banner

Nie miała dobrego początku jedna z najbardziej dziś popularnych oper Pucciniego - Madama Butterfly.

Mimo znakomitej obsady - została wygwizdana w mediolańskiej La Scali w lutym 1904r. Oburzony i upokorzony tym kompozytor zabronił jej wystawiania w tym teatrze na zawsze. Zakaz ten przestał jednak obowiązywać po jego śmierci, kiedy Arturo Toscanini przywrócił to dzieło mediolańczykom, dzieło oklaskiwane wcześniej przez publiczność wielu scen światowych. Nie była to jednak wierna wersja prapremiery, bo wkrótce po nieudanym debiucie, kompozytor dzieło przerobił, rozszerzył z dwóch do trzech aktów, a nową wersję przedstawił po kilku miesiącach od premiery w La Scali w teatrze w Brescii. I taką wersję tej jednej z najpopularniejszych oper zna publiczność wszystkich teatrów operowych świata.


Na wystawienie „Madame Butterfly” zdecydował się także warszawski Teatr Muzyczny „Roma”, który jest ciągle „na dorobku” repertuarowym. Jego dyrektor, Bogusław Kaczyński uznał, iż zespół artystyczny tego teatru jest w stanie udźwignąć takie dzieło i ...sam je wyreżyserował . Jest to debiut reżyserski znanego popularyzatora muzyki w Polsce, ale i organizatora życia artystycznego.


W przedmowie do programu, reżyser podaje,iż widział niemal wszystkie realizacje „Madama Butterfly” w świecie od półwiecza, stąd „nadszedł czas, abym nadał kształt sceniczny temu, co dotychczas żyło tylko w moim sercu i w moim umyśle”.

Jaki to jest kształt? - niewątpliwie bardzo tradycyjny. Nie ma tu miejsca na żadne eksperymenty, jak np. u Hanuszkiewicza. Opera jest wystawiona zgodnie „z duchem i literą” zapisu kompozytora i librecisty. Nie ma w niej tylko statku - jak podkreślają zwolennicy uwspółcześniania dzieł teatralnych, ale na niedużej scenie „Romy” trudno byłoby uzyskać na ten rekwizyt trochę wolnego miejsca.


W „Madama Butterfly” - jak każdej operze Pucciniego - nie przestrzeń sceniczna, miejsce jest ważne, ale emocje i piękny śpiew. A zatem - znakomita obsada ról pierwszo i drugoplanowych. Także pod względem aktorskim. W warszawskim przedstawieniu partie tytułową wykonuje z dużym nerwem Joanna Cortez. Nie jest to zadanie łatwe, gdyż artystka praktycznie w każdym akcie musi kreować inną postać: początkowo 15-letnią dziewczynę, później - żyjącą nadzieją młoda kobietę, a wreszcie - dojrzałą osobę, świadomą swojego losu i czynu. Joanna Cortez najlepiej wypada właśnie w tej ostatniej roli - heroiny, wówczas najpełniej oddaje dramatyzm tej postaci. Partneruje jej - dość trudny do zaakceptowania jako porywający uwodziciel i amant - Krzysztof Bednarek w roli Pinkertona (też najbardziej przekonujący w ostatnim akcie) oraz Jolanta Bibel jako Suzuki. Ta postać - choć drugoplanowa - należy zresztą do najpiękniejszych w operach Pucciniego. Jolanta Bibel w tej roli wypadła znakomicie, stworzyła kreację dorównującą głównej bohaterce.


Wreszcie scenografia: jej autorem jest Ryszard Kaja, malarz, znany ze swojego umiłowania kolorów „brudnych”, beżów, brązów, sepii i ugrów. Tutaj musiał się zmierzyć z cukierkową jak dla Europejczyków kolorystyka japońską, no bo jak zachować wierność dziełu inaczej? U reżysera wywalczył jedynie...zbrudzony róż japońskich wiśni, które umieścił przemyślnie na siatce. Tworzy to kameralny klimat wszystkich scen i podkreśla założenie twórców: opery-dramatu ludzi.

Ową wierność w oddaniu dzieła burzyło nieco na premierze zbyt głośne prowadzenie orkiestry w pierwszym akcie przez Jacka Bonieckiego, kierownika muzycznego przedstawienia. Kto jednak umie się wznieść ponad te mankamenty, z pewnością wyniesie z przedstawienia dobre wrażenia, acz może nie na poziomie przysłowiowego „wysokiego C”.

Anna Leszkowska (1998)