banner

Z prof. Maciejem Grabskim, wiceprzewodniczącym Komisji ds Etyki w Nauce przy PAN rozmawia Anna Leszkowska
 
grabski- Panie profesorze, od naszej ostatniej  rozmowy dotyczącej etyki* w nauce minęło 6 lat, tymczasem ze sprawozdań Komisji ds. Etyki w Nauce wynika, że od tamtego czasu niewiele się zmieniło...  

- Tamta rozmowa odbyła się na kilka miesięcy przed uchwaleniem nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, kiedy ministrem nauki była prof. Barbara Kudrycka.
Mocą tej ustawy powołano Komisję ds Etyki w Nauce i  ulokowano ją przy PAN, acz Komisja nie jest częścią Akademii. Jej członków – 7 osób - wybiera jednak Zgromadzenie Ogólne PAN.
Moim zdaniem, nie jest to rozwiązanie najlepsze, gdyż członkowie takich komisji jak etyki czy stopni i tytułu naukowego nie powinni pochodzić  z wyboru, tylko z nominacji, bo ważne jest zarówno duże doświadczenie członków jak i ich profil specjalizacyjny. Tak się złożyło jednak, że  w obecnej, drugiej już kadencji tej komisji wybrano do niej  taki sam skład jak poprzednio, co jest korzystne, bo tych zagadnień trzeba się nauczyć.

Wiele osób uważa, że jest to jakaś superkomisja dyscyplinarna. Tymczasem tak nie jest. To czym jest Komisja ds. Etyki w Nauce najlepiej zdefiniował jej  przewodniczący prof. Zoll, porównując ją do Sądu Najwyższego.
Działamy w oparciu o Kodeks Etyki Pracownika Naukowego, którego opracowanie było pierwszym zadaniem Komisji. Kodeks ten został następnie zatwierdzony  przez Zgromadzenie ogóle PAN i obowiązuje zarówno uczelnie wyższe, jednostki PAN i instytuty badawcze. Nie prowadzimy śledztw, ani nie ferujemy wyroków, a jedynie odnosimy się do pytań stawianych przez komisje dyscyplinarne w zakresie interpretacji zapisów Kodeksu. Opinie te są dla nich obowiązujące przy wydawaniu orzeczenia.


- Ale niezadowoleni z werdyktów tej komisji szukają obejść poprzez inne komisje do spraw etyki..

- Bo w sprawach dotyczących przestrzegania zasad dobrej praktyki badań naukowych w Polsce panuje  bałagan organizacyjny. Na przykład, na uczelniach istnieją komisje dyscyplinarne, które zajmują się zarówno sprawami dyscypliny pracowniczej, ale również i wykroczeniami w zakresie etyki w nauce, tyle że działają wtedy w innym składzie. Ale o ile w sprawach dyscyplinarnych,  związanych ze sprawami pracowniczymi,  szczeblem odwoławczym jest Rada Główna Szkolnictwa Wyższego, tak w przypadku komisji etycznych ustawa nie przewiduje jednoznacznie możliwości odwołania.
Nasza komisja nie jest komisją odwoławczą, bo takowej nie ustanowiono prawnie. Można się odwołać chyba tylko do ministra. To jest defekt.

W kolejnej nowelizacji tej ustawy, która obowiązuje od 2014 roku, wprowadzono nową instytucję - kolegium rzeczników dyscyplinarnych, bardzo liczne ciało. Jednak nie bardzo jest jasne, jaka jest jego rola, tym bardziej, że częściowo jego zadania nakładają się na te, które posiada Komisja ds. Etyki w Nauce. Bo kto to jest rzecznik dyscyplinarny? Pełni on rolę prokuratora, tym samym nie może pełnić roli orzekającej, bo to jest rola komisji dyscyplinarnych. Nie można mylić jednego z drugim, jednak z rozporządzeń nie wynika jasno, jaka jest droga postępowania.
Wydaje mi się, że koncepcja ta jest niedopracowana, bo mimo wielu lat dyskusji nie ma jasności jak jednoznacznie rozwiązać - wydawałoby się prosty  problem - procedowanie spraw o naruszenie zasad etyki w badaniach naukowych. A zrobiono to przecież w innych krajach.

Komisja jest ponadto miejscem, do którego trafiają pokrzywdzeni - przedstawiają nam swoje problemy, a my możemy - jeśli jest to uzasadnione - zwrócić się do rektora czy dyrektora instytutu o wszczęcie postępowania wyjaśniającego. I robimy to dość często, bo skarg jest coraz więcej – prawdopodobnie dlatego, że ludzie wiedzą, iż jest się do kogo zwrócić w takich sprawach.
Ludzie przychodzą z różnymi problemami, niekoniecznie związanymi z etyką: personalnymi, konfliktów, mobbingu, wszelkich nieprawidłowości w procedurach doktoryzowania i habilitowania.
Im dalej od Warszawy i im mniejsza uczelnia - tym jest gorzej. Pokrzywdzeni doktoranci, kradzieże intelektualne, wszystko co najgorsze –  jak to się czyta, to robi się smutno, bo nauka winna być elitarna, a tak nie jest. Co prawda, jeszcze nie mieliśmy w Polsce dużego skandalu związanego z oszustwami naukowymi, ale z rozkładu Gaussa wynika, że one są, tylko nie ulegają wykryciu, gdyż prawdopodobnie wrażliwość na takie przypadki jest niewielka. Dzisiaj największym skandalem jest afera grantowa na Politechnice Wrocławskiej **– z wielkimi nazwiskami w nauce, ale ma ona charakter kryminalny i toczy się w tej sprawie proces. Ale ta sprawa ma również aspekt etyczny, gdyż stanowi jawne naruszenie wszystkich obowiązujących zasad dobrej praktyki naukowej, a więc niezależnie od postepowania sądowego będzie musiała podlegać procedurze dyscyplinarnej.


- Wydaje się, że w nauce polskiej większym problemem są jednak bardzo liczne plagiaty niż jedna afera na ok. 2 mln zł…

- Tych naruszeń w nauce jest dużo, ale akurat plagiaty nie stanowią dla nas większego problemu, bo dla tych przestępstw istnieje droga prawna, mimo iż często się zdarza, że uczelnie zamiatają te sprawy pod dywan. Najpoważniejszymi sprawami, które w Polsce jak dotąd nie wychodzą na światło dzienne są oszustwa naukowe. Najbardziej groźne są one w naukach doświadczalnych, bo w humanistyce niewiele można nakłamać i najpowszechniejszym przewinieniem są tam, jak wspomniałem, plagiaty. W dodatku na nauki doświadczalne idą ogromne pieniądze. Ale żeby skazać w sądzie kogoś o oszukiwanie w badaniach, trzeba wykazać, że ktoś z tego powodu ucierpiał. Bo skoro jest oszustwo, to musi być i pokrzywdzony. Tymczasem kto jest pokrzywdzony przez oszustwo naukowe? Nikt! Na świecie przyjęto więc doktrynę, że jest ono traktowane jako sprzeniewierzenie pieniędzy przeznaczonych na realizacje  badań.

- Czyli przestępstwo gospodarcze.

- Jest to niedotrzymanie kontraktu. Ale w przypadku oszustwa naukowego pojawia się problem z jego wykryciem. Nie jest to łatwe i najczęściej zdarza się dlatego, że ktoś z najbliższego otoczenie zauważa nieprawidłowość. Czasami to się udaje – jak np. zdemaskowanie wielkiego oszustwa fizyka Jana H. Schöna, czy biotechnologa  Hwang Woo-Suk, które wywołały oddźwięk w prasie całego świata. Demaskatorzy robią to z dobrej woli, z dbałości o własne otoczenie, ale zazwyczaj płacą za to najwyższą cenę, bo środowisko uważa ich za zdrajców. Oni ponoszą bardzo dużą odpowiedzialność, stąd stworzono cały system, aby takich sygnalistów chronić. W Polsce tego nie ma, nie znam nawet takiego przypadku, żeby ktoś złożył zawiadomienie o oszustwie naukowym.

- Jednak w aferze wrocławskiej takie zawiadomienie było…

- Afera wrocławska dotyczy jednak  pieniędzy, nie badań naukowych. U nas ciągle obowiązuje zmowa milczenia w takich sprawach, choć warto tu byłoby zacytować Norwida: nie ten zły ptak co własne gniazdo kala, lecz ten co gadać o tym nie pozwala.
Częścią sprawy prof. Adama J. z Politechniki Wrocławskiej było stworzenie przestępczej zmowy kilku profesorów, której celem było ukaranie osoby, która zdemaskowała proceder oszustwa grantowego, przedstawiając sprawę policji. Za to postanowiono tej osobie uniemożliwić uzyskanie habilitacji. Policja w trakcie śledztwa zebrała ogromną ilość materiału dowodowego (m.in. e-maile), kompromitującego szereg znanych osobistości i rzucającego cień na ich postawę etyczną jako naukowców.

Pierwszą narzucającą się więc sprawą byłby wniosek o pozbawienie ich członkostwa w PAN.  Ale jak to zrobić, jeśli nie ma wyroku sądowego? Można byłoby zawiesić ich w prawach członka PAN, ale do tego musi być orzeczenie komisji dyscyplinarnej w ich instytucjach, zaakceptowane przez  Zgromadzenie Ogólne PAN.  Jako Komisja niewiele w tej sprawie możemy zdziałać, dopóki nie będzie prawomocnego wyroku sądowego, a na to być może przyjdzie długo czekać.
Jedyne więc, co mogliśmy zrobić, to wysłać pismo do wszystkich rektorów uczelni, w których pracują pozostali zamieszani w sprawę profesorowie z prośbą o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego. Rektor Politechniki Wrocławskiej zareagował bardzo szybko, gdyż gdy policja zaaresztowała prof. Adama J., również polecił wszcząć wobec niego postępowanie dyscyplinarne. Co z innymi – nic jeszcze nie wiadomo.  

- Ich nazwisk też nie można ujawnić, jeśli sprawa jest w toku.

- No właśnie.


- W sprawozdaniu Komisji za 2013 rok jest informacja, że Komisja wypracowała tylko 16 stanowisk. Czyli spraw dotyczących etyki nie było zbyt dużo?

- Istotnie, nie było jeszcze zbyt wielu spraw, bo był to drugi rok pracy Komisji. W dodatku większość spraw odsyłaliśmy do właściwych komisji w jednostkach, czy rektorów. Poważnych spraw pojawiło się więcej dopiero w 2014 roku, a w tym roku będzie pewnie jeszcze więcej.

- One dotyczyły głównie naruszenia praw autorskich i norm etycznych naruszanych przez recenzentów?

- Niestety, te dwie sprawy są ciągle najliczniejsze. Interesowne, nieuczciwe recenzje to najczęstsze po plagiatach sprawy, z jakimi się komisja spotyka. Jeśli ktoś z jakichś powodów nie lubi autora pracy, to nie ma co liczyć na rzetelną recenzję od niego. Na przykład, w sprawie wrocławskiej było tak, że prof. Adam J. pisał do wyznaczonych recenzentów - swoich kolegów - co mają zawrzeć w recenzji pracy, którą chciał utrącić, aby ją zdyskwalifikować, a ci się na to godzili. Coś jest popsute w polskiej nauce u korzeni. Nie wiem jak to naprawić, choć na pewno naprawić trzeba ludzi.

- Za to najlepiej Komisja radziła sobie w takiej sprawie jak wykorzystywanie autorytetu naukowego przy wypowiadaniu się poza obszarem własnej specjalności...

- O, tak. Mamy dziesiątki przykładów potwornej głupoty, począwszy od sprawy smoleńskiej. Ale ci ludzie dostali kiedyś profesury…

- Bo kiedyś uważano, że profesor zna się na wszystkim...

- Przed wielu lat profesor był w stanie znać się na całej swojej dziedzinie, a teraz, w wyniku niesłychanego wyspecjalizowania całej nauki, coraz częściej staje się wąskim zawodowcem, a nawet rzemieślnikiem i nie może się znać na wszystkim. Nie ma nic złego w  tym, gdy wypowiada się on w sprawach ważnych, ale ogólnych. Natomiast gdy zabiera publicznie głos w sprawach poza zakresem swojej profesjonalnej kompetencji, to nie tylko  kompromituje siebie, ale również nadwyręża autorytet nauki. Stanowisko Komisji Etyki w tej sprawie było jednoznaczne, ale ogólne, mówiliśmy o narastającym problemie, a nie o konkretnych sprawach. Tymczasem minister nauki wykorzystała nasze stanowisko do celów politycznych, co miano nam za złe.

- Po Smoleńsku bowiem obie strony miały swoje komisje i swoich profesorów od katastrofy – jak  rozpoznać, którzy są ważniejsi?

- Trzeba pamiętać, że nauka opiera się na kontrowersjach. Cała nauka to spór koncepcji. Wspólne są tylko metody dochodzenia do prawdy – poprzez twarde fakty, dowody. To od zawsze działa i sprawdza się. Ale w momencie, kiedy  my to zrelatywizujemy, przestaje działać, tego nie ma. Kiedy historyk wypowiada się na temat mechaniki, to ja wiem, co mam o tym myśleć, ale co ma myśleć pan Felek?  Pisałem kiedyś o tym, że uczony, który miesza się w politykę robi to na własną odpowiedzialność. Jeśli nie przedstawia się jako ekspert, to w porządku, ale kiedy służy określonej ideologii, to szkodzi i sobie, i całemu środowisku.

- Może tu grają rolę bardziej względy finansowe? Część ludzi nauki tworzy wyniki badań pod zamówienie.

- Pewnie tak, ale to wtedy już jest korupcja intelektualna. To bardzo poważny problem, bo wielkie obszary nauki zostały skomercjalizowane przez międzynarodowe koncerny. Przykładem są firmy farmaceutyczne, które mają gigantyczne pieniądze i nie wiadomo, co jest uczciwe, a co nie. U nas to jest powszechne, bo środowisko jest małe, a koncerny są potężne, pieniądze płyną szeroką rzeką...

- Ale też jakoś nikt ze środowisk opiniotwórczych głośno nie grzmi, nie potępia takich praktyk. W Europie obowiązują pewne standardy etyczne w badaniach naukowych prowadzonych przez koncerny farmaceutyczne, ale u nas nie. U nas nawet nie można wyegzekwować przyznania się do konfliktu interesów...

- Są u nas tacy, którzy z tym zjawiskiem walczą publicznie,  jak np. prof. Andrzej Górski, ale to niełatwe zadanie, bo wciąż, niestety, jesteśmy prowincjonalnym krajem, obarczonym przeszłością, z wysokim przyzwoleniem społecznym do nieuczciwego postępowania. Żeby się z tego wyrwać, trzeba pokoleń.
- Jest jeszcze inna sprawa, na którą Komisja ds. Etyki w Nauce zwracała uwagę: liczba młodych ludzi, naruszających zasady etyki rośnie. Czy jest to zjawisko pokoleniowe, czy wynika z rosnącej liczby młodych w nauce?


- Na pewno to drugie. Jedyną sprawdzoną drogą kariery naukowej jest formowanie intelektualne w otoczeniu mistrzów. Anonimowe studia doktoranckie tego nie zapewniają. Jedna ze stypendystek Fundacji na rzecz Nauki Polskiej po powrocie ze stażu w Stanach Zjednoczonych powiedziała mi, że największą odniesioną przez nią korzyścią było to, że nauczyła się tam systemu postępowania dla zapewnienia jakości i rzetelności prowadzonych badań, oraz tego, co należy zrobić, aby publikacja kierowana do druku odpowiadała najwyższym standardom. Bo o tym na swoim polskim uniwersytecie nigdy nie słyszała. A jest to podstawa do sukcesu w nauce. U nas takiego podejścia do doktorantów brakuje.

 

- A jakie są kary w Polsce w przypadku sprzeniewierzenia się zasadom etyki?

 

- Są trzy podstawowe rażące przewinienia w badaniach naukowych wymienione zarówno Kodeksie Etyki Pracownika Naukowego, jak i we wszystkich podobnych do niego dokumentów w innych krajach: fabrykowanie  i  fałszowanie wyników oraz plagiat (tzw. FFP).  Jeśli chodzi o plagiaty, a więc naruszenia własności intelektualnej, to należą one do przestępstw i powinny być rozstrzygane na drodze sądowej. Pozostałe sprawy rozpatrywane są zazwyczaj przez powołane w tym celu instytucje działające wewnątrz jednostek oraz agencje przyznające granty. Kary polegają zazwyczaj na ograniczeniu dostępu do pieniędzy publicznych, w skrajnych przypadkach nawet dożywotnio. Najłagodniejsze z nich to poddanie pracy obwinionego dozorowi. I to są bardzo skuteczne metody, bo naukowiec, jeśli nie ma dostępu do grantów przestaje się liczyć, gdyż placówka naukowa nie ma z niego żadnego pożytku. W USA taki naukowiec praktycznie przestaje istnieć w swoim zawodzie. I ludzie się tego boją. 

W Polsce takie kary nie są orzekane, być może dlatego, że jak dotąd, jak mówiłem, takie wykroczenia nie był ujawniane. Najwyższą karą przewidzianą w ustawie o szkolnictwie wyższym to  zakaz pracy w uczelniach, natomiast w ustawie o PAN najwyższą karą jest nagana. Ja uważam, że za najcięższe przewinienia przeciw rzetelności w nauce zawsze powinno być wykluczenie z pracy naukowej, bo nauka z zasady musi być uczciwa. Jeśli z badań wychodzi co innego, a coś innego się pisze, to ewidentne oszustwo. Tyle, że takiego przypadku w Polsce nie mieliśmy - przynajmniej nic o tym nie wiemy.

- Ale w badaniach medycznych granica między działaniem etycznym i nieetycznym może być cienka, niekiedy rozmywa się. Tutaj racje bywają rozłożone między za a przeciw.

- Problem polega na pewności moralnej. Bo kiedyś mówiono, że nauka w znaczeniu etycznym jest neutralna, nie może być ani zła, ani dobra,  bo to zależy od tego, kto ją wykorzystuje. Może ją wykorzystać z pożytkiem dla ludzi, bądź przeciw ludziom. Ten pogląd jest jednak już passé.
Teraz coraz częściej mówi się o społecznej odpowiedzialności i tzw. dual use of science -  że te same badania mogą być używane w celach dobrych, albo wrogich człowiekowi. I tutaj sprawa jest nie do rozwiązania, bo o ile na uczelniach publicznych można jeszcze to kontrolować, to tam, gdzie badania są komercyjne, z kontrolą społeczną jest gorzej i nikt nic nie wie.
W tej chwili w przepisach, które są na świecie – ale i u nas, choć u nas nie ma ciała, które by to egzekwowało – jest tak, że surowe wyniki badań doświadczalnych muszą być przechowywane przez 6 lat po opublikowaniu badań, także próbki. Jeżeli tego się nie robi, to jest naruszenie zasad. My pod tym względem jesteśmy niechlujni i nie dorośliśmy do świata. Tej dziury mentalnej – i nie tylko mentalnej - nie da się  zasypać w jednym pokoleniu, bo nawyki ludzkie są dość trwałe.
Dziękuję za rozmowę.

 

* Etyka na papierze, SN nr 6-7/09  

**http://www.fakt.pl/wroclaw/naukowcy-wyludzili-blisko-1-8-mln-zl-jest-akt-oskarzenia,artykuly,539864.html

http://wpolityce.pl/kryminal/231288-afera-na-wroclawskiej-politechnice-naukowcy-podejrzani-o-wyludzenia-i-plagiaty