Odsłon: 1115

 

Fanatyzm jest najgorszą formą
zniewolenia człowieka.

 

sztumski nowyKult nauki

Nauka była zawsze ceniona; bardziej w wymiarze aplikacyjnym niż poznawczym. Stała się szczególnie wartościową w czasach scjentyzmu i epokowych odkryć naukowych, nie tylko w naukach przyrodniczych, dokonywanych lawinowo począwszy od przełomu XIX i XX wieku. Wtedy wiedza naukowa podwajała się co dziesięć lat. Towarzyszyły im równie doniosłe wynalazki techniczne, które radykalnie zmieniły styl życia ludzi, ich środowisko oraz warunki bytowe.

Efekty rozwoju nauki i techniki przyczyniły się do szalonego postępu cywilizacyjnego. W drugiej połowie dwudziestego wieku postęp nauki i techniki wprowadził ludzkość w epokę antropocenu – bezpośredniej, coraz większej i skuteczniejszej ingerencji człowieka w świat przyrody i pośredniej - w środowisko społeczne. Nagle człowiek poczuł się po raz pierwszy w historii prawdziwym panem świata. Ludzie oszaleli na punkcie nowych odkryć naukowych i wynalazków technicznych dokonywanych w czasach rewolucji naukowo-technicznej. A koryfeusze nauki i techniki - naukowcy i wynalazcy - cieszyli się podobną niekłamaną estymą, jak idole.

W końcu ukształtował się pozytywny image naukowca i jego stereotyp. Naukę zaczęto postrzegać jako nieskazitelny obszar działań lub uczciwą i bezinteresowną instytucję społeczną, a jej pracowników - jako wzorce moralne. Na podstawie tego stereotypu uwierzono w obiektywizm badań naukowych i prawdziwość tego, co zostało naukowo potwierdzone, oraz w rzetelność opinii wypowiadanych przez ludzi nauki (ekspertów).
Szczególnym zaufaniem darzy się przyrodoznawców, ponieważ przedmiotem ich badań jest świat zmysłowy, a metody badań zapewniają wyniki dające się najlepiej zweryfikować. Mniej ufa się reprezentantom nauk humanistycznych i społecznych, których rezultaty badań, teorie i wypowiedzi nie są wystarczająco pewne, ze względu na duży ładunek subiektywizmu i możliwych przekłamań.

Naukowiec był wzorem człowieka etycznego pod każdym względem i cieszył się ogromnym autorytetem. Bycie naukowcem nobilitowało. Toteż bezgranicznie ufano i wierzono w niepodważalną prawdziwość głoszonych przez nich teorii oraz wyników badań i ich interpretacji. Zresztą, do dziś pracownik naukowy sytuuje się na szczycie rankingu profesji. Był to okres, kiedy uważano za świętą prawdę wszystko, co „naukowo uzasadnione”, albo „naukowe”.
W związku z tym wprowadzono terminy: „naukowy światopogląd”, „naukowy socjalizm”, ”naukowo uzasadnione normy pracy”, naukowy ateizm” itd.. Uczyniono też „naukowymi” szereg umiejętności (kunszt, mistrzostwo) takich, jak na przykład polityka (politologia), medycyna (nauki medyczne), a uczelnie wyższe kształcące specjalistów w dziedzinach sportu, muzyki, aktorstwa itp. nadają tytuły magistrów (równoważne magistrom fizyki, chemii, biologii itp.), chociaż w programach nauczania są tylko dwa przedmioty naukowe: psychologia i historia danego zawodu.

Co stało się z nauką w drugiej połowie XX wieku?

Po II wojnie światowej dawny wizerunek nieskazitelnego naukowca zaczął coraz bardziej zauważalnie zmieniać się na coraz gorszy. Wraz z tym gorzej postrzegano i oceniano naukę – instytucję, której najważniejszymi elementami są naukowcy. Wszak ocena instytucji zależy przede wszystkim od oceny jej pracowników. Dlaczego tak się stało?
Przyczyn obiektywnych upatruję w kontekście społecznym życia naukowców, a subiektywnych - w ich osobowości.

Wśród przyczyn obiektywnych wyróżniam:
1. Wykorzystywanie nauki do produkcji środków służących ludobójstwu oraz broni masowej zagłady.
2. Sprzężenie jej z biznesem, polityką, ideologią i światopoglądem.
3. Komercjalizację jej i finansowanie badań przez lobbystów, którzy domagają się korzystnych dla siebie (sfałszowanych) wyników badań.
4. Wykorzystywanie nauki na użytek propagandy i reklamy.
5. Spowszednienie nauki w wyniku masowej edukacji na poziomie wyższym.
6. Pauperyzację pracowników naukowych.

A wśród przyczyn subiektywnych:
1. Zbyt łatwe uleganie naukowców presji ze strony różnych organizacji, korporacji i grup przestępczych.
2. Zanik troski niektórych pracowników naukowych o zachowanie etosu naukowca wskutek upodlania się w celu zrobienia kariery i zdobycia pieniędzy w krótkim czasie. (W. Sztumski Sprzedajna nauka, „Sprawy Nauki”, 3, 2010)

Mówiąc o kontekście społecznym, mam na myśli całokształt uwarunkowań życia i działalności – politycznych, ideologicznych, ustrojowych, ekonomicznych, kulturowych itp., również w wymiarze międzynarodowym.

Był to okres ogromnych przemian, często o charakterze rewolucyjnym, w sferach ideologii, stosunków międzynarodowych, systemów gospodarczych, technologii, sztuki, światopoglądu, pedagogiki, systemów wartości itp. Przede wszystkim w krajach zachodnich, radykalne zmieniła się rzeczywistość społeczna w wyniku niezwykłego postępu technicznego oraz implementacji nowych ideologii, koncepcji ekonomicznych, politycznych i filozoficznych. A demokratyzacja i liberalizacja pociągały za sobą relatywizację wartości i kryteriów etycznych oraz przebudowę hierarchii wartości. (W. Sztumski, Naukowiec - ideał czy parias? "Sprawy Nauki", 6-7, 2021)

Zmiany te dokonywały się w czasach tzw. zimnej wojny, konfrontacji państw socjalistycznych z kapitalistycznymi, szalonego wyścigu zbrojeń, realnej groźby użycia broni atomowej i zaangażowania nauki przede wszystkim do celów militarnych. Badania naukowe, ich wyniki oraz lokalizacje instytutów badawczych, były objęte tajemnicą wojskową.(1) Rozwinęła się nowa gałąź szpiegostwa – wykradanie metod i wyników badań oraz pozyskiwania naukowców przez obce wywiady. Były to kuszące propozycje, Jedni szpiegowali z przyczyn ideologicznych lub politycznych, inni – z finansowych.

Merkantylizacja nauki

Jednak największym zagrożeniem dla dobrego imienia naukowców i nauki stała się ideologia konsumpcjonizmu, która upowszechniała się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i szybko przekształciła się w ideologię dominującą we współczesnym świecie. Za jej sprawą ludzi ogarnęła gorączka bogacenia się i osiągania coraz większych zysków za wszelką cenę, per fas et nefas, ale częściej per nefas.
Cóż, niektórzy naukowcy też mają słabe charaktery i ulegają presjom wynikającym z przynależności do narodu, grupy zawodowej, kościoła (przestrzeganie dogmatów wiary i przykazań jak też słynnej klauzuli sumienia), jakiejś partii politycznej, gdzie obowiązuje centralizm demokratyczny, albo dyscyplina partyjna podczas głosowania itp. Popadają również w niewolę propagandy, reklam i ideologii, zwłaszcza tak potężnej i kusicielskiej, jak konsumpcjonizm. Tym mniej są odporni na naciski, im bardziej są obsesjonistami poglądów politycznych, religii i ideologii. Nic dziwnego, że zaślepieni ideałami konsumpcjonizmu gotowi są nawet zeszmacić się, by zrobić karierę i bogacić się bez umiaru.

Postęp cywilizacyjny i gospodarczy zapewniający możliwość materializacji ideałów konsumpcjonizmu zależy w pierwszym rzędzie od naukowców z dziedzin przyrodoznawstwa, techniki medycyny, a nie od humanistów – od ich potencjału kreatywności i efektywności badań. Od ich ekspertyz zależą też wyniki wyborów parlamentarnych i zyski różnych organizacji gospodarczych, głównie korporacji.
Do wygrania wyborów przyczyniają się w dużym stopniu badania opinii publicznej przez ośrodki naukowe, które celowo zaniżają lub zawyżają wyniki ankiet. Zawyżają, gdy chcą osłabić czujność kandydata i intensywność jego akcji przedwyborczej; po co ma się wysilać, jeśli jest pewny zwycięstwa. Zaniżają, gdy chcą go zmobilizować do większych wysiłków w celu wygrania wyborów, albo wprowadzenia w błąd konkurentów. Te ekspertyzy robi się na zamówienie partii politycznych za odpowiednio wysoką cenę. Z tego powodu akcje wyborcze są coraz droższe i stać na nie zamożnych kandydatów i bogate partie. (2)
Podobnie postępują zarządy różnych firm i korporacji w celu odniesienia zwycięstwa w walce konkurencyjnej, albo zapewnienia sobie wyższych zysków.

Naukowcy są świadomi tego, że od nich zależą efekty walki konkurencyjnej w polityce i gospodarce. Dlatego, mając poczucie swojej ważności, stają się bardziej roszczeniowi i za preparowanie fałszywych ekspertyz wykonywanych na zlecenie możnowładców żądają wciąż wyższych wynagrodzeń. Nie wiadomo, czy są świadomi tego, że sprzedając swoją godność są podobni do prostytutek, które sprzedają swoje ciała. Co gorsze – handlowanie ciałem czy godnością? Prostytuują się z zimnego wyrachowania, bez wyrzutów sumienia i nie licząc się z opinią uczciwych naukowców i społeczeństwa. (W. Sztumski, Nauka się prostytuuje, „Przekrój“, Nr 31, 31.07.2008)
Nierząd naukowców rozpoczął się w USA zaraz po II Wojnie światowej i ogarniał coraz więcej krajów. Dziś stał się zjawiskiem masowym, do którego coraz bardziej przywykamy i patrzymy z przymrużeniem oka.

Zanik etosu nauki

Etos naukowców malał również w wyniku wzrostu frustracji wynikającej z uświadomienia sobie negatywnych skutków postępu naukowego i komercjalizacji nauki. Narastała ona równolegle z wiarą w moc nauki i jej nieskazitelność. Ideologia scjentyzmu osłabła, gdy okazało się, że nauka, głównie przyrodoznawstwo, nie spełnia oczekiwań poznawczych, bo nie jest w stanie w pełni opisywać świata; tworzy obrazy jednowymiarowe za pomocą filtrów, jakimi są pojęcia i kryteria naukowe.
Zmalała też rola racjonalizmu, głównie skrajnego, będącego fundamentem myślenia naukowego. Okazał się on niewystarczającym instrumentem poznawczym w kreowaniu pełnego opisu świata. Zresztą, jedno i drugie ogranicza myślenie i zniewala ludzi wskutek podporządkowania ich algorytmom i przekształcania ich w istoty zdygitalizowane w czwartej rewolucji przemysłowej, czyli w epoce cyfryzacji. W twórczości naukowej nie wystarcza rozum ograniczony logiką, paradygmatami i aksjomatami, jak sztuczna inteligencja. Potrzebna jest jeszcze wyobraźnia twórcza oraz wiara w możliwość weryfikacji hipotez. To wymaga transracjonalnego myślenia.

Ograniczone zaufanie dla ekspertyz naukowych

W przeciwieństwie do fanatyków nauki, niedowiarkowie mają poważne wątpliwości odnośnie do metodologii i prawdziwości wyników badań naukowych. Niekiedy ich brak wiary w naukę nie jest uzasadniony i przeradza się fanatyzm antynaukowości. Jednak w wielu przypadkach trudno odmówić im racji.
Przytoczę dwa przykłady z medycyny, potwierdzające rację niedowiarków.

Przykład pierwszy - Sprawa szkodliwości cholesterolu.

Panuje przekonanie, że zbyt dużo cholesterolu w pokarmie zwiększa ryzyko zawału serca. Dlatego należy unikać diety wysokotłuszczowej. Istnieją jednak uzasadnione wątpliwości co do tego, biorące się z dywergencji wypowiedzi specjalistów.

Kwestia cholesterolu pojawiła się w USA wkrótce po zakończeniu II wojny światowej, kiedy wielu bogatych biznesmenów w Stanach Zjednoczonych umierało na atak serca. Fizjolog Ancel Keys zastanawiał się, dlaczego bogaci ludzie i wysocy rangą przywódcy, którzy mieli dostęp do wysokokalorycznej żywności, byli bardziej narażeni na chorobę wieńcową niż ludzie w powojennej Europie, gdzie brakowało żywności i głodowano. Zasugerował hipotezę o istnieniu związku między tłuszczem w diecie a chorobami serca. Przedstawił ją na spotkaniu Światowej Organizacji Zdrowia w 1955 roku. Sześć lat później jego twarz pojawiła się na okładce „Time Magazine”. Zachęcał czytelników, aby unikali pokarmów wysokotłuszczowych (nabiału i czerwonego mięsa).
Wkrótce wszyscy uwierzyli w tę hipotezę. Tym bardziej, że 1985 r. Ancel Keys rozpoczął badania diety, stylu życia i częstości występowania choroby niedokrwiennej serca u prawie 13 tys. mężczyzn w średnim wieku w Finlandii, Grecji, Włoszech, Japonii, Holandii, Stanach Zjednoczonych i Jugosławii. Potwierdziły one, że poziom cholesterolu we krwi i śmiertelność na zawał serca były najwyższe w krajach, w których dieta zawierała wysoki odsetek nasyconych kwasów tłuszczowych (Finlandii i USA). Dlatego od 70-tych lat uznano dietę niskotłuszczową za zdrową.

Jednak tezę Keysa o cholesterolu jako przyczynie choroby wieńcowej podważył duński doktor medycyny Uffe Ravnskov na podstawie badań klinicznych i nazwał ją „największym skandalem medycznym współczesności”. (Uffe Ravnskov, Cholesterol. Naukowe ryzykokłamstwo, Wyd. WGP, 2009)
Po pierwsze, zarzucił Keysowi celowy wybór tych siedmiu krajów tak, by badania w nich uzasadniały jego hipotezę, a po drugie, że korelację między ilością cholesterolu i chorobami układu krążenia potraktował niesłusznie jak związek przyczynowy.
Najczęstszym błędem lekarzy jest utożsamianie współwystępowania (korelacji) zjawisk lub ich następstwa czasowego ze związkiem przyczynowym. Jeśli dwa zjawiska występują razem, to jedno z nich nie musi być przyczyną drugiego; co inne może być ich wspólną przyczyną. Podobnie, jeśli jedno zjawisko pojawia się po drugim, to nie musi być przyczyną tego drugiego.
Stwierdził on ponadto, że powszechne przekonanie o tym, że cholesterol („zły”) jest przyczyną zawałów, podtrzymują koncerny farmaceutyczne, które od lat skuteczne blokują rozwój medycyny w dziedzinie leczenia miażdżycy ze względów rnerkantylnych. Powód jest oczywisty: im mniej chorych, tym mniej sprzedanych leków.

W czasach prezydentury Ronalda Reagana deregulacja i cięcia w finansowaniu publicznym uwolniły przemysł farmaceutyczny od etycznych i społecznych kajdan, czyniąc przemysł farmaceutyczny przede wszystkim biznesem.
Odtąd w sprawie szkodliwości cholesterolu ma się do czynienia z wielkim zamieszaniem. Jedni badacze traktują go jako szkodliwy dla zdrowia, a inni - nie. Przy czym jedni i drudzy opierają się na wynikach badań naukowych. Okazało się, że nie jest winny cholesterol, nie same cząsteczki tłuszczu, lecz białka transportujące estry cholesterolu do i z komórek. Mogą one być kierowane albo do tętnic, w których gromadzą się, co skutkuje ich zwężaniem (miażdżycą), albo do wątroby, gdzie są metabolizowane i zużywane do tworzenia kwasów żółciowych, Za transport cząsteczek cholesterolu z różnych tkanek organizmu, również z tętnic, do wątroby odpowiada dobry cholesterol – HDL (rozróżnienia między dobrym i złym cholesterolem dokonał amerykański lekarz John Gofman w latach 50.). Wzrost jego aktywności zmniejsza ryzyka zawału. A zatem ani dieta wysokotłuszczowa, ani ilość cholesterolu nie zwiększają ryzyka zawału serca. (Robert DuBroff, Fat or fiction: the diet-heart hypothesis, BMJ EBM Journals, Vol. 26, 1. 2019.)

Na stężenie cholesterolu HDL wpływa szereg czynników. Ważnymi są czynniki genetyczne. U osób, u których dziedzicznie występuje niskie stężenia HDL, statystycznie częściej odnotowuje się epizody chorób serca.(3)
Szkodliwszym od cholesterolu i prawdziwym zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia jest cukier, co stwierdził na początku lat 70-tych John Yudkin, brytyjski profesor fizjologii i żywienia (John Yodkin, Pure, White and Deadly, Penguine Books, 1972). Jednak to odkrycie zostało zbagatelizowane, a koledzy Yudkina doprowadzili do jego zupełnej dyskredytacji. Dopiero w 2009 r. on i jego odkrycie zyskały światowy rozgłos i uznanie za sprawą Roberta Lustiga, profesora pediatry z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco.(4) A w 2016 r. ujawniono, że przeciwnicy Yudkina byli hojnie wspierani przez amerykańskie koncerny spożywcze, a ich badania były finansowane przez przemysł cukrowniczy, wiadomo, dlaczego.

Przykład drugi - kwestia szczepienia przeciw Covid-19.

Dwa lata temu ludzkość zaskoczyła epidemia spowodowana przez koronawirusa, która szybko przekształciła się w pandemię. Przygotowywano się na różne kataklizmy: ataki terrorystyczne, zderzenie cywilizacji, zmiany klimatyczne, najazd kosmitów i kolejną wojnę światową, ale nie na taką pandemię, która pochłania coraz więcej ofiar liczonych już w milionach i której końca nie widać. Faluje ona - raz się nasila, innym razem zanika, przy czym kolejne fale mają coraz wyższe amplitudy zakażeń. Koronawirus okazuje się sprytniejszy od ludzi. W odpowiedzi na szczepionki tworzy nowe mutacje zjadliwsze i odporniejsze na nie.
Pojawiły się dwie poważne wątpliwości odnośnie do pandemii w związku z różnymi enuncjacjami naukowców (głównie wirusologów), dziennikarzy i polityków. Jedna dotyczy jej pochodzenia, a druga – sposobu przezwyciężenia jej.

Do dziś nie zna się prawdziwej przyczyny tej pandemii. W związku z tym snuje się różne spekulacje, nawet odwołując się do teorii spiskowej.  Jedni sądzą, że koronawirus jest naturalnym produktem przyrody lub jej środkiem obrony przed ludźmi i musiał zaistnieć w sprzyjających okolicznościach, na przykład w stanach dużego stresu. A tych jest coraz więcej w „galopującym społeczeństwie".
Inni, że jest dziełem ludzi trudniących się produkcją broni bakteriologicznej i manipulacjami genetycznymi, że przypadkowo lub celowo wydostał się z jednego z amerykańskich tajnych laboratoriów wojskowych w Chinach. Najlepsze urządzenia kontrolne nie zabezpieczają przed awariami.

Są też tacy, którzy twierdzą, że pandemię spowodowały nietoperze, noszący w sobie „uśpione” koronawirusy, które uaktywniły się w stanie silnego stresu w wyniku wcześniejszego obudzenia się ze snu zimowego za sprawą ludzi (efektu cieplarnianego). Wydostały się z jaskiń i zaraziły cywety, których mięso zjadali ludzie i zarażali się.
Jednak przeczy temu prof. Christian Voigt (zoolog z Leibniz-Institut für Zoo- und Wildtierforschung w Berlinie), który zbadał różne koronawirusy u nietoperzy: „Wiemy, że nietoperze z rodziny podkowców mogą przenosić całą gamę różnych koronawirusów. Wiele z nich jest całkowicie nieszkodliwych. Istnieją jednak również wirusy podobne do SARS. Jeden z nich mógłby być przodkiem patogenu, który sprawia nam teraz tyle kłopotów. Ale to nie znaczy, że ten oryginalny wirus nietoperzy może w ogóle zainfekować ludzi. W każdym razie nie jest mi znany żaden przypadek, w którym ktoś został bezpośrednio zarażony koronawirusem nietoperzy i zachorował” (Kerstin Viering, Das ist eine regelrechte Hexenjagd, „Spektrum der Wissenschaft", 25.05.2020).

Natomiast zwolennicy teorii spiskowej sugerują, że pandemia koronawirusa była bronią użytą przez prezydenta USA Donalda Trumpa w celu zrujnowania gospodarki Chin - najgroźniejszego rywala o dominację gospodarczą. Wszystkiego można było spodziewać się po nim. Być może użył jej, gdyż sankcje celne i gospodarcze wobec Chin nie spełniły jego oczekiwań. Nie liczył się z tym, że zaraza dotrze też do USA i innych krajów i wyrządzi tam więcej szkód niż w Chinach.

Dużo ludzi uznaje istnienie koronawirusa za kłamstwo lub wymysł. Niektórzy naukowcy również należą do nich, na przykład wirusolog niemiecki Stefan Lanka. Znaleźli się nawet jego sympatycy, którzy zorganizowali masowe protesty. Rządy większości państw zignorowały je, ale za namową naukowców zniesiono rygory w Szwecji i Islandii. Bowiem wskutek całkowitego braku kontaktu z wirusami układ immunologiczny człowieka przestaje wytwarzać przeciwciała i dlatego nie zadziała przy zetknięciu się z tymi wirusami, a to może doprowadzić do śmierci. Długotrwałe przebywanie w odległości dwóch metrów od siebie oraz w kwarantannie szkodzi zdrowiu w aspekcie fizycznym, psychicznym i społecznym, a siedzący tryb życia sprzyja chorobom układu krążenia.

To jest prawdą, tylko na efekty samoobrony organizmu trzeba czekać dłużej niż na efekty rygorów lub szczepionek.
Obecnie, mimo ponownego wzrostu zakażeń w piątej fali i ostrzeżeń specjalistów, zniesiono lockdown, przywrócono lekcje w szkołach, organizuje się wyjazdy dzieci na ferie jak i wielotysięczne imprezy masowe bez konieczności noszenia masek („sylwester marzeń”) w celach propagandowych i by nie szkodzić gospodarce. Argumenty polityczne i ekonomiczne przeważyły nad humanitarnymi.
Poza marginalnymi wyjątkami, nikt nie wątpi w istnienie koronawirusów. Istnieją jednak różnice zdań odnośnie zwalczania ich.
Z jednej strony są tacy fanatycy religijni, jak np. Afroamerykanie w USA, którzy wierzą, że ustawienie krzyża przed domem uchroni mieszkańców od zarazy. (Dawniej wierzono w magiczną moc wody święconej, świec i zaklęć.) Pomaga to, jak umarłemu przysłowiowe kadzidło.

Z drugiej strony są fanatycy nauki, którzy wierzą w magiczną moc nauki - w skuteczność różnych szczepionek i ich przeciwnicy – niedowiarkowie. Jedni wytaczają argumenty przeciw drugim na podstawie badań naukowych i wiedzy naukowej. A gdy brak im rzeczowych argumentów, wyśmiewają się z siebie nawzajem.
Fanatycy nauki wierzą w niemal stuprocentową skuteczność szczepień przeciw koronawirusowi, a niedowiarki nauki wątpią w to. Zwolennicy szczepień („szczepionkowcy”) nazwali niedowiarków pogardliwie „antyszczepionkowcami”. Wmówiono ludziom, że antyszczepionkowcy są przeciwnikami szczepień przeciw wszystkim chorobom zakaźnym, co jest nieprawdą. Ale dzięki temu zdezawuowano ich w opinii mas, a szczepionkowcy uzyskali przewagę w sporze z antyszczepinkowcami, ponieważ dzięki mass mediom upowszechnił się negatywny stereotyp antyszczepionkowca. W efekcie, większość ludzi nie uznaje racji antyszczepionkowców, którzy, jak szczepionkowcy, wywodzą je z badań naukowych, a nie ze spekulacji. W rezultacie, spór między zwolennikami a przeciwnikami szczepień przeciw koronaworusowi stał się sporem o rzetelność badań naukowych i prawdziwość ich wyników.

Jakie fakty, potwierdzone naukowo, przemawiają za racją obu stron uczestniczących w tym sporze?

1. Średni czas oczekiwania na udostępnienie jakiejś szczepionki do użytku wynosi od 10 do 12 lat. Tymczasem pierwsza szczepionka Pfizera pojawiła się na rynku farmaceutycznym już po trzech miesiącach od wybuchu pandemii. Są dwie możliwości: albo była to szczepionka zrobiona naprędce, żeby na niej szybko zarobić korzystając z okazji i nie zważając na jej malejącą skuteczność (w ciągu trzech miesięcy spadla z 95% do 65%) i możliwe uboczne, szkodliwe skutki, albo od kilkunastu lat prowadzono badania skrycie nad produkcją tej szczepionki na wypadek użycia koronawirusa w wojnie biologicznej i była ona już gotowa. Druga opcja jest bardziej prawdopodobna.

2. Żadna szczepionka nie zapobiega zachorowaniu na Covid, nawet powtarzana kilka razy. Co najwyżej zapewnia lżejszy przebieg choroby, ale też nie każdemu i nie w przypadku każdej odmiany tego wirusa. Notuje się coraz więcej kilkakrotnych zachorowań nawet po trzeciej dawce lub szczepieniu „przypominającym”. Może dojść do tego, że trzeba będzie szczepić się częściej na nowe odmiany koronawirusów z takim samym skutkiem. W Izraelu zaszczepiono już czwartą dawką ponad pół miliona osób. Podobno zwiększyła się po niej odporność.
Koronawirus okazał się sprytniejszym od ludzi. Wciąż znajduje sposoby na obejście aktualnej bariery odporności na niego. Na każdą próbę uodpornienia na jedną odmianę odpowiada wytworzeniem kolejnej, jeszcze gorszej. Obecnie odkryto „niewidzialną” wersję Omikronu BA.2, który może zakażać po uzyskaniu odporności po przebyciu zakażenia wywołanego standardowym podwariantem Omikronu BA.1.
Dlatego obecnie nikt nie może powiedzieć, jak zła będzie kolejna fala pandemii. Natomiast skorzystanie ze szczepionek jest ryzykowne. Może spowodować infekcję Covidem, albo złe skutki uboczne zaraz po zaszczepieniu się danego człowieka lub później. Mogą one pojawić się dopiero u jego potomstwa. Tego dziś nie wiemy. Dowiedzą się o tym następne pokolenia, ale to będzie już za późno. Długofalowe konsekwencje infekcji są nadal jedną z największych tajemnic pandemii: nie wiadomo nawet, co dokładnie powoduje Long-Covid ani jak często. Stwierdzono, że syndrom długofalowych następstw wystąpił u jednej trzeciej ozdrowieńców. ( Ende der Corona-Pandemie in Sicht? Was nach der Krise auf uns zukommt, “Fokus Online”, 22.01.2022 )

3. Masowe szczepienie, które uodpornia na jedną odmianę koronawirusa „rozwściecza” go do tego stopnia, że tworzy nowe, coraz gorsze odmiany – bardziej zakaźne oraz trudniejsze do wyleczenia i wynalezienia szczepionek przeciw nim. Nie wiadomo, ile jeszcze mutacji koronawirusa się pojawi. Na razie groźnych jest dziesięć: Alfa, Beta, Gamma, Delta. Eta, Iota, Kappa, Lambda, Mi i Omikron. Szacuje się, że może być ich więcej i nie wiadomo, czy wystarczy liter alfabetu greckiego. (Frederik Jötten, Zu was das Coronavirus noch mutieren kann (https://www.spektrum.de/news/varianten-wie-das-coronavirus-noch-mutieren-kann/1911421; 25.01.2022)
O ile organizm stosunkowo łatwo mógł się sam obronić przeciw pierwszej odmianie koronawirusa - ozdrowieńcy nie chorowali ponownie - to przeciw następnym odmianom jest mu coraz trudniej obronić się samemu, chociażby dlatego, że budowa systemu immunologicznego nie dokonuje się natychmiastowo, lecz wymaga coraz dłuższego czasu na odreagowanie dla obrony przed bardziej złośliwymi odmianami.
Czy warto było zwalczać całkowicie pierwszą jego odmianę, łagodniejszą od późniejszych? Może byłoby mniej ofiar, a koronawirus zachowywałby się, jak przyzwoity wirus grypy. (Oficjalne statystyki potwierdzają, że co najmniej 5,5 mln osób zmarło w wyniku Covid-19. Faktycznie zmarło dużo więcej, bo około 22 mln osób – p. David Adam, Die wahre Zahl der Coronapandemie-Toten, https://www.spektrum.de/news/uebersterblichkeit-wie-viele-menschen-sind-an-corona-gestorben/1973746; 24.01.2022)
Wtedy wystarczyłoby szczepić się co roku, jak dotychczas przeciw grypie i nie byłoby takich oporów ani zagrożeń wynikających ze szczepienia. Byłoby ono czymś zwyczajnym, jak szczepienie się przeciw ospie, żółtaczce, odrze itp. W tym duchu wypowiedział się prezes koncernu Pfizera, Albert Bourla, który oświadczył, że szczepienie przypominające co pół roku, a może później, co ćwierć albo częściej, niewiele daje i dlatego nie widzi jego sensu. Lepszym rozwiązaniem byłoby szczepić się corocznie. (Jak często szczepienia? Prezes Pfizera ma swoją wizję, „Business Insider” 23.01.2022).

Wniosek

Fanatycy nauki wierzą w nią jak w bóstwo, mimo że jest uwikłana w różnorodne związki z władzą, biznesem, korporacjami itp. Jednak traktowanie z tego powodu wszystkich danych naukowych jako ex definitione niewiarygodne jest nie do przyjęcia i niczego nie daje. Nie wolno a priori negować opinii ekspertów naukowych, ani ich badań pod warunkiem, że są prawdziwe i nie zostały odpowiednio sfabrykowane na użytek korporatokratów, polityków i innych grup nacisku. Niestety, to ma miejsce coraz częściej.

Nic dziwnego, że naukowcom coraz mniej ufają ludzie, a z ich opiniami przestali liczyć się politycy. (Nasz rząd nie stosował się do zaleceń znanych wirusologów i podejmował decyzje w sprawie zwalczania pandemii, mając na uwadze korzyści polityczne, propagandowe i ekonomiczne, a nie zdrowie narodu, co wywołało gwałtowny przyrost infekcji i zgonów w piątej fali. Np. skrócono czas kwarantanny z 14 do 7 dni, wprowadzono masowe testy, które nie pomagają w leczeniu itp.).
Przekonanie, że wiedza naukowa jest równoważna z irracjonalnym „głębokim przekonaniem” o jej mocy magicznej może spowodować, że podejmując istotne decyzje (również na szczeblu państwowym), ludzie będą się kierować myśleniem życzeniowym, a rzeczywistość będzie dostosowywać do oczekiwań. Tak nigdy nie będzie.

Nie należy być ani fanatykiem nauki, ani kompletnym niedowiarkiem.
Ze względu na duże ryzyko i niepewność co do bliskich i dalszych skutków, masowe szczepienia przeciw koronawirusom są jakby nie było eksperymentem medycznym na skalę światową w imię debra wspólnego ludzkości i rozwoju medycyny. Również eksperymenty medyczne w klinikach, mniej ryzykowne, prowadzi się w tym celu, jednak tylko za zgodą pacjentów. W związku z tym pojawia się pytanie, czy wolno zmuszać ludzi do udziału w eksperymencie globalnym, jakim jest masowe szczepienie. Na to pytanie trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Antyszczepionkowcy twierdzą, że nie, ponieważ jest to eksperyment obarczony wciąż jeszcze dość dużym ryzykiem. Nie całkiem bez racji odwołują się do eksperymentów medycznych dokonywanych na więźniach obozów koncentracyjnych, które też miały służyć temu samemu, ale mimo to, zostały uznane za ludobójstwo, może dlatego, że w ich wyniku ginęło więcej ludzi. Czy nie byłoby wskazane, by na razie, dopóki nie zmniejszy się ryzyko, szczepili się chętni, odważni i świadomi tego ludzie na własną odpowiedzialność?

Niektórzy eksperci przypuszczają, że obecna fala Covida jest już ostatnią, ponieważ dynamika pandemii zwalnia. Jednak nikt nie wie, jak będzie wyglądać koniec pandemii. To, co nastąpi później i jak długo potrwa faza przejściowa, zależy od wielu czynników: od samego wirusa, medycyny i społeczeństwa. Będzie to faza „Po pandemii i przed pandemią”.(Ende der Corona-Pandemie in Sicht? Was nach der Krise auf uns zukommt, „Online Focus”, 22.01.2022.). Oby ten optymizm dotyczący końca pandemii zmaterializował się, ale myślę, że wieści takie są nie tyle w celu pocieszenia ludzi, by dodać im nadziei oraz odporności psychicznej, ale bardziej dla ratowania gospodarki.
Wiesław Sztumski

(1) W 1956 r. Prof. Henryk Niewodniczański (późniejszy wicedyrektor Zjednoczonego Instytutu Badań Jądrowych w Dubnej) opowiadał, że jak pierwszy raz pojechał tam, to wsadzili go wieczorem w Moskwie do samolotu i leciał prawie trzy godziny zanim wylądował w Dubnej, która była raptem 120 km odległa od Moskwy. Siedział przy oknie i zorientował się po gwiazdach, że łatają w kółko, pewnie dlatego, by się zdawało, że Instytut jest dużo dalej.
(2) Wybory pierwszego prezydenta USA, Abrahama Lincolna prawie nic nie kosztowały, następnych prezydentów - kilkaset tysięcy dolarów, a ostatniego, Donalda Trumpa, już ponad miliard dolarów. W Polsce, w 2010 r. wybory prezydenckie kosztowały ponad 107 mln złotych. Pięć lat później - ponad 147 mln zł., a w 2020 r. - ponad 400 milionów zł.).
(3) Epidemiolożka Jane Armitage z Uniwersytetu Oksfordzkiego stwierdziła, że osoby z rodzinną hipercholesterolemią mają nienormalnie wysoki poziom cholesterolu LDL. O ile nie są leczeni, ich ryzyko rozwoju choroby wieńcowej jest nawet 13-krotnie wyższe niż u osób bez tej mutacji.
(4) Sytuacja ta przypomina kwestię globalnego ocieplenia: są naukowcy prowadzący badania niezależne i naukowcy sponsorowani (raczej przekupywani) przez przemysł. Prezentują oni sprzeczne wyniki swoich badań i dlatego budzą w społeczeństwie zwątpienie w naukę.