banner


Ab alio expectes, alteri quod feceris*
Seneka Młodszy

 

Czarnecki do zajawkiProf. Janusz Sztumski, socjolog i myśliciel uważa, że będąc istotą myślącą, zdolną do przekształcania świata wedle swoich zdolności i możliwości, człowiek nie może się obyć bez wartościowania, a tym samym bez pojęcia wartości. Muszą one jednak być skorelowane z cywilizacyjnym rozwojem, co nie jest jednak immanencją kultury Zachodu uzurpującej sobie miano wiodącej i z wielu względów modelowej dla wszystkich pozostałych cywilizacji na Ziemi. Dziś i w przeszłości.

Jednocześnie obserwuje się chęć ludzi Zachodu do ucieczki, do zapomnienia czy zminimalizowania swej tragicznej roli w historii świata. Kolonialnej, krucjatowej, imperialistycznej w epoce rozpoczętej wyprawami krzyżowymi, rekonkwistą i odkryciem Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Także udziału nie tylko intelektualnego, ideowego, kulturowego ale i politycznego w rozwoju faszyzmu i nazizmu. Gdyż to określone praktyki kolonialne na pozaeuropejskich teatrach działań, narracja i głoszone publicznie idee przez cały XIX wiek przygotowywały dramat Holocaustu w Europie.

Problem „ostatecznego rozwiązania” dojrzewał długo w głowach Europejczyków i dopiero najbardziej cywilizowany, rozwinięty technologicznie i kulturowo naród jakim byli (i są) na Starym Kontynencie Niemcy potrafił wdrożyć te metody i formy in situ. I Europejczycy się przerazili mimo, iż od dekad podobne lub tożsame metody stosowano w koloniach wobec tamtejszych, nieeuropejskich autochtonów. Na kanwie ostatnich wydarzeń po śmierci Georga Floyda jakie wstrząsnęły Zachodem widać to doskonale.

To wiąże się z tym, co uczyniono tym Innym, nie zachodnim kulturom, cywilizacjom, a przede wszystkim populacjom je tworzącym. Dlatego – w imię spokoju sumienia, tzw. praw człowieka, które dziś są sztandarem „europejskości” - „Europejczycy chcieliby uciec od własnej historii, owej wielkiej historii pisanej krwią. Jednak inne ludy, liczone w setkach milionów, po raz pierwszy się z własną historią konfrontują, albo do niej wracają” – pisze w książce Brzemię odpowiedzialności amerykańsko-brytyjski historyk, prof. Tony Judt. Te ludy chcą równouprawnienia, choćby symbolicznie, choćby właśnie w imię owych praw człowieka, bo ich współczesna mizeria gospodarcza, gigantyczne problemy społeczne a przede wszystkim – bieda rzesz ich obywateli, są echem wielkiej historii „białego człowieka” euroatlantyckiego chowu.

Kolonializm i rasizm

Kolonializm jest nieodłącznie sprzężony z rasizmem i wszelkimi jego hybrydami. Mówił m.in. na ten temat w swej słynnej mowie w siedzibie UNESCO Claude Levi-Strauss (p. Zeszyty Etnologii Wrocławskiej 2011/1-2). Bez rasizmu nie byłoby kolonializmu. I na odwrót. Kolonializm XIX i XX- wieczny były efektem rozpoczętych procesów społecznych – wraz z I wyprawą krzyżową. Podbojom, eksploatacji, zyskom nadawano tylko różne uzasadnienia: od religijnych, typowo mitycznych, przez rasowe, kulturowe i cywilizacyjne. W dzisiejszych czasach sięga się po uzasadnienia humanitarne – interwencja humanitarna czy uniwersalistyczne (w imię demokracji, wolności, praw człowieka). Efekty są zazwyczaj mizerne - np. interwencja USA i ich koalicjantów w Afganistanie trwa już prawie 20 lat, nie mówiąc o Iraku, Libii, Syrii czy wcześniej Somalii.

Jednak zderzenie rzeczywistości politycznej, rynku wraz z kryjącym się za nim mega kapitałem oraz medialnej klaki na temat profanowanych na różne sposoby praw człowieka jest dramatyczne. Uniwersalność praw człowieka jest w innych kulturach podważana. Właśnie z racji historii i manipulacji z uzasadnianiem współczesnych interwencji, de facto będących nową formą kolonializmu i zniewolenia. „Amerykanie nie mają wyrzutów sumienia, gdy koncerny naftowe wypłacają władcom feudalnym miliony dolarów, wspierając ich nikczemne reżimy, ale czuliby się źle, gdyby ich wpływy, albo ich pieniądze przydały się mieszkańcom Afryki Północnej (frankofonom i muzułmanom) przy tworzeniu wspólnoty formowanej w duchu zachodniej cywilizacji” (Tony Judt).

W całej tej narracji mówiącej o postdemokracji, postprawdzie, postmodernizmie, człowiek staje się postobywatelem, kultura zachodnia – post-Zachodem, a swoboda wyrażania myśli i przekonań - postwolnością. Stempel „post” niweluje wszystko, co do tej pory miało jakiekolwiek znaczenie, jakąkolwiek wartość. Zostają tylko zyski, dochody mega korporacji i rekinów finansjery.

Jak to się stało?

John Pilger, australijski dziennikarz, dokumentalista i pisarz współpracujący z renomowanymi periodykami na różnych kontynentach zauważa (Exignorant's Blog, 11.07.2014), iż „kiedy zaawansowane społeczeństwa stają się odpolitycznione, zmiany są w równej mierze subtelne i spektakularne. W codziennym dyskursie język polityczny zostaje postawiony na głowie, zgodnie z przepowiednią Orwella w Roku 1984. Demokracja uchodzi obecnie za instrument retoryczny. Pokój jest wieczną wojną, globalny oznacza imperialistyczny, a niegdyś pełne nadziei pojęcie reformy teraz jest synonimem regresu - nawet destrukcji. Oszczędności są narzuceniem ekstremalnego kapitalizmu biednym oraz podarowaniem socjalizmu bogatym: pomysłowy system, w którym większość obsługuje zadłużenie mniejszości”.

Zasadniczymi wydarzeniami w historii, które wpłynęły na współczesną kulturę i świadomość ludzi Starego Kontynentu na sposób postrzegania świata i człowieka, były: Renesans, Reformacja, Oświecenie, Rewolucja Francuska i Rewolucja Październikowa. Ten optymizm i wiara w człowieka jako „miary wszechrzeczy” załamały się w XX wieku po dwóch wojnach światowych, toczonych głównie w Europie. Choć gdy patrzymy na dzieje epoki kolonialnej i jej wynaturzenia, możemy zadawać pytania: jak to się stało, jak to się ma do ideałów i kanonów Oświecenia? Osoby Thomasa Jeffersona, Victora Hughesa czy Jacquesa Billaud-Varenne’a są tego najlepszym (a może diabolicznym) przykładem.

W wyniku tych dwóch wojen światowych zostało zabitych dziesiątki milionów ludzi. I to nie faszyzm czy demonizowany dziś komunizm są źródłem tych zawodów, pesymizmu czy kryzysu tzw. wartości europejskich. Bo i faszyzm, i komunizm są produktami na wskroś europejskimi. Masowość ofiar tego stulecia (podobnie jak ofiary epoki kolonialnej o których skwapliwie się milczy lub mówi półgębkiem) jest wpisana w europejskość i jej historię.

Mimo tych traumatycznych doświadczeń, wspartych informacjami o tym, co wyczyniano na terenach podbitych przez europejskie imperia kolonialne i w okresie handlu niewolnikami, „ludzie Zachodu, w tym Europejczycy, są w istocie znacznie bardziej przekonani o swej cywilizacyjnej wyższości, niż dają temu wyraz, zwłaszcza publicznie” (Krzysztof Pomian, Europa i jej narody). W tym mniemaniu wyrastał w latach 20-tych ub. wieku w całej Europie faszyzm, z którego urodziło się potem jego najtrwalsze jądro – niemiecki nazizm. To dziś widać wyraźnie, zwłaszcza po obaleniu Muru Berlińskiego i triumfalizmu, jaki ogarnął po tym fakcie cywilizację i kulturę Zachodu.

Leopold II (w Kongu), von Trotha (w Namibii) i Churchill (pod Omdurmanem czy w Bengalu), krzyżowcy na Bliskim Wschodzie, a także Pizzaro (w Peru) czy Cortez (w Meksyku), koloniści i awanturnicy zdobywający dla Stanów Zjednoczonych Dziki Zachód Ameryki Płn. i dziesiątki, setki miejsc kolonizowanych dla powiększania dobrobytu Starej Europy (i jej klonu, jakim stały się Stany Zjednoczone Ameryki Północnej) przygotowywało na świecie to, co dotknęło Europę dopiero w XX wieku: wojnę, masową śmierć, ludobójstwo, często w przemysłowym wymiarze. Tak jak na taśmie u Forda produkowano popularne samochody, tak i na frontach obu wojen masowo ludzie szli do ataków czy siedzieli w okopach, ginąc od śmiercionośnej broni. A np. rasizm, wpierw zastosowany masowo podczas epoki kolonialnej w Afryce i Azji wobec autochtonów, stał się podglebiem dla zbudowania i zastosowania tego samego przez nazistów wobec Słowian, Żydów, Romów. Po prostu karma zbrodni, przemocy, agresji dokonywanych przez cywilizowanych Europejczyków wobec innych mieszkańców globu przez stulecia wróciła bumerangiem hekatomby obu wojen światowych.

Ofensywa konserwy

Zjawiskiem groźnym, niebezpiecznym, jakie zwraca uwagę w dzisiejszym świecie jest religijny fundamentalizm. Nawrót po dekadach laicyzacji ku religii jest efektem zniszczenia sekularnych, socjalistycznych projektów, jakie wyzwalające się z kolonializmu kraje próbowały wprowadzić do postkolonialnej egzystencji. Dziś jest to głównie islam -najbardziej prężne i rosnące liczbowo wyznanie globalne. Jest to odpowiedź na nowe, już w wersji postkolonialnego bytu państwowego, uzależnienie od dawnych metropolii. Nie ma nadziei, nie ma utopii, wracamy do dawnych wierzeń i kultów.
Jest to jednak problem znacznie szerszy, wykraczający poza ramy metropolia – kolonia (czy półkolonia w rzeczywistości postkolonialnej). On tkwi także w samej kulturze Zachodu, gdzie obserwuje się od kilku dekad, na kanwie zafascynowania ideami neoliberalnymi i konserwatywnymi, powrót do tradycjonalizmu, zachowawczości, imperializmu i protekcjonizmu (mimo haseł o globalizacji i multikulturalizmie). Kryzys imigracyjny czy pandemia koronawirusa (i towarzyszące im zachowania czy postawy społeczne) są kolejnymi elementami potwierdzającymi te tendencje pogłębiające się od lat.

Zachowując się jak rycerze krzyżowi, nietolerancyjnie, wrogo wobec wolności i wybiórczo traktując pojęcie demokracji, mimo woli wywołano wilka z lasu we własnym domu. Teraz dorobek Oświecenia - postęp, rozwój, otwartość są atakowane z dwóch stron – od wewnątrz i z zewnątrz. Ofensywa wszelkiej konserwy jest o tyle niebezpieczna, że elity są wyalienowane ze społeczności lokalnych, narodów czy innych większych grup społecznych. Poczuwają się raczej do ponadnarodowych, ponadklasowych, ponadrasowych czy ponadkonfesyjnych więzi korporacyjnych czy klanowych. To, iż po swej stronie mają media, o niczym jeszcze nie świadczy i nic nie znaczy. Bo przeciwnik też okopał się na tych samych pozycjach.

Dżihad, walcząc z McŚwiatem (p. Benjamin Barber, Dżihad kontra McŚwiat), posługuje się skutecznymi metodami utożsamianymi do tej pory jednoznacznie z nowoczesnością. I dlatego to jest podwójnie niebezpieczne. A krucjata jest jedną (i nieodłączną) z form prozelityzmu czy apostolstwa immanentnych chrześcijaństwu, islamowi czy hinduizmowi. To połączenie walki i wiary religijnej: cnót rycerskich, męskich i sił witalnych z bogobojnością, idealizmem, potrzebą transcendencji i poddaństwem.

Rewitalizacja wierzeń religijnych, wzrost liczby ortodoksyjnych adherentów i fanatycznych wyznawców grozi – przy równoczesnym postponowaniu wszystkiego co nowoczesne, czy neutralne światopoglądowo – powrotem krucjat, ostracyzmu wobec Innego czy aktami przemocy w stosunku do niewiernych, bądź inaczej myślących, wyznających inne idee i wartości. Zwłaszcza, gdy do tego dochodzi wszechobecny uwiąd racji rozumu i deprecjacja empirii w stosunku do mistyki, ezoteryki, okultyzmu, osjanizmu czy zwykłego transcendentalnego szaleństwa. Tak postkolonialnym, imperialnym i paternalistyczno-dogmatycznym postępowaniem Zachód „wywołał” recydywę sił wrogich ideom, które sam chciał eksportować, uznając w swym egocentryzmie i egotyzmie za szczyt, za clou rozwoju ludzkości.

Pomysły kolonizacji świata na nowo

Jednak samo zjawisko fundamentalizmu jest bardziej ideologią niż religijnym fenomenem, a tak go właśnie zakodowano w mentalności przeciętnego Europejczyka w wyniku manipulacji prasowych i medialnych sztuczek: polityki i celów kapitału zachodniego, który dziś w wersji globalistyczno-neoliberalnej realizuje stare, zwietrzałe zdawałoby się, pomysły kolonizacji świata na nowo. Jasno spersonifikowany wróg jest bowiem w takiej opcji najlepszym sojusznikiem w odwróceniu uwagi społecznej od zasadniczych zamiarów i dążeń możnych tego świata, którzy często swymi działaniami w niedalekiej jeszcze przeszłości sami przyczyniali się do rozwoju tak fundamentalizmu o podłożu religijnym jak i związanego na tej bazie islamistycznego terroryzmu. Okazali się uczniami czarnoksiężnika, tak jak mudżahedini z Afganistanu podczas wojny z ZSRR, islamiści od Izetbegovicia w Bośni, UCK w Kosowie czy al-Kaida w Syrii czy Iraku. O Libii i otwarciu masowego, niekontrolowanego eksportu broni do Azawadu i innych afrykańskich krajów leżących na południe od Sahary nie wspominając.

Islam w opcji powszechnej beznadziei, biedy i przeraźliwej nędzy, upodlenia, braku perspektyw dla jednostek i zbiorowości, masowej śmierci z głodu i pragnienia, chorób i braku higieny oraz wszechogarniającej korupcji lokalnych elit „proponuje alternatywny światopogląd, który ma być odpowiedzią na kryzys wartości w cywilizacji Zachodu” (Basam Tibi, Fundamentalizm religijny).
Islam jest w swej doktrynie wobec kolonializmu, sprzęgniętego z nim rasizmu, wyzysku słabszych i wykluczaniu tych Innych (ale nie swoich - to swoista rynkowa i kapitalistyczna plemienność), nie dopuszczonych do koryt postępu, rozwoju i braku kapitału ideą rewolucyjną. W swej ortodoksyjnej wersji proponuje bowiem zniesienie określonych, na zachodnią modłę, stosunków społecznych.

Doskonale ten problem pokazują prace takich teoretyków islamizmu jak Sayyid Qutb, Syed Abul'Ala Maudoodi czy Hasan al-Banna. Dlatego też wzrost znaczenia ilościowego i jakościowego różnych ugrupowań islamistycznych poczynając od lat 70. XX wieku można także wiązać z działaniami specjalnych służb państw Zachodu (oraz Izraela) jako antidotum na ową rewolucyjność islamu w kwestiach społecznych i antykolonialnych. Zwłaszcza, iż gdy przyjrzy się ofiarom terroru islamistycznego, to gros ofiar stanowią właśnie muzułmanie różnych denominacji, w różnych częściach świata.

I jeszcze jeden aspekt domniemanej wyższości Zachodu nad resztą świata i przekonania, iż wszyscy muszą, mają obowiązek, przyjąć rozwiązania uznawane przez Zachód za uniwersalne, będące clou rozwoju kultury i cywilizacji ludzkości. Tylko Zachód, konkretnie europejski klon polityczno-kulturowy – Stany Zjednoczone Ameryki Płn. – użył atomu (Hiroszima i Nagasaki). I abstrahuję tu od militarnej konieczności użycia tej śmiercionośnej broni wobec bezbronnej ludności. Nie na polu walki przeciwko żołnierzom, a wobec cywilów. Chodziło o jawną demonstrację swej siły w poczuciu bezkarności (USA były w tym momencie jedynym posiadaczem bomby atomowej na Ziemi).

I kolejny kwiatek z tego podwórka: Zachód praktykował podczas II wojny światowej dywanowe naloty na niemieckie miasta, burząc je w totalny, metodyczny sposób, zabijając tym samym setki tysięcy ludzi, powodując gigantyczne pożary z racji zrzucania bomb fosforowych (tzw. burza ogniowa niszcząca całe miasta nie tylko jego bombardowaną część) itd. I znów asymetria komentarzy, wybiórczość i selektywność wobec najszerzej pojmowanego Wschodu - obecnie pokazuje się palcem Armię Czerwoną, jednego z członków koalicji antyhitlerowskiej, że wchodząc na tereny dawnej III Rzeszy gwałciła kobiety, niszczyła niemiecką substancję materialną, obracała w perzynę miasta. Bombardowania Drezna, Hamburga, Kolonii czy Bochum są tłumaczone „zemstą” i „zastraszeniem przeciwnika” poprzez dezorganizację społeczeństwa niemieckiego i jego przemysłu. Zaś sytuację z frontu wschodniego się piętnuje, pokazując wschodnie bestialstwo i komunistyczne zezwierzęcenie.

W ostatnich dwóch dekadach Zachód użył, po raz kolejny, broni masowego rażenia podczas swych licznych interwencji w imię demokracji, wolności i absolutystycznie pojmowanych tzw. wartości Zachodu. To zrzucenie bomb ze zubożonym uranem podczas interwencji w Iraku i podczas bombardowań Serbii w czasie konfliktu o Kosowo. Iracka Faludża i serbski Nisz są tego niemymi, tragicznymi świadkami – świadectwem przekonania o wyższości wartości niesionych przez Zachód wobec reszty świata.

Władza w ręce kapitału

Kolejny przykład, tym razem mentalnego imperializmu Zachodu i paternalizmu, (który temu zjawisku zawsze towarzyszy), to współczesna Unia Europejska, rozrośnięta do rozmiarów niesterowalnego i niedookreślonego molocha, lewiatana, mitycznego krakena. Stało się tak po upadku Muru Berlińskiego i rozszerzenia jej na wschód bez jakiejkolwiek refleksji co za tym ma iść w przestrzeni organizacyjno-kulturowej, jak ma ona funkcjonować.

Z wzniosłych haseł o wartościach i kulturze został tylko neoliberalny, bankowo-finansowy łabędzi śpiew o pieniądzach, zyskach, lokatach, dobrostanie banków i agencji finansowych oraz tzw. austerity. Polska weszła do Unii rządzonej już przez zbuntowane pokolenie 1968 r., wnuków ojców założycieli, stosujących taktykę długiego marszu przekształcania UE poprzez tworzenie kolejnych instytucji. Ci ludzie patrzyli na świat przez pryzmat czegoś, co nazywali – błędnie zresztą - filozofią marksizmu kulturowego, terminu zapożyczonego od tzw. nowej lewicy. Czyli tworu neoliberalnego, przykrytego niby-lewicową retoryką i przypudrowanego niby-lewicowymi rozwiązaniami. Najlepszym tego symbolem jest powiedzenie b. kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera, że nie ma ekonomii kapitalistycznej, bądź socjalistycznej. Jest tylko ekonomia dobra lub zła (oczywiście w podtekście brzmi myśl, iż tę dobrą ekonomię utożsamiać można wyłącznie z kapitalistycznymi rozwiązaniami).

Według nowej lewicy klasyczny rewolucyjny marksizm kompletnie się nie sprawdził. Ekonomicznie komunizm zawiódł, także w wymiarze teoretycznym, naukowym. Na Zachodzie kapitalizm stworzył masy nie rewolucyjnych robotników, ale konsumentów, którzy mieli mieć w nosie pomysły obalenia społeczeństwa burżuazyjnego. Lecz liberalizm w klasycznym wydaniu (a w zasadzie neoliberalizm) wtedy właściwie już dogorywał. Nie był co prawda odpowiedzialny za totalitaryzmy i ich zbrodnie XX wieku – te powstały w kontrze do niego – ale do nich dopuścił. Sponsorował. Kopulował z nimi wedle kanonu „zysk przede wszystkim”. To go skompromitowało. Bo faszyzm i komunizm są odpowiedzią, alternatywą na zwyrodnienia immanentne demokracji liberalnej i kryzysy, w jakie ten system periodycznie popada, tworząc zastępy wykluczonych, biednych, zgnojonych i wyrzuconych na śmietnik historii ludzi. „Ludzi na przemiał” – jak ich określał Zygmunt Bauman.

Znana belgijska feministka i myślicielka Chantal Mouffe powiedziała w 1990 r., że po wyzwoleniu z komunizmu mamy teraz do wykonania gigantyczną pracę nad społeczeństwami Europy Środkowo-Wschodniej, które należy wyzwolić z opresji państwa narodowego, religii, rodziny i innych tradycyjnych struktur. Czy więc stać się mamy wyłącznie konsumentami, tylko wybierać w zależności od indywidualnie zdefiniowanych potrzeb, gustów i mniemań? Emancypacja prawa oznacza, że skoro uznaliśmy prawa człowieka, to prędzej czy później relacje międzyludzkie będą się opierały wyłącznie na nich. Także i prawo stanowione.

Konsekwencją – stojącą de facto w sprzeczności z tak rozumianym pojęciem praw człowieka jako universum - postępującej emancypacji jednostki jest to, że nie ma uniwersalnej i obiektywnej moralności, lecz jedynie subiektywne systemy wartości. Bo wszystko sprowadzać się ma do subiektywnego wyboru. Cóż więc pozostaje dla polityki? Jej zadaniem może więc pozostać jedynie administrowanie tymi sferami i balansowanie pomiędzy tymi sprzecznościami. Resztę oddaje się w ręce kapitału i niczym nie ograniczonych sił rynku, będących tak naprawdę jego mackami i narzędziami do pomnażania zysków. Sił autorytarnych, bezwzględnych, egoistycznych, za nic mających empatię, współczucie, dobro wspólne i kolektywną pracę oraz sukcesy uzyskane z jej efektów. Takie spojrzenie na świat, rzeczywistość i człowieka prowadzi do jednowymiarowości oraz zawężenia naszego bytu do jednej sfery i jednego wymiaru. Zarówno w spojrzeniu na doczesność jak i tzw. sferę duchowości, mentalność, świadomość.

Kanonicznie ujął to wpływowy myśliciel ze szkoły frankfurckiej Theodor Adorno, definiując patologiczny system kultury konserwatywnej, związanej zawsze z hierarchicznością, jako efekt metod wychowawczych opartych na surowej dyscyplinie, karach za niepożądane zachowania i niezmiennym autorytecie. Tego typu metody i klimat w kulturze prowadzą do silnych postaw antyspołecznych względem różnych grup mniejszościowych i wysokiego poziomu poczucia zagrożenia z ich strony. Jednostka, przejawiając autorytarną agresję, przemieszcza poczucie krzywdy z rodziców, z najbliższego środowiska na grupy mniejszościowe.

Otwarta agresywna reakcja skierowana przeciwko powszechnym autorytetom odmiennym od naszego światopoglądu i doświadczenia kulturowego wiąże się bowiem z negatywnymi konsekwencjami różnego wymiaru. Np. przemieszczenie agresji na Innych pozwala takiej jednostce eksponować swoje tłumione uczucia bez zwiększania poziomu zagrożenia. Hegemoniczna narracja europejska pozostająca jak u Adorno „hierarchiczną” i paternalistyczną wobec poza zachodniego świata stała się etnocentryczną, monocentryczną, pełną uproszczeń i autorytaryzmu hybrydą Oświecenia.

Racjonalizm oświeceniowy bazował w swej istocie i immanencji na poszukiwaniu wolności, sprawiedliwości i równości. I to grunt kultury politycznej, jakim szczyciła się Europa, a także Bruksela – siedlisko polityków „znikąd” i takich samych urzędników (de facto nie podlegający demokratycznym procesom technokraci i odarci nawet ze szczypty utopii humanizmu cyborgi) - uosabiająca Unię Europejską jako clou tego związku, asocjacji, konglomeratu państw, społeczeństw, zbiorowości, grup społecznych itd.

Ta Unia w 2004 roku, powiększona o wiele krajów z byłego „Ost bloku”, dokonała tego wyłącznie w przestrzeni gospodarczo-ekonomicznej i jurydycznej. Zakładając naiwnie i irracjonalnie, iż tak jak w społecznościach dawnego Zachodu, podlegających od wieków innym procesom i posiadającym diametralnie różne doświadczenia społeczno-historyczne, to wystarczy do scalenia, do zbalansowania się wzajemnego, tych dwóch zasadniczo różnych kulturowo części Starego Kontynentu. Te antynomie (przede wszystkim w kulturze) w miarę dobrze określa i opisuje – co prawda w retoryce teologiczno religijnej więc nie do końca - encyklika Jana Pawła II Slavorum Apostoli.

Ukryte wyrachowanie

Społeczeństwa krajów „Ost bloku” wchodzące do Unii Europejskiej en masse w 2004 (i później) w klimacie euforii, nadziei, zauroczenia i wniebowzięcia nie widziały, a może nie chciały wiedzieć, że idealizowana Unia nie istnieje. Tę naiwność i irracjonalizm najlepiej opisuje myśl bułgarskiego politologa i współpracownika Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu Iwana Krastewa, mówiąca, iż społeczeństwa krajów postkomunistycznych wchodzących do Unii Europejskiej przyłączały się do czegoś, czego już nie było. Wirus neoliberalizmu, amerykanizacji, od dawna toczył ten twór, ale po upadku Muru Berlińskiego niesłychanie przyśpieszył i w początkach XXI wieku był niesłychanie zawansowany. A państwa byłego RWPG (oraz kraje postjugosławiańskie) nie zamierzały absolutnie niczego nowego wnosić do tej wspólnoty. Zwłaszcza w kontekście wspólnotowości, kolektywności i rozwiązań socjalnych grupowych.

„Przepaść między pięknym deklaracjami a rzeczywistością nigdy nie była tak żyznym podłożem dla nienawiści jak w chwili obecnej” (Jean Ziegler, Nienawiść do Zachodu). Ludzie stali się konsumentami, nie obywatelami, nie osobami, nie racjonalnymi i krytycznymi jednostkami, a marionetkami w rękach reklamy i mediów - pozostających na smyczy kapitału – żyjącymi tylko by konsumować, jak najwięcej żreć i pławić się w tym cywilizacyjnym sybarytyzmie (jak w filmie Marco Ferreriego „Wielkie żarcie”).

Tak, wszystkie cywilizacje dokonywały w dziejach masowych rzezi podbijając nowe terytoria, ale nikt tego nie uzasadniał wyższością kulturową, rasową, religijną w taki sposób jak dokonali tego Europejczycy. Nikt do tego haniebnego procederu – jak np. eugenika czy rasizm – nie zaprzągł nauki, bądź kultury chwalącej wyższość rasy białej nad resztą świata. Tak jak np. ludzkie ZOO w Brukseli jeszcze w latach 50- i 60-tych XX wieku, gdzie w klatkach niczym zwierzęta pokazywano Pigmejów z Konga, belgijskiej kolonii. W Brukseli, stolicy Europy, stoi do dziś pomnik największego rzeźnika – do niedawna reklamowanego jako reprezentanta „europejskości” i kultury Starego Kontynentu – króla Belgów Leopolda II. A jeszcze w 60-,70-tych latach ub. wieku odbierano przymusowo dzieci Inuitom, Indianom i Aborygenom w Kanadzie czy w Australii – tych klonów pokolonialnych europejskiej cywilizacji – w celu ich europeizowania.
Radosław S. Czarnecki

*co zrobisz drugiemu, oczekuj od niego