Własność intelektualna (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 836
O prawnej podmiotowości sztucznej inteligencji, kradzieży własności intelektualnej i prawie, które nie zawsze nadąża za zmianami technologicznymi, z dr. Krzysztofem Czubem z Katedry Prawa Cywilnego Wydziału Prawa i Administracji UG rozmawia dr Beata Czechowska-Derkacz
Nakładem Wydawnictwa Wolters Kluwer Polska ukazała się książka pana autorstwa pod tytułem Prawo własności intelektualnej. Napisał pan we wstępie, że „Wiedza w tym zakresie staje się wymogiem czasów i niemal życiową koniecznością, zwłaszcza w kontekście rozwoju i coraz powszechniejszego stosowania nowych technologii, które wykorzystują i umożliwiają powszechny dostęp do dóbr niematerialnych”. Skąd to przekonanie?
W codziennym życiu niemal na każdym kroku spotykamy się z własnością intelektualną. Używając różnych przedmiotów, takich jak na przykład smartfon, samochód, odzież, kosmetyki, książki, filmy i wiele innych, musimy zdawać sobie sprawę, że mogą one być chronione prawem autorskim, albo prawem własności przemysłowej. Myślę, że mając tę świadomość, jesteśmy jednocześnie w stanie lepiej ocenić zagrożenia i szanse związane z obcowaniem z dobrami niematerialnymi.
W odniesieniu do technologii warto wiedzieć, że w 2021 roku w RPA i Australii zostały wydane przełomowe decyzje, dotyczące podmiotowości sztucznej inteligencji. Szczególnie ciekawy jest przypadek australijski. 30 lipca 2021 tego roku tamtejszy Sąd Federalny, Wydział w Wiktorii, orzekł, że system sztucznej inteligencji może być twórcą wynalazku. Jest to pierwsze rozstrzygnięcie sądowe na świecie, w którym uznano, że robot może być twórcą. Niesie ono ze sobą liczne zagrożenia, ale równocześnie jest nowym otwarciem w sferze prawa.
Unia Europejska od kilku lat również pracuje nad rozwiązaniem, które pozwoli uregulować status bardziej autonomicznych robotów czy sztucznej inteligencji. Mam nadzieję, że w przyszłym tym roku uda się wydać takie rozporządzenie, chociaż nie wiem, czy znajdzie się w nim zapis postulowany w 2016 roku, aby sztuczna inteligencja uzyskała podmiotowość jako tak zwana osoba elektroniczna.
Co jest, a co nie jest własnością intelektualną? Czy jest to trudne rozróżnienie?
Odpowiedź nie jest prosta, wiąże się bowiem z naszymi doświadczeniami. Gdy prowadzę zajęcia z przedmiotów związanych z własnością intelektualną, na pierwszym wykładzie zawsze pytam studentów o ich skojarzenia, kiedy wymieniam słowa: książka, wynalazek i znak towarowy w kontekście własności intelektualnej. Daję im dłuższą chwilę do namysłu. Jest to pewnego rodzaju prowokacja intelektualna, ponieważ moim celem jest, aby każda z osób uczestniczących w wykładzie miała jakąś projekcję tego, co kryje się pod tymi pojęciami. Każdy z nas szuka w takiej sytuacji jakichś desygnatów, zazwyczaj materialnych. Myśląc o książce, widzimy najczęściej tę, którą na przykład wczoraj czytaliśmy, może jakiś wolumin z biblioteki, może e-book, wynalazek kojarzy się nam z różnego rodzaju urządzeniami, a znaki towarowe – z oznaczeniami na produktach czy nadrukami na rzeczach, które nas otaczają. To jest jednak błędna ścieżka, choć bardzo naturalna w myśleniu każdego człowieka.
Własność intelektualna jest wytworem intelektu, który może być upostaciowiony w rzeczach, ale wcale nie musi. Mamy zatem dwa światy: ten niematerialny w postaci własności intelektualnej, czyli w istocie pewnego konceptu, który funkcjonuje w umyśle człowieka, oraz materialny, w którym ten koncept może, ale nie musi, przyjąć postać przedmiotu (rzeczy). Trudność polega też na tym, że najczęściej, żeby własność intelektualna miała wymierną wartość, na przykład finansową, albo abyśmy mogli dzielić się swoimi osiągnięciami z innymi ludźmi, potrzebujemy właśnie materialnych nośników – książki jako tak zwanego druku zwartego, audiobooka, e-booka, innowacyjnej szczepionki czy leku, który da się zastosować w medycynie, czy po prostu nadruku na jakimś towarze, etykiecie czy opakowaniu.
W prawie autorskim jest przepis, który jasno stwierdza, że nabycie autorskich praw majątkowych nie oznacza automatycznie zakupu samego nośnika i vice versa. Na przykład zakup praw autorskich do jakiejś publikacji nie oznacza automatycznie kupienia wszystkich egzemplarzy książki, a kupienie obrazu czy innych przedmiotów, które komunikują utwory chronione prawem autorskim, nie daje użytkownikom tych przedmiotów praw autorskich. Podobnie jest w przypadku praw własności przemysłowej. W praktyce często te dwie sfery praw są jednak połączone. Przykładowo, stając się właścicielem nośników materialnych własności intelektualnej – na przykład oprogramowania komputerowego czy muzyki – nabywamy prawo używania dóbr niematerialnych w postaci licencji.
Dlaczego wiedza na temat ochrony własności intelektualnej jest ważna dla każdego zwykłego „Kowalskiego”?
Każdy z nas może być twórcą, więcej – prawie każdy z nas w tej roli wielokrotnie występuje. Począwszy od pisania wypracowań w szkole, po różnego rodzaju aktywność w dorosłym życiu. Wykonanie zdjęcia zazwyczaj jest - zgodniie z prawem - aktem twórczym i nasze prawa do tego zdjęcia są zabezpieczone w prawie autorskim. Ochrona powstaje niejako automatycznie, w momencie stworzenia utworu, co nie oznacza, że nie musimy zadbać o nośniki, na których ten utwór będzie przechowywany. Pliki źródłowe, w przypadku ewentualnego naruszenia naszych praw autorskich, mogą stanowić dowód w procesie. Jednocześnie wiedza, chociażby w podstawowym zakresie, na temat ochrony własności intelektualnej, ochroni nas przed nieświadomym naruszeniem praw innych osób. Na przykład przed zamieszczeniem zdjęcia na naszym profilu facebookowym bez zgody autora takiej fotografii.
Sporo problemów sprawiają także zmiany technologiczne. Czy w odniesieniu do ochrony własności intelektualnej prawo nadąża za tymi zmianami?
Prawo własności intelektualnej, chyba tylko poza prawem podatkowym, zmienia się najczęściej. Zmiany są po prostu konieczne, ponieważ w tym przypadku mocno się uwidaczniają napięcia na linii uprawnieni – użytkownicy. To zresztą czasem przekłada się na różnego rodzaju ruchy społeczne, takie jak na przykład ACTActa, kiedy miliony ludzi, zwłaszcza młodych, protestują przeciwko ograniczeniom w dostępie do treści stanowiących własność intelektualną, na przykład zamieszczanych w Iinternecie.
W kontekście naszej rozmowy ważne wydaje mi się to, że prawo własności intelektualnej budzi wiele kontrowersji w sferze etyki czy nawet moralności. Dobrym przykładem z naszego pandemicznego czasu są szczepionki. Powinny być chronione prawem wyłącznym w postaci patentu, czy też raczej powinny być dostępne w sposób wolny od tych praw, aby móc je swobodnie produkować? Nie chodzi oczywiście o jakieś wyjątkowe sposoby nacjonalizacji, czyli przejęcie praw do produkcji szczepionek przez państwo, czy przymusowe licencje, ale o swobodny dostęp do technologii w celu ratowania życia ludzkiego.
Generalnie medycyna w odniesieniu do ochrony własności intelektualnej rodzi wiele problemów, bo o ile sposoby leczenia czy diagnozy nie mogą być patentowane, o tyle już określone preparaty czy leki, a także urządzenia medyczne – jak najbardziej. W ten sposób dostęp do nich staje się niejako limitowany. Pamiętam dyskusję, w której uczestniczyłem pod koniec 2017 roku w siedzibie Światowej Organizacji Własności Intelektualnej w Genewie w ramach sesji Stałego Komitetu do spraw Prawa Patentowego. Podnoszone były wtedy problemy z dostępem do leków w licznych krajach rozwijających się. Środkiem zaradczym miała być odpowiednia polityka patentowa. Wówczas nikt nie przewidywał ogólnoświatowej pandemii, która uwypukliła jeszcze bardziej nierówności w dostępnie obywateli państw zamożnych i biednych do produktów farmaceutycznych.
Kiedyś zapytałam jednego ze znanych matematyków, dlaczego nie opatentował swojej technologii, która dawała szanse na skuteczniejsze diagnozowanie choroby nowotworowej. Jednoznacznie stwierdził, że byłoby to niezgodne z etyką naukową, bo być może w innym ośrodku, dzięki większemu zespołowi czy nakładom finansowym, szybciej uda się tę technologię dopracować i stworzyć konkretne urządzenia.
To bardzo złożony problem, zwłaszcza, że nauka nie jest jednolita, są w niej obszary, dyscypliny, dziedziny, które mocno się różnią. Pracowałem swojego czasu w powołanej przez rektora Uniwersytetu Gdańskiego komisji, która opracowała projekt pierwszego regulaminu zarządzania prawami autorskimi i prawami pokrewnymi, prawami własności przemysłowej oraz zasad komercjalizacji wyników badań naukowych i prac rozwojowych w naszej uczelni. Pamiętam dyskusje na temat konieczności innego podejścia do ochrony własności intelektualnej w obszarze nauk humanistycznych i nauk doświadczalnych.
Nie wszystko da się zawrzeć w prawie, choć oczywiście bardzo ważne jest to, aby kwestie prawne zostały uregulowane. Wiele zależy od uniwersyteckiej społeczności, która przyjmie nie tylko konkretne rozwiązania prawne, ale także pewien praktyczny sposób podejścia do kwestii ochrony własności intelektualnej. W Uniwersytecie Gdańskim taki regulamin obowiązuje, a główną zasadą, która mu przyświeca, jest to, aby pozwolić naukowcom działać maksymalnie swobodnie, przy zachowaniu zrównoważenia interesów pracowników oraz uczelni. Chodzi na przykład o to, aby nie dopuszczać do sytuacji, kiedy publikacja naukowa, dająca dostęp do określonych badań, wyprzedza możliwe zgłoszenie patentowe dotyczące wynalazku, który może zostać opracowany na podstawie tych badań, co powoduje utratę możliwości skutecznego ubiegania się o patent. Ma to znaczenie zwłaszcza w dziedzinie tak zwanych nauk eksperymentalnych.
Z kolei w przypadku utworów, które powstają w ramach nauk humanistycznych i społecznych, to ryzyko jest mniejsze, ponieważ naukowcy z tych dziedzin zajmują się raczej badaniami podstawowymi. Chodzi tu bardziej o kwestie pierwszeństwa publikacji utworu, ponieważ z ustawy o prawie autorskim wynika, że uczelnia, jako pracodawca pracownika naukowego, ma takie prawo. To oznacza, że można na przykład zablokować publikację naukową, jeśli uczelnia chce ją wydać we własnym wydawnictwie. Regulamin UG, przewidując taką sytuację, daje jednocześnie możliwość zrezygnowania z prawa wykonywania pierwszeństwa przez uczelnię, o ile są spełnione określone warunki.
Naukowcy mają zatem swobodę działalności naukowej także w tym aspekcie, przy założeniu, że publikacja w szczególności: dotyczy utworu naukowego stanowiącego rezultat badań podstawowych, utwór stanowiący przedmiot publikacji zawiera afiliację autora w UG, publikacja nie stanowi jakiejkolwiek przeszkody w komercjalizacji dóbr niematerialnych, ani nie narusza praw uczelni przy ewentualnej komercjalizacji czy innych interesów majątkowych uniwersytetu.
Gdyby się okazało, że publikacja z zakresu nauk humanistycznych czy społecznych zawiera jednak jakieś elementy, które mogą być chronione, należałoby to zgłosić i rozważyć, czy prawo pierwszeństwa nie powinno być w takim przypadku wykonane.
W obszarze nauk eksperymentalnych istotna jest możliwość komercjalizacji badań. Jeżeli pracownik naukowy chce opublikować wyniki swoich badań w postaci artykułu, wykładu czy wystąpienia konferencyjnego, które ma charakter publiczny, może to stanowić później przeszkodę dla zgłoszenia wynalazku opracowanego na podstawie tych badań. Tutaj nie chodzi już tylko o pierwszeństwo publikacji, ale o obowiązek powstrzymania się z takim upublicznieniem, dopóki przez uczelnię nie zostanie podjęta decyzja w sprawie komercjalizacji. Wynika on z ustawy o szkolnictwie wyższym i nauce.
Chciałbym też zwrócić uwagę, że na mocy tej ustawy i ustawy o prawie autorskim wolność badań jest gwarantowana poprzez zapisy, które stanowią, że same idee, pomysły, metody czy koncepcje naukowe nie podlegają ochronie. Każdy może z nich korzystać i na ich podstawie w sposób nieskrępowany rozwijać własne badania, oczywiście przy zachowaniu reguł rzetelności naukowej. Naukowiec pozostaje twórcą jakiejś myśli czy koncepcji, ale nie może nikomu zabronić korzystania z niej.
Z jakimi naruszeniami własności intelektualnej mamy dziś najczęściej do czynienia?
Rozpatrując problematykę naruszeń, musimy przede wszystkim dokonać podziału na prawo autorskie i prawo własności przemysłowej. Jeżeli chodzi o prawo autorskie, mamy najwięcej naruszeń jednostkowych, dokonywanych przez poszczególne osoby świadomie lub nieświadomie. Chociaż na rynku muzycznym czy filmowym zdarzają się oczywiście spektakularne, powiedziałbym nawet, medialne sprawy.
Na przykład zespół Led Zeppelin w 2014 roku został oskarżony o plagiat słynnego początkowego riffu z utworu Schody do nieba, który miał być rzekomo plagiatem instrumentalnego utworu Taurus wykonywanego przez zespół Spirit. Można nawet znaleźć w Iinternecie porównania obydwu motywów. Sprawa ostatecznie znalazła się w Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych, który orzekł, że nie ma w tym przypadku naruszenia, ale cały czas budzi kontrowersje.
W Polsce grupa Jeden Osiem L przyznała po doniesieniach medialnych z 2004 roku, że zapętlona partia fortepianu, na której oparto całą kompozycję utworu Jak zapomnieć, pochodzi z nagrania Overcome amerykańskiego zespołu Live. Zarzuty naruszenia prawa autorskiego dotyczyły też zespołu Brathanki, który wykorzystał między innymi w utworze Czerwone korale twórczość węgierskiego muzyka Ferenca Sabo. W zakresie prawa własności przemysłowej słynne są już tak zwane wojny smartfonowe rozumiane jako spory prawno-patentowe prowadzone między Apple a Samsungiem.
Granica pomiędzy artystycznym wykorzystaniem a kopiowaniem jest bardzo nieostra. Sami artyści często powtarzają, że wszystko już było i w każdym nowym utworze można odnaleźć inspirację utworem wcześniejszym.
Pole swobody twórczej rzeczywiście się kurczy. Posłużę się przykładami. W sprawie o rzekome naruszenie prawa autorskiego przez zespół Feel – utwór Jest już ciemno miał być plagiatem kompozycji Carly Simon Coming Around Again – pojawiły się w mediach fragmenty opinii prawnej, z której wynikało, że „współczesna muzyka rozrywkowa operuje zaledwie kilkoma nutami i ze zwykłego rachunku prawdopodobieństwa mogą wynikać często przypadkowe analogie”. Podobnie jest w odniesieniu do znaków towarowych, w których często kombinacje liter są zbliżone.
Bardzo trudne jest dzisiaj tworzenie zupełnie nowych nazw. Bazy znaków towarowych zawierają miliony chronionych oznaczeń, a niektóre z nich mają ponad sto lat. Bardzo dobrze ma się w tym przypadku rynek wtórny, czyli odzyskiwanie znaku, który został przez kogoś „porzucony” i jego ochrona wygasła. Dzisiaj nie możemy być w stu procentach pewni, mając nawet duże doświadczenie w danej branży, że nie dokonujemy niebezpiecznego zbliżenia do cudzego utworu, znaku towarowego czy innego chronionego wytworu intelektu.
Odpowiedź na pytanie, czy pewnego rodzaju podobieństwo jest naruszeniem praw własności intelektualnej, musi natomiast pozostawać otwarta i nie powinno stosować się w tym przypadku ilościowych mierników. Pojawiają się co prawda koncepcje, aby uznać, że naruszeniem jest wykorzystanie na przykład dziesięciu czy dwudziestu procent cudzego utworu, albo wzoru przemysłowego, ale na szczęście nie zostały one skodyfikowane, ani uznane w praktyce, ponieważ nie da się tego w taki prosty sposób określić.
Czy dotyczy to także zapożyczenia do pracy naukowej?
Parametry przyjmowane na przykład w jednolitym systemie antyplagiatowym służą pewną pomocą, natomiast w kontekście prawa autorskiego nie mogą być rozstrzygające. Nie wszystkie elementy utworów, czy w ogóle dóbr niematerialnych, podlegają ochronie. Aby to uświadomić, często stawiam w czasie wykładu na biurku krzesło i pytam studentów, co w nim może podlegać ochronie. Cztery nogi? Oparcie? Siedzisko? Kąt nachylenia między oparciem a siedziskiem? Jeżeli rozbierzemy na czynniki pierwsze choćby to krzesło, okazuje się, że jest stosunkowo niewielki margines tego, co się da chronić, ponieważ wiele elementów musi występować, albo być ukształtowanych, w określony sposób z uwagi na funkcję danego przedmiotu, powszechnie przyjętą stylistykę czy po prostu ergonomię. A jednak nowe projekty cały czas powstają.
Napisał pan, że społeczna świadomość korzyści związanych z ochroną własności intelektualnej nieustannie wzrasta, oraz że „korporacje, przedsiębiorcy, czy twórcy indywidualni dostrzegają w ochronie dóbr niematerialnych sposób na skuteczną ochronę innowacji, zapewnienie lub utrzymanie określonej pozycji rynkowej czy statusu zawodowego”. W jaki sposób przekłada się to na zwiększenie zaufania klientów?
Muszę powiedzieć z dużą satysfakcją, że na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat, od kiedy zajmuję się tą tematyką, świadomość dotycząca obszaru ochrony własności intelektualnej bardzo wzrosła. W 2020 roku Urząd Unii Europejskiej do spraw Własności Intelektualnej opublikował raport pod tytułem Obywatele europejscy i własność intelektualna – percepcja, świadomość i zachowania. Polska w okresie od 2017 do 2020 roku znalazła się wśród państw, w których nastąpił najbardziej dynamiczny wzrost świadomości znaczenia własności intelektualnej. Biorąc pod uwagę to kryterium, w skali całej Unii, Polska zajęła pierwsze miejsce. To powinno być powodem do dumy i powinniśmy o tym przypominać, bo według tego samego raportu poziom rozumienia znaczenia ochrony własności intelektualnej wśród obywateli naszego kraju sięgnął obecnie dziewięćdziesiąt jeden procent.
Przedsiębiorcy natomiast bardziej zwracają uwagę na aspekty ekonomiczne. Dobrym miernikiem jest ranking najdroższych marek świata, publikowany corocznie przez dwutygodnik „Forbes”. Jest to ranking dotyczący nie tyle samej wartości aktywów przedsiębiorstwa, ile postrzegalności marki. Wśród najwyżej ocenianych firm są od kilku lat Apple, Google, Microsoft czy Amazon, czyli generalnie firmy technologiczne. Najwyższa wartość Apple to aż dwieście czterdzieści jeden miliardów dolarów. Nie bez powodu firmy technologiczne z roku na rok awansują. Na przykład Netflix w 2020 roku zanotował ponad siedemdziesięcioprocentowy wzrost wartości marki w stosunku do 2019 roku. Wzrosty zanotowały także Amazon, Microsoft czy Paypal. Wysokie miejsce marki w rankingu jest najczęściej pochodną silnej pozycji danego podmiotu, gdy chodzi o ochronę własności intelektualnej. Wynikające stąd wzrost konkurencyjności i poprawa wyników ekonomicznych bezpośrednio przekładają się na wzrost zaufania klientów.
Na którym miejscu jest Coca-Cola?
Cały czas w czołówce. Jeżeli chodzi o najdroższe marki – jest na szóstym miejscu, chociaż w ostatnich latach nieznacznie spada w rankingu. Takie marki jak McDonald’s czy Coca-Cola są ikonami i, tuż po firmach technologicznych, mają się bardzo dobrze. Natomiast firmy bardziej tradycyjne, jak na przykład koncerny samochodowe czy energetyczne, generalnie związane z przemysłem ciężkim, notują w rankingu „Forbesa” bardzo duże spadki. To powinna być wskazówka, gdzie poszukiwać szansy na rozwój. Dotyczy to również polskich firm, które mają ogromny potencjał innowacyjny, jeśli chodzi o nowe technologie. Mamy na przykład świetnie rozwijający się rynek informatyczny, zwłaszcza na Pomorzu, co jest widoczne choćby w licznych inwestycjach w tej branży.
Nie chciałabym, aby nasza rozmowa zakończyła się pesymistycznie, ale w podsumowaniu muszę zapytać, skąd w pana ocenie bierze się przyzwolenie na to, że zabranie ze sklepu jakiegoś przedmiotu jest uważane za kradzież, a zgranie filmu z nielegalnego źródła nie stanowi dla większości osób problemu? Nawet przepisanie pracy dyplomowej powszechnie uznaje się za ściąganie, a nie za kradzież.
To również dla mnie jest mało zrozumiały fenomen. Na szczęście nasze podejście się zmienia. Można powiedzieć, że jest ono wynikiem głodu własności intelektualnej, który narastał w Polsce przez wiele lat. Jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych, już w okresie transformacji, mało kto się zastanawiał nad własnością intelektualną. Ważniejszy był dostęp do różnego rodzaju dóbr – muzyki, filmów, odzieży – które się pojawiły. Prawo nie było dostatecznie dobrze dostosowane do nowych potrzeb. Dopiero ustawa z 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych, która obowiązuje do dzisiaj, dała nam nowe narzędzia. Faktycznie zaczęła powoli regulować rynek korzystania z różnego rodzaju utworów. Nie chcę przez to powiedzieć, że wcześniej w ogóle nie było żadnych regulacji. Były, ale nie spełniały wymagań nowych czasów.
W kontekście przyzwolenia na kradzież własności intelektualnej, przy jednoczesnym braku przyzwolenia na kradzież przedmiotów materialnych, warto zwrócić uwagę na etymologię terminu „własność intelektualna”. W prostej linii, podstawowe w tym pojęciu słowo „własność” pochodzi od własności w ujęciu prawa cywilnego. W okresie oświecenia nastąpił pewien ruch, który można nazwać dostrzeganiem prawa przyrodzonego każdemu człowiekowi do owoców własnej pracy, także pracy intelektualnej. Z takiego sposobu myślenia zrodziło się przeniesienie koncepcji własności do przedmiotów materialnych (rzeczy) na własność do wytworów umysłu. Tylko takie rozumienie własności, właśnie jako prawo każdego człowieka do owoców własnej pracy, może zmienić przyzwolenie na kradzież własności intelektualnej. Piszę o tym między innymi w swojej książce.
Mam nadzieję, że naszą rozmową dołożyliśmy cegiełkę do upowszechniania wiedzy na temat własności intelektualnej i na zakończenie chciałabym gorąco zachęcić do czytania książki Prawo własności intelektualnej.
Beata Czechowska-Derkacz
Dr Beata Czechowska-Derkacz jest specjalistą ds. promocji badań naukowych w Instytuciet Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Gdańskiego.
Rozmowa ukazała się na Portalu Naukowym Uniwersytetu Gdańskiego: https://ug.edu.pl/news/pl/category/1556/portal-naukowy
- Autor: Adam Taukert
- Odsłon: 1638
Prestiżowy brytyjski dziennik „Financial Times" zamieścił niedawno publikację, która przeszła bez większego echa w środowiskach związanych z własnością intelektualną, a może ona zwiastować prawdziwą rewolucję w podejściu do ochrony patentowej na rynku leków, czyli w jednym z najważniejszych sektorów korzystających z praw wyłącznych. Gazeta donosi bowiem, że jeden z największych innowacyjnych koncernów farmaceutycznych na świecie GlaxoSmithKline (GSK) zamierza istotnie zliberalizować swoje stanowisko w kwestii leków generycznych, czyli znacznie tańszych kopii leków oryginalnych.
Leki generyczne wprowadzane są na rynek z reguły po wygaśnięciu patentu na lek oryginalny stworzony przez innowacyjną firmę farmaceutyczną kosztem ogromnych inwestycji, długotrwałych badań i działań marketingowych. Tych wydatków nie ponoszą producenci leków generycznych, którzy mogą zaoferować tańsze odpowiedniki dzięki temu, że w opisach patentowych leków oryginalnych podana jest dokładna receptura medykamentu. Po wygaśnięciu patentu wiedza ta staje się częścią domeny publicznej i umożliwia innym firmom tańszą produkcję skutecznych leków.
Wydawałoby się, że mechanizm ochrony własności intelektualnej działa w tym przypadku modelowo - zgłaszający nowy lek podaje jego dokładny skład w opisie patentowym i uzyskuje 20-letni monopol, po upływie którego wszyscy mogą korzystać z ujawnionej w ten sposób wiedzy, co w przypadku leków jest niemal regułą. Jednak stosowanie tak długiej ochrony patentowej (nawet 25-letniej w przypadku tzw. dodatkowego prawa ochronnego SPC) na nowoczesne leki wywołuje od wielu lat zażarte dyskusje etyczne. Przysłowiowy pies pogrzebany jest w tym, że na skutek patentów innowacyjne lekarstwa, skutecznie zwalczające groźne choroby, są przez bardzo długi okres dostępne tylko dla zamożnych pacjentów, gdyż wysokie ceny leków oryginalnych mają zrekompensować inwestorom ogromne nakłady na ich opracowanie. Pacjenci nie posiadający pieniędzy na kosztowne leczenie (a są ich miliony, jeśli nie miliardy) nie mają więc przez bardzo długi czas dostępu do najnowszych zdobyczy medycyny, a dramatyczne konsekwencje tego faktu łatwo sobie wyobrazić.
Krytycy ochrony patentowej na farmaceutyki wskazują, że w przypadku leków ratujących życie i zdrowie gwarantowanie monopolu jest nieetyczne, gdyż praktycznie blokuje najbardziej potrzebującym dostęp do tych środków. Strona przeciwna argumentuje natomiast, że bez zysków możliwych dzięki patentom, innowacyjne firmy nie miałyby funduszy na tworzenie nowych leków, które bez tego w ogóle by nie powstawały, co zahamowałoby postęp medycyny.
Tak postrzegany problem od lat wydawał się praktycznie nierozwiązywalny. Dlatego stanowisko koncernu GlaxoSmithKline wydaje się w mieć prawdziwie przełomowy charakter. Jeden z największych producentów leków ogłosił bowiem, że będzie stopniowo wycofywał się z egzekwowania ochrony patentowej w krajach o bardzo niskiej stopie dochodu per capita. Praktycznie decyzja ta dotyczy ponad 2 miliardów ludzi w 85 krajach, w tym 60% obszaru Afryki. Szefowie firmy ogłosili, że zdaniem koncernu tworzenie innowacyjnych leków i zapewnienie ich dostępności nie powinno być ze sobą sprzeczne, gdyż współczesna gospodarka umożliwia wypracowanie alternatywy dla restrykcyjnych stanowisk zakładających bądź to konsekwentne utrzymywanie ścisłej ochrony patentowej na leki, bądź całkowite zniesienie praw wyłącznych w tym obszarze.
Nowa polityka GSK zakłada ulgi także dla krajów o dochodach per capita definiowanych przez Bank Światowy jako poniżej średniej. W przypadku tych państw, ochrona patentowa będzie wprawdzie utrzymywana, ale producenci leków generycznych będą mogli korzystać z bardzo tanich licencji.
Dalsze propozycje liberalizacji przedstawione przez GSK przewidują m.in. włączanie nowych leków na nowotwory do Medicine Patent Pool - inicjatywy ONZ polegającej na udzielaniu dobrowolnych licencji na leki innowacyjne producentom preparatów generycznych z krajów rozwijających się, co do tej pory dotyczyło głównie leków na AIDS, gruźlicę i cukrzycę.
Jednocześnie GSK zapowiedział ścisłe utrzymywanie ochrony patentowej w krajach o dochodach per capita powyżej średniej, a szczególnie w krajach należących do grupy G20 - najbardziej rozwiniętych państw świata. Propozycje GSK wskazują na to, że koncern zamierza czerpać swoje dochody głównie z bogatych państw, których mieszkańców stać na finansowanie rozwoju innowacyjnych leków, udostępniając przy tym swoje zdobycze ludności ubogich rejonów, która przy ścisłym egzekwowaniu patentów i tak nowych lekarstw by w ogóle nie kupiła.
Cała rzecz sprowadza się więc do praktycznego zastosowania, nieco zapomnianej w dzisiejszych czasach, zasady solidaryzmu społecznego polegającego na tym, że kraje bogate finansują w tym przypadku postęp medycyny (i mają najlepsze możliwe leki), a przynosi to również bardzo duże korzyści ludziom nie mającym pieniędzy na tak kosztowne leczenie. Co więcej, okazuje się, że podobne kroki podejmują również inni wielcy gracze na rynku lekarstw np. niemiecki Merck i szwajcarski Roche, wskazując na to, że powyższa tendencja może stać się światowym standardem działania w sektorze farmaceutycznym. Takie procesy zachodzące na rynku leków dowodzą, że w przypadku ochrony własności intelektualnej bardzo ważna jest elastyczność stosowanych rozwiązań i ich konstruktywne dostosowanie do potrzeb społecznych. Skuteczna ochrona nowych rozwiązań może być bowiem z powodzeniem tak sprofilowana, aby prawa wyłączne zapewniały twórcom zwrot poniesionych nakładów i środki na dalsze inwestycje przy uwzględnieniu żywotnych potrzeb osób wymagających szybkiej pomocy możliwej dzięki rozwojowi najnowszych technologii. Adam Taukert Powyższy tekst ukazał się z numerze 2/28/2016 Kwartalnika Urzędu Patentowego RP pod tytułem: „Będą zmiany w ochronie patentowej na rynku leków?”.
Tytuł i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Marek Chlebuś
- Odsłon: 1814
Co miałaby wyrażać ta liczba? Właściwie nie musi niczego. W ogóle, to przecież nie musi być liczba. Mogło mi po prostu podobać się brzmienie tych cyfr, kiedy je czytać po polsku czy po francusku, może podobał mi się ich układ, a może ustaliłem je w drodze losowania i w ogóle nie miały nic znaczyć? Mogłem też mieć na myśli nie tyle cyfry, ile ich pary, które trzeba by wtedy czytać jako adresy, na przykład w tabeli ASCII. Czemu nie? Nikt mi nie udowodni, że chciałem napisać liczbę. Tym bardziej nikt nie udowodni, że należy ją interpretować w systemie dziesiątkowym. Można by ją przecież odczytywać w wielu innych układach pozycyjnych (dopuszczających co najmniej dziesięć cyfr), a wtedy jej wartość byłaby nieustalona. Właściwie, najchętniej bym się tu w ogóle odciął od systemu dziesiątkowego, ale ponieważ nie mogę nikomu narzucać sposobu czytania, chciałbym przynajmniej przestrzec przed wyrażaniem tej wartości, obliczonej dziesiątkowo, w systemie binarnym. Ja w każdym razie nie biorę za to odpowiedzialności.
Skąd takie zastrzeżenia? Ano, stąd, że gdyby liczbę, którą napisałem, zinterpretować w systemie dziesiątkowym, a potem wyrazić w bitach, to miałaby ona taką oto postać: 1110011111011011101111010111111001111110101111011101101111100111 Niby nic groźnego, ale to dopiero początek drogi do występku. Mamy tu pozornie niewinny ciąg jedynek i zer, ale gdyby ktoś, oczywiście bez mojej namowy, policzył, że liczba ma 64 cyfry, a potem jeszcze zauważył, że to dokładnie osiem ósemek, i gdyby, rzecz jasna na własną odpowiedzialność, zapisał te osiem ósemek w ośmiu rzędach, to dostałby taki wzór: 1 1 1 0 0 1 1 1 1 1 0 1 1 0 1 1 1 0 1 1 1 1 0 1 0 1 1 1 1 1 1 0 0 1 1 1 1 1 1 0 1 0 1 1 1 1 0 1 1 1 0 1 1 0 1 1 1 1 1 0 0 1 1 1 Można dostrzec, że zera układają się na nim w coś jak gdyby owal lub kwadrat o ściętych wierzchołkach. Będzie to wyraźniejsze, gdy jedynki zastąpimy kropkami (∙), a zera kółkami (●): ∙ ∙ ∙ ● ● ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ● ∙ ∙ ● ∙ ∙ ∙ ● ∙ ∙ ∙ ∙ ● ∙ ● ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ● ● ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ● ∙ ● ∙ ∙ ∙ ∙ ● ∙ ∙ ∙ ● ∙ ∙ ● ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ● ● ∙ ∙ ∙ Jakichkolwiek używalibyśmy znaków, będzie to zawsze ta sama figura, kanciasty owal albo pościnany kwadrat. Ten, kto to kreśli, ryzykuje, że narusza prawa autorskie kogoś, kto pierwszy coś takiego kiedyś narysował, jakiegoś... Pierwszego Rysownika.
I nie tylko jego. Bo ktoś inny mógł jeszcze zrobić kiedyś taką oto animację zderzających się kulek, która zaczyna się od stanu, gdy są połączone: ∙ ∙ ∙ ● ● ∙ ∙ ∙ po którym trochę oddalają się: ∙ ∙ ● ∙ ∙ ● ∙ ∙ potem jeszcze bardziej: ∙ ● ∙ ∙ ∙ ∙ ● ∙ i w końcu aż do granic animowanej przestrzeni: ● ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ● na których trwają przez dwie klatki animacji, po czym odbijają się i zaczynają znów zbliżać się do siebie; najpierw trochę: ∙ ● ∙ ∙ ∙ ∙ ● ∙ potem bardziej: ∙ ∙ ● ∙ ∙ ● ∙ ∙ i w końcu spotykają się na dwie jednostki czasu: ∙ ∙ ∙ ● ● ∙ ∙ ∙ po których znowu odbijają się, powtarzając cały cykl. Inkryminowana liczba okazywałaby się zatem zapisem animacji, i mogłaby naruszać jeszcze inne prawa. Animacja taka wydaje się wprawdzie bardzo prosta, ale mogłaby na przykład być użyta jako wizualny sygnał otwarcia lub zamknięcia drzwi windy, lodówki albo zgoła skarbca i być traktowana jak filmowy utwór... Pierwszego Animatora.
Jakby tego mało, ten sam wzór można zinterpretować jako binarny zapis sekwencji dźwięków. Pierwszy z nich miałby wysokość (dwójkowo): 1 1 1 0 0 1 1 1 czyli dziesiętnie 231 herców, drugi: 1 1 0 1 1 0 1 1 czyli dziesiętnie 219 herców, trzeci: 1 0 1 1 1 1 0 1 czyli dziesiętnie 189 herców, i czwarty: 0 1 1 1 1 1 1 0 czyli dziesiętnie 126 herców. Dalej, piąty powtarzałby czwarty, szósty – trzeci, siódmy – drugi i w końcu ósmy – pierwszy. Mielibyśmy najpierw opadającą, potem wznoszącą się melodyjkę, której niestety ktoś już mógł kiedyś użyć, na przykład jako sygnału towarzyszącego otwierającym i zamykającym się drzwiom... któż to wie, od czego? Znów groziłaby nam odpowiedzialność za naruszenie praw hipotetycznego... Pierwszego Akustyka. Można też tę naszą podejrzaną liczbę czytać jako tekst. Biorąc po cztery kolejne znaki w postaci binarnej i przepisując je do postaci dziesiętnej, dostajemy 14, 7, 13, 11, 11, 13, 7, 14. Gdyby przyjąć, że są to numery znaków polskiego alfabetu, dostajemy : kejhhjek co brzmi wprawdzie nie bardzo sensownie, ale może stanowić czyjś już ustalony znak czy okrzyk lub co gorsza uświęcone imię... Pierwszego Pisarza. Tę samą też liczbę można by uznać za program, gdyby interpretować jej kolejne bajty jako rozkazy w języku maszynowym jakiegoś procesora, dajmy na to, popularnego 8080. Nawet gdyby te rozkazy były bezsensowne, to przecież ochronie podlega nie sens, ale postać dzieła, i jeśli ktoś już kiedyś taki ciąg rozkazów napisał, to naruszymy prawa tego... Pierwszego Programisty. W końcu, dochodzimy do kary głównej, do której nawet nie zbliżały się wcześniejsze akty stosowania liczby 16707155593650886486. Potraktujmy teraz pary jej cyfr jako oznaczenia kodu ASCII. Odpowiadałyby im następujące znaki: nr znak 16 DLE 70 F 71 G 55 7 59 ; 36 $ 50 2 88 X 64 @ 86 V Pierwszy znak to ezoteryczny, niedrukowany i niewypowiedziany symbol sterujący, znany wtajemniczonym pod imieniem DLE. Dalej mamy nie mniej intrygującą sekwencję: FG7;$2X@V tak niecodzienną, że stanowi bardzo mocne hasło. Gdyby ktoś kiedyś rzeczywiście zastosował takie hasło – jako kod dostępu do Konta Ludzkości czy klucz szyfrujący Sekrety Wszechświata – to pisząc te znaki, a tym bardziej publikując je, uchybialibyśmy ważnym przykazaniom tego... Pierwszego Kryptologa. Tu prawo autorskie nie zna wystarczających kar. Pozostaje już tylko prawo naturalne. Zapewne ostateczne. Ktoś może powiedzieć, że opisuję tylko proste i drobne utwory, właściwie po prostu naturalne liczby, które nie powinny podlegać porządkowi prawa autorskiego. Jasne, że nie powinny. Ale prawo nie chroni logiki, tylko interesy. W tym wypadku, interesy korporacji praw autorskich, w imię których usłużne rządy próbują właśnie zaszczepiać je do świata liczb, świata cyfrowego. Rzeczywiście, jako przykład wziąłem liczbę stosunkowo małą, jak na obiekt cyfrowego świata nawet bardzo krótką, bo liczy ona równo 64 bity, czyli 8 bajtów. Gdyby nie względy ekonomii wywodu, może też trochę lenistwa – mojego i czytelnika, mógłbym zapisać ją milion czy miliard razy dłuższą, a to by już wystarczyło do zakodowania obrazu Rembrandta, koncertu Chopina czy sztuki Szekspira. Lecz już i teraz to, co najważniejsze, powinno być wystarczająco wyraźne, przynajmniej dla tych, którzy potrafią samodzielnie patrzeć i wnioskować. Kto tego nie widzi, ten już raczej nie zobaczy, nie pomogą mu w tym żadne gigabajty; on musi uwierzyć. A prawda jest taka:
Jeśli pozwolimy bezmyślnie transponować prawa świata materialnego do świata cyfrowego, możemy się kiedyś obudzić w rzeczywistości, w której reglamentowana będzie już nie tylko wyrafinowana kultura i wiedza, ale nawet liczby – nomen omen – naturalne. A wraz z nimi cała arytmetyka i oczywiście Internet, zbudowany przecież tylko z liczb. Marek Chlebuś