banner

 


Czarnecki do zajawkiMit w sensie przedmiotowym to opowiadanie udramatyzowane, często symboliczno-magiczne, wyrażające ludzkie doświadczenie świata jako rzeczywistości sakralnej. Objawia modele wszelkich obrzędów i ludzkiej działalności, w których doznaje się religijnego lub quasi-religijnego doświadczenia świata. W języku potocznym mit jest synonimem fikcji, tego co nieprawdziwe, nierealne, irracjonalne, irracjonalne. Mit od XIX wieku w wyniku rozwoju nauki i techniki oraz takich trendów i prądów myślowych jak: ewolucjonizm, scjentyzm, kult wolności i sprawiedliwości społecznej, postrzegany jest jako coś nienaukowego, antymodernistycznego, stając się synonimem zacofania, zaściankowości, ciemnogrodu.

Mity są społecznym snem, a sny – osobistym mitem.
Joseph Campbell

 

Mit jako przebrzmiały sposób opisywania świata i procesów w nim zachodzących, zdaniem prof. Ludwika Stommy polega na przedstawieniu kultury i natury w taki sposób, aby wytwory społeczne, ideologiczne, historyczne, materialne itd. oraz powiązane z nimi bezpośrednio powikłania moralno-etyczne, estetyczne, wyobrażenia i sama kultura były rozumiane jako „powstałe same z siebie” lub w wyniku interwencji sił wyższych, pozaracjonalnych. Wtedy można je zadekretować jako „głos opinii publicznej”, „dobre prawo”, „odwieczne wartości”, „normalne stosunki społeczne”, „chwalebne zasady”, czyli jednym słowem – rzeczy wrodzone, dane od Boga (czy innej siły pozaziemskiej).
To – wedle Stommy – forma przekazu wykładni dziejów czy interpretacji układów społecznych oparta najczęściej na chwytliwej formule, iż to jest jedyna, niepodważalna i oczywista prawda. Mamy tu oczywiście również do czynienia z boską ingerencją.
Mit jest więc rodzajem świadomości społecznej obecnym we wszystkich społecznościach narodowych, obywatelskich, plemiennych czy klanowych. Polacy są jednak pod tym względem wyjątkiem, gdyż mitologia i fantazmaty obecne w ich świadomości, przybierają specyficznie natrętną i karykaturalną postać (co widać obecnie w dwójnasób).
Mit zdejmuje w takiej perspektywie odpowiedzialność z wyznawcy za wybory, decyzje, postawy. To bardzo wygodna i psychologicznie uprawniona pozycja. Uprawniona dla infantylizmu, niedojrzałości.
Współcześnie uznaje się mit jako zakorzeniony w najgłębszych pokładach ludzkiej psychiki, immanentny jej element niosący prawdę. Przyczyniły się do tego m.in. badania Karola G. Junga i jego szkoły, jak również nowe odkrycia w dziedzinie antropologii kultury.

Mit i religia

Jeden z największych teologów katolickich XX wieku, Karl Rahner zauważył, iż pojęcie mitu nierozerwalnie jest związane z językiem religijnym i z takim też rozumieniem egzystencji człowieka. Każde pojęcie opowiadające o rzeczywistości metafizycznej lub religijnej (leżących poza sferą bezpośredniego doświadczenia) musi się posługiwać wyobrażeniami, które nie są pierwotnymi wyrazami tej rzeczywistości, ale pochodzą z innego źródła. Jeśli przyjmujemy następnie, że to wyobrażenie nie jest statycznym obrazem, lecz ma charakter wyobrażenia dramatycznego, wydarzeniowego, albo można je nazywać wyobrażeniem mitycznym, to można to będzie uznać, iż każda wypowiedź metafizyczna lub religijna ma charakter mityczny, albo podlega interpretacji w terminach mitu.

Wszystkie te elementy znaleźć można w micie Solidarności funkcjonującym cały czas w polskiej narracji. Tym samym dekretuje się je jako „głos opinii publicznej”, „dobre prawo”, „odwieczne wartości”, „normalne stosunku społeczne”, „chwalebne zasady”. Jednym słowem – rzeczy wrodzone, dane od siły pozaziemskiej. Mitem jest też forma przekazu wykładni dziejów czy interpretacji układów społecznych opartej najczęściej na chwytliwej formule, iż jest to jedyna, niepodważalna i oczywista prawda. Mamy tu do czynienia z kolei z nadprzyrodzoną ingerencją.

Jak zauważa Simone de Beauvoir, „większość ludzi zadowala się mitami, tanim poczuciem wieczności, absolutem w kieszonkowym wydaniu”. To w świetle tezy Karla Poppera mówiącej, że „w postaci mitów społeczeństwo narzuca (…) jednostkom, obrazowo i uchwytnie, swoje prawa i obyczaje; dzięki mitom nakaz zbiorowości, kolektywny imperatyw, wciska się w każdą świadomość. Za pośrednictwem religii, tradycji, języka, podań, pieśni, kina - mity przenikają nawet do egzystencji, całkowicie prawie ujarzmionych przez materialne konieczności” jest niezwykle znamienne. Tu bowiem bylejakość myślenia i lichość potrzeb ogółu (de Beauvoir) miesza się z przymusem i narzuceniem przez zbiorowości jednostkom zachowań, postaw, nawet schematów myślowych (Popper) nie odpowiadających wartościom i przekonaniom tych jednostek. Służą do tego odpowiednie metody i formy funkcjonowania zbiorowości. Ale jest to gwałt na psyche jednostki.

Polityka napuszenia i kiepskiego mistycyzmu

Prof. Jan Szczepański, socjolog i wybitny myśliciel, zauważył już przed 40 ponad laty, że „polityka w Polsce ciągle rozgrywa się w sferze emocji i ciągle sądzimy, iż rozwój kraju zależy od postaw patriotycznych, zaangażowania, oddania sprawie, ofiarności etc. i ciągle w wychowaniu i propagandzie kładziemy nacisk na emocje.
Jest to z jednej strony nieefektywne, gdyż ludzie żyjący w podnieceniu emocjonalnym zużywają się znacznie szybciej, emocje często przeradzają się w przeciwieństwa, trwają krótko. A zatem jako metoda sterowania długofalowym wynikiem jest nieskuteczna.
Z drugiej strony jest to igranie z ogniem, gdyż pobudzenia emocjonalne mogą zawsze przynieść niespodziewane skutki”.
Czy coś się w tej mierze zmieniło? Jeśli tak, to z pewnością na gorsze. Bo przecież mit jako rzeczywistość żywa i przeżywana podlega podobnie jak zjawisko religii, deformującym procesom historycznym, społecznym, kulturowym, politycznym itd. Mit w ich wyniku zdegradowany zostaje do pewnego rodzaju narracji, używanej do określonych, na pewno pozamitycznych czy pozareligijnych, utylitarnych (np. politycznych) celów.

Polski humanista światowej sławy prof. Andrzej Walicki w tym kontekście zwraca uwagę na szczególną uległość polskiego społeczeństwa wobec różnorakich form przemocy ze strony zbiorowości (chodzi o dzieje naszego narodu), predylekcji do poddania się modom, popularnym trendom i alienacji z uniwersalnie pojętych spraw publicznych. Przytakiwania możnym. „To samo działo się w heroicznym okresie Solidarności: wymuszano konformizm pod groźbą środowiskowych anatem i ostracyzmów, krytyczny sąd traktowano jako rodzaj odstępstwa. Organizowano nawet coś w rodzaju antykomunistycznej indoktrynacji. Miało to wówczas uzasadnienie w etosie moralnej walki, ale pozostawiło po sobie fatalną tradycję nietolerancji wobec eksprzeciwników oraz przypisywanie kombatantom zbiorowej wyższości moralnej i wynikających z nich uprawnień”.
To, na co zwraca uwagę Walicki, bierze się z szerzonej megalomanii, ze sztucznego heroizmu, z napuszenia i kiepskiego mistycyzmu oraz traktowania Polski (i siebie) jako Chrystusa narodów. To cień Mesjasza, który siebie składa w ofierze za innych. I ciągnie się ta skaza w zbiorowym nadwiślańskim myśleniu zaciemniająca racjonalizm, pragmatyzm i realizm, od wieków. Setna rocznica odzyskania przez Polskę państwowości potwierdza to znakomicie.

Prof. Barbara Świda-Zięba, socjolog i działaczka demokratycznej opozycji z lat PRL, będąc uczestniczką obrad Okrągłego Stołu z niesmakiem stwierdza w swej ostatniej książce, iż jej niedawni fratrzy podczas już konkretnych rozmów w istotnych dla kraju sprawach pokazują swą małość, miałkość intelektualną, kompletne nieprzygotowanie do uniwersalizmu państwowotwórczego. Sędziwa intelektualistka u schyłku życia pisze: „Za to szalał manipulant koło trzydziestki, Czaputowicz. Ważny kandydat na czołowego polityka opozycji. Zdążył już rozbić >Wolność i Pokój< i ma swoją organizację. On to z tej przypadkowej (choć niegłupiej) zbieraniny chciał stworzyć (…) jakieś podkomisje o nieokreślonych kompetencjach, a przewodniczących wyłonić zaraz. Niech harcerze zbiorą się w jednym kącie i wybiorą harcerza, robotnicy w drugim kącie – wybiorą robotnika itd. I dokooptujemy ich do komisji (składającej się, jak pisałam, w większości ze staruszków) – komisji, co nie wiadomo, co ma robić, ale wiadomo, że ma namaszczenie Wałęsy”.
I podsumowując cały fragment poświęcony opozycji demokratycznej przy Okrągłym Stole pisze: „nie mogłam się powstrzymać, by nie zauważyć, że Okrągły Stół uaktywnia nietolerancję, swoistą też dla lat 1980-1981, odbiera jednostce prawo do indywidualnych sądów. Uruchamia mechanizmy psychologii tłumu”.

Modlitwą i magią silni

Czy dzieje III RP nie są jakby egzemplifikacją takich właśnie działań, takiej mentalności, takiej potrzeby posiadania przez każdego swojej politycznej kanapy, swojej koterii, swego stronnictwa, gdzie mógłby brylować, przewodniczyć? Dzisiejsza sytuacja jest jedynie kontynuacją i wzmocnieniem tych tendencji, patrzenia na politykę i działalność publiczną w sposób wsobny, egoistyczny, a zarazem mityczny i mesjanistyczny. Gen szlachcica na zagrodzie równego wojewodzie, który uosabiać ma polskie umiłowanie wolności, demokracji (tu – szlacheckiej, a de facto były to rządy oligarchii magnacko-szlacheckiej prowadzące do kompletnej anarchii i anihilacji państwa na ponad 100 lat) ma się całkiem dobrze.
Zresztą, gloryfikowaną nad miarę II RP, będącą dziś w powszechnej narracji mitologicznym Edenem (m.in. ziemiaństwo, dworki, „nie oddamy ani guzika”, marsz na Wilno czy Zaolzie, COP i Gdynia) również charakteryzował ten zabójczy syndrom destrukcyjnego partyjniactwa i salonowych koterii, oligarchiczny system funkcjonowania państwa (zwłaszcza w latach 30. XX w.), potworne zróżnicowanie społeczno-kulturowe. W >Sprawach Nauki< pisał dwukrotnie na ten temat prof. Witold Modzelewski w 2018 roku.

Prof. Leszek Kołakowski stwierdził kiedyś, iż dotychczasowe wychowanie chrześcijańskie (w wersji potrydenckiej, kontrreformacyjnej) podtrzymywało – a w Polsce ma to miejsce po dziś dzień jako trend nasilający się i coraz bardziej totalny – przekonanie związane z obrządkami religijnymi i sakramentami jako elementami wierzeń magicznych. Tym samym sugeruje się, iż modlitwy, obrządki, pielgrzymki, czuwania itd. - choć włączają, rzecz jasna, działania nadziemskiej energii - mają przede wszystkim zapewnić skuteczność techniczną w osiągnięciu zamierzonego celu. Tym samym stają się one formą manipulacji, zaklinania rzeczywistości, mających zmienić realnie rzeczywistość.
Tak realizowany religijny kult powoduje ustawienie wierzenia religijnego na antypodach racjonalności i empiryzmu. I to się nie zmieni, dopóki nie zdekonstruuje się imaginarium, nadwiślańskiej silnie zmitologizowanej świadomości, lechickiej mentalności nie oczyści z przaśnego ludyzmu, bezrefleksyjnej manifestacyjności podyktowanej postawą: „bo tak wypada”, czy „co ludzie powiedzą”.

Mitomańscy mistycy znad Wisły

Demitologizacja zawsze bardzo boli, bo z mitem trudno się rozstać, zwłaszcza człowiekowi owładniętemu mitomańskim mistycyzmem („ rozpadające się iluzje boleśnie ranią” pisał Anthony de Melo, TJ). Zwłaszcza, kiedy od dekad używa się mitu dla utylitarnych, niskich - przede wszystkim politycznych i doraźnych - celów.
To stąd biorą się powszechne (w mikro- i makroskali) mniemania, czy przekonania, o polskiej wyjątkowości, będące dalekim echem towiańszczyzny czy romantycznych rojeń nadwiślańskich wieszczów. Doskonale pokazuje ten casus Sławomir Mrożek w Weselu w Atomicach, gdzie prawdziwy Polak-katolik, kibol i nacjonalista, (ale takie schematy myślowe spotykać można również we wszystkich wspólnotach i zbiorowościach nad Wisłą i Odrą) uprzejmie prosi o oddanie mu władzy nad światem, a swoja prośbę uzasadnia tym, iż „jest lepszy, mądrzejszy i bardziej osobisty od wszystkich ludzi”.

I na koniec jeszcze jedna sprawa. Każdorazowe powstanie czy odrodzenie państwa polskiego (a miało to miejsce kilkakrotnie w tysiącletniej historii naszego kraju) traktuje się - jak pisze wspominany prof. Witold Modzelewski - w sposób cudowny, legendarny, mityczny, nie uwzględniając absolutnie warunków zewnętrznych jak i normalnych procesów społeczno-politycznych wpływających na tego typu zjawiska i wydarzenia.
„Ów cud odrodzenia miał być należną nam łaską, sakralizować twór publicznoprawny powstały przed stu laty. Zwycięstwo Dobra (pisanego dużą literą) jest wyrazem sprawiedliwości dziejowej czy też ładu moralnego, który został tym samym przywrócony”. Po prostu, boskie ingerencje i iluminacje ludu bożego (ale najczęściej chodzi tu o elity) powodują pojawienie się Polski na mapie Europy.

Taki sposób uprawiania polityki, ale też i nauki oraz formy dialogu elit ze społeczeństwem, przez omyłkę lub manipulację nazywanej historyczną, taki przekaz publiczny i taka forma edukacji jest nie tylko anachronizmem i wizją sprzed stu laty. To kolejna wersja polskiego irracjonalizmu i misjonizmu (jak określa to prof. Bronisław Łagowski w swych tekstach). Ale najsmutniejszym jest to, iż nikomu zdaje się nie przeszkadzać ów absurd, owa alienacja ze światowych trendów, to pogrążenie się w „przaśności” i „naszości” mitów, legend, chciejstw i fantazmatów. Mimo XXI wieku i kierunków, w jakich podąża rozwój świata i ludzkości. Czyżbyśmy wszyscy już przez nachalną retorykę i permanentne oszustwa tak bardzo zboczyli na intelektualne manowce i odeszli od racjonalności oraz realizmu?
Radosław S. Czarnecki