banner


Publikujemy list otwarty do Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jaki przekazał Redakcji „Spraw Nauki” prof. Jan Cieśliński, profesor na Wydziale Fizyki Uniwersytetu w Białymstoku.

 

 

List otwarty do

Pani Prof. dr hab. Leny Kolarskiej-Bobińskiej,

Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego                                        

 

Szanowna Pani Minister,

W dyskusjach o potrzebie wzmocnienia badań naukowych w Polsce nie dostrzega się kluczowego faktu, że pracownicy naukowi uczelni wyższych od lat prowadzą swoje badania naukowe... praktycznie za darmo, gdyż pieniądze jakie Ministerstwo przeznacza dla uczelni publicznych (podstawowy składnik ich funduszu płac) nazywane są potocznie podstawową dotacją dydaktyczną (i dokładnie tak są interpretowane). Zatem badania naukowe prowadzone przez naukowców uniwersyteckich (w ramach działalności statutowej uczelni) w zasadzie nie mają źródła finansowania (drugim głównym składnikiem budżetu uczelni są bowiem dochody z płatnej dydaktyki). Granty są rozliczane odrębnie, stanowią zresztą niewielki składnik (kilka procent) budżetu przeciętnej uczelni.

 

Paradoksalnie, pracownicy naukowo-dydaktyczni rozliczani są przede wszystkim właśnie z działalności  naukowej, zatem jest ona od nich wymuszana pod groźbą utraty pracy. W skali jednostkowej ten dysonans nie ma dużego znaczenia (pracownik otrzymuje wynagrodzenie za całokształt pracy i nie musi wnikać w źródło finansowania), ale bardzo negatywne skutki pojawiają się w skali uczelni czy wydziałów: jednostki o wysokim poziomie naukowym czy dydaktycznym są  wyraźnie niedocenione. Główny płatnik, czyli Ministerstwo, zdecydowanie preferuje bowiem dużą liczbę studentów, kosztem jakości dydaktyki i badań naukowych. Uczelnie próbują amortyzować te negatywne tendencje, przesuwając część środków w kierunku „ubogich” wydziałów o profilu bardziej naukowym, ale wobec narastającego kryzysu demograficznego, wydziały „bogate” (czyli obfitujące w studentów) mogą być coraz mniej skłonne do dofinansowywania pracy naukowo-badawczej innych wydziałów. Zresztą to nie jest ich zadanie. Decyzja o tym, jaką część dotacji przeznaczyć na finansowanie misji naukowo-badawczej uczelni publicznych, należy do władz państwa: do Sejmu, rządu czy Ministerstwa. Niestety, na razie część dotacji dla uczelni publicznych przeznaczona na naukę jest bliska zeru, co stoi w sprzeczności z deklaracjami o kluczowej roli nauki dla rozwoju naszego kraju. Posiadanie wydziałów prowadzących działalność naukową na wysokim poziomie powinno się uczelniom opłacać. Obecnie często jest dla uczelni ciężarem.

 

Stan obecny można łatwo poprawić bez żadnych dodatkowych nakładów finansowych, przy okazji usuwając poważne wady tego stanu w zakresie prawa pracy. Wystarczy zmienić algorytm rozdziału dotacji dydaktycznej (Rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 20.02.2013, Dziennik Ustaw RP, poz. 273). Gdyby dotację tę uczynić (nawet bez zmiany jej wysokości) dotacją naukowo-dydaktyczną, to od razu otrzymujemy źródło zapłaty za pracę naukowo-badawczą w ramach badań statutowych. Aby składnik naukowo-badawczy tej dotacji spełniał motywującą i pro-jakościową rolę powinien być dzielony proporcjonalnie do efektów badań naukowych, czyli np. proporcjonalnie do przyznanych środków na badania statutowe (BST), bo właśnie one odzwierciedlają kategorię naukową i potencjał badawczy wydziałów czy uczelni. Wtedy strumień pieniędzy z Ministerstwa w znacznie większym stopniu popłynąłby w kierunku uczelni i wydziałów prowadzących działalność naukową na wysokim poziomie.

 

Obecny algorytm podziału dotacji dydaktycznej ma też wiele innych wad, sprawiających, że  jest on anty-jakościowy i anty-rozwojowy (wbrew deklarowanym intencjom). Na przykład:

 

  1. Składnik dostępności kadry. Wprowadzony w roku 2013 składnik jest, wbrew pozorom, wyjątkowo anty-jakościowy. Skomplikowana, hermetyczna postać ukrywa zaskakującą treść: uczelnie, w których na jednego pracownika przypada więcej studentów otrzymają z tytułu tego składnika... większą dotację. Aby to zilustrować,  rozważmy dwie uczelnie mające po 1000 nauczycieli akademickich, przy czym pierwsza ma 13 000 studentów, a druga 48 000 studentów. Logika i zdrowy rozsądek sugerowałyby, że uczelnia pierwsza ma bardziej dostępną kadrę i powinna dostać jakąś premię z tego tytułu. Inną logiką kierowali się autorzy algorytmu. Bardziej „dostępną” kadrę ma ich zdaniem ta druga uczelnia i to ona dostanie aż 3 razy więcej środków w ramach tego składnika. W praktyce jest to więc dodatkowy składnik studencki. Co więcej, wlicza się tu także studentów zaocznych (w składniku studenckim ich nie ma). Zatem obecna forma składnika dostępności kadry preferuje  (wbrew jego nazwie) uczelnie o dużej liczbie studentów, zwłaszcza zaocznych. Nie uwzględnia się też oczywistego faktu, iż osoby pracujące na wielu etatach, czy osoby dojeżdżające z innych ośrodków, są o wiele mniej dostępne studentom.

 

  1. W składniku kadrowym liczy się teraz jakąkolwiek kadrę nauczycielską (od magistra, poprzez wieloetatowców, po osoby w wieku emerytalnym). Ale nie znaczy to, że finansowane są wszystkie etaty. Wręcz przeciwnie, z danych mojej uczelni wynika, że profesor nie generuje w tym algorytmie nawet połowy swojego wynagrodzenia brutto. To samo dotyczy innych etatów. Niestety algorytm faworyzuje osoby mające dwa lub więcej etatów: do każdego z ich etatów na uczelni publicznej dopłaci podatnik. Zatem w sumie budżet państwa (wbrew deklaracjom) łoży znacznie więcej na takiego wieloetatowca, niż na pracownika zaangażowanego w pracę naukową i dydaktyczną w swym jedynym miejscu pracy. Może warto byłoby, aby algorytm finansował w pełni przynajmniej niektóre etaty (na przykład etaty profesorów poświęcających cały swój czas pracy na jednej uczelni)?

 

  1. Duża stała przeniesienia C=0.65 jest bardzo anty-rozwojowa. Nie opłaca się zatrudniać nowych pracowników (państwo nigdy w pełni nie zrekompensuje inwestycji w nowy etat), natomiast opłaca się zwalniać kadrę. Nie dość, że uczelnia oszczędza na każdym zwolnionym etacie, to jeszcze budżet jej dopłaca w latach kolejnych. Wydaje mi się, że stała przeniesienia powinna być równa C=0 dla składnika kadrowego. Umożliwi to płynniejszą wymianę kadry między uczelniami, da impuls pro-rozwojowy dobrym uczelniom, chcącym się rozwijać.

 

Algorytm powinien promować działania władz uczelni korzystne dla rozwoju nauki i edukacji. Obecnie jest wręcz przeciwnie. Algorytm premiuje przede wszystkim jeden kierunek działania: obniżkę kosztów kształcenia studentów, zwalnianie kadry naukowej i dydaktycznej, wzrost pensum i nisko opłacanych godzin nadliczbowych, czy wręcz „umowy śmieciowe”. 

 

Zmiany są pilne i konieczne, tym bardziej, że formalny brak finansowania czasu pracy poświęconego na badania naukowe wydaje się być sprzeczny z Ustawą Prawo o Szkolnictwie Wyższym (badawcza rola uczelni), Kodeksem Pracy (za wykonaną pracę należy się zapłata), Konstytucją czy prawami człowieka (wymuszanie darmowej pracy). Niezależnie od zmiany strategicznej, jaką jest docenienie roli pracy naukowo-badawczej,  warto niezwłocznie zmienić ewidentną pomyłkę, jakim jest opisany wyżej składnik „dostępności kadry” (choć ponoć nie jest to błąd, tylko czyjeś świadome działanie).

 

Co więcej, algorytm zmodyfikowany w zarysowany wyżej sposób pozwoli na odpowiednie (proporcjonalne do potencjału naukowego i osiągnięć) finansowanie działalności naukowej poszczególnych uczelni, bez potrzeby arbitralnego dzielenia ich na zawodowe, badawcze czy ośrodki wiodące.

 

Z wyrazami szacunku

Jan Cieśliński, profesor na Wydziale Fizyki, senator Uniwersytetu w Białymstoku

 

Białystok, 15 stycznia 2014 roku