banner


Choć może nie jesteśmy w stanie zniszczyć życia na Ziemi, to na pewno możemy zniszczyć warunki, które są niezbędne dla naszego funkcjonowania.

Mówiąc o etycznym stosunku do środowiska naturalnego, a ogólniej do innych bytów i obiektów – ludzi, dóbr kultury, itp., mam na myśli takie postępowanie, które nie naraża nikogo i niczego na szkodę i ma na nie pozytywny wpływ. Jednakże wbrew pozorom trudno jest niekiedy wskazać treści, które oddawałyby sposób rozumienia pojęcia „dobro środowiska”. Jest to bowiem termin wartościujący i relatywizujący, a zatem jego zawartość zależy od przyjęcia konkretnej perspektywy.

Rodzi się więc pytanie, i to zasadnicze, co będziemy rozumieli pod pojęciem „dobrego stanu środowiska”? Możemy przyjąć, iż jest to jego stan naturalny/pierwotny. Jednakże i w tym momencie pojawia się kolejny problem – kiedy środowisko zachowuje swój „stan naturalny/pierwotny”? Najczęstszą odpowiedzią, jaką usłyszelibyśmy na to pytanie byłoby stwierdzenie, że „mamy na uwadze taki stan, w którym nie dochodzi do ingerencji człowieka”.
Odpowiedź ta zawiera jednak dwa założenia: po pierwsze – uznaje się, że ingerencja człowieka jest zawsze negatywna i w jakimś sensie nienaturalna. Po drugie, że inne gatunki nie wpływają na otoczenie, a już na pewno nie negatywnie.

Tymczasem stan środowiska jest właśnie efektem wzajemnego oddziaływania wielu czynników abiotycznych i, od ponad trzech miliardów lat, także biotycznych. Uwzględniwszy to, zakładamy następnie, iż owe wzajemne relacje są zawsze pozytywne dla środowiska, to znaczy utrzymujące jego status quo. Gdyby jednak tak było, nie zachodziłyby żadne zmiany, które są warunkiem ewolucji, a zatem nie powstawałyby nowe organizmy i nowe interakcje w środowisku. Trwała i niezmienna przyroda byłaby martwa, nie „tworzyłaby” żadnych nowych bytów. Byłaby zaprzeczeniem mechanizmu ewolucji, a przecież zarówno zasada antropiczna, jak i Hipoteza Gai* podkreślają fakt zmienności świata w każdej jego skali, choć pod wpływem różnych czynników.


Powyższe przekonania sprawiają, że niedostatecznie oceniamy wpływ organizmów żywych nie tylko na swoje otoczenie, ale i na skalę globalną. Traktujemy go zwykle jako pozytywny lub neutralny. Stoi za tym przeświadczenie, że od ponad trzech miliardów lat organizmy żywe nie przyczyniły się do zagłady innych organizmów, że jeden gatunek nie doprowadził do wyginięcia innego. Mówiąc inaczej, twierdzimy, że ekstynkcja nie zależy od czynników biotycznych, a jeżeli już do niej dochodziło, to raczej wskutek działania czynników abiotycznych (wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, ochłodzenie klimatu), lub czynników pozaziemskich (upadek asteroid, promieniowanie kosmiczne). Utwierdza nas w przekonaniu o jednoznacznie szkodliwej działalności człowieka konfrontacja z faktem, iż naturalne zmiany (a nawet kataklizmy) prowadziły do powstawania nowych gatunków, a w efekcie do biologicznej różnorodności.

Cecha stała - zmienność

Czy zatem powinniśmy zwracać uwagę na przekształcenia, których jesteśmy sprawcami i na ich konsekwencje, skoro od miliardów lat organizmy żywe nieustannie kształtują i zmieniają Ziemię? Zwróćmy uwagę na najbardziej „spektakularny” wpływ człowieka na przyrodę, który dostrzegamy najłatwiej i odczuwamy najdotkliwiej, czyli na zanieczyszczenia wód i powietrza. Jednakże zdaniem Jamesa Lovelocka,(brytyjskiego biologa i ekologa, autora hipotezy Gai – przyp. red. SN), nie są one szczególnym zagrożeniem dla Gai. To, co możemy nazwać zanieczyszczeniem, czyli wprowadzenie do funkcjonującej biosfery związków dotychczas marginalnych, jest stałym zjawiskiem w przyrodzie.

Wielu przyrodników i filozofów (np. K.R. Popper) zajmujących się naturą przytacza przykład zmiany atmosfery wywołanej działaniem organizmów fotosyntetyzujących polegającym na wyprodukowaniu tlenu i wprowadzeniu go do atmosfery.
Także i rolnictwo o wysokiej kulturze technicznej ma mniej negatywny wpływ na stan środowiska niż rolnictwo prymitywne, co z naszego proekologicznego punktu widzenia może wydawać się paradoksalne. Żyjemy raczej w przekonaniu, że gospodarka ekstensywna jest bardziej przyjazna środowisku. Ale wypalanie lasów, czy niekontrolowany wypas zwierząt hodowlanych na terenach narażonych w sposób naturalny na erozję, przyczynia się bardziej do degradacji obszarów rolnych niż intensywna gospodarka rolna Europy i Ameryki.

Lovelock zwraca uwagę, iż ów wpływ na przyrodę zależy od rodzaju środowiska. Nie od dziś wiadomo, że najbardziej narażone na degradację pod wpływem działalności człowieka są obszary leżące między 45 równoleżnikiem na północ i południe od równika. Oprócz zanieczyszczenia powietrza i wody oraz wpływu rolnictwa, autor wymienia kilka innych przejawów działalności człowieka mogących mieć potencjalnie negatywne oddziaływanie na środowisko. Są to: urbanizacja, zmiany obiegu węgla, azotu, siarki, efekt cieplarniany**, zanikanie warstwy ozonowej, stosowanie DDT, demografia (niekontrolowany i nieograniczony przyrost liczby ludności). Co więcej, Lovelock posuwa się do stwierdzenia, iż „żadne z ludzkich działań prowadzących do zanieczyszczenia i niszczenia środowiska naturalnego nie może się równać z tymi naturalnymi, wywołanymi przez lądolody dewastacjami”.

Relacje człowieka z Naturą

Wymieniając antropogenne źródła potencjalnych zagrożeń dla biosfery, za każdym razem autor podkreśla ich relatywne zagrożenie dla środowiska. Wynika to z faktu, iż Gaja ma mechanizmy „samoobronne”, zdolne przynajmniej do częściowej neutralizacji zagrożeń. Owa względność negatywnego oddziaływania człowieka na środowisko polega także i na tym (na co zwraca uwagę Lovelock, i co często może budzić zdumienie u współczesnego czytelnika), że ludzkie działanie nie jest czymś wyjątkowym dla przyrody. Jeżeli „zanieczyszczenia” traktujemy jako zagrożenia dla środowiska, to tylko dlatego, że nasz gatunek przyczynia się do tego świadomie. To decyduje o tym, iż inaczej postrzegamy wpływ człowieka na przyrodę niż innych organizmów.

Bezwiednie także zakładamy, że zwykle ten wpływ jest niekorzystny, bowiem zmienia funkcjonującą od mileniów „stabilną” naturę w sposób szkodliwy dla większości gatunków. Zakładamy także, iż owe zmiany nie doprowadzają do powstania nowych nisz ekologicznych, a tym samym nie sprzyjają powstawaniu nowych gatunków. Działalność człowieka jednoznacznie kojarzy się z zagładą wielu gatunków, a w skrajnym przypadku z ostatecznym zniszczeniem życia na Ziemi. Ale i w tym przypadku Lovelock twierdzi, że jest inaczej. Według niego niszczenie ekosystemów leśnych sprzyjało powstawaniu terenów trawiastych; zakładanie żywopłotów doprowadziło do powstania nowego w krajobrazie rolnym „mini” ekosystemu, podobnie jak tworzenie śródpolnej miedzy.

Za poglądami, iż człowiek jest zdolny tylko do niszczenia natury kryje się obawa, że zmiany wprowadzone przez niego nie służą przede wszystkim jemu samemu. Jeżeli zatem mówimy o potrzebie etycznego postępowania wobec środowiska, to raczej ze względu na zachowanie warunków umożliwiających egzystencję naszemu gatunkowi, niż dla dobra innych organizmów, a tym bardziej ze względu na przyrodę „samą w sobie”. Wydaje się, że nie jest to bezpodstawne przekonanie.
Człowiek wyewoluował w określonym środowisku, na które składały się właściwa topografia, temperatura, wilgotność, a tym samym pokrywa roślinna, zasoby pokarmowe itd. By nie zagłębiać się w daleką, filogenetyczną przeszłość wystarczy wspomnieć, że drastycznie zmieniający się krajobraz i ekosystemy w środkowej Afryce doprowadziły do powstania Australopiteków, a następnie rodzaju Homo.

Być może współczesne myślenie w kategoriach stabilności i trwałości przyrody (ekosystemów) ma swoje oparcie w wiedzy, iż nasza cywilizacja, od neolitu do dnia dzisiejszego, funkcjonuje w stabilnych i względnie niezmiennych warunkach klimatycznych, botanicznych, a nawet hydrologicznych. A to oznacza, że od kilku tysięcy lat egzystujemy w dość zrównoważonej i przewidywalnej biosferze. Lokalne zmiany, jakie zachodziły w tym czasie nie miały większego wpływu na trwanie gatunku i cywilizacji – przynajmniej tej funkcjonującej na terenie dzisiejszego Bliskiego Wschodu, a następnie basenu Morza Śródziemnego i Europy***.

Możliwość katastrofy

Postulat utrzymania niezmienionego środowiska ma zatem swoje źródła w bliskiej nam przeszłości gatunku Homo sapiens. Wzmacnia to obawy, że ewentualne zmiany jakie mogą nadejść, mogą być dla nas przede wszystkim katastrofalne. Można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że nie są one niebezpieczne i obce przyrodzie, ale są niepożądane z naszego punktu widzenia.
Jednakże, pomimo tych, zdawałoby się, „uspokajających” diagnoz dotyczących potencjalnego wpływu ludzkiej działalności na przyrodę, Lovelock nie pozostawia złudzeń. Biosfera to sieć wzajemnie powiązanych ze sobą organizmów, w której każdy gatunek pełni określone funkcje, a to wszystko sprawia wrażenie jakiegoś globalnego układu odpornościowego, układu immunologicznego regulującego homeostazę naszej planety. Działanie człowieka, dopóki nie narusza i nie osłabia tego układu, nie stanowi zagrożenia dla Gai, choć może sprowadzić niebezpieczeństwo na siebie samego. Problem polega na rozpoznaniu, które z jej układów są najbardziej wrażliwe na zmiany, i które są najbardziej znaczące dla przetrwania biosfery.

Obecnie, a wszystko na to wskazuje, jesteśmy świadkami zmian w owych najbardziej newralgicznych „punktach Gai”. Są one niebezpieczne nie tylko dla egzystencji człowieka, ale i dla innych gatunków. Owa stabilność biosfery warunkuje także utrzymanie i funkcjonowanie naszej dzisiejszej, bardzo stechnicyzowanej cywilizacji, która wbrew pozorom jest mniej odporna na nagłe zmiany niż cywilizacje, nazwijmy to, pierwotne.

Ochrona zatem stabilności przyrody jest jednocześnie warunkiem stabilności współczesnej cywilizacji. A zważywszy na to, iż ma ona charakter globalny, jest narażona na skutki zachwiania równowagi środowiska, niezależnie od miejsca na Ziemi, w którym ono nastąpi. Konsekwencje jej destabilizacji miałyby globalny zasięg i dotknęłyby praktycznie wszystkich ludzi.
Chciałoby się więc powiedzieć, że im bardziej jesteśmy uniezależnieni od lokalnych warunków, tym bardziej jesteśmy narażeni na wielość globalnych zagrożeń. W konsekwencji, nieoczekiwane „uderzenie” może nastąpić w każdym miejscu i czasie, choć musi mieć odpowiednią siłę (np. zniszczenie pól naftowych, ma swoje reperkusje - finansowe i społeczne - w odległych miejscach na świecie).

Odpowiedzialność człowieka

Na tę wzajemną zależność zmian lokalnych i globalnych zwraca uwagę Lovelock w Hipotezie Gai. Podkreśla on w swojej koncepcji wyjątkową pozycję człowieka, a tym samym wyjątkową jego odpowiedzialność za zmiany w środowisku. Myśl, iż wszystkie organizmy żywe dokonują zmian w otoczeniu, które narażają je na wyginięcie, nie odbiera człowiekowi zdolności do przewidywania skutków własnego działania.
Hipoteza Gai dlatego, że jest oparta na analizie danych uzyskanych przez nauki szczegółowe, ukazuje przyrodę jako byt powiązany niezliczonymi zależnościami, które dopiero odsłania współczesna nauka. Pomimo tego, że zaistniałe warunki na Ziemi stoją niekiedy w pozornej sprzeczności z takimi zasadami jak entropia, to nie są one wynikiem działania sił sprzecznych z uniwersalnymi prawami, a co najwyżej z ich „lokalnymi zakłóceniami” wynikającymi z uwarunkowań panujących na Ziemi i w jej najbliższym otoczeniu.

Pojmowanie Gai jako biosfery, a nie jako osobowej, opiekuńczej Matki, sprzyja ochronie przyrody dla niej samej – przyrody rozumianej właśnie jako system wzajemnie powiązanych wszystkich elementów, w tym także człowieka. Owe wzajemne związki wskazują na fundamentalne zależności, mówiące między innymi, że im bardziej gatunek znajduje się u szczytu łańcucha troficznego, tym bardziej zależny jest od pozostałych organizmów. Z drugiej zaś strony, tym mniej od niego zależy funkcjonowanie przyrody. Mówiąc kolokwialnie – my bez środowiska, pomimo technicznych osiągnięć nie możemy przeżyć, tymczasem przyroda bez istnienia naszego gatunku będzie funkcjonowała nadal.

Choć biosfera ma zdolność do odradzania się i twórczego odnawiania, to nie jest jednak niezniszczalna. To kolejne konsekwencje wynikające z treści Hipotezy Gai. Dzieje Gai ukazują ją jako samoregulujący się „super organizm” mający jednak pewne granice tolerancji, których przekroczenie powoduje zachwianie stabilności biosfery, a w ostateczności niemożność jej odrodzenia.
W tym kontekście naszym etycznym imperatywem wobec środowiska jest zapobieganie, w miarę możliwości, działaniom doprowadzającym do przekraczania owych granic.
Ocieplanie klimatu jest dobrym przykładem. Czy możemy zapobiec temu zjawisku i w jaki sposób powinien zachowywać się w tej sytuacji człowiek? Jeżeli bowiem ocieplanie klimatu jest zjawiskiem naturalnym, niezależnym od działania człowieka, to jest on zwolniony z odpowiedzialności za przebieg tego procesu. Nie jesteśmy zatem zobligowani do ograniczenia emisji spalin, wycinania lasów itp. Co najwyżej, wdrażanie nowych technologii mających chronić środowisko i klimat, może być motywowane gospodarczo lub prozdrowotnie. Nie stoi za tym jednak troska o środowisko naturalne, ani reakcja na skutki naszego działania. W tym kontekście Hipoteza Gai nie jest neutralna.

Głosząc nieustanną zmienność biosfery i to, że klimat ocieplał się i oziębiał wielokrotnie, Hipoteza Gai może sprzyjać poglądom poddającym w wątpliwość przesłanki czyniące człowieka odpowiedzialnym za obecne ocieplenie klimatu. Tyle przecież innych organizmów żywych przed nami wpływało i wpływa nadal na atmosferę i klimat.
Ale i w tym miejscu możemy odwołać się do naszej wiedzy o ograniczonych możliwościach regeneracyjnych biosfery. Charles Krebs pisze o tym w jednoznaczny sposób: „postulowana w Hipotezie Gai regulacja ziemskiej atmosfery mogłaby pozwolić na duże zmiany w składzie gazów atmosferycznych w granicach pewnych wartości, które nigdy nie są przekraczane. Z perspektywy człowieka, nawet jeśli Hipoteza Gai byłaby słuszna, nie możemy zapominać o przyczynach zmian klimatu w naiwnej nadziei, że Gaja uratuje nas przed konsekwencjami naszych szalonych emisji gazów cieplarnianych”.

Znajomość coraz bardziej szczegółowych zależności między organizmami oraz między nimi a środowiskiem abiotycznym, nakłada także na człowieka odpowiedzialność za wybór zasad i metod ochrony przyrody. Oto dawny dylemat – czy chronić gatunki czy też ich biotopy, dziś wydaje się już anachroniczny. Żaden gatunek nie przetrwa bez swojego środowiska, ale też wiemy, że ich ochrona musi mieć zasięg globalny. Ochrona lęgowisk nie jest wystarczającym działaniem i nie uratuje gatunku ptaka, gdy będą zanikać tereny jego zimowisk oddalonych o tysiące kilometrów od miejsca lęgów. Dotyczy to także wędrujących ryb, ssaków, owadów itp.

Powtórzmy raz jeszcze. Choć Hipoteza Gai „daje” człowiekowi zaskakująco dużo swobody i znosi ciężar zagrożeń z najbardziej oczywistych jego działań, to jednak wskazuje na najmniej oczekiwane niebezpieczeństwa. Gaja ma zdolność do regeneracji, ale też ma swoje szczególnie wrażliwe punkty – owe obszary, które powinny być przedmiotem naszej troski.
Wracając do przykładu niszczących skutków lądolodów i działań człowieka Lovelock zauważa, że „w przeszłości jednak żyzne tereny tropików pozostawały poza zasięgiem niszczycielskiej działalności człowieka i mogły poniekąd zrównoważyć straty wynikłe ze zlodowaceń”. Czy jednak dzisiaj, gdy nasza cywilizacja ma charakter globalny i efekty jej działań obejmują całą Ziemię, Gaja będzie miała gdzie „się schronić”?

O jakie dobro nam chodzi?

Karl R. Popper w artykule „Odpowiedzialność moralna uczonego” tak pisze: „skoro przyrodnik został nieodwołalnie uwikłany w zastosowania nauki, powinien też uznać za swą szczególną odpowiedzialność przewidywanie w miarę możności nie zamierzonych następstw swej pracy i zwracanie uwagi od samego początku na te, których powinniśmy starać się uniknąć”.

Jak już wspomniano, różne treści formułowane przez przyrodników mogą być „wikłane” w praktyczne zastosowania. Nawet tak wysoce abstrakcyjne i holistyczne koncepcje jak zasada antropiczna czy Hipoteza Gai, które – jak mogłoby się wydawać – nie powinny mieć żadnego bezpośredniego przełożenia na praktyczną, a tym bardziej, techniczną stronę naszego codziennego życia, decydują o naszym stosunku do otoczenia. Istnieje jednakże pokusa, by owe idee jedności przyrody i człowieka potraktować jako neutralne etycznie lub nawet jako znoszące naszą etyczną odpowiedzialność za środowisko.
Sprzyjać by mogło temu przeświadczenie zawarte w koncepcjach o nieuchronności procesów przyrodniczych, o nieodwracalności zjawisk prowadzących w sposób całkowicie zdeterminowany do jakiegoś celu. Możemy przecież wyobrazić sobie, że w ramach zasady antropicznej i Hipotezy Gai, zostajemy zwolnieni z odpowiedzialności za środowisko właśnie dlatego, że – przy pewnej interpretacji – odnosimy wrażenie, iż cokolwiek byśmy zrobili, to Kosmos, Gaja, geny, fenotypy, mechanizmy społeczne i tak będą funkcjonowały wedle swoich, zdeterminowanych celów.

Albo, że cokolwiek zrobimy, uczynimy to na tak małą skalę czasową i przestrzenną, że nasze działanie nie będzie miało żadnego wpływu na dzieje, już nie tylko Kosmosu i życia na Ziemi, ale nawet na nasz filogenetyczny rozwój. Innymi słowy – mogło by ono mieć znaczenie tylko dla indywidualnego, osobistego wymiaru. Tym samym, tak przedstawiana w powyższych koncepcjach przyroda byłaby niezależna od „lokalnych” działań – i nawet człowiek nie mógłby zakłócić zasadniczego biegu ewolucji natury.

Czy zatem takie teleologiczne wizje zwalniałyby człowieka z konieczności budowania etycznych relacji ze środowiskiem? Sądzę, że nie. Otóż właśnie owe wizje przyrody, pogłębiając wiedzę o niej sprawiają, że tym bardziej powinniśmy czuć się za nią odpowiedzialni. Zmiany w rozumieniu mechanizmów funkcjonujących w naturze, rosnąca świadomość zależności między wszystkimi elementami biosfery wywołują również zmiany w podejściu do jej ochrony. Pojmowanie przyrody jako całości, systemu, „łańcucha bytów” sprawia, że im bardziej poznajemy złożoność przyrody, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, jak różnorodne muszą być zasady jej ochrony. Ochrona gatunku czy biotopu, jako systemu wiążącego organizmy i otoczenie, musi zachodzić w skali globalnej, tym bardziej, że zdajemy sobie sprawę z zasięgu zmian, jakie wprowadzamy.

Zrozumienie zachodzących związków także tych, które pojawiają się wskutek ludzkiego działania, wyraża się w pojęciowym schemacie procesów wyłaniania się z biosfery kolejnych stanów odzwierciedlających nasze postrzeganie przyrody. Oto wychodzimy od biosfery do antroposfery, by następnie przejść do technosfery. Dziś, w dobie rewolucji telekomunikacyjnej i mikrotechnologii mówimy już nawet o nanosferze. A te nowe sposoby artykułowania natury narzucają nam inną filozofię ochrony przyrody.

Z drugiej jednak strony, owe wizje przyrody budowane na odkryciach naukowych uzależniają nas od nauki i jej metodologii. Zmiany w ich obrębie (aż chciałoby się powiedzieć: „zmiany paradygmatu”) przeobrażają też nasz stosunek do natury. A wszystko to dodatkowo wiąże się z funkcjonującą, najogólniej pojmowaną kulturą, wyznaczającą cele i metody badań.
Zwracał na to uwagę nie tylko Popper, ale także Jean Dorst. W swojej książce Siła życia tak pisał: „Idee rządzą światem i dyktują każdemu jego zachowanie (…) Pierwszą narzucającą się uwagą jest to, że żaden z tych światopoglądów, kształtujących nasze doktryny i sposoby rozumowania, nie mógł nam wpoić poszanowania dla naszego naturalnego kapitału ani nauczyć nas chronić go”. Nie jest to zbyt optymistyczna wizja naszych potencjalnych motywów ochrony przyrody. Można pokusić się o tezę, że obecnie tylko wiedza naukowa jest źródłem troski o naturę, i że musi ona wygenerować motywy, metody i cele jej ochrony.

Ale proponowane cele ochrony przyrody również nie są wolne od wątpliwości. Czemu bowiem ma służyć ochrona środowiska naturalnego? Czy rzeczywiście samej przyrodzie, niezależnie od pozaprzyrodniczych konsekwencji? Czy też zawsze są jakieś ukryte inne cele – ekonomiczne, społeczne, polityczne itp.?
Ekologia zawsze budzi emocje, zwłaszcza ze względu na dalekosiężne skutki jej działań dla gospodarki, która z kolei wiąże się z polityką (i to niestety najczęściej z krótkofalową). Co więcej, gdy jasno zakładamy, że nasz etyczny stosunek względem przyrody sprzyja także dobru człowieka, to musimy również odpowiedzieć na pytanie o jakie dobro nam chodzi – czy o dobro duchowe, czy materialne; czy dostępne dla jak największej liczby ludzi, czy tylko dla wybranych? Ponownie więc zadajmy pytanie, czy możemy realizować ideę dobra człowieka w oderwaniu od dobra przyrody?

I na zakończenie – jeżeli dostrzegamy powrót „sakralizacji” przyrody (ruchy „New Age” i inne), to czyż nie są one obecnie wtórne, to znaczy – czy nie są efektem coraz lepszej i głębszej znajomości i zrozumienia złożoności biosfery? A przede wszystkim nowego spojrzenia na ludzką zależność od owego uniwersum i na rosnącą świadomość nierozerwalności naszej egzystencji z przyrodą? Różnica polega „tylko” na tym, że za ową „sakralizacją” nie stoją transcendentne byty i idee, ale nowe spojrzenie na materię. Możemy powiedzieć, iż to nauka przyczynia się do ponownej (zracjonalizowanej?) sakralizacji przyrody.
Zbigniew Pietrzak

* Wizja natury nazywana „Hipotezą Gai” pojawiła się w latach siedemdziesiątych XX wieku, choć inspirowana była antycznymi mitami. O ile zasada antropiczna wiązała dzieje Kosmosu w jeden ciąg zdarzeń zespolonych uniwersalnymi prawami, o tyle Hipoteza Gai starała się wyjaśnić fenomen życia na Ziemi – fenomen jego powstania i trwania.
Gaję możemy rozumieć jako biosferę, na którą składają się biomy, biocenozy, biotopy i ekosystemy. Wszystkie te „jednostki ekologiczne” odzwierciedlają, mniej lub bardziej adekwatnie, naturalny układ w przyrodzie. Ale zawsze reprezentują występujące w ich obrębie zależności, które są podporządkowane coraz bardziej złożonym i o coraz bardziej globalnym charakterze systemom (zbiorowiskom itp.).

**Lovelock nie widział jeszcze zagrożenia związanego ze wzrostem temperatury. Według niego, przewidywania są niekiedy alarmujące, ale dzieje Ziemi pokazują, natura potrafi regulować globalną temperaturę. Trzeba zaznaczyć, że ówczesny stan wiedzy na ten temat jeszcze nie potwierdzał tych najbardziej pesymistycznych prognoz. Ostatnia dekada uzmysławia nam jednak, że może zrealizować się ten najczarniejszy scenariusz).

*** Być może ostatnim kataklizmem, który realnie zagroził przetrwaniu gatunku Homo sapiens, był wybuch super wulkanu Toba na Sumatrze ok. 75 tys. lat temu. Po tym wybuchu przetrwało 1000 par w wieku rozrodczym naszego gatunku. Ale i w tym przypadku miało to swoje pozytywne konsekwencje: prawdopodobnie mocno rozproszone grupy musiały przekazywać sobie więcej informacji, a przy okazji precyzyjniej. Sprzyjało to powstaniu coraz bardziej opisowych i abstrakcyjnych pojęć. Nie stanowiły takiego zagrożenia dla naszego gatunku upadki cywilizacji, o których pisze Jean Dorst. Te cywilizacyjne katastrofy miały, z biologicznego punktu widzenia, tylko lokalny charakter.

Od Redakcji: Powyższy tekst jest fragmentem eseju: „Do Holistic Visions of Nature Enhance Ethical Relations between Man and Environment?” (Czy holistyczne wizje przyrody wzmacniają etyczne relacje między człowiekiem a środowiskiem?), który został opublikowany w czasopiśmie "Kultura i Edukacja", 2016, No. 2(112).

Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji SN.