banner


Z prof. Leszkiem Kuźnickim,  wieloletnim przewodniczącym Komitetu Prognoz PAN,  rozmawia Anna Leszkowska

 

kuznicki2
 

-      -  Panie Profesorze, ostatnie dane ONZ mówią, że do 2100 roku ludność Ziemi osiągnie 11 miliardów. O przeludnieniu mówią gównie ekonomiści, politycy, filozofowie, nawet fizycy, jednak stosunkowo rzadko wypowiadają się o nim biolodzy. Tymczasem to biologia przynosi najbardziej wiarygodną odpowiedź dotyczącą skutków przeludnienia…

 

-          - Na podstawie obserwacji, jakie były czynione na różnych organizmach wiadomo, że w takiej sytuacji w populacji pojawiają się procesy regulacyjne. One przebiegają w różny sposób, ale najczęściej grupa redukuje swoją liczebność. I to jest skuteczna forma ratunku. Oczywiście, w pewnych przypadkach przeludnienie może prowadzić do katastrofy, ale właściwie w przyrodzie nie mamy dowodów na to, że przerost liczebności gatunku może doprowadzić  do jego zagłady. Natomiast zjawisko gwałtownej zmiany liczebności osobników jest najczęściej oznaką procesów niekorzystnych dla populacji.

Dotychczas ludzkość w okresie, jaki możemy śledzić wzrastała liczebnie. Trzeba było około 2 tysięcy lat, aby z poziomu 500 milionów zwiększyła się do jednego miliarda, co stało się na początku XIX wieku. Po kolejnych 100 latach na świecie żyło już dwa miliardy ludzi. Aktualnie jest nas ponad 7 miliardów. Wszyscy twierdzą, że nastąpi zahamowanie tego procesu i tak już się dzieje w wielu krajach.


Oceny ONZ są kwestionowane przez wiele grup badaczy uważających, że małe są szanse na przekroczenie przez ludzkość 10 miliardów. Obecna tendencja, tzn. spadek liczby ludności, obejmujący coraz więcej państw, wskazuje wyraźnie, że do 2070 roku wzrost ten zostanie zahamowany, a następnie będzie postępować wolny spadek liczebności populacji ludzkiej. Oczywiście, są to wszystko przewidywania, choć poprzednie mówiły o 12, a niektóre o 14 mld ludności, jako górnej granicy, co dziś wydaje się nieprawdopodobne.

-        Ten spadek liczby ludności nie jest równomierny na Ziemi, występuje w bogatych państwach półkuli północnej.

-        Największy jednak występuje w Chinach, najliczniejszym kraju świata. W Chinach prawdopodobnie w ciągu 50 lat nastąpi zmniejszenie liczby ludności  na ogromną skalę – być może o połowę. Chiny są najbardziej zagrożone depopulacją.

-        Ale zmniejszenie populacji w Chinach jest wymuszone decyzjami administracyjnymi, natomiast np. w wielu państwach Europy zmniejszenie populacji następuje samoistnie, bez nacisków władz państwowych.

-        To zależy bowiem od tego, jak traktuje się w danym społeczeństwie, środowisku, kobiety. Im kobiety stają się bardziej równoprawne z mężczyznami, tym bardziej dzietność spada. Tam, gdzie kobiety są bardziej zniewolone, tam jest większa dzietność i tak było zawsze. Tyle, że kiedyś  istniały czynniki, które ograniczały rozrodczość. U ludzi, którzy żyli 10 tys. lat temu dzietność była niska. Dziecko przeżyło, jeśli było karmione piersią ok. 3-4 lat. Zatem kobieta, która wówczas żyła około 40 lat, mogła wychować jedynie 2-3 dzieci.
Pierwszym skokiem w rozwoju Homo sapiens było pojawienie się rolnictwa, dzięki któremu wzrosła ilość pożywienia. Gwałtowny przyrost ludności świata przyniósł dopiero rozwój kapitalizmu. Wraz z nim nastąpiła poprawa stanu zdrowia ludzi dzięki higienie i rozwojowi służby zdrowia. Miasta – wbrew temu, co się opowiada – okazały się miejscami, gdzie można żyć zdrowo, z różnych powodów.

Zmniejszenie dzietności w XX i XXI wieku wynika przede wszystkim z podwyższenia wykształcenia kobiet i ustawodawstwa, które je wyzwoliło spod panowania mężczyzn. Na jakim poziomie się ten spadek zatrzyma – trudno powiedzieć. Uważam, że dla dobrostanu ludzkości i biosfery należy powrócić do takiego poziomu populacji, jaki był w latach 20. - 30.  XX wieku, tj. 2,5 mld ludzi. Depopulacja nie powinna wynikać z zagrożenia głodem.

Dzisiaj – w ciągu życia jednej generacji - liczba ludności wzrosła ponad dwa razy - do 7 miliardów. Jakie to więc było ogromne tempo wzrostu! Ale co ciekawe, postępujący dobrobyt na półkuli północnej, dotarł też do krajów trzeciego świata. Po raz pierwszy głód mógł być zlikwidowany. To, że nie był, wynikało i wynika z wadliwej dystrybucji żywności, niemniej na świecie produkowano i produkuje się jej wystarczająco dużo, aby nikt nie głodował. Do wzrostu ludności przyczyniła się także dekolonizacja, która dała szanse krajom kolonizowanym na rozwój. Ale to stało się dopiero po II wojnie światowej.
 

-        Skoro problem nie leży w wyżywieniu rosnącej populacji ludzkiej, dlaczego niepokoi nas wzrastająca liczba ludzi na Ziemi?

-        Liczebność naszego gatunku to nie jest sprawa tylko wyżywienia. To także kwestia ekspansji człowieka, który w jakimś stopniu inaczej realizuje to, w co go wepchnęła ewolucja biologiczna. Każdy organizm w warunkach naturalnych, jeżeli ma korzystne warunki rozwoju, dąży do rozmnażania się w sposób nieograniczony, co już stwierdził Darwin. Tylko czynniki zewnętrzne stawiają mu opór. A człowiek stworzył sobie warunki (cywilizację), które te czynniki wyeliminowały. Jednocześnie ma cały czas potencjał biologiczny do nieograniczonego rozmnażania. Gdyby żył nadal w warunkach prymitywnych, jego tempo rozmnażania byłoby niskie, a wiek dożycia o połowę krótszy niż obecnie.
W XX wieku potencjalne możliwości człowieka jako organizmu, który ma silny potencjał do rozrodu, zderzyły się z cywilizacją, jaką stworzył, która otworzyła ogromne możliwości ochrony życia i to długiego. Czegoś takiego nigdy w historii człowieka nie było.

-        Niektórzy badacze uważają jednak, że przeludnienie Ziemi nigdy nie nastąpi, bowiem człowiek dzięki swojej inteligencji będzie umiał stworzyć takie warunki, aby niezależnie od liczebności swobodnie egzystować.

-        Jest to błędne rozumowanie, człowiek żyje w biosferze, gdzie nie znajduje się sam. Jeżeli będzie się w sposób nieograniczony rozmnażać, to będzie w sposób naturalny wypierać inne gatunki. Jego cywilizacja – niezależnie od jego woli - będzie powodować masowe wymieranie innych organizmów. I tak się dzieje. To człowiek – pierwszy organizm w historii Ziemi, liczącej 3,8 mld lat – eliminuje masowo organizmy. Swoją ekspansją i możliwościami cywilizacyjnymi prowadzi do tzw. antropogenicznego wymierania na powierzchni całej planety. To nie jest tylko przełowienie mórz i oceanów, ale niszczenie środowisk lądowych na wielką skalę, czego przykładem jest  wielkoobszarowe rolnictwo, degradujące przyrodę, czy wycinanie lasów deszczowych. Takie działania powodują zaburzenia w całej biosferze.

-        W doświadczeniu Calhouna z 1947 roku wykazano, że gryzonie zgromadzone na małej przestrzeni, które mają obfitość pożywienia nie tylko przestają się rozmnażać, ale i pojawia się u nich agresja powodująca m.in. kanibalizm. Czy człowiekowi żyjącemu w przeludnionym świecie nie grozi to samo?

-        Nie przenosiłbym tych doświadczeń na człowieka. Przy dzisiejszym poziomie rozwoju cywilizacji w populacji ludzkiej pojawiają się inne zagrożenia. Jest i będzie coraz mniej możliwości pracy – czyli tego, co uważaliśmy dotychczas za istotę życia człowieka. To zupełnie nowa sytuacja, z której mało kto zdaje sobie sprawę. W jej następstwie będzie coraz więcej ludzi, z którymi nie będzie wiadomo co zrobić, jeśli dostatecznie wcześnie nie zmieni się wychowania, edukacji i organizacji życia społecznego.

-        Może z tych powodów niektórzy chcą jak najszybciej kolonizować Marsa...

-        To są bzdury. Człowiek jest niewolnikiem Ziemi. Jeżeli gdziekolwiek miałby się pojawić, to musi zabrać ze sobą ten fragment Ziemi, który zapewnia mu życie. A ponieważ takich warunków prawdopodobnie nigdzie nie ma, więc tym samym pozostanie niewolnikiem Ziemi.

-        Jednak jest pan optymistą, co do rozwoju ludzkości...

-        Tak, bo mimo wszystko wierzę, że biologiczne i społeczne mechanizmy regulacyjne zostaną w sposób naturalny włączone. I że ludzkość w ciągu kolejnych dwóch wieków dojdzie do takiej liczebności, która ani nie będzie zagrażała samym ludziom, ani biosferze. Cała historia Ziemi to są zmiany, w których pojawiały się jedne organizmy, a inne znikały. Jeszcze nie tak dawno na kontynencie euroazjatyckim żyły mamuty, a wcześniej był bogaty świat małp. Cały czas ewolucji Ziemi cechowały zmiana, która zachodziła stopniowo. Nam się wydaje, że ten świat jest najpiękniejszy – i on dla nas jest najpiękniejszy, to naturalne. Ale jeśli chcemy go zachować, powinniśmy ograniczyć naszą ludzką ekspansję w biosferze.

-        Chyba, że zmieni się klimat...

-        Moim zdaniem, to larum dotyczące  zmian klimatycznych to wyłącznie polityczna sprawa pewnych grup, wręcz ideologia. Klimat w historii Ziemi wykazywał dużą zmienność i zachodziło to przy nieobecności człowieka. 

-        Istnieją przypuszczenia, że hipoteza ocieplenia jest wynikiem nacisku lobby przemysłowego, które chce w ten sposób, dla własnych korzyści, zmienić technologie, jak to miało już miejsce w przypadku freonów czy żarówek.

-        Te hipotezy są nieudowodnione. Ponadto, trzeba pamiętać, że ocieplenie z punktu widzenia całej Ziemi – przynajmniej o 2-3 stopnie – jest korzystne. Dlaczego Grenlandia nie ma być zielona, a Syberia nie ma być głównym spichlerzem świata? Że jakieś wysepki znikną? One zawsze znikały, a potem się pojawiały. Tu mamy do czynienia z naciskami pewnych lobby, których celu na razie nie znamy.
Trzeba się zastanawiać raczej nad tym, co będzie, kiedy nadejdzie następne zlodowacenie, bo ono na pewno nastąpi. Wiemy o jego nieuchronności, bo powtarzało się w historii Ziemi i może przyjść za kilkanaście tysięcy lat.

-        Dziękuję za rozmowę.