Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 146
Kiedyś, gdy czytałem K. Kautskiego, uważano, że materia jest wieczna. Więcej, powszechne było przekonanie (zwolennikiem tego poglądu był I. Newton, a nawet A. Einstein), że Wszechświat jest wieczny - istnieje od zawsze, i istnieć będzie również zawsze.
Tak uważali ci, którzy w odróżnieniu od wierzących nie wierzyli w pisane słowa Księgi Rodzaju Starego Testamentu, że Bóg stworzył świat (wszechświat też) w kolejnych sześciu dniach, a siódmego odpoczywał. W to wierzą Żydzi i chrześcijanie, czyli tradycyjnie prawie my wszyscy. W rzeczywistości rozróżniamy to, co można usłyszeć w kościele od tego, czego mogliśmy nauczyć się w szkole lub przeczytać w mądrych księgach. Taki dualizm był i myślę, że istnieje nadal. Te pojęcia nie mieszają się, nie konfrontują w naszych umysłach.
Nie zajmując się astronomią, kosmologią (to wybrańcy bogów), czy podobnymi naukami, nie znamy wyników najnowszych badań i ich nie analizujemy. Doniesienia prasowe o rewelacyjnych odkryciach w tym zakresie (np. teleskopy kosmiczne lub podobne) traktujemy jako ciekawostki, nowinki na równi z doniesieniami o najnowszych wyczynach aktorów czy innych celebrytów.
W tym stacjonarnym, wiecznym Wszechświecie przyroda miała się samoorganizować, zarówno ta nieożywiona, jak i żywa. Wydaje się to nawet zrozumiałe. Jeżeli zmusimy dwa atomy wodoru (budowa: proton w jądrze, a na orbicie krąży elektron) do takiego zbliżenia się, że ich jądra połączą się, powstanie hel (dwa protony w jądrze i dwa elektrony krążą na najbliższej orbicie). Taki proces zachodzi samoczynnie wewnątrz Słońca i przy tej okazji wydziela się spora dawka energii, która podgrzewa gaz.
Skąd ta energia? Gdybyśmy zważyli atom helu i porównali z wagą dwóch atomów wodoru, to stwierdzilibyśmy, że jeden hel jest lżejszy od dwóch wodorów. W tej reakcji mamy do czynienia z defektem masy. Tak to zjawisko nazwano. Co się z nią stało? Masa nie może zniknąć. Zgodnie z tym, czego uczy nas A. Einstein (E=mc2), ubytek masy zamienia się w energię. Atomy biorące udział w reakcji będą szybciej się poruszać. Nam wygodniej będzie napisać (te stwierdzenia są równoważne), że gaz nagrzewa się, rośnie jego temperatura. To stąd się wzięło, że Słońce jest niezwykle gorące i świeci. Wierzchnia warstwa gazów Słońca ma temperaturę przeszło 5000 stopni. Wewnątrz temperatura jest znacznie, znacznie wyższa. My żyjemy na szczęście w odpowiedniej odległości od Słońca, dzięki czemu mamy wodę w płynie i w znośnych dla nas granicach temperaturę powietrza.
Darwin dowodził, że organizmy przystosowywały się do środowiska i jego zmian. W tej ewolucji dwa procesy są najważniejsze: pociąg seksualny i apetyt, a właściwie możliwości ich zaspakajania. Jeżeli któryś z tych procesów w istotny sposób zostanie zakłócony, organizm może nie przetrwać. Gdyby się zdarzyło, że pokarm znajduje się wyłącznie na drzewach, przeżyją ptaki i te zwierzaki (w tym może i my), które umieją się wspinać na drzewa, albo szybko się tego nauczą. Inaczej mogą zginąć i to na zawsze.
Podobnie jest z seksem. Zwierzętom to mniej zagraża, bo nie kombinują, jak zostawić przyjemność, a ominąć prokreację. Zagraża to raczej ludziom, przynajmniej niektórym nacjom. Możemy to obecnie zaobserwować nawet w takim grajdołku jak nasz.
Ludzie dziwnym trafem wyewoluowali nadmiernie. Wynaleźli pismo, umieją czytać i pisać, a nawet piszą wiersze, malują, komponują. Nie zużywają całego czasu na zdobywanie pożywienia, seks i spanie; w wolnym czasie myślą, kombinują, analizują, badają, odkrywają nieznane i konstruują – przynajmniej niektórzy. Oprócz milionów innych rzeczy, wymyślili i skonstruowali aparat fotograficzny. Nie było to aż takie trudne, bo to kopia naszego oka. W aparacie należało tylko nasze naturalne, oryginalne, jego części, zastąpić sztucznymi odpowiednikami. Z czasem były one coraz doskonalsze.
Ale to nic w porównaniu z badaczami kosmosu, którzy takie urządzenia podobne do aparatów fotograficznych o ogromnych, wielometrowych obiektywach zwierciadlanych budowali na szczytach gór i kierowali w niebo. Tam wśród gwiazd, planet, mgławic i galaktyk obserwatorzy nieba szukali zrozumienia praw kosmosu i sensu życia tu, na Ziemi. Wkrótce stwierdzili, że otaczająca Ziemię atmosfera z jej chimerami: chmurami, poświatą, turbulencjami itp. znacząco ogranicza możliwości obserwacji i fotograficznej rejestracji kosmicznych obiektów. Poradziliśmy z tym sobie. Od przeszło sześćdziesięciu lat jesteśmy w kosmosie. Dotarliśmy nawet na Księżyc, a sondy kosmiczne do dalekich planet. Zbudowaliśmy ostatnio w pełni równoważne aparatom fotograficznym, dwa takie kosmiczne teleskopy znane pod nazwą teleskopów Hubble’a i Webba (na rys. porównanie wielkości ich zwierciadeł).
Teleskop Hubble’a został zbudowany jako pierwszy i wyniesiony przez wahadłowiec Discovery na wysokość ok. 610 km (orbita bliska Ziemi) w dniu 24.04.1990. Wyposażony jest w zwierciadło główne o średnicy 2,4 m. Obserwacje prowadzono w zakresie widzialnym, ale również w ultrafiolecie i bliskiej podczerwieni. Dane z obserwacji są przesyłane na Ziemię tradycyjną drogą, co prawda przez satelity specjalne (TDRSS - Tracking and Data Relay Satellite System), ale umieszczone na orbitach geostacjonarnych. Dane trafiają do ośrodka White Sands, mało jawnego poligonu wojskowego w stanie Nowy Meksyk, gdzie są opracowywane.
Obserwacje teleskopu Hubble’a przyniosły wiele spektakularnych odkryć. Nie ma co o nich pisać w szczegółach, bo mało się na tym znamy i rozumiemy. Odkrywane przez Hubble’a obiekty kosmiczne utwierdziły uczonych w przeświadczeniu, że wszechświat ekspanduje i że prędkość ekspansji narasta. Przeczy to dotychczasowemu przekonaniu, że Wszechświat jest stacjonarny, niezmienny i wieczny. Skłania też do wniosku, który był od dawna przez wielu badaczy, astronomów i kosmologów podnoszony, że wszechświat ma swój początek. Nazwano go Wielkim Wybuchem (BB - Big Bang).
Przy okazji stwierdzono, że przyrząd, którym się posługiwano (teleskop Hubble’a), mógłby być lepszy. Uczeni dostali nawet wskazówki, jak powinien być ulepszony. Apetyt rośnie, jak wiadomo, w trakcie jedzenia. Wszystko zależy od możliwych do zdobycia środków. Trzeba przekonać decydentów (zdaje się członków Izby Reprezentantów lub Kongresu USA), że projekt jest niezwykle pożyteczny i - trochę kłamiąc - nie tak znów drogi.
Tak doszło do budowy teleskopu Webba. To przyrząd o bardzo skomplikowanej budowie i wyjątkowo dużych możliwościach badawczych, także w porównaniu z wcześniejszym wzorcem, teleskopem Hubble’a. Przede wszystkim jego główne zwierciadło ma znacznie większą średnicę, prawie 6,5 m w porównaniu z 2,4 m w teleskopie Hubble’a. Zwierciadło składa się z 18 segmentów o kształcie sześciokąta foremnego (przekrój plastra miodu). Złożone zostało już na orbicie i ma możliwość regulacji kształtu, by obserwowany obraz pozbawić wszelkich, możliwych zniekształceń.
Teleskop Jamesa Webba przystosowany jest do obserwacji głównie w zakresie podczerwieni. Detektory podczerwieni powinny mieć bardzo niską temperaturę. W przestrzeni kosmicznej temperatura jest bliska 00 K (-2730 C), i aby detektory i miejsca ich zamontowania (środek zwierciadła) nie były podgrzewane promieniowaniem Słońca, zastosowano ciekawą konstrukcję. Pięć płaszczyzn, na których znajduje się zwierciadło teleskopu, jest w rzeczywistości bardzo skomplikowaną strukturą złożoną z odizolowanych od siebie kaptonowych warstw, która osłania teleskop przed promieniowaniem słonecznym i zapewnia mu temperaturę niższą niż 500K.
Możliwość obserwacji w trzech zakresach: krótkofalowym (0,6-2,3 μm), średniofalowym (2,4-5 μm), i długofalowym (5-28 μm) pozwala wykrywać i rejestrować obiekty o różnych temperaturach, zarówno gorące np. gwiazdy, jak i chłodne, np. planety.
Jeszcze jedną różnicę należy podać pomiędzy porównywanymi teleskopami. Dotyczy ona miejsca umieszczenia w kosmosie. Teleskop Webba został umieszczony w bardzo charakterystycznym jego punkcie. Jeżeli istnieją dwa obiekty kosmiczne, które tak jak Słońce i Ziemia krążą wokół siebie, to na linii je łączącej jest taki punkt, w którym ich wzajemne przyciągania są równe, acz przeciwnie skierowane. Punkt ten pomiędzy Ziemią i Słońcem oznaczony jest przez L2 i nazwany punktem libracyjnym. W okolicy tego punktu, w odległości 1,5 miliona kilometrów od Ziemi krąży teleskop Webba. Nie działa na niego ani przyciąganie Słońca, ani Ziemi – w tym miejscu ich przyciągania równoważą się.
Zgodnie z planem, teleskop miał być umieszczony na orbicie w 2011 r. Stało się to w rzeczywistości dopiero 25 grudnia 2021 r. Koszt jego budowy wstępnie oceniono na 1,6 miliarda USD, w rzeczywistości wyniósł 6,5 miliarda USD.
Oczywiście, podana powyżej garść informacji w żaden sposób nie objaśnia rzeczywistej komplikacji jego budowy i możliwości badawczych.
Najważniejsze cele misji teleskopu Webba to:
- obserwacje pierwszych gwiazd powstałych po BB - Wielkim Wybuchu,
- badanie formowania się i ewolucji galaktyk,
- badanie powstawania gwiazd i systemów planetarnych.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Te zadania to chęć poznania procesów związanych z powstaniem Wszechświata. Jak daleko chcemy cofnąć się w czasie? Zostało to dość dokładnie ocenione. Wiek Wszechświata ocenia się na ok. 13,8 miliarda lat ziemskich i pewno będziemy się starali cofnąć, ile tylko się da. Obecnie najdalej wykrywane obiekty kosmiczne ocenia się na (300 – 400) milionów lat ziemskich od BB. To już blisko, zaledwie (2 - 3)% całości.
Co było wcześniej, przed BB? Nie wiadomo. Niektórzy uważają, że w BB narodziło się to, co nazywamy czasoprzestrzenią. Kiedy powstała, zaczęła się rozprzestrzeniać i rozprzestrzenia się nadal. Jeżeli narodziła się czasoprzestrzeń, to oznacza, że przed BB nie istniały ani przestrzeń, ani czas. To ostatnie z trudem mogę jakoś zrozumieć. Gdy nie istnieje materia, nie ma zegara, nie ma zjawiska odliczającego upływ czasu. Gorzej z przestrzenią. Może przestrzeń i czas to atrybuty materii, bo wtedy powstała, narodziła się także materia. Ze zrozumieniem tego nie jest lepiej. Materia też nie może pojawić się znikąd. Zgodnie ze słynnym wzorem A. Einsteina (m=E/c2), BB powinien mieć kontakt ze źródłem o nieograniczonej wręcz ilości energii. Zrozumieć to jest wręcz nie sposób, bo niby skąd miałoby się wziąć tyle energii? Znane nam rodzaje energii: kinetyczna, potencjalna, promienista towarzyszą materii, są z nią związane, a materii przed BB podobno nie było. Dramat.
Z drugiej strony, niektóre poglądy niewierzących i wierzących zbliżyły się do siebie. Zakładam, że niewierzący przyjmują do wiadomości wyniki badań naukowych. Aby nie było pomyłek, za poglądy wierzących uznawać będziemy to, w co wierzą katolicy i żydzi, bo w tych fundamentalnych sprawach zasadniczo nie różnimy się. Niewierzący to ci, którzy negują wszelkie wierzenia religijne. Kiedyś mieli dobrze sprecyzowany pogląd: za wszystko odpowiada wieczna materia i jej samoorganizacja. Dziś słowo „wieczna” zniknęło. Zniknęło nie tylko określenie, przymiotnik. Niepewnym jest, skąd wzięła się sama materia i to jest ów dramat.
Powracając do podziału na wierzących i niewierzących, zaczęli się oni różnić wyłącznie fabułą, opowieścią o początku świata (wszechświata). Jedni mówią za Księgą Rodzaju (Genesis) Starego Testamentu o stworzeniu świata przez wszechmocnego Boga w 3761 p.n.e., inni - że nastąpiło to 13,8 miliarda lat temu w wyniku BB. O sprawach zasadniczych, co było przed tym i skąd się wzięło, albo milczą, albo odwołują się do sprawstwa cudownego: niechaj stanie się …
Gdy zastanawiamy się nad tymi problemami, nasuwa się jeszcze jedna kwestia. Religie powstawały dla określonych grup społecznych i przeważnie regulowały kwestie współżycia między sobą tworzących je członków. Stąd religie są nośnikami pewnych zasad moralnych, etycznych. Powszechnie znana jest zasada: „nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe”, chociaż pewno nie tak powszechnie stosowana jak znana. Z pewnością tego typu zasad nie wypracują za nas najcudowniejsze wytwory techniki, w tym nawet teleskop Webba. Pozwólmy mu zatem sięgnąć do granicy BB, może dopomóc w wyjaśnieniu podstawowych kwestii tworzenia i istnienia. Dla nas ważne są także zasady jak być, a nie tylko jak mieć. W tym celu może należy utrwalać zasady dekalogu, nie wiążąc go głównie lub jedynie z wycieczką Mojżesza na górę Synaj.
Zdzisław Jankiewicz
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2182
Normalność to droga utwardzona: spaceruje sie po niej wygodnie, ale nie rosną na niej żadne kwiaty.
Vincent van Gogh
Normalność jako kategoria historyczna
Niektórych nazw używa się stale, chociaż zmieniają się ich znaczenia. Dlatego od czasu do czasu wymagają aktualizacji, by mogły poprawnie spełniać rolę narzędzi komunikacji w danej rzeczywistości społecznej. Rzeczywistość ta zmienia się w wyniku naturalnej ewolucji społecznej oraz wymuszonej przez rozwój cywilizacyjny, który stale przyspiesza proporcjonalnie do postępu wiedzy i techniki. W dawnych czasach był o wiele powolniejszy niż od połowy XX wieku, kiedy gwałtownie (wykładniczo) wzrastała ilość wiedzy, wynalazków i nowych technologii.
W bieżącej fazie postępu cywilizacyjnego rzeczywistość społeczna zmienia się coraz częściej i bardziej znacząco. Odpowiednio do tych zmian trzeba częściej i szybciej aktualizować znaczenia nazw, by ich desygnaty były adekwatne do realiów.
Zwłaszcza dotyczy to nazw fundamentalnych, mających kluczowe znaczenie dla komunikacji społecznej, jak np. „normalność". Nie ma „normalności w ogóle", jednakowej zawsze i wszędzie. Są tylko różne normalności konkretne, funkcjonujące w różnych czasach i miejscach. Toteż w różnych epokach i rzeczywistościach społecznych inaczej określa się normalność.
Co jest normalne?
Pojęciem „normalność" posługują się różne dyscypliny naukowe, które definiują ją na swój sposób - inaczej w psychologii, inaczej w chemii itd. Dlatego w nauce nie ma jednej definicji normalności. Pojęcie to funkcjonuje też w świadomości potocznej, gdzie rozumienie normalności zależy od odczuwania jej przez poszczególne osoby w określonym czasie, miejscu i sytuacji. Co dla jednego jest normalne, nie musi być dla drugiego.
Potocznie „normalnym" nazywa się to, co jest zgodne z akceptowanymi i respektowanymi przez większość ludzi stereotypami i normami ustalonymi przez tradycję, zwyczaje, obyczajowość, kulturę i prawo. Zdaniem amerykańskiego futurologa Jacque'a Fresco (1916-2017), „tak naprawdę, „normalność” jest tym, co społeczeństwo dyktuje nam jako normalne".
Normalnym nazywa się też to, co nieznacznie odbiega od przeciętnych zachowań, postaw, działań, myśli, ubiorów, aparycji itd. w danej społeczności. Kiedy myśli się o normalności, to zazwyczaj myśli się o przeciętności. W procesach edukacji i socjalizacji wpaja się ludziom, że normalność jest dobra, ale nie na podstawie kryterium etycznego, lecz estetycznego lub ekonomicznego - jeśli coś nie podoba się, albo nie opłaci się większości, to musi być złe. A przecież nowatorzy (wielcy odkrywcy, wynalazcy, artyści, kreatorzy mody itp.), rewolucjoniści, buntownicy i opozycjoniści, którym ludzkość zawdzięcza postęp cywilizacyjny i społeczny, nie podobali się większości (głównie konserwatystom), a niekiedy przynosili im straty. Byli bowiem indywidualistami nieliczącymi się ze stereotypami uznawanymi przez większość i sprzeciwiali się tradycji. A co wnosili nowego, zrazu oceniano jako szokujące, szkodliwe i nienormalne. Jednak z czasem, gdy już to weszło w powszechny obieg, przestawało razić i stawało się czymś normalnym. Niektórzy z wcześniej piętnowanych lub prześladowanych nowatorów stawali się potem idolami i bohaterami, czasem, niestety, dopiero po śmierci.
Postępujący zanik normalności
W ciągu XX wieku ukształtowała się swoista normalność, która była i nadal jest fundamentem oraz gwarantem obecnego ładu społecznego. Niestety, w ciągu ostatnich dziesięcioleci, we wszystkich domenach życia społecznego zachodzą poważne zmiany, które zwiastują odchodzenie od niej. Chyba wraz z formowaniem się rzeczywistości postfaktycznej (budowanej nie na faktach) rozwija się również postfaktyczna normalność, całkowicie odmienna od tradycyjnej znanej od wieków.
Wiele zjawisk zachodzących w różnych sferach życia wskazuje na radykalne odchodzenie od standardów specyficznych dla normalności dwudziestowiecznej. Tak dzieje się na przykład w przypadku wolności, odpowiedzialności, konsekwencji, prywatności i życzliwości.
Zniewolenie i nieodpowiedzialność
Wolność jest naturalnym warunkiem koniecznym do życia człowieka, tak ze względów biologicznych jak i społecznych. (Każdy układ dynamiczny lub organizm musi dysponować odpowiednią liczbą stopni swobody.) Toteż w ewolucji społecznej realizowała się tendencja do poszerzania sfery wolności dla jednostek i społeczności. Najpierw, dzięki rozwojowi techniki, wyzwalano się od ograniczeń przyrodniczych, a potem - dzięki rozwojowi myśli politycznej - od społecznych i kulturowych.
Jednak w drugiej połowie XX wieku, kiedy wolność osiągnęła punkt szczytowy w neoliberalizmie, pojawiła się tendencja odwrotna - ku zniewalaniu ludzi. To, co uzyskano w ciągu tysiącleci, zaczęto nagle i bardzo szybko tracić. Rozpoczął się proces stopniowego ograniczania wolności. Z jednej strony, przyczynia się do tego postęp techniki i czynniki ekonomiczne - ideologia konsumpcjonizmu, maksymalizacja zysku i presja na coraz szybszy wzrost gospodarczy. A z drugiej strony, celowe działania polityków o zakusach imperialistycznych, finansjery światowej oraz ludzi żądnych władzy totalitarnej i absolutnej. W ich rękach nowoczesna technika zmienia się coraz bardziej w instrument zniewalania.
Ograniczanie wolności postępuje wraz z rozwojem sztucznej inteligencji, cyfryzacji i monitoringu obywateli. (p. Zagadkowy człowiek cyfrowy, SN 1/2018) W konsekwencji wielowiekowy marsz ku wolności zmienił się w pochód zmierzający do neoniewolnictwa. A to przeczy naturalnej i normalnej potrzebie wolności. (p. Pęd ku zniewoleniu, SN, 5/2011) .
Naturalną i normalną rzeczą jest, by proporcjonalnie do wzrostu wolności rosła odpowiedzialność. Tymczasem w neoliberalizmie jest na odwrót. Wzrostowi wolności towarzyszy zanik odpowiedzialności. Ludzie boją się odpowiedzialności i uciekają przed nią. Chcieliby cieszyć się jak największą swobodą, ale za nic nie odpowiadać. (Tak było też dawniej, ale nie w takim stopniu jak teraz). Ucieczka od odpowiedzialności przejawia się w przenoszeniu odpowiedzialności z „teraz" na „potem" (w odległą przyszłość), z jednostkowej na zbiorową, z jawnej na anonimową, z bezpośredniej na pośrednią, z konkretnej na abstrakcyjną oraz z podmiotowej na przedmiotową. Winne są gremia doradców, kliki, skryte układy, systemy, siły nadprzyrodzone itp., a nie konkretny osobnik tu i teraz. Wkrótce każdy będzie mógł rozkoszować się nieograniczoną wolnością, ale nikt nie będzie za nic odpowiadać. W ten sposób normalna relacja wolność-odpowiedzialność, na której przez wieki wspierał się ład społeczny, zastąpi relacja nienormalna wolność-nieodpowiedzialność. Tylko jak wtedy żyć? (p. Erozja odpowiedzielności SN 2/ 2012).
Niekonsekwencja
Konsekwencją jest ciągłość logiczna w dążeniu do osiągnięcia jakiegoś celu, gdy działania układają się w ciągi przyczyn i skutków, albo następujących po sobie zdarzeń lub stanów. Działanie konsekwentne zwiększa skuteczność (wydajność) i przyspiesza osiągania celu. Człowiek konsekwentny jest przewidywalny, transparentny i zazwyczaj dotrzymujący danego słowa - taki, na którym można polegać, czyli spolegliwy.
Dlatego jest normalną rzeczą, że ludzie wysoce cenią osoby konsekwentne i chcą mieć ich jak najwięcej w swoim otoczeniu - w rodzinie, szkole, pracy, wśród przyjaciół, nauczycieli, wychowawców, przełożonych i elit władzy. Ludzie wolą przebywać z konsekwentnymi osobami, bo łatwiej z nimi współżyć i współpracować, bo wiadomo, czego można spodziewać się po nich i na co można liczyć z ich strony w konkretnych sytuacjach życiowych, zwłaszcza trudnych. Cechą człowieka konsekwentnego jest zgodność myślenia z poglądami, zachowaniem się i postępowaniem.
Niekonsekwencja implikuje rozdarcie wewnętrzne, fałsz lub hipokryzję, co uznaje się (jeszcze) za nienormalne, bo do obłudnika nie ma się zaufania. Brak konsekwencji nie pozwala czynić sensownym swego życia, albowiem żyć sensownie, znaczy tyle, co konsekwentnie osiągać zamierzone cele.
Niestety, w naszym otoczeniu znajdujemy coraz mniej ludzi konsekwentnych. W szczególności brak konsekwencji charakteryzuje coraz więcej polityków i ludzi władzy, którzy nagminnie i bez żenady nie dotrzymują przysiąg, przyrzeczeń oraz obietnic i bezwstydnie kłamią. Hipokryzja i kłamstwo stały się ich atrybutami. Dają oni zły przykład społeczeństwu, ponieważ coraz więcej osób ich naśladuje, traktując ich jak idoli lub bohaterów naszych czasów. W efekcie rozwija się nienormalne społeczeństwo kłamców i hipokrytów (p. W pajęczynie kłamstw, SN 4/2019).
Prywatne i publiczne
Prywatność jest zamknięciem się w sobie, uwolnieniem się od obecności innych ludzi i ukrywanie się przed nimi. Pomimo dużej uwagi poświęcanej prywatności i akcentowania jej znaczenia, staje się ona coraz bardziej zagrożona we wszystkich przejawach i wymiarach. Nigdy tak nachalnie, masowo, przemyślnie i w zasadzie bezkarnie, jak teraz.
Dawniej podglądacze, donosiciele i szpicle działali sekretnie, nawet z pewną kurtuazją. Naruszali prywatność nie na taką skalę, nie działali ostentacyjne i nie dysponowali tak wspaniałymi urządzeniami technicznymi. Byli źle widziani w kręgach towarzyskich, społecznie nieakceptowani i narażali się na ostracyzm, ponieważ ingerencja w czyjąś prywatność była uznawana za zjawisko nienormalne.
Teraz naruszanie prywatności spowszedniało i stało się zjawiskiem masowym, a więc normalnym. Postępuje wraz z urbanizacją, rozbudową rozmaitych infrastruktur i ze wzrostem populacji. Z różnych względów nie da się powstrzymać procesu wzrastającej ingerencji w prywatność ludzi. W związku z tym sfera prywatności jednostek będzie coraz bardziej kurczyć się aż w końcu wchłonie ją sfera publiczna (p. Zagrożona prywatność SN 1, 2012).
Jest jeszcze jedna sprawa związana z prywatnością, a mianowicie relacja między przestrzenią prywatną i publiczną. Okazuje się, że postępuje prywatyzacja przestrzeni publicznej, a właściwie zawłaszczanie jej przede wszystkim przez oligarchów, elity władzy, a zwłaszcza przez domorosłych autokratów z dyktatorskimi ambicjami, jak np. w Polsce i na Węgrzech. „Powstaje dziwna hybryda przestrzeni prywatno-publicznej, w której to, co „prywatne” (należące do władzy) ma wszelkie prawa, a co „publiczne” jest sferą zobowiązań i posłuszeństwa wobec poczynań władzy." (T. Sławek, Jedną z lekcji pandemii jest to, że zaczynamy pytać o to, czym jest normalność, w: „DesignAlive", 20.04.2020). Zanikanie prywatności, która jest niezbędna do życia, i podporządkowanie jej elitom władzy, nie można uznać za zjawisko normalne.
Zanikanie życzliwości
Od dwóch tysiącleci relacje międzyludzkie i postawy wobec innych osób kształtowane były na podstawie nakazu miłości bliźniego. Ma on nie tylko wymiar religijny, ale ogólnoludzki. i dlatego powinien być respektowany przez ludzi wierzących i areligijnych. Jego laickimi i odpowiednikiem jest nakaz empatii oraz nakaz czułości*, głoszony przez noblistkę, Olgę Tokarczuk.
Kierowanie się życzliwością i dobrą wolą należało do normalności i dlatego zostało zakodowane kulturowo w naturze człowieka. Zaś nienormalnym był ich brak.
Jeszcze nie tak dawno temu życzliwość i empatię okazywano powszechnie, przede wszystkim w trudnych czasach wojen, okupacji itp., kiedy pomagano sobie całkiem bezinteresownie. Jednak proporcjonalnie do rozwoju brutalnego i pazernego kapitalizmu (zaostrzania się walki konkurencyjnej i upowszechniania postaw konsumpcyjnych) postępuje zanik życzliwości, empatii, dobrej woli i czułości. Ludzie tracą zdolność do zatroskania i współczucia dla cierpienia i ofiar.
Teraz normą społeczną stało się nieprzyjazne traktowanie bliźniego - petenta, pacjenta, pracownika i klienta - nawet wtedy, gdy świadczy mu się płatne usługi. Jest tak zwłaszcza w tych krajach, gdzie życzliwość nie stała się jeszcze standardem czy nawykiem zachowania się, gdzie nie dotarło jeszcze do świadomości przedsiębiorców, usługodawców i ludzi władzy, że opłaca się być życzliwym, ponieważ dzięki temu pozyskuje się zwolenników oraz klientów.
Wiele cierpień i osobistych dramatów ludzi dałoby się uniknąć, gdyby wczuwano się w ich położenie i chciano im pomóc, a nie traktować ich jak intruzów, albo tzw. strony. O tym zapominają ludzie bezduszni, egoiści i mający na uwadze przede wszystkim własną wygodę.
Atrofia życzliwości postępuje wraz z przedmiotowym traktowaniem jednostek pod wpływem czynników obiektywnych, w których wyniku życzliwość i współczucie zastępuje się obojętnością i pogardą. Ale kto chce, może przeciwstawiać się temu z pobudek subiektywnych - dzięki swojej kulturze osobistej, swoim cechom osobowościowym, swemu sumieniu lub imperatywowi moralnemu. Świadczą o tym liczne przykłady z czasów totalitaryzmu i zezwierzęcenia, kiedy ludzie chcieli i potrafili odnosić się do siebie po ludzku, czyli normalnie (p. W poszukiwaniu życzliwości, SN 3/2014 oraz Co z miłością bliźniego, SN 12/2012).
Powrót do normalności
Prof. Tadeusz Sławek, b. rektor Uniwersytetu Śląskiego, w cytowanym artykule zastanawia się, czy będzie możliwy powrót do dawnej normalności po pandemii koronawirusa i czy zaistnieje nowa normalność postpandemiczna. Na to pytanie daje odpowiedź twierdzącą. Sądzi jednak, że jej istota nie ulegnie zmianie, mimo że będzie mieć cechy inne niż przedpandemiczna. „Najprawdopodobniej, gdy powrócimy do tzw. normalności (…), okaże się, że rządzą nią te same mechanizmy bezgranicznej chciwości maskowanej chytrze przez polityczną propagandę, która będzie ją przedstawiać jako działanie pro publico bono.
Sytuacja będzie w pewnym sensie gorsza (a przynajmniej radykalnie i niekorzystnie odmienna od naszej dzisiejszej „normalności”) z kilku powodów”.
Tak więc, istota jednej i drugiej normalności nie zmieni się, ponieważ w wyniku pandemii będą nadal obowiązywać reguły gry funkcjonujące w świecie pazernego kapitalizmu, wywodzące się z przekonania o tym, że o wszystkich sprawach życia i śmierci w ostatecznym rachunku i w sposób rozstrzygający decyduje rynek i pieniądz. Z jednej strony, te reguły gry doprowadziły do chwalebnych wynalazków czwartej rewolucji przemysłowej, a z drugiej - do astronomicznych nierówności społecznych, kryzysów migracyjnych i wreszcie do teraźniejszej pandemii. Dlatego należy przeanalizować te prepandemiczne reguły gry i zastąpić je nowymi, żeby uniknąć w przyszłości złych skutków.
"To od przestudiowania tych „wczorajszych reguł gry” zależy, czy robotyka i sztuczna inteligencja uczynią sensowniejszym i mądrzejszym nasze życie, czy tylko stworzą warunki do „realizowania lepszych, tańszych i efektywniejszych zamówień”. Na razie najnowszą technologię i sztuczną inteligencją rozwija się i wykorzystuje głównie w celu z maksymalizacji zysku i zniewolenia ludzi. Radykalna zmiana normalności współczesnej może nastąpić dopiero wtedy, gdy zmieni się ustrój społeczny. A na to się jeszcze nie zanosi.
W ostatnich stu latach normalność zmieniała się coraz szybciej w wyniku wielu nadzwyczajnych zdarzeń, jakich ludzkość doświadczyła, takich jak wybuch i zakończenie pierwszej wojny światowej (1914 i 1918) i drugiej (1939 i 1945), rewolucja socjalistycznej w Rosji (1917) i w innych krajach (w latach 50-tych i późniejszych), pojawienie się ustrojów totalitarnych - faszyzmu w Niemczech (1933) oraz dyktatury proletariatu i stalinizmu w ZSRR i innych krajach bloku wschodniego (1918-1955), użycie broni jądrowej (1945), masowe akcje przesiedleńcze - zsyłki na Syberię (1936-1945), repatriacja (1945), przymusowe wysiedlenia (1945-1948), obozy koncentracyjne i łagry (w latach 30-tych do 50-tych), transformacje ustrojowe (lata 90-te), terroryzm światowy zapoczątkowany przez atak na WTC w Nowym Jorku (2001), wielkie kryzysy ekonomiczne (1929-1933, 2007-2009) interwencje zbrojne (Wietnam, Afganistan, Irak, Egipt, Syria), masowe osiedlanie się ludności z Małej Azji, Afryki, Czeczeni i Afganistanu w Europie oraz pandemie - hiszpanka (1918-1919) i koronawirus (2020).
Każde z nich niespodziewanie przekreślało plany i nadzieje milionów ludzi na dużych terytoriach, zmuszało ich do życia i przetrwania w ekstremalnie odmiennych warunkach i wprowadzało inną normalność. Za każdym razem trzeba było przystosowywać się do nich. A to wymagało ogromnego wysiłku związanego ze zmianą sposobu myślenia, postaw, zachowania się, postępowania i kryteriów oceny, jak i z pokonywaniem trudności związanych z przełamywaniem dawniej obowiązujących norm, standardów, stereotypów i przyzwyczajeń. Wielu ludzi nie dało rady, ale większości udało się za każdym razem dość szybko przystosować się do życia w nowej normalności i zapomnieć o starej, za którą czasami tęsknili. Dzięki tak częstym zmianom normalności pokolenia dwudziestowieczne stawały się bardziej elastyczne i odporniejsze na nie.
W najbliższym czasie należy spodziewać się jeszcze częstszych zmian normalności w wyniku zaostrzania się sprzeczności społecznych, przyspieszania procesu globalizacji, napięć politycznych, lokalnych konfliktów zbrojnych oraz kryzysów ekonomicznych i ekologicznych. Prawdopodobnie coraz trudniej będzie też przystosowywać się do nich, dlatego, że po pierwsze, będzie na to coraz mniej czasu i po drugie, wyczerpie się zdolność adaptacyjna.
Wnioski
• Okresy normalności skracają się w miarę ewolucji społecznej oraz postępu wiedzy i techniki (zasada akceleracji). W związku z tym, zanim zdoła okrzepnąć jakaś jedna normalność i osiągnąć apogeum, zaczyna już dezaktualizować się. Zanikowi jednej normalności towarzyszy równoczesne formowanie się drugiej. W przyszłości zmiany te będą coraz częstsze i coraz trudniej będzie przystosowywać się do nich, bowiem zmiany świadomości i psychiki ludzi będą coraz bardziej opóźnione w stosunku do zmiany rzeczywistości społecznej.
• Zmiany normalności zmuszają ludzi do odrzucania dawnych norm i przyzwyczajania się do nowych. Doświadczenie historyczne pokazuje, że dość szybko zapomina się o dawnej normalności i przyzwyczaja do nowej. I to tym szybciej, im bardziej zwiększa się tempo życia i pracy. Wkrótce zapomni się też o normalności, która pojawiła się w wyniku teraźniejszej pandemii, podobnie, jak zapomniało się o wojnie, okupacji itp.
• Zapominanie ma dobrą i złą stronę. Dobrą, bo pozwala żyć przyszłością, nie oglądając się na przeszłość; złą, bo nie pozwala wyciągać wniosków z tego, co było złe. Dlatego po przeżyciu w złej normalności ludzie nie staną się na tyle mądrzejsi, by nie dopuścić do zaistnienia w przyszłości podobnej. Świadczy o tym odradzający się faszyzm, nacjonalizm, szowinizm, antysemityzm, ksenofobia, ortodoksja, fundamentalizm religijny itp.
• Ludzie szybko przyzwyczają się do funkcjonowania w postpandemicznej normalności, niezależnie od tego, jaka ona będzie, gorsza czy lepsza od przedpandemicznej. Zresztą, nie będą mieli innego wyjścia. Chcąc przetrwać, będą musieli żyć przyszłością. A na powrót dawnej dobrej normalności nie będą mogli liczyć, ponieważ ewolucja społeczna, tak jak biologiczna, jest ciągiem zdarzeń nieodwracalnych.
Wiesław Sztumski
*„Czułość jest tą najskromniejszą odmianą miłości. To ten jej rodzaj, który nie pojawia się w pismach, ani w ewangeliach, nikt na nią nie przysięga, nikt się nie powołuje. Nie ma swoich emblematów ani symboli, nie prowadzi do zbrodni, ani zazdrości. Pojawia się tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugi byt, w to, co nie jest „ja”. (O. Tokarczuk, fragment noblowskiego odczytu w Sztokholmie)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 3937
Podczas pobytu na Gibraltarze, małpa siedząca na balustradzie skały nad morzem i przyglądająca mi się w jakimś chyba zamyśleniu wprawiła mnie w głęboką kontemplację filozoficzną o naszym gatunku. Byłem pewny – na to wskazywała jej mina pełna zadumy – że chyba ona również na swój sposób o czymś filozofowała.
Niech poważni, dyplomowani filozofowie wybaczą mi tę ironiczną paralelę między jakoś tam na swój sposób rozmyślającą małpą a filozofującym człowiekiem. Tak naprawdę, nie rozmawialiśmy ze sobą, bo nie wydaliśmy ani jednego dźwięku. Tylko przez pewien czas patrzyliśmy sobie prosto w oczy, jakby jedno z nas chciało w milczeniu odczytać myśli drugiego. Wydawało mi się, że ona zastanawiała się nad światem, który się wokół niej roztaczał daleko aż po wybrzeża Afryki i nad ludźmi, którzy się jej przyglądali, i dziwiła się temu, co widzi - a przecież właśnie ze zdziwienia rodzi się filozofia.
Nie wiem, czy i w jakim stopniu zdołała odgadnąć moje myśli, ale ja miałem wrażenie, jakby jej wyraz twarzy zdawał się mówić: jestem szczęśliwa z tego powodu, że ewolucja, nie wiadomo dlaczego, pominęła mnie i nie uczyniła ze mnie człowieka, tak jak to było w twoim przypadku. I tak sobie pomyślałem, że mimo wszystko ona chyba miała rację. W każdym razie, nie było widać po niej, żeby mi zazdrościła człowieczeństwa, albo żeby była nieszczęśliwa z tego powodu, że nie jest człowiekiem. Prędzej ja powinienem żałować, a może nawet wstydzić się tego, że należę do gatunku nazywającego się buńczucznie homo sapiens. No, bo co mi z tego?
Ha, dziwne pytanie! Wszakże jesteśmy świadomi swojej przewagi nad małpami i innymi gatunkami istot żywych, a dziś już w dużej mierze nad całą przyrodą. W odróżnieniu od nich, umiemy myśleć logicznie i konstruować narzędzia, tworzyć wiedzę, technikę i ideologię, wymyślać bogów i systemy polityczne, stwarzać bogactwo i zaspokajać najbardziej wyrafinowane potrzeby. Tylko, niestety, to, co tworzymy, te elementy sztuczne - produkty świadomości i kultury - jakie wnosimy do środowiska naturalnego, w ostatecznym rachunku zwracają się przeciwko nam i przyrodzie.
I to, im bardziej wymyślne i doskonalsze są produkty naszych rąk, naszego umysłu oraz naszej kultury, tym większe stwarzają zagrożenia dla naszego środowiska życia i tym bardziej zmniejszają szansę na przeżycie poszczególnych jednostek ludzkich teraz, a całej ludzkości w nie wiadomo, jak jeszcze dalekiej przyszłości.
Zabójczy postęp
Produkty ludzkich rąk, przede wszystkim narzędzia, maszyny i różne urządzenia – to, co zwykle składa się na treść słowa „technika”, stwarza wiele zagrożeń, które na ogół są dobrze wszystkim znane. Wytwory umysłu ludzkiego – technologie i odkrycia naukowe – wykorzystywane są w coraz większym stopniu do niszczenia fizycznego jak i psychicznego ludzi, aniżeli w celu ułatwienia ludziom życia i wspomagania ich zdrowia.
Mam tu na myśli wszelkiego rodzaju broń oraz środki oddziaływania na mózg, świadomość i podświadomość, takie jak narkotyki, systemy naddźwiękowe, psychotropy, itp. (Według gen. R.H Scales’a, wieloletniego kierownika US War College w Carlisle, armia USA wydała w 2011 r. ponad 300 mln dolarów na badania neurobiologiczne mające na celu manipulację świadomością żołnierzy oraz zbudowania urządzenia napędzanego siłą umysłu. Jego zdaniem, w kolejnej wojnie światowej moc kognitywna będzie ważniejsza od energii kinetycznej. O ile w pierwszej wojnie światowej największy udział mieli chemicy (gazy trujące), a w drugiej - fizycy (broń atomowa), to o losach trzeciej zdecydują neurobiolodzy.)
Można zaryzykować tezę o powiększającej się wraz z postępem techniki przewadze jej szkodliwych skutków nad pożytecznymi. Wyraźnie widać pogłębiającą się asymetrię zysków i strat wynikających z postępu nauki i techniki. Wiedza i technika zmieniają swoją rolę w życiu ludzi i w ewolucji naszego gatunku.
Od niedawna, bo około półwiecza, przekształcają się ze środków służących do obrony i ekspansji gatunku ludzkiego w geobiosferze w środki jego degradacji. Wydaje się, jakby ludzie wysilali swoje mózgownice przede wszystkim po to, ażeby sobie szkodzić. Zapewne to zdanie brzmi paradoksalnie, ale jest prawdziwe.
Globalne ogłupianie
Co spowodowało taką metamorfozę funkcji wiedzy i techniki? Odpowiedź nie jest łatwa, ponieważ wiele czynników przyczyniło się do tego. Jednym z istotnych jest postępująca stupidyzacja ludzi na skalę globalną - jest to jedną z „zalet” globalizacji - dzięki bardzo szybko rosnącej roli różnego rodzaju ideologii w czasach współczesnych.
Ideologię rozumiem w szerokim sensie jako zbiór doktryn politycznych i ekonomicznych, mitów, wierzeń oraz poglądów, którymi kierują się ruchy społeczne, instytucje, klasy oraz duże grupy społeczne a także jednostki w swoim życiu. Każdy z tych składników ideologii może być użyty do ogłupiania ludzi.
Jednak największy udział w masowym i globalnym ogłupianiu ludzi mają te instytucje, organizacje, ruchy społeczne i poszczególne osoby - zwłaszcza autorytety - szerzące różnorakie mity związane z nauką, techniką, polityką i ekonomią oraz wiarę religijną, która również wyrosła na mitach, odwołuje się do nich i żywi się nimi.
Myślenie mityczne i religijne sprzyja wzrostowi irracjonalności, który wciąż postępuje za sprawą rozwoju nauki i techniki i to nawet w społeczeństwie wiedzy i informatyki, co jest kolejnym paradoksem w naszych czasach.
Prawdopodobnie tylko ludzie zostali obdarzeni wyobraźnią i dzięki temu jedynie oni zdolni są do tworzenia kultury duchowej. W jej ramach rozwijają między innymi sztukę, magię i religię. Sztuka powołuje do istnienia byty zmyślone, a mitologia i religia – byty nadprzyrodzone. Byty, czy raczej postacie zmyślone, powstają dzięki wyobraźni i twórczości mistrzów pióra, pędzla, dłuta i kamery. Nie wywierają one większego wpływu na ludzi; co najwyżej, fikcyjne straszydła wywołują szok lub krótkotrwały strach w czasie oglądania ich na jawie lub we śnie.
Inaczej ma się sprawa z istotami fikcyjnymi, tworzonymi w mitologii albo religii, takimi jak: bożek, bóstwo, anioł, diabeł, demiurg itp., którym na gruncie wiary przypisuje się cechy nadprzyrodzone. Wierzy się nie tylko w to, że nie podlegają one prawom natury (przyrody) i tym samym stoją jakby poza światem realnym, tzn. zmysłowo poznawalnym, albo materialnym, i są niezależne od niego, ale także i przede wszystkim w to, że mają one moc sprawczą – mogą tworzyć albo niweczyć świat i ludzi, kształtować ich oraz wpływać na ich losy według własnego planu i widzimisię.
Na gruncie takiej wiary ludzie zdają się na łaskę bóstw i stają się ich niewolnikami, ulegają ich mocy, a władzy bogów podporządkowują często władzę świecką. Z bogów czynią ludzie najwyższych sędziów ferujących nieodwołalne wyroki, zazwyczaj ponadczasowe (raj, czyściec, piekło) i zarazem wykonawców tych wyroków występujących czasami w rolach okrutnych katów (potop, plagi, ludobójstwo, zarazy wojny itp.).
W bóstwach skoncentrował człowiek swoje najlepsze cechy w maksymalnym, nieskończenie wielkim natężeniu, nieosiągalnym w warunkach naturalnych, by zrealizować swoje marzenie albo mit o absolutnej doskonałości. W ten chyba niezamierzony sposób dokonał deifikacji siebie samego w postaci bytu nie tylko najdoskonalszego i abstrakcyjnego, ale absolutnie fikcyjnego. Tak oto dokonał aktu stworzenia boga według własnego pomysłu i na swój wyidealizowany obraz.
Zwolnienie z odpowiedzialności
Atrybutem bogów jest wszechobecność, co umożliwia im pełnienie roli nieograniczonych kontrolerów i nadzorców ludzi. Słynne oko opatrzności sprawdza zachowania i uczynki, a nawet myśli i zamiary człowieka w każdej chwili i w każdym miejscu, również przed narodzeniem i po śmierci.
Żadnemu satrapie nie udało się jeszcze tak sprawdzać swoich poddanych. Poddanie się władzy ”wszechobecnego kontrolera” ma złą stronę - zwalnia człowieka z odpowiedzialności.
Na nic zda się mamienie mitem wolnej woli, który jest przede wszystkim wymysłem teologów, żeby za złe rzeczy, które mają miejsce w realnym świecie, zdjąć odpowiedzialność z bogów i obarczyć nią wyłącznie ludzi: co dobre, czyni bóg, co złe – człowiek albo szatan. Co ludzie – mam na myśli ogół ludzkości, a nie jednostki lub grupy - mają z tego, że wymyślili sobie bóstwa? Czy są szczęśliwsi z tego powodu, czy dzięki nim łatwiej i lepiej się żyje, czy są bardziej bezpieczni albo mniej narażeni na czyhające na nich zewsząd wciąż większe zagrożenia?
Nic z tego. W zamian za to żyją w ciągłej bojaźni przed wszechobecnie szpiegującym ich bogiem i karą za grzechy, poddawani są terrorowi psychicznemu i obyczajowemu, a w państwach wyznaniowych - również politycznemu, ze strony instytucji kościelnych oraz ich funkcjonariuszy, których na dodatek muszą opłacać.
Odpowiedź na pytanie, czy warto mieć wyobraźnię – jedną z istotnych cech gatunkowych ludzi – która powołuje do istnienia byty nadprzyrodzone, nasuwa się sama: nie.
Także nie warto jej mieć dlatego, że jest źródłem przesadnie wybujałych pozaegzystencjalnych potrzeb, których chęć zaspokajania wprowadza ludzi w coraz bardziej napinającą się sprężynę produkcji i konsumpcji, a w konsekwencji tego - w pułapkę przyspieszenia.
Nie warto również z tego powodu, że na gruncie wyobraźni tworzą się szkodliwe ideologie i pseudosztuka. Mówiąc o szkodliwej ideologii mam na myśli ideologie nazizmu, satanizmu, terroryzmu itp., które wykorzystywane są do szerzenia postaw nietolerancji i agresji, do wzniecania wojen, ludobójstwa i niszczenia środowiska życia ludzi. A pseudosztuka to taka, która uprawiana jest przez miernoty artystyczne wyłącznie w celach komercyjnych i popierania szkodliwych ideologii.
Można odnieść wrażenie, jakoby nasilające się ruchy religijne i nachalna ekspansja kościołów światowych sprzęgły się z elitami władzy światowej w walce o kompletne otumanienie ludzkości wykorzystując najnowsze osiągnięcia nauki i techniki oraz procesy globalizacyjne.
Nie bez przyczyny – przecież jedni drudzy realizują swoje patologiczne aspiracje do nieograniczonej władzy i nieustannego bogacenia się, żerując na głupocie ludzkiej.
Globalna i masowa stupidyzacja ludzkości jest warunkiem koniecznym do panowania nad światem. Wprawdzie w historii takie przypadki miały miejsce, ale obecnie głupiemu coraz trudniej jest rządzić mądrymi. A ludzie dążący za wszelką cenę do władzy są raczej – mówiąc kolokwialnie – mądrzy inaczej; w większym stopniu wyróżniają się przebiegłością aniżeli erudycją.
Od czasów starożytnych mędrcy nie byli dobrze widziani i tolerowani przez władców, chyba, że schlebiali im, albo uzasadniali ich nierozumne rządy. Dziś władcy jeszcze mniej liczą się z ich opiniami. Chyba bardziej potrzebują ekspertów, z których rad chętnie korzystają.
Ekspertów nie potrzeba zbyt wielu, a jeszcze mniej - mędrców. Dlatego sprzyja się elitarnemu kształceniu profesjonalistów, a nie masowej oświacie na wysokim poziomie. Masom wystarczą programy edukacyjne na poziomie minimum, ustanowione przez miłościwie panujące władze oświatowe, które zresztą i tak ciągle obniżają poziom kształcenia masowego – niech masy głupieją jeszcze bardziej! Zamiast dać im rzetelną wiedzę wystarczy dostarczać niezliczonej ilości różnych gadżetów i karmić je mitami, zaklęciami, zabobonami, modlitwami oraz marnymi, otumaniającymi i wrzaskliwymi igrzyskami - świeckimi i religijnymi.
Wspólczesne niewolnictwo (myślowe)
Jednym z produktów kultury są stereotypy. Dzięki nim jakby mechanicznie tworzy się uproszczony i standardowy obraz rzeczywistości zabarwiony zazwyczaj emocjonalnie i dokonuje się schematycznych ocen. Stereotypy są narzędziami myślenia mechanicznego, a w postaci zalgorytmizowanej wykorzystywane są do programowania robotów. Im większy jest udział stereotypów w myśleniu, tym mniej jest ono samodzielne, krytyczne i refleksyjne.
A o takie właśnie myślenie za pomocą standardowych schematów chodzi elicie władzy światowej, której przeszkadza samodzielne, indywidualistyczne, refleksyjne i racjonalne myślenie jednostek reprezentujących szerokie rzesze ludzi. Przecież myślenie pełne inwencji może prowadzić do buntu.
Lepiej jest więc, kiedy masy myślą za pomocą utartych schematów narzucanych im na różne sposoby. Wówczas da się te myśli łatwo kontrolować i poddawać manipulacji. Ma się tu do czynienia ze specyficznym rodzajem niewolnictwa współczesnego – ze zniewoleniem ludzi ze względu na sposób myślenia.
Robi się wszystko, żeby pod presją opinii publicznej wpajać ludziom takie stereotypy, jakich sobie życzy władza i które są jej przydatne. W istocie są one urabiane przez odpowiednie ośrodki opiniotwórcze, służalcze wobec władzy, a transmitowane do świadomości społeczeństwa i upowszechniane za pomocą środków przekazu masowego, które w końcu też są kontrolowane przez władzę.
Współczesna cywilizacja, komputeryzacja i internetyzacja jak najbardziej stwarzają szczególnie dogodne warunki dla zniewalania myślenia za pomocą stereotypów zawartych w symbolach wizualnych, które przekazuje się masom za pomocą nieprzebranych w formach ikon, ukazywanych na ekranach komputerów. Toteż, być może, dopiero w naszych czasach ziści się w pełni osiemnastowieczna idea człowieka-maszyny sterowanego zdalnie i kontrolowanego skutecznie przez odpowiednie centra władzy światowej.
Masowemu i tendencyjnemu ogłupianiu ludzi sprzyja atakowanie rozumu i rozsądku z różnych kierunków, a ich liczba powiększa się wraz z postępującą ekspansją ideologii wyznaniowych, konsumpcjonizmu i neoliberalizmu. W pewnych przypadkach atakowanie rozumu można usprawiedliwić, głównie wtedy, gdy jest ono skierowane na ekstremalny racjonalizm, który niewątpliwie jest szkodliwy, jak wiele innych skrajności.
Uzasadnione jest również wówczas, kiedy ma zapewnić irracjonalności należne jej miejsce i rolę w życiu ludzi. Człowiek jest bowiem faktycznie istotą racjo-irracjonalną, co szczególnie podkreślał Jan Legowicz.
W ścieraniu się tendencji racjonalistycznych z irracjonalistycznymi nie ma w zasadzie niczego złego, jak długo nie prowadzi ono do naruszenia naturalnej równowagi między nimi. Tymczasem, wspomniane ideologie naruszają wyraźnie tę równowagę, koncentrując się na jak największym osłabieniu czynników rozumowych w życiu ludzi w celu ich ogłupiania.
Ogłupianie – małpowanie
Konsekwencją ogłupiania jest bezmyślne naśladowanie, zwane pospolicie małpowaniem. Zwyczajem małp, nie tych, oczywiście, które żyją w stanie dzikim, jest naśladowanie ludzi, ich gestów i zachowań. Robią to wtedy, gdy mają jakiś interes w bezpośrednim kontakcie z ludźmi, a więc sporadycznie i w warunkach lokalnych. Natomiast ludzie małpują bezustannie, coraz bardziej i na skalę globalną, a w małpowaniu przechodzą wszelkie granice własnej głupoty.
Nie naśladują wprawdzie małp - może szkoda, bo nie byłoby to tak złe – lecz innych ludzi, przede wszystkim tych, których uznają za idoli.
Naśladownictwo samo w sobie nie jest złą cechą człowieka. Jest ono potrzebne do asymilacji, maskowania się oraz do manifestacji tożsamości z grupą, narodem lub społeczeństwem. Dzięki temu jednostki zapewniają sobie bezpieczeństwo i unikają wykluczenia społecznego.
Toteż zawsze jedni ludzie naśladowali drugich i z pewnością będą to dalej czynić. Małpują idoli, upodobniając się do nich w wyniku nakładania masek i przybierania ich póz, i w pewnym stopniu utożsamiają się z nimi, wierząc, że naprawdę uchodzą za takich w oczach innych ludzi. I dopóty nie ma w tym niczego złego, dopóki małpuje się zachowania, postawy, czyny i myślenie ludzi wartościowych: niekwestionowanych bohaterów, mężów stanu z prawdziwego zdarzenia, ludzi mądrych, kulturalnych, dobrych, godnych czy spolegliwych. Przecież nikomu nie szkodzi, a wręcz przeciwnie jest pożyteczne, powielanie dobra na szerszą skalę.
Ale w czasach współczesnych małpuje się przede wszystkim oraz w rozmiarze masowym różne miernoty, dewiantów, ludzi pozbawionych elementarnych zasad kultury - tej przez duże „k”, a nie jakichś kontrkultur czy subkultur - i wyzbytych wszelkich skrupułów obyczajowych, pseudoartystów, fanfaronów politycznych, pospolitych cwaniaków i dorobkiewiczów.
Dlaczego? Ponieważ do cna skomercjalizowane mass media promują ich i awansują do rangi gwiazd, bohaterów narodowych oraz wyroczni we wszelkich sprawach. Poza tym nagminne pokazywanie na ekranach telewizorów różnych zboczeńców, złodziei i mętów społecznych, po to, by zapewnić odpowiednio wysoki poziom oglądalności, samo przez się czyni ich ludźmi wartymi oglądania i słuchania.
W ten sposób - zapewne niezamierzony przez autorów audycji - podpowiada się, zwłaszcza młodym widzom, że trzeba być takim, jak ci negatywni bohaterowie, żeby stać się sławnym i podziwianym przez miliony telewidzów.
Zadziwiająca jest ogromna przewaga pokazywanych w telewizji bohaterów negatywnych nad pozytywnymi oraz ekshibicjonizm wszelkiego zła.
O ile naśladowanie ludzi przez małpy nie szkodzi ani małpom, ani ludziom, to małpowanie przez szerokie rzesze ludzi jednostek niegodnych i sztucznie wyniesionych na piedestały, głównie za sprawą mass mediów, jest wysoce szkodliwe.
Po pierwsze, powoduje zanik dobrych obyczajów i kultury osobistej, a także przestrzegania elementarnych reguł bon tonu. W szczególności kulturalnych telewidzów oburzają maniery niektórych znanych nawet redaktorów, dziennikarzy i prezenterów telewizyjnych, którzy na przykład wchodzą do studia z ręką w kieszeni, dając tym wyraz lekceważenia widowni zgromadzonej w studio i przed telewizorami, albo podając rękę na siedząco i przez stół szanowanej skądinąd i starszej od siebie osobie po zakończonym wywiadzie.
Po drugie, głównie za sprawą telewizji, narasta wypaczanie wrażliwości estetycznej oraz zanikanie dobrego gustu. Wystarczy, żeby jakiś dureń, który z pobudek komercyjnych chce szokować swoim wulgarnym językiem, albo pseudo-awangardowym wyglądem, bo nie ma czym innym zaimponować publiczności, pokazał się w niechlujnym, albo obszarpanym stroju, wytatuowany tam, gdzie trzeba i nie trzeba, w czapce z daszkiem do tyłu, albo z boku (wbrew podstawowej funkcji, jaką ma spełniać daszek u czapki), oblepiony koralikami, albo niby-kolczykami przypominającymi krosty na wargach lub smarki pod nosem i w inny jeszcze sposób zrobiony na paskudztwo (pomysłowość tych ludzi w tym względzie jest równie bezgraniczna, jak ich głupota) - żeby od razu znalazły się całe rzesze chętnych do małpowania jego słownictwa i wyglądu. A liczba małpujących jest proporcjonalna do stopnia bulwersacji otoczenia takim wyglądem lub słownictwem.
Skądinąd ciekawe jest, że chętniej małpuje się głupich aniżeli mądrych. Chyba dlatego, ponieważ małpowanie głupoty nie wymaga tak wielkiego wysiłku, jak mądrości, co najwyżej odwagi albo tupetu.
Naśladowanie wyglądu jest podyktowane przez mody, a te na użytek mas kreują tacy właśnie negatywni idole. W konsekwencji ulice roją się od „modnych” łachmaniarzy, nie tyle ekstrawagancko, co dziwacznie wystrojonych w dżinsowe stroje pastuchów amerykańskich (cowboys) i żołdaków (marines). Co gorsze, małpują ich nawet ludzie zaliczający się do inteligencji i osoby starsze nie zważając na to, że im tego po prostu nie wypada - przynajmniej nie w każdym miejscu i czasie - i że swym wyglądem wzbudzają odrazę albo politowanie. Oto, do jakiego stopnia degrengolady, znieczulicy na piękno, zwyrodnienia estetycznego oraz ignorancji elementarnych norm dobrego gustu doprowadził zmasowany atak głupoty na ludzi - nie trudno się domyśleć, przez kogo i w czyim interesie.
Co z tego że jest się człowiekiem?
Po przedstawionych dywagacjach pora wrócić do pytania postawionego na wstępie: „Co z tego że jest się człowiekiem?” Odpowiedź będzie różna w zależności od tego, czy kieruje się racjami subiektywnymi i irracjonalnymi, czy obiektywnymi i racjonalnymi. W pierwszym przypadku człowieczeństwo traktuje się jak coś wspaniałego i można chlubić się tym, że jest się człowiekiem. Przecież – jak pisał Maksym Gorki – „Człowiek - to brzmi dumnie”. Ale, czy aby na pewno?
Jeśli bowiem obiektywnie i uczciwie oceni się cechy charakterystyczne dla gatunku ludzkiego, które składają się na pojęcie człowieczeństwa oraz całokształt aktywności ludzi, skierowanej z konieczności na niszczenie przyrody ożywionej i nieożywionej, ponieważ jest to warunek niezbędny do życia, to chyba można mieć poważne wątpliwości co do tego, czy faktycznie powinno się być dumnym ze swojej przynależności do tego gatunku.
Wiesław Sztumski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2702
Do polityki garną się ludzie, którzy nic nie osiągnęli, a więc nieudacznicy i darmozjady. Polityka to dla nich deska ratunku, mogą godnie żyć nie dając w zamian nic.
Józef Piłsudski
1. Istnienie władzy jest uwarunkowane podwójnie
Z jednej strony, w sposób naturalny (przez przyrodę), gdyż bierze się z potrzeby hierarchii, właściwej zwierzętom naczelnym, do których zalicza się gatunek ludzki.
Z drugiej strony, w sposób wymuszony przez kulturę, ponieważ wynika z dążenia do utrzymywania porządku lub ładu w zbiorowościach ludzi. Dlatego jedni stają się z natury władcami, bo mają jakby wrodzone cechy przywódcze, drudzy dążą do władzy ze względu na cechy nabyte ze środowiska społecznego, które domaga się władców, a inni z obu powodów na raz.
Wiele wskazuje na to, że kulturowe przyczyny sprawowania władzy przeważają nad naturalnymi, chociaż - jak wynika z obserwacji - ludzie coraz mniej są zorganizowani i mniej cenią porządek; raczej skłaniają się ku chaosowi, anarchii i bezładu. (Być może, w rzeczywistych układach społecznych też obowiązuje zasada wzrostu entropii, a więc wzrostu nieuporządkowania). Ale funkcjonowanie w chaosie i nieporządku też nie może obyć się bez zarządzania, czyli władzy, bo inaczej zakończyłoby się kolapsem, a tego nikt nie chce. Tak, czy inaczej ludzie są niejako skazani na władzę przez naturę i kulturę ze względów egzystencjalnych i funkcjonalnych.
2. Kto raz dorwie się do władzy, nie rezygnuje z niej samowolnie,
a nawet, jeśli bywa zmuszony do odejścia, to broni się zaciekle na wszystkie możliwe sposoby, per fas et nefas, by jak najbardziej opóźnić ten moment. Toteż wielu polityków nie przechodzi dobrowolnie na emeryturę po osiągnięciu odpowiedniego wieku. To świadczy o tym, że władza pociąga, opłaci się, ma swój urok i uzależnia, jak używka lub narkotyk. Gdy ktoś jej raz zakosztował, to ciągle jej pożąda; jak ją zdobył, to się do niej coraz bardziej przyzwyczaja; im więcej jej posiada, tym chce jej mieć jeszcze więcej; im dłużej ją sprawuje, tym trudniej mu odwyknąć od niej. Skąd bierze się chęć rządzenia i atrakcyjność władzy, co jest tak urokliwego i pociągającego w jej posiadaniu i sprawowaniu?
3. Z jednej strony, ludzie chcą rządzić z przyczyn subiektywnych - psychologicznych i charakterologicznych.
„Chorymi na władzę” są zazwyczaj ci, którzy cierpią na niedowartościowanie przez innych i przez samych siebie, na niespełnienie ambicji oraz na kompleks niższości z różnych względów. Kto sam się nie docenia, chce być doceniony przez innych, stara się pokazać, że mimo takich czy innych ułomności fizycznych lub psychicznych jest ważniejszy, bogatszy i lepszy od nich, żeby wzbudzić zazdrość i chęć naśladowania go. Taki człowiek z natury chce rządzić i władać innymi, by stać się popularnym, być podziwianym, zdobywać zwolenników i tworzyć kult swojej osoby. Swoje pragnienia i ambicje jest w stanie zrealizować dzięki władzy. Niestety, nie wie, że przesadne ambicje zjadają polityków.
Lepiej rządzić i narzucać innym własny tok myślenia (poglądy), styl zachowania i inne standardy osobiste niż podporządkowywać się obcym. Ponadto samo ulokowanie się we władzy skutkuje wieloma przywilejami i kuszącymi propozycjami. Jeśli jest Szatan, to zapewne skrył się we władzy ludzi, by stamtąd rządzić światem.
Z drugiej strony, działają przyczyny obiektywne.
Niektórych ludzi namawia się do władzy (przywództwa), często usilnie, a nawet wywiera się presję za pomocą przekupstwa, szantażu, albo gróźb. W szczególności ma to miejsce w przypadku, gdy ma się do czynienia z homo novus, człowiekiem nieznanym, ale z różnych powodów wygodnym dla układów, klik, partii itd., z człowiekiem, który ma odpowiednie predyspozycje psychiczne, charyzmę i jest podatny na manipulację i korupcję.
Tym bardziej, że naprawdę władza daje wiele przywilejów, swobód i ułatwień w życiu. Taki człowiek sądzi, że dzięki władzy zyska autorytet, podczas gdy w najlepszym wypadku może zyskać prestiż i podziw, i to tak długo, dopóki sprawuje urząd. Jednak często budzi wśród ludzi niechęć, awersję i uczucie pogardy. Nie uświadamia sobie, że władza może spełnić jego marzenia, ale nie za darmo. Jeśli zgodzi się na przynależność do kliki rządzących, zwanych patetycznie „elitą władzy”, to będzie mieć dwie drogi do wyboru: albo potulnie wykonywać polecenia tej kliki, wychwalać ją pod niebiosa (nawet na przekór swoim poglądom) i znosić jej fanaberie lub złośliwości, albo narazić się na bolesnego kopniaka kończącego karierę polityczną, odejść w niełasce i w zapomnienie. Jeśli ktoś o tym nie wie, albo nie wierzy, że tak jest, to jest po prostu naiwny, albo głupi.
4. Władza nie jest dla naiwnych, bezradnych i nieudaczników (p. motto)
Oni garną się do władzy, ale nikt ich nie wybiera, bo albo nie chcą działać na korzyść innych, albo nie wiedzą, jak to zrobić. Władza jest przede wszystkim dla ludzi bezwzględnych, dbających ponad wszystko o swoje interesy, czyli dla tzw. bandytów.
Włoski historyk ekonomii Carlo M. Cipolla (1922-2000) na podstawie przeprowadzonych badań empirycznych i obserwacji zachowań ludzkich wyróżnił cztery kategorie ludzi: inteligentnych (mądrych), naiwnych (bezradnych), bandytów i głupich.
Inteligentny działa tak, żeby korzyści odnosili inni (społeczeństwo) i on sam.
Naiwny działa na korzyść innych, ale wskutek tego ponosi stratę, ponieważ daje się wykorzystywać przez innych.
Bandyta zawsze i za wszelką cenę dba o swoje interesy i realizuje własne cele ze szkodą dla innych; musi jednak uwzględniać ich interesy, by mieć ich poparcie i móc ich wykorzystywać. Toteż „bandytów” z podwładnymi łączy relacja „drapieżnik-ofiara”, albo „win-win”, tylko, że jest to relacja asymetryczna, ponieważ „bandyci” o wiele więcej wygrywają niż podwładni. Ale podwładni wysoko cenią nawet niewielkie korzyści i popierają rządy „bandytów”.
Natomiast ”głupi” szkodzi nie tylko sam sobie, ale wielu innym i całemu społeczeństwu.
W zależności od tego, kto rządzi, kraj rozwija się, albo cofa w rozwoju.
Najlepiej, gdyby rządzili inteligentni (mądrzy). Jednak „mądrzy” nie chcą rządzić, bo po pierwsze, wiedzą, jakie negatywne skutki pociągnęłoby dla nich sprawowanie władzy i ewentualne dzielenie się nią z „bandytami”, albo „głupimi”, a po drugie, władza nie jest im do niczego potrzebna.
Toteż rzadko się zdarza, żeby do władzy lub na przywódców dawali się namówić ludzie ceniący się wysoko, niezłomni, cieszący się powszechnym i niepodważalnym autorytetem, odporni na pokusy władzy i fałszywe pochlebstwa. Jeśli ktoś z nich mimo wszystko da się namówić, co, niestety, też się zdarza i nie najlepiej świadczy o jego mądrości, to po pewnym czasie rozczarowuje się, żałuje swego wyboru i ucieka od władzy.
Władza specjalnie nie potrzebuje „mądrych”; może obyć się bez nich. Świadczą o tym liczne przykłady z historii. Znane są powiedzenia: „Rządzić może kucharka” (W. I. Lenin), albo „Żeby dobrze rządzić, nie trzeba być geniuszem”. (J. Kaczyński).* Najgorzej, gdy rządzą „głupi”, gdyż, jak pisał nieznany autor wielu książek występujący pod pseudonimem Rene Delavy, „Iloczyn władzy i głupoty równa się samozagładzie”.** Działania „głupich” nie przynoszą korzyści im samym ani innym, lecz sprawiają kłopoty. I nikt nie wie, nie rozumie i w żaden sposób nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego takie absurdalne kreatury tak czynią. Chyba tylko dlatego, że zwyczajnie są głupi.
Z reguły, najbardziej pchają się do władzy „bandyci”, którzy zwyciężają w wyborach i sprawują rządy. Jednak, jeśli nie zdobędą większości parlamentarnej i muszą dzielić się władzą z innymi, to najczęściej zawiązują koalicje z „głupimi”. Myśląc logicznie, liczą na to, że da się ich przechytrzyć, łatwo manipulować nimi (jawnie lub z ukrycia) i wykorzystywać. Ale zwykle tak nie jest, ponieważ „głupi” są nieprzewidywalni. „Bandyci” nie doceniają ich i nie zdają sobie sprawy z tego, że obcowanie z „głupimi”, albo wchodzenie z nimi w jakiekolwiek związki, układy, koalicje itp. jest wielce ryzykowne i zawsze po pewnym czasie okazuje się kosztownym błędem. Potwierdzają to liczne przykłady prób tworzenia rządów lub większości parlamentach w wyniku koalicji z „głupimi”.
Najnowsza historia dostarcza wielu przykładów na to, jak manipulacja jednostkami wielkimi, ale głupimi, sprawującymi władzę w różnych krajach i czasach (np. Hitler, Stalin), przysporzyła i nadal przysparza ludzkości wielu nieobliczalnych szkód (p. E. Durschmied, How Chance and Stupidity Have Changed History: The Hinge Factor, MJF Books, New York 1998). Tak więc zazwyczaj w ustrojach totalitarnych, rządzą sami „bandyci”, a w ustrojach demokratycznych „bandyci” z „głupimi” - i do nich należy królestwo tego świata. Co więcej, do władzy dochodzą coraz więksi ”bandyci” i coraz bardziej absurdalni „głupi”. Nie ma niczego gorszego, aniżeli rządy sprawowane przez alians „bandytów” z „głupimi”.
5. Powszechnie i nie bez racji sądzi się, że władza zmienia ludzi.
To prawda, ale najczęściej na gorsze. (Jeszcze nie tak dawno temu, objęcie jakiegoś stanowiska we władzach lub hierarchii społecznej czy zawodowej obligowało (wcale nie z przymusu, tylko z wewnętrznego nakazu moralnego) do podciągania się i doskonalenia pod każdym względem tak, by być godnym zajmowanego stanowiska.
Władza w miarę upływu czasu coraz bardziej wyobcowuje się (izoluje od społeczeństwa), deprawuje i rozwydrza rządzących. Tę prawdę zawarł brytyjski filozof polityki Lord Acton (1834-1902) w sentencji: „Władza ma tendencję do korupcji, a władza absolutna korumpuje absolutnie”.
Władza deprawuje też rządzonych, bo albo czyni z nich sługusów, fanatyków, lizusów i donosicieli, albo bierną masę niewolników.
Z czasem i w miarę umacniania się człowieka we władzach poczyna on sobie wciąż bardziej samowolnie i bezkarnie, chce mieć coraz więcej, domaga się różnych przywilejów i apanaży i jest święcie przekonany o tym, że to mu się należy. Dlaczego? Po prostu, bo jest we władzach. (Potwierdza to słynna wypowiedź b. premiera Beaty Szydło na temat nagród przyznanych ministrom nie za efektywną pracę, tylko dlatego, że „im się to należy”). W ustrojach totalitarnych musi się to tolerować, ale nie w demokratycznych, gdzie władza jest wybierana w wolnych lub quasi-wolnych wyborach. Powinna więc podlegać kontroli ze strony suwerena, który obdarzył ją mandatem zaufania, ale może go w każdej chwili cofnąć i - przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce różnie to bywa - zmusić do odejścia.
Jednak zadufani władcy myślą, że zostali jakby namaszczeni przez suwerena (jak dawniej monarchowie przez biskupów) i dlatego są dożywotnio nietykalni i nieodwołalni. Toteż lekceważą suwerena i mają go za nic. Mogą w akcjach przedwyborczych obiecywać gruszki na wierzbie, a po wyborach ignorować składane obietnice. Skoro społeczeństwo ich wybrało, to samo sobie jest winne i niech teraz haruje na władców za przysłowiową miskę ryżu i nie waży się upominać o swoje prawa ani buntować. W razie potrzeby uruchamia się aparat przymusu, którego zadaniem jest przestrzeganie narzuconego przez władzę porządku, praw, standardów i coraz większa ochrona władców „umiłowanych przez naród”. Niepokornych wsadza się do więzień pod byle jakimi pretekstami, często zmyślonymi, ale nie politycznymi, bo to by jawnie naruszało zasady demokracji.
Słusznie zaapelował Jarosław Kaczyński do samorządowców i radnych: „Władza niekontrolowana staje się w jakiejś mierze władzą absolutną. I w jakimś stopniu demoralizuje. Ale władza nie musi się demoralizować. A więc pracujcie państwo nad tym, by władza była kontrolowana”. Ale co da kontrola władzy przez samorządy, w których aktywiści partii rządzącej już mają przewagę albo uzyskają w kolejnych wyborach? Będzie tak, jak w przysłowiu: „Świadczył się Cygan swoim dzieckiem”.
We współczesnym świecie roi się od zdemoralizowanych przedstawicieli władzy (polityków, urzędników, prezesów firm itp.). Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak jest: czy władza demoralizuje tego, kto się do niej dostanie, czy określona kategoria ludzi wcześniej zdeprawowanych („bandytów”) coraz częściej dostaje się do władz.
Eksperymenty przeprowadzone na gruncie psychologii (p. A. Krajewska, Jak władza zmienia ludzi), prowadzą do wniosku, że to władza demoralizuje swoich reprezentantów. Bowiem władza aktywizuje apetytywny system dążenia do osiągania czegoś: dóbr materialnych, stanowisk, nagród itp. Ludzie posiadający władzę mają tendencję do myślenia o swoich podwładnych w sposób stereotypowy i z tego względu brak im empatii w relacjach z nimi.
6. Władza nie tylko deprawuje, ale i ogłupia, tak rządzących, jak i poddanych.
Między innymi dlatego „mądrzy” nie garną się do władzy, żeby nie zgłupieć. Zaś reprezentanci władzy na ogół nie znoszą mądrzejszych od siebie i dlatego szybko się ich pozbywają, albo starają się ich odpowiednio ogłupić. Z jednej strony, władza ogłupia swych funkcjonariuszy, ponieważ nie toleruje myślenia refleksyjnego i krytycznego, tylko mechaniczne, według narzuconych standardów, lub nakazów partii lub instytucji. A z drugiej strony, władza ogłupia masy za pomocą różnych instytucji oraz najnowszych środków i metod komunikacji społecznej (w szczególności mass mediów). Dlaczego? Bo wierzy, że „głupi” są łatwowierni oraz manipulowalni i dlatego łatwiej nimi rządzić.
Władzą dzieli się niechętnie. Najlepiej jest być władcą niepodzielnym. W ustrojach monarchistycznych i totalitarnych było to regułą. Teraz zdarza się to niezwykle rzadko, zarówno we władzach świeckich jak kościelnych. Przeważnie trzeba dzielić się władzą bądź z wyrachowania, bądź z konieczności. W obu przypadkach czyni się to bardzo niechętnie, ponieważ w ten sposób traci się część władzy i przywilejów.
Ograniczenie władzy rośnie proporcjonalnie do liczby ludzi, z którymi się ją dzieli. Z tej racji w ustrojach maksymalnie demokratycznych i liberalnych, jak np. w USA, przywódcom państw i samorządów (prezydentom, ministrom, gubernatorom itp.) pozostało już tak mało władzy, że faktycznie są bezsilni i nie mogą przeforsować swoich pomysłów bez zgody różnych organizacji oficjalnych - parlamentu, instytucji i korporacji (krajowych i międzynarodowych), partii politycznych itd. i nieformalnych - układów, klik, wywiadów, tajnych organizacji wyznaniowych itp., tzn. bez uwzględniania ich interesów. Formalnie i teoretycznie władza należy do nich, a realnie i praktycznie - do kogoś innego.
W sytuacji, gdy rządzący jest w istocie marionetką i tylko „władcą na pokaz” z okazji różnych uroczystości, a w rzeczywistości rządzą inni ludzie, zazwyczaj reprezentujący organizacje, które mają różne interesy (często sprzeczne), w kraju panuje bezład lub skryta anarchia.
Dzielenie się władzą - z masami społecznymi, albo tzw. ludem, a najlepiej ze wszystkimi - stanowi istotę demokracji (rządu ludu), a jednocześnie stanowi zagrożenie dla prawidłowego funkcjonowania państwa w interesie jego obywateli i w miarę coraz większej demokratyzacji wiedzie ku anarchii, czyli do rozpadu.
Toteż mając na uwadze te i inne zagrożenia wynikające z demokracji, coraz bardziej narasta krytyczny stosunek do niej. Dróg wyjścia z impasu demokracji upatruje się w szerzących się ruchach nacjonalistycznych skierowanych na odizolowanie się od wpływów międzynarodowych i ruchach nawiązujących do idei państw totalitarnych, głównie faszystowskich.
Wciąż ludzie borykają się z rozsądnym rozwiązaniem dylematu: demokracja, czy dyktatura? Oba ustroje są złe. Jedne zmierzają do nadmiernej parcelacji władzy i maksymalizacji wolności, drugie do przesadnej koncentracji władzy i minimalizacji wolności. Realizacja obu tych tendencji prowadzi do negatywnych skutków. W przypadku dyktatury - np. do zniewolenia i kultu jednostki, a przypadku demokracji - np. do minimalizacji bezpieczeństwa obywateli, ubezwłasnowolnienia władzy i anarchii.
Jest mało prawdopodobne, by udało się stworzyć jakiś ustrój pośredni w wyniku znalezienia złotego środka. W takim razie nie pozostaje nic innego, jak wybrać ten ustrój, który mimo wad i potencjalnych zagrożeń jest lepszy dla wszystkich - tak dla władzy jak i dla przeciętnego obywatela. Przynajmniej, dopóki wspomniany dylemat nie zdezaktualizuje się w następstwie daleko rozwiniętej globalizacji.
Wiesław Sztumski
* Są to zdania wyrwane z kontekstów. Lenin napisał: „Nie jesteśmy utopistami. Wiemy, że nie każdy robotnik, nie każda kucharka z dnia na dzień będą mogli rządzić państwem. Żądamy, żeby klasowo świadomi robotnicy i żołnierze natychmiast zaczęli uczyć się kierowania państwem, by zaczęli nakłaniać do takiej nauki wszystkich robotników i całą biedotę”. A więc „kucharka może rządzić państwem”, ale pod warunkiem, że się tego nauczy.
J. Kaczyński powiedział: „Żeby dobrze rządzić, nie trzeba być geniuszem, chociaż na pewno ludzie wybitnie zdolni się tu bardzo przydają. Mamy tego przykłady, choćby teraz w naszym rządzie. Przede wszystkim trzeba być kompetentnym i uczciwym. Rządzić w sposób racjonalny, przemyślany, ale też uczciwy”. A więc mądrzy są potrzebni władzy, ale niekoniecznie do rządzenia, tylko raczej w roli uległych pomocników lub ekspertów firmujących swoją wiedzą i autorytetem idee władców. Oprócz tego władca ma być kompetentny i racjonalny, ale jedno i drugie bierze się z mądrości (wiedzy), władca ma być racjonalny, tzn. m.in. nie powinien mieć poglądów ukształtowanych na bazie irracjonalności, ani w swej działalności politycznej stawiać wiarę religijną ponad rozumem. A żądanie uczciwości od polityka jest utopią.
**Zob. R. Delavy, Macht x Dummheit - Selbstzerstörung. Wie viel "Mensch" braucht der Planet? Kaos Verlag, 2005. Zwrócił on też uwagę na następujące zjawiska groźne dla ludzkości:
1) Holistyczne myślenie stało się niemożliwe. Idioci uczą innych idiotów.
2) Światem rządzą najgłupsi politycy.
3) Liderzy biznesu zabijają z coraz większym zyskiem istnienie przyszłych pokoleń.
4) Religie są niszczycielkami wszelkich resztek rozumu; każdy chce widzieć swojego boga jako zwycięzcę.
5) Naukowcy wymyślają rzeczy, które zniszczą naszą przyszłość.
6) Technologiczny holokaust rozwija się dziś po linii pionowej, podczas gdy czas biegnie po poziomej, czyli jakby stoi w miejscu.
7) Środowisko jest niszczone z całą mocą, jaką Homo sapiens może dysponować.
8) Media nas ogłupiają. Jest tak dlatego, że ponad 2000-letnia historia filozofii funkcjonowała wyłącznie na zasadzie "Człowiek w niebie - Planeta Ziemia w dupie". A nasze myślenie zostało wypaczone przez prawie wszystkich myślicieli z przeszłości. Zaś teraźniejsi pragmatyści są najbardziej powierzchownymi ludźmi na Bożej Ziemi.