banner

ModzelewskiDo dziś jesteśmy zaczadzeni dwudziestowieczną wizją świata, która żyje w nas, w naszym języku, wyobraźni, obawach, a przede wszystkim „praktycznie stosowanej” ideologii. Nasza polska świadomość końca drugiego dziesięciolecia nowego wieku jest paradoksalnie bliska (i zbliża się zamiast się oddalać) swojej genezie sprzed prawie stu lat. Wtedy uwierzyliśmy, że „skończyły się zabory”, a my „odzyskaliśmy niepodległość”, którą – jak wszystko, co trzeba zdobyć – można również stracić. Dziś też mówimy o „okupacji lat 1944–1989” i „odzyskaniu niepodległości”.

Nasza demokratyczna „niepodległość” z lat 1918–1939 była dość osobliwym czasem; zniszczył ją zamach stanu z 1926 roku przekształcający rodzącą się demokrację parlamentarną w sanacyjną karykaturę. Trzynastolecie rządów Piłsudskiego i jego następców skończyło się upokarzającą klęską militarną, całkowitym blamażem politycznym oszukanych dyletantów, niegodnym nawet współczucia. Później francuski sojusznik faktycznie mianował „swój” rząd emigracyjny polski, który – nim minął rok – musiał uciekać z pokonanej Francji. Polityka rządu emigracyjnego kończy się równie poniżającą klęską i „zdradą” jedynego niepokonanego przez Niemców sojusznika, który – podobnie jak Francuzi w 1939 roku – nie chciał „umierać” w naszym interesie.

Ale te dwie następujące w ciągu sześciu lat polityczne porażki stworzyły mit niepodległości, odzyskanej przez przegranych polityków, którym ktoś oszczędził dożycia swoich klęsk. Piłsudski „szczęśliwie” nie musi przegrywać w 1939 roku, a Sikorski nie pozna goryczy upadku rządu londyńskiego w 1945 roku. Mimo, że byli wręcz śmiertelnymi przeciwnikami, w latach 1945–1989 stawiani byli w jednym rzędzie mężów stanu, w dodatku symbolizujących demokratycznie legitymowane władze naszego kraju, co jest kompletnym absurdem, bo Piłsudski zdobył władzę w wyniku zamachu stanu, który obalił legalnie wybrany rząd, a Sikorski był narzucony przez Francuzów, którzy postanowili „unieważnić” powołanie następcy Mościckiego na stanowisko głowy państwa (krótka kariera w roli groteskowego prezydenta generała Wieniawy).

Czy równie „demokratycznie” wybrane władze nowego państwa polskiego, utworzonego w 1944 roku, reprezentowały państwo „niepodległe”? Zapewne nie, lecz brak owej „niepodległości” wynikał ze swoistego sposobu definiowania tego pojęcia: zgodnie z doktryną Kühlmanna, Polska jest państwem „niepodległym”, gdy jest wroga wobec Rosji lub bolszewików, a stan uzależnienia od innych państw nie ma znaczenia.

Czy rząd londyński mógł prowadzić w miarę samodzielną politykę? Dwa razy to zrobił – raz w 1943 roku (sprawa katyńska), a drugi raz w 1944 roku (w sprawie Powstania Warszawskiego), lecz w obu przypadkach dostał po łapach (boleśnie) od wielkich protektorów. W latach 1944–1989 (i później) daliśmy sobie wmówić, że zależność od Związku Sowieckiego jest dowodem „braku niepodległości”, którą później znów „odzyskaliśmy”, gdy weszliśmy w orbitę wpływów niemieckich, wspólnotowych czy amerykańskich.

Jedno jest pewne: w latach 1991–2017 byliśmy najbardziej demokratyczną wersją państwowości polskiej ostatnich stu lat, co wcale nie oznacza, że byliśmy (i jesteśmy) mniej uzależnieni od obcych państw. Tu też trochę daliśmy się w XX wieku ogłupić, bo przyjęliśmy znak równości między demokracją i niepodległością, a przecież państwa o bardzo ograniczonej suwerenności mogą być w pełni demokratyczne, gdyż… większość wyborcza w cale nie musi hołdować potrzebie uzyskania „pełnej niepodległości”.

Dziś wciąż mówimy językiem sprzed stu lat, odmieniamy – podobnie jak wtedy – słowo „niepodległość” przez wszystkie przypadki, w czym nie przeszkadza ciągła erozja naszej suwerenności w wyniku „pogłębiania integracji”, i nikomu nie przeszkadza powtarzanie tego absurdu. W niczym nie zmienił się również nasz stosunek do Rosji. Wtedy też była „śmiertelnym zagrożeniem”. Podobnie jest dziś. Także Rosja zaczyna i kończy to stulecie w podobnie słabej kondycji: wtedy przegrała z przysłanymi przez Niemców bolszewikami, których jedynym celem było jej unicestwienie, a dziś, zepchnięta do szesnastowiecznych granic, jest osamotniona i w głębokiej defensywie.
Witold Modzelewski