banner


Pewnego dnia te granice psychospołeczne pękną. Jak granice pękną, ludzie wyjdą na miasto: w Polsce, w Paryżu, w Nowym Jorku, gdziekolwiek. Rozbiją pierwszy napotkany sklep. Przyjedzie policja, dwieście osób uspokoi, aresztuje. Potem przyjdą trzy tysiące osób. Co dalej? Marcin Król


Czarnecki do zajawkiRok 1599 jest znamienny w historii globalnego systemu wolnego rynku. Otóż 24.09 tegoż roku powołano do życia nowy rodzaj przedsiębiorstwa, nadano mu nazwę: Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska. Po dziś dzień ten twór kojarzy się jak najgorzej w historii ludzkości i świata. Zastosowany wtedy swobodny obrót udziałami w firmach pozwolił prywatnym korporacjom urosnąć tak, że stały się dziś strukturami potężniejszymi od państw narodowych. O ludziach czy zbiorowościach nie wspominając.

Liberałowie z charakterystyczną dla siebie hipokryzją wychwalali zawsze trud uczciwych obywateli, powołując się na szewców, krawców, innych rzemieślników, drobnych przedsiębiorców czy wytwórców. Jednak de facto brali zawsze w obronę najgorszych wrogów tzw. wolnego rynku: właśnie takie korporacje jak Kompania Wschodnioindyjska. One nigdy nie wiedziały, nie wiedzą i nie będą wiedziały co to jest społeczność, czym charakteryzuje się ludzka zbiorowość. Pozbawione moralności i empatii dyktują bezwzględnie ceny, pożerają konkurentów, przekupują polityków, depczą słabych i tych, którzy stają im na drodze do osiągania maksymalnego zysku będącego fetyszem i celem. To one symbolizują wzór homo oeconomicus, którego głównym celem jest „z bezlitosną precyzją i kierując się niezawodnym rozsądkiem dążyć do osiągnięcia jak największych korzyści” (Marion hr. von Dőnhoff).
Tym samym z obiektów kultu i kanonu liberalizmu – wolność i prawa człowieka – współcześni liberałowie (zwani niekiedy neoliberałami) uczynili pośmiewisko, a z tych humanistycznych wartości – karykaturę.

Współczesną konsekwencją decyzji z 1599 r. są fundusze rynku pieniężnego, akcji, obligacji czy emerytalne, generujące cykliczne gigantyczne kryzysy finansowe. Krach systemu w 1929 i 2008 roku, niepowstrzymywany rozrost technologicznych gigantów i wszystkie inne dolegliwości współczesnego kapitalizmu stały się istotą i codziennością systemu światowego rynku. Wzrastały i nabierały mocy wraz z nim przez ponad 400 lat. Wszystkie apele i zaklęcia, kierowane obojętnie z jakiej strony i jak umotywowane, o stworzenie łagodniejszej, proczłowieczej postaci systemu stały się tylko chwilowymi, wymuszonymi siłą i realnym zagrożeniem, fanaberiami. Do tego doszło w wyniku zwycięstwa ZSRR w II wojnie światowej i rozgromieniu faszyzmu przez komunistów różnych nacji zjednoczonych w tym zadaniu. ZSRR stał się autentycznym, globalnym mocarstwem, zagrażającym kapitalizmowi nie tylko siłą oręża radzieckiego i sojuszników z Paktu Warszawskiego (choć to nie było bez znaczenia), ale ideologicznie i doktrynalnie. W zniszczonej wojną Europie, a także i przez późniejsze lata, był to niebywale skuteczny straszak.

Jak zmieniać, żeby nie zmienić

Faszyzm – po raz pierwszy we Włoszech - przekonał liberalnych przywódców i polityków, że można wprowadzić nowe rozwiązania ustrojowe, dokonując powierzchownych reform społecznych przy zachowaniu status quo w obrębie własności i sposobu produkcji. Były one – i tak może być dzisiaj (bez względu na okoliczności) – niczym olej wylewany na społeczne wrzenie i nastroje antysystemowe wywołane przez rewolucję w Rosji i minioną I wojnę światową.
Jak pisze Umberto Eco, faszyzm ze swoim totalitaryzmem – jako coś obecnego w kulturze europejskiej od zawsze (Eco nazywa go „wiecznym faszyzmem”) - jest doskonałym materiałem dla rządzących liberałów. Można go zawsze zastosować – bez utracenia swej doktrynalnej niewinności i politycznej cnoty – jako alternatywę, kiedy stan społecznego niezadowolenia i rozedrgania zbliżają się ku niebezpiecznej granicy rewolty ludowej.

Faszyzm miał stworzyć ustrój dokonujący interesujących reform społecznych, które pacyfikowały rewolucyjne nastroje ludu. A że przy okazji prześladowano komunistów, socjalistów czy ludowych radykałów, poświęcono kilku nie rozumiejących „ducha czasów” niereformowalnych demokratów - trudno, gdzie drwa rąbią, wióry lecą. Chcieli oni, nie czujący potrzeby i wyzwań chwili, zmienić stosunki i dotychczasową stratyfikację społeczną, strukturę własności, sposób produkcji.

Te decyzje faszystów nie przeszkadzały liberałom - mimo ich doktrynalnych zaklęć. Pojęciami wolności, demokracji, swobody słowa, dostępu do przestrzeni publicznej na zasadzie równoprawności można dowolnie manipulować i je tak przykrawać, aby być cały czas political correctness wobec kanonów liberalizmu.
Zresztą taka praktyka była stosowana w historii wielokrotnie. Najlepszym tego przykładem jest debata i jej efekty na Uniwersytecie w Valladolid między Ginesem de Sepulvedą a Bartolomeo de las Casasem w 1550-51. Że neoliberałowie mają po dziś dzień z tym problem, świadczy m.in. podsumowanie recenzji książki Dysputa w Valladolid na łamach Kultury Liberalnej. Mówi się tam, że przeprowadzona prawie pięćset lat temu dysputa ciągle jest aktualna. Bo Oświecenie, ani kolejne fale demokratyzacji nie rozstrzygnęły definitywnie podstawowej kwestii – kto to jest człowiek. I musi się nadal szukać na nie odpowiedzi. Zawsze jest więc możliwe wykluczyć kogoś, stygmatyzować, zakreślając wpierw krąg pojęć czy zaczarować rzeczywistość, tworząc jakieś granice, jakieś hierarchie, jakieś elitarne grupy. A potem odmówić temu komuś równoprawnej obecności w życiu publicznym.

Nadchodzi państwo oligarchiczne

Dzisiejszy klimat debaty publicznej, medialnego przekazu w stylu fuzzy - określający w logice zbiory rozmyte, mętność, bezkształtność, rozumiany jako powszechne zniuansowanie i wzajemne przenikanie się pojęć oraz znaczeń - doskonale sprzyja takim zabiegom. Zwłaszcza, gdy na podorędziu znajdą się jacyś - od zawsze obecni w europejskiej kulturze - „faszyści”...
Po kryzysie z 2008 roku wiemy, że megabanki, megakorporacje i giganci sektora finansowego sprawują pełną kontrolę nad społeczeństwami całego świata. Nastąpiła pełna i totalna globalizacja w wymiarze kontroli i inwigilacji ludzi. Celem jest z jednej strony ograniczenie ich swobód i podstawowych wolności (sprowadzając je do hedonistycznej konsumpcji, bez uwzględnienia wyższych potrzeb), a z drugiej – wtłoczenie ich w ramy życiowego schematu: praca – rozrywka – sen, zaspokajającego podstawowe egzystencjalne potrzeby. Czyli: konsument, towar, kod kreskowy na metce. A konsument nigdy nie będzie świadomym obywatelem.

Socjolog kultury dr hab. Małgorzata Jacyno w wywiadzie udzielonym Grzegorzowi Srokowskiemu (Gazeta.pl NEXT z dn. 07.10.2019) mówi, że deklasacja, osuwanie się na drabinie społecznej coraz większej liczby osób jest zjawiskiem groźnym. I coraz bardziej powszechnym, traumatycznym doświadczeniem. „Najbardziej widoczny jest upadek klasy średniej w Stanach Zjednoczonych. Niegdyś utrata bezpieczeństwa dotyczyła przede wszystkim klasy średniej zamieszkującej peryferia w krajach zachodnich, ale najnowsze badania pokazują, że coraz mniej bezpiecznie czuje się także wielkomiejska klasa średnia. W raporcie OECD z 2019 roku pisze się wprost, że zachodnia klasa średnia tonie. Ze zmierzchem klasy średniej wiąże się przewidywanie nadejścia państw oligarchicznych. A spowodują ten upadek dwa najważniejsze procesy, które toczą od wewnątrz kraje Zachodu: upadek klasy średniej i problem z legitymizacją władzy. W tle tych procesów jest zawsze słabnięcie polityk publicznych”.

Bez tzw. klasy średniej nie ma liberalnej demokracji. Bo do tego jest potrzebny świadomy, wolny od kłopotów egzystencjalnych człowiek – obywatel. Obywatel, nie konsument usług: zdrowotnych, edukacyjnych, wypoczynkowych itd. Musi mieć on czas na refleksję, lekturę, dyskusję z drugim obywatelem. Wraz ze śmiercią tej formy demokracji, mordowanej przez samych liberałów przez ostatnie cztery dekady i ich dogmatycznej idei prywatyzacji wszystkiego, indywidualne stają się zyski nielicznych, a straty i porażki ulegają uspołecznieniu.
Społeczeństwa podzieliły się na elitarne, powiązane ze sobą głównie zasobnością portfela, grupy. A elitaryzm zawsze jest źródłem ideologii i doktryn reakcyjnych. Idąc w jednym szeregu z militaryzmem i „bohaterszczyzną”, rodzi to płodne podglebie dla faszyzmu ([za]: Umberto Eco, Wieczny faszyzm).

Kup sobie sam

Zdaniem Jacyno, to publiczne instytucje są kręgosłupem społeczeństwa obywatelskiego, zbiorowości czującej wspólnotę nie tylko historii, języka, kultury, tradycji, narodowego bohaterstwa i traum porażek, ale przede wszystkim teraźniejszości i jakości życia. Na minimalnie dostępnym – odnośnie do cywilizacyjnego rozwoju i postępu – poziomie. Gdy obywatele tracą te instytucje, gdy mówi się im, iż emerytur nie będzie, gdy widzą, że służba zdrowia jest tylko dla najbogatszych, relacje interpersonalne, a także na linii obywatel – państwo przyjmują zupełnie inny – nieobywatelski - charakter.

Gdy np. w Polsce dochody 1% najbogatszych są równoważne z dochodami 32%, a 1% globalnych hiperbogaczy ma tyle pieniędzy co pozostałe 95%, jest to sytuacja dramatyczna (w kwestii rosnących nierówności, a z tym wiąże się właśnie dostęp do publicznych, powszechnych do niedawna, usług). I „wtedy rywalizacja między ludźmi (…) przyjmuje zupełnie inny charakter. Stawki rywalizacji stają się coraz większe – czasem jest to zdrowie, a coraz częściej życie. Bo co mam zrobić, kiedy wiem, że ochrona zdrowia działa bardzo źle, a mnie lub moim bliskim będą kiedyś potrzebne pieniądze na leczenie?”. I czy wtedy można od ludzi wymagać odpowiedzialnych, moralnych, zdystansowanych i pozbawionych skrajnego subiektywizmu decyzji? Decyzji za kraj, za zbiorowość, za przyszłość?

Nadziei być nie może, gdy ostatnie dekady są powolnym, permanentnym obsuwaniem się masy ludzi w społecznej hierarchii, co wiąże się z dostępnością do podstawowych usług i uczestnictwem w normalnym życiu publicznym. Gdy owe usługi - będące nie tylko osią i kręgosłupem państwa ale i decydujące o społecznych więzach - stają się coraz bardziej limitowane, trudno mówić o jakimkolwiek bonum communae.

W Polsce mamy od trzech dekad neoliberalną permanentną narrację i trend do całkowitej prywatyzacji wszystkiego. To pokłosie zarówno polskiej historii, jak i peryferyjności intelektualnych elit: politycznych, medialnych, kulturowych, czerpiących natchnienie z wieków minionych. Kiedy uważany za przeciwnika liberałów i liberalizmu Antoni Macierewicz wypowiada się w Radiu Maryja, że państwo PiS „stworzy możliwości, aby każdy sam sobie mógł stworzyć dobrobyt” jest to niczym innym jak totalną prywatyzacją polityki społecznej i pokłosiem skrajnego, sarmackiego indywidualizmu. Czyli wszystko sobie kup sam.

A właśnie to dobre usługi publiczne, sprawne, nie tanie państwo tworzą poczucie solidarności, spójności społecznej, przekonanie, że bycie razem daje bezpieczeństwo. Widać to wyraźnie na przykładzie pandemii. Tylko diametralna zmiana modelu własności przedsiębiorstw, podejścia do samej esencji „prywatnej własności” i istoty rynku jako regulatora życia - co w efekcie przyniesie odczuwalny sposób dystrybucji bogactwa (a tym samym i władzy) - może spowodować wyjście poza turbo-kapitalistyczne stosunki produkcji, a tym samym takie relacje społeczne.
Czy jest siła polityczna mogąca zaproponować coś sensownego w tej mierze? Nawet w obliczu epidemii koronawirusa i całkowitej – co widać – abdykacji systemu we wszystkich możliwych przestrzeniach nadal pompuje się gigantyczne fundusze jak w 2008 roku w banki i megakorporacje. Jaki wybór mają liberałowie rządzący naszą doczesnością i świadomością (tu za pomocą zblatowanych i pozostających tym samym na smyczy kapitału mediów głównego nurtu)?

Liberalny nazizm?

Czy ktoś może sobie wyobrazić system społeczno-polityczny zwany liberalnym nazizmem lub liberalnym faszyzmem? Jako antidotum na masowe społeczne protesty, strajki, marsze głodowe i gwałtowne wystąpienia ograbionego i pozostawionego sam na sam z nędzą „ludu” przyzwyczajonego do życia w (jak dziś widać) pozornym dobrobycie? Czy te wszystkie obostrzenia, stany wyjątkowe, zawieszenie tzw. praw obywatelskich (do reszty, bo one już od dawna nie funkcjonowały w realu, jedynie jako mit i fantasmagoria medialna) - często zupełnie nieadekwatne wobec epidemiologicznego zagrożenia - nie są przygrywką do rozwiązań żywcem przypominających Portugalię Salazara lub Italię Mussoliniego?
Jeśli można było pożenić nazizm z socjalizmem (narodowy socjalizm do dziś u wielu członków mainstreamu w Polsce jest równoznaczny z … socjalizmem!), to dlaczego nie można tego samego uczynić, biorąc teraz na tapetę liberalizm? Faszyzm doskonale współpracował z wielkim kapitałem i z jednym z filarów kapitalistycznych stosunków społecznych - katolickim (i innymi chrześcijańskimi) Kościołem w Europie Zachodniej. Za obopólną zgodą i korzyściami.

Powie ktoś, że to wykluczone z racji rudymentarnych kanonów liberalizmu. Wolność, sprawiedliwość, równy dostęp do np. władzy sądowniczej, edukacji etc. Wszystko jest kwestią uzasadnień i retoryki. W dzisiejszej obrazkowo-medialnej demokracji to tylko kwestia przekazu i wmówienia konsumentowi (i tu kłania się antynomia konsumenta i świadomego obywatela) co jest dobre, pożyteczne dla niego, co ma zrobić, aby być szczęśliwym i radosnym. Władzę jaką dziś (w wymiarach niespotykanych w historii demokracji liberalnej), w chwili pandemii, uzyskali politycy nad społeczeństwami dzięki nowym technologiom i mechanizmom pokazanym m.in. przez Snowdena, Assange’a czy Manning może już być bardzo trudno cofnąć. Językiem wykluczenia przy ograniczeniu praw obywatelskich można swobodnie połączyć różne koncepcje i idee. Uniwersalne wartości liberalne można na przykład przypisać tylko predestynowanym, nie zarażonym koronawirusem, białym Europejczykom, Aryjczykom, chrześcijanom. Czyż tego mechanizmu nie stosuje się już w zawoalowanej formie wobec imigrantów i uchodźców?

Przy upadającym poziomie życia i kurczeniu się klasy średniej - podstawy liberalnej demokracji na Zachodzie - hasła o białych Europejczykach, Aryjczykach, fortecy Europa, będą nabierać znaczenia wraz z postępującym kryzysem. Im będzie on głębszy i bardziej wielowymiarowy, tym te slogany staną się bardziej chwytliwe. Warto pamiętać, iż NSDAP w Niemczech poparli przede wszystkim nie tyle robotnicy, co drobni posiadacze, rzemieślnicy, spauperyzowani inteligenci, nauczyciele, a także – wielki biznes. A jutro do tego tortu europejskiego dobrobytu będzie mieć dostęp coraz mniej ludzi. Reszcie trzeba będzie brak dostępu wytłumaczyć przy pomocy znanych, popularnych, wdrukowanych w mózgi liberalnych haseł o wolności, równości, braterstwie, swobodach obywatelskich. I dlaczego tak się dzieje i kto jest temu winien.

Nowy kostium faszyzmu

Zasada kozła ofiarnego jest obecna we wszystkich ideologiach, doktrynach i religiach. Chrześcijańskiej również. Słynna dysputa w Valladolid między Sepulvedą i de las Casasem nad posiadaniem (lub nie) przez Indian duszy – co wiązało się z uznaniem ich za ludzi wedle katolickiej nauki - winna uświadomić, że w sferze kazuistyki prawnej i ideologicznego patosu nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko jest uzależnione w tym świecie rynkowych zależności od potrzeb, zysków i zachowania władzy.
To na tej bazie narodowy liberalizm będący de facto nowym kostiumem faszyzmu (o czym pisze Umberto Eco w przywoływanym już eseju Wieczny faszyzm), pozwala realizować nadal liberalną koncepcję jednoczenia Europy. Tak, jak to próbowano nie raz już w historii uczynić: Napoleon, II Rzesza Wilhelmowska wspólnie z CK Austro-Węgrami, Adolf Hitler. Teraz bojaźń liberalnych elit Europy przed nadchodzącym nieubłaganie kryzysem może przerzucić ich myślenie w kierunku ostatniej idei, mogącej stanowić zaporę przed recydywą socjalizmu czy komunizmu. W kierunku nacjonalizmu i rasy.

A ostatnie 3-4 dekady niepodzielnego panowania liberalizmu tak w sferze doktrynalnej, ideologicznej jak i ekonomicznej praktyki, gdzie naczelną zasadą stała się polityka tzw. austerity, z jednoczesną prywatyzacją wszystkiego co możliwe, outsourcingiem i promowanym modelem człowieka - bezwzględnym i zdehumanizowanym homo oeconomicus - dziś bankrutują. Ten projekt abdykował, zdewaluował się. We wszystkich krajach Zachodu w podobnym stopniu. Więc taki odkurzony flirt elit liberalnych z nową XXI-wieczną wersją faszyzmu może pozwoli przedłużyć władzę kapitału i panowanie liberałów w sferze mentalnej?

Na koniec nachodzi mnie taka refleksja, będąca niejako podsumowaniem rozważań: jak liberalizm w Polsce (ale to refleksja uniwersalna i możliwa wszędzie, choć zapewne z innymi argumentami czy uzasadnieniami) może płynnie i bezboleśnie przekształcić się w faszyzm. We wspomnianej przestrzeni fuzzy jest to tym bardziej wykonalne. Bo czy głosując za Dniem Żołnierzy Wyklętych i promując ich jako bohaterów – choć część z nich była zwykłymi, typowymi faszystami o mentalności skłaniającej do postępków godnych nazistów – polscy liberalni demokraci wierzyli i wierzą szczerze w ich dobrą misję? I czy czasem nie chcieli tym samym en masse powiedzieć: „OK, wracajcie i róbcie to, co robiliście dawniej?”.
Radosław S. Czarnecki