Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 304
Produkty nowej rewolucji technicznej: Nadludzie i nadkomputery (cz. 2)
Błądzić jest rzeczą ludzką, ale żeby naprawdę coś zepsuć, potrzebny jest komputer. (Paul R. Ehrlich)
Krótka historia ewolucji urządzeń liczących
Wyróżniam w niej trzy okresy – przedkomputerowy, komputerowy i pokomputerowy.
Okres przedkomputerowy
W starożytności, prawdopodobnie najstarszym urządzeniem liczącym, pochodzącym z około 2500 p.n.e., był abakus. Używano go w Mezopotamii, starożytnym Rzymie, Grecji i Chinach. Składał się z kamieni lub koralików przesuwanych po liniach wykreślonych na piasku lub na tabliczkach z rowkami. W średniowieczu i renesansie, w starożytnym Rzymie używano liczydeł rzymskich. Były one bardziej zaawansowane niż abakusy i miały stałe kolumny reprezentujące różne wartości liczbowe. W XV wieku arabscy matematycy, jak na przykład Al-Qalasadi, rozwijali metody algorytmiczne do wykonywania operacji arytmetycznych na papierze, co zapoczątkowało abstrakcyjne metody liczenia.
W 1622 r. William Oughtred wynalazł suwak logarytmiczny, który umożliwiał wykonywać różne obliczenia (dodawanie i odejmowanie, mnożenie i dzielenie, podnoszenie do potęgi, pierwiastkowanie) dzięki zastosowaniu logarytmów. W XVII wieku wprowadzono mechaniczne maszyny liczące. Pierwszy mechaniczny kalkulator, który mógł dodawać i odejmować stworzył w 1642 r. Blaise Pascal. A w 1673 r. Gottfried Wilhelm Leibniz wynalazł kalkulator, który mógł mnożyć, dzielić i pierwiastkować. W 1822 r. Charles Babbage zaprojektował maszynę różnicową do kilku działań algebraicznych.
Okres komputerowy
Prekursorem komputerów współczesnych był Charles Babbage. W 1837 r. zaprezentował on projekt maszyny analitycznej. Potem wprowadzono karty perforowane. (Kartę udoskonaloną przez Hermana Holleritha wykorzystano do spisu ludności USA w 1890 r.). Karty te używane były do przechowywania danych i programów w maszynach liczących.
W XX wieku pojawiły się kalkulatory elektromechaniczne. Harvard Mark stworzył w 1944 r. pierwszy elektromechaniczny komputer zasilany elektrycznie, zdolny do wykonywania skomplikowanych obliczeń. Pierwszy elektroniczny komputer ogólnego przeznaczenia ENIAC (Electronic Numerical Integrator And Computer) skonstruowano w latach 1943–1945 przez J. P. Eckerta i J. W. Mauchly'ego na Uniwersytecie Pensylwanii w USA. Zaprzestano jego używania po dziesięciu latach, w 1955 r.
W rozwoju komputerów elektronicznych wyróżnia się następujące ich generacje.
Do pierwszej generacji zalicza się komputery, do budowy których używano najpierw lamp elektronowych próżniowych, a później tranzystorów. Do drugiej - komputery budowane na układach scalonych. Do trzeciej - komputery o znacznie większej mocy obliczeniowej i mniejszych gabarytach. Do czwartej – komputery, w których korzystano z mikroprocesorów. Do piątej – komputery osobiste z systemem MS-DOS i z graficznym interfejsem użytkownika. Do szóstej można by zaliczyć komputery z innymi systemami operacyjnymi (Microsoft Windows, Apple oraz Linux) i komputery kwantowe. (Od początku XXI w. rozwija się technologię komputerów kwantowych, które wykorzystują zasady mechaniki kwantowej do przetwarzania informacji w sposób znacznie szybszy niż tradycyjne komputery elektroniczne. (1)
Okres pokomputerowy
Okres ten charakteryzuje się postępującym rozwojem biokomputerów. Na pytanie, czy zaliczyć je jeszcze do szóstej lub siódmej generacji komputerów, czy raczej już do całkowicie nowego etapu ewolucji urządzeń liczących udziela się rozbieżnych odpowiedzi.
Biokomputer
Pojawienie się biokomputerów zapoczątkowało faktycznie nowy okres w historii komputerów, który nazwałem pokomputerowym. Różni się on znacząco od poprzedniego okresu. A to dlatego, że w początkach XXI w. rozpoczęto prace nad konstrukcją biokomputera zakończone parę lat temu sukcesem. Różni się on jakościowo tak dalece od wcześniejszych wersji komputerów, że w pełni można go uznać za symptom nowego etapu w rozwoju urządzeń liczących. Od skonstruowania komputera biologicznego datuje się era nadkomputerów. Przez nadkomputer rozumiem urządzeniem, które przekracza granice właściwe komputerom tradycyjnym.
Czym jest komputer biologiczny i jaka jest zasadnicza różnica między nim a komputerem tradycyjnym? Koncepcja komputera biologicznego powstała już w latach 50-tych i 60-tych XX w. A teorię obliczeń biologicznych zapoczątkowały prace brytyjskiego matematyka i informatyka Alana Turinga i innych pionierów komputerowych, którzy teoretyzowali na temat możliwości wykorzystania procesów biologicznych do obliczeń. Jednak w tamtym czasie te koncepcje były raczej spekulatywne. Postępy w biologii molekularnej, takie jak odkrycie struktury DNA przez Watsona i Cricka w 1953 roku, stworzyły podstawy do zrozumienia mechanizmów biologicznych, które mogłyby zostać wykorzystane w biokomputerach. W 1994 roku Leonard Adleman przeprowadził pierwsze udane eksperymenty z obliczeniami DNA, rozwiązując problem ścieżki Hamiltona przy użyciu cząsteczek DNA. To wydarzenie jest często uważane za narodziny biokomputerów.
Komputer biologiczny wykorzystuje molekuły kwasu deoksyrybonukleinowy (DNA) i rybonukleinowego (RNA) , które są nośnikami i magazynami informacji genetycznej w organizmach żywych. Determinują one cechy organizmu. W przeciwieństwie do tradycyjnych komputerów, które opierają się na krzemowych układach scalonych do przetwarzania informacji, biokomputery korzystają w tym celu z procesów i zjawisk biologicznych.
Z początku biokomputerów używano do przeprowadzania skomplikowanych obliczeń na dużą skalę. Potem problemów kryptograficznych (ze względu na zdolność do przeprowadzania równoległych obliczeń), w medycyie (diagnostyka, terapia i inteligentne leki) i biotechnologii (projektowanie i modyfikowanie organizmów na poziomie molekularnym).
W latach 90-tych ub. w. zaczęto rozwijać badania nad automatycznymi systemami biologicznymi, takimi jak biomolekularne automaty komórkowe. Przyczyniły się one do rozwoju bardziej złożonych koncepcji obliczeniowych opartych na biochemii. W pierwszej dekadzie XXI w. nastąpił dalszy rozwój technik biotechnologicznych. Postępy w inżynierii genetycznej, biotechnologii oraz nanotechnologii pozwoliły na bardziej precyzyjną manipulację cząsteczkami biologicznymi, co przyspieszyło rozwój biokomputerów. W tym czasie powstały pierwsze systemy oparte na enzymach, które potrafiły wykonywać proste operacje logiczne, co umożliwiło wykonywania obliczeń logicznych za pomocą biologicznych komponentów.
W drugiej dekadzie tego stulecia pojawiły się pierwsze syntetyczne systemy komórkowe, które mogły wykonywać specyficzne zadania obliczeniowe, takie jak wykrywanie określonych sygnałów chemicznych w środowisku i udzielanie odpowiedź na nie. Oprócz tego biokomputery zostały zastosowane w tworzeniu biosensorów zdolnych do wykrywania chorób i zmian w środowisku na poziomie molekularnym. Obecnie, rozwój syntetycznej biologii pozwolił na stworzenie bardziej złożonych biokomputerów opartych na żywych komórkach, które mogą przetwarzać informacje w sposób analogiczny do komputerów elektronicznych, ale z wykorzystaniem biochemii.
Współczesne badania koncentrują się na integracji biokomputerów z tradycyjnymi układami elektronicznymi, co powinno umożliwić tworzenie hybrydowych systemów obliczeniowych. Przykładem są systemy do analizy danych biologicznych w czasie rzeczywistym lub inteligentne implanty medyczne. Dalsze prace będą ukierunkowane na rozwój bardziej złożonych algorytmów biologicznych opartych na biochemii, co otworzyłoby nowe możliwości w zakresie przetwarzania danych, jak i rozwój komputerów opartych na neuronach, co może doprowadzić do stworzenia biologicznych odpowiedników sztucznej inteligencji, które będą działać na całkiem innych zasadach niż tradycyjna SI.
Trzeba jednak pamiętać, że znacznie trudniej jest sterować biologicznymi procesami aniżeli układami elektronicznymi. Dlatego biologiczne systemy są bardziej podatne na błędy i nieprzewidywalność niż tradycyjne układy elektroniczne. Toteż biokomputery są wciąż znacznie mniej zaawansowane w swoim rozwoju w porównaniu z tradycyjnymi komputerami pod względem mocy obliczeniowej i szybkości i znajdują się wciąż jeszcze w fazie badań.
Komputer biologiczny, który zapoczątkował okres pokomputerowy, jest „nadkomputerem”. Nazwą tą posługuję się w analogii do nazwy „nadczłowiek”, ponieważ tak, jak nadczłowiek przekracza granice tradycyjnego człowieka, tak nadkomputer przekracza granice tradycyjnego komputera. Bowiem nie jest już komputerem martwym, którego procesor zbudowany został z materii nieożywionej (krzemu), lecz jakby żywym, bo jego procesor zrobiony został z organelli.(2) O ile nadczłowiek jest produktem ewolucji społecznej ludzi, to nadkomputer jest produktem ewolucji technicznej urządzeń liczących.
Konkluzja
Przewidywalna przyszłość będzie zdeterminowana przez ludzi cyfrowych i biokomputery. Czy to okaże się dobrodziejstwem czy zagrożeniem? Na to pytanie trudno dziś odpowiedzieć, za małą mamy wiedzę o jednym i drugim. Na gruncie tradycyjnej etyki skłaniamy się ku negatywnej ocenie. Upatrujemy więcej zagrożeń ze strony biokomputerów i cyfrowych ludzi niż pożytków. A jak ocenią je przyszłe pokolenia? Chyba inaczej niż aktualne, ponieważ będą mieć inne systemy wartości, inne poglądy oraz doświadczenia życiowe i będą żyć w innym środowisku.
Rozważania na temat człowieka cyfrowego bardziej skłaniają do dystopijnej konkluzji. Są ku temu różne powody.
Po pierwsze, żyjemy w społeczeństwie wiedzy, w którym każdy ma łatwy dostęp do edukacji i wiedzy naukowej i nic istotnego nie stoi na przeszkodzie, by w maksymalnym stopniu skorzystał z tego. Dzięki temu mógłby racjonalnie myśleć, działać i podejmować decyzje optymalnie dobre dla ludzi oraz ich oikos. A tymczasem człowiek, ulegając presji ideologii konsumpcjonizmu i komfortu upodobnia się do człowieka maszynopodobnego. Głupieje na potęgę i nie chce być mądrzejszy. Tak dalece zgłupiał, że traci swój instynkt samozachowawczy. Coraz mniej korzysta z własnego rozumu i zdrowego rozsądku. Zdaje się chętniej na sztuczną inteligencję, niż na własną, naturalną. Bardziej ufa kłamstwom szalbierzy aniżeli prawdziwym wypowiedziom uczciwych ekspertów. Dotyczy to zarówno mas społecznych, jak i władców świata (megakorporantów). W cyfrowym społeczeństwie coraz więcej ludzi będących jeszcze Homo sapiens przekształca się w Homo digitalis. W takim razie przypuszczenie, że będzie mądrzej i lepiej, okazuje się być tylko kolejną utopią w historii ludzkości. Takiemu Homo digitalis nie pomoże SI.
Po drugie, światem nie tyle rządzą politycy z prawdziwego zdarzenia, kierujący się dobrem wspólnym, co karierowicze, globalni aferzyści i nikła grupa ponadpaństwowych megakorporantów. To są współcześni nadludzie lekceważący wszelkie ograniczenia i normy przyzwoitości. Tym groźniejsi, że gromadzą w swych rękach największe bogactwo (3) i dysponują najnowszą techniką, a w szczególności sztuczną inteligencją i nadkomputerami. Największą ich ambicją jest władza nad światem, zostawienie po sobie jak najtrwalszego śladu na Ziemi i w chmurze informacyjnej, by połączyć się z nieskończonością.
Po trzecie, zdegenerowani przez ideologie konsumpcjonizmu i cywilizację zła nieformalni władcy świata – coraz bardziej pazerni megakorporanci – wraz z oficjalnymi rządami marionetek pociąganymi za linki znajdujące się w rękach oligarchów wprowadziły ludzkość na skraj przepaści. Odbywają tu swoisty „taniec zwycięstwa” nie zważając na to, że niebawem stoczą się na jej dno. Ale dla nich to bez znaczenia, ponieważ żyjąc „tu i teraz” nie martwią się o przyszłość. Nie obchodzi ich to, że pociągną za sobą całą ludzkość w otchłań.
Po czwarte, na niewiele zdają się apele ludzi trzeźwo myślących, dalekowzrocznych realistów znajdujących się wśród naukowców, dziennikarzy, artystów, pisarzy, ekologów itp., którzy kierują się nie tylko zasadą „tu i teraz” lub „po nas choćby potop”, ale też normą „tam i potem”. Bo dla nich, co oczywiste, ważne są sprawy teraźniejszego pokolenia, ale co najmniej tak samo ważne są sprawy przyszłych generacji; nie tylko sprawy lokalne „tu”, ale też globalne „tam”. Rzecz w tym, że nie liczy się z nimi tylu ludzi, ilu powinno, co wystarczyłoby do utworzenia światowego ruchu na rzecz ochrony ludzkości i świata przed zagładą.
Po piąte, współcześni ludzie, głównie w krajach wysoko ucywilizowanych i zlaicyzowanych, zauroczeni osiągnięciami nowoczesnej techniki i nauki, przestali się bać czegokolwiek. Nie są dla nich przerażające straszydła fikcyjne (bogowie, diabły, Gargamele, Baby Jagi itp.) ani rzeczywiste, (wojny, terroryści, zmiany klimatyczne, klęski żywiołowe, kryzysy ekonomiczne, pandemie, samowładcy itp.), Istnienia pierwszych nie weryfikuje nauka, a przed drugimi, jak sądzą, skutecznie obroni technika. Jeśli nie wierzy się w strachy fikcyjne, to nawet dobrze. Gorzej, gdy ignoruje się prawdziwe, bo to zwalnia z obowiązku przeciwstawiania się im.
Po szóste, postępuje gwałtowny wzrost cyfryzacji, który jest olbrzymim zagrożeniem dla wolności jednostek, społeczności, organizacji i państw. Na szczególną uwagę zasługuje cyfryzacja sfery banków i finansów, która bardzo szybko dokonuje się w skali globalnej. Nic nie zniewala ludzi tak, jak pieniądze i banki. Toteż dyktatorzy dokonywali zamachu na wolność obywateli przede wszystkim zmuszając ich do korzystania z coraz liczniejszych usług bankowych w coraz szerszym zakresie. Zrazu bank stał się ogniwem pośrednim między nabywcą i sprzedawcą w wyniku zastąpienia gotówki przez weksle. Potem, w wyniku likwidacji kas wypłacających pobory w zakładach pracy. W końcu, w wyimku zmuszenia ludzi do dokonywania wszelkich przelewów pieniężnych i płatności wyłącznie poprzez banki. W efekcie każdy musi mieć swoje konto bankowe przynajmniej w jednym banku krajowym lub zagranicznym. I każdy jest coraz bardziej kontrolowany przez banki: bank wie wszystko o nim i w coraz większym stopniu decyduje o jego losie i życiu.
Wreszcie, jakby tego było za mało, wprowadzono elektroniczną walutę cyfrową i pieniądze cyfrowe. (4) Waluta elektroniczna miałaby być traktowana na równi z tradycyjnym pieniądzem w formie gotówki – banknotów i monet, ale z czasem ma je wyprzeć z obiegu. Z jednej strony, pieniądze elektroniczne znacznie ułatwiają obrót pieniężny, ale z drugiej strony, są najpotężniejszym instrumentem zniewolenia ludzi nie tylko w aspekcie finansowym. Coraz częściej autorzy publikacji uświadamiają masy o tym i ostrzegają je przed zagrożeniami wynikającymi z tego.(5) Głównie chodzi o to, że dojdzie do całkowitego ubezwłasnowolnienia ludzi. Sprzeciwienie się będzie grozić zablokowaniem środków na koncie. A ponadto garstce ludzi chcących rządzić światem umożliwi realizację tego celu. Chcąc zapewnić sobie sprawowanie absolutnej władzy nad obywatelami, trzeba podporządkować sobie banki. Kto ma władzę nad bankami, ten rządzi ludźmi i światem. Szkopuł jednak w tym, że banki wiedząc o tym bronią swej niezależności od rządów, tzn. chcą rządzić rządami i innymi organami państwa i ich funkcjonariuszami. Garstka mega korporantów hołduje hasłu: „Jeden pieniądz, jeden rząd, jedna władza”.(6)
Po siódme, Cathy O'Neil, amerykańska matematyczka (specjalistka nauki o danych) z Columbia University w książce Weapons of Math Destruction (Broń matematycznego niszczenia) ukazuje inne zagrożenie.(7) Dowodzi ona, że wiele algorytmów stosowanych w ocenie zdolności kredytowej, rekrutacji, czy wyrokach sądowych, działa jak „czarne skrzynki". Oznacza to, że ich działanie jest tajemnicze, a decyzje są nieprzejrzyste dla użytkowników. Algorytmy mogą wzmacniać istniejące nierówności społeczne wskutek uprzedzeń i preferować osoby z pewnych grup społecznych. Stosowane na dużą skalę mogą dawać błędne lub niesprawiedliwe wyniki badań. W konkluzji autorka stwierdza, że algorytmy SI nie są neutralnymi narzędziami, bo zależą od tego, kto ich używa. Dlatego wzywa do większej odpowiedzialności za stosowanie algorytmów, do większej ostrożności i większego krytycyzmu.
Po ósme, „Każdy, kto cofnie się na chwilę i przyjrzy naszemu nowoczesnemu cyfrowemu światu, może dojść do wniosku, że zniszczyliśmy naszą prywatność w zamian za wygodę i fałszywe bezpieczeństwo”. (John Twelve Hawks) (8)
Wiesław Sztumski
Od Redakcji: Jest to druga część eseju prof. Wiesława Sztumskiego „Produkty nowej rewolucji technicznej: nadludzie i nadkomputery”. Pierwszą – Nadczłowiek - zamieściliśmy w grudniowym numerze SN 12/24.
Przypisy:
(1) Do końca ub. w. w ZSRR i innych krajach socjalistycznych z wyjątkiem Niemieckiej Republiki Demokratycznej posługiwano się w sklepach, biurach, bankach, kasach biletowych, restauracjach itp. drewnianymi liczydłami ręcznymi. Liczono na nich z zadziwiającą szybkością i bezbłędnie.
(2) Organella nie jest żywym organizmem. Jest strukturą wewnątrzkomórkową, która pełni specyficzne funkcje w komórce organizmu eukariotycznego konieczne dla prawidłowego funkcjonowania komórki. Sama w sobie nie jest niezależnym żywym organizmem.
(3) W 2023 r. raport Oxfam wskazywał, że 1% najbogatszych ludzi zgromadziło około 45-50% globalnego bogactwa.
(4) Cyfrowa waluta banku centralnego to forma pieniądza, która istnieje tylko w formie elektronicznej, a nie fizycznej, takiej jak tradycyjne banknoty i monety. Pieniądz cyfrowy banku centralnego (CBDC) to cyfrowa wersja waluty narodowej, np. dolara, euro, złotówki czy juana.
(5) Szymon Machniewski, CBDC – „Pieniądz cyfrowy banku centralnego – co to takiego?”, Money.pl, 29.08.2023
(6) Przypomina ono znane zawołanie hitlerowców, które zwabiło masy Niemców: Ein Volk, ein Reich, ein Führer” (Jeden naród, jedna rzesza, jeden wódz”).
(7) Cathy O’Neil, Weapons of Math Destruction, Publisher: Crown, New York 2016
(8) Jest to pseudonim pisarza amerykańskiego, którego prawdziwe nazwisko nie jest znane.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4444
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 4706
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 3966
W sprawie grożenia utratą tożsamości narodowej
Problem tożsamości narodowej zaczął budzić powszechne zainteresowanie w ostatnich latach głównie z tej racji, że w wyniku szybko przebiegającej globalizacji i uniformizacji zaistniały zjawiska świadczące o poważnym zagrożeniu tożsamości narodów. To wzbudza niepokój nacjonalistów i wielu ludzi nawykłych do zbytniego manifestowania swojej narodowości. Na przekór zacieraniu się różnic narodowych, wskutek procesu stapiania się poszczególnych narodów w jeden naród światowy, pojawił się trend do obrony odrębności narodowej i podkreślania indywidualnych cech narodowych.
Również u nas stało się modne nagłaśnianie zagrożenia tożsamości narodu polskiego w kontekście dążenia do federalizacji państw w ramach Unii Europejskiej lub globalizacji, szczególnie przez polityków partii opozycyjnych. Martwi ich perspektywa możliwości utraty autonomii narodu polskiego wskutek szybko postępującej integracji społeczeństw, do której już teraz przyczynia się swobodny przepływ ludzi, mieszanie się kultur i ras, zaś w przyszłości - łączenie się państw w federacje i unie oraz podporządkowanie ich na razie jeszcze enigmatycznemu globalnemu rządowi światowemu. Biją na alarm i straszą ludzi, jakby to faktycznie była jakaś swoista apokalipsa.
Jednak, jeśli przyjrzeć się temu bez ekscytacji, to tak naprawdę jest to jeszcze jeden straszak wykreowany przez niektórych polityków i nagłaśniany przez usłużne im mass media. Nawiasem mówiąc, straszenie w ogóle przybiera na sile i upowszechnia się. Nic w tym dziwnego, ponieważ ludzie zawsze muszą czegoś obawiać się: piekła, diabła, „złego luda”, komety, końca świata, terrorystów, komunistów i bóg wie, czego jeszcze. A większość tych straszaków jest zmyślona i ma postać imponderabiliów.
Utrzymywanie ludzi w permanentnym, nasilającym się i wyimaginowanym strachu odwraca ich uwagę od straszaków materialnych, czyli faktycznych zagrożeń dla życia ludzi. (Nota bene, odwracanie uwagi publicznej od istotnych spraw i zmian dokonywanych przez polityczne i ekonomiczne elity jest realizacją pierwszego z zaleceń Chomsky’ego z listy 10 strategii manipulacji.)
Strach mobilizuje do organizowania się w celu obrony. Można to robić bezpośrednio, wstępując do partii głoszącej ideologię strachu i powiększać liczbę jej członków (to daje większą szansę na sukces wyborczy do parlamentu i władz samorządowych), albo pośrednio, solidaryzując się z tą ideologią i upowszechniając ją w społeczeństwie (to też przyczynia się do korzystnego wyniku wyborów).
Lęk przed utratą tożsamości własnej czy narodowej ma podłoże psychologiczne. Bierze się z inercji nawyków i status quo. Ludzie na ogół boją się ryzyka, jakie niosą zmiany - zwłaszcza radykalne - przyzwyczajeń i stereotypów utrwalonych od lat. Bardzo często podejrzewają, że zmiana bardziej implikuje pogorszenie sytuacji aniżeli jej poprawę, a jeśli na dodatek straszy się ich taką zmianą, to niechęć do niej nasila się jeszcze bardziej. Niektórzy nasi politycy celowo posługują się strachem przed utratą tożsamości narodowej i uczynili z niego instrument walki politycznej o umocnienie swej pozycji na scenie politycznej, zwiększenie liczebności partii i pozyskanie jak najwięcej sympatyków.
O rozumieniu tożsamości
Właściwie, jeśli w języku potocznym używa się słowa „tożsamość”, to zazwyczaj ma się wrażenie, że się wie, o czym się mówi i domniemywa się, że inni też wiedzą, co się ma na myśli. Jeśli jednak głębiej się zastanowić nad znaczeniem pojęcia tożsamości, to okazuje się, że wcale nie jest ono tak jasne i dobrze zrozumiałe, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, że ma wiele znaczeń, jest wieloaspektowe, niejednoznacznie zdefiniowane i nie ma konkretnych sprawdzianów za pomocą których można ja potwierdzić.
W różnych dziedzinach nauki i techniki używa się różnych kategorii tożsamości, mniej lub bardziej precyzyjnie zdefiniowanych. Tożsamość jest najściślej określona w logice, ponieważ odnosi się do pojęć albo wyrażeń, a nie do rzeczy. Jest to pojecie tożsamości formalnej. Można je stosować w świecie pomyślanym, do obiektów idealnych i w naukach teoretycznych, ale nie w naukach empirycznych i praktyce. Jednak to pojęcie tożsamości przeniesiono z logiki do innych nauk i sfer życia i zmodyfikowano je dla potrzeb nauk doświadczalnych oraz czynności inżynierskich. W związku z tym wprowadzono pojęcie tożsamości empirycznej, albo materialnej, które są osłabionymi wersjami tożsamości formalnej.
O ile tożsamość logiczna jest abstrakcyjna, absolutna i ponadczasowa, o tyle materialna jest konkretna, względna i zależna od czasu i różnych okoliczności.
Tożsamość empiryczną rozumie się przeważnie albo jako zgodność cech między danymi obiektami - w przypadku tożsamości wielu obiektów, albo jako zachowanie (ciągłe występowanie, dziedziczenie) tych samych cech obiektu w danym przedziale czasie - w przypadku tożsamości jednego obiektu. Tak na przykład dla A. Tarskiego dwa przedmioty są tożsame, gdy oba posiadają wszystkie cechy te same.
Inaczej mówiąc, przedmiotów tożsamych nie da się rozróżnić. O przedmiotach, które posiadają jednakowe cechy mówi się raczej, że są takie same, a nie tożsame sobie; takożsamość jest czymś innym niż tożsamość. Podobnie, według T. Czeżowskiego, identyczne jest to, co niczym się nie różni. Ale tego nie sposób stwierdzić w praktyce.
Nigdy nie zna się wszystkich cech danego obiektu materialnego, a tylko ich ograniczoną ilość na danym etapie poznania. Wprawdzie w wyniku badań poznaje się coraz więcej cech, co umożliwia pełniejsze określenie tożsamości, ale zawsze jest to tylko tożsamość przybliżona i częściowa. Lepiej można by określić tożsamość, gdyby ograniczyć się tylko do cech istotnych. Jednak nie wiadomo dokładnie, jakie cechy są faktycznie istotne. To wynika między innymi z nie dającej się przezwyciężyć trudności określenia istoty rzeczy (Kantowskiej rzeczy w sobie).
Można też tożsamość przedmiotów rozumieć jako zgodność sądów wypowiadanych o nich, ale sądy nie zawsze bywają prawdziwe, wskutek czego tak określona tożsamość może być zawodna.
Tożsamość narodu, czyli jednego i tego samego obiektu, najlepiej jest pojmować jako tożsamość empiryczną w ujęciu H. Reichenbacha, tj. jako tożsamość genetyczną (genidentyczność) - materialną i formalną. Przedmiot jest genetycznie identyczny, jeśli posiada te same atrybuty w kolejnych chwilach czasu swego istnienia w wyniku jakby dziedziczenia ich. Jest materialnie genidentyczny, gdy jego skład nie zmienia się, gdy dziedziczy wciąż te same elementy, a funkcjonalnie genidentyczny, gdy nie zmieniają się jego funkcje, gdy dziedziczy te same sposoby zachowania i role.
Tę ideę można rozszerzyć i określać tożsamość nie tylko ze względu na elementy i funkcje, ale na wiele innych atrybutów: strukturę (tożsamość strukturalna), cechy (tożsamość atrybutywna), substancję (tożsamość substancjalna albo materiałowa), rozmiary (gabarytowa), wielkości fizyczne, wygląd itd. Mówiąc dalej o tożsamości narodowej będę ją rozumieć jako tożsamość genidentyczną atrybutywną.
Naturalna degradacja tożsamości narodowej
Pojęcie tożsamości narodowej powstało niedawno. Jak twierdzi Anthony D. Smith w książce Nacjonalizm. Teoria, ideologia, historia (2007), zastąpiło ono używane w VIII, XIX i na początku XX wieku pojęcia „charakter narodowy” oraz „świadomość narodowa”. Tożsamość narodowa jest różnie definiowana. Dlatego, kiedy dyskutuje się o tożsamości narodowej i na dodatek straszy się ludzi jej zagrożeniem, to należałoby po pierwsze, samemu wiedzieć i wyjaśnić to innym, jaką kategorię tożsamości ma się na myśli (w przeciwnym razie dysputa sprowadza się do bełkotu), po drugie, czy utrata tożsamości narodowej faktycznie jest czymś strasznym i po trzecie, czy warto walczyć o tożsamość narodu i po co.
Do zbioru atrybutów narodu świadczących o jego tożsamości wchodzą: język, wyznanie, system wartości, sposób myślenia i styl bycia, kultura, obyczaje, folklorystyczna muzyka i ubiory oraz budownictwo. Trudno stwierdzić, jakie są najważniejsze, bo to zależy od wielu czynników, raczej subiektywnych.
Atrybut pierwszy – język
Tylko w grupach odizolowanych od reszty świata język etniczny nie zmienia się, dopóki te grupy żyją wyłącznie na swoim terytorium oraz nie kontaktują się i nie komunikują z innymi grupami posługującymi się innymi językami. We współczesnym świecie takich grup już nie ma; do najdzikszych rejonów przenikają różni ludzie z zewnątrz, np. badacze kultur i turyści.
Transmigracja na skalę światową, przede wszystkim w celu znalezienia pracy i polepszenia warunków życia, jak nigdy wcześniej, doprowadza do gwałtownego rozhermetyzowania grup etnicznych oraz narodów. Imigranci zmuszeni są do komunikowania się w języku powszechnie używanym w czasie pracy i w języku urzędowym tubylców, obowiązującym w ich miejscu zamieszkania. Muszą uczyć się tego języka na różne sposoby. Między innymi uczestnicząc w imprezach kulturalnych, sportowych i rozrywkach. W szczególności dzieci imigrantów łatwo i szybko opanowują obcy język, ponieważ tego wymagają szkoły, do których zobligowane są uczęszczać.
A z drugiej strony, degraduje się również język tubylców wskutek zapożyczania słów i fraz pochodzących z etnicznych języków imigrantów. Dokonuje się więc mieszanie się różnych języków, w konsekwencji czego tracą one swą czystość etniczną oraz tożsamość.
Zjawisko to widoczne jest wyraźnie tam, gdzie przebywa najwięcej ludzi z różnych krajów i kontynentów, np. w USA lub Kanadzie. Jeśli Polska stanie się z różnych względów krajem atrakcyjnym dla obcokrajowców - a tego nie można wykluczyć - to również nasz język będzie szybko tracić swoją dawną czystość etniczną.
Ta degeneracja naszego języka dokonywała się zawsze w miarę otwierania się na inne kraje. Najbardziej w czasach zaborów (germanizacja) i w latach powojennych (rusyfikacja), zaś w ostatnich dziesięcioleciach postępuje amerykanizacja.
W społeczeństwie otwartym, z racji konieczności wzrostu wymiany międzynarodowej, nie da się powstrzymać procesu zachwaszczania języka cudzymi wyrażeniami i zapożyczeniami. Tym samym nasz język, podobnie jak inne, traci swoją tożsamość. Być może z czasem podzieli los innych 120 języków etnicznych, które zanikły w XX wieku. Wobec tego, siłą rzeczy, nasza tożsamość narodowa pod względem językowym jest coraz bardziej naruszana i nie da się temu zapobiec.
Atrybut drugi – wyznanie
Przynależność do jakiegoś kościoła jest bez wątpienia czynnikiem integrującym daną grupę społeczną i wyznacznikiem jej tożsamości w aspekcie wyznaniowym. Jednak w przypadku narodu, w skład którego wchodzi wiele różnych grup wyznaniowych i w obrębie którego funkcjonują różnorodne instytucje kościelne, trudno jest mówić o tożsamości wyznaniowej.
Co najmniej od czasów nowożytnych narastała dyferencjacja religijna w obrębie narodów w miarę powstawania nowych wyznań. Teraz jest o wiele większa niż dawniej w związku z istnieniem ogromnej liczby oficjalnych kościołów (w Polsce około 120) i nielegalnych sekt, a liczba ich stale się powiększa. Poza tym wzrasta liczba ludzi bezwyznaniowych.
Dla samego zjawiska naruszenia tożsamości wyznaniowej nie ma większego znaczenia, jaki procent danego narodu należy do jakiegoś kościoła, albo deklaruje się jako niezwiązanych z żadnym kościołem. Stopień zróżnicowania wyznaniowego świadczy tylko o stopniu zniszczenia tożsamości wyznaniowej.
Teza głoszona przez środowiska katolickie i narodowo-chrześcijańskie, jakoby Polska była krajem religijnie jednolitym (stereotyp Polaka katolika), gdzie liczba nie-katolików jest tak marginalna, że można ją pominąć, jest fałszywa. Świadczą o tym dane o faktycznej liczbie ludzi wyznających i praktykujących, a nie tylko formalnie zapisanych w dokumentach parafialnych i ochrzczonych na siłę w wyniku gwałtu rytualno-religijnego dokonywanego na noworodkach przez rodziców kierujących się różnymi względami, a najmniej głęboką wiarą.
Prawda jest taka, że nasz kraj wcale nie jest ani wyznaniowo homogeniczny, ani katolicki. O ile dawniej wiara katolicka była dominującym atrybutem polskości, to teraz już nie. Rośnie liczba bezwyznaniowców (ateistów, agnostyków, racjonalistów itp.) oraz wyznawców innych kościołów a także sekt.
Usilne zabiegi Jana Pawła II o dominację katolicyzmu w świecie i imperialne panowanie Watykanu zakończyły się fiaskiem. Nie udało się też powstrzymać postępującego procesu laicyzacji.
Wątpliwe, czy globalizacja w sferze kultury duchowej doprowadzi do uformowania się w ogóle jakiegoś monopolistycznego kościoła uniwersalnego, powszechnego i światowego. Bardziej prawdopodobna jest narastająca dywergencja wyznaniowa, przy czym w poszczególnych państwach ukształtuje się wiele alternatywnych kościołów, a każdy będzie zabiegać o jak największą liczbę wyznawców na drodze walki konkurencyjnej.
W konsekwencji tego oraz przedostawania się na terytorium naszego państwa obcych nam wyznań (wskutek osiedlania się różnych grup etnicznych i wzrostu liczby różnowyznaniowych małżeństw), katolicyzm uchodzący za atrybut naszej tożsamości narodowej będzie systematycznie tracić swoje znaczenie. Będzie, co najwyżej, współokreślał naszą tożsamość narodową na równi z innymi wyznaniami. Wcale nie należy się tego obawiać, a wręcz przeciwnie - powinno się z tego cieszyć, ponieważ jedno monopolistyczne wyznanie kryje w sobie pokaźny potencjał fanatyzmu religijnego. Biorąc to pod uwagę można stwierdzić, że w przyszłości tożsamość narodowa zanikać będzie również w wymiarze wyznaniowym.
Atrybut trzeci - system wartości
Wielu ludzi sądzi, że w narodzie obowiązuje jeden uświęcony tradycją system wartości, wskutek czego naród jest aksjologicznie homogeniczny. W naszym przypadku panuje opinia, że jest to system wartości chrześcijańskich, który pełni rolę integratora narodu.
Niewątpliwie, jak w wielu innych krajach europejskich, naród polski rozwijał się w kulturze zdominowanej przez chrześcijaństwo. Toteż system wartości musiał ukształtować się na gruncie etyki chrześcijańskiej. Odzwierciedlał się on w normach obyczajowych i w ustawodawstwie, które chroniło go mocą prawa.
Jednak to zaczęło się zmieniać, a w ostatnich dziesięcioleciach zaznaczyło się odchodzenie od tego systemu. Najpierw wskutek szerzenia etyki niezależnej (laickiej), tzw. światopoglądu naukowego i narzucania systemu wartości charakterystycznego dla humanizmu komunistycznego. Obecnie, w wyniku transformacji ustrojowej, która pociągnęła za sobą szybko postępującą liberalizację i towarzyszące jej rozluźnienie obyczajów, ludzie w coraz mniejszym stopniu kierują się w życiu wartościami chrześcijańskimi, mimo iż opowiadają się za nimi, przyznają się do nich i formalnie akceptują je.
Należy przypuszczać, że pod presją silnie propagowanych wzorców kultury zachodniej i wzrastającego wpływu laicyzacji będzie jeszcze szybciej postępowało odchodzenie od tradycyjnych ortodoksyjnych wartości chrześcijańskich. Istotnie przyczyni się do tego obcowanie wśród różnych kultur etnicznych i wyznań religijnych na terenie naszego kraju.
Wprawdzie Kościół katolicki broni jak może swojego systemu wartości, ale z coraz mniejszym skutkiem, ponieważ coraz bardziej odstają one od warunków życia we współczesnym świecie i z tego powodu coraz trudniej jest dochowywać im wierności.
System wartości chrześcijańskich zawiera nie tylko wartości typowe dla tego kościoła, ale również ogólnoludzkie i ponadczasowe, które zawsze i wszędzie były przestrzegane. Te, rzecz jasna, mają szansę przetrwać. Natomiast będzie postępować wypieranie z tego systemu innych wartości wybitnie chrześcijańskich, które nie zostały zapożyczone z innych systemów wartości znanych wcześniej. Zostaną one zastąpione przez wartości, które będą sprzyjać postępowi cywilizacyjnemu. A więc, erozja systemu wartości chrześcijańskich powoduje naruszanie naszej tożsamości narodowej.
Atrybuty czwarty - styl bycia i myślenia
Atrybuty te są chyba bardziej sztucznie przypisywane danemu narodowi aniżeli immanentne mu. Są niejako indukowane przez postrzeganie danego narodu przez stereotyp funkcjonujący w świadomości masowej. A stereotyp powstaje zawsze w wyniku niepoprawnego wnioskowania z części na całość i dlatego przeważnie nie odzwierciedla prawdy. Wobec tego trudno jest potwierdzić opinię, jakoby dany naród charakteryzował się jakimś typowym i tylko jemu przysługującym sposobem bycia oraz myślenia. (Podobnie układacze horoskopów i wróżbici bezzasadnie wiążą cechy charakteru człowieka z jego imieniem, albo datą urodzenia lub znakiem zodiaku).
Jeśli nawet chciałoby się za wszelką cenę uznać istnienie jakichś cech z natury rzeczy właściwych danemu narodowi, to można by na to przystać, ale pod warunkiem, że ma się do czynienia z narodem homogenicznym, (ponieważ w takim przypadku wnioskowanie z jednostek daje na ogół wyniki bardziej prawdopodobne i zbliżone do stanu faktycznego) i że cechy te utrzymują się długotrwale.
W przypadku narodu będącego mieszaniną wielu grup etnicznych trudno jest doszukać się jakiegoś wspólnego dla nich stylu bycia, albo myślenia. Tym trudniej, im mniej zintegrowane są te grupy i im więcej ludności napływowej (imigrantów) wchodzi w skład danego narodu.
Na razie wszystko wskazuje na to, że narody rozumiane jako ogół ludzi mieszkających na terytoriach państw będą zlepkami wciąż większej liczby różnych grup etnicznych, które nawet w przypadku naturalizacji zachowają swoją odrębność w postaci specyficznych sposobów bycia i myślenia, do których przywykli i które nabyli w swoich pierwotnych środowiskach.
Można przypuszczać, że z czasem w wyniku zacieśniania się relacji międzyludzkich i więzów społecznych postępować będzie upodobnianie się form bycia i stylów myślenia grup napływowych do tych, które właściwe są tubylcom, a wskutek interakcji czy syntezy wytworzy się raczej jakaś nowa ich jakość. Ona też po pewnym czasie będzie się zmieniać w konsekwencji transmigracji i związanych z nią zmian składu etnicznego danego narodu.
Nasz naród podlegać będzie tej ogólnej prawidłowości charakterystycznej dla zjawiska globalizacji. Jeśli nawet znajdują się w nim jakieś relikty sposobu bycia i myślenia typowe dla Polaków sprzed iluś lat (np. zachowania sarmackie), to przede wszystkim w bardzo wąskich grupach regionalnych lub rodzinach tradycyjnych, nie poddanych jeszcze znaczącym wpływom cywilizacji światowej albo celowo na przekór wszystkiemu utrzymujących swój koloryt.
Atrybut piąty – obyczajowość
Obyczaje panujące w naszym narodzie były w ciągu wielu wieków i są nadal jeszcze w dużym stopniu podporządkowane etyce chrześcijańskiej. W historii zmieniały się one powoli pod wpływem obcych czynników, głównie w czasach zaborów, ale obecnie o wiele szybciej w wyniku wspomnianych wcześniej przemian społecznych i stopniowej erozji systemu wartości chrześcijańskich. Świadczy o tym współczesna moda na ubieranie się i zachowanie, daleko posunięta swoboda seksualna oraz tolerancja w stosunku do związków partnerskich, rozwodów itp. zjawisk społecznych.
Proces ten będzie narastać i przebiegać w przyspieszonym tempie, podobnie jak wiele innych procesów społecznych w naszych czasach. Jest on nieodwracalny i obiektywny, ponieważ nie zależy od tego, czy się komuś podoba, czy nie. Trudno oprzeć się presji naśladownictwa mocno liberalizowanych obyczajów lansowanych przez modę zachodnią.
Tych, którzy nie akceptują nowoczesnych wzorców obyczajowych jest niewielu, bo niewielu jest ludzi odpornych na modę. Większość nie chce uchodzić za niepostępowych i niemodnych, żeby nie narazić się na wykluczenie społeczne i boi się marginalizacji.
Tradycyjne obyczaje, ufundowane na systemie wartości chrześcijańskich, tak jak inne tradycyjne elementy życia społecznego, uznawane są powszechnie za anachroniczne i przechodzą do lamusa obyczajowości. Tempo narastania tego procesu podyktowane jest przez zasadę akceleracji. Odchodzenie od tradycyjnych stereotypów ubiorów i zachowań i podporządkowanie się nowym trendom obyczajów jest powszechne - nie zależy od wieku, płci, wykształcenia i pozycji społecznej.
Atrybut szósty – folklor
Folklor obejmuje muzykę, pieśni, tańce, rękodzieła i stroje ludowe, kuchnię a także gwarę regionalną. Te składniki folkloru kształtowały się i utrwalały w ciągu wieków w naszym narodzie. Również za sprawą kościoła, który przede wszystkim wykorzystywał kolędy, pieśni religijne, jasełka itp. w celu utrwalania wiary na gruncie estetycznym i emocjonalnym.
Troska o folklor i jego przetrwanie była charakterystyczna szczególnie w okresach zagrożeń bytu narodowego w czasie zaborów i okupacji; wtedy walnie przyczyniała się do podtrzymywania polskości - utrwalania jej w świadomości i pamięci narodowej.
Przed II wojną światową obca kultura ze względów czysto technicznych (nikły stopień radiofonizacji i mały zasięg oddziaływania prasy i radia) oraz społecznych (praktycznie żadna turystyka) tylko w niewielkim stopniu przenikała do Polski. Poza tym, osiadły tryb życia przeważającej części mieszkańców powodował ich zamknięcie się w granicach wsi i miast, gdzie tworzono własny folklor, utrwalany w kolejnych pokoleniach.
Po wojnie z kolei przez wiele lat przeszkadzano przenikaniu do Polski kultury zachodniej (żelazna kurtyna) ze względów politycznych i ideologicznych, nawet na drodze zakazów prawnych; np. w okresie stalinizmu zabronione było, karane, albo piętnowane słuchanie muzyki nadawanej przez radio Luxemburg oraz noszenie wówczas modnych na Zachodzie fryzur i strojów.
Aż do momentu transformacji ustrojowej folklor i twórczość ludowa miały się zatem dobrze i rozwijały się, ponieważ były mocno wspierane przez państwo. Z jednej strony wynikało to z dążenia do odizolowania się od wpływów kultury zachodniej, zaś z drugiej z tego, że twórczość ludowa była świetnym towarem eksportowym, a folklor - wspaniałą wizytówką i reklamą naszego kraju.
Transformacja ustrojowa, likwidacja żelaznej kurtyny, otwarcie się na świat zachodni i nie tylko, rozwój masowej turystyki i migracji oraz urbanizacja wsi - przekształcanie się ich w osiedla fabryczne lub organizmy podobne do miast - przyczyniły się do szybkiego zanikania folkloru i spychania go na margines. Pokazywanie folkloru i tradycji ludowych, tak jak przyznawanie się do pochodzenia wiejskiego, stało się czymś wstydliwym i na ogół źle widzianym. Dojdzie wkrótce do tego, że folklor polski będzie występował w rezerwatach, podobnie jak kultura Indian w USA. Stopniowo folklor wiejski ustępuje miejsca folklorowi miejskiemu, ale miasta również tracą swojego „ducha”, czyli swój koloryt lokalny i to, co jest w nich niepowtarzalne.
Modernizacja miast dokonuje się poprzez powielanie szablonów architektonicznych na skalę globalną. Starą zabudowę wyburza się, albo ulega ona naturalnemu niszczeniu wskutek nieopłacalnej renowacji. Pomału zanika kuchnia i gwara regionalna. A reliktowe rękodzielnictwo ludowe zastępowane jest przez masową produkcję wyrobów ludowych, głównie w Chinach.
Jaki wniosek?
Podstawowe składniki tożsamości narodowej ulegają dość szybko postępującej degradacji. Sprzyja temu wiele czynników obiektywnych i subiektywnych, związanych z tworzeniem się rynku światowego, postępem technicznym w dziedzinach komunikacji (łączności i transportu) oraz mieszaniem się kultur.
Faktem jest coraz szybsze i skuteczne przekształcanie się narodów jednoetnicznych w polietniczne wskutek konieczności łączenia się różnych grup etnicznych, zmuszonych do współżycia i kooperacji w wielu dziedzinach w obrębie poszczególnych krajów, często na małych terytoriach. A stopień polietniczności rośnie proporcjonalnie do wielkości i statusu ekonomicznego kraju. Dlatego najbardziej „etnicznie skundlonymi” są kraje wysoko rozwinięte.
Jeśli postępuje proces zanikania poszczególnych elementów tożsamości narodowej, to zanika też ona sama. Temu procesowi nie jest się w stanie przeszkodzić ani powstrzymać go, nawet, gdy się go ocenia negatywnie i ma się świadomość jego szkodliwości. Przynajmniej tak długo, dopóki będzie rozwijać się globalizacja, która przynosi korzyści ekonomiczne (a niestety, światem rządzi ekonomia). W tej fazie realizacji jest to proces nieodwracalny.
A zatem, narody - chcąc nie chcąc - będą musiały wyrzekać się swojej tożsamości i stopniowo przekształcać się w jeden naród ogólnoświatowy czy raczej w jedną społeczność światową, przypominającą plazmę. Trudno dziś przewidzieć skutki tego i oceniać je.
Obrona tożsamości narodowej nie ma sensu z punktu widzenia ekonomicznego i cywilizacyjnego. Jest za to dobrym narzędziem w walce ideologicznej i politycznej (dla celów koniunkturalnych) partii o charakterze nacjonalistycznym, albo grających bez żenady i perfidnie na uczuciach narodowych.
Utraty tożsamości narodowej nie powinno się bać, ani bronić się przed nią, gdyż (nie licząc kwestii ambicjonalnych i interesów partyjnych) nie skutkuje wcale pogorszeniem się warunków życia przeciętnego człowieka. Wręcz przeciwnie, w imię wzrostu tolerancji wobec innych, lepszej współpracy i większej synergii działań podejmowanych w różnych dziedzinach dla dobra całej ludzkości, należy dążyć do przezwyciężania ograniczeń narodowych lub narodowościowych.
Wiesław Sztumski
23.01.2012