Z Polski do Ithaki - naukowo
- Autor: Joanna Stojak
- Odsłon: 2178
O Stanach Zjednoczonych Ameryki sami jej mieszkańcy mówią: „największe, najlepsze”. I to rzeczywiście widać gołym okiem – olbrzymie samochody, budynki, hamburgery, supermarkety… Nie każdy Amerykę polubi, ale nie da się obok jej inności przejść obojętnie. Na pół roku stałam się jej bacznym obserwatorem, mogąc poznać ten niesamowity twór z bliska. Wiele można by o Ameryce napisać, ja przedstawię tylko moje najciekawsze obserwacje.
Amerykanie są ludźmi niezwykle życzliwymi, bardzo otwartymi na niezobowiązującą pogawędkę, niechętnie jednak rozprawiają o polityce. Podczas mojej wizyty mieszkałam w Ithace, w stanie Nowy Jork, gdzie przez 6 miesięcy pracowałam na Uniwersytecie Cornella (Cornell University), jedenastej uczelni na świecie, należącej do słynnej Ligi Bluszczowej (ang. Ivy League).
Ithaca wydaje się być wspaniałym miejscem do studiowania. Jest to typowe małe amerykańskie miasteczko, jakie można zobaczyć w filmach, ale jego lokalizacja w regionie Finger Lakes sprawia, że można tu dodatkowo zwiedzić ponad 100 winnic oraz ponad 50 wodospadów. Ithaca położona jest na 42 równoleżniku półkuli północnej i latem czas umilały mi cykady.
Kampus uniwersytecki wyposażony jest również w niewielkie obserwatorium astronomiczne, otwarte dla wszystkich, ale tylko w piątki. Żartowaliśmy, że pracownicy zamawiają pochmurną aurę, bo pół roku powtarzał się scenariusz, gdzie przez cały tydzień było bezchmurne niebo, po czym w piątek na jeden dzień pogoda się psuła. Ostatni piątek mojego pobytu okazał się tym szczęśliwym i w końcu udało mi się zobaczyć na własne oczy Saturna z jego pierścieniami i księżycami oraz bliższego Ziemi Marsa.
Sposób studiowania w Ameryce różni się zdecydowanie od tego, do którego byłam przyzwyczajona. Uniwersytet jest swojego rodzaju firmą, która oferuje mnóstwo rozrywek, ale i zarabia na wszystkim: od opłat za studia, po gadżety z uczelnianym logo, które można kupić w specjalnych sklepach firmowych. Studenci lubią afiszować swoją przynależność do braci uniwersyteckiej, dlatego na każdym kroku widzi się ludzi ubranych od stóp do głów w ubrania z logo uniwersytetu.
Opłaty za studia są jednak tak wysokie, że dla mnie aż abstrakcyjne. Cornell należy do uczelni najdroższych - w zależności od kierunku jest to ponad 40 tysięcy dolarów rocznie. Studenci mają za to jednak zapewnione darmowe koncerty, spotkania z wykładowcami z całego świata, darmową komunikację miejską, bo niewielu z nich wspina się na wzgórze uniwersyteckie na własnych nogach.
Uczelnie amerykańskie podlegają wyłącznie władzom stanowym, dlatego większość programów stypendialnych nie obejmuje studentów zagranicznych i studiują tam głównie Amerykanie. W centrum zainteresowania jest student, a nie kadra naukowa, zatem studenci mają duży wpływ na sposób nauczania i prowadzenia zajęć. Nie przyswajają materiału na pamięć, uczelnia ma nauczyć ich kreatywnego myślenia i radzenia sobie z problemami z zastosowaniem posiadanych danych, przedmiotów, środków.
Egzaminy nie są zatem najważniejszym celem, uczelnia ma przede wszystkim przygotować studenta do praktycznego zastosowania zdobytej wiedzy w przyszłej pracy. Student ma sobie po studiach poradzić w dorosłym życiu. Znajomość poszczególnych definicji jest w tym wypadku drugorzędna. Ważniejsze jest, by studenci na przykład publikowali w prestiżowych czasopismach, dlatego ostatecznie tak wiele Nagród Nobla przyznaje się naukowcom z uniwersytetów amerykańskich właśnie.
Dokonanie wspaniałego odkrycia to jedno, ale równie istotne jest jego opatentowanie i uzyskanie wysokiej społecznej, gospodarczej lub medycznej przydatności. Odkrycie musi mieć swoją wartość rynkową.
W USA dobre projekty patentuje się łatwo. Łatwiej jest tam również uzyskać zgodę na indywidualny tok studiów.
Zaskoczyło mnie, że przed wykładami często przygotowany jest poczęstunek – kawa, herbata, czasami piwo, a do jedzenia pączki i ciastka o obezwładniającym zapachu sztucznych barwników i cukru, owoce, chipsy czy pizza, którą Amerykanie uwielbiają. Przed seminarium każdy nakłada sobie porządną porcję jedzenia i tak przygotowany może wysłuchać wykładu.
Najbardziej jednak zapadła mi w pamięć sytuacja, gdy jakiś spóźniony słuchacz wszedł na wykład z ciepłym jeszcze kebabem, usiadł w pierwszym rzędzie, tuż pod nosem wykładowcy i wysłuchał seminarium, szeleszcząc folią aluminiową, skrobiąc plastikowym widelczykiem i pomlaskując z zadowoleniem. Mnie to rozpraszało, a zapach był nie do zniesienia!
Z Ithacy można łatwo dostać się do Nowego Jorku i wodospadu Niagara. Amerykanie głównie poruszają się samochodami, bo paliwo i przejazd autostradami są nieprzyzwoicie tanie, ale jeśli ktoś woli skorzystać z autobusu, również można takie połączenia znaleźć. Nowy Jork jest niepowtarzalny, trudno porównać je z jakimś innym miastem. To, co mnie w nim urzekło, to jednak Muzeum Historii Naturalnej - w muzeum umieszczono bardzo dużo świetnie zachowanych okazów dinozaurów i do tego różnych gatunków. I to wszystko tylko za 1 dolara!
Z kolei wodospady na rzece Niagara warto zobaczyć z bliska. Tylko rejs statkiem do wnętrza wodospadu Podkowa (Horseshoe Falls) pozwala na usłyszenie i poczucie na własnej skórze siły żywiołu – woda spada tutaj z prędkością 20 miliardów litrów na godzinę! Moja wielka amerykańska przygoda dobiegła końca. A może to dopiero początek? W nauce przecież nigdy nic nie wiadomo. Joanna Stojak
Autorka jest związana z Instytutem Biologii Ssaków PAN, a jej sześciomiesięczna wizyta na Uniwersytecie Cornella była sponsorowana przez Narodowe Centrum Nauki w ramach stypendium doktorskiego i grantu Etiuda 3.