banner


Nadszedł czas, aby społeczność naukowa przyznała, że myliliśmy się co do COVID i że kosztuje to życie – pisze Kevin Bass, doktorant w szkole medycznej w Teksasie (z VII roku).


Jako student medycyny i badacz gorąco wspierałem wysiłki władz zdrowia publicznego w związku z COVID-19. Wierzyłem, że władze zareagowały na największy kryzys zdrowia publicznego w naszym życiu ze współczuciem, starannością i wiedzą naukową. Byłem z nimi, gdy wzywali do blokad, szczepionek i dawek przypominających.

Myliłem się. My w środowisku naukowym myliliśmy się. I to kosztowało życie.
Widzę teraz, że społeczność naukowa, od CDC, przez WHO, po FDA i ich przedstawicieli, wielokrotnie przeceniała dowody i wprowadzała opinię publiczną w błąd co do własnych poglądów i zasad, w tym dotyczących naturalnej i sztucznej odporności, zamykania szkół i przenoszenia chorób, rozprzestrzenianie się aerozoli, nakazów stosowania masek oraz skuteczności i bezpieczeństwa szczepionek, zwłaszcza wśród młodzieży.
Wszystko to były błędami naukowymi w tamtym czasie, a nie z perspektywy czasu. Co zdumiewające, niektóre z tych zaciemnień trwają do dnia dzisiejszego.

Ale być może ważniejsze niż jakikolwiek pojedynczy błąd było to, jak błędne było i nadal jest ogólne podejście społeczności naukowej. Był wadliwy w sposób, który podważył jego skuteczność i doprowadził do tysięcy, jeśli nie milionów zgonów, którym można było zapobiec.
Czego nie doceniliśmy właściwie, to to, że preferencje decydują o tym, w jaki sposób wykorzystywana jest wiedza naukowa, i że nasze preferencje mogą – w istocie były – bardzo różne od preferencji wielu ludzi, którym służymy. Stworzyliśmy politykę w oparciu o nasze preferencje, a następnie uzasadniliśmy ją danymi. A potem przedstawialiśmy tych, którzy sprzeciwiali się naszym wysiłkom, jako nierozważnych, nieświadomych, samolubnych i złych.

Uczyniliśmy naukę sportem zespołowym, a czyniąc to, przestaliśmy być nauką.
Stało się to my kontra oni, a „oni” zareagowali w jedyny sposób, jakiego można by się po nich spodziewać: przez opór.
Wykluczyliśmy ważne części populacji z opracowywania polityki i potępiliśmy krytyków, co oznaczało, że wdrożyliśmy monolityczną reakcję w wyjątkowo zróżnicowanym kraju, wykuwając społeczeństwo bardziej podzielone niż kiedykolwiek i pogłębiając długotrwałe różnice zdrowotne i ekonomiczne.

Nasza reakcja emocjonalna i zakorzeniona stronniczość uniemożliwiły nam dostrzeżenie pełnego wpływu naszych działań na ludzi, którym mamy służyć. Systematycznie minimalizowaliśmy wady narzuconych przez nas interwencji – narzuconych bez udziału, zgody i uznania osób zmuszonych do życia z nimi. Czyniąc to, naruszyliśmy autonomię tych, na których nasza polityka miałaby najbardziej negatywny wpływ: biednych, klasy robotniczej, właścicieli małych firm, Czarnych i Latynosów oraz dzieci. Te populacje zostały przeoczone, ponieważ stały się dla nas niewidoczne przez ich systematyczne wykluczanie z dominującej, korporacyjnej maszyny medialnej, która zakładała wszechwiedzę.

Większość z nas nie opowiadała się za alternatywnymi poglądami, a wielu z nas próbowało je stłumić. Kiedy silne głosy naukowców, takie jak światowej sławy profesorowie Stanford John Ioannidis, Jay Bhattacharya i Scott Atlas, czy profesorowie Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco, Vinay Prasad i Monica Gandhi, podnieśli alarm w imieniu wrażliwych społeczności, spotkali się z surową krytyką ze strony nieustępliwych tłumów krytyków i krytyków w społeczności naukowej – często nie na podstawie faktów, ale wyłącznie na podstawie różnic w opiniach naukowych.

Kiedy były prezydent Trump zwrócił uwagę na wady interwencji, został publicznie odrzucony jako błazen. A kiedy dr Antony Fauci sprzeciwił się Trumpowi i został bohaterem społeczności zajmującej się zdrowiem publicznym, daliśmy mu nasze wsparcie, aby robił i mówił to, co chciał, nawet jeśli się mylił.

Trump nie był choćby w najmniejszym stopniu doskonały, podobnie jak akademiccy krytycy polityki konsensusu. Ale pogarda, jaką im okazaliśmy, była katastrofą dla publicznego zaufania do reakcji na pandemię. Nasze podejście zraziło duże segmenty populacji do tego, co powinno być ogólnokrajowym projektem opartym na współpracy.

I zapłaciliśmy cenę. Wściekłość osób marginalizowanych przez klasę ekspercką eksplodowała i zdominowała media społecznościowe. Wobec braku naukowego leksykonu do wyrażenia swojego sprzeciwu, wielu dysydentów zwróciło się do teorii spiskowych i chałupniczego przemysłu naukowego awanturników, aby przedstawić swoje argumenty przeciwko konsensusowi klasy ekspertów, który zdominował główny nurt pandemii. Nazywając tę narrację „dezinformacją” i obwiniając za nią „analfabetyzm naukowy” i „ignorancję”, rząd spiskował z Big Tech, aby agresywnie ją stłumić, usuwając uzasadnione obawy polityczne przeciwników rządu.

I to pomimo faktu, że polityka pandemiczna została stworzona przez cienki jak brzytwa skrawek amerykańskiego społeczeństwa, który namaścił się na przewodnictwo klasie robotniczej – członkom środowiska akademickiego, rządu, medycyny, dziennikarstwa, technologii i zdrowia publicznego, którzy są dobrze wykształceni i uprzywilejowani. W komforcie swojego przywileju ta elita ceni paternalizm, w przeciwieństwie do przeciętnych Amerykanów, którzy chwalą samodzielność i których codzienne życie rutynowo wymaga od nich liczenia się z ryzykiem. To, że wielu naszych przywódców zaniedbało wzięcie pod uwagę doświadczenia osób z różnych klas jest nie do przyjęcia.
Nie rozumiejąc tego z racji podziału klasowego, surowo oceniliśmy krytyków lockdownu jako leniwych, zacofanych, a nawet złych.
Odrzuciliśmy jako „oszustów” tych, którzy reprezentowali ich interesy. Wierzyliśmy, że „dezinformacja” dodaje energii ignorantom i nie chcieliśmy zaakceptować faktu, że tacy ludzie mają po prostu inny, ważny punkt widzenia.

Opracowaliśmy politykę dla ludzi bez konsultacji z nimi. Gdyby nasi urzędnicy ds. zdrowia publicznego wykazali się mniejszą pychą, przebieg pandemii w Stanach Zjednoczonych mógłby mieć zupełnie inny wynik, z dużo mniejszą liczbą ofiar śmiertelnych.
Zamiast tego byliśmy świadkami masowej i ciągłej utraty życia w Ameryce z powodu braku zaufania do szczepionek i systemu opieki zdrowotnej; masowej koncentracji bogactwa przez już zamożne elity; wzrostu liczby samobójstw i przemocy z użyciem broni, zwłaszcza wśród biednych; prawie podwojenia częstości występowania depresji i zaburzeń lękowych, zwłaszcza wśród młodych; katastrofalnej utraty osiągnięć edukacyjnych wśród dzieci już znajdujących się w niekorzystnej sytuacji; a wśród osób najbardziej narażonych na masową utratę zaufania do opieki zdrowotnej, nauki, autorytetów naukowych i szerzej przywódców politycznych.

Moja motywacja do napisania tego jest prosta: jest dla mnie jasne, że aby przywrócić publiczne zaufanie do nauki, naukowcy powinni publicznie dyskutować, co poszło dobrze, a co źle podczas pandemii i gdzie mogliśmy zrobić lepiej.
W porządku jest się mylić i przyznać, gdzie się myliło i czego się nauczyło. To centralna część sposobu, w jaki działa nauka. Jednak obawiam się, że wielu jest zbyt głęboko zakorzenione w myśleniu grupowym i zbyt boi się publicznie wziąć na siebie odpowiedzialność, aby to zrobić.
Rozwiązanie tych problemów w dłuższej perspektywie wymaga większego zaangażowania na rzecz pluralizmu i tolerancji w naszych instytucjach, w tym włączenia krytycznych, choć niepopularnych głosów.
Intelektualny elitaryzm, referencjalizm i klasism muszą się skończyć. Od tego zależy przywrócenie zaufania do zdrowia publicznego i naszej demokracji.
Kevin Bass
31.01.23

Za: https://www.globalresearch.ca/time-scientific-community-admit-we-were-wrong-about-covid-it-cost-lives/5806734