godności i że proces karny musi wyglądać inaczej. Zaczęła się batalia o prawa sprawców przestępstw. Doszła do głosu idea humanitaryzmu, że człowiek oskarżony musi być podmiotem, nie przedmiotem postępowania.
Dziś się z tym zgadzamy – nie może być sytuacji, że ktoś nie może się bronić. Ta batalia przełożyła się na dokumenty międzynarodowe, w tym – na uniwersalne prawa człowieka, takie jak domniemanie niewinności, prawo do obrony, sądu, do rzetelnego procesu, zakaz stosowania tortur. To są zapisy, które znalazły się w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, Międzynarodowym Pakcie Praw Politycznych i Społecznych, w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i w Karcie Praw Podstawowych. W tych dokumentach ujęto zatem prawo procesowe sprawców przestępstw. Współczesne systemy prawa karnego uwzględniają te zapisy o prawach człowieka, a co więcej – takie zapisy zawierają już konstytucje wielu państw.
Walka o prawa ofiar przestępstw ma krótszą historię - to jest dopiero początek lat 70., czyli nie upłynęło nawet 50 lat od początku tej kampanii. Nie chodzi w niej o to, żeby ofiara stała się nagle główną postacią procesu, ale o to, aby zrównoważyć jej sytuację procesową z sytuacją sprawcy. Czyli ofiara winna mieć takie same prawa jak sprawca.
W przyjętej przez ONZ w 1985 r. Deklaracji o podstawowych zasadach sprawiedliwości dla ofiar przestępstw i nadużyć władzy powiedziano wyraźnie, jakie prawa ma mieć ofiara: poszanowanie godności, odpowiednie traktowanie, aktywny udział i ochrona interesów w postępowaniu karnym, uzyskanie odszkodowania od sprawcy, kompensaty od państwa (jeśli z innego źródła nie jest możliwa), pomocy i wsparcia. I w tych kierunkach poszły dalsze działania.
W Polsce początki niesienia ofiarom pomocy, czy członkom rodzin ofiar, które w wyniku przestępstwa zginęły, pojawiły się we wczesnych latach 90. Zaczęto wówczas myśleć o tym, że ofiara przestępstwa potrzebuje wsparcia choćby psychologicznego, żeby przeżyć niesłychanie traumatyczną sytuację.
- Wydaje się to oczywiste, że ofiara, jako pokrzywdzona winna mieć nawet większe prawa niż sprawca.
- Powinna mieć większe, ale tu chodziło w pierwszym rzędzie o zrównoważenie praw. O to, żeby nie odbierać sprawcom tego, co już mają, ale dodać ofiarom odpowiednie uprawnienia, np. żeby ofiara mogła dochodzić roszczeń cywilnych w procesie karnym, żeby mogła powiedzieć, jakie są skutki przestępstwa, żeby mogła powołać świadków, jeśli chce coś udowodnić. Proces karny powinien gwarantować równość broni, czyli równość stron. Jest to zasada wywodząca się z prawa międzynarodowego.
Współczesne procesy karne uwzględniają wszystkie elementy, które są w dokumentach o prawach człowieka, ale w odniesieniu tylko do sprawców. I dopóki prawa ofiar nie będą mieć takiej samej rangi, to prawa sprawców zawsze będą górą. Bo jeśli konstytucja wsparta dokumentami międzynarodowymi mówi, że oskarżony ma prawo do obrony, to przyznanie jakiegoś prawa ofierze może świadczyć, że ograniczamy prawo do obrony. Tymczasem nie możemy ograniczać praw konstytucyjnych, czy praw człowieka, stąd nie ma równości.
Europejski Trybunał Praw Człowieka początkowo uważał, że prawo do rzetelnego procesu, w którym mieści się też prawo do obrony, jest prawem przysługującym tylko podejrzanym i oskarżonym. Dopiero w latach 90., właśnie pod wpływem idei wiktymologii, czyli tej dyscypliny, która zainicjowała walkę o prawa ofiar, zwrócił uwagę i na ich prawa. Co prawda, art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka nie mówi wyraźnie o jakimś prawie ofiary, ale jednak to prawo winno przysługiwać z uwagi na zasadę równości stron.
W końcu ETPCz uznał, iż prawo do rzetelnego procesu przysługuje też ofiarom, ale tylko tym, które uzyskują jakieś rozstrzygnięcie w swojej sprawie w całym procesie karnym. Czyli ofiarom, które są powodami cywilnymi, uzyskują orzeczenie o roszczeniach cywilnych oraz tym ofiarom, które wnoszą prywatny akt oskarżenia.
W różnych systemach prawnych większość przestępstw jest ściganych z urzędu przez oskarżyciela publicznego i przez ofiary, jeżeli dotyka to tylko ich interesu, np. zniesławienia. Zdaniem ETSCz, w takich przypadkach prawo do rzetelnego procesu przysługuje tak ofierze, jak i sprawcy.
Z drugiej strony, ofiara doznaje nie tylko tych bezpośrednich skutków przestępstwa – urazów fizycznych, psychicznych, ekonomicznych, emocjonalnych, ale i dalszych. Te dalsze to niewłaściwe traktowanie ofiar przestępstw – zwłaszcza przez najbliższe otoczenie i policję, wymiar sprawiedliwości.
Klasycznym przykładem była ofiara zgwałcenia. Od tego się zaczęła walka o prawa ofiar. Feministki amerykańskie, które utworzyły pierwsze centra interwencji kryzysowej dla ofiar zgwałceń utworzyły je dlatego, że ofiary były na policji piętnowane, uznawane za winne np. z powodu prowokacyjnego ubioru, czy spożywania alkoholu. Jednak zadaniem policji nie jest ocena zachowania ofiary. To, że ktoś się upił lub źle ubrał nie znaczy, że sprawca nie popełnił przestępstwa. Tak się zaczęła walka o upodmiotowienie ofiary.
Ale nawet jeśli w kodeksie są przewidziane określone prawa dla ofiar, to często robi się wiele, żeby ofiara nie korzystała z tych praw, np. informuje się ją w taki sposób, aby nie wiedziała o co chodzi. Jeśli mówimy np. osobie okradzionej, że może być oskarżycielem posiłkowym to ona nie wie, co to znaczy. Informujemy w sposób niezrozumiały, czyli tak, jakbyśmy w ogóle nie informowali. Sprawca przestępstwa ma prawo do informacji, pomocy prawnej – czy to z urzędu, czy z wyboru. Ma wszelkie wsparcie. A ofiara – nie. Ona rzadko korzysta z pełnomocnika z wyboru, bo to kosztuje, rzadko korzysta z pomocy pełnomocnika z urzędu, bo albo nie wie, że może, albo dostaje odmowę. Tu jest cały czas ta nierównowaga sytuacji ofiary i sprawcy.
- Od kiedy w Polsce w prawie karnym uwzględnia się prawa ofiar?
- Polska w tym względzie pozytywnie odróżnia się od innych państw. Już w kodeksie karnym z 1932 roku były zapisane prawa ofiar do uzyskania odszkodowania od sprawcy przestępstwa, a w Kodeksie Postępowania Karnego z 1928 przewidziano powoda cywilnego i oskarżyciela posiłkowego. Czyli już kodyfikacja międzywojenna wprowadzała różne możliwości dla pokrzywdzonego, żeby mógł uzyskać odszkodowanie i być stroną postępowania karnego. To nas wyróżniało przez dziesiątki lat w państwach obozu socjalistycznego. Te uprawnienia zostały jeszcze poszerzone w kodyfikacji karnej z 1969 r.
- Ale praktyka, zwłaszcza od lat 90., w traktowaniu ofiary i sprawcy pokazuje, że mimo to, ciągle większe prawa ma sprawca niż ofiara... Czy to sprawa stosowania prawa, czy wyznawanych zasad moralnych i etycznych?
- Regulacje prawne nie są złe, są porównywalne z innymi krajami. Problemem jest coś innego. Od czasu, kiedy główną ideą postępowania karnego stała się szybkość w rozstrzyganiu spraw, to tracą na tym prawa ofiar. Bo jeśli szybko, to znaczy jak najmniej wykorzystywać te prawa, ograniczać je.
Po drugie, żeby zmienić tego rodzaju postawy, czyli piętnowanie ofiar, to trzeba zmienić mentalność. Ale żeby zmienić mentalność, to nie wystarczy studentów uczyć przepisów, oni muszą znać całą ich otoczkę. Kształcenie przyszłych prawników – zwłaszcza prawa karnego, które najmocniej ingeruje w życie człowieka – bez uwzględnienia wiedzy kryminologicznej, już nie mówiąc o wiktymologicznej - a tak teraz jest – powoduje, że prawnicy nie rozumieją o co chodzi w procesie.
- A co z empatią, którą ponoć każdy człowiek ma?
- To jeszcze coś innego. Obecnie w Polsce na jednego sędziego, prokuratora, policjanta, przypada mnóstwo spraw. Oni zajmują się nimi na zasadzie byle szybciej, byle tylko procedura była zachowana. Np. od 1998 r. w Polsce są możliwe mediacje, ale okazuje się, że z tego narzędzia nie korzystamy, bo nie jest ważne, że ludzie mogą na tym zyskać, ale to, że postępowanie się wydłuży. Na Zachodzie jest taka bardzo modna koncepcja, że wymiar sprawiedliwości jest usługą dla ludności. Jeśli wykonuję władzę sądowniczą, to jednocześnie wykonuję pewną usługę, żeby społeczność nie była skonfliktowana, żeby łagodzić napięcia i spory.
- U nas sąd to coś wzniosłego – raczej: Bóg – honor - ojczyzna...
- Właśnie o to chodzi, że u nas jest wielki sędzia i maleńki pokrzywdzony oraz świadkowie, którzy muszą się absolutnie podporządkować władzy sędziego. A ten potrafi ją pokazać dosadnie, każąc np. kobiecie w zaawansowanej ciąży stać podczas składania długich zeznań.
- Mówiąc o prawach ofiar, wspomniała pani o sieci pomocy ofiarom przestępstw. Takich placówek jest mnóstwo, tyle że nie udzielają one pomocy ofiarom...
- To prawda. Dam tu przykład Centrum Praw Kobiet - niezwykle prężnej organizacji, która rzeczywiście udziela pomocy kobietom. I takich organizacji jest wiele. Ale Centrum Praw Kobiet powstało oddolnie, wyrosło z potrzeb ludzi. Obecnie Ministerstwo Sprawiedliwości organizuje sieć ośrodków pomocy ofiarom przestępstw. Jest ich 16, po jednym w każdym województwie, niektóre mają filie. Ale tę sieć tworzą takie placówki jak Caritas, centra rozwiązywania problemów alkoholowych, problemów rodzinnych, przystosowania do życia. Już z nazw widać, że ci ludzie są przygotowani do zajmowania się zupełnie czymś innym. Jeżeli ta sieć ma tak wyglądać, to oczywiście nie o to nam chodzi.
Podobne działania są w sprawie kompensaty ofiarom przestępstw. Zgodnie z Deklaracją Narodów Zjednoczonych z 1985 r., powstała u nas Fundacja Pomocy Ofiarom Przestępstw. Pełni ona rolę quasi-funduszu kompensacyjnego, na który nie znaleziono pieniędzy w budżecie państwa. Na początku była wspierana organizacyjnie przez Ministerstwo Sprawiedliwości, ale w 1990 r., fundacja poszła na własny garnuszek i dalej działa jako quasi-fundusz kompensacyjny – w miarę szybko wypłaca odszkodowania ofiarom różnych przestępstw, nie tylko przeciwko życiu i zdrowiu.
Z drugiej strony, w myśl ustawy z 2005 r., utworzono system kompensacyjny, implementując dyrektywę unijną z kilkuletnim opóźnieniem. Jednak ustawa nie jest zgodna z wymogami dyrektywy, a w praktyce działa fatalnie.
- Na czym to polega?
- Przewidziano w niej, że sprawy kompensacyjne rozpoznaje się w nieprocesowym postępowaniu cywilnym, czyli niespornym. Oznacza to, że ofiara przedstawia dokumenty, składa oświadczenia, otrzymuje pokrycie pewnych wydatków, jak koszty pogrzebu, leczenia, rehabilitacji, wyrównanie utraconych zarobków, itp. W sumie - nie więcej jak 12 tys. zł. Ale jeśli w procesie karnym sprawca został uniewinniony, to tę rekompensatę ofiara musi zwrócić. Wyrok uniewinniający nie oznacza jednak, że nie było przestępstwa, tylko że np. sprawcą była inna osoba. Sędziowie, mimo że ustawa przewiduje, iż uczestnikiem postępowania jest tylko pokrzywdzony i prokurator, (którego rola jest tu zagadkowa), uważają, że jak w każdej sprawie cywilnej i tutaj można sprawców poprosić na rozprawę i spytać, czy będą uprzejmi zapłacić odszkodowanie ofierze.
W Polsce informowaniem ofiar przestępstw o przysługujących im prawach kompensacyjnych zajmuje się prokurator okręgowy. Rzecz w tym, że ofiara zgłasza się na policję, ale nie do prokuratora okręgowego, który jest dla niej postacią mityczną. Zatem w praktyce tej informacji ofiara w ogóle nie otrzymuje. Co prawda, na druku pouczenia dla pokrzywdzonego o uprawnieniach zapisano, iż może się on ubiegać o kompensatę na podstawie określonej ustawy, ale czy każdy wie, co to oznacza, gdzie tego szukać? Trzeba mieć dużą wiedzę, żeby rozumieć żargon prawniczy.
- Bo u nas wszystko jest nastawione na to, żeby obywatelowi maksymalnie utrudnić życie. Dlatego zapytałam o empatię – czego u Polaków nie widać, nie widać jej też w wymiarze sprawiedliwości.
- Bo jej nie ma. W wymiarze sprawiedliwości przepisy nie mogą być tylko ścisłymi regułami – je trzeba przekładać na konkretną sytuację i konkretnego człowieka, nie mogą być zawieszone w próżni. Ale tego się nie robi, bo wymiar sprawiedliwości jest rozliczany ze statystyki. Umarzanie spraw jest źle widziane u przełożonych, podobnie jak dłuższy, wnikliwy proces. Najlepiej jest wydawać szybkie wyroki, bez zagłębiania się w meritum spraw.
Trzeba też pamiętać, że każdy sędzia nie pracuje dla idei, tylko liczy na awans, zatem zależy mu na dobrej ocenie jego pracy przez przełożonego. A ten ocenia pracę po liczbie zakończonych spraw. I dlatego dla empatii nie ma tu miejsca. Można to zmienić tylko poprzez odciążenie wymiaru sprawiedliwości od błahych spraw.
- Czy to jest skutkiem bezrobocia, obawy, że można stracić pracę?
- Może być, ale powiedziałabym, że raczej takiego ogólnego odczłowieczenia. Ludzie są zainteresowani tylko tym, co im osobiście przynosi korzyści. Nie dostrzegają tego, co jest obok nich (albo nie chcą). Tej postawy nauczyliśmy się i uczymy nadal – ona będzie trwać przez pokolenia. Przykłady zresztą dają nam same władze.
- Jak można zmienić podejście do praw ofiary – czy poprzez tworzenie dobrego prawa, programu studiów prawniczych, zmianę organizacji pracy sądów, wyższą kulturę prawną, bezpłatne porady prawne i sieci wsparcia?
- Wszystko razem. Jeśli chodzi o prawa sprawców i prawa ofiar, musi istnieć pełna świadomość tego, że robi się coś dla człowieka, a nie dla samego robienia. Nawet, jeśli skazuje się kogoś, to uczy tym innych, przestrzega przed niewłaściwym postępowaniem, ale i pokazuje skazanemu, że coś zrobił źle i musi za ten czyn odpokutować. Z drugiej strony, prokurator, sędzia musi być świadomy tego, że ofiara przestępstwa wymaga szczególnej uwagi, nie można nią pomiatać.
- A jak utworzyć skuteczną sieć pomocy dla ludzi pokrzywdzonych?
- Są państwa w Europie, gdzie takie sieci działają – wszystkie one powstawały oddolnie, wskutek potrzeb ludzi pokrzywdzonych. I u nas też wiele organizacji tak powstawało, tyle, że mają ograniczone możliwości działania, gdyż ich nikt nie wspiera.
Nie rozwiązuje sprawy jeden fundusz pomocy pokrzywdzonym oraz pomocy penitencjarnej – uregulowany przepisami prawa karnego wykonawczego, jaki obecnie powołało Ministerstwo Sprawiedliwości (choć pomoc dla ofiar przestępstw nie leży w gestii prawa karnego, a na pewno nie wykonawczego). Dotowane z niego są bowiem wyłącznie – wbrew jego nazwie - organizacje wspierania ofiar (wyłaniane w konkursie).
Czyli działanie organizacji jest zależne od urzędnika, który akurat tym się zajmuje. Wiem, że nie ma tam specjalistów w tym zakresie, zatem decyzje podejmują ludzie niekompetentni.
Jeśli organizacje te mają być dotowane, to po to, żeby powoływały nowe, utrwalały te, które działają, upowszechniały dobre praktyki, ale nie po to, żeby je podporządkowywać urzędom. Organizacje bowiem udzielają wsparcia psychologicznego, doradzają, mogą towarzyszyć ofierze.
- Czy prawnicy rozumieją potrzeby ofiar? Każdy nią przecież może być …
- Niesienie pomocy to nie jest tylko sprawa prawników – to także zadanie dla psychologów, psychiatrów, pomocy społecznej, służb medycznych. Tu musi być współpraca – tutaj muszą współpracować ze sobą różne resorty: zdrowia, spraw wewnętrznych, pracy i polityki społecznej, sprawiedliwości.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5649
- Autor: al
- Odsłon: 5363
W Instytucie Spraw Publicznych w Warszawie 3 marca 2011 odbyło się seminarium pt. Między państwem świeckim a wyznaniowym, czyli teoria i praktyka życia publicznego w Polsce.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5189
Z dr. Dariuszem Jagiełłą z Katedry Prawa Karnego SWPS Uniwersytetu Humanistycznospołecznego, a także radcą prawnym rozmawia Anna Leszkowska.
- Ignacy Krasicki w bajce „Pieniacze” pisał:
Po dwudziestu dekretach, trzynastu remisach,
czterdziestu kondemnatach, sześciu kompromisach,
zwyciężył Marek Piotra: a że się zbogacił,
ostatnie trzysta złotych za dekret zapłacił.
Umarł Piotr, umarł Marek, powróciwszy z grodu,
ten, co przegrał, z rozpaczy; ten, co wygrał, z głodu.
Na ile ta bajka jest aktualna dzisiaj?
- To trudne pytanie, bo gdybym miał oceniać według mojej praktyki sądowej, to zjawisko pieniactwa jest coraz częstsze. I to nie tylko w sprawach cywilnych, ale i karnych, i administracyjnych. Jest to ogromny problem, m.in. dlatego, że nie ma ustawowej definicji, zatem nie wiadomo kim jest pieniacz.
- Mówi się o trzech typach osobowości, które uzasadniają takie określenie, ale mają one wymiar medyczny.
- I tak się utarło w praktyce wymiaru sprawiedliwości, niemniej ostatnio w niektórych orzeczeniach Sądu Najwyższego pojawia się w uzasadnieniu słowo pieniactwo, chociaż nigdzie nie zostało ono zdefiniowane.
- Mimo, że pieniactwo wymienione jest już w prawie rzymskim.
- To prawda, ale gdybyśmy prześledzili polską praktykę publikacyjną, to pierwszy artykuł, w którym wymieniono pieniactwo dostrzegłem w 1928 roku w „Nowinach Psychiatrycznych”, a następny dopiero w 1963 r. w broszurce F. Kaczanowskiego i D. Wójcik pt. „Pieniacze”. I dotąd to pojęcie nie zostało zdefiniowane, nie ma tu określonych kryteriów, kto pieniaczem jest, a kto nie.
Problem jest taki, że dla części prawników pieniactwo to sprawa z zakresu psychologii czy psychiatrii, ale dla innych pieniactwo to nie jest sprawa zaburzeń chorobowych, ale chęci bezwzględnego dochodzenia swoich roszczeń, racji. Zatem musielibyśmy rozważać sytuację, czy pieniaczem jest osoba, która zamierza od samego początku dochodzić swoich racji i widać u niej pewne elementy zaburzeń psychicznych, czy osoba nie ma zaburzeń i zaczyna dochodzić swoich racji.
Spotkałem się np. z przypadkiem, kiedy odbywający karę więzienia wysyłał po 30-40 pism sądowych dziennie. W ciągu jednego z weekendów wysłał ich 130. To były pisma typu: kopiuj-wklej. Otrzymywał na nie ok. 300 odpowiedzi tygodniowo, a rekordem jest otrzymanie jednego dnia 420 odpowiedzi, bo urzędy muszą na pisma odpowiadać w ciągu 30 dni (obowiązuje procedura postępowania administracyjnego). W dodatku, pisząc pismo do ministra sprawiedliwości zaznaczył, aby ten przysłał mu koperty i znaczki, bo nie ma już na nie pieniędzy.
Albo taki przykład: przyszła kobieta do prokuratora zgłaszając domniemanie popełnienia przestępstwa przez księdza, który ponoć chciał ją otruć opłatkiem komunijnym. Podejrzewając, iż opłatek jest radioaktywny (nad tabernakulum, na dachu kościoła zamontowany był maszt radiowy i telefonii komórkowej), zażądała zbadania go przez księdza z innej parafii. Ten jednak odmówił, co umocniło ją w przekonaniu, że opłatek musi być trujący.
Są przykłady pieniaczy, którzy swoich racji zaczynają dochodzić jednak w sposób poprawny i prawidłowy, nie wzbudzając podejrzeń o pieniactwo. Np. kobieta skarży się na sąsiada, który zakłóca jej ciszę, spokój i porządek. Tyle, że kiedy policja, prokuratura, sąd wydaje orzeczenia nie po jej myśli, wówczas ujawniają się cechy pieniactwa. Pamiętam kobietę piszącą skargi na wszystkie osoby, które stanęły na jej drodze. Wypisywała te nazwiska na kartce z zeszytu w kratkę (zawsze to była tylko jedna kartka) po obu stronach, więc nie starczało jej już miejsca na wyrażenie swoich żądań. Pisma zaczynały się od zwrotu: zgłaszam skargę, skarżę się na…(tu lista nazwisk), ale nie wiadomo było o co. To był ewidentny przykład pieniactwa z powodu zaburzeń psychicznych.
Ostatnio spotkałem się ze sprawą dotyczącą optymalizacji opłaty z tytułu użytkowania wieczystego. Urząd poniósł skarżącemu opłatę o 30 zł rocznie, czyli miesięcznie niecałe 3 zł. Sprawa w sądzie toczy się już dwa lata, dlatego że osoba ta wysyła mnóstwo pism, przy czym jednemu pismu towarzyszy kilka innych, typu: wniosek o wyłączenie sędziego, wniosek o skierowanie do prokuratury, bo ponoć biegły wydał fałszywą opinię, itp. To jest typowe pieniactwo, trudno to uznać za dochodzenie swoich roszczeń.
Pieniactwo jest więc dużym problemem – zarówno jeśli jego podłożem jest choroba psychiczna, jak i cechy charakteru. Między tymi rodzajami pieniactwa nie możemy co prawda postawić znaku równości, ale problem jest taki, że z osobami, które mają pewne zaburzenia inaczej się postępuje np. w postępowaniu karnym.
- Tu potrzebne jest chyba rozróżnienie postaci pieniactwa na związane z chorobą (obłęd, psychoza, urojenia), ew. charakteropatią, a zwykłą roszczeniowością, czy warcholstwem. Kto to może zrobić?
- Tylko i wyłącznie biegły sądowy, ale wówczas wymiar sprawiedliwości musiałby wytoczyć takiej osobie jakieś postępowanie.
- Czyli sąd z urzędu winien wystąpić o zbadanie takiej osoby?
- Wszystko zależy od jej statusu – czy jest świadkiem, czy oskarżonym. Jeżeli jest świadkiem, to nikt się nie będzie w to bawił, bo nie jest on podmiotem postępowania. Chyba że składa ewidentne fałszywe oświadczenie. Jednak jeśli jest oskarżonym, to sąd ma obowiązek zasięgnąć opinii o stanie zdrowia psychicznego. Powołuje się wówczas dwóch biegłych lekarzy psychiatrów, którzy wydają kompleksową opinię, czy osoba taka ma zaburzenia psychiczne, czy nie ma. Jest to ważne z tego powodu, że w art. 31 kodeksu karnego zapisano, iż nie popełnia przestępstwa osoba, która z uwagi na chorobę psychiczną, lub upośledzenie umysłowe, czy inne zakłócenie czynności psychicznych nie była w czasie popełnianego czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem. Stosuje się wówczas zupełnie inną procedurę – na podstawie art. 324 kodeksu postępowania karnego formułuje się wniosek o warunkowe umorzenie postępowania, a człowieka kieruje do zakładu leczenia psychiatrycznego, odwykowego lub innego.
- Czyli pozostałe przypadki stanowią uciążliwość dla wymiaru sprawiedliwości?
- Niestety, wymiar sprawiedliwości nie ma sposobu uchylić się przed wnioskiem skarżącego się. W postępowaniu sąd musi takie pismo przeczytać, w jakiś sposób rozpoznać – bo może trzeba sprawę rozpoznać, a może zignorować, ale po zapoznaniu się z treścią jeśli w sposób oczywisty nie zmierza ona do ujawniania informacji o przestępstwie.
Zdarzają się przecież przypadki, że pieniacz składa anonimowe zawiadomienie o przestępstwie. Co z takim anonimem zrobić? Rozpoznać, czy nie? Jeżeli zawiadomienie np. dotyczy podejrzenia popełnienia zabójstwa, to ewidentnie należy rozpoznać, bo jest to przestępstwo ścigane i najpoważniej karane w polskim kodeksie. Ale jeżeli anonim będzie dotyczyć bójki sąsiadów, to po pierwsze potrzebny jest wniosek pokrzywdzonego, żeby ścigać sprawcę pobicia, więc anonimu nie można rozpatrywać.
Pieniactwo stało się plagą polskiego wymiaru sprawiedliwości.
- Z tego powodu adwokaci pewnie muszą się coraz wyżej ubezpieczać od odpowiedzialności cywilnej, co przekłada się na ceny ich usług?
- Między innymi. Adwokaci i radcowie prawni w związku z wykonywaniem swojej działalności mają obowiązek ubezpieczenia OC – jego wysokość kształtuje się od kilkuset tysięcy do ok. miliona złotych. To nas zabezpiecza np. przed ewentualnymi skutkami oskarżeń niezadowolonych klientów (m.in. pieniaczy). Bo gdyby sąd dyscyplinarny w izbie adwokackiej uznał przewinienie adwokata, a następnie potwierdzone to zostało na etapie postępowania cywilnego w postępowaniu o odszkodowanie wówczas może on skorzystać z ubezpieczenia OC.
Ale jest jeszcze jedna sprawa: większość pieniaczy nie ma pieniędzy na prowadzenie procesu i składają wnioski o ustanowienie adwokata z urzędu. I choć wszystko wskazuje, że ich sprawy nie ma sensu rozpoznawać, bo z góry wiadomo, jakie będzie rozstrzygniecie, to jednak adwokat przydzielony z urzędu musi to zrobić.
Problem zaczyna się po wydaniu wyroku, z którego pieniacz nie jest zadowolony. Twierdzi, że był źle reprezentowany przez obrońcę i żąda apelacji, choć nie ma podstawy do jej wniesienia. Wówczas występuje ze skargą na adwokata do izby adwokackiej, a sąd dyscyplinarny musi chociażby wszcząć postępowanie wyjaśniające wobec obrońcy pieniacza. Ono może się skończyć umorzeniem sprawy, ale jest to pewna forma uciążliwości, bo w przypadku kilku takich postępowań, nawet umorzonych, adwokat może mieć kłopoty.
Znam przypadek pieniacza, który wystąpił na drogę sądową (bo w postępowaniu cywilnym może to zrobić samodzielnie) za wadliwą reprezentację przez pełnomocnika i zażądał 70 tys. złotych. Postępowanie toczyło się bardzo długo i było też postępowanie dyscyplinarne w izbie adwokackiej, choć od razu było wiadomo, że nie było w tym procesie żadnych uchybień.
- A jakie skutki działalności pieniaczy ponoszą sędziowie, sądy?
- Po pierwsze, sędzia musi podjąć czynności sprawdzające, potem wyznaczyć co najmniej jeden termin rozprawy, choć zwykle są trzy. Przy pieniaczach jest ich znacznie więcej, bo oni składają dodatkowe wnioski, nie stawiają się na sprawy, niekiedy do tego dochodzi dokumentacja medyczna. itd. I sędziowie też podlegają postępowaniu dyscyplinarnemu za przewlekłość sprawy, zwłaszcza jeśli pieniacz wyklucza sędziego ze sprawy, co trwa na ogół rok – dwa lata. Takie sprawy - ciągnące się latami, przedawnione - mogą być problemem przy awansie sędziego.
- Czy problem pieniaczy dostrzega się w wymiarze sprawiedliwości i próbuje jakoś temu zaradzić?
- Nie znam żadnych prac, wytycznych ani zarządzeń na temat, w jaki sposób z takimi ludźmi postępować. Trudno zresztą o jakieś wytyczne, skoro brakuje definicji pieniacza. Ale jeżeli np. podczas przesłuchania w prokuraturze na etapie postępowania przygotowawczego prokurator zorientuje się, że taki człowiek jest w jakimś stopniu zaburzony, bądź jest z nim trudny kontakt, to wówczas sąd może go od razu skierować na obserwację psychiatryczną. Ale z obserwacji psychiatrycznej może nie wynikać, że skarżący cierpi na jakieś poważniejsze zaburzenia, kwalifikujące się do zastosowania art. 31 kk.
- To może być zwykła charakteropatia, której granice są bardzo szerokie. Ale jak rozróżnić pieniacza od człowieka słusznie dochodzącego swoich praw? Jeśli patrzy się na polskie sądownictwo, to nie brakuje argumentów, żeby kwestionować ferowane wyroki, z których widać, że ludzie autentycznie pokrzywdzeni traktowani są jak pieniacze i lekceważeni.
- To prawda, bo trzeba pamiętać, że osoba, która dochodzi swoich racji wszystkimi możliwymi sposobami nie jest pieniaczem. Pieniaczem jest ten, który widzi, że sprawa została prawomocnie rozstrzygnięta przez sąd pierwszej i drugiej instancji, kasacja została odrzucona, sąd cywilny również ją odrzucił, sąd w Strasburgu nie dopatrzył się nieprawidłowości w wydanym orzeczeniu, tymczasem pieniacz ciągnie sprawę dalej.
Jedynym sposobem na pieniacza - i to tylko w sprawach karnych - jest art. 239 kk. Mówi on o konsekwencjach, jakie grożą temu, kto zawiadamia o przestępstwach niepopełnionych. Innych możliwości dyscyplinowania pieniacza w polskim prawie nie ma – chyba, że sprawa dotyczy wynikłych innych form przestępstw przy okazji jego działania takich jak zniesławienie czy zniewagi funkcjonariusza publicznego.
- Spory sądowe z udziałem pieniaczy w naszej literaturze pięknej, ale i filmie są opisywane od wieków. Te chyba najsłynniejsze: o zamek Horeszków, czy o lalkę baronowej Krzeszowskiej, poprzez historię rodziny Rzędziana z „Potopu” i współcześnie o miedzę w „Samych Swoich”, ze słynną kwestią: sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”, pokazują, że pieniactwo jest często spotykaną cechą Polaków. W Niemczech takich spraw jest mało. Podobno jesteśmy pod tym względem wyjątkowi?
- Nie analizowałem tego, ale na chłodno uznałbym, że jednak w innych krajach może być jeszcze więcej pieniactwa. Zwłaszcza w krajach kultury anglosaskiej - Wielkiej Brytanii, USA, czy Australii, bo tam jest wyższy poziom świadomości prawnej i ludzie idą do sądu ze sprawami błahymi, np. skargą, że sąsiad napluł na wycieraczkę.
W USA takie sprawy są na porządku dziennym. Przytoczę tutaj sprawę, jaką wytoczyła McDonaldowi kobieta o ość w fishmacu, która utkwiła jej w gardle. Domagała się odszkodowania w wysokości kilku milionów dolarów, ale bezskutecznie, gdyż McDonald udowodnił, iż w fishmacu nie ma ryby. Był to ponoć wyrób „rybopochodny” (niemniej, na jakiś czas firma wycofała ze sprzedaży produkty rybne).
A co do Polski – gdyby analizować pieniactwo nie tylko poprzez sprawy sądowe, ale np. kolejki do lekarzy, czy na poczcie, gdzie ludzie przychodzą tam całymi rodzinami tylko po to, żeby pogadać, to może cecha pieniactwa byłaby bardziej widoczna.
- Czy hejt w sieci można uznać za przejaw pieniactwa?
- Zależy, jaki jest jego cel. Bo jeżeli jest to odwiedzanie stron i wyrażanie swoich emocji typu: lubię to, nie lubię – to jest to forma zainteresowania. Ale już w sytuacji, gdy wyraża się swoje opinie niczym nie poparte, to jakiś element pieniactwa można byłoby tu stwierdzić. Ale ważny jest cały tok wypowiedzi. Bo np. przez dłuższy czas nękanie kogoś w sieci w sposób uporczywy, skutkujący jego depresją, czy frustracją, można uznać za pieniactwo.
Poza tym tutaj można mówić też o przestępstwach komputerowych. Jeżeli np. ktoś by się dodatkowo włamał na konto ofiary, to mówilibyśmy o hackingu, jeśli używano by wulgaryzmów, można to uznać za zniesławienie, zniewagę, może też dochodzić do stalkingu, czyli uporczywego nękania. Zresztą trzeba powiedzieć, że część pieniaczy to ewidentni stalkerzy. W jednej ze spraw o stalking, porzucony narzeczony wysyłał dziewczynie 100 maili dziennie, a nocą podjeżdżał pod jej dom autem i świecił długimi światłami w jej okna przez godzinę. To jest nękanie, ale można powiedzieć, że i element pieniactwa, znęcania się, którego skutkiem może być rozstrój nerwowy, a nawet próba samobójcza.
- Co w takim razie można zrobić z pieniactwem?
- Wydaje mi się, że należałoby pomyśleć o jakimś przepisie, albo fragmencie przepisu do kodeksu karnego np. odnośnie stalkingu, typu: kto uporczywie nęka mając tego świadomość, albo dochodzi swych roszczeń mając świadomość związaną z brakiem takiej procedury postępowania itd. Wydaje mi się, że można byłoby wprowadzić taki zapis podczas nowelizacji kodeksu karnego. Ale prawdę mówiąc, chyba na walkę z pieniactwem nie mamy żadnego pomysłu. Na temat pieniactwa nie ma nawet prowadzonych badań naukowych, zwłaszcza, że trudno jest wytypować pieniacza, skoro każdy z nich uważa, iż tylko dochodzi swoich praw.
Dziękuję za rozmowę.
Pieniactwo to skierowane przeciwko instytucjom publicznym działania i zachowania człowieka, który ma poczucie niesprawiedliwego traktowania. Subiektywne odczucia sprawiają, że taka osoba (zwana też kwerulantem sądowym) jest zdeterminowana do udowadniania swoich racji, w które głęboko wierzy. Pieniacz przyjmuje postawę roszczeniową, dążąc do wymuszenia na swoim „przeciwniku” ustępstwa. W zależności od rodzaju pieniactwa, możemy mówić albo o ciężkiej psychozie wynikającej z urojeń, albo o zwykłym warcholstwie, mającym źródło w specyfice ludzkiej osobowości.
http://www.poradnikzdrowie.pl/psychologia/choroby-psychiczne/obled-pieniaczy-pieniactwo-przyczyny-objawy-leczenie_44421.html