Odsłon: 1716

W polskiej historii nie było tradycji królobójstwa. Jedynie za czasów Piastów śmierć z rąk zamachowców poniósł w 1227 zwierzchni książę polski Leszek Biały, a następnie w 1296, w rok po koronacji, Przemysł II Wielkopolski. W obu wypadkach zgładzili ich rodacy…

Toteż próba zamachu na króla Zygmunta III Wazę 15 listopada 1620 roku, pomimo pewnej komiczności przebiegu była w polskiej historii prawdziwym ewenementem.

Zamach

Niewątpliwie celem zbrodniczego ataku był król Zygmunt III Waza. Zamachowiec Michał Piekarski wykorzystał moment, kiedy król udawał się na niedzielną mszę do Kolegiaty (późniejszej katedry) św. Jana. Wówczas wyskoczył z ukrycia zza drzwi kościelnych i zaatakował go czekanem, raniąc nieszkodliwie w głowę. Król upadł, ale zasłonił go własnym ciałem marszałek nadworny Łukasz Opaliński, a z ziemi podniósł podwładny biskupa krakowskiego Marcina Szyszkowskiego Jan Kaliński. W nagrodę zresztą otrzymał później dobra skazanego zamachowca.

W sukurs zaatakowanemu przyszedł, jako pierwszy, syn monarchy i następca tronu królewicz Władysław (późniejszy Władysław IV), który rzucił się na napastnika z obnażoną szablą raniąc go w głowę. Rzecz jasna, Piekarski został natychmiast ujęty i osadzony w zamkowej wieży pełniącej rolę więzienia, a ze względu na powagę sprawy w krótkim czasie zebrał się sąd sejmowy, który jako jedyna instancja sądownicza był władny osądzić zbrodnię przeciwko majestatowi (crimen laesae maiestatis).

W czasie śledztwa Piekarskiego poddano torturom, chociaż jego wina nie ulegała wątpliwości. Usiłowano wydobyć z niego nazwiska wspólników, ale była to tylko czcza formalność. Piekarski uchodził za szaleńca i od samego początku było wiadomo, że działał sam.

Zamachowiec

O Michale Piekarskim niewiele istnieje wzmianek w źródłach. Wiadomo jedynie, iż urodził się we wsi Bieńkowice w Ziemi Sandomierskiej prawdopodobnie w 1597 roku. Z ówczesnych zapisków wynika jednak jasno, że w młodości doznał urazu głowy i jeszcze przed zamachem był pozbawiony prawa dysponowania własnym majątkiem, a więc w myśl dzisiejszej terminologii prawnej był ubezwłasnowolniony. Kto sprawował nad nim kuratelę dokładnie nie wiadomo, choć w świetle ówczesnego prawa musiał to być ktoś z rodziny.

Jeszcze mniej wiadomo o motywacji jego czynu. Z jednej strony można przypuszczać, że na fali niechęci części szlachty do Zygmunta III uległ ulicznej, bądź też sejmikowej agitacji, z drugiej zaś, że potępiał żarliwy katolicyzm monarchy i jego zaangażowanie w wojnie trzydziestoletniej po stronie Habsburgów. Król bowiem już w 1605 popadł w konflikt z kanclerzem Janem Zamoyskim, który publicznie oskarżył go o próbę łamania praw szlacheckich i wprowadzenia rządów absolutnych.

Istotnie, Zygmunt III usiłował nakłonić posłów do uchwalenia ograniczenia prawa jednomyślności sejmowej podczas głosowania nad najważniejszymi decyzjami, a także dążył do zwiększenia liczebności wojska i naprawy skarbu państwa, co wiązało się z wprowadzeniem ostrego reżimu podatkowego. To zresztą spowodowało ogłoszenie ponadwyznaniowego rokoszu przez katolika Mikołaja Zebrzydowskiego i wyznawcę kalwinizmu Janusza Radziwiłła właśnie nieopodal Sandomierza, tak więc Piekarski mógł być świadom rozgrywających się wydarzeń, pomimo bardzo młodego wieku.

Przyjmując ponadto, że reprezentował średnią szlachtę można założyć, że czuł z tego tytułu niechęć do monarchy. Należy jednak pamiętać, że po klęsce rokoszan pod Guzowem w 1607 i dwuletnich rokowaniach król Zygmunt III zadowolił się przeprosinami i udzielił buntownikom amnestii.

Istnieje jednak jeszcze inna teoria, być może najbardziej prawdopodobna. Głosi ona, że przyszły zamachowiec nie mógł się pogodzić z pozbawieniem praw majątkowych rzekomo ze względu na swoją chorobę psychiczną. I to stało się asumptem do zamachu.

Proces

Sprawą Piekarskiego zajął się, jak już było powiedziane, sąd sejmowy. Była to najwyższa instancja sądownicza w ówczesnej Rzeczypospolitej, która obradowała jednak tylko w czasie sesji sejmu. Zazwyczaj przewodniczył jego obradom król, ale w przypadku przestępstw przeciwko majestatowi nie mógł tego uczynić zgodnie z zasadą, że nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Tak więc przewodnictwo przejął marszałek wielki koronny. Asesorami tegoż sądu byli natomiast wszyscy senatorowie oraz 8 deputatów z Izby Poselskiej, zgodnie z kodyfikacją prawną z 1588 roku.

Warto również dodać, że sąd sejmowy rozstrzygał nie tylko zbrodnie przeciwko majestatowi, ale także sprawy zdrady stanu, nadużyć skarbowych najwyższych urzędników w państwie, przestępstw przeciwko wolności obrad sejmów, sejmików i Trybunału Koronnego oraz zbrodnie szlachty zagrożone karami: śmierci, banicji, bądź też konfiskatą dóbr. Niekiedy rozpatrywał również skargi cywilne, ale tylko wówczas, gdy był nimi żywotnie zainteresowany skarb państwa.

Proces Piekarskiego trwał niespełna dwa tygodnie, po czym zapadł jedyny możliwy wyrok - kara śmierci połączona z torturami. Na zakończeniu przewodu przewodniczący marszałek Michał Wolski wezwał skazanego, aby pojednał się z Bogiem w obliczu śmierci i wszyscy członkowie sądu odmówili De profundis.

Egzekucja

Egzekucje zawsze wykonywane były publicznie, zresztą ku uciesze gawiedzi. Na temat stracenia Piekarskiego zachowała się nader interesująca relacja jej świadka, litewskiego szlachcica Samuela Maskiewicza. Zgodnie z nią, Piekarski był wieziony z Zamku na wozie zaprzężonym w cztery konie, a obok niego jechał kat, wybitny „fachowiec”, bowiem sprowadzony aż z Drohiczyna. Najpierw kawalkada wjechała na Krakowskie Przedmieście, potem przez Rynek Starego Miasta na Nowe Miasto i wreszcie zatrzymała się na Rynku Nowego Miasta, gdzie już stało przygotowane teatrum (rodzaj podestu) dla skazańca.

Już podczas swej ostatniej drogi Piekarski był dość brutalnie traktowany rozżarzonymi szczypcami przez swego oprawcę, ten jednak zadbał, aby dowieźć skazańca na miejsce straceń przytomnego, tak by widowisko odbyło się jak należy. Następnie kat z pomocnikami posadzili półżywą ofiarę na „dymnice z ogniem siarki weń nasypawszy”, a następnie wyprzęgli konie i przywiązali do każdego z nich jedną z kończyn Piekarskiego.
Kolejną było pozbawienie skazańca prawej dłoni, która ważyła się podnieść czekan na pomazańca bożego.

Rozerwanie ciała skazanego przez konie było dość popularnym sposobem pozbawiania życia w owym czasie. Konie jednak okazały się leniwe, więc kat kolejno nacinał siekierą członki skazańca, ale i tak udało mu się tylko doprowadzić do utraty przez niego tylko prawej nogi. Toteż udręczoną ofiarę kazał położyć na stos i spalić. Prochy nieszczęśnika zostały wrzucone do Wisły, aby wszelka pamięć po nim zanikła.
A że działo się to wszystko przy akompaniamencie straszliwych jęków i dziwnych krzyków stąd utarło się znane po dziś dzień powiedzenie „plecie jak Piekarski na mękach”, choć według niektórych przekazów skazaniec wygadywał niestworzone rzeczy już w czasie krótkiego śledztwa z udziałem kata.
Wspomina o tym jeden z sędziów Albrycht Radziwiłł, który odwiedził ponoć Piekarskiego w wieży i usłyszał od niego biblijny cytat „szukajcie królestwa pierwszego, a wszystkie do was należeć będą”. Niestety, nie pozostał żaden ślad po zeznaniach niedoszłego królobójcy, gdyż akta spłonęły w pożarze Archiwum Głównego Akt Dawnych w 1944 roku. Istnieje jednak przekaz, że Michał Piekarski stanowczo odmówił spowiedzi i nawet podczas mąk żałował, że jego plan się nie powiódł.

Kontrowersje wśród braci szlacheckiej wzbudzał fakt torturowania bądź co bądź szlachcica, gdyż takiej tradycji w I Rzeczypospolitej nie było. Prawdopodobnie Wolskiemu ów okrutny rodzaj kary podpowiedział poseł Jakub Sobieski, który w Paryżu w 1610 roku
był świadkiem podobnej egzekucji zabójcy króla Francji Henryka IV - Françoisa Ravaillaca.

Po krwawym widowisku pojawiły się nawet plotki, chętnie „kolportowane” przez przekupki, że w noc po egzekucji w miejscu stosu pojawiły się ogniki niczym płomienie świec, ale jak stwierdza Maskiewicz - „nie twierdzę, bom nie widział, ale słyszał od różnych”.
Według innej wersji, ceremonia stracenia Piekarskiego odbyła się na Rynku Starego Miasta, a w kolejnej, że w tak zwanym Piekiełku, u zbiegu ulic Podwale i nomen omen - Piekarskiej.
Opis Maskiewicza wydaje się jednak najbardziej prawdopodobny, gdyż ów urodzony gawędziarz pozostawił po sobie Diariusz, będący wspaniałym świadectwem ówczesnej epoki.
Co ciekawe, Zygmunt III chciał … ułaskawić niedoszłego zabójcę, ale sąd absolutnie odrzucił taki pomysł. Zapewne król doskonale zdawał sobie sprawę z takiego obrotu rzeczy, jednak znacznie poprawił swój wizerunek jako miłościwy monarcha.

Konsekwencje

Zamach na monarchę odbił się szerokim echem nie tylko w stolicy. Poszła hiobowa wieść, że miał związek z planowaną inwazją turecką, a Tatarzy zajęli już Pragę. A wywołał ją okrzyk jednego z włoskich chórzystów: „zdrajca”, który uruchomił lawinę strachu, gdyż świeża była jeszcze pamięć klęski pod Cecorą. Aby uspokoić mieszkańców, Zygmunt III nakazał we wszystkich warszawskich kościołach odśpiewać Te Deum Laudamus za rzekome cudowne ocalenie. Panika została szybko opanowana, ale pewne środki ostrożności zostały podjęte.
Przejście z Zamku Królewskiego do prezbiterium kolegiaty zostało połączone krytym przejściem, tak aby nikt przypadkowy nie miał bezpośredniego dostępu do monarchy.

Zamach Michała Piekarskiego nie przeraził jednak za bardzo króla. Wprawdzie w 1621 po raz pierwszy w historii Warszawy wprowadzono regularną straż miejską (przedtem funkcjonowali jedynie strażnicy nocni), jednak jej utworzenie było związane z niebezpieczeństwem najazdu tureckiego, a nie obawą przed kolejną próbą zamachu. Zresztą nie była to formacja liczna, bowiem jej stan osobowy, w zależności od zasobności kasy miejskiej, wahał się od 20 do 60 ludzi podporządkowanych komendantowi (zwanego niekiedy wachmistrzem), lub paru dziesiętnikom. W warszawskim żargonie nazywano owych strażników piechotą miejską, pachołkami lub milicją.

Zamek Królewski w Warszawie także po zamachu pozostał budynkiem publicznym. Przed bramami prowadzącymi do niego postawiono jednak straże złożone z żołnierzy regimentu gwardii koronnej, których zadaniem było jedynie niedopuszczanie do wnętrz zamkowych pospólstwa. Dygnitarze, urzędnicy i szlachta zawsze mieli dostęp do zamkowych komnat, choć także wewnątrz przed królewskimi apartamentami stali halabardnicy w zachodnich strojach (zwanych niemieckimi), ale ich rola była wyłącznie reprezentacyjna. Podobną funkcję pełnili uzbrojeni także w halabardy „Węgrzy marszałkowscy”, którzy trzymali straż w Sieni Przed Izbą Poselską. Najchętniej zresztą grali w kości, co zostało potwierdzone znaleziskami jednej z kostek podczas odgruzowywania Zamku w 1972.

Po Michale Piekarskim w zamkowym skarbcu pozostała osobliwa pamiątka. Otóż znajduje się w nim ozdobna puszka z fragmentem jego skóry z głowy, który królewicz Władysław odciął szablą w obronie ojca. Król Zygmunt III po szczęśliwym ocaleniu przekazał ją warszawskiemu magistratowi. Obecnie ów „skalp” znajduje się w zamkowym skarbcu.
Leszek Stundis