banner

Do polityki garną się ludzie, którzy nic nie osiągnęli, a więc nieudacznicy i darmozjady. Polityka to dla nich deska ratunku, mogą godnie żyć nie dając w zamian nic.
Józef Piłsudski

wies11. Istnienie władzy jest uwarunkowane podwójnie 

Z jednej strony, w sposób naturalny (przez przyrodę), gdyż bierze się z potrzeby hierarchii, właściwej zwierzętom naczelnym, do których zalicza się gatunek ludzki.
Z drugiej strony, w sposób wymuszony przez kulturę, ponieważ wynika z dążenia do utrzymywania porządku lub ładu w zbiorowościach ludzi. Dlatego jedni stają się z natury władcami, bo mają jakby wrodzone cechy przywódcze, drudzy dążą do władzy ze względu na cechy nabyte ze środowiska społecznego, które domaga się władców, a inni z obu powodów na raz.

Wiele wskazuje na to, że kulturowe przyczyny sprawowania władzy przeważają nad naturalnymi, chociaż - jak wynika z obserwacji - ludzie coraz mniej są zorganizowani i mniej cenią porządek; raczej skłaniają się ku chaosowi, anarchii i bezładu. (Być może, w rzeczywistych układach społecznych też obowiązuje zasada wzrostu entropii, a więc wzrostu nieuporządkowania). Ale funkcjonowanie w chaosie i nieporządku też nie może obyć się bez zarządzania, czyli władzy, bo inaczej zakończyłoby się kolapsem, a tego nikt nie chce. Tak, czy inaczej ludzie są niejako skazani na władzę przez naturę i kulturę ze względów egzystencjalnych i funkcjonalnych.

2. Kto raz dorwie się do władzy, nie rezygnuje z niej samowolnie,

a nawet, jeśli bywa zmuszony do odejścia, to broni się zaciekle na wszystkie możliwe sposoby, per fas et nefas, by jak najbardziej opóźnić ten moment. Toteż wielu polityków nie przechodzi dobrowolnie na emeryturę po osiągnięciu odpowiedniego wieku. To świadczy o tym, że władza pociąga, opłaci się, ma swój urok i uzależnia, jak używka lub narkotyk. Gdy ktoś jej raz zakosztował, to ciągle jej pożąda; jak ją zdobył, to się do niej coraz bardziej przyzwyczaja; im więcej jej posiada, tym chce jej mieć jeszcze więcej; im dłużej ją sprawuje, tym trudniej mu odwyknąć od niej. Skąd bierze się chęć rządzenia i atrakcyjność władzy, co jest tak urokliwego i pociągającego w jej posiadaniu i sprawowaniu?

3. Z jednej strony, ludzie chcą rządzić z przyczyn subiektywnych - psychologicznych i charakterologicznych.

„Chorymi na władzę” są zazwyczaj ci, którzy cierpią na niedowartościowanie przez innych i przez samych siebie, na niespełnienie ambicji oraz na kompleks niższości z różnych względów. Kto sam się nie docenia, chce być doceniony przez innych, stara się pokazać, że mimo takich czy innych ułomności fizycznych lub psychicznych jest ważniejszy, bogatszy i lepszy od nich, żeby wzbudzić zazdrość i chęć naśladowania go. Taki człowiek z natury chce rządzić i władać innymi, by stać się popularnym, być podziwianym, zdobywać zwolenników i tworzyć kult swojej osoby. Swoje pragnienia i ambicje jest w stanie zrealizować dzięki władzy. Niestety, nie wie, że przesadne ambicje zjadają polityków.

Lepiej rządzić i narzucać innym własny tok myślenia (poglądy), styl zachowania i inne standardy osobiste niż podporządkowywać się obcym. Ponadto samo ulokowanie się we władzy skutkuje wieloma przywilejami i kuszącymi propozycjami. Jeśli jest Szatan, to zapewne skrył się we władzy ludzi, by stamtąd rządzić światem.

Z drugiej strony, działają przyczyny obiektywne.

Niektórych ludzi namawia się do władzy (przywództwa), często usilnie, a nawet wywiera się presję za pomocą przekupstwa, szantażu, albo gróźb. W szczególności ma to miejsce w przypadku, gdy ma się do czynienia z homo novus, człowiekiem nieznanym, ale z różnych powodów wygodnym dla układów, klik, partii itd., z człowiekiem, który ma odpowiednie predyspozycje psychiczne, charyzmę i jest podatny na manipulację i korupcję.
Tym bardziej, że naprawdę władza daje wiele przywilejów, swobód i ułatwień w życiu. Taki człowiek sądzi, że dzięki władzy zyska autorytet, podczas gdy w najlepszym wypadku może zyskać prestiż i podziw, i to tak długo, dopóki sprawuje urząd. Jednak często budzi wśród ludzi niechęć, awersję i uczucie pogardy. Nie uświadamia sobie, że władza może spełnić jego marzenia, ale nie za darmo. Jeśli zgodzi się na przynależność do kliki rządzących, zwanych patetycznie „elitą władzy”, to będzie mieć dwie drogi do wyboru: albo potulnie wykonywać polecenia tej kliki, wychwalać ją pod niebiosa (nawet na przekór swoim poglądom) i znosić jej fanaberie lub złośliwości, albo narazić się na bolesnego kopniaka kończącego karierę polityczną, odejść w niełasce i w zapomnienie. Jeśli ktoś o tym nie wie, albo nie wierzy, że tak jest, to jest po prostu naiwny, albo głupi.

4. Władza nie jest dla naiwnych, bezradnych i nieudaczników (p. motto)

Oni garną się do władzy, ale nikt ich nie wybiera, bo albo nie chcą działać na korzyść innych, albo nie wiedzą, jak to zrobić. Władza jest przede wszystkim dla ludzi bezwzględnych, dbających ponad wszystko o swoje interesy, czyli dla tzw. bandytów.
Włoski historyk ekonomii Carlo M. Cipolla (1922-2000) na podstawie przeprowadzonych badań empirycznych i obserwacji zachowań ludzkich wyróżnił cztery kategorie ludzi: inteligentnych (mądrych), naiwnych (bezradnych), bandytów i głupich.
Inteligentny działa tak, żeby korzyści odnosili inni (społeczeństwo) i on sam.
Naiwny działa na korzyść innych, ale wskutek tego ponosi stratę, ponieważ daje się wykorzystywać przez innych.
Bandyta zawsze i za wszelką cenę dba o swoje interesy i realizuje własne cele ze szkodą dla innych; musi jednak uwzględniać ich interesy, by mieć ich poparcie i móc ich wykorzystywać. Toteż „bandytów” z podwładnymi łączy relacja „drapieżnik-ofiara”, albo „win-win”, tylko, że jest to relacja asymetryczna, ponieważ „bandyci” o wiele więcej wygrywają niż podwładni. Ale podwładni wysoko cenią nawet niewielkie korzyści i popierają rządy „bandytów”.
Natomiast ”głupi” szkodzi nie tylko sam sobie, ale wielu innym i całemu społeczeństwu.

W zależności od tego, kto rządzi, kraj rozwija się, albo cofa w rozwoju.
Najlepiej, gdyby rządzili inteligentni (mądrzy). Jednak „mądrzy” nie chcą rządzić, bo po pierwsze, wiedzą, jakie negatywne skutki pociągnęłoby dla nich sprawowanie władzy i ewentualne dzielenie się nią z „bandytami”, albo „głupimi”, a po drugie, władza nie jest im do niczego potrzebna.

Toteż rzadko się zdarza, żeby do władzy lub na przywódców dawali się namówić ludzie ceniący się wysoko, niezłomni, cieszący się powszechnym i niepodważalnym autorytetem, odporni na pokusy władzy i fałszywe pochlebstwa. Jeśli ktoś z nich mimo wszystko da się namówić, co, niestety, też się zdarza i nie najlepiej świadczy o jego mądrości, to po pewnym czasie rozczarowuje się, żałuje swego wyboru i ucieka od władzy.

Władza specjalnie nie potrzebuje „mądrych”; może obyć się bez nich. Świadczą o tym liczne przykłady z historii. Znane są powiedzenia: „Rządzić może kucharka” (W. I. Lenin), albo „Żeby dobrze rządzić, nie trzeba być geniuszem”. (J. Kaczyński).* Najgorzej, gdy rządzą „głupi”, gdyż, jak pisał nieznany autor wielu książek występujący pod pseudonimem Rene Delavy, „Iloczyn władzy i głupoty równa się samozagładzie”.** Działania „głupich” nie przynoszą korzyści im samym ani innym, lecz sprawiają kłopoty. I nikt nie wie, nie rozumie i w żaden sposób nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego takie absurdalne kreatury tak czynią. Chyba tylko dlatego, że zwyczajnie są głupi.

Z reguły, najbardziej pchają się do władzy „bandyci”, którzy zwyciężają w wyborach i sprawują rządy. Jednak, jeśli nie zdobędą większości parlamentarnej i muszą dzielić się władzą z innymi, to najczęściej zawiązują koalicje z „głupimi”. Myśląc logicznie, liczą na to, że da się ich przechytrzyć, łatwo manipulować nimi (jawnie lub z ukrycia) i wykorzystywać. Ale zwykle tak nie jest, ponieważ „głupi” są nieprzewidywalni. „Bandyci” nie doceniają ich i nie zdają sobie sprawy z tego, że obcowanie z „głupimi”, albo wchodzenie z nimi w jakiekolwiek związki, układy, koalicje itp. jest wielce ryzykowne i zawsze po pewnym czasie okazuje się kosztownym błędem. Potwierdzają to liczne przykłady prób tworzenia rządów lub większości parlamentach w wyniku koalicji z „głupimi”.

Najnowsza historia dostarcza wielu przykładów na to, jak manipulacja jednostkami wielkimi, ale głupimi, sprawującymi władzę w różnych krajach i czasach (np. Hitler, Stalin), przysporzyła i nadal przysparza ludzkości wielu nieobliczalnych szkód (p. E. Durschmied, How Chance and Stupidity Have Changed History: The Hinge Factor, MJF Books, New York 1998). Tak więc zazwyczaj w ustrojach totalitarnych, rządzą sami „bandyci”, a w ustrojach demokratycznych „bandyci” z „głupimi” - i do nich należy królestwo tego świata. Co więcej, do władzy dochodzą coraz więksi ”bandyci” i coraz bardziej absurdalni „głupi”. Nie ma niczego gorszego, aniżeli rządy sprawowane przez alians „bandytów” z „głupimi”.

5. Powszechnie i nie bez racji sądzi się, że władza zmienia ludzi.

To prawda, ale najczęściej na gorsze. (Jeszcze nie tak dawno temu, objęcie jakiegoś stanowiska we władzach lub hierarchii społecznej czy zawodowej obligowało (wcale nie z przymusu, tylko z wewnętrznego nakazu moralnego) do podciągania się i doskonalenia pod każdym względem tak, by być godnym zajmowanego stanowiska.
Władza w miarę upływu czasu coraz bardziej wyobcowuje się (izoluje od społeczeństwa), deprawuje i rozwydrza rządzących. Tę prawdę zawarł brytyjski filozof polityki Lord Acton (1834-1902) w sentencji: „Władza ma tendencję do korupcji, a władza absolutna korumpuje absolutnie”.
Władza deprawuje też rządzonych, bo albo czyni z nich sługusów, fanatyków, lizusów i donosicieli, albo bierną masę niewolników.

Z czasem i w miarę umacniania się człowieka we władzach poczyna on sobie wciąż bardziej samowolnie i bezkarnie, chce mieć coraz więcej, domaga się różnych przywilejów i apanaży i jest święcie przekonany o tym, że to mu się należy. Dlaczego? Po prostu, bo jest we władzach. (Potwierdza to słynna wypowiedź b. premiera Beaty Szydło na temat nagród przyznanych ministrom nie za efektywną pracę, tylko dlatego, że „im się to należy”). W ustrojach totalitarnych musi się to tolerować, ale nie w demokratycznych, gdzie władza jest wybierana w wolnych lub quasi-wolnych wyborach. Powinna więc podlegać kontroli ze strony suwerena, który obdarzył ją mandatem zaufania, ale może go w każdej chwili cofnąć i - przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce różnie to bywa - zmusić do odejścia.

Jednak zadufani władcy myślą, że zostali jakby namaszczeni przez suwerena (jak dawniej monarchowie przez biskupów) i dlatego są dożywotnio nietykalni i nieodwołalni. Toteż lekceważą suwerena i mają go za nic. Mogą w akcjach przedwyborczych obiecywać gruszki na wierzbie, a po wyborach ignorować składane obietnice. Skoro społeczeństwo ich wybrało, to samo sobie jest winne i niech teraz haruje na władców za przysłowiową miskę ryżu i nie waży się upominać o swoje prawa ani buntować. W razie potrzeby uruchamia się aparat przymusu, którego zadaniem jest przestrzeganie narzuconego przez władzę porządku, praw, standardów i coraz większa ochrona władców „umiłowanych przez naród”. Niepokornych wsadza się do więzień pod byle jakimi pretekstami, często zmyślonymi, ale nie politycznymi, bo to by jawnie naruszało zasady demokracji.

Słusznie zaapelował Jarosław Kaczyński do samorządowców i radnych: „Władza niekontrolowana staje się w jakiejś mierze władzą absolutną. I w jakimś stopniu demoralizuje. Ale władza nie musi się demoralizować. A więc pracujcie państwo nad tym, by władza była kontrolowana”. Ale co da kontrola władzy przez samorządy, w których aktywiści partii rządzącej już mają przewagę albo uzyskają w kolejnych wyborach? Będzie tak, jak w przysłowiu: „Świadczył się Cygan swoim dzieckiem”.

We współczesnym świecie roi się od zdemoralizowanych przedstawicieli władzy (polityków, urzędników, prezesów firm itp.). Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak jest: czy władza demoralizuje tego, kto się do niej dostanie, czy określona kategoria ludzi wcześniej zdeprawowanych („bandytów”) coraz częściej dostaje się do władz.
Eksperymenty przeprowadzone na gruncie psychologii (p. A. Krajewska, Jak władza zmienia ludzi), prowadzą do wniosku, że to władza demoralizuje swoich reprezentantów. Bowiem władza aktywizuje apetytywny system dążenia do osiągania czegoś: dóbr materialnych, stanowisk, nagród itp. Ludzie posiadający władzę mają tendencję do myślenia o swoich podwładnych w sposób stereotypowy i z tego względu brak im empatii w relacjach z nimi.

6. Władza nie tylko deprawuje, ale i ogłupia, tak rządzących, jak i poddanych.

Między innymi dlatego „mądrzy” nie garną się do władzy, żeby nie zgłupieć. Zaś reprezentanci władzy na ogół nie znoszą mądrzejszych od siebie i dlatego szybko się ich pozbywają, albo starają się ich odpowiednio ogłupić. Z jednej strony, władza ogłupia swych funkcjonariuszy, ponieważ nie toleruje myślenia refleksyjnego i krytycznego, tylko mechaniczne, według narzuconych standardów, lub nakazów partii lub instytucji. A z drugiej strony, władza ogłupia masy za pomocą różnych instytucji oraz najnowszych środków i metod komunikacji społecznej (w szczególności mass mediów). Dlaczego? Bo wierzy, że „głupi” są łatwowierni oraz manipulowalni i dlatego łatwiej nimi rządzić.

Władzą dzieli się niechętnie. Najlepiej jest być władcą niepodzielnym. W ustrojach monarchistycznych i totalitarnych było to regułą. Teraz zdarza się to niezwykle rzadko, zarówno we władzach świeckich jak kościelnych. Przeważnie trzeba dzielić się władzą bądź z wyrachowania, bądź z konieczności. W obu przypadkach czyni się to bardzo niechętnie, ponieważ w ten sposób traci się część władzy i przywilejów.

Ograniczenie władzy rośnie proporcjonalnie do liczby ludzi, z którymi się ją dzieli. Z tej racji w ustrojach maksymalnie demokratycznych i liberalnych, jak np. w USA, przywódcom państw i samorządów (prezydentom, ministrom, gubernatorom itp.) pozostało już tak mało władzy, że faktycznie są bezsilni i nie mogą przeforsować swoich pomysłów bez zgody różnych organizacji oficjalnych - parlamentu, instytucji i korporacji (krajowych i międzynarodowych), partii politycznych itd. i nieformalnych - układów, klik, wywiadów, tajnych organizacji wyznaniowych itp., tzn. bez uwzględniania ich interesów. Formalnie i teoretycznie władza należy do nich, a realnie i praktycznie - do kogoś innego.

W sytuacji, gdy rządzący jest w istocie marionetką i tylko „władcą na pokaz” z okazji różnych uroczystości, a w rzeczywistości rządzą inni ludzie, zazwyczaj reprezentujący organizacje, które mają różne interesy (często sprzeczne), w kraju panuje bezład lub skryta anarchia.
Dzielenie się władzą - z masami społecznymi, albo tzw. ludem, a najlepiej ze wszystkimi - stanowi istotę demokracji (rządu ludu), a jednocześnie stanowi zagrożenie dla prawidłowego funkcjonowania państwa w interesie jego obywateli i w miarę coraz większej demokratyzacji wiedzie ku anarchii, czyli do rozpadu.

Toteż mając na uwadze te i inne zagrożenia wynikające z demokracji, coraz bardziej narasta krytyczny stosunek do niej. Dróg wyjścia z impasu demokracji upatruje się w szerzących się ruchach nacjonalistycznych skierowanych na odizolowanie się od wpływów międzynarodowych i ruchach nawiązujących do idei państw totalitarnych, głównie faszystowskich.

Wciąż ludzie borykają się z rozsądnym rozwiązaniem dylematu: demokracja, czy dyktatura? Oba ustroje są złe. Jedne zmierzają do nadmiernej parcelacji władzy i maksymalizacji wolności, drugie do przesadnej koncentracji władzy i minimalizacji wolności. Realizacja obu tych tendencji prowadzi do negatywnych skutków. W przypadku dyktatury - np. do zniewolenia i kultu jednostki, a przypadku demokracji - np. do minimalizacji bezpieczeństwa obywateli, ubezwłasnowolnienia władzy i anarchii.
Jest mało prawdopodobne, by udało się stworzyć jakiś ustrój pośredni w wyniku znalezienia złotego środka. W takim razie nie pozostaje nic innego, jak wybrać ten ustrój, który mimo wad i potencjalnych zagrożeń jest lepszy dla wszystkich - tak dla władzy jak i dla przeciętnego obywatela. Przynajmniej, dopóki wspomniany dylemat nie zdezaktualizuje się w następstwie daleko rozwiniętej globalizacji.
Wiesław Sztumski

* Są to zdania wyrwane z kontekstów. Lenin napisał: „Nie jesteśmy utopistami. Wiemy, że nie każdy robotnik, nie każda kucharka z dnia na dzień będą mogli rządzić państwem. Żądamy, żeby klasowo świadomi robotnicy i żołnierze natychmiast zaczęli uczyć się kierowania państwem, by zaczęli nakłaniać do takiej nauki wszystkich robotników i całą biedotę”. A więc „kucharka może rządzić państwem”, ale pod warunkiem, że się tego nauczy.
J. Kaczyński powiedział: „Żeby dobrze rządzić, nie trzeba być geniuszem, chociaż na pewno ludzie wybitnie zdolni się tu bardzo przydają. Mamy tego przykłady, choćby teraz w naszym rządzie. Przede wszystkim trzeba być kompetentnym i uczciwym. Rządzić w sposób racjonalny, przemyślany, ale też uczciwy”. A więc mądrzy są potrzebni władzy, ale niekoniecznie do rządzenia, tylko raczej w roli uległych pomocników lub ekspertów firmujących swoją wiedzą i autorytetem idee władców. Oprócz tego władca ma być kompetentny i racjonalny, ale jedno i drugie bierze się z mądrości (wiedzy), władca ma być racjonalny, tzn. m.in. nie powinien mieć poglądów ukształtowanych na bazie irracjonalności, ani w swej działalności politycznej stawiać wiarę religijną ponad rozumem. A żądanie uczciwości od polityka jest utopią.

**Zob. R. Delavy, Macht x Dummheit - Selbstzerstörung. Wie viel "Mensch" braucht der Planet? Kaos Verlag, 2005. Zwrócił on też uwagę na następujące zjawiska groźne dla ludzkości:
1) Holistyczne myślenie stało się niemożliwe. Idioci uczą innych idiotów.
2) Światem rządzą najgłupsi politycy.
3) Liderzy biznesu zabijają z coraz większym zyskiem istnienie przyszłych pokoleń.
4) Religie są niszczycielkami wszelkich resztek rozumu; każdy chce widzieć swojego boga jako zwycięzcę.
5) Naukowcy wymyślają rzeczy, które zniszczą naszą przyszłość.
6) Technologiczny holokaust rozwija się dziś po linii pionowej, podczas gdy czas biegnie po poziomej, czyli jakby stoi w miejscu.
7) Środowisko jest niszczone z całą mocą, jaką Homo sapiens może dysponować.
8) Media nas ogłupiają. Jest tak dlatego, że ponad 2000-letnia historia filozofii funkcjonowała wyłącznie na zasadzie "Człowiek w niebie - Planeta Ziemia w dupie". A nasze myślenie zostało wypaczone przez prawie wszystkich myślicieli z przeszłości. Zaś teraźniejsi pragmatyści są najbardziej powierzchownymi ludźmi na Bożej Ziemi.