banner

Solidarnie tresowani

Autor: Anna Leszkowska 2008-01-17

Polski polityk czyta nie więcej jak przeciętny Polak, a polityk IV RP nie czytał więcej jak 10 kartek druku rocznie - czyli jeden artykuł w gazecie, a najlepiej sprzedające się książki w polskim parlamencie to "Kiszenie ogórków sposobem domowym" oraz "Haft artystyczny".

Z prof. Andrzejem Bałandynowiczem, prawnikiem, filozofem prawa, rozmawia Anna Leszkowska


- Panie profesorze, jaki jest paradygmat solidaryzmu społecznego w polskiej polityce?

-Paradygmat to określenie metafizyczne, polegające na wyznaczaniu pewnego kierunku myślenia i praktycznych rozwiązań. Myślę, że dla polskiego prawa, praktyki i polityki pojęcie paradygmatu jest zupełnie obce z tego powodu, że jak pokazują badania - polski polityk czyta nie więcej jak przeciętny Polak, a polityk IV RP nie czytał więcej jak 10 kartek druku rocznie - czyli jeden artykuł w gazecie, a najlepiej sprzedające się książki w polskim parlamencie to "Kiszenie ogórków sposobem domowym" oraz "Haft artystyczny". Warto więc byłoby wprowadzać pewne rozwiązania nie na poziomie myślenia subiektywnego i odczuć tych, którzy mają władzę, tylko wprowadzać do polityki prawa i rozwiązania wynikające z nauki, ponieważ nauka próbuje dochodzić do prawdy, wiedzy, kompetencji. I kiedy mówi pani o paradygmacie solidaryzmu społecznego to zakłada rzecz, której w ogóle nie ma, czyli że my jesteśmy na poziomie społeczeństwa zorganizowanego, kierowanego poprzez pewne teorie naukowe, z których politycy czerpią wiedzę. A to jest grubym nieporozumieniem, gdyż solidaryzm to jest suma trzech podstawowych wartości: uczciwości, pomocowości i użyteczności. Brak solidaryzmu społecznego powoduje patologię władzy i sprzyja procesom dezintegracji narodu: rozłamom, antagonizmom. Natomiast procesy solidaryzmu społecznego tworzą harmonię, spójność, aktywizują ludzi do współpracy.

- Czyli Norwid dla Polaków ciągle żywy...

- Tak, chociaż sobie tego nie uświadamiamy, bo społeczeństwo bardzo łatwo poddaje się tzw. psychomanipulacji ze strony tworzących władze państwa. Z teorii prof. Kazimierza Dąbrowskiego dezintegracji pozytywnej, znanej i wykorzystywanej w całym świecie (poza Polską) wynika, że ludzie władzy to psychopaci, natomiast społeczeństwo to psychonerwicowcy. Elementem psychopatii jest wysoki stopień inteligencji przy zupełnym braku empatii. Psychonerwicowców charakteryzuje niski stopień inteligencji i wysoki empatii. Czyli kwestia porozumienia się władzy ze społeczeństwem jest bardzo znikoma, a nawet zerowa. W związku z tym, budowanie elementów łączności polegających na naturalnych procesach pozbawione jest jakiegokolwiek sensu. Solidaryzm społeczny polegać powinien zatem na oddawaniu kompetencji władczych na rzecz tych, którzy lepiej te zadania wykonują. 

- Zatem należałoby stworzyć płaszczyznę kompromisu między psychopatami a empatycznymi? Jakoś trudno to sobie wyobrazić, żeby psychopaci dobrowolnie rezygnowali ze swojej władzy.

- Cechą władzy jest działanie polegające na rozkazywaniu, gdyż elementem władzy jest podporządkowanie. Tyle, że w tych zakazach, rozkazach, nakazach proszę zwrócić uwagę na to, jak psychopatyczne jest prawo i jacy psychopatyczni są przywódcy większości państw. Tam decydują treści rozkazywania, ale władza określa np. pewne normy powinnościowe. Czyli pozwala sobie na pewien wybór rodzaju zachowania, który uzależnia od wolnej woli i pewnej samoświadomości społecznej. W społeczeństwach np. skandynawskich jest ogromny ruch społeczny, polegający na przejmowaniu pewnych kompetencji władzy. Jest to ruch konsumencki, spółdzielczy, twórczy, kulturowy. Bo wtedy dopiero mamy do czynienia z koncepcją paradygmatu solidaryzmu społecznego, kiedy empatia i spolegliwe działanie są przenoszone na władzę. Kiedy psychonerwicowcy nie upominają się o uczciwość, pomocowość i użyteczność. Władza pozbawiona empatii i rozkazująca tworzy państwo totalitarne, bądź demokrację nazywaną kierowaną, czy centralną.

- Ale jak wychować społeczeństwo w duchu solidarności i współpracy? To są procesy długotrwałe, a mówienie o wpływaniu obywateli na władzę, to w Polsce chyba totalna utopia?

- Nie sądzę, że to utopia. Społeczeństwo jest jednym wielkim zbiorem i albo jego elementy jakoś ze sobą współpracują i są skoordynowane w tej współpracy, albo tylko obok siebie istnieją. Jeżeli tylko istnieją obok siebie to świadczy o psychomanipulowaniu społeczeństwem przez władzę i tych, którzy roszczą sobie pretensje do nazywania się narodem lub instytucjami solidarnymi. I chociaż władza osiąga w ten sposób zamierzone cele, to jednak one w żaden sposób się nie przekładają na poziom aktywności społecznej. Dzisiaj mamy strajki górników, służby zdrowia, nauczycieli, niezadowolenie każdego człowieka - choć każdy się zachłystuje demokracją władzy, premierem Tuskiem, czy znowu bardziej liberalnym podejściem do człowieka. Dlaczego? Bo nie zmienia się istota rzeczy, nie nastąpiła jakakolwiek poprawa sytuacji, co najwyżej zmieniły się dekoracje. Poprawa byłaby możliwa tylko wówczas, kiedy władza - oprócz rozkazywania i przyzwalania - oddałaby część swoich kompetencji społeczeństwu.

- Na rzecz społeczeństwa obywatelskiego...

- Społeczeństwo obywatelskie to nie jest dekretowanie kompetencji, ale dochodzenie do tego, że mnie się coś należy, że ja coś mogę kontrolować, że coś ode mnie zależy. Czyli to ja muszę. Każdy pojedynczy człowiek; kloszard, profesor, muszą sami, we własnej ocenie mieć takie przekonanie. Wyznacznikiem państwa obywatelskiego, a właściwie demokracji jest to, że ludzie zmieniają obraz samego siebie i obraz samoświadomości społecznej ze względu tylko na jedną - ale największą cnotę - wiedzę.
Można łatwo przewidzieć, że nabyta przez współczesnych Polaków wiedza pozwoli każdemu z nich uświadomić sobie, że są ludźmi posiadającymi swoje prawa i jeśli są ograniczani w tych prawach, to mogą i powinni się o nie upominać. Od ponad 30 lat propaguję system probacji w prawie. Probacja to wykonywanie kar przez społeczeństwo - ale nie przez kogoś, kto się na tym nie zna, tylko przez kogoś, kto się zna lepiej niż władza uznająca, że najlepiej wsadzać ludzi do więzienia. Bo ktoś sobie przypisał kompetencje, że jest wyłącznie władny do decydowania: czy to o karaniu, czy o budżecie, czy o podatkach. I tylko dlatego, że jest ministrem, siedzi na Wiejskiej, czy dlatego że został wybrany, czy jest w partii, która wygrała wybory. Tymczasem władzę ma ten, który ma kompetencje. Gdyby władza oddała część swoich dotychczasowych kompetencji - to wówczas możliwe byłyby zmiany wprowadzające w życie paradygmat solidaryzmu społecznego.


- Widzę pracę na co najmniej 100 lat...

- Oczywiście, sama zmiana prawa - pozbawionego dzisiaj treści społecznych, gdzie liczy się wyłącznie jego litera, nie duch - będzie długotrwała. Dzisiaj kształcimy debili prawnych, a najważniejsze jest tzw. prawo formalne. Nie kwestionuję ważności procedur, ale prawo musi mieć warstwę merytoryczną tj. społeczną i aksjologiczną. Tymczasem w obecnie obowiązującym w Polsce prawie brakuje warstwy społecznej, czyli solidaryzmu społecznego. Nie ma w nim żadnego świata uczciwości, pomocowości, użyteczności, ani żadnej aksjologii. I to jest też element psychomanipulacji społecznej. Bo znowu chcemy przejmować i dekretować takie obszary dla prawa, które powinny być spod niego wyjęte, zostawione ludziom.
Otóż społeczeństwo obywatelskie rządzi się nie tylko regułami typu nakaz i zakaz, ale także powinność. Ludzie dzisiaj nie umieją zachować się na poziomie własnego wyboru tylko dlatego, że są uczeni poprzez tresurę. Jakby byli przedmiotem. Nie są więc ludźmi wolnymi, bo elementem wolności jest prawo dokonywania własnego wyboru ze względu na swoją własną wolę, świat duchowy i kompetencje. Dlatego prawo, przejmując i dekretując pewne rozwiązania jemu przynależne, ogranicza ten paradygmat solidaryzmu społecznego, ponieważ chce przejmować coraz większe obszary kontroli społecznej i kontroli nad człowiekiem, w związku z tym czyni kolejne poddaństwo i ograniczenie jednostki. Dobre prawo to zasady, a nie warstwa językowa ograniczeń człowieka. I jeśli ktoś myśli, że poprzez liczbę reguł prawa dobrze kontroluje zjawiska społeczne, to jest akurat odwrotnie.
Nadprodukcja prawa doprowadza do atrofii kontroli społecznej. I to dotyczy wielu dziedzin. W im większym stopniu oddamy te kompetencje i zrezygnujemy z wielu zasad, tym bardziej przybliżymy się do społeczeństwa obywatelskiego. W polskim prawie znany jest zwrot "biegunki galopującej" - każdy ustępujący parlament szczyci się tym, ile wydal aktów prawnych - im więcej aktów prawnych, tym bardziej demokratyczne państwo. Tymczasem człowiek, który powinien się kierować teorią naukową i paradygmatem solidaryzmu społecznego powinien wiedzieć, że im mniej wymogów prawa i więcej reguł społecznych, obyczajowych czy kontroli społecznej - tym państwo bardziej skuteczne.


- Ale skoro nasze społeczeństwo jest tak słabo zorganizowane, ma tak niską świadomość społeczną to dążenie do takiego stanu nie wypłynie od niego...

- To jest sprawa stanowionego prawa, władzy, charakteru państwa albo obywatelskiego, albo tylko zadekretowanego takim. Mamy np. ustawę o organizacjach pożytku publicznego, ale co z tego, że wprowadzamy taką inicjatywę obywatelską, skoro takie organizacje pozbawiamy możliwości działania? Stowarzyszenia i fundacje w Europie tworzą ogromną spiralę grup nacisku i wpływu na władzę, organizując życie społeczne. Tymczasem my dekretujemy prawo odnośnie organizacji pozarządowych, nie tworzymy żadnych przepisów wykonawczych, żadnej koordynacji ani sektora usług dla tych organizacji.

Ja od 3 lat proszę o domy terapeutyczne dla osób z wykluczenia społecznego i takie miasto jak Warszawa nie może oddać ani jednego domu na ten cel. Ale ma domy na hurtownie, banki, dla kościoła. Władza powinna być nie tylko mądra, ale i empatyczna, czyli rozumieć, że nie interes polityczny jest ważny, ale interes społeczeństwa, włączanie go w rozwiązywanie jego problemów. Słyszeliśmy, że premier Tusk będzie pomagał w programie in vitro - a teraz już nie pomaga, że będzie bon edukacyjny - tego już też nie ma, bo zdobył już władzę, nie ma już interesu politycznego. Władza oparta na solidaryzmie społecznym polega na tym, że jeśli ktoś chce wprowadzić bon edukacyjny, powinien oddać te kompetencje samemu społeczeństwu, które będzie wiedziało jaki zrobić z nich użytek.

-Czarno wszystko widać, bo wszystko zaczyna się i kończy na edukacji - nasze pokolenie na pewno nie dożyje społeczeństwa obywatelskiego, a następne nie wiadomo, czy będzie zadowolone z tego, co się uda osiągnąć.

- Najwiekszą przeszkodą będzie zmiana sposobu myślenia. Bo albo godzimy się na zachowawczość i psychomanipulację władzy, albo współpracujemy ze sobą. Ale tu jest potrzebna diagnoza nie polityczna, ale społeczna, którą buduje się z wiedzy, a nie z programu partii. Drugim elementem jest dialog. Otóż my w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Bo władza wie najlepiej, więc po co ma rozmawiać? Każdy mówi sobie. Jeżeli nie rozmawia się z jakimkolwiek adresatem narzucając mu rozwiązania prawem, to jest to zabieg bardzo niebezpieczny, bo uwalnia od profesjonalizmu, etyki, odpowiedzialności i skuteczności.

-Czyli krok do państwa totalitarnego

- Tak jest. I na koniec, w drodze do społeczeństwa obywatelskiego, powinniśmy odrzucić pewne stereotypy, schematy, mity - przyjąć zupełnie inne, alternatywne sposoby myślenia. I jeśli przejdziemy te trzy kroki: diagnozę, dialog, odrzucenie schematów myślenia, powinniśmy wówczas zaprojektować społeczeństwo, politykę i określone prawo. Ten proces jest z natury opóźniany, bo władza musi zrozumieć, a społeczeństwo musi chcieć dokonać takiego oto wyboru; żądać rozwiązań opartych na mądrości. Aby samo siebie nie pozbawiać należnych praw.

Dziękuję za rozmowę.